18 lat później.
- Mamo, i co było dalej?
- No właśnie! Mamo!
Opowiadaj!
Spojrzałam w lewo i
momentalnie natrafiłam na pełen wyrzutu wzrok Kuby. Dopiero wtedy dotarło do
mnie, co przed chwilą powiedziałam i jak daleko zabrnęłam. Powinnam była ugryźć
się w język, ominąć te kilka nieszczęsnych miesięcy naszego życia, ale
kompletnie mi to do głowy nie przyszło. Z drugiej jednak strony, czy w
relacjach z najbliższymi nie chodzi o to, aby być w pełni szczerym, nawet jeśli
to nie są przyjemne rzeczy? Gdybyśmy wtedy, osiemnaście lat temu, nie
zapomnieli o tym, dziś nasza przeszłość wyglądałaby inaczej i Kuba nie musiałby
mnie swym wzrokiem przywoływać do porządku.
Całe szczęście, że to
wszystko nie wpłynęło aż tak bardzo na naszą przyszłość…
- Jesteśmy na miejscu – powiedział
Kuba tymczasem.
Choć tak właściwie to
nie musiał tego robić, bo gdy tylko naszym oczom ukazał się tak dobrze znany
nam wszystkim dom, dzieciaki aż pisnęły z radości, kompletnie porzucając temat
naszej rozmowy. Odetchnęłam z ulgą, sądząc, że chłopcy teraz zajmą się czymś
innym, zapomną o czym przed chwilą rozmawialiśmy i nie będą mnie już dręczyć o
to, co było dalej. Kuba chyba miał rację – lepiej na razie oszczędzić im naszych
błędów młodości… na których, co prawda, mogliby się czegoś nauczyć, ale jeszcze
byli trochę za młodzi na takie lekcje. Na to dopiero przyjdzie czas.
Kuba tymczasem wjechał
samochodem na podjazd przed domem Krzyśka. Nawet nie zgasił silnika, a
chłopcy zdążyli już otworzyć drzwi samochodowe i z impetem ruszyli w stronę
ganku, by tylko jak najszybciej przywitać się z wujkiem i ciocią, z którymi
trochę się nie widzieli. Spojrzałam na Kubę i uśmiechnęłam się pod nosem na ten
widok, a Wilk tylko nieznacznie pokiwał głową z dezaprobatą. Po chwili oboje z
ciężkim westchnieniem ruszyliśmy w stronę samochodowego bagażnika, by wyciągnąć z niego nasze walizki
i móc dołączyć do naszej roześmianej, rodzinnej gromadki.
- Nareszcie jesteście! –
krzyknął na nasz widok Krzysiek i przygarnął mnie do siebie, by móc mnie mocno
uścisnąć. – Już nie mogliśmy się was doczekać!
- Przede wszystkim Krzysiek nie mógł. Co
chwila wyglądał przez okno i marudził, że jeszcze was nie ma – uśmiechnęła się
Sylwia pod nosem, nie mogąc sobie darować odrobinę uszczypliwości w stronę
swojego męża. – Jak wam minęła podróż, kochani? Pewnie jesteście zmęczeni, tyle godzin
jazdy samochodem…
- Nie było aż tak źle –
uśmiechnęłam się niemrawo.
Choć tak naprawdę dopiero
teraz zaczynałam odczuwać trudy podróży, którą mieliśmy za sobą. I choć kilka
godzin się zdrzemnęłam w samochodzie, kiedy chłopcy spali, to jednak nie było
to samo. A najlepsze, że czekało mnie jeszcze co najmniej kilka dobrych godzin pełnych wrażeń, zanim zaznam
wreszcie przyjemności z położenia się do łóżka…
- A wy? Nie
wynudziliście się? – spytał się Kotor, spoglądając na chłopców z
zaciekawieniem.
- Nie – ci zaprzeczyli od
razu, będąc dziwnie zgodnymi. Jak nie oni. – Trochę spaliśmy, trochę graliśmy w gry, a potem
to mama nie pozwalała nam się nudzić i opowiadała nam historię, jak się poznała z
tatą – wyjaśnił Mikołaj, uśmiechając się do swego wujka.
- No proszę – Kotor
spojrzał na mnie ze zdziwieniem, kiwając głową, jakby nie spodziewał się, że mam zadatki na opowiadacza historyjek. A przecież to zawsze ja na spotkaniach rodzinnych robiłam za główną gadającą w towarzystwie. – I na czym skończyła?
Spojrzałam na niego
wzrokiem, który miał mu dać do zrozumienia, by zamilknął. Skąd
mu do głowy przyszło zapytać ich właśnie o to? Chlapnąć coś takiego w momencie, gdy ja liczyłam, że chłopcy dadzą sobie spokój i nie będą mnie dręczyli o dalszy ciąg. Niestety, było już za późno.
- Na tym, gdy wracali z
tatą z Gdańska z meczu podczas Euro – wyjaśnił mu Igor, usadawiając się obok Krzyśka na
kanapie na tarasie.
- I nie chce nam
powiedzieć, co było dalej! – Mikołaj od razu podłapał temat i się poskarżył na
mnie swojemu ulubionemu wujkowi.
- A może ty wujku nam
opowiesz? – Igor spojrzał na niego prosząco.
- No właśnie, wujku, może
ty? – a Miki momentalnie podążył w jego ślady.
Krzysiek spojrzał na
mnie z mieszanką przerażenia, współczucia i prośby o wybaczenie. Albo o
wyratowanie go z tej krępującej sytuacji? Nie mam pojęcia, o co mu chodziło, ale nie było mi w tym momencie do śmiechu.
Westchnęłam ciężko, bo mleko się rozlało.
- Po prostu trochę się
wtedy z waszym ojcem poróżniliśmy i o co ta cała draka? – odpowiedziałam
już widocznie zniecierpliwiona tym wszystkim. – Poza tym to jest teraz nieistotne.
Wszystkiego dowiecie się w swoim czasie – dodałam kategorycznie, widząc, jak
chłopcy otwierają buzie, nie chcąc mi odpuścić.
W sumie to mam, co
chciałam. Całe szczęście, że przez te wszystkie lata wypracowałam sobie u chłopców jakiś tam respekt. W
naszej rodzinie od początku było tak – Kuba był pobłażliwy dla chłopców, a ja
kategoryczna. To do mnie chłopcy przychodzili po ostateczną zgodę, gdy coś chcieli zrobić.
Kuba był tym wstawiającym się za nimi, a ja tą mającą ostatnie zdanie. Nawet
się ostatnio przypadkiem dowiedziałam, że czasem moi synowie boją mi się o
czymś powiedzieć. Zawsze zastanawiałam się nad tym, czy naprawdę jestem taka
straszna? Kiedyś to Lechici bali się moich reakcji, a teraz moi właśni synowie.
Do dziś dnia nie zrozumiałam tego „fenomenu".
- Ale i tak tej historii,
w jaki sposób wujek oświadczył się cioci, nic nigdy nie przebije – usłyszałam
nagle damski głos, którego do tej pory wśród nas nie było.
Spojrzałam w drzwi, z
których dochodził ten głos, i w których właśnie pojawił się nowy gość dzisiejszej uroczystości. Amelia.
Była piękną i mądrą, 25-letnią kobietą, mieszanką Krzyśka i Sylwii, z tą samą
dziecięcą iskrą radości w oku, którą widziałam u niej kilkanaście lat temu, gdy
chodziłam z nią na jej pływackie treningi. Do dziś woda jest jej żywiołem, zresztą
to pływaniu poświęciła się bez reszty, a szczyt jej kariery dopiero się
zbliżał.
- Amelia? – zdziwiłam
się, uśmiechając się na jej widok. – Myślałam, że się nie wyrwiesz ze
zgrupowania.
- Na urodziny taty
miałabym nie przyjechać? – zdziwiła się, przytulając się do mnie. – Takiej
okazji do spotkania się z wami wszystkimi nie mogłabym przepuścić, choćby nie
wiem co – zaśmiała się.
- Córeczka tatusia z
prawdziwego zdarzenia – zaśmiałam się.
Amelia przyjęła to jako
stan faktyczny i nawet się nie oburzała. W sumie o prawdę się obrażać nie
można.
- Hola, ale dzisiaj świętujemy
nie tylko moje urodziny! – zaperzył się Krzysiek, jakby oburzony, że wypominamy
mu jego wiek.
