Zaraz po przekroczeniu
granic Poznania pojechaliśmy do szpitala, do Asi, aby jej o wszystko opowiedzieć. Przygotowani na suszenie głowy odnośnie naszej dzisiejszej
wyprawy, byliśmy nieźle zaskoczeni. Kawecka bowiem nasze rewelacje przyjęła ze
stoickim spokojem, zapewne spodziewając się, zwłaszcza po mnie, iż tego tak nie
zostawię. A że do podróży był mi potrzebny kierowca… Nie była więc zaskoczona,
że gdy poprosiłam Semira o pomoc, on się zgodził. Najlepsze w tym wszystkim
było to, że Asia nie miała do mnie żadnych pretensji. Ani o to, że tam
pojechałam, ani o to, że wciągnęłam w tą wyprawę Semira. Za to złościła
się trochę na Bośniaka, że dał się ponieść emocjom i uderzył Emila. Zapewne bała
się, że ten teraz może się mścić, ale gdy oboje zapewniliśmy ją, że bardziej
wyglądał na przestraszonego, niż skorego do zemsty, to się trochę uspokoiła.
Mimo że już nie jest w ciąży, to jednak wciąż nie powinna się denerwować byle
czym. Poza tym chyba jej trochę ulżyło, że nie musi już więcej oglądać swojego
niedoszłego męża. Wiadomo, mogą się jeszcze spotkać na rozprawie, jednak to już
powinien być ostatni raz. A tak swoją drogą, to wydaje mi się, że Kawecka już się pogodziła ze
swoim losem i zaakceptowała go. Rozmawiałyśmy o tym krótko, kiedy Bośniak
pobiegł po kawę do automatu. I wyszedł nam takie plan: najpierw pozbawienie
Emila praw rodzicielskich, później sprawdzenie, jak się Semir będzie wywiązywał
z roli odpowiedzialnego chłopaka i ojca, a następnie można pomyśleć o adopcji. I
wszystko brzmi naprawdę racjonalnie, jednak boję się jednego - że w Emilu
nagle obudzi się troskliwy tatuś, który będzie chciał uczestniczyć w życiu
Lilianki. Nie powiedziałam jej tego, choć wiem, że ona doskonale zdaje sobie
sprawę, iż taki rozwój sytuacji nieźle skomplikowałby im życie. Nie można jednak
martwić się na zapas. Poza tym Emil nie wyglądał na takiego, który miałby
zamiar zajmować się dzieckiem. Bardziej wydaje się być lekkoduchem, który woli
się bawić, niż być odpowiedzialnym człowiekiem. I oby tak mu zostało.
Kiedy więc już się
nagadaliśmy, a pielęgniarki zostały zmuszone do wyproszenia nas z sali,
ponieważ czas odwiedzin się już zakończył, Semir odwiózł mnie do domu. Uparł
się, że to zrobi, mimo iż chciałam wrócić tramwajem. A nie dość, że podwiózł
mnie pod samo wejście do bloku, to jeszcze chciał mi pomóc wejść na górę. Miał
idealny powód – wciąż bowiem chodziłam o kulach. Ja jednak zapewniłam go, że
sama sobie poradzę i wygnałam do domu, aby się wyspał, bo w ciągu ostatnich dni
na palcach dwóch rąk można policzyć godziny, w których spał i ewidentnie było to po nim
widać. Poza tym miałam już dość czyjegoś towarzystwa na dziś, a wiedziałam, że
jak Bośniak wejdzie ze mną na trzecie piętro, to na tym się nie skończy.
Najpierw będzie jedna kawa, potem herbata, kolacja, a ostatecznie położy się na
kanapie w salonie i zaśnie. Nie, dziękuję, skoro mam taką możliwość, to wolę po
tych intensywnych ostatnich dniach pobyć sama w spokoju moich czterech ścian choćby przez małą chwilkę czasu.
Ale oczywiście, moje
życie nigdy nie może być spokojne. Zdążyłam zjeść kolację, umyć się, sprzątnąć
całe mieszkanie (bo gdy się denerwuje, to muszę sobie czymś ręce zająć), a Kuba
nie dał znaku życia. Na serio zaczynałam się o niego martwić, bo skoro obiecał
mi, że zadzwoni zaraz po swoim przyjeździe do Gdańska, to wiedziałam, że tak zrobi.
