wtorek, 20 sierpnia 2013

41. Przeszłość wciąż powraca.



Wyszłam z wody chwilę po tym, jak usłyszałam gwizdek oznaczający koniec dzisiejszego treningu. Nie byłam zbytnio z siebie zadowolona, mimo że całą energię, którą w sobie posiadałam dnia dzisiejszego, wkładałam w każdy mój ruch w basenie. Od pierwszej lekcji pływania jednak nie przepadałam za kraulem, już zdecydowanie bardziej wolałam pływać stylem grzbietowym. Może to dlatego dzisiaj mi tak kiepsko szło?
- Lilka, mogę cię na chwilę do siebie prosić? – spytała moja trenerka, kiedy tylko zauważyła, że opatulona wielkim ręcznikiem kąpielowym zmierzam w stronę szatni, by się wysuszyć, ubrać i iść do domu.
A jako, że dzisiaj był piątek, z treningu odbierał mnie Krzysiek, u którego spędzałam czas aż do niedzielnego wieczoru, gdy to musiałam wracać do szarej rzeczywistości – w mury jednego z poznańskich domów dziecka. Chyba właśnie dlatego tak bardzo kochałam weekendy, bo w czasie ich trwania nie musiałam siedzieć w bidulu, który z każdej strony przypominał mi o tym, że oprócz Krzyśka i samej siebie, nie mam już na tym świecie nikogo… ale podczas dni z Kotorem nigdy nie mogłam narzekać na nudę, dzięki czemu nie myślałam aż tyle o swojej przeszłości i dość niepewnej przyszłości.
- Coś się stało? Masz jakieś problemy? – spytała mnie trenerka, kiedy tylko usiadłyśmy na krzesełkach ustawionych z boku w pływalni, czym wyrwała mnie z chwilowego zamyślenia.
- Nie, wszystko w porządku, dlaczego pani pyta? – zdziwiłam się, choć chyba moja mina i zagubione spojrzenie nie bardzo ją przekonały, że mówię prawdę.
- Bo dobrze widzę, że czymś się martwisz, jesteś jakaś nieobecna i przez to nie skupiasz się na pływaniu, dlatego ostatnio gorzej ci idzie. A mistrzostwa juniorów już tuż-tuż – przypomniała mi.
Coraz częściej irytowało mnie, że trenerka potrafiła mówić tylko o treningach i pływaniu, jakby na świecie nie było niczego ważniejszego. A to ostatnie akurat nie było prawdą…
- Wiem – przytaknęłam, starając się nie pokazywać po sobie irytacji. Co prawda nie byłam faworytką do medalu, ale mogłam pokusić się o niespodziankę... – Wie jednak pani doskonale, że po prostu w zimie mi się gorzej pływa.
- Tak, wiem o tym, Lila – powiedziała, jednak było widać, że moja odpowiedź jej nie usatysfakcjonowała. – Czy dzisiaj przychodzi po ciebie twój brat? – spytała po chwili, zmieniając temat. Pokiwałam twierdząco głową. – Mogę z nim porozmawiać?
Kolejny raz dzisiejszego dnia przytaknęłam, nic więcej nie mówiąc. A co miałam innego zrobić? Tak właściwie to trenerka nie musiała się mnie pytać o zgodę. Jeśli chciała porozmawiać z moim opiekunem (co prawda Krzysiek jeszcze w świetle prawa nim nie jest…), to może to zrobić bez mojej zgody. To miłe więc z jej strony, że się o to spytała, mimo że nie musiała.
Trenerka tymczasem pokiwała głową i z miną, która świadczyła, że intensywnie się nad czymś zastanawia, pozwoliła mi pójść do szatni, przypominając mi na odchodne o właściwym odżywianiu oraz o kolejnym treningu. Kiedy zapewniłam ją, że nie będę się zbytnio obżerać przez weekend i że zobaczymy się w poniedziałek, życzyła mi udanego odpoczynku, po czym udała się w kierunku wyjścia z basenu, na korytarz, na którym było można oglądać nasze treningi zza szyby i na którym to opiekunowie zazwyczaj czekali na swoje pociechy, by je odebrać z treningu.

Kiedy wyszłam z szatni, Kotor już na mnie czekał. Był sam, po trenerce nie było ani śladu, zapewne poszła szkolić młodszą grupę pływaków, którzy zazwyczaj mieli treningi godzinę po nas. Nie znaczyło to jednak, że nie wiedziałam, o czym rozmawiała z Kotorem. Usłyszałam strzępki rozmowy kiedy suszyłam włosy suszarkami, znajdującymi się przy drzwiach prowadzących z szatni na korytarz. Wiedziałam więc, że Krzysiek obiecał jej, iż porozmawia ze mną podczas weekendu i postara się dowiedzieć, dlaczego na treningach błądzę myślami gdzieś daleko zamiast przykładać się do szlifowania formy. Stwierdził też, że według niego martwię się przeciągającym się procesem o uznanie jego opieki nade mną i późniejszą adopcją. Nawet nie wiedziałam, że tak bardzo to po mnie widać…
- Jak tam, maleńka, gotowa na weekend? – spytał.
Uśmiechnął się szeroko, kiedy tylko mnie zauważył, po czym podszedł do mnie i poczochrał po włosach.
- Och, jeśli myślisz, że w tych wilgotnych włosach cię wypuszczę na to zimno, to się grubo mylisz – popatrzył na mnie karcąco.
- Przecież je suszyłam – stęknęłam.
Dla pływaka najgorsze było posiadanie długich włosów – mimo czepka i tak po ponad godzinie spędzonej we wodzie włosy były mokre, a suszenie doprowadzało do szału. A jakby tego było mało – wraz z chlorem ten proces niszczył włosy. To chyba był dla mnie najpoważniejszy mankament uprawiania tego sportu…
- Widocznie niezbyt dokładnie – uśmiechnął się Krzysiek.
- A co ty możesz wiedzieć o suszeniu? – zaśmiałam się.
- Jakbyś zapomniała, ja też trenuję i po każdym treningu śmigam pod prysznic. A wychodząc spod niego moje włosy są MOKRE – powiedział, dając nacisk na ostatnie słowo.
- Gdybym miałam takie krótkie włosy jak ty, suszenie też byłoby dla mnie proste – pozostałam nieugięta na swoim stanowisku.
- Przecież możemy to zaraz zmienić. Daj mi nożyczki, a pozbędziesz się kłopotu.
- W porządku – powiedziałam, hardo patrząc mu w oczy.
W ogóle się nie spodziewałam, że Krzysiek z kieszeni kurtki wyciągnie nożyczki (po co on je tam nosi?) i z nimi w dłoni zacznie się niebezpiecznie zbliżać do mojej głowy. Długo wstrzymywałam się przed wrzaśnięciem, sądząc, że Krzysiek zaraz przestanie i powie: „żartowałem”, śmiejąc się jak głupi, jednak ten z każdą chwilą przybliżał się do mnie z tym niebezpiecznym narzędziem w dłoni…
- Po moim trupie! – krzyknęłam, nie wytrzymując i łapiąc się rękoma za głowę. – Już mogę założyć tą śmieszną czapkę, tylko odstaw te nożyczki z powrotem i nie każ mi wracać pod suszarkę – poprosiłam.
Nienawidziłam czapek, ponieważ uważałam, że wyglądam w nich śmiesznie, ale chyba bardziej od noszenia ich nienawidziłam suszenia włosów. Z dwojga złego wolałam więc założyć owe okrycie głowy, tak dla świętego spokoju.
- Tchórz – szepnął Kotor, uśmiechając się zawadiacko w moim kierunku, ale posłusznie schował nożyczki do kieszeni i podał mi czapkę, dodając: - W porządku.
Ale to nie było dla niego wystarczającą ochroną przed zimnem. Jeszcze przez jakieś pięć minut na środku korytarza rozprawiał ze mną o tym, że powinnam się ciepło ubrać, bo do przystanku tramwajowego mamy spory kawałek drogi, a jak nie będę dbała o odpowiednią temperaturę mojego ciała, to się rozchoruję i nie będę mogła trenować. A przecież to dla mnie ważne, aby się dobrze przygotować do mistrzostw Polski juniorów i by dzięki temu móc pojechać na późniejsze mistrzostwa Europy?
I mimo że skapitulowałam, sam dokładnie sprawdził, czy zamek jest zapięty, czapka dobrze nałożona na głowę, a szalik szczelnie owinięty wokół szyi…

Od tamtej pory minęło prawie dziesięć lat, a Kotor nic a nic się nie zmienił. Wciąż swoją nadgorliwością doprowadzał mnie do białej gorączki! A chyba w tym wszystkim najgorsze było to, że ja się jednak zmieniłam i już nie potrafiłam ukrywać swojego rozdrażnienia jego zachowaniem, jak to robiłam kilka lat temu. Nie byłam już taka uległa, musiałam postawić na swoim. Kiedy dzisiejszego przedpołudnia Krzysiek odbierał mnie ze szpitala, znów postanowił zadbać o każdy szczegół mojego ubioru. Nie pozwolił mi więc wyjść na dwór, zanim nie sprawdził, czy porządnie zapięłam zamek zimowej kurtki, nie zapominając oczywiście o szalu i czapce. Na nic zdały się moje dość spokojne tłumaczenia, że przecież nic mi już nie jest, jestem praktycznie zdrowa, a do parkingu, na którym stoi jego samochód, jest całkiem niedaleko. Kotor i tak musiał postawić na swoim.
- Jakbyś zapomniał, to od kilku dobrych lat jestem dorosła – przypomniałam mu totalnie wyprowadzona z równowagi, kiedy Krzysiek mówił do mnie jak do pięcioletniej dziewczynki, która nie chce zapiąć kurtki.
- A właśnie, że doskonale o tym pamiętam! – obruszył się. – Czasem zachowujesz się jednak jak dziecko, nie dziw się więc, że tak się o ciebie martwię… maleńka.
Wiedziałam, że ostatnim słowem starał się mnie udobruchać, ale to nic nie dało – i tak obraziłam się na niego. Skapitulowałam jednak i założyłam czapkę na uszy oraz przewiązałam się szalikiem. Nie zapięłam jednak kurtki, co Kotor uznał za nieodpowiedzialność, jednak już się ze mną nie sprzeczał. Zapewne uznał, że odniósł sukces i nie ma szans, abym poszła na większe ustępstwa. Ruszyliśmy więc w stronę jego samochodu, którym chwilę później opuściliśmy teren szpitala. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że gdybym nie założyła czapki, która teraz leżała na tylnym siedzeniu samochodu i która zepsuła mi fryzurę, to pewnie wciąż tkwilibyśmy na szpitalnym korytarzu i stali się rozrywką dla reszty pacjentów. A ja jakoś nie bardzo lubię być w centrum wydarzeń…
Całe szczęście, że Krzysiek przyjechał po mnie sam, bo gdyby jeszcze w szpitalu zjawił się Ivan, miałabym naprawdę przerąbane.
- O czym myślisz? – spytał Kotor, gdy dojeżdżaliśmy do osiedla, na którym ostatnio mieszkałam, przerywając tym ciszę, która trwała odkąd tylko wsiedliśmy do samochodu.
Ech, czyżby zapomniał, że się na niego obraziłam?
- Wspominam dawne czasy i dochodzę do wniosku, że nic a nic się nie zmieniłeś od tamtej pory – odpowiedziałam, patrząc przed siebie z poważną miną. – Nawet żadnych siwych włosów ci nie przybyło na głowie – zachichotałam.
- Osz ty, małpo! Masz szczęście, że prowadzę, bo już by ci się za to oberwało – śmiał się Krzysiek, udając oburzonego moimi słowami.
- Za co? Za komplement? – zdziwiłam się roześmiana, unosząc brew nad prawym okiem.
- Nie był zbytnio wyszukany…
Parkował właśnie samochód przed blokiem, mimo iż prosiłam go, aby zjechał do podziemnego garażu. W końcu od wyprowadzki Kuby nikt tam nie parkował…
- Ale zawsze! – przerwałam mu, bowiem musiałam postawić na swoim.
- Widać, że już ci się polepsza – westchnął Kotor po dłuższej chwili, w trakcie której starał się powstrzymać od szerokiego uśmiechu. Ja jednak i tak zauważyłam, jak drgały mu kąciki ust.
- Mówiłam przecież, że czuję się dobrze – westchnęłam ze zrezygnowaniem. Znowu się zaczyna...
- I mam ci wierzyć? – zdziwił się Kotor, zamykając drzwi samochodu, by chwilę później ruszyć obok mnie do bloku.
- A dlaczego by nie? – spytałam beztrosko, wbijając kod w domofon.
Po chwili drzwi frontowe się otworzyły. Weszliśmy do środka, po czym podeszliśmy do windy. Chwilę trwało, zanim zjechała cztery piętra w dół i znalazła się na parterze. Kiedy otworzyła się przed nami, weszliśmy do środka, a Krzysiek nacisnął na przycisk z numerem 3.
- A choćby dlatego, że ostatnio nie jesteś do końca ze mną szczera – dopiero teraz odpowiedział mi Kotor na poprzednie pytanie, które ja uznawałam za retoryczne.
 Nie patrzył jednak na mnie, tylko przyglądał się sobie w jednym ze swoich odbić w stalowych ścianach windy. Przynajmniej tak to miało wyglądać. Wiedziałam jednak, że tak naprawdę chce poznać moją reakcję na jego słowa, którą doskonale widział w odbiciu w windzie i która miała upewnić go, czy ma rację. Starałam się więc przybrać neutralny wyraz twarzy, jednak dobrze wiedziałam, że nie bardzo mi się to udało. Miałam jednak nadzieję, że mimo wszystko Kotor nie będzie drążył tematu, nie wiedziałam bowiem, jak długo uda mi się go zwodzić. Nie chciałam go okłamywać, ale nie miałam innego wyjścia. Nie mogłam mu powiedzieć o Kubie. Bałam się tego, jak zareaguje i co zrobi, kiedy już przetrawi tą wiadomość. Doskonale pamiętałam, jak zachował się Ivan, gdy ubzdurał sobie, że jestem w ciąży z Kubą, nie chciałam więc powtórki z rozrywki. A wiem, że tak by było, gdyby oboje dowiedzieli się, że go kocham, a on… no cóż.
Otworzenie się drzwi windy na trzecim piętrze uratowało mnie przed jego badawczym spojrzeniem. Mogłam opuścić pomieszczenie, które było niczym pułapka i zająć się czymś innym – majstrowaniem kluczami przy zamku, w celu wejścia do środka. Krzysiek nic nie mówił, tylko przyglądał mi się z ukosa.
- Herbaty? – spytałam go, kiedy już znaleźliśmy się w środku.
Krzysiek pokiwał głową, po czym, gdy się rozebrał i na wieszaku w przedpokoju powiesił swoją kurtkę, poszedł odnieść do mojego pokoju torbę z rzeczami, które miałam w szpitalu. Ja tymczasem nastawiłam w czajniku wodę i rozejrzałam się po pomieszczeniach. Nic się tutaj nie zmieniło przez te kilka dni mojej nieobecności, co oznaczało, że nikogo tutaj nie było. Oczywiście oprócz Krzyśka, który wpadł na chwilę, aby przynieść mi kilka osobistych rzeczy, o co go poprosiłam. Tak właściwie to nie wiem, czego się spodziewałam, ale poczułam zawód. Znaczy… chyba wiem, czego, w końcu klucze do mieszkania miałam tylko ja i Kuba…
Ech, będę musiała tu posprzątać – postanowiłam, żeby tylko o nim nie myśleć. Nie w obecności Krzyśka, który zna mnie tak dobrze, że może się domyślić. Miałam wolne do poniedziałku, czyli dużo czasu, aby się tym wszystkim zająć.
Kotor wszedł do kuchni w momencie, kiedy stawiałam dwa kubki z parującą herbatą w środku na stoliku i szukałam czegoś, co moglibyśmy przekąsić. W szafce, która zazwyczaj była wypełniona słodyczami kupowanymi przez Kubę, znalazłam tylko paczkę cukierków, co musiało nam wystarczyć. Widać, że już od dawna go tutaj nie ma…
- Naprawdę dobrze się czujesz? Nie powinnaś się położyć? – spytał mnie Kotor z troską doskonale wyczuwalną w głosie, kiedy tylko usiadłam naprzeciwko niego, przepraszając, że nie mam niczego lepszego oprócz tych nieszczęsnych cukierków.
- Słyszałeś przecież lekarza – westchnęłam zrezygnowana, bowiem wiedziałam, że cokolwiek bym nie powiedziała, czy zrobiła, on i tak nie przestanie się martwić. – Nie muszę leżeć w łóżku całymi dniami, mogę nawet wychodzić na dwór, oczywiście jeśli czuję się na siłach.
- Pamiętam, ale ja się pytam, jak ty się czujesz – uparcie trwał przy swoim. – Tylko szczerze – dorzucił.
- Jest naprawdę w porządku. Trochę jestem jeszcze osłabiona, ale nie na tyle, aby całymi dniami gnić w wyrze – odpowiedziałam, wytrzymując jego spojrzenie, jednak widząc jego niezbyt przekonaną minę, dorzuciłam: - Obiecuję, że jeśli poczuję się gorzej, to od razu położę się i cię powiadomię. Uspokoi cię taka obietnica?
Kotor pokiwał głową z zadowoleniem i dał spokój. Nie rozpromienił się jednak, jak przypuszczałam. Wyglądał tak, jakby wciąż się martwił o moje zdrowie… czułam jednak, że chodzi tu o coś innego. Tymczasem Krzysiek zaczął chuchać na herbatę w kubku, po czym wziął spory łyk, narzekając, że mogłoby się już zrobić trochę cieplej, bo ma dosyć zimy.
- Dobra, dobra, a teraz mów mi, co cię gryzie – westchnęłam, widząc, że jeśli sama nie zacznę tego tematu, to Kotor tego nie zrobi.
- Nic mnie nie gryzie, skąd ci to przyszło…
- …do głowy? – dokończyłam za niego, unosząc brew nad prawym okiem. – Przecież dobrze cię znam i widzę, że prócz moim zdrowiem i tym, co według ciebie mnie gryzie, martwisz się czymś jeszcze. I z tego co się orientuję, to też ma związek ze mną, bo zastanawiasz się, jak mi to powiedzieć. Mam rację?
Kotor spoglądał na mnie z mieszaniną przerażenia i podziwu.
- Skąd ty to…
- Skąd wiem? – spytałam, a on pokiwał głową. – Zachowujesz się dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy miałeś mi powiedzieć, że poznałeś Sylwię, że czeka mnie długa rehabilitacja po wypadku, czy gdy miałeś opuścić Lecha i wyjechać za granicę… - westchnęłam, przypominając sobie mimowolnie te niezbyt miłe rozmowy między nami.
Nic więc dziwnego, że nie cierpiałam, kiedy Kotor miał taką minę. Zawsze wiązało się to z czymś dla mnie trudnym, a momentami nawet bolesnym. I nie tylko dla mnie, ale także dla niego…
- Naprawdę jestem aż tak przewidywalny? – zdziwił się Krzysiek.
- Nie, to nie to – zaprzeczyłam z uśmiechem. – Po prostu cię znam. Spędziłam z tobą całe życie, więc doskonale wiem, kiedy coś cię gryzie i to z jakiego powodu.
Kotor zamyślił się, jakby przetrawiał informacje, które właśnie ode mnie usłyszał. Dałam mu chwilę czasu, mimo że w środku drżałam z niepokoju przed tym, co chce mi powiedzieć. Nie mogłam jednak na niego zbytnio naciskać.
- Nie wiem, jak mam ci to powiedzieć, żebyś się nie wściekła… - szepnął, w końcu przerywając ciszę między nami.
- Może prosto z mostu? Wiesz, jeśli mam się wściec, to i tak się wścieknę – skwitowałam.
Moje słowa chyba Krzyśka nie uspokoiły, a jeszcze bardziej przeraziły. Widząc więc, że raczej nie ma zamiaru zabrać głosu, postanowiłam spróbować zgadnąć powód naszej rozmowy i jego zdenerwowania moją reakcją.
 - Bakero chce się ciebie pozbyć? Zmieniasz klub? Wyjeżdżasz z dziewczynami za granicę? – zasypałam go pytaniami.
To pierwsze, co mi przyszło do głowy i bardzo mi się to nie podobało. Nie chciałam zostać tu sama jak palec, nie teraz, kiedy…
- Nie, to nie to – zaprzeczył szybko, a ja poczułam ulgę. – Dlaczego o tym pomyślałaś? – zainteresował się.
- Przecież dobrze widzę, jak Bakero powoli pozbywa się ludzi, dla których Lech coś znaczy – słowa płynęły z moich ust mimowolnie, nawet nie zastanawiałam się nad odpowiedzią. – Tak było z Bartkiem, z Kubą… zostałeś mu ty, Ivan… boję się, że i wam podziękuje za współpracę.
Nie zdawałam sobie sprawy, że takie myśli przychodzą mi do głowy, dopóki ich nie powiedziałam na głos. Naprawdę martwiłam się o stan Lecha, jednak przez te wszystkie problemy natury prywatnej, które ostatnio mnie trapiły, nie był to najważniejszy powód, który spędzał mi sen z powiek.
- O to się nie bój – uśmiechnął się Kotor pokrzepiająco, łapiąc mnie za rękę. – Nie powinienem ci tego mówić, bo to niepotwierdzone info, ale… w klubie mówi się, że Bakero dostał ultimatum, że zarząd ma go dość i że najprawdopodobniej niedługo się z nim pożegnamy – ostatnie słowa wyrzucił z siebie jak z procy, jakby bał się, że jest podsłuchiwany i że go ukażą za to, co mi powiedział.
- To wspaniała wiadomość! – aż zaklaskałam w dłonie z radości.
Odczułam w tej chwili wielką ulgę, że wreszcie pozbędziemy się wrzodu, który już tyle czasu wyniszczał nam nasz ukochany zespół od środka. Byłam święcie przekonana, że każdy inny trener będzie lepszy od Baska.
- W taki razie, co cię tak trapi? – spytałam, uświadamiając sobie po chwili, że mój strzał był kompletnie niecelny.
Żaden inny powód, przez który Kotor mógłby się martwić, nie przychodził mi do głowy. No chyba, że… nie, to niemożliwe, żeby on i Sylwia…
- Moi rodzice chcą z tobą porozmawiać – powiedział Kotor szybko i głośno, jakby nagle postanowił pozbyć się ciężaru. – Zapraszają cię na rodzinny obiad w niedzielę. Chcą ci wyjaśnić kilka rzeczy… przeprosić…
Poczułam się, jakbym dostała obuchem w głowę.
- Co?! Po tylu latach nagle im się przypomniało o moim istnieniu?! Nagle dopadła ich skrucha?! Teraz chcą rozmawiać? O czym? O czym, skoro my nie mamy o czym rozmawiać! – krzyczałam na biednego, niczemu winnego Kotora, zrywając się od stołu tak gwałtownie, że aż przewróciłam krzesełko, na którym do tej pory siedziałam.
Kompletnie nie spodziewałam się takiej informacji, już naprawdę prędzej pomyślałabym, że się z Sylwią rozwodzą. Mój brat miał jednak rację w jednym – że się wścieknę. No, ale co było w tym dziwnego, że ludzie… znaczy jego rodzice, którzy byli jednocześnie przyjaciółmi mojego ojca, którym ufał i na których liczył… zapewne myślał, że się mną zajmą, gdyby coś mu się stało. A tak naprawdę wypięli się na mnie i po kilku tygodniach od jego pogrzebu z ulgą oddali mnie do domu dziecka, pozbywając się kłopotu, a później nie raczyli mnie ani razu odwiedzić, w żaden sposób się mną zainteresować… To było nieistotne. A teraz, tak nagle z dnia na dzień im się o mnie przypomniało! A jakby tego było mało, to jeszcze proszą Kotora o to, aby to on mnie zaprosił, by mnie przekonał do przyjęcia tego zaproszenia, mimo że z pewnością doskonale wiedzą, jaki uraz mam do nich i jaką reakcję wywoła u mnie to nagłe zaproszenie.
- Jeśli myślą, że po tym wszystkim jeszcze podam im rękę i wybaczę… - fuknęłam bezsilnie.
Opadłam na fotel w salonie, gdy przeszedł mi już pierwszy napad złości. Nawet nie wiedziałam, kiedy nogi mnie poniosły do pomieszczenia obok, tak byłam wściekła.
- Lila, wiem, że cię bardzo zranili, ale to wciąż są moi rodzice, nie zapominaj o tym – szepnął Kotor z wyraźną rezerwą, jakby bał się następnego wybuchu.
Stał w drzwiach między kuchnią, a salonem i patrzył na mnie smutnymi oczami. Starał się być spokojny, wiedziałam, że ważył słowa, abym się ponownie nie zdenerwowała.
- Nie zapominam, ale ty także nie zapominaj, że zawsze byłam w tej sprawie wobec ciebie szczera – szepnęłam spokojnie. – Nigdy nie ukrywałam tego, że nie umiem im wybaczyć.
Nie chciałam znowu krzyczeć, nie mogłam sobie na to pozwolić. Wiedziałam, że moja reakcja zraniła Krzyśka, nie chciałam, aby cierpiał przeze mnie jeszcze bardziej. Był dla mnie zbyt ważny, abym mogła zadawać mu ból… jednak nie umiałam powiedzieć tego, czego ode mnie oczekiwał. Nie byłam w stanie im wybaczyć.
- Nie zaprzeczam – odparł spokojnie ze smutkiem wymalowanym na twarzy – ale czy nie mogłabyś… puścić im to w niepamięć? Choć spróbować wybaczyć? Przez wzgląd na mnie, na Melę, przecież wiesz, że ona kocha i ciebie, i swoich dziadków. Często pyta, dlaczego nie spotykamy się wszyscy ze sobą… dlaczego ciocia nie przychodzi na obiady…
Tak, Amelia nie była już malutkim dzieckiem, zapewne zauważała coraz więcej i była dociekliwa. Na pewno dawała ojcu i matce się we znaki, zasypując ich niewygodnymi pytaniami. Będę musiała z nią częściej przebywać, ostatnio trochę ją zaniedbałam. Z pewnością nie byłam dobrą ciotką, będę musiała to zmienić.
- Krzysiu, wiem, że to jest dla ciebie trudne, ale powiedziałeś, że mnie rozumiesz… - ledwo udawało mi się wypowiadać słowa; wydawało mi się jakby brakowało mi tchu... – Przecież znasz mnie, wiesz, że nie umiem wybaczać…
- Semirowi wybaczyłaś – przypomniał mi Kotor.
Coraz częściej zaczynałam się zastanawiać, czy dobrze zrobiłam, ponieważ wszyscy nagle zaczęli sądzić, że nauczyłam się tej trudnej sztuki, ale… to nie było takie proste, jak im się wydawało.
- To co innego…
- Wiem, ale czy naprawdę nie mogłabyś spróbować wybaczyć jeszcze raz? – Krzysiek zadał najgorsze pytanie z możliwych.
Bo czy naprawdę jestem w stanie pójść tam do nich, ot tak, po tym wszystkim, podać im dłoń, usiąść z nimi do wspólnego stołu i rozmawiać normalnie? Czy jestem na tyle silna? Czy świadomość, że sprawiłabym Kotorowi radość samą obecnością w domu jego rodziców, utrzymałaby moje nerwy na wodzy? Czy napływ złych wspomnień nie zacząłby mnie znów niszczyć od środka?
- Nie, to chyba niemożliwe – szeptem odpowiedziałam na te wszystkie pytania, ocierając ukradkiem łzę, którą nie wiem, dlaczego wyprodukowałam. – Przykro mi, Krzysiu, ale powiedz rodzicom, że nie przyjdę. Nie dam rady… Wybacz mi…
Kotor pokiwał głową w zrozumieniu, choć widziałam, jaki wielki zawód mu sprawiłam tą odmową, jaki wielki smutek odczuł… Widocznie spodziewał się, że jestem silniejsza, ale nie mogłam… nie umiałam inaczej. To by było zbyt trudne, zbyt bolesne, mogłoby przynieść niepożądane skutki.
Krzysiek tymczasem obrócił się na pięcie, bez słowa wyjaśnienia przeszedł przez kuchnię, by stanąć przy wieszaku, nawet nie mając zamiaru dopić herbaty. Podążyłam za nim, nie wiedząc, czy powinnam go zatrzymać, czy jednak dać mu chwilę spokoju, czy powinnam z nim jeszcze o tym rozmawiać, czy może dać czas na ochłonięcie i wrócić do tego za kilka dni. Tymczasem Krzysiek w milczeniu założył zimowe buty, kurtkę, właśnie wziął do ręki szalik, ale na moment zastygł w bezruchu.
- A mogę mieć do ciebie prośbę? – spytał z nadzieją.
Pokiwałam twierdząco głową, zaskoczona tą nagłą zmianą. Byłam jednak w stanie zrobić wszystko, aby choć na trochę się rozpogodził.
- Proszę, zastanów się jeszcze nad tą propozycją i jeśli zmienisz zdanie do zadzwoń do mnie. Jeśli nie zadzwonisz, to znaczy, że… - przełknął ślinę – nie zmieniłaś zdania. Czekam do jutrzejszego wieczora na twoją odpowiedź.
- Krzysiu… – zaczęłam.
Naprawdę nie chciałam mu robić fałszywej nadziei. Nie czułam się na siłach, by tam pójść i robić dobrą minę do złej gry. Ostatnio za często byłam zmuszona, by grać, że wszystko jest w porządku i nic się nie zmieniło. Nie wiedziałam, jak długo dam radę, a przed sobą miałam wizję spotkania z Kubą, podczas którego nie mogłam dać po sobie poznać, że moje uczucia do niego się zmieniły.
- Nie odpowiadaj teraz, proszę, zastanów się nad tym – powiedział jeszcze Krzysiek, po czym ucałował mnie w czoło: - Dbaj o siebie, maleńka – dodał jeszcze.
Po chwili wyszedł, zostawiając mnie z kompletnym mętlikiem w głowie.


*


Zajęłam się sprzątaniem mieszkania, żeby nie myśleć o Kubie, niespodziewanej propozycji państwa Kotorowskich i smutnym spojrzeniu Krzyśka. Przerwała mi to Aśka, która wieczorem wpadła do mnie, żeby upewnić się, że już dobrze się czuję. W końcu to ona mnie znalazła i widziała, że nie byłam w najlepszym stanie zdrowotnym, do tego czułam, że domyśla się, iż coś jeszcze jest nie tak, jednak nie chciała na mnie naciskać. Znała mnie, wiedziała, że jeśli będzie mnie wypytywać na upartego, zamknę się w sobie i zacznę jej unikać, a przez to nie mogłaby mieć na mnie oko. Dlatego przepraszała mnie, że nie miała ostatnio dla mnie czasu. Usprawiedliwiała się, że ostatnie zmiany w jej życiu trochę ją przytłoczyły. Mówiła, że z początku nie umiała zostawić Semira samego z Lilką. To ostatnie chyba się jednak nie zmieniło, bo podczas naszego spotkania co chwila patrzyła na ekran telefonu, jakby chcąc zadzwonić do niego i dowiedzieć się, jak sobie radzi. W końcu został sam z córeczką po raz pierwszy… Miałam nadzieję, że sobie poradzi, naprawdę szczerze mu tego życzyłam.
Właśnie oglądałyśmy nowe zdjęcia Lilki, które przyniosła dla mnie Asia, kiedy szatynka wypaliła nagle ni stąd, ni zowąd:
- Wysłałam je tacie.
Powiedziała to jakby wstydziła się swojego czynu, ale ja poczułam dumę, że potrafiła się przełamać, po tym, co się stało.
- Dobrze zrobiłaś – pochwaliłam ją.
- Tak uważasz? – chciała się upewnić, a kiedy pokiwałam głową, dodała ośmielona: - Dlaczego więc ty nie chcesz się spotkać z rodzicami Krzyśka?
Zaparło mi dech w piersiach na to pytanie. Nie spodziewałam się, naprawdę nie spodziewałam się, że Krzysiek naśle na mnie Aśkę. Prędzej pomyślałabym o Ivanie, Sylwii, Agnieszce, nawet o Kubie, ale że wybrał do tego zadania właśnie Asię? Zadziwiające. Widocznie jednak nie do końca znam mojego brata…
- Nie rozumiem – powiedziałam, odkładając zdjęcia Lilki na komodę i podchodząc do okna, by spojrzeć na oświetlone lampami ulicznymi miasto.
- Czego nie rozumiesz? – spytała spokojnie Asia.
- Dlaczego stoisz po ich stronie, mimo że doskonale wiesz, co mi zrobili…
- Nie stoję po ich stronie – zaprzeczyła – po prostu uważam, że to odpowiedni czas, aby zamknąć dawne sprawy. Lila, to cię niszczy, te ciągłe rozpamiętywanie co by było gdyby, to ciągłe rozdrapywanie ran… Nie uważasz, że powinnaś z tym skończyć?
- To nie jest takie proste…
Tylko tyle byłam w stanie powiedzieć. Naprawdę nie umiałam jej wyjaśnić mojej blokady, która nie pozwalała mi tam pójść. Wiedziałam tylko, że ona była i że nie umiałam jej przełamać, mimo że naprawdę tego chciałam... przynajmniej przez wzgląd na Kotora.
- Przecież wiem! – krzyknęła Asia, wyprowadzona trochę z równowagi. – Ale sama mi mówiłaś, że warto wybaczać, