czwartek, 16 października 2014

Epilog.



18 lat później.


- Mamo, i co było dalej?
- No właśnie! Mamo! Opowiadaj!
Spojrzałam w lewo i momentalnie natrafiłam na pełen wyrzutu wzrok Kuby. Dopiero wtedy dotarło do mnie, co przed chwilą powiedziałam i jak daleko zabrnęłam. Powinnam była ugryźć się w język, ominąć te kilka nieszczęsnych miesięcy naszego życia, ale kompletnie mi to do głowy nie przyszło. Z drugiej jednak strony, czy w relacjach z najbliższymi nie chodzi o to, aby być w pełni szczerym, nawet jeśli to nie są przyjemne rzeczy? Gdybyśmy wtedy, osiemnaście lat temu, nie zapomnieli o tym, dziś nasza przeszłość wyglądałaby inaczej i Kuba nie musiałby mnie swym wzrokiem przywoływać do porządku.
Całe szczęście, że to wszystko nie wpłynęło aż tak bardzo na naszą przyszłość…
- Jesteśmy na miejscu – powiedział Kuba tymczasem.
Choć tak właściwie to nie musiał tego robić, bo gdy tylko naszym oczom ukazał się tak dobrze znany nam wszystkim dom, dzieciaki aż pisnęły z radości, kompletnie porzucając temat naszej rozmowy. Odetchnęłam z ulgą, sądząc, że chłopcy teraz zajmą się czymś innym, zapomną o czym przed chwilą rozmawialiśmy i nie będą mnie już dręczyć o to, co było dalej. Kuba chyba miał rację – lepiej na razie oszczędzić im naszych błędów młodości… na których, co prawda, mogliby się czegoś nauczyć, ale jeszcze byli trochę za młodzi na takie lekcje. Na to dopiero przyjdzie czas.
Kuba tymczasem wjechał samochodem na podjazd przed domem Krzyśka. Nawet nie zgasił silnika, a chłopcy zdążyli już otworzyć drzwi samochodowe i z impetem ruszyli w stronę ganku, by tylko jak najszybciej przywitać się z wujkiem i ciocią, z którymi trochę się nie widzieli. Spojrzałam na Kubę i uśmiechnęłam się pod nosem na ten widok, a Wilk tylko nieznacznie pokiwał głową z dezaprobatą. Po chwili oboje z ciężkim westchnieniem ruszyliśmy w stronę samochodowego bagażnika, by wyciągnąć z niego nasze walizki i móc dołączyć do naszej roześmianej, rodzinnej gromadki.
- Nareszcie jesteście! – krzyknął na nasz widok Krzysiek i przygarnął mnie do siebie, by móc mnie mocno uścisnąć. – Już nie mogliśmy się was doczekać!
- Przede wszystkim Krzysiek nie mógł. Co chwila wyglądał przez okno i marudził, że jeszcze was nie ma – uśmiechnęła się Sylwia pod nosem, nie mogąc sobie darować odrobinę uszczypliwości w stronę swojego męża. – Jak wam minęła podróż, kochani? Pewnie jesteście zmęczeni, tyle godzin jazdy samochodem…
- Nie było aż tak źle – uśmiechnęłam się niemrawo.
Choć tak naprawdę dopiero teraz zaczynałam odczuwać trudy podróży, którą mieliśmy za sobą. I choć kilka godzin się zdrzemnęłam w samochodzie, kiedy chłopcy spali, to jednak nie było to samo. A najlepsze, że czekało mnie jeszcze co najmniej kilka dobrych godzin pełnych wrażeń, zanim zaznam wreszcie przyjemności z położenia się do łóżka…
- A wy? Nie wynudziliście się? – spytał się Kotor, spoglądając na chłopców z zaciekawieniem.
- Nie – ci zaprzeczyli od razu, będąc dziwnie zgodnymi. Jak nie oni. – Trochę spaliśmy, trochę graliśmy w gry, a potem to mama nie pozwalała nam się nudzić i opowiadała nam historię, jak się poznała z tatą – wyjaśnił Mikołaj, uśmiechając się do swego wujka.