On zawsze dotrzymuje danych komuś obietnic. Poza tym na pewno wie, że gdyby
tego nie zrobił, to zaczęłabym szaleć z niepokoju. Siedziałam więc jak na
szpilkach, wyobrażając sobie przeróżne wypadki, które mogły mu się przydarzyć
na drodze. Przecież jest już dwudziesta trzecia, Wilk więc dawno powinien być
nad morzem! A najgorsze było to, że w ogóle nie odpowiadał na moje telefony i sms-y,
mimo że telefon miał włączony. Dawno nie wpadłam w taką fazę paniki, w której
zaczęłam przeglądać w Internecie przeróżne strony, szukając, czy nie było
dzisiaj jakiegoś wypadku na drodze z Poznania do Gdańska.
Aż tu nagle, kilka minut
przed północą, jak gdyby nigdy nic, słyszę dzwonek mojego telefonu. Patrzę na
wyświetlacz, a tam: Kuba dzwoni.
Odebrałam tak szybko, że chyba nawet pierwszy sygnał nie zdążył na dobre rozbrzmieć.
- Boże, Kuba, żyjesz! –
krzyknęłam do słuchawki, nie dając mu możliwości wypowiedzenia choćby jednego
słowa, tak wielką ulgę odczuwałam w tej chwili.
- No jasne, że żyję,
głupku – zaśmiał się Wilczek. – O co tyle paniki? – zapytał rozluźniony.
Jego ton głosu wzmógł we
mnie czujność. Był w dobrym humorze, czyli nic złego mu się podczas podróży nie
przytrafiło, przez co mógłby mieć opóźnienie w dojeździe do Gdańska, bo wtedy to kląłby w najlepsze.
- Od ilu godzin jesteś w
Gdańsku? – spytałam go więc podejrzliwie.
- No już jakiś czas –
wyjaśnił mi, nic nie podejrzewając. – Właśnie skończyłem się rozpakowywać,
zjadłem z Kosą kolację i miałem zamiar iść spać, ale patrzę na telefon, a tu
mnóstwo połączeń od ciebie. Myślałem, że coś się stało, więc zadzwoniłem.
Przełknęłam na głos
ślinę, a powieka zaczęłam mi niebezpiecznie drgać. Gdybym była bombą, na pewno
saperzy stwierdziliby, że mój aktualny stan grozi eksplozją.
- Czyli ja tu umieram ze
strachu, a ty jak gdyby nigdy nic sobie siedzisz w swoim mieszkanku? – syknęłam rozzłoszczona.
- Lila, ale o co tyle
zamieszania? – zapytał zaskoczony.
No tego to już było za
wiele! Ja robię zamieszanie? Gdyby tylko był tu obok mnie, to już by czymś
oberwał za to, że mnie tak stresuje i nic sobie z tego nie robi.
- Nie pamiętasz, co mi
obiecałeś? – fuknęłam na niego.
Przez dłuższy czas w
słuchawce brzmiała złowroga cisza, która świadczyła o tym, że Kuba się nad
czymś usilnie zastanawia. Postanowiłam mu pomóc.
- Miałeś zadzwonić zaraz
po przyjeździe do Gdańska, abym się nie denerwowała, głupku! To ja ci esemesy z
Wrocławia wysyłam, żebyś wiedział, co się dzieje, a ty nie raczyłeś napisać mi
krótkiej wiadomości, że żyjesz! – krzyczałam zła.
Nie, ja byłam wściekła.
- O Boże… - szepnął
Kuba, bo nagle wszystko sobie przypomniał. – Lila, przepraszam, naprawdę na
śmierć zapomniałem! Nie chciałem cię denerwować, naprawdę. Po prostu z tego
wszystkiego wyleciało mi to z głowy – kajał się.
- Wiesz, że ja już
zaczęłam się zastanawiać, czy nie dzwonić po szpitalach, a ty mi mówisz, że
zapomniałeś? – powiedziałam już tak wysokim tonem głosu, że aż sama siebie
wystraszyłam. – Nie spodziewałam się tego po tobie.
- Lila, ale o co tyle
afery? – Kuba nagle zmienił front. – To tylko jeden mały telefon. Fakt, źle
zrobiłem, zwłaszcza że ci obiecałem, ale przecież świat się od tego nie
zawalił.
I teraz się do reszty
pogrążył.
- Aha, czyli mój wewnętrzny
spokój już nie jest dla ciebie ważny? – spytałam tak lodowatym tonem głosu, że
gdyby można było, to Kuba byłby już wielką bryłą lodu. – Czyli ja tu mogę
umrzeć na zawał, martwiąc się o ciebie, a ciebie to nie obejdzie, bo się
będziesz dobrze bawił w Gdańsku?