- No oczywiście, jeszcze nasze spotkanie po latach w tak wielkim gronie – przytaknęłam.
- To też – machnął ręką. – Ale przecież kilka dni temu była siedemnasta rocznica ślubu mojej jedynej
siostry i ulubionego szwagra! – krzyknął wesoło Kotor, jakby chcąc nam o tym przypomnieć. Tyle tylko, że my nie zapomnieliśmy. Po prostu nie sądziliśmy, że ktoś oprócz naszej dwójki będzie o tym pamiętał... i dlatego momentalnie spojrzeliśmy sobie z Kubą w oczy, rozumiejąc się bez słów. – I pomyśleć, że w ogóle
mogło do tego ślubu nie dojść… – westchnął ciężko Krzysiek, ciągnąc niczym niezrażony.
- Jak to? O czym wujek
mówi? – zdziwił się Mikołaj, uważnie przysłuchując się wynurzeniom swojego wuja.
- Ja się do tej pory
dziwię, jak wy ze sobą tyle czasu wytrzymaliście i się nie pozabijaliście, gdy tylko przypomnę sobie tę
waszą przedślubną gorączkę… – zaśmiał się Kotor, jakby w ogóle nie usłyszał
wtrącenia naszego środkowego syna. – Ta kłótnia przeszłą do annałów naszej historii. Nigdy nie widziałem Lilki tak wściekłej
jak wtedy. Aż strach było do niej podchodzić, bo mogłaby człowieka zagryźć. Ale na szczęście, ostatecznie
siódmy września wyglądał dokładnie tak, jak to sobie zaplanowała – uśmiechnął się na sam koniec swojego wywodu.
- Niedokładnie. Gdyby
Kuba przyleciał w czwartek, tak jak miał to zrobić, a nie w sobotę rano,
oszczędziłby mi dwóch dni nerwów – dodałam oburzona.
I choć mu to wybaczyłam, to nie byłam w stanie mu tego zapomnieć. Doskonale pamiętam, jak się wtedy poczułam, normalnie jakby to było wczoraj. Wtedy, gdy zadzwonił do
mnie i oznajmił mi, że musi zostać w Barcelonie dłużej i przyleci wczesnym
rankiem w sobotę – dokładnie w dniu naszego ślubu. Poczułam się, jakby nasz
ślub był dla Kuby nieistotną rzeczą, która tylko mu przeszkadza w jego
piłkarskich planach. Bo nie dość, że to ja sama tu w Polsce wszystko
załatwiałam – sale, orkiestrę, księdza, kwiaty, zaproszenia, menu, wystrój i
tak dalej – to on nawet przez te ostatnie dwa dni nie miał zamiaru mi pomóc.
Ale Krzysiek miał rację
– całe szczęście, że ostatecznie wszystko się udało. I pomyśleć, że to już
siedemnaście lat… Jak ten czas leci!
- Lilcia, no już nie
złość się na mnie – Kuba objął mnie ramieniem, mówiąc prosząco i cmokając mnie przelotnie w policzek. – Poza tym mam
dla ciebie niespodziankę – szepnął mi na ucho w pełnej konspiracji.
- Siedemnaście lat małżeństwa za sobą, a wciąż zakochani jak nastolatkowie – zaśmiał się Kotor na nasz widok. Tak naprawdę to chyba chciał nam dogryźć tym tekstem, ale mu się to nie udało.
- Wiecie
może kiedy będzie reszta? – spytał Kuba już normalnym tonem głosu resztę
towarzystwa, kompletnie olewając poprzednią wypowiedź mojego brata.
- Semir i Aśka z
dzieciakami będą za jakąś godzinę. Dzwonili niedawno, że są już we Wrocławiu, więc
została im ostatnia prosta. Bartek i Piotrek z rodzinami przyjdą na obiad, na
piętnastą, tak jak się umówiliśmy. Jasiek i Laura podobnie, bo już wczoraj przylecieli z Londynu i śpią u Djurdjevićów. A jeśli już o nich mowa, to Ivan z Agą i
dzieciakami przyjdą pewnie zaraz po treningu, czyli za jakieś kilkadziesiąt minut. Młody
pewnie wtedy też się pojawi – wyjaśniła nam Sylwia. – A Dima z Sanją i dziećmi to nawet nie wiem, czy przyjadą, bo ostatnio się do nich dodzwonić nie można – westchnęła.