- No proszę – Kotor spojrzał na mnie ze zdziwieniem, kiwając głową, jakby nie spodziewał się, że mam zadatki na opowiadacza historyjek. A przecież to zawsze ja na spotkaniach rodzinnych robiłam za główną gadającą w towarzystwie. – I na czym skończyła?
Spojrzałam na niego wzrokiem, który miał mu dać do zrozumienia, by zamilknął. Skąd mu do głowy przyszło zapytać ich właśnie o to? Chlapnąć coś takiego w momencie, gdy ja liczyłam, że chłopcy dadzą sobie spokój i nie będą mnie dręczyli o dalszy ciąg. Niestety, było już za późno.
- Na tym, gdy wracali z tatą z Gdańska z meczu podczas Euro – wyjaśnił mu Igor, usadawiając się obok Krzyśka na kanapie na tarasie.
- I nie chce nam powiedzieć, co było dalej! – Mikołaj od razu podłapał temat i się poskarżył na mnie swojemu ulubionemu wujkowi.
- A może ty wujku nam opowiesz? – Igor spojrzał na niego prosząco.
- No właśnie, wujku, może ty? – a Miki momentalnie podążył w jego ślady.
Krzysiek spojrzał na mnie z mieszanką przerażenia, współczucia i prośby o wybaczenie. Albo o wyratowanie go z tej krępującej sytuacji? Nie mam pojęcia, o co mu chodziło, ale nie było mi w tym momencie do śmiechu. 
Westchnęłam ciężko, bo mleko się rozlało.
- Po prostu trochę się wtedy z waszym ojcem poróżniliśmy i o co ta cała draka? – odpowiedziałam już widocznie zniecierpliwiona tym wszystkim. – Poza tym to jest teraz nieistotne. Wszystkiego dowiecie się w swoim czasie – dodałam kategorycznie, widząc, jak chłopcy otwierają buzie, nie chcąc mi odpuścić.
W sumie to mam, co chciałam. Całe szczęście, że przez te wszystkie lata wypracowałam sobie u chłopców jakiś tam respekt. W naszej rodzinie od początku było tak – Kuba był pobłażliwy dla chłopców, a ja kategoryczna. To do mnie chłopcy przychodzili po ostateczną zgodę, gdy coś chcieli zrobić. Kuba był tym wstawiającym się za nimi, a ja tą mającą ostatnie zdanie. Nawet się ostatnio przypadkiem dowiedziałam, że czasem moi synowie boją mi się o czymś powiedzieć. Zawsze zastanawiałam się nad tym, czy naprawdę jestem taka straszna? Kiedyś to Lechici bali się moich reakcji, a teraz moi właśni synowie. Do dziś dnia nie zrozumiałam tego „fenomenu".
- Ale i tak tej historii, w jaki sposób wujek oświadczył się cioci, nic nigdy nie przebije – usłyszałam nagle damski głos, którego do tej pory wśród nas nie było.
Spojrzałam w drzwi, z których dochodził ten głos, i w których właśnie pojawił się nowy gość dzisiejszej uroczystości. Amelia. Była piękną i mądrą, 25-letnią kobietą, mieszanką Krzyśka i Sylwii, z tą samą dziecięcą iskrą radości w oku, którą widziałam u niej kilkanaście lat temu, gdy chodziłam z nią na jej pływackie treningi. Do dziś woda jest jej żywiołem, zresztą to pływaniu poświęciła się bez reszty, a szczyt jej kariery dopiero się zbliżał.
- Amelia? – zdziwiłam się, uśmiechając się na jej widok. – Myślałam, że się nie wyrwiesz ze zgrupowania.
- Na urodziny taty miałabym nie przyjechać? – zdziwiła się, przytulając się do mnie. – Takiej okazji do spotkania się z wami wszystkimi nie mogłabym przepuścić, choćby nie wiem co – zaśmiała się.
- Córeczka tatusia z prawdziwego zdarzenia – zaśmiałam się.
Amelia przyjęła to jako stan faktyczny i nawet się nie oburzała. W sumie o prawdę się obrażać nie można.