- Lila, to nie tak… -
próbował się wytłumaczyć
- Wiesz co? – przerwałam
mu. – Nie mam teraz ochoty z tobą gadać. Śpij sobie dobrze i żyj tak, jakby
mnie tutaj nie było.
Kuba jeszcze próbował mi
przerwać, ale rozłączyłam się. Wkurzył mnie strasznie swoją ignorancją i nie
miałam ochoty już z nim na ten temat rozmawiać. Bo po co, skoro nie rozumie, o
co mi chodzi? Szkoda marnować czasu i pieniędzy na połączenia telefoniczne. Kuba co prawda
jeszcze próbował się do mnie dobić, ale przestałam zwracać uwagi na dzwoniący
telefon. Po kilku minutach po prostu go wyciszyłam, aby móc zasnąć, po czym
położyłam się do łóżka.
Ale zamiast udać się w
objęcia Morfeusza, przewracałam się z boku na bok, myśląc o dzisiejszym dniu. Może
zrobiłam mu aferę o nic? Może nie powinnam była tak gwałtownie reagować? Ale
przecież mi obiecał! Sam z nieprzymuszonej woli. Nigdy dotąd nie zapominał o takiej,
jak to teraz sam ujął, błahej sprawie. Zawsze napisał choćby emotikonkę, tylko
po to, bym wiedziała, że wszystko z nim w porządku i nie martwiła się, czy nic
mu się nie stało. Ja zresztą zawsze robiłam to samo. To była taka niepisana
umowa między nami. I nagle, z dnia na dzień, Kuba o tym zapomina. Wygląda to
tak, jakbym nagle przestała się dla niego liczyć. Wiem, że przeprowadzka do Gdańska jest
równoznaczna z nowym otoczeniem i odczuwalnym z tym stresem, ja to rozumiem, ale chyba w takich
sytuacjach nie zapomina się o starych przyjaciołach? Ja, gdy tylko wylądowałam
w Barcelonie, to od razu mu się spowiadałam z przebiegu lotu i warunków
zakwaterowania. A on?
A co, jeśli my już nie
jesteśmy przyjaciółmi? Może przez nasz pocałunek Kuba postanowił zerwać ze mną
kontakt, uznając to wszystko za chorą sytuację? Może zdał sobie sprawę, że nie
warto tego wszystkiego ciągnąć? Że w Gdańsku znajdzie sobie nowych, lepszych
przyjaciół? Mógłby tak przekreślić z dnia na dzień ponad osiem lat znajomości?
Zawsze wydawało mi się, że nie, ale teraz… Teraz niczego już nie byłam pewna.
I z takimi
wątpliwościami, zasnęłam.
*
Była niedziela, ostatni
dzień moich zimowych ferii, więc budząc się o ósmej, stwierdziłam, że to
ostatni moment, aby móc się wyspać, więc obróciłam się na drugi bok i postanowiłam
spać sobie dalej. Wstałam dopiero o trzynastej, zmarnowana życiem. Długie
spanie jednak nie jest dla mnie, bo później czuję się jeszcze gorzej, niż
gdybym miała wstać o siódmej rano. Zwlekłam się jednak w jakiś niewytłumaczalny sposób z łóżka i ruszyłam do kuchni, by
zrobić sobie kawę na rozbudzenie. Nastawiłam czajnik, wsypałam fusy do kubka, po czym kątem
oka spojrzałam na wyświetlacz telefonu, który od wczoraj leżał sobie w
najlepsze na kuchennym blacie. A tam… o mój Boże, 35 nieodebranych połączeń i
10 sms-ów. Większość od Kuby, jednak ostatnio, jakieś pół godziny
temu, ktoś do mnie dzwonił z nieznanego mi numeru. O i właśnie ten ktoś próbuje raz jeszcze się ze mną skontaktować. Z drżącym sercem wcisnęłam zieloną słuchawkę. W końcu to może być
któryś z moich uczniów albo ktoś inny z jakąś ważną wiadomością. Tego więc nie
mogę zignorować tak, jak od ponad trzynastu godzin ignoruję Wilka.
- Halo? Liliana
Kotorowska, słucham? – zapytałam.
Nigdy nie lubiłam
odbierać połączeń od nieznanych numerów, bo wtedy nie wiedziałam się, czego mam
się spodziewać po osobie, będącej po drugiej stronie słuchawki.
- Lila! Boże, Lila! – ktoś
niezwykle rozemocjonowany krzyczał w słuchawkę.
Po głosie nie mogłam
rozpoznać, z kim rozmawiam, zwłaszcza, że w telefonie głosy czasami brzmią
zupełnie inaczej niż na żywo. Mimo to doszłam do wniosku, że raczej nie był
żaden z moich wychowanków.