Kiedyś było nas siedemnaścioro. Teraz jest nas prawie dwa razy więcej i przez to tak trudno jest zorganizować nasze spotkania w pełnym gronie. Ale gdy te tylko dojdą do skutku, to są
jeszcze bardziej ciekawsze, gwarne i wesołe niż kiedyś. I o wiele bardziej nieprzewidywalne.
- Czyli gdybyśmy teraz
wyskoczyli gdzieś na godzinkę, to nic by się nie stało? – spytał Kuba, już
wstając ze swojego miejsca i ciągnąc mnie za rękę za sobą.
- No nie – potwierdził
Krzysiek, patrząc na nas podejrzliwie – choć miałem nadzieję, że się trochę
nacieszę moją siostrą, zanim się tu reszta towarzystwa zbiegnie i mi ją
odbierze…
- Jeszcze się mną
zdążysz nacieszyć, przecież będziemy u was kilka dni – przytuliłam się do niego jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką, a on był dla mnie jedyną opoką, jaką miałam na tym świecie. – A teraz przynajmniej będziesz
miał trochę czasu dla swoich siostrzeńców – dodałam, a chłopcy momentalnie
wyszczerzyli zęby w uśmiechu.
- No jasne, tyle, że
jednego mi tu brakuje… – powiedział Kotor, udając, że usilnie liczy i nie może
się doliczyć. – Gdzie zgubiliście mojego chrześniaka? – spytał nas z wyrzutem.
Westchnęłam
zniecierpliwiona.
- Kris przyjedzie za
jakąś godzinę – odpowiedziałam, spoglądając na zegarek. – Jak w ogóle mogłeś zapomnieć,
że twój imiennik był w tym tygodniu na zgrupowaniu młodzieżowej kadry? – dodałam z
wyrzutem.
- Oczywiście, że nie
zapomniałem, jakiego zdolnego mam siostrzeńca! – zapewnił nas Kotor od razu. –
Po wujku.
- Po ojcu – Kuba wtrącił
to dokładnie w tym samym momencie, co Kotor.
Obaj spojrzeli na siebie
groźnie. Westchnęłam. Zaczyna się, pomyślałam. Nie byłoby spotkania rodzinnego, gdyby ci
dwaj nie zeszli na ten temat.
- Po prostu to u nas
rodzinne i tyle – stwierdziła Sylwia, chcąc załagodzić sytuację w pomieszczeniu.
I miała stuprocentową rację
– cały nasz klan był skazany na piłkę nożną. Syn Krzyśka – Kuba – poszedł w
jego ślady. Ma 17 lat i jest bramkarzem rezerw Lecha, czasem nawet trenuje już z głównym
zespołem. Kris, nasz pierworodny syn, gra w Barcelonie i młodzieżowej kadrze
Polski na pozycji napastnika, Mikołaj był obrońcą i kroczył drogą swojego
starszego brata, tylko Igor jeszcze nie wiedział, czy piłka nożna to to, co
chce robić w życiu, czy woli raczej grać na gitarze ze swoimi kolegami w zespole, który do tej pory nie ma jeszcze nazwy (nie mam pojęcia, po kim on odziedziczył talent muzyczny, bo ja i Kuba to kompletne beztalencia na tym polu). Syn
Ivana i Agi, Jasiek, też już grał w rezerwach Kolejorza, pod czujnym okiem
ojca-trenera, a syn Semira i Aśki – Dimitrije – nie chciał być gorszy od swoich
„kuzynów”. A nasze dziewczyny, mimo że w piłkę raczej nie poszły, to są z futbolem na bieżąco – w końcu nie mają innego wyjścia. Nic więc dziwnego, że u nas futbol to była rodzinna przypadłość i Krzysiek z Kubą musieli się zgodzić z
tym stwierdzeniem. Może właśnie dlatego już nie wrócili do tematu, po którym nasz
pierworodny jest tak utalentowany.