- Hola, ale dzisiaj świętujemy nie tylko moje urodziny! – zaperzył się Krzysiek, jakby oburzony, że wypominamy mu jego wiek.
- No oczywiście, jeszcze nasze spotkanie po latach w tak wielkim gronie przytaknęłam.
 - To też machnął ręką. Ale przecież kilka dni temu była siedemnasta rocznica ślubu mojej jedynej siostry i ulubionego szwagra! – krzyknął wesoło Kotor, jakby chcąc nam o tym przypomnieć. Tyle tylko, że my nie zapomnieliśmy. Po prostu nie sądziliśmy, że ktoś oprócz naszej dwójki będzie o tym pamiętał... i dlatego momentalnie spojrzeliśmy sobie z Kubą w oczy, rozumiejąc się bez słów. – I pomyśleć, że w ogóle mogło do tego ślubu nie dojść… – westchnął ciężko Krzysiek, ciągnąc niczym niezrażony.
- Jak to? O czym wujek mówi? – zdziwił się Mikołaj, uważnie przysłuchując się wynurzeniom swojego wuja.
- Ja się do tej pory dziwię, jak wy ze sobą tyle czasu wytrzymaliście i się nie pozabijaliście, gdy tylko przypomnę sobie tę waszą przedślubną gorączkę… – zaśmiał się Kotor, jakby w ogóle nie usłyszał wtrącenia naszego środkowego syna. – Ta kłótnia przeszłą do annałów naszej historii. Nigdy nie widziałem Lilki tak wściekłej jak wtedy. Aż strach było do niej podchodzić, bo mogłaby człowieka zagryźć. Ale na szczęście, ostatecznie siódmy września wyglądał dokładnie tak, jak to sobie zaplanowała uśmiechnął się na sam koniec swojego wywodu.
- Niedokładnie. Gdyby Kuba przyleciał w czwartek, tak jak miał to zrobić, a nie w sobotę rano, oszczędziłby mi dwóch dni nerwów – dodałam oburzona.
I choć mu to wybaczyłam, to nie byłam w stanie mu tego zapomnieć. Doskonale pamiętam, jak się wtedy poczułam, normalnie jakby to było wczoraj. Wtedy, gdy zadzwonił do mnie i oznajmił mi, że musi zostać w Barcelonie dłużej i przyleci wczesnym rankiem w sobotę – dokładnie w dniu naszego ślubu. Poczułam się, jakby nasz ślub był dla Kuby nieistotną rzeczą, która tylko mu przeszkadza w jego piłkarskich planach. Bo nie dość, że to ja sama tu w Polsce wszystko załatwiałam – sale, orkiestrę, księdza, kwiaty, zaproszenia, menu, wystrój i tak dalej – to on nawet przez te ostatnie dwa dni nie miał zamiaru mi pomóc.
Ale Krzysiek miał rację – całe szczęście, że ostatecznie wszystko się udało. I pomyśleć, że to już siedemnaście lat… Jak ten czas leci!
- Lilcia, no już nie złość się na mnie – Kuba objął mnie ramieniem, mówiąc prosząco i cmokając mnie przelotnie w policzek. – Poza tym mam dla ciebie niespodziankę – szepnął mi na ucho w pełnej konspiracji. 
- Siedemnaście lat małżeństwa za sobą, a wciąż zakochani jak nastolatkowie – zaśmiał się Kotor na nasz widok. Tak naprawdę to chyba chciał nam dogryźć tym tekstem, ale mu się to nie udało.
- Wiecie może kiedy będzie reszta? – spytał Kuba już normalnym tonem głosu resztę towarzystwa, kompletnie olewając poprzednią wypowiedź mojego brata.
- Semir i Aśka z dzieciakami będą za jakąś godzinę. Dzwonili niedawno, że są już we Wrocławiu, więc została im ostatnia prosta. Bartek i Piotrek z rodzinami przyjdą na obiad, na piętnastą, tak jak się umówiliśmy. Jasiek i Laura podobnie, bo już wczoraj przylecieli z Londynu i śpią u Djurdjevićów. A jeśli już o nich mowa, to Ivan z Agą i dzieciakami przyjdą pewnie zaraz po treningu, czyli za jakieś kilkadziesiąt minut. Młody pewnie wtedy też się pojawi – wyjaśniła nam Sylwia. – A Dima z Sanją i dziećmi to nawet nie wiem, czy przyjadą, bo ostatnio się do nich dodzwonić nie można westchnęła.
