W poniedziałek o wpół do ósmej rano wyszłam żwawo, jak na
swój stan, z mieszkania i skierowałam się na pobliski przystanek tramwajowy, by
dwadzieścia minut później móc znaleźć się przy drzwiach od liceum, w którym
aktualnie uczyłam. Stwierdziłam, że właśnie tego było mi teraz trzeba – powrotu do pracy.
Będę miała przynajmniej wypełniony czas przez ponad pół dnia. Spędzę go w
towarzystwie innych ludzi, dzięki czemu nie będę myśleć o głupotach ani
wpatrywać się tempo w cztery ściany mieszkania, które jeszcze do niedawna
tętniło życiem, a teraz… teraz jest puste i smutne. Naprawdę nigdy nie
sądziłam, że będę tęsknić za gwarem – i tu nie tylko chodzi mi o mieszkanie
wypełnione roześmianymi Lechitami, ale także o tętniące życiem szkolne mury.
Ale właśnie takie wyrwanie się z ostatniej dość monotonnej codzienności było mi
w tej chwili potrzebne. Kiedy więc tylko przekroczyłam progi liceum, od razu
zrobiło mi się lepiej na sercu. Poczułam się komuś potrzebna i jakoś tak mniej
samotna. Pamiętam, że gdy jeszcze chodziłam do szkoły, nigdy, ale to przenigdy
za nią nie tęskniłam. Nawet kiedy leżałam połamana w szpitalu po wypadku, nie
myślałam o tym, aby wrócić do nauki, tylko do pływania, z którego w
ostateczności i tak nic nie wyszło. A teraz, na starość, przyszło mi doświadczyć
tego uczucia, jakim jest tęsknota za szkołą. Niesamowite.
Od razu po przekroczeniu progów szkoły, czekało mnie
powitanie z moimi wychowankami. Czekali na mnie zaraz za drzwiami, mówiąc mi na
wstępie, że za mną tęsknili. Po chwili zaczęli się przekrzykiwać, chcąc mi
opowiedzieć, co ich spotkało podczas ostatnich dwóch tygodni, które minęły im
tak szybko, że nawet nie zdążyli zajrzeć do swoich repetytoriów,
przygotowujących ich do matury. Ale wszystko to się skończyło, gdy tylko
zobaczyli, że po feriach zimowych pojawiłam się w szkolnych murach z kontuzją.
Wtedy to od razu rzucili się do pomocy. I wydawało mi się, że kierowały nimi
dobre pobudki, a nie tylko chęć wymigania się z zajęć i możliwość spóźniania
się do woli na swoje lekcje. Pomagali mi dosłownie we wszystkim – nosili za
mnie podręczniki do hiszpańskiego, dzienniki i moją torebkę, otwierali przede
mną drzwi, odsuwali mi krzesło, robili miejsce na korytarzu, abym mogła
swobodnie przejść… byli wszędzie tam, gdzie ich potrzebowałam. To było
niesamowite uczucie. A reszta kadry nauczycielskiej, widząc ich aż przesadną
troskę nad moją osobą, zachodzili w głowę, jakim sposobem udało mi się ich tak
drastycznie zmienić w przeciągu trzech miesięcy. Dotąd 3E była postrachem wszystkich
nauczycieli w szkole. Chłopaki byli uznawani za tych najgorszych, których
nikomu nie uda się sprowadzić na właściwą ścieżkę. A tu proszę – pojawiłam się
ja i wszystko się zmieniło, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Ale ja
żadnych mocy nie posiadałam. Nie zmieniłam ich ani trochę – oni przecież tacy
byli, tylko do czasu mojego pojawienia się tutaj, nikt nie potrafił odkryć w
nich tej dobrej strony. Wszyscy wmawiali im wciąż, jacy to oni są źli, zamiast
pokazać im, że nie tylko z tego mogą być zapamiętani w tych murach. Na całe szczęście
uświadomili to sobie i teraz są już grupą osób o trochę innym nastawieniu do świata.