- Z kim mam przyjemność?
– spytałam więc z rezerwą.
- Kosa mówi! Kuba
Kosecki! – a ten wciąż krzyczał w słuchawkę.
- O, fajnie, że
dzwonisz, ale mógłbyś przestać tak krzyczeć? Dopiero co wstałam i jak tak dalej
pójdzie, to cały dzień będzie mnie boleć głowa – poprosiłam go.
- Nie krzyczałbym,
gdybyś nie odpierdalała takiej szopki – odpowiedział rozzłoszczony, jednak już
normalniejszym tonem głosu.
Może dopiero co się
obudziłam i nie bardzo kojarzę z rzeczywistością, ale jego odpowiedź naprawdę zbiła mnie
z tropu. Nie miałam pojęcia, o co mu może chodzić. Nawet nie domyślałam się powodu,
jaki mogłam mu dać, by mógł być na mnie zły.
- Słucham? Nie rozumiem
– powiedziałam, zgodnie z prawdą.
- Nie rozumiesz? –
spytał trochę ironicznie. – To ci wyjaśnię. Kuba bowiem od wczoraj wieczora
chodzi jak głupi po mieszkaniu, w tę i we w tę, i do ciebie wydzwania, nie
dając mi spać. A ty nie odbierasz od niego telefonów, co go jeszcze bardziej
nakręca.
- Myślałam, że coś się
stało… - mruknęłam rozczarowana, że znowu wracamy do tego tematu.
- No stało się! Lila! –
Kosę chyba wkurzył mój olewczy ton głosu. Aż się zaczęłam bać, że za chwilę z
głośnika zacznie mi wypływać jego ślina, jak u rottweilera. – Co wy odpierdalacie?
Dlaczego już podczas pierwszego dnia waszej rozłąki się ze sobą kłócicie? – pytał,
jakby sam siebie, z wyczuwalnym zrezygnowaniem.
- To Kuba ci nic nie
powiedział? – zdziwiłam się. – Jeśli ci nie powiedział, to ja też tego nie
zrobię. Poza tym, po co się wtrącasz? – zapytałam, trochę wyprowadzona z
równowagi.
No bo to nie jego
sprawa, co my robimy ze swoim życiem. Po co więc się pcha między młot (mnie), a
kowadło (Kubę)?
- Bo jesteście cudowną
parą, Lila, i nie mogę wam pozwolić, abyście się rozeszli przez jakąś głupotę –
wyjaśnił mi. – Ktoś przecież musi nad wami czuwać.
- Ależ sobie zadanie
wybrałeś, nie ma co – zaśmiałam się. – Wiesz jednak, że to nie tylko ode mnie
zależy…
- Boże, Lila, co ty
pierdzielisz? – przerwał mi. – Przecież Kuba tu od zmysłów odchodzi, a ty
sugerujesz, że mu na tobie nie zależy? Co się z wami stało od naszego
ostatniego spotkania? – dziwił się.
Chciałam mu odpowiedzieć, że to nie jego
interes i niech się zajmie lepiej sobą i Pauliną, a poza tym, to może właśnie
tak ma być, że przejrzeliśmy na oczy i stwierdziliśmy, że nie warto tego wszystkiego dalej ciągnąć. i naprawdę chciałam mu to powiedzieć, ale... nie mogłam, bo nagle po drugiej stronie słuchawki usłyszałam krzyk, który zdecydowanie nie należał
do Kosy.
- Rozmawiasz z Lilą?!
Dlaczego nic nie mówisz?! Dawaj mi tą komórkę!!!
A po chwili, po szumach
po drugiej stronie, domyśliłam się, że ktoś próbuje Kosie wyrwać telefon z ręki.
Trwało to tylko kilka sekund, bo później ktoś z ciężkim westchnieniem odpuścił
temu drugiemu ktosiowi.
- Lila, Boże, Lila! –
nagle usłyszałam zupełnie inny głos, który tak mnie wyprowadził z równowagi, że
prawie się oparzyłam wodą, którą właśnie wlewałam z czajnika do kubka. Bo skoro
Kosa z kimś się tam kłócił, to chciałam skorzystać z okazji i zaparzyć sobie
kawy, bo czajnik już szalał i bałam się, że za chwilę wyleci w powietrze. –
Nawet nie wiesz, jak się o ciebie martwiłem. Całą noc do ciebie dzwonię,
dlaczego nie odbierasz ode mnie telefonów?
- Bo nie chciałam z tobą
gadać – odpowiedziałam mu, jak idiocie.
- Wiesz, że nie mogłem
spać? Odchodziłem od zmysłów! – Kuba jednak w ogóle nie zwrócił na to uwagi,
tylko dalej prowadził swój monolog. Pewnie mogłabym się w tej chwili rozłączyć, a on i tak
wciąż by gadał do telefonu, nie orientując się, że przerwałam połączenie. – Nie
rób mi tego nigdy więcej, dobrze? Ja cię bardzo, ale to bardzo przepraszam.
Przecież wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza, nie wiem co się stało, że
zapomniałem. Wiem, że nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło i że możesz być na
mnie o to zła, ale proszę się, Lila, wybacz mi – jęczał mi do słuchawki.
- Nie odbierałam, bo nie
chciałam z tobą gadać. I gdyby nie Kosa, to pewnie jeszcze bym nie odebrała –
powtórzyłam, kompletnie niewzruszona jego gadaniem.
- Lila, dlaczego ty mi
to robisz? – spytał, już nie ignorując tego, co do niego mówię. – Chcesz mi dać
nauczkę, tak? – próbował mnie rozgryźć.
No nie powiem, że jego
pomysł nie był choć odrobinkę trafny.
- Przynajmniej
zapamiętasz ją do końca życia – powiedziałam spokojnie.
- Ja wiem, że zrobiłem
źle, naprawdę – jęczał dalej. – Odpuścisz mi?
Powiedział to takim
tonem głosu, na który nie potrafiłam być niewzruszona i obojętna. Nie wiem,
kurczę, co on w sobie takiego ma, ale jak nikt inny potrafi mnie ugłaskać, nawet będąc
tyle kilometrów od domu.
- Hm… - zastanowiłam się
chwilę, choć tak naprawdę to nie była nad czym się zastanawiać. – Tak
właściwie, to co mi szkodzi? Ale nie myśl, że zapomnę, jaki mi numer wczoraj
wywinąłeś! – zapowiedziałam mu.
I naprawdę chętnie
pogroziłabym mu w tej chwili palcem, ale przecież Wilk i tak nie zobaczy tego
gestu, więc po co mam to robić?
- Jesteś aniołem! –
krzyknął uradowany. – I mimo że nigdy harcerzem nie byłem, to obiecuję ci, że
to się więcej nie powtórzy.
- No mam nadzieję –
chciałam, aby zabrzmiało to groźnie, ale przez nagły napad wesołości, nie
bardzo mi się to udało. – A teraz już kończ, bo mi kawa stygnie. A poza tym,
Kubie kasę z konta żresz – pouczyłam go.
- E tam, on jest bogaty
– wiedziałam, że w tej chwili pokazuje język przysłuchującemu się nam Kosie.
Mogło mnie tam nie być, ale znam Wilka i wiem, jak się zachowuje w takich
sytuacjach. – A poza tym, postawię mi piwo i się wyrówna. Ale ty już się na
pewno na mnie nie gniewasz? – upewniał się.
- Nie, już nie –
zaprzeczyłam. – Miłego dnia, zapominalski!
- Miłego dnia,
obrażalska – sparafrazował mnie, ucieszony.
- Tylko mi bez takich! –
krzyknęłam, a odpowiedział mi jego śmiech.
- Dobrze, dobrze,
kochana – przesłał mi całusa przez telefon. – A teraz wybacz, ale idę odespać ą nieprzespaną noc... – dorzucił.
Nic innego mi nie
pozostało, jak zakończyć tą rozmowę.