Kiedyś było nas siedemnaścioro. Teraz jest nas prawie dwa razy więcej i przez to tak trudno jest zorganizować nasze spotkania w pełnym gronie. Ale gdy te tylko dojdą do skutku, to są jeszcze bardziej ciekawsze, gwarne i wesołe niż kiedyś. I o wiele bardziej nieprzewidywalne.
- Czyli gdybyśmy teraz wyskoczyli gdzieś na godzinkę, to nic by się nie stało? – spytał Kuba, już wstając ze swojego miejsca i ciągnąc mnie za rękę za sobą.
- No nie – potwierdził Krzysiek, patrząc na nas podejrzliwie – choć miałem nadzieję, że się trochę nacieszę moją siostrą, zanim się tu reszta towarzystwa zbiegnie i mi ją odbierze…
- Jeszcze się mną zdążysz nacieszyć, przecież będziemy u was kilka dni – przytuliłam się do niego jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką, a on był dla mnie jedyną opoką, jaką miałam na tym świecie. – A teraz przynajmniej będziesz miał trochę czasu dla swoich siostrzeńców – dodałam, a chłopcy momentalnie wyszczerzyli zęby w uśmiechu.
- No jasne, tyle, że jednego mi tu brakuje… – powiedział Kotor, udając, że usilnie liczy i nie może się doliczyć. – Gdzie zgubiliście mojego chrześniaka? – spytał nas z wyrzutem.
Westchnęłam zniecierpliwiona.
- Kris przyjedzie za jakąś godzinę – odpowiedziałam, spoglądając na zegarek. – Jak w ogóle mogłeś zapomnieć, że twój imiennik był w tym tygodniu na zgrupowaniu młodzieżowej kadry? – dodałam z wyrzutem.
- Oczywiście, że nie zapomniałem, jakiego zdolnego mam siostrzeńca! – zapewnił nas Kotor od razu. – Po wujku.
- Po ojcu – Kuba wtrącił to dokładnie w tym samym momencie, co Kotor.
Obaj spojrzeli na siebie groźnie. Westchnęłam. Zaczyna się, pomyślałam. Nie byłoby spotkania rodzinnego, gdyby ci dwaj nie zeszli na ten temat.
- Po prostu to u nas rodzinne i tyle – stwierdziła Sylwia, chcąc załagodzić sytuację w pomieszczeniu.
I miała stuprocentową rację – cały nasz klan był skazany na piłkę nożną. Syn Krzyśka – Kuba – poszedł w jego ślady. Ma 17 lat i jest bramkarzem rezerw Lecha, czasem nawet trenuje już z głównym zespołem. Kris, nasz pierworodny syn, gra w Barcelonie i młodzieżowej kadrze Polski na pozycji napastnika, Mikołaj był obrońcą i kroczył drogą swojego starszego brata, tylko Igor jeszcze nie wiedział, czy piłka nożna to to, co chce robić w życiu, czy woli raczej grać na gitarze ze swoimi kolegami w zespole, który do tej pory nie ma jeszcze nazwy (nie mam pojęcia, po kim on odziedziczył talent muzyczny, bo ja i Kuba to kompletne beztalencia na tym polu). Syn Ivana i Agi, Jasiek, też już grał w rezerwach Kolejorza, pod czujnym okiem ojca-trenera, a syn Semira i Aśki – Dimitrije – nie chciał być gorszy od swoich „kuzynów”. A nasze dziewczyny, mimo że w piłkę raczej nie poszły, to są z futbolem na bieżąco w końcu nie mają innego wyjścia. Nic więc dziwnego, że u nas futbol to była rodzinna przypadłość i Krzysiek z Kubą musieli się zgodzić z tym stwierdzeniem. Może właśnie dlatego już nie wrócili do tematu, po którym nasz pierworodny jest tak utalentowany.
