czwartek, 18 kwietnia 2013

36. Problemy z facetami.



Zaraz po przekroczeniu granic Poznania pojechaliśmy do szpitala, do Asi, aby jej o wszystko opowiedzieć. Przygotowani na suszenie głowy odnośnie naszej dzisiejszej wyprawy, byliśmy nieźle zaskoczeni. Kawecka bowiem nasze rewelacje przyjęła ze stoickim spokojem, zapewne spodziewając się, zwłaszcza po mnie, iż tego tak nie zostawię. A że do podróży był mi potrzebny kierowca… Nie była więc zaskoczona, że gdy poprosiłam Semira o pomoc, on się zgodził. Najlepsze w tym wszystkim było to, że Asia nie miała do mnie żadnych pretensji. Ani o to, że tam pojechałam, ani o to, że wciągnęłam w tą wyprawę Semira. Za to złościła się trochę na Bośniaka, że dał się ponieść emocjom i uderzył Emila. Zapewne bała się, że ten teraz może się mścić, ale gdy oboje zapewniliśmy ją, że bardziej wyglądał na przestraszonego, niż skorego do zemsty, to się trochę uspokoiła. Mimo że już nie jest w ciąży, to jednak wciąż nie powinna się denerwować byle czym. Poza tym chyba jej trochę ulżyło, że nie musi już więcej oglądać swojego niedoszłego męża. Wiadomo, mogą się jeszcze spotkać na rozprawie, jednak to już powinien być ostatni raz. A tak swoją drogą, to wydaje mi się, że Kawecka już się pogodziła ze swoim losem i zaakceptowała go. Rozmawiałyśmy o tym krótko, kiedy Bośniak pobiegł po kawę do automatu. I wyszedł nam takie plan: najpierw pozbawienie Emila praw rodzicielskich, później sprawdzenie, jak się Semir będzie wywiązywał z roli odpowiedzialnego chłopaka i ojca, a następnie można pomyśleć o adopcji. I wszystko brzmi naprawdę racjonalnie, jednak boję się jednego - że w Emilu nagle obudzi się troskliwy tatuś, który będzie chciał uczestniczyć w życiu Lilianki. Nie powiedziałam jej tego, choć wiem, że ona doskonale zdaje sobie sprawę, iż taki rozwój sytuacji nieźle skomplikowałby im życie. Nie można jednak martwić się na zapas. Poza tym Emil nie wyglądał na takiego, który miałby zamiar zajmować się dzieckiem. Bardziej wydaje się być lekkoduchem, który woli się bawić, niż być odpowiedzialnym człowiekiem. I oby tak mu zostało.
Kiedy więc już się nagadaliśmy, a pielęgniarki zostały zmuszone do wyproszenia nas z sali, ponieważ czas odwiedzin się już zakończył, Semir odwiózł mnie do domu. Uparł się, że to zrobi, mimo iż chciałam wrócić tramwajem. A nie dość, że podwiózł mnie pod samo wejście do bloku, to jeszcze chciał mi pomóc wejść na górę. Miał idealny powód – wciąż bowiem chodziłam o kulach. Ja jednak zapewniłam go, że sama sobie poradzę i wygnałam do domu, aby się wyspał, bo w ciągu ostatnich dni na palcach dwóch rąk można policzyć godziny, w których spał i ewidentnie było to po nim widać. Poza tym miałam już dość czyjegoś towarzystwa na dziś, a wiedziałam, że jak Bośniak wejdzie ze mną na trzecie piętro, to na tym się nie skończy. Najpierw będzie jedna kawa, potem herbata, kolacja, a ostatecznie położy się na kanapie w salonie i zaśnie. Nie, dziękuję, skoro mam taką możliwość, to wolę po tych intensywnych ostatnich dniach pobyć sama w spokoju moich czterech ścian choćby przez małą chwilkę czasu.
Ale oczywiście, moje życie nigdy nie może być spokojne. Zdążyłam zjeść kolację, umyć się, sprzątnąć całe mieszkanie (bo gdy się denerwuje, to muszę sobie czymś ręce zająć), a Kuba nie dał znaku życia. Na serio zaczynałam się o niego martwić, bo skoro obiecał mi, że zadzwoni zaraz po swoim przyjeździe do Gdańska, to wiedziałam, że tak zrobi. On zawsze dotrzymuje danych komuś obietnic. Poza tym na pewno wie, że gdyby tego nie zrobił, to zaczęłabym szaleć z niepokoju. Siedziałam więc jak na szpilkach, wyobrażając sobie przeróżne wypadki, które mogły mu się przydarzyć na drodze. Przecież jest już dwudziesta trzecia, Wilk więc dawno powinien być nad morzem! A najgorsze było to, że w ogóle nie odpowiadał na moje telefony i sms-y, mimo że telefon miał włączony. Dawno nie wpadłam w taką fazę paniki, w której zaczęłam przeglądać w Internecie przeróżne strony, szukając, czy nie było dzisiaj jakiegoś wypadku na drodze z Poznania do Gdańska.
Aż tu nagle, kilka minut przed północą, jak gdyby nigdy nic, słyszę dzwonek mojego telefonu. Patrzę na wyświetlacz, a tam: Kuba dzwoni. Odebrałam tak szybko, że chyba nawet pierwszy sygnał nie zdążył na dobre rozbrzmieć.
- Boże, Kuba, żyjesz! – krzyknęłam do słuchawki, nie dając mu możliwości wypowiedzenia choćby jednego słowa, tak wielką ulgę odczuwałam w tej chwili.
- No jasne, że żyję, głupku – zaśmiał się Wilczek. – O co tyle paniki? – zapytał rozluźniony.
Jego ton głosu wzmógł we mnie czujność. Był w dobrym humorze, czyli nic złego mu się podczas podróży nie przytrafiło, przez co mógłby mieć opóźnienie w dojeździe do Gdańska, bo wtedy to kląłby w najlepsze.
- Od ilu godzin jesteś w Gdańsku? – spytałam go więc podejrzliwie.
- No już jakiś czas – wyjaśnił mi, nic nie podejrzewając. – Właśnie skończyłem się rozpakowywać, zjadłem z Kosą kolację i miałem zamiar iść spać, ale patrzę na telefon, a tu mnóstwo połączeń od ciebie. Myślałem, że coś się stało, więc zadzwoniłem.
Przełknęłam na głos ślinę, a powieka zaczęłam mi niebezpiecznie drgać. Gdybym była bombą, na pewno saperzy stwierdziliby, że mój aktualny stan grozi eksplozją.
- Czyli ja tu umieram ze strachu, a ty jak gdyby nigdy nic sobie siedzisz w swoim mieszkanku? – syknęłam rozzłoszczona.
- Lila, ale o co tyle zamieszania? – zapytał zaskoczony.
No tego to już było za wiele! Ja robię zamieszanie? Gdyby tylko był tu obok mnie, to już by czymś oberwał za to, że mnie tak stresuje i nic sobie z tego nie robi.
- Nie pamiętasz, co mi obiecałeś? – fuknęłam na niego.
Przez dłuższy czas w słuchawce brzmiała złowroga cisza, która świadczyła o tym, że Kuba się nad czymś usilnie zastanawia. Postanowiłam mu pomóc.
- Miałeś zadzwonić zaraz po przyjeździe do Gdańska, abym się nie denerwowała, głupku! To ja ci esemesy z Wrocławia wysyłam, żebyś wiedział, co się dzieje, a ty nie raczyłeś napisać mi krótkiej wiadomości, że żyjesz! – krzyczałam zła. 
Nie, ja byłam wściekła.
- O Boże… - szepnął Kuba, bo nagle wszystko sobie przypomniał. – Lila, przepraszam, naprawdę na śmierć zapomniałem! Nie chciałem cię denerwować, naprawdę. Po prostu z tego wszystkiego wyleciało mi to z głowy – kajał się.
- Wiesz, że ja już zaczęłam się zastanawiać, czy nie dzwonić po szpitalach, a ty mi mówisz, że zapomniałeś? – powiedziałam już tak wysokim tonem głosu, że aż sama siebie wystraszyłam. – Nie spodziewałam się tego po tobie.
- Lila, ale o co tyle afery? – Kuba nagle zmienił front. – To tylko jeden mały telefon. Fakt, źle zrobiłem, zwłaszcza że ci obiecałem, ale przecież świat się od tego nie zawalił.
I teraz się do reszty pogrążył.
- Aha, czyli mój wewnętrzny spokój już nie jest dla ciebie ważny? – spytałam tak lodowatym tonem głosu, że gdyby można było, to Kuba byłby już wielką bryłą lodu. – Czyli ja tu mogę umrzeć na zawał, martwiąc się o ciebie, a ciebie to nie obejdzie, bo się będziesz dobrze bawił w Gdańsku?
- Lila, to nie tak… - próbował się wytłumaczyć
- Wiesz co? – przerwałam mu. – Nie mam teraz ochoty z tobą gadać. Śpij sobie dobrze i żyj tak, jakby mnie tutaj nie było.
Kuba jeszcze próbował mi przerwać, ale rozłączyłam się. Wkurzył mnie strasznie swoją ignorancją i nie miałam ochoty już z nim na ten temat rozmawiać. Bo po co, skoro nie rozumie, o co mi chodzi? Szkoda marnować czasu i pieniędzy na połączenia telefoniczne. Kuba co prawda jeszcze próbował się do mnie dobić, ale przestałam zwracać uwagi na dzwoniący telefon. Po kilku minutach po prostu go wyciszyłam, aby móc zasnąć, po czym położyłam się do łóżka.
Ale zamiast udać się w objęcia Morfeusza, przewracałam się z boku na bok, myśląc o dzisiejszym dniu. Może zrobiłam mu aferę o nic? Może nie powinnam była tak gwałtownie reagować? Ale przecież mi obiecał! Sam z nieprzymuszonej woli. Nigdy dotąd nie zapominał o takiej, jak to teraz sam ujął, błahej sprawie. Zawsze napisał choćby emotikonkę, tylko po to, bym wiedziała, że wszystko z nim w porządku i nie martwiła się, czy nic mu się nie stało. Ja zresztą zawsze robiłam to samo. To była taka niepisana umowa między nami. I nagle, z dnia na dzień, Kuba o tym zapomina. Wygląda to tak, jakbym nagle przestała się dla niego liczyć. Wiem, że przeprowadzka do Gdańska jest równoznaczna z nowym otoczeniem i odczuwalnym z tym stresem, ja to rozumiem, ale chyba w takich sytuacjach nie zapomina się o starych przyjaciołach? Ja, gdy tylko wylądowałam w Barcelonie, to od razu mu się spowiadałam z przebiegu lotu i warunków zakwaterowania. A on?
A co, jeśli my już nie jesteśmy przyjaciółmi? Może przez nasz pocałunek Kuba postanowił zerwać ze mną kontakt, uznając to wszystko za chorą sytuację? Może zdał sobie sprawę, że nie warto tego wszystkiego ciągnąć? Że w Gdańsku znajdzie sobie nowych, lepszych przyjaciół? Mógłby tak przekreślić z dnia na dzień ponad osiem lat znajomości? Zawsze wydawało mi się, że nie, ale teraz… Teraz niczego już nie byłam pewna.
I z takimi wątpliwościami, zasnęłam.


*


Była niedziela, ostatni dzień moich zimowych ferii, więc budząc się o ósmej, stwierdziłam, że to ostatni moment, aby móc się wyspać, więc obróciłam się na drugi bok i postanowiłam spać sobie dalej. Wstałam dopiero o trzynastej, zmarnowana życiem. Długie spanie jednak nie jest dla mnie, bo później czuję się jeszcze gorzej, niż gdybym miała wstać o siódmej rano. Zwlekłam się jednak w jakiś niewytłumaczalny sposób z łóżka i ruszyłam do kuchni, by zrobić sobie kawę na rozbudzenie. Nastawiłam czajnik, wsypałam fusy do kubka, po czym kątem oka spojrzałam na wyświetlacz telefonu, który od wczoraj leżał sobie w najlepsze na kuchennym blacie. A tam… o mój Boże, 35 nieodebranych połączeń i 10 sms-ów. Większość od Kuby, jednak ostatnio, jakieś pół godziny temu, ktoś do mnie dzwonił z nieznanego mi numeru. O i właśnie ten ktoś próbuje raz jeszcze się ze mną skontaktować. Z drżącym sercem wcisnęłam zieloną słuchawkę. W końcu to może być któryś z moich uczniów albo ktoś inny z jakąś ważną wiadomością. Tego więc nie mogę zignorować tak, jak od ponad trzynastu godzin ignoruję Wilka.
- Halo? Liliana Kotorowska, słucham? – zapytałam.
Nigdy nie lubiłam odbierać połączeń od nieznanych numerów, bo wtedy nie wiedziałam się, czego mam się spodziewać po osobie, będącej po drugiej stronie słuchawki.
- Lila! Boże, Lila! – ktoś niezwykle rozemocjonowany krzyczał w słuchawkę.
Po głosie nie mogłam rozpoznać, z kim rozmawiam, zwłaszcza, że w telefonie głosy czasami brzmią zupełnie inaczej niż na żywo. Mimo to doszłam do wniosku, że raczej nie był żaden z moich wychowanków.
- Z kim mam przyjemność? – spytałam więc z rezerwą.
- Kosa mówi! Kuba Kosecki! – a ten wciąż krzyczał w słuchawkę.
- O, fajnie, że dzwonisz, ale mógłbyś przestać tak krzyczeć? Dopiero co wstałam i jak tak dalej pójdzie, to cały dzień będzie mnie boleć głowa – poprosiłam go.
- Nie krzyczałbym, gdybyś nie odpierdalała takiej szopki – odpowiedział rozzłoszczony, jednak już normalniejszym tonem głosu.
Może dopiero co się obudziłam i nie bardzo kojarzę z rzeczywistością, ale jego odpowiedź naprawdę zbiła mnie z tropu. Nie miałam pojęcia, o co mu może chodzić. Nawet nie domyślałam się powodu, jaki mogłam mu dać, by mógł być na mnie zły.
- Słucham? Nie rozumiem – powiedziałam, zgodnie z prawdą.
- Nie rozumiesz? – spytał trochę ironicznie. – To ci wyjaśnię. Kuba bowiem od wczoraj wieczora chodzi jak głupi po mieszkaniu, w tę i we w tę, i do ciebie wydzwania, nie dając mi spać. A ty nie odbierasz od niego telefonów, co go jeszcze bardziej nakręca.
- Myślałam, że coś się stało… - mruknęłam rozczarowana, że znowu wracamy do tego tematu.
- No stało się! Lila! – Kosę chyba wkurzył mój olewczy ton głosu. Aż się zaczęłam bać, że za chwilę z głośnika zacznie mi wypływać jego ślina, jak u rottweilera. – Co wy odpierdalacie? Dlaczego już podczas pierwszego dnia waszej rozłąki się ze sobą kłócicie? – pytał, jakby sam siebie, z wyczuwalnym zrezygnowaniem.
- To Kuba ci nic nie powiedział? – zdziwiłam się. – Jeśli ci nie powiedział, to ja też tego nie zrobię. Poza tym, po co się wtrącasz? – zapytałam, trochę wyprowadzona z równowagi.
No bo to nie jego sprawa, co my robimy ze swoim życiem. Po co więc się pcha między młot (mnie), a kowadło (Kubę)?
- Bo jesteście cudowną parą, Lila, i nie mogę wam pozwolić, abyście się rozeszli przez jakąś głupotę – wyjaśnił mi. – Ktoś przecież musi nad wami czuwać.
- Ależ sobie zadanie wybrałeś, nie ma co – zaśmiałam się. – Wiesz jednak, że to nie tylko ode mnie zależy…
- Boże, Lila, co ty pierdzielisz? – przerwał mi. – Przecież Kuba tu od zmysłów odchodzi, a ty sugerujesz, że mu na tobie nie zależy? Co się z wami stało od naszego ostatniego spotkania? – dziwił się.
 Chciałam mu odpowiedzieć, że to nie jego interes i niech się zajmie lepiej sobą i Pauliną, a poza tym, to może właśnie tak ma być, że przejrzeliśmy na oczy i stwierdziliśmy, że nie warto tego wszystkiego dalej ciągnąć. i naprawdę chciałam mu to powiedzieć, ale... nie mogłam, bo nagle po drugiej stronie słuchawki usłyszałam krzyk, który zdecydowanie nie należał do Kosy.
- Rozmawiasz z Lilą?! Dlaczego nic nie mówisz?! Dawaj mi tą komórkę!!!
A po chwili, po szumach po drugiej stronie, domyśliłam się, że ktoś próbuje Kosie wyrwać telefon z ręki. Trwało to tylko kilka sekund, bo później ktoś z ciężkim westchnieniem odpuścił temu drugiemu ktosiowi.
- Lila, Boże, Lila! – nagle usłyszałam zupełnie inny głos, który tak mnie wyprowadził z równowagi, że prawie się oparzyłam wodą, którą właśnie wlewałam z czajnika do kubka. Bo skoro Kosa z kimś się tam kłócił, to chciałam skorzystać z okazji i zaparzyć sobie kawy, bo czajnik już szalał i bałam się, że za chwilę wyleci w powietrze. – Nawet nie wiesz, jak się o ciebie martwiłem. Całą noc do ciebie dzwonię, dlaczego nie odbierasz ode mnie telefonów?
- Bo nie chciałam z tobą gadać – odpowiedziałam mu, jak idiocie.
- Wiesz, że nie mogłem spać? Odchodziłem od zmysłów! – Kuba jednak w ogóle nie zwrócił na to uwagi, tylko dalej prowadził swój monolog. Pewnie mogłabym się w tej chwili rozłączyć, a on i tak wciąż by gadał do telefonu, nie orientując się, że przerwałam połączenie. – Nie rób mi tego nigdy więcej, dobrze? Ja cię bardzo, ale to bardzo przepraszam. Przecież wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza, nie wiem co się stało, że zapomniałem. Wiem, że nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło i że możesz być na mnie o to zła, ale proszę się, Lila, wybacz mi – jęczał mi do słuchawki.
- Nie odbierałam, bo nie chciałam z tobą gadać. I gdyby nie Kosa, to pewnie jeszcze bym nie odebrała – powtórzyłam, kompletnie niewzruszona jego gadaniem.
- Lila, dlaczego ty mi to robisz? – spytał, już nie ignorując tego, co do niego mówię. – Chcesz mi dać nauczkę, tak? – próbował mnie rozgryźć.
No nie powiem, że jego pomysł nie był choć odrobinkę trafny.
- Przynajmniej zapamiętasz ją do końca życia – powiedziałam spokojnie.
- Ja wiem, że zrobiłem źle, naprawdę – jęczał dalej. – Odpuścisz mi?
Powiedział to takim tonem głosu, na który nie potrafiłam być niewzruszona i obojętna. Nie wiem, kurczę, co on w sobie takiego ma, ale jak nikt inny potrafi mnie ugłaskać, nawet będąc tyle kilometrów od domu.
- Hm… - zastanowiłam się chwilę, choć tak naprawdę to nie była nad czym się zastanawiać. – Tak właściwie, to co mi szkodzi? Ale nie myśl, że zapomnę, jaki mi numer wczoraj wywinąłeś! – zapowiedziałam mu.
I naprawdę chętnie pogroziłabym mu w tej chwili palcem, ale przecież Wilk i tak nie zobaczy tego gestu, więc po co mam to robić?
- Jesteś aniołem! – krzyknął uradowany. – I mimo że nigdy harcerzem nie byłem, to obiecuję ci, że to się więcej nie powtórzy.
- No mam nadzieję – chciałam, aby zabrzmiało to groźnie, ale przez nagły napad wesołości, nie bardzo mi się to udało. – A teraz już kończ, bo mi kawa stygnie. A poza tym, Kubie kasę z konta żresz – pouczyłam go.
- E tam, on jest bogaty – wiedziałam, że w tej chwili pokazuje język przysłuchującemu się nam Kosie. Mogło mnie tam nie być, ale znam Wilka i wiem, jak się zachowuje w takich sytuacjach. – A poza tym, postawię mi piwo i się wyrówna. Ale ty już się na pewno na mnie nie gniewasz? – upewniał się.
- Nie, już nie – zaprzeczyłam. – Miłego dnia, zapominalski!
- Miłego dnia, obrażalska – sparafrazował mnie, ucieszony.
- Tylko mi bez takich! – krzyknęłam, a odpowiedział mi jego śmiech.
- Dobrze, dobrze, kochana – przesłał mi całusa przez telefon. – A teraz wybacz, ale idę odespać ą nieprzespaną noc... – dorzucił.
Nic innego mi nie pozostało, jak zakończyć tą rozmowę.


*


Całe popołudnie zajęłam się dokańczaniem prezentacji o Barcelonie, którą jutro miałam zamiar przedstawić moim wychowankom, tak jak się umówiliśmy przed feriami. Tak bardzo mnie to zajęcie pochłonęło, że nawet zapomniałam o zjedzeniu obiadu. Ale ja już tak mam, że gdy zabieram się za coś związanego z Hiszpanią, to zatracam się w tym bez reszty. Kiedy więc skończyłam, zadowolona z efektu, doszłam do wniosku, że burczy mi w brzuchu, a w lodówce są totalne pustki. Może i potrafię zrobić coś z niczego, ale moje dzisiejsze „nic” jest tak marne, że nie da rady się z tego cokolwiek wyczarować. Czarodziejką nie jestem (a szkoda). Do tego pustki w lodówce nie powinny mnie dziwić. Nie ma Asi w mieszkaniu, Kuba wyjechał (choć akurat on i zakupy to jest ostateczność), a ja spędzam tu zazwyczaj tylko noce, ponieważ podczas dnia krążę po różnych miejscach. Kto więc miał zadbać o zapasy, skoro w ciągu ostatnich dni nikogo nie ma w mieszkaniu? Musiałam się więc wybrać do sklepu. Dobrze, że w niedzielę też są otwarte. Założyłam więc na siebie grube ciuchy, wciągnęłam kozaki (a raczej tylko jednego) i z siatką pod pachą, powolnym krokiem przemierzałam poprzeczną ulicę do naszego osiedla. Szkoda, że nie mamy tutaj żadnego monopolowego, tylko trzeba iść dość spory kawałek do supermarketu. Ale jak chce się coś zjeść, to trzeba się poświęcić…
Powiem wam, że chodzenie o kulach z siatkami w rękach nie jest komfortowe. To chyba powinna być jakaś dyscyplina sportowa, bowiem wymaga nie lada kondycji i koordynacji ruchowej. Bo właśnie przepakowałam wszystko z wózka do siatki i mimo że starałam się ograniczyć do najpotrzebniejszym produktów, planując większe zakupy, gdy będę już w pełni sprawna (albo będę miała kierowcę), to wyszła mi jednak spora paczka. Zaczęłam się już zastanawiać, czy czegoś nie wyrzucić ze środka, gdy usłyszałam:
- Może ci pomogę?
Po czym owy osobnik wziął ode mnie torbę z rąk, zanim zdążyłam w jakikolwiek sposób zaprotestować. Kurczę, przez te kule nawet myślenie mam wolniejsze!
- W twoim stanie nie powinnaś sama chodzić po zakupy – wypomniał mi ten ktoś.
I szczerze mówiąc, stwierdzenie „w twoim stanie” zabrzmiało tak, jakbym była w ciąży. Ech, jestem już przeczulona na tym punkcie, bo od trzech miesięcy nieustannie takie zdanie wysłuchiwała Asia i pewnie przez to weszło mi w krew.
- Cóż poradzić, jak się jest samemu w domu? – mruknęłam, wreszcie podnosząc wzrok, aby spojrzeć, kto jest moim „wybawcą”.
- Na szczęście spotkałaś mnie na swojej drodze – odpowiedział mi… Hubert.
Tak, ten sam, który jeszcze nie tak dawno próbował mnie zamknąć w mieszkaniu i ograniczyć moje kontakty z przyjaciółmi. Od tamtej pory nie spotkałam go nawet na sekundę, na klatce schodowej, mimo że przecież prawnik wciąż mieszka nade mną. Trochę to dziwne... Żeby przez ponad dwa tygodnie się nie spotkać (no dobra, w międzyczasie byłam w Gdańsku, więc w ciągu niecałych dwóch tygodni), a gdy Kuba się wyprowadził, to nagle na siebie wpaść. Zadziwiające.
- Lila, wszystko w porządku? – spytał z troską.
No tak, mógł się zaniepokoić, bo od dobrych kilku minut stoję, jak taki słup soli i wlepiam w niego gały, zaskoczona jego obecnością. Ale naprawdę nie spodziewałam się pomocy właśnie z jego strony. Prędzej posądziłabym, że Ivan będzie tu szedł "przypadkiem" albo nawet i Kuba w jakiś nieznany mi sposób przeniesie się z Gdańska, ale nie on. Dziwne, że tak nagle o nim zapomniałam. Jak mi się to udało po czymś takim?
- Nie bój się, nic ci nie zrobię – z zamyślenia wyrwał mnie jego głos. Hubert był trochę zniecierpliwiony tym, że wciąż się do niego nie odzywam. – Niczego od ciebie nie chcę, naprawdę. Wiem, że nie chcesz mnie znać, ale chyba mogę ci pomóc w potrzebie? – zapytał.
Pokiwałam twierdząco głową i powoli ruszyłam przed siebie, wciąż nic nie mówiąc. Tak właściwie, to nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Zachowywał się tak… inaczej. Spokojniej. Mniej zaborczo. Może nie powinnam się go aż tak bać? Ale z drugiej strony, przecież ludzie się nie zmieniają. Tylko co mam zrobić w tej sytuacji, skoro sama sobie nie poradzę, a na horyzoncie mam tylko jego?
- Co tam u ciebie słychać? – spytałam słabo po kilku minutach, podczas których milczeliśmy jak zaklęci.
Ale jakoś mi to milczenie zaczęło przeszkadzać, dlatego postanowiłam się wreszcie do niego odezwać.
- A w porządku – odpowiedział mi, zaskoczony, że przerwałam milczenie. – Miałaś rację, mówiąc, że jak nie to, to dostaniemy inne zlecenie. Właśnie zajmujemy się naprawdę dużą sprawą. Jest masa roboty, tak że tylko niedziele mam wolne, dlatego dopiero dziś wybrałem się na całotygodniowe zakupy. A poza tym, to do późna siedzę w robocie. Ale z drugiej strony, po co wracać do pustego mieszkania? – zapytał retorycznie, wzruszając ramionami.
I mogłoby się zdawać, że podchodzi luzacko do tego tematu, jednak wiedziałam, iż jest zupełnie inaczej. Czułam na sobie jego wzrok, który miał zarejestrować moją reakcję na jego słowa.
- To bardzo się cieszę, że ci się udało i będę trzymać kciuki, abyście wygrali, mimo że nie wiem, o co chodzi – odpowiedziałam, chcąc zmienić temat i jakoś wybrnąć z tego grząskiego gruntu, na który mnie wepchnął.
- Wyjaśniłbym ci to, ale wiem, że cię to zanudza – odpowiedział mi.
Nie zaprzeczyłam, bo po co zaprzeczać, jeśli to prawda? Nie spodziewałam się jednak, że podczas trwania naszego związku zorientuje się, iż mnie jego prawnicze monologi kompletnie nie interesują. Myślałam raczej, że jest w siebie tak zapatrzony, że nie zauważa mojego znudzenia. No proszę, czegóż to się można o człowieku dowiedzieć?
- A u ciebie co słychać? Co ci się stało w nogę? – zapytał, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Ach to! Byłam z Kubą w Gdańsku na feriach i wróciłam z kontuzją – wyjaśniłam mu, wzruszając ramionami. – A tak poza tym, to jutro wracam do pracy i bardzo się z tego cieszę, bo brakuje mi tych moich zwariowanych nastolatków.
- Ostatnie miesiące przed maturą są straszne, pamiętam po sobie. Fajnie więc, że mają obok siebie taką osobę jak ty. Szkoda, że ja nie miałem takiej wychowawczyni… – odpowiedział mi.
Ewidentnie mi słodził, ale starałam się mu nie dać podpuścić i nie zwracać uwagi na jego umizgi w moim kierunku. W głowie tylko odliczałam kroki do wejścia do naszej klatki schodowej. Na szczęście, było coraz bliżej.
- A co u Asi? – spytał, widząc, że nie mam zamiaru reagować na jego poprzedni komplement wypowiedziany pod moim adresem.
- A u Asi wielkie zmiany – zaczęłam, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu. – Zakochała się i to z wzajemnością, a do tego w piątek urodziła córeczkę.
- O, to cudownie! – naprawdę się ucieszył. – Ale czy ona nie miała terminu późniejszego? – zainteresował się po chwili, zapewne przypominając sobie naszą rozmowę na ten temat i orientując się, że coś jest nie tak.
- Nie zawsze wszystko jest zgodne z terminem – wyjaśniłam mu.
- No tak, natura rządzi się własnymi prawami. Ale z dzieckiem wszystko w porządku? – pytał dalej.
- Tak, Lilianka jest całkowicie zdrowa i prawdopodobnie wraz z Asią wyjdzie we wtorek ze szpitala – poinformowałam go.
- Lilianka? Dostała imię po tobie? – zdziwił się.
- Trudno tego nie zauważyć – zaśmiałam się. – Mam jednak nadzieję, że nie będzie miała w życiu tak pod górkę, jak jej chrzestna… - westchnęłam.
- I jeszcze zostaniesz chrzestną! Gratuluję. Asi też pogratuluj – powiedział i wydawało mi się, że zrobił to naprawdę szczerze.
- Jasne, pogratuluję – zapewniłam go, choć nie wiedziałam, czy to zrobię.
W tej chwili najważniejsze było to, że właśnie wjeżdżaliśmy windą na trzecie piętro. Czyli za chwilę dotrę do swojego mieszkania i się go pozbędę. A wtedy z wielką ulga będę mogła zjeść obiad.
- Sam chętnie bym to zrobił, ale Asia pewnie nie chce mnie więcej widzieć po tym wszystkim, co się stało – mruknął, jakby ze wstydem. – Aż sam się dziwię, że ty ode mnie nie uciekłaś…
Nie wiem, w co on grał, ale wychodziło mu to całkiem nieźle. I gdybym go nie znała, to jeszcze pomyślałabym, że się zmienił. Ale na szczęście, nie dam się nabrać, bo ludzie, tacy jak on, się nie zmieniają. Po prostu. Oni tylko grają, chcąc takim zachowaniem coś ugrać dla siebie.
- Z butem stabilizującym na nodze byłoby to niezwykle trudne – zaśmiałam się – bo i tak byś mnie dogonił.
- No tak, ale mogłaś mnie czymś uderzyć albo zacząć krzyczeć… - podsuwał mi pomysły, na które nie wpadłam, gdy mnie zaczepił.
- Sama nie wiem, dlaczego tak nie zareagowałam – odpowiedziałam, nie chcąc mu robić nadziei na to, że jest inaczej. – Ale to chyba dla ciebie dobrze, nie? Nie psuję ci reputacji - wypomniałam mu to, czym zawsze mnie zatruwał. Bo skoro miałam być z nim, to musiałam być taka, siaka i owaka, aby mu opinii w środowisku nie popsuć.
- Tak, bardzo dobrze – potwierdził, stojąc pod moimi drzwiami. – Ale tu o moją reputację w ogóle nie chodzi... – zaczął.
- Nieważne – machnęłam na to ręką, nie chcąc go słuchać. To i tak już dla mnie nie ma znaczenia. – Wielkie dzięki za pomoc, dalej już sobie poradzę – odpowiedziałam, odbierając od niego swoją siatkę.
- Nie ma sprawy… – powiedział.
- To na razie! – rzuciłam, szybko się z nim żegnając i nie chcąc go dopuścić do głosu, bo jeszcze coś by mogło z tego nieprzewidywalnego i niezbyt dobrego dla mnie wyniknąć.
Po tych słowach weszłam do swojego mieszkania tak szybko, jak tylko mogłam to zrobić w moim aktualnym stanie. A gdy już zakluczyłam drzwi, odetchnęłam z niesamowitą ulgą. Mimo że nic mi nie zrobił, że była to taka swojego rodzaju koleżeńska pogawędka i nawet całkiem sympatyczna, nie chciałam przebywać w jego towarzystwie ani minuty dłużej. Zbyt dużo złych wspomnień. Gdybym mogła to chętnie bym uciekła od niego już przed supermarketem, ale… nie mogłam. Przeklęte gdańskie chodniki! Ależ mnie urządziły! A najgorsze w tym wszystkim jest to, że coś czuję, iż Hubert tak łatwo nie odpuści i że będę z nim miała jeszcze nie jeden problem. Obym się myliła… Boże, proszę, niech choć raz się pomylę!
Chętnie bym z kimś o tym pogadała i się kogoś poradziła w tej sprawie, ale wolę nikogo nie martwić. Bo znając moich znajomych, gdy tylko wspomnę o Hubercie, wpadną w niepotrzebną panikę i zaczną mnie pilnować. Sama więc sobie z nim poradzę i zrobię to raz, a dobrze.



_______________________________

Marnie, Szanowno_L, oj marnie. Wybaczcie mi, proszę, że tak długo mnie tutaj nie było, a do tego jeszcze po tym czasie oczekiwania, raczę Was takim chłamem. Ostatnio nie wiem, co się ze mną dzieje, ale nie jest to nic dobrego. Ciężko mi się pisze na Siestę, ale naprawdę się staram, musicie mi wierzyć. Jestem strasznie upartym człowiekiem i to skończę, choćby nie wiem co. Nie dam się temu złośliwemu chochlikowi, który mnie niszczy od środka i podpowiada mi wciąż, abym zrezygnowała ze Siesty. A Wy mi w tym skutecznie pomagacie. Dziękuję bardzo Kresce, która się tutaj pojawiła i swoimi słowami dodała mi otuchy. Nie wierzyłam, że ktokolwiek może przebrnąć przez 35 rozdziałów na raz i jeszcze chcieć coś dalej czytać, co napiszę. Dziękuję też Kaśce N., że ciągle tu ze mną jest. Jesteś niesamowicie wytrwała! Dziękuję również wwszystkim innym, którzy się nie ujawnili pod ostatnim rozdziałem, ale wiem, że gdzieś tam są. I to właśnie z myślą o Was się nie poddaję i piszę dalej. Mam nadzieję, że Was nie zawiodę i że dalej będziecie chcieli ze mną tutaj być. Z pozdrowieniami i nadzieją, że do napisania szybciej niż ostatnio, Wasza uniżona Szanowna_L.