*
Całe popołudnie zajęłam
się dokańczaniem prezentacji o Barcelonie, którą jutro miałam zamiar
przedstawić moim wychowankom, tak jak się umówiliśmy przed feriami. Tak bardzo
mnie to zajęcie pochłonęło, że nawet zapomniałam o zjedzeniu obiadu. Ale ja już tak
mam, że gdy zabieram się za coś związanego z Hiszpanią, to zatracam się w tym
bez reszty. Kiedy więc skończyłam, zadowolona z efektu, doszłam do wniosku, że
burczy mi w brzuchu, a w lodówce są totalne pustki. Może i potrafię zrobić coś
z niczego, ale moje dzisiejsze „nic” jest tak marne, że nie da rady się z tego
cokolwiek wyczarować. Czarodziejką nie jestem (a szkoda). Do tego pustki w lodówce
nie powinny mnie dziwić. Nie ma Asi w mieszkaniu, Kuba wyjechał (choć akurat on
i zakupy to jest ostateczność), a ja spędzam tu zazwyczaj tylko noce, ponieważ
podczas dnia krążę po różnych miejscach. Kto więc miał zadbać o zapasy,
skoro w ciągu ostatnich dni nikogo nie ma w mieszkaniu? Musiałam się więc
wybrać do sklepu. Dobrze, że w niedzielę też są otwarte. Założyłam więc na
siebie grube ciuchy, wciągnęłam kozaki (a raczej tylko jednego) i z siatką pod pachą, powolnym krokiem
przemierzałam poprzeczną ulicę do naszego osiedla. Szkoda, że nie mamy tutaj żadnego monopolowego, tylko trzeba iść dość spory kawałek do supermarketu. Ale jak
chce się coś zjeść, to trzeba się poświęcić…
Powiem wam, że chodzenie
o kulach z siatkami w rękach nie jest komfortowe. To chyba powinna być jakaś
dyscyplina sportowa, bowiem wymaga nie lada kondycji i koordynacji ruchowej. Bo
właśnie przepakowałam wszystko z wózka do siatki i mimo że starałam się
ograniczyć do najpotrzebniejszym produktów, planując większe zakupy, gdy będę
już w pełni sprawna (albo będę miała kierowcę), to wyszła mi jednak spora paczka.
Zaczęłam się już zastanawiać, czy czegoś nie wyrzucić ze środka, gdy usłyszałam:
- Może ci pomogę?
Po czym owy osobnik
wziął ode mnie torbę z rąk, zanim zdążyłam w jakikolwiek sposób zaprotestować.
Kurczę, przez te kule nawet myślenie mam wolniejsze!
- W twoim stanie nie
powinnaś sama chodzić po zakupy – wypomniał mi ten ktoś.
I szczerze mówiąc,
stwierdzenie „w twoim stanie” zabrzmiało tak, jakbym była w ciąży. Ech, jestem
już przeczulona na tym punkcie, bo od trzech miesięcy nieustannie takie zdanie
wysłuchiwała Asia i pewnie przez to weszło mi w krew.
- Cóż poradzić, jak się
jest samemu w domu? – mruknęłam, wreszcie podnosząc wzrok, aby spojrzeć, kto
jest moim „wybawcą”.
- Na szczęście spotkałaś
mnie na swojej drodze – odpowiedział mi… Hubert.
Tak, ten sam, który
jeszcze nie tak dawno próbował mnie zamknąć w mieszkaniu i ograniczyć moje
kontakty z przyjaciółmi. Od tamtej pory nie spotkałam go nawet na sekundę, na
klatce schodowej, mimo że przecież prawnik wciąż mieszka nade mną. Trochę to
dziwne... Żeby przez ponad dwa tygodnie się nie spotkać (no dobra, w
międzyczasie byłam w Gdańsku, więc w ciągu niecałych dwóch tygodni), a gdy Kuba
się wyprowadził, to nagle na siebie wpaść. Zadziwiające.
- Lila, wszystko w
porządku? – spytał z troską.
No tak, mógł się
zaniepokoić, bo od dobrych kilku minut stoję, jak taki słup soli i wlepiam w
niego gały, zaskoczona jego obecnością. Ale naprawdę nie spodziewałam się pomocy
właśnie z jego strony. Prędzej posądziłabym, że Ivan będzie tu szedł "przypadkiem" albo nawet
i Kuba w jakiś nieznany mi sposób przeniesie się z Gdańska, ale nie on. Dziwne, że tak nagle o nim zapomniałam. Jak mi się to udało
po czymś takim?
- Nie bój się, nic ci
nie zrobię – z zamyślenia wyrwał mnie jego głos. Hubert był trochę
zniecierpliwiony tym, że wciąż się do niego nie odzywam. – Niczego od ciebie
nie chcę, naprawdę. Wiem, że nie chcesz mnie znać, ale chyba mogę ci pomóc w
potrzebie? – zapytał.
Pokiwałam twierdząco
głową i powoli ruszyłam przed siebie, wciąż nic nie mówiąc. Tak właściwie, to
nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Zachowywał się tak… inaczej. Spokojniej.
Mniej zaborczo. Może nie powinnam się go aż tak bać? Ale z drugiej strony, przecież
ludzie się nie zmieniają. Tylko co mam zrobić w tej sytuacji, skoro sama sobie
nie poradzę, a na horyzoncie mam tylko jego?
- Co tam u ciebie
słychać? – spytałam słabo po kilku minutach, podczas których milczeliśmy jak
zaklęci.
Ale jakoś mi to
milczenie zaczęło przeszkadzać, dlatego postanowiłam się wreszcie do niego odezwać.