- Tak w ogóle to oglądaliśmy debiut Krisa – zaczął Krzysiek, gdy tylko Sylwia podstawiła mu pod nos kawę i usiadła w końcu obok niego, a ten mógł ją w końcu objąć ramieniem – i muszę przyznać, że naprawdę nieźle go wychowaliście. Nie dość, że poukładany piłkarsko, to jeszcze ma po kolei w głowie. Zwłaszcza to, co powiedział po meczu. Jestem z niego niesamowicie dumny.
- My też – pokiwałam głową. – W ogóle nie spodziewałam się, że tak szybko przyjdzie mi oglądać mojego pierworodnego w seniorskim zespole...
- Lila płakała jak owca, gdy tylko zobaczyła, że Krzysiek wbiega na boisko – zaśmiał się Kuba.
- A dziwisz się mi? – spojrzałam na niego zaskoczona.
- W ogóle! – mój mąż momentalnie zaprzeczył. – Ja sam ledwo powstrzymywałem łzy wzruszenia – przyznał się Wilk, w ogóle się nie wstydząc tych chwil „słabości”. – A gdy jeszcze w swoim debiucie strzelił gola, to myślałem, że tam pęknę z dumy!
- Nas chyba wszyscy sąsiedzi słyszeli – dodała Sylwia, uśmiechając się. – I w ogóle piękne było to, jak ci, Lila, po meczu podziękował za to, że go zaraziłaś miłością do futbolu. Aż Kuba musiał chusteczek szukać po domu, bo mi łzy poleciały.
- Widzicie, takiego mam udanego syna – uśmiechnęłam się z triumfem, będąc niesamowicie dumna z mojego najstarszego syna, który zawsze będzie moim oczkiem w głowie.
Sama nie byłam lepsza. Gdy tylko usłyszałam, jak po tym meczu dziennikarz pyta się Krisa, komu zadedykował swojego gola, a on mówi, że mnie, nie mogłam powstrzymać łez wzruszenia. A przecież ja tak rzadko płaczę na meczach! Nigdy nie sądziłam jednak, że on kiedykolwiek tak bardzo będzie wdzięczny swojej zbzikowanej matce, która zaraz po jego urodzeniu zapisała go do barcelońskiej szkółki piłkarskiej i wciąż opowiadała mu o futbolu i jej ukochanym Lechu. Nigdy do niczego nie chciałam go zmuszać, nawet gdy przyszło mu wybierać, czy będzie grał w polskich, czy hiszpańskich barwach, dałam mu wolną rękę. I właśnie dlatego tak bardzo się cieszę, że sam wybrał drogę piłkarską, po której kiedyś kroczył jego ojciec czy wujkowie...


- Już myślałem, że nigdy się stamtąd nie wyrwiemy – westchnął Kuba kilkadziesiąt minut później, gdy w końcu wyruszyliśmy w drogę samochodem spod domu Krzyśka.
- Przecież wiesz, jaki jest Kotor – szepnęłam. – Jak się rozgada, to trudno mu przerwać.
- Nic a nic się nie zmienił – Kuba pokręcił głową z dezaprobatą.
- Reszta towarzystwa pewnie też taka sama – dodałam, uśmiechając się pod nosem. – Niby wszyscy się starzejemy, ale w ogóle tego po nas nie widać.
- Dlatego tak się cieszę, że udało nam się na tę jedną, małą chwilę wyrwać. Bo jak już reszta towarzystwa się zbierze, to nie będzie szans, aby mieć chwilę dla siebie – mruknął Kuba.
- A tak w ogóle, Kubuś, to gdzie my jedziemy? – zapytałam z ciekawością. – Co chcesz mi takiego pokazać?
- Cierpliwości, skarbie – Wilk uśmiechnął się pod nosem. – Zaraz wszystkiego się dowiesz – odrzekł tajemniczo.