- Tak w ogóle to oglądaliśmy debiut
Krisa – zaczął Krzysiek, gdy tylko Sylwia podstawiła mu pod nos kawę i usiadła w
końcu obok niego, a ten mógł ją w końcu objąć ramieniem – i muszę przyznać, że naprawdę nieźle go wychowaliście. Nie
dość, że poukładany piłkarsko, to jeszcze ma po kolei w głowie. Zwłaszcza to,
co powiedział po meczu. Jestem z niego niesamowicie dumny.
- My też – pokiwałam
głową. – W ogóle nie spodziewałam się, że tak szybko przyjdzie mi oglądać
mojego pierworodnego w seniorskim zespole...
- Lila płakała jak owca,
gdy tylko zobaczyła, że Krzysiek wbiega na boisko – zaśmiał się Kuba.
- A dziwisz się mi? –
spojrzałam na niego zaskoczona.
- W ogóle! – mój mąż
momentalnie zaprzeczył. – Ja sam ledwo powstrzymywałem łzy wzruszenia – przyznał
się Wilk, w ogóle się nie wstydząc tych chwil „słabości”. – A gdy jeszcze w
swoim debiucie strzelił gola, to myślałem, że tam pęknę z dumy!
- Nas chyba wszyscy
sąsiedzi słyszeli – dodała Sylwia, uśmiechając się. – I w ogóle piękne było to, jak ci, Lila, po meczu
podziękował za to, że go zaraziłaś miłością do futbolu. Aż Kuba musiał
chusteczek szukać po domu, bo mi łzy poleciały.
- Widzicie, takiego mam
udanego syna – uśmiechnęłam się z triumfem, będąc niesamowicie dumna z mojego najstarszego syna, który zawsze będzie moim oczkiem w głowie.
Sama nie byłam lepsza.
Gdy tylko usłyszałam, jak po tym meczu dziennikarz pyta się Krisa, komu zadedykował swojego gola, a on mówi, że mnie, nie mogłam powstrzymać łez
wzruszenia. A przecież ja tak rzadko płaczę na meczach! Nigdy nie sądziłam jednak, że on kiedykolwiek tak bardzo będzie wdzięczny
swojej zbzikowanej matce, która zaraz po jego urodzeniu zapisała go do
barcelońskiej szkółki piłkarskiej i wciąż opowiadała mu o futbolu i jej ukochanym Lechu. Nigdy do niczego nie chciałam go zmuszać, nawet gdy przyszło mu wybierać, czy będzie grał w polskich, czy hiszpańskich barwach, dałam mu wolną rękę. I właśnie dlatego tak bardzo się
cieszę, że sam wybrał drogę piłkarską, po której kiedyś kroczył jego ojciec czy
wujkowie...
- Już myślałem, że nigdy
się stamtąd nie wyrwiemy – westchnął Kuba kilkadziesiąt minut później, gdy w
końcu wyruszyliśmy w drogę samochodem spod domu Krzyśka.
- Przecież wiesz, jaki
jest Kotor – szepnęłam. – Jak się rozgada, to trudno mu przerwać.
- Nic a nic się nie
zmienił – Kuba pokręcił głową z dezaprobatą.
- Reszta towarzystwa
pewnie też taka sama – dodałam, uśmiechając się pod nosem. – Niby wszyscy się
starzejemy, ale w ogóle tego po nas nie widać.
- Dlatego tak się
cieszę, że udało nam się na tę jedną, małą chwilę wyrwać. Bo jak już reszta towarzystwa
się zbierze, to nie będzie szans, aby mieć chwilę dla siebie – mruknął Kuba.
- A tak w ogóle, Kubuś,
to gdzie my jedziemy? – zapytałam z ciekawością. – Co chcesz mi takiego
pokazać?
- Cierpliwości, skarbie
– Wilk uśmiechnął się pod nosem. – Zaraz wszystkiego się dowiesz – odrzekł
tajemniczo.
Nie pytałam go więc już
o nic więcej, bo po co, skoro i tak mi nic nie powie? Znam go dość długo i
całkiem dobrze, i wiem, że choć miewa długi jęzor i momentami klapie nim na
prawo i lewo, to czasem jak się uprze, nie puści pary z ust, choćby nie wiem co,
nawet jakby go torturowali. Właśnie dlatego mam do niego takie zaufanie, bo
wiem, że gdy mu coś powiem, co ma zostać między nami, to właśnie tak się stanie.
I choć w tej chwili zżerała mnie ciekawość, bo kompletnie nie potrafiłam się
domyślić, o co może Kubie chodzić, to wiedziałam, że nic z niego nie wyciągnę.
Po kilkudziesięciu
minutach podróży, która minęła nam w ciszy, tylko przy lekkich dźwiękach muzyki
wydobywającej się z samochodowego radia, stanęliśmy w jakimś polu na obrzeżach
miasta. Wysiadłam, bo o to poprosił mnie Kuba, ale wciąż nie wiedziałam, o co
chodzi. Dlaczego Kuba pokazuje mi jakiś ugór, w którym nie ma niczego
nadzwyczajnego? O co może mu chodzić?
- Ta dam! – krzyknął
Wilk, rozpościerając ręce i prezentując pustkę za sobą.
- Kuba, wybacz, ale
wciąż nie rozumiem, o co chodzi – powiedziałam powoli, chyba spoglądając na
niego jak na kosmitę.
- Czyż tu nie jest
pięknie? – zachwycał się Wilk tymczasem.
I robił to całkiem
autentycznie. Niestety, ja nie mogłam podzielić jego euforii, bo nie miałam
pojęcia, o co mu chodzi.
- Po co ty mi to pokazujesz? – spytałam więc,
próbując w końcu uzyskać od niego jakąś konkretną odpowiedź.
- Bo to jest nasze.
Tylko i wyłącznie nasze – mówił wciąż uśmiechnięty. – Kupiłem tą działkę.
- Co zrobiłeś? –
zdziwiłam się.
- Tylko się na mnie nie
złość, kochanie – od razu zaczął mnie uspokajać. – Wiem, że takich decyzji nie
powinienem podejmować za twoimi plecami, ale gdybym ci powiedział, to nie
byłoby niespodzianki. A nie mogłem nie skorzystać z takiej okazji! – krzyknął.
Jego słowa jednak z
trudem docierały do mojej świadomości tak, że nawet gdybym chciała, to nie umiałam
się na niego zezłościć. Bo co? Bo ten ugór jest nasz? Ale po co nam ugór na
obrzeżach Poznania?
- Bo tak w ogóle pomyślałem
sobie – ciągnął dalej niczym niezrażony Wilk – że za kilka lat, gdy już nasi
chłopcy dorosną i się usamodzielnią, a my nie będziemy musieli mieć na nich oko,
nie będziemy im już tak bardzo potrzebni, to może wrócimy do domu, do Poznania.
Co ty na to? – zapytał, spoglądając na mnie z ciekawością. – Bo choć dobrze nam
w Barcelonie, to jednak wciąż Poznań jest naszym domem – dodał poważnie, jakby
napawając się tym wszystkim, co jest dookoła.
- Masz rację, tu jest
nasz dom – szepnęłam, gdy Kuba objął mnie ramieniem.
- Cieszę się, że się ze
mną zgadzasz – Wilk cmoknął mnie przelotnie w policzek. – I właśnie tu, Lila,
będzie nasz dom – pokazał mi miejsce przed nami, by po chwili mnie puścić i ruszyć
przed siebie. – Tu będzie kuchnia, tu łazienka, a tu sypialnia – wymieniał,
pokazując mi odpowiednie miejsca. – A tu taras, na którym będziemy przyjmować
gości i ogród, w którym będą bawiły się nasze wnuki.
- Kuba, ale o czym ty
mówisz?
To było zdecydowanie za
dużo informacji dla mnie jak na jeden moment.
- Liluś, przecież prawdziwy
facet powinien zrobić w swoim życiu trzy rzeczy. Spłodzić syna, wybudować dom i
posadzić drzewo – mówił dalej, wielce uradowany, wyciągając coś z bagażnika. –
Zaraz zasadzę tu drzewo, a w najbliższym czasie mam zamiar postawić dom dla
nas. I on będzie stał tutaj, dokładnie w tym miejscu.
Spojrzałam na niego
zaskoczona. Wciąż nie docierało do mnie to, co mówi. A może raczej nie to, co
mówi, tylko sens jego słów. Bo Kuba brzmiał trochę w tej chwili jak niespełna
rozumu. Jak szaleniec.
Ale był moim szaleńcem,
którego kochałam nad życie.
- Lilka, dlaczego nic nie mówisz? – zdziwił Kuba,
kiedy wreszcie zamilkł i zwrócił na mnie swoją uwagę. – Jak ci się tu podoba? Zobacz,
będziemy mieli blisko park, nasz ukochany stadion, a do centrum miasta też nie
jest daleko. A poza tym kiedyś w życiu nadejdzie czas na odpoczynek i lepiej go
mieć z dala od miejskiego zgiełku. Nie uważasz, że kiedyś w końcu wypadałoby
przestać gnać, tylko sobie zrobić siestę? – zapytał.
- Poznańską siestę –
dodałam z uśmiechem.
Bo w pełni się z nim
zgadzałam.
______________________________
Kochani,
musicie
wiedzieć, że mogłabym ciągnąć Poznańską Siestę
jeszcze przez bardzo, bardzo długo, ale podobno co za dużo, to niezdrowo. Doszłam
więc do wniosku, że lepiej zostawić Was z lekkim niedosytem, aniżeli przeciągać
coś w nieskończoność, psując tym wszystko, co do tej pory zrobiłam. A,
nieskromnie mówiąc, zrobiłam naprawdę wiele. Każdy rozdział to ponad 10 stron w
Wordzie czcionką 12. To mnóstwo myśli, planów, korekt – bo ja naprawdę potrafię
sprawdzać jedno zdanie po trzy razy, by w ostatecznym rozrachunku nie być z
niego zadowoloną – to mnóstwo uczuć, które przetrawiałam przez siebie, by móc
je tchnąć w Lilę oraz w jej wesołą paczkę przyjaciół, która jednocześnie jest
dla niej rodziną. Kiedy zaczynałam zmagania ze Siestą nie sądziłam, że tak się
zżyję z nimi wszystkimi, a przede wszystkim z Lilą i z Kubą… Nigdy ich nie
zapomnę, bo naprawdę wiele mi dali przez te prawie 3 lata, w których pisałam
ich historię. Kiedyś jednak musiał nastąpić koniec. Jestem dumna, że doczekałam
tego momentu.
A to wszystko
dzięki Wam! Gdyby nie Wy, pewnie już dawno zwątpiłabym w Poznańską Siestę. Dziękuję Wam za wszystkie odwiedziny, za każde
pytanie dotyczące opowiadania, czy nowego rozdziału, za każde słowo, komentarz,
przejaw sympatii, ale także za wytykanie mi moich błędów. Dziękuję Wam, że
byliście ze mną. Mam nadzieję, że miło będziecie wspominać te ostatnie lata ze
mną i Siestą, podczas których napisałam 55 rozdziałów o przerażająco dużej
ilości słów, których lepiej, abym nie zliczała, żeby się nie przerazić. :) Mam
nadzieję, że takie zakończenie Was satysfakcjonuje. Był co prawda pomysł, aby
jeszcze raz zburzyć ich piękną rzeczywistość, jednak stwierdziłam, że możecie
się już przejeść tym opowiadaniem. Zostawiłam sobie jednak taką małą furtkę do
powrotu, w której widać, że coś się wydarzyło, zanim nasza główna para się
pobrała i każdy może sobie dopowiedzieć, co to takiego.
Byłabym
niesamowicie wdzięczna, gdybyście pod tym rozdziałem dali znać, że czytaliście,
nawet jeśli nigdy wcześniej się nie ujawniliście. Chciałabym zobaczyć, ilu Was
było. To taka moja ostatnia prośba do Was na PS.
Nie mówię
żegnajcie, a do widzenia.
Wasza
szanowna_
***
edit. 14.01.2016
Skarby moje, po ponad roku od zakończenia opowiadania mam dla Was niespodziankę, o, TUTAJ. Mam nadzieję, że się spodoba. Buziaki :*
***
edit. 14.01.2016
Skarby moje, po ponad roku od zakończenia opowiadania mam dla Was niespodziankę, o, TUTAJ. Mam nadzieję, że się spodoba. Buziaki :*