- A w porządku –
odpowiedział mi, zaskoczony, że przerwałam milczenie. – Miałaś rację,
mówiąc, że jak nie to, to dostaniemy inne zlecenie. Właśnie zajmujemy się
naprawdę dużą sprawą. Jest masa roboty, tak że tylko niedziele mam wolne, dlatego
dopiero dziś wybrałem się na całotygodniowe zakupy. A poza tym, to do późna
siedzę w robocie. Ale z drugiej strony, po co wracać do pustego mieszkania? –
zapytał retorycznie, wzruszając ramionami.
I mogłoby się zdawać, że
podchodzi luzacko do tego tematu, jednak wiedziałam, iż jest zupełnie inaczej.
Czułam na sobie jego wzrok, który miał zarejestrować moją reakcję na jego
słowa.
- To bardzo się cieszę,
że ci się udało i będę trzymać kciuki, abyście wygrali, mimo że nie wiem, o co
chodzi – odpowiedziałam, chcąc zmienić temat i jakoś wybrnąć z tego grząskiego
gruntu, na który mnie wepchnął.
- Wyjaśniłbym ci to, ale
wiem, że cię to zanudza – odpowiedział mi.
Nie zaprzeczyłam, bo po
co zaprzeczać, jeśli to prawda? Nie spodziewałam się jednak, że podczas trwania
naszego związku zorientuje się, iż mnie jego prawnicze monologi kompletnie nie
interesują. Myślałam raczej, że jest w siebie tak zapatrzony, że nie zauważa
mojego znudzenia. No proszę, czegóż to się można o człowieku dowiedzieć?
- A u ciebie co słychać?
Co ci się stało w nogę? – zapytał, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Ach to! Byłam z Kubą w
Gdańsku na feriach i wróciłam z kontuzją – wyjaśniłam mu, wzruszając ramionami.
– A tak poza tym, to jutro wracam do pracy i bardzo się z tego cieszę, bo
brakuje mi tych moich zwariowanych nastolatków.
- Ostatnie miesiące
przed maturą są straszne, pamiętam po sobie. Fajnie więc, że mają obok siebie taką
osobę jak ty. Szkoda, że ja nie miałem takiej wychowawczyni… – odpowiedział
mi.
Ewidentnie mi słodził,
ale starałam się mu nie dać podpuścić i nie zwracać uwagi na jego umizgi w moim kierunku. W głowie tylko odliczałam kroki do wejścia do naszej klatki schodowej. Na szczęście,
było coraz bliżej.
- A co u Asi? – spytał,
widząc, że nie mam zamiaru reagować na jego poprzedni komplement wypowiedziany pod moim adresem.
- A u Asi wielkie zmiany
– zaczęłam, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu. – Zakochała się i to z
wzajemnością, a do tego w piątek urodziła córeczkę.
- O, to cudownie! –
naprawdę się ucieszył. – Ale czy ona nie miała terminu późniejszego? –
zainteresował się po chwili, zapewne przypominając sobie naszą rozmowę na ten temat i orientując się, że coś jest nie tak.
- Nie zawsze wszystko
jest zgodne z terminem – wyjaśniłam mu.
- No tak, natura rządzi
się własnymi prawami. Ale z dzieckiem wszystko w porządku? – pytał dalej.
- Tak, Lilianka jest
całkowicie zdrowa i prawdopodobnie wraz z Asią wyjdzie we wtorek ze szpitala –
poinformowałam go.
- Lilianka? Dostała imię
po tobie? – zdziwił się.
- Trudno tego nie zauważyć –
zaśmiałam się. – Mam jednak nadzieję, że nie będzie miała w życiu tak pod
górkę, jak jej chrzestna… - westchnęłam.
- I jeszcze zostaniesz
chrzestną! Gratuluję. Asi też pogratuluj – powiedział i wydawało mi się, że
zrobił to naprawdę szczerze.
- Jasne, pogratuluję –
zapewniłam go, choć nie wiedziałam, czy to zrobię.
W tej chwili
najważniejsze było to, że właśnie wjeżdżaliśmy windą na trzecie piętro. Czyli za chwilę dotrę do swojego mieszkania i się go pozbędę. A
wtedy z wielką ulga będę mogła zjeść obiad.
- Sam chętnie bym to
zrobił, ale Asia pewnie nie chce mnie więcej widzieć po tym wszystkim, co się stało –
mruknął, jakby ze wstydem. – Aż sam się dziwię, że ty ode mnie nie
uciekłaś…
Nie wiem, w co on grał,
ale wychodziło mu to całkiem nieźle. I gdybym go nie znała, to jeszcze
pomyślałabym, że się zmienił. Ale na szczęście, nie dam się nabrać, bo ludzie,
tacy jak on, się nie zmieniają. Po prostu. Oni tylko grają, chcąc takim zachowaniem coś ugrać dla siebie.
- Z butem stabilizującym
na nodze byłoby to niezwykle trudne – zaśmiałam się – bo i tak byś mnie
dogonił.
- No tak, ale mogłaś
mnie czymś uderzyć albo zacząć krzyczeć… - podsuwał mi pomysły, na które nie wpadłam, gdy mnie zaczepił.
- Sama nie wiem,
dlaczego tak nie zareagowałam – odpowiedziałam, nie chcąc mu robić nadziei na to, że jest inaczej. –
Ale to chyba dla ciebie dobrze, nie? Nie psuję ci reputacji - wypomniałam mu to, czym zawsze mnie zatruwał. Bo skoro miałam być z nim, to musiałam być taka, siaka i owaka, aby mu opinii w środowisku nie popsuć.
- Tak, bardzo dobrze –
potwierdził, stojąc pod moimi drzwiami. – Ale tu o moją reputację w ogóle nie
chodzi... – zaczął.
- Nieważne – machnęłam
na to ręką, nie chcąc go słuchać. To i tak już dla mnie nie ma znaczenia. – Wielkie dzięki za pomoc, dalej już sobie poradzę –
odpowiedziałam, odbierając od niego swoją siatkę.
- Nie ma sprawy… –
powiedział.
- To na razie! – rzuciłam, szybko się z nim żegnając i nie chcąc go dopuścić do głosu, bo
jeszcze coś by mogło z tego nieprzewidywalnego i niezbyt dobrego dla mnie
wyniknąć.
Po tych słowach weszłam
do swojego mieszkania tak szybko, jak tylko mogłam to zrobić w moim aktualnym
stanie. A gdy już zakluczyłam drzwi, odetchnęłam z niesamowitą ulgą. Mimo że
nic mi nie zrobił, że była to taka swojego rodzaju koleżeńska pogawędka i nawet
całkiem sympatyczna, nie chciałam przebywać w jego towarzystwie ani minuty
dłużej. Zbyt dużo złych wspomnień. Gdybym mogła to chętnie bym uciekła od niego
już przed supermarketem, ale… nie mogłam. Przeklęte gdańskie chodniki! Ależ mnie
urządziły! A najgorsze w tym wszystkim jest to, że coś czuję, iż Hubert tak
łatwo nie odpuści i że będę z nim miała jeszcze nie jeden problem. Obym się myliła…
Boże, proszę, niech choć raz się pomylę!
Chętnie bym z kimś o tym
pogadała i się kogoś poradziła w tej sprawie, ale wolę nikogo nie martwić. Bo znając moich
znajomych, gdy tylko wspomnę o Hubercie, wpadną w niepotrzebną panikę i zaczną
mnie pilnować. Sama więc sobie z nim poradzę i zrobię to raz, a dobrze.
_______________________________
Marnie,
Szanowno_L, oj marnie. Wybaczcie mi, proszę, że tak długo mnie
tutaj nie było, a do tego jeszcze po tym czasie oczekiwania, raczę Was takim
chłamem. Ostatnio nie wiem, co się ze mną dzieje, ale nie jest to nic dobrego. Ciężko
mi się pisze na Siestę, ale naprawdę się staram, musicie mi wierzyć. Jestem
strasznie upartym człowiekiem i to skończę, choćby nie wiem co. Nie dam się
temu złośliwemu chochlikowi, który mnie niszczy od środka i podpowiada mi
wciąż, abym zrezygnowała ze Siesty. A Wy mi w tym
skutecznie pomagacie. Dziękuję bardzo Kresce,
która się tutaj pojawiła i swoimi słowami dodała mi otuchy. Nie wierzyłam, że
ktokolwiek może przebrnąć przez 35 rozdziałów na raz i jeszcze chcieć coś dalej czytać, co napiszę. Dziękuję też Kaśce N.,
że ciągle tu ze mną jest. Jesteś niesamowicie wytrwała! Dziękuję również wwszystkim innym, którzy się nie ujawnili pod
ostatnim rozdziałem, ale wiem, że gdzieś tam są. I to właśnie z myślą o Was się
nie poddaję i piszę dalej. Mam nadzieję, że Was nie zawiodę i że dalej
będziecie chcieli ze mną tutaj być. Z pozdrowieniami i
nadzieją, że do napisania szybciej niż ostatnio, Wasza uniżona Szanowna_L.