Nie pytałam go więc już o nic więcej, bo po co, skoro i tak mi nic nie powie? Znam go dość długo i całkiem dobrze, i wiem, że choć miewa długi jęzor i momentami klapie nim na prawo i lewo, to czasem jak się uprze, nie puści pary z ust, choćby nie wiem co, nawet jakby go torturowali. Właśnie dlatego mam do niego takie zaufanie, bo wiem, że gdy mu coś powiem, co ma zostać między nami, to właśnie tak się stanie. I choć w tej chwili zżerała mnie ciekawość, bo kompletnie nie potrafiłam się domyślić, o co może Kubie chodzić, to wiedziałam, że nic z niego nie wyciągnę.
Po kilkudziesięciu minutach podróży, która minęła nam w ciszy, tylko przy lekkich dźwiękach muzyki wydobywającej się z samochodowego radia, stanęliśmy w jakimś polu na obrzeżach miasta. Wysiadłam, bo o to poprosił mnie Kuba, ale wciąż nie wiedziałam, o co chodzi. Dlaczego Kuba pokazuje mi jakiś ugór, w którym nie ma niczego nadzwyczajnego? O co może mu chodzić?
- Ta dam! – krzyknął Wilk, rozpościerając ręce i prezentując pustkę za sobą.
- Kuba, wybacz, ale wciąż nie rozumiem, o co chodzi – powiedziałam powoli, chyba spoglądając na niego jak na kosmitę.
- Czyż tu nie jest pięknie? – zachwycał się Wilk tymczasem.
I robił to całkiem autentycznie. Niestety, ja nie mogłam podzielić jego euforii, bo nie miałam pojęcia, o co mu chodzi.
 - Po co ty mi to pokazujesz? – spytałam więc, próbując w końcu uzyskać od niego jakąś konkretną odpowiedź.
- Bo to jest nasze. Tylko i wyłącznie nasze – mówił wciąż uśmiechnięty. – Kupiłem tą działkę.
- Co zrobiłeś? – zdziwiłam się.
- Tylko się na mnie nie złość, kochanie – od razu zaczął mnie uspokajać. – Wiem, że takich decyzji nie powinienem podejmować za twoimi plecami, ale gdybym ci powiedział, to nie byłoby niespodzianki. A nie mogłem nie skorzystać z takiej okazji! – krzyknął.
Jego słowa jednak z trudem docierały do mojej świadomości tak, że nawet gdybym chciała, to nie umiałam się na niego zezłościć. Bo co? Bo ten ugór jest nasz? Ale po co nam ugór na obrzeżach Poznania?
- Bo tak w ogóle pomyślałem sobie – ciągnął dalej niczym niezrażony Wilk – że za kilka lat, gdy już nasi chłopcy dorosną i się usamodzielnią, a my nie będziemy musieli mieć na nich oko, nie będziemy im już tak bardzo potrzebni, to może wrócimy do domu, do Poznania. Co ty na to? – zapytał, spoglądając na mnie z ciekawością. – Bo choć dobrze nam w Barcelonie, to jednak wciąż Poznań jest naszym domem – dodał poważnie, jakby napawając się tym wszystkim, co jest dookoła.
- Masz rację, tu jest nasz dom – szepnęłam, gdy Kuba objął mnie ramieniem.
- Cieszę się, że się ze mną zgadzasz – Wilk cmoknął mnie przelotnie w policzek. – I właśnie tu, Lila, będzie nasz dom – pokazał mi miejsce przed nami, by po chwili mnie puścić i ruszyć przed siebie. – Tu będzie kuchnia, tu łazienka, a tu sypialnia – wymieniał, pokazując mi odpowiednie miejsca. – A tu taras, na którym będziemy przyjmować gości i ogród, w którym będą bawiły się nasze wnuki.
- Kuba, ale o czym ty mówisz?
To było zdecydowanie za dużo informacji dla mnie jak na jeden moment.
- Liluś, przecież prawdziwy facet powinien zrobić w swoim życiu trzy rzeczy. Spłodzić syna, wybudować dom i posadzić drzewo – mówił dalej, wielce uradowany, wyciągając coś z bagażnika. – Zaraz zasadzę tu drzewo, a w najbliższym czasie mam zamiar postawić dom dla nas. I on będzie stał tutaj, dokładnie w tym miejscu.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Wciąż nie docierało do mnie to, co mówi. A może raczej nie to, co mówi, tylko sens jego słów. Bo Kuba brzmiał trochę w tej chwili jak niespełna rozumu. Jak szaleniec.
Ale był moim szaleńcem, którego kochałam nad życie.
-  Lilka, dlaczego nic nie mówisz? – zdziwił Kuba, kiedy wreszcie zamilkł i zwrócił na mnie swoją uwagę. – Jak ci się tu podoba? Zobacz, będziemy mieli blisko park, nasz ukochany stadion, a do centrum miasta też nie jest daleko. A poza tym kiedyś w życiu nadejdzie czas na odpoczynek i lepiej go mieć z dala od miejskiego zgiełku. Nie uważasz, że kiedyś w końcu wypadałoby przestać gnać, tylko sobie zrobić siestę? – zapytał.
- Poznańską siestę – dodałam z uśmiechem.
Bo w pełni się z nim zgadzałam.







______________________________
Kochani,
musicie wiedzieć, że mogłabym ciągnąć Poznańską Siestę jeszcze przez bardzo, bardzo długo, ale podobno co za dużo, to niezdrowo. Doszłam więc do wniosku, że lepiej zostawić Was z lekkim niedosytem, aniżeli przeciągać coś w nieskończoność, psując tym wszystko, co do tej pory zrobiłam. A, nieskromnie mówiąc, zrobiłam naprawdę wiele. Każdy rozdział to ponad 10 stron w Wordzie czcionką 12. To mnóstwo myśli, planów, korekt – bo ja naprawdę potrafię sprawdzać jedno zdanie po trzy razy, by w ostatecznym rozrachunku nie być z niego zadowoloną – to mnóstwo uczuć, które przetrawiałam przez siebie, by móc je tchnąć w Lilę oraz w jej wesołą paczkę przyjaciół, która jednocześnie jest dla niej rodziną. Kiedy zaczynałam zmagania ze Siestą nie sądziłam, że tak się zżyję z nimi wszystkimi, a przede wszystkim z Lilą i z Kubą… Nigdy ich nie zapomnę, bo naprawdę wiele mi dali przez te prawie 3 lata, w których pisałam ich historię. Kiedyś jednak musiał nastąpić koniec. Jestem dumna, że doczekałam tego momentu.
A to wszystko dzięki Wam! Gdyby nie Wy, pewnie już dawno zwątpiłabym w Poznańską Siestę. Dziękuję Wam za wszystkie odwiedziny, za każde pytanie dotyczące opowiadania, czy nowego rozdziału, za każde słowo, komentarz, przejaw sympatii, ale także za wytykanie mi moich błędów. Dziękuję Wam, że byliście ze mną. Mam nadzieję, że miło będziecie wspominać te ostatnie lata ze mną i Siestą, podczas których napisałam 55 rozdziałów o przerażająco dużej ilości słów, których lepiej, abym nie zliczała, żeby się nie przerazić. :) Mam nadzieję, że takie zakończenie Was satysfakcjonuje. Był co prawda pomysł, aby jeszcze raz zburzyć ich piękną rzeczywistość, jednak stwierdziłam, że możecie się już przejeść tym opowiadaniem. Zostawiłam sobie jednak taką małą furtkę do powrotu, w której widać, że coś się wydarzyło, zanim nasza główna para się pobrała i każdy może sobie dopowiedzieć, co to takiego.
Byłabym niesamowicie wdzięczna, gdybyście pod tym rozdziałem dali znać, że czytaliście, nawet jeśli nigdy wcześniej się nie ujawniliście. Chciałabym zobaczyć, ilu Was było. To taka moja ostatnia prośba do Was na PS.

Nie mówię żegnajcie, a do widzenia.
Wasza szanowna_




***

edit. 14.01.2016
Skarby moje, po ponad roku od zakończenia opowiadania mam dla Was niespodziankę, o, TUTAJ. Mam nadzieję, że się spodoba. Buziaki :*