Poza tym dzisiaj inaugurowałam projekt, w którym na
hiszpańskim moja klasa po kolei przedstawiała prezentacje o wylosowanych przez
siebie przed feriami hiszpańskich miastach. Chciałam zarazić ich choć odrobinkę
tą kulturą, która mnie wchłonęła bez reszty. Chciałam im pokazać cząstkę siebie,
dlatego – tak jak im obiecałam – to ja zaczęłam. Na szczęście w poniedziałki
zaraz po hiszpańskim mieliśmy lekcję wychowawczą, miałam więc dwie godziny,
które mogłam spożytkować na przybliżenie im piękna Barcelony – miasta, które w
mojej prywatnej hierarchii stawiałam na równi z Poznaniem. A to już był nie
lada wyczyn. Wiedziałam, że się niesamowicie rozgadam, wspominając chwile,
które spędziłam w stolicy Katalonii, ale cieszyło mnie to, że chłopaki mimo
mojego nieustającego słowotoku, wciąż mnie słuchali i wydawało mi się, że z
zainteresowaniem. Mam nadzieję, że choć trochę zmieniłam ich nastawienie do
tego państwa.
Po lekcjach pojechałam na Bułgarską. Nie tak dawno bowiem obiecałam
chłopakom, że się w najbliższym czasie stawię na stadionie, aby zobaczyć ich ostatnie
przygotowania do startu rundy wiosennej. I mimo że sporo mnie z trenerem Bakero
łączyło, to jakoś nie było nam po drodze, co był widać, ponieważ ostatnimi
czasy unikałam treningów niebiesko-białych jak ognia. Nie mogłam jednak przez
moje uprzedzenia do Baska zawieść Lechitów. Może i byli trochę zdziesiątkowani, w
końcu trener idąc za swoją "wizją", pozbył się kilkoro naprawdę ważnych członków tego
zespołu, jednak to wciąż był Lech. A ja przede wszystkim kibicowałam mojemu
klubowi, dopiero po tym myślałam o konkretnych zawodnikach.
Spędziłam z nimi praktycznie całe popołudnie. Najpierw na
stadionie przyglądałam się rozgrywaniu przez nich piłki. Od czasu do czasu coś
tam krzyknęłam w ich kierunku, pośmiałam się z czyjeś nieporadności, czy
pożartowałam sobie z przebiegającym tuż przy mnie piłkarzem. Trener Bakero
praktycznie nie zwracał na mnie uwagi, co nie było dla mnie złym
wyjściem. A tym bardziej dla niego – w końcu ja sama nie miałam pojęcia, jak
bym się zachowała, gdyby coś tam do mnie napomknął. Mogłabym, niechcący
oczywiście, coś przykrego powiedzieć na temat jego, niezrozumiałych dla mnie,
decyzji, czym rozpętałabym niepotrzebnie kolejny konflikt na linii Kotorowska –
zarząd. Bo ten ostatni, niestety, wciąż stoi murem za Hiszpanem, a moje
wtrącanie się w sprawy Lecha bardzo ich denerwuje. Nic dziwnego, czasami
przesadzałam, muszę to przyznać, ale to było dawno temu, kiedy byłam młoda i
głupia. Teraz w wielu sytuacjach postąpiłabym rozważniej, ale czasu, niestety,
nie da się odwrócić.
Późniejsze popołudnie spędziłam u Wołąkiewicza w mieszkaniu,
bawiąc się z jego synkiem i rozmawiając z piłkarzami na tematy czysto sportowe.
Rozważaliśmy bowiem przeróżne scenariusze, które mogą się wydarzyć podczas
najbliższych miesięcy polskich rozgrywek. Co nas czekało? Jak ciężko będzie?
Jaki jest nasz cel? Co powinniśmy zrobić? Jak jesteśmy przygotowani? Takie
spotkania właśnie tworzyły drużynę, monolit, z którym musieli mierzyć się
przeciwnicy. Może nigdy nie miałam zbyt wielkiej styczności z innym klubem, ale z tego co
wiedziałam, nie wszyscy spotykali się ze sobą poza treningami i meczami. A w
Lechu to była codzienność. Zawsze ktoś do kogoś wpadał. Zawsze zdarzała się
jakaś większa nasiadówa, wspólna impreza. Tu wszyscy się ze sobą przyjaźnili
poza boiskiem i to właśnie stwarzało, że w Lechu panowała taka pozytywna
atmosfera. Czasem można było nawet rzec, że wszystko wyglądało jak w naprawdę dobrze zżytej ze sobą
rodzinie. Niezwykle cieszyłam się, że mogłam do niej należeć. To był wręcz dla
mnie zaszczyt.
Dzięki temu popołudniu się trochę rozerwałam. Lechici, jak
zwykle, potrafili mi poprawić humor. Uwielbiałam ich za to, że z każdej, nawet najpoważniejszej sytuacji, potrafili wyciągnąć coś zabawnego. Przy nich nie można było być smutnym. Wszystko jednak
wróciło do normy wieczorem, kiedy przekroczyłam próg swojego mieszkania. Asia
wciąż leżała z Lilką w szpitalu, najprawdopodobniej wyjdą stamtąd w środę, więc
jeszcze przez dwa dni będę musiała się męczyć z tą wszechogarniającą mnie ciszą
w czterech ścianach. Kuba był od soboty w Gdańsku i się do mnie nie odzywał,
ale nie miałam zamiaru już robić mu o to awantur. W końcu to jego życie i ma
prawo robić z nim co tylko chce. Ja jestem tu, on tam i w ciągu najbliższych
miesięcy tak niestety będzie. Kuba więc musi mieć nowych znajomych, by w
Gdańsku nie zwariować, a nie będzie mógł ich mieć, jeśli nie ograniczy
kontaktów ze starymi przyjaciółmi. Proste? Proste. Szkoda tylko, że dla mnie
tak bolesne…
Zjadłam więc samotnie kolację, co ostatnio zdarzało mi się
coraz częściej. Po niej, mimo dość wczesnej pory, postanowiłam się położyć.
Byłam jakoś dziwnie zmęczona, poza tym nie miałam ochoty na oglądanie
telewizji. Zapewne i tak nic ciekawego w tym pudle nie leciało… Do tego nie
miałam nic do roboty, bo wszystkie tłumaczenia dla mojej firmy już dawno
skończyłam, nowych nie było, a żadnych klasówek do poprawienia także nie
miałam. Zachowywałam się teraz trochę jak stara panna, która nie ma żadnego
towarzyskiego życia, ale… na to niestety wychodziło. Nikt w domu na mnie nie
czekał. Do tego nie miałam z kim wyjść na miasto, a jakoś nie miałam nastroju
na samotne wojaże w bucie stabilizującym. I w jednej chwili poczułam się
niesamowicie samotna. Nawet na początku, zaraz po mojej przeprowadzce do Hiszpanii,
kiedy nikogo tam jeszcze nie znałam, nie czułam się tak koszmarnie jak teraz.
I sama nie wiedziałam, czym to było spowodowane…
Żeby nie myśleć o tym dłużej, poszłam do łazienki, by się umyć, co z moją
nogą nie było łatwym zadaniem. Trzeba się było nieźle nagimnastykować, więc żeby nie zrobić sobie jakieś krzywdy, musiałam się skupić na tym zadaniu, przy okazji przestając myśleć o całej reszcie. W taki oto sposób chciałam wybić sobie z
głowy te głupie myśli. I wszystko byłoby pięknie, nawet udało mi się skupić na
sobie i myśleniu o pierdołach, aż do momentu, w którym…
Spojrzałam na umywalkę, nad którą wisiało lustro. A pod
lustrem była mała półeczka na kosmetyki codziennego użytku, na której w kubku stały szczoteczki i pasty do
zębów. Zazwyczaj stało ich tam trzy. Jedna żółta – moja. Druga czerwona – Asi,
której aktualnie nie było, bo Kawecka zabrała ją ze sobą do szpitala. I trzecia
– niebieska, która należała do Kuby i która wciąż stała na swoim miejscu, jak gdyby nigdy nic.
Widocznie Wilk zapomniał ją ze sobą zabrać w przeprowadzkowym szale, a przecież taki mały drobiazg można
kupić w każdym sklepie, niezależnie od aktualnego miejsca pobytu, nie
trzeba się więc po coś takiego wracać do domu. Nie wiem, dlaczego taka mała
rzecz, sprawiła w moim zachowaniu taką reakcję. Zsunęłam się po ścianie, a gdy
już siedziałam na zimnej posadzce, rozpłakałam się jak małe dziecko. Dopiero w
tej chwili poczułam się tak fatalnie, jak nigdy dotąd. Byłam sama. Właśnie
uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nikogo na tym świecie nie mam. Moi rodzice
nie żyli. Krzysiek ma swoją rodzinę, która jest dla niego najważniejsza. Ivan
ma Agnieszkę i zapewne w najbliższym czasie w końcu uda im się spłodzić ich
wymarzonego potomka, który dopełni ich rodziną sielankę. Aśka również zaczyna układać sobie życie z Semirem, a
przecież nie można zapomnieć, że od piątku miała także Lilkę, która jest dla niej
całym światem. A Kuba? Jest w Gdańsku i to tam zaczyna nowe życie. Tylko ja stoję wciąż
w miejscu. Nic się w moim życiu nie dzieje. Nikogo nie mam. Jestem sama.
Samotna. Smutna. Płakałam rzewnie, co dawno mi się nie zdarzało i to z tak
błahego powodu. Tak bardzo chciałam, aby ktoś mnie w tej chwili przytulił, ale
kto miał to zrobić? Nikogo przecież obok mnie nie było! Do tego uświadomiłam
sobie, że najzwyczajniej w świecie brakuje mi Kuby. Jego poczucia humoru, słowotoku,
nieustającego głodu… a nawet bałaganiarstwa, ADHD, głupich pomysłów… dosłownie
wszystkiego. Z nim nigdy nie mogłam się nudzić. On nigdy nie pozwolił, abym czuła się źle. Dlatego właśnie przede wszystkim brakowało mi jego ramienia, na którym mogłabym
się wesprzeć. Wiedziałam, że gdyby teraz tu był, przyszedł by do łazienki,
słysząc mój płacz, bez słowa usiadłby obok mnie i objął ramieniem, uspokajając
mnie. A później za wszelką cenę chciałby poprawić mi humor. Ale nie zrobi tego wszystkiego, bo jest w Gdańsku. A nie w Poznaniu, mimo że go teraz
tak bardzo potrzebowałam...
Nawet nie wiem, kiedy myśląc o tym wszystkim i dołując się
jeszcze bardziej, zasnęłam na posadzce w łazience, mając pod głową zwinięty
ręcznik. Ocknęłam się w okolicach północy cała ścierpnięta i wyziębiona. Ostatkiem
sił przeniosłam się na łóżko w sypialni i czując wciąż zapach perfum Kuby,
którymi były przesiąknięte poduszki, zasnęłam na nowo. A śniło mi się, że byłam
sama w ciemnym i małym pudełku, z którego nie mogłam wyjść, mimo że próbowałam
to zrobić na wiele różnych sposobów. Wołałam też o pomoc, ile sił miałam w
gardle, ale nikt mi jej nie udzielił. Bo nikogo na tym świecie nie miałam.
*
Wtorek nie zaczął się dla mnie najlepiej. Po tak
strasznej nocy nie czułam się najlepiej. Bolała mnie głowa i wszystkie kości, byłam niewyspana i
nie wyglądałam jak normalny człowiek. I tak właściwie to czułam się, jakbym nie
była człowiekiem. Jakoś jednak zwlekłam się z łózka i zmobilizowałam się do wyjścia z domu. Nawet jakimś cudem udało mi się zatuszować skutki nieprzespanej
nocy, abym nikogo swoim wyglądem nie wystraszyć.
Dzień minął mi szybko, może dlatego, że nie miałam dziś
jakiegoś napiętego planu nauczania. Przede wszystkim starałam się nie zasnąć twarzą
przyciśniętą do biurka (ku zadowoleniu mych uczniów) i mogę powiedzieć, że ten cel na dzisiejszy dzień udało
mi się zrealizować. Nie mogę jednak pochwalić się jakimś specjalnym uważaniem
podczas dzisiejszych lekcji. Gdybym była uczennicą, zapewne chowałabym się w
ławkach, aby nikt mnie nie zauważył i jakoś chciałabym to wszystko przetrwać. Miałam w tym wprawę, muszę przyznać, bo kiedy chodziłam do
liceum, często przychodziłam na lekcje niewyspana i nieprzygotowana, ponieważ
po powrocie do domu z meczących treningów na pływalni, nie miałam już na nic
siły, a tym bardziej ochoty. Teraz jednak nie mogłam się chować, bo to ja byłam główną dowodzącą
podczas czterdziestu pięciu minut. Pilnowałam się więc przez cały dzisiejszy dzień i
myślę, że skutecznie, tak, że niczego głupiego nie palnęłam z
niewyspania.
Po szkole postanowiłam odwiedzić Asię. Wczoraj u niej nie
byłam, rozmawiałam z nią tylko krótko przez telefon. Gdybym podczas tej rozmowy
jej nie obiecała, że wpadnę do niej dzisiaj po szkole, pewnie zaszyłabym się teraz w
mieszkaniu pod kołdrą i odespała ostatnią noc. Nie mogłam tego jednak zrobić,
dlatego pojechałam na Polną na oddział położniczy.
Nie zdążyłam nawet dobrze wejść do sali, w której leżała, a ta już z
uśmiechem rzuciła w moim kierunku:
- Lila, przyszłaś. Ale się cieszę!
Na pierwszy rzut oka było widać, że ma dzisiaj wyjątkowo
dobry nastrój.
- Obiecałam, więc jestem – uśmiechnęłam się, choć z
pewnością przez zmęczenie mój uśmiech nie był tak piękny jak jej.
Podeszłam do łóżka i przywitałam się z nią całusem w
policzek.
- Naprawdę bardzo się cieszę, że cię widzę. Mam ci coś ważnego do powiedzenia
– mówiła podekscytowana. – Wychodzimy jutro z Lilką do domu – oznajmiła mi
radośnie po krótkiej pauzie.
- To super! – autentycznie się ucieszyłam. – Wreszcie
mieszkanie nie będzie takie smutne.
Asia, słysząc co powiedziałam, przyjrzała mi się uważnie.
- Co się dzieje? – zapytała po chwili. – Jesteś jakaś taka
smutna…
- Nie smutna, tylko niewyspana – poprawiłam ją.
- Coś się stało? Ktoś cię niepokoił? Sąsiedzi nie dawali ci spać? – dopytywała.
- Nie, po prostu… - nie wiedziałam, co powinnam jej
odpowiedzieć - …miałam zły sen, który mnie męczył przez całą noc i niezbyt pozwalał mi na wyspanie się.
- Ach tak. To może idź do domu i się prześpij? –
zaproponowała.
- Nie, chętnie z tobą tu posiedzę – zaprzeczyłam,
rozsiadając się na boku jej szpitalnego łóżka. – W domu bez was wszystkich jest
teraz tak strasznie cicho i smutno… Dlatego naprawdę bardzo się cieszę, że
wychodzicie ze szpitala. Wreszcie nie będę czuć się tak samotna w tych czterech
ścianach – wyznałam cicho, patrząc tępo w ścianę.
- No właśnie a propos tego, to muszę ci coś powiedzieć, Lila… - zaczęła Asia.
Nie dane jej było jednak dokończyć tego zdania, bo właśnie
do pokoju wparował roześmiany Semir, zapewne wracający z treningu.
- Cześć kochanie – powiedział śpiewnie, podchodząc do
szatynki i całując ją czule w usta. – Cześć Lila – po chwili przywitał się ze
mną całusem w policzek. – Myślałem, że będziesz później – dodał, spoglądając na
mnie.
- A czy to źle, że przyszłam teraz? – zdziwiłam się.
- Nie, nie miałem niczego takiego na myśli – zaprzeczył
szybko. – Po prostu gdybym wiedział, że na ciebie wpadnę, to kupiłbym dwie, a
nie jedną różę – wyjaśnił, wyciągając nagle zza pleców kwiatka o czerwonej
maści, by wręczyć o swojej ukochanej.
- Nie ma sprawy. Jak będę chciała,
to w drodze do domu sama sobie kupię takiego kwiatka – wzruszyłam ramionami, jak gdyby nigdy
nic.
- Ale chyba lepiej jest dostawać go od kogoś, niż kupować sobie samemu? – spytał
Semir, unosząc brew nad lewym okiem.
- Jeśli chcesz mnie dobić, że wciąż jestem sama, to
gratuluję, udało ci się – powiedziałam to całkiem poważnie, choć tonem, którego
zazwyczaj używam do żartowania. Nie chciałam bowiem dać jakichkolwiek powodów do podejrzeń dla przyglądającej mi się z uwagą Asi.
- No coś ty! – obruszył się Semir. – Niczego takiego nie
miałem na myśli.
Pokręciłam głową z dezaprobatą i uśmiechnęłam się pod nosem,
jednak postanowiłam uciąć ten temat. I chyba nie tylko ja, bo Aśka też nagle
postanowiła wspomnieć o czymś zupełnie innym.
- Rozmawiałaś ostatnio z Kubą? – zapytała, świdrując mnie wzrokiem.
- W niedzielę – powiedziałam po chwili zastanowienia, kiedy
to mogło być. – A co? – zainteresowałam się.
- Nie, nic – pokręciła głową. Uniosłam brew nad prawym okiem.
– No dobrze, Kuba wczoraj do mnie dzwonił i pytał się, co u ciebie. Zdziwiłam się,
że pyta się o to mnie, a nie ciebie. Dzięki temu dowiedziałam się, że się
ostatnio pokłóciliście – wyjaśniła.
Westchnęłam. Nie bardzo podobało mi się, że wkraczaliśmy na
ten temat. Nie chciałam się im tłumaczyć, jednak wiedziałam, że jeśli nie
podejmę tematu, Aśka nie da mi spokoju.
- Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz – mruknęłam niemrawo.
- O co poszło? – wtrącił się Semir, rozsiadając się wygodnie na stołku po drugiej stronie łóżka Kaweckiej.
On nigdy nie potrafi siedzieć cicho, kiedy powinien.
- O nic istotnego – machnęłam na to ręką.
- Lila, nie wciskaj mi kitu – mruknęła Aśka złowrogo,
ciskając we mnie gromami. – Przecież ty z Kubą się praktycznie nigdy nie
kłócisz na poważnie, przynajmniej ja sobie czegoś takiego nie przypominam.
Wiadomo, że wy lubicie sobie podokuczać, ale nie pamiętam, abyście darli ze
sobą koty - zastanawiała się na głos.
- Ja jakoś też nie – wtrącił się Semir zamyślony.
Westchnęłam ciężko. Bardzo nie lubiłam takich przesłuchań,
jakim teraz raczyła mnie para Kawecka i Stilić.
- Kochani, naprawdę musimy o tym rozmawiać? – zapytałam
zirytowana. – Było, minęło, tyle. Najważniejsze jest chyba, że sobie to wyjaśniliśmy
i wszystko jest okej.
- No nie wiem, Lila – kręciła nosem Aśka na moją odpowiedź.
– Gdyby było okej, tak jak mówisz, to chyba Kuba nie pytał by się mnie, co u
ciebie, prawda?
Nie chciałam się im przyznawać, że tak naprawdę, to nie
wiem, co się z nami ostatnio dzieje. Nie chciałam im mówić, że po tylu latach
znajomości tak nagle nie potrafimy się ze sobą dogadać, bo to na pewno by
wzbudziło w nich podejrzenia. Zaczęliby drążyć temat, a jakoś nie chciałam im
tłumaczyć tego, co ostatnio między nami zaszło. To nie była ich sprawa. Musieliśmy załatwić to sami, miedzy sobą, nie angażując w to osób trzecich.
- A jeśli obiecam wam, że do niego dzisiaj zadzwonię i z nim
poważnie porozmawiam, to dacie mi spokój? – zapytałam z rezygnacją.
Aśka spojrzała na Semira w tej samej chwili, w której Semir
spojrzał na Aśkę. Wyglądali teraz, jakby porozumiewali się ze sobą wzrokiem. Po
chwili oboje spojrzeli na mnie i przytaknęli, zgadzając się na taką propozycję.
No proszę, jaka zgodna para.
- To świetnie – zakończyłam więc ten temat jak najszybciej, aby
im się przypadkiem nie odmieniło. – A teraz pozwólcie, że pójdę sobie po jakąś
kawę. Nie wyspałam się dzisiaj i chyba lepiej, abym wam tutaj nie zasnęła – próbowałam
jakoś rozładować trochę zgęstniałą atmosferę pomiędzy nami.
Po tych słowach zostawiłam ich samych i poszłam po kawę do
bufetu. Mogłam kupić sobie ją w automacie kilka kroków od sali, w której leżała Kawecka, ale jakoś nigdy nie potrafiłam
przekonać się do tych siur, w których więcej było wody, niż samej kawy.
Stanęłam więc w kolejce do bufetu i zaczęłam oglądać swoje paznokcie, czekając
na swoją kolej i próbując się w jakiś sposób uspokoić. Nie chciałam powiedzieć czegoś,
czego nie powinnam była. To chyba przez tą dzisiejsza noc byłam w tak podłym
nastroju, przez który mogłabym niechcący zrobić innym przykrość swoimi słowami.
Kawa więc mi się przyda, przynajmniej na jakiś czas postawi mnie na nogi. Może
będę osobą jaśniej myślącą? Oby.
Kiedy już dopchałam się do bufetu i kupiłam sobie czarną
kawę, wracałam powoli szpitalnymi korytarzami. Jakoś nie spieszyło mi się do
powrotu do pokoju, w którym przebywała Asia z Semirem, ponieważ wydawało mi się, że ta dwójka chyba zawarła jakiś pakt między sobą przeciwko mojej osobie. Szłam
więc powolnym krokiem, popijając kawę z plastikowego kubka na wynos i
zaczynałam w głowie opracowywać plan powitania Asi i Lilki w domu.
Zastanawiałam się, co powinnam ugotować i kogo zaprosić. Znając długi język Semira, zapewne
wszyscy Lechici już wiedzieli, że Aśka jutro wychodzi ze szpitala. A znając
chłopaków, będą chcieli być podczas ich powrotu do domu. W końcu wszyscy byliśmy jedną,
wielką rodziną.
Zastanawiałam się właśnie, czy nasze mieszkanie wytrzyma
taki nalot piłkarzy i jego drugich połówek, gdy dotarłam pod właściwą salę. Przed
wejściem do środka powstrzymały mnie słowa, które dotarły do moich uszu.
- Ale wiesz, ja nie mogę, Semir… – szepnęła Kawecka z
przejęciem na twarzy do nachylonego nad nią Bośniaka z dość zaciętą miną. – Widzisz,
jak ona wygląda? Nie mogę jej zostawić teraz samej.
Mimo że nie padło moje imię, coś czułam, że Aśka i Semir
rozmawiają o mnie.
- Nie rozumiem, Asiu – kręcił głową Bośniak. – Jeszcze
wczoraj uzgodniliśmy, że dziś wieczorem przewożę wasze rzeczy do mnie i jutro się
wprowadzacie.
Oho, tego nie wiedziałam. A chyba powinnam była.
- Tak, wiem to, ale nie sądziłam, że z Lilą jest tak źle - szepnęłam Aśka.
Aż tak bardzo widać, że jestem w tak emocjonalnej rozsypce?
Czy po prostu Asia tak dobrze mnie zna, aby móc to dostrzec?
- Źle? Jakoś nie zauważyłem – pokręcił głową zaskoczony
Semir.
Chyba jednak to drugie.
- Faceci – westchnęła Kawecka przewracając oczami. – Ona
jest samotna. Nie widzisz tego?
- Nie, nie widzę – zaprzeczył piłkarz. – A może ty po prostu
szukasz wymówki, aby się do mnie nie wprowadzić?
- Zgłupiałeś?! – krzyknęła rozdrażniona Aśka. – Nie wiem, co
ci przyszło teraz do głowy - dodała już zdecydowanie ciszej.
- Bo nie rozumiem, dlaczego nic Lili nie powiedziałaś o naszych
planach – powiedział Semir ze słyszalną pretensją w głosie. – A znając ją, to na
pewno by to zaakceptowała i jeszcze nam pomogła.
- Wczoraj nie było okazji ku temu. Nie chciałam ustalać z nią takich spraw przez telefon. A dzisiaj… miałam jej to
powiedzieć, ale przed tym mi się przyznała, że w mieszkaniu jest strasznie
pusto i smutno bez nas. Nie mogę jej więc teraz zostawić samej, zrozum. Tyle dla mnie zrobiła, więc
nie mogłabym jej opuścić, kiedy mnie potrzebuje – tłumaczyła mu spokojnie, nie zwracając uwagi na otoczenie dookoła niej.
- I właśnie dlatego tak nagle zmieniłaś zdanie? – dopytywał
Bośniak. – Nic innego się za tym nie kryje?
- Nie, nic się nie kryje – Asia spokojnie odpowiadała na
jego zarzuty. – Tu naprawdę nie chodzi o ciebie, czy o mnie i małą, tylko o Lilę.
Semir westchnął przeciągle, niezbyt zachwycony jej słowami.
- Wiem, że obie się bardzo wspierałyście w dzieciństwie i
teraz też się wspieracie… To jest naprawdę cudowne i ja to rozumiem i bardzo
szanuję, naprawdę – mówił Semir, mimo wszystko próbując ją jakoś przekonać do swojej
racji i zmiany decyzji. – Ale nie rozumiem, dlaczego tak bardzo się o nią martwisz. Lila przecież przez tyle lat
była sama i jakoś nigdy nie narzekała na to.
- Może i tak było, ale teraz mam mnie, dzięki czemu to wszystko się zmieni - syknęła rozdrażniona. - Semir, nie miej mi tego za złe, ale ja naprawdę nie mogę
jej zostawić – dodała po chwili już o wiele spokojniej, widząc że takim zachowaniem do niego nie trafi. – Ty tego nie zrozumiesz.
Wychowywałeś się w pełnej rodzinie, więc nie wiesz, jak to jest być samemu na
świecie. Są takie dni, kiedy tego nie da się znieść. Lila ma właśnie taki czas
i ja nie mogę jej zostawić.
Semir przytakiwał głową, przysłuchując się słowom swojej
dziewczyny i próbując ją w jakiś sposób zrozumieć.
- Poza tym chyba dobrze nam to zrobi, jak nie będziemy się
od razu rzucać na głęboką wodę, tylko powoli, małymi kroczkami iść do przodu –
dodała Asia.
Semirowi już chyba zabrakło jakichkolwiek argumentów, bo
spasował. Widziałam jednak, że nie bardzo rozumie to, czym kierowała się
Asia, podejmując tą decyzję.
- Nie zgadzam się, abyś rezygnowała z czegoś przeze mnie –
powiedziałam w stronę Asi, wychodząc z ukrycia. – Semir ma rację, tyle czasu
byłam sama, więc sobie poradzę.
Asia spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Słyszałaś - szepnęła, a ja przytaknęłam. - Ale ja nie mogę, zwłaszcza że sama mówiłaś, że jest ci samej źle w
mieszkaniu – powiedziała po chwili.
- Wiem, co mówiłam i tak, to wszystko prawda – potwierdziłam, siadając obok niej.
– Jeśli jednak masz inne plany, ja nie mam prawa w nie ingerować. To jest twoje życie, ja ci go nie będę ustawiać. Nie
wiedziałam po prostu, że chcesz się od razu po porodzie przenieść do Semira, myślałam, że najpierw
zamieszkacie z Lilką ze mną… Gdybym wiedziała, nie wspomniałabym ani słowem o tym, że
czuję się samotna.
- Dobrze, że mi powiedziałaś! – krzyknęła Asia.
- Nie, Asiu, nie chcę, abyś podejmowała decyzję ze względu
na mnie – szepnęłam. – Zrób po prostu
to, co uważasz dla siebie i dla Lilki za najlepsze. Jeśli będzie to
przeprowadzka do Semira, nie mam nic przeciwko temu. I nawet wam w niej pomogę.
Jeśli zechcesz zamieszkać ze mną, też ci pomogę. Obojętnie co postanowisz,
wiedz, że możesz na mnie liczyć – mówiłam jej.
- Właśnie, Asiu – przytaknął Semir po wysłuchaniu moich słów i jakby pojęciu wszystkiego, co się teraz działo.
– Ja też cię nie będę do niczego namawiał. Zrobisz, jak uważasz, a ja to
zaakceptuję. Bo cię kocham i jesteście dla mnie z Lilką najważniejsze. Najwyżej
Lila mnie wyklnie, jeśli za długo będę u niej przesiadywał – zachichotał.
- Nie, nie wyklnę cię – zaprzeczyłam – tylko wywalę za drzwi
– zaśmiałam się.
- Nie zrobiłabyś tego – przestraszył się Bośniak,
spoglądając na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Pewnie, że nie – zaśmiałam się, klepiąc go po plecach. – W
mieszkaniu jest mnóstwo miejsca, więc jakby co, będziesz spał u nas. Ale się do
tego nie przyzwyczajaj i nie bierz tego, jako propozycję. To tylko tak w razie
czego – uśmiechnęłam się.
- Oczywiście – przytaknął mi Semir.
Po tej chwili rozluźniającej atmosferę w pokoju, oboje
spojrzeliśmy na Asię, wracając do poważnej części naszej rozmowy. Widać było, że Kawecka jest wzruszona naszymi słownymi deklaracjami, ale nie wie co powinna teraz zrobić.
- Może dajmy jej czas do namysłu, co? – powiedziałam do
Bośniaka po dłuższej chwili ciszy. – Jutro rano nam powie,
co postanowiła i wtedy albo przeniesiemy jej rzeczy do ciebie, albo wszystko
zostanie po staremu.
Bośniak się ze mną zgodził. Asi też się ten pomysł spodobał.
Mogła bowiem w spokoju, bez żadnych nacisków z naszych stron, się zastanowić, co chce,
aby się wydarzyło w jej życiu w najbliższym czasie, jak powinna to wszystko rozegrać.
______________________
Naprawdę nie sądziłam, że mnie tu tak dawno nie było. Miesiąc. To zdecydowanie za długo. Nie
mam nic na swoje usprawiedliwienie, więc nawet nie będę próbowała wciskać wam jakiś kit. Poza tym nie sądziłam, że tak dużo błędów zrobiłam w poprzednim odcinku. Gdy go teraz przeczytałam, to aż się za głowę złapałam, ile literówek tam jest. Mam nadzieję, że w tym niczego nie przeoczyłam, a jeśli tak to bardzo przepraszam. Miałam bowiem dodać ten rozdział dzisiaj w chwale zwycięstwa, a dodaję go pomimo porażki. Mogłam więc przez swój aktualny stan emocjonalny coś pominąć. Dziękuję, że mimo odstęp czasowych, rozdziałów nie najwyższych lotów i moich błędów, wciąż ze mną jesteście. To wiele dla mnie znaczy, naprawdę. Do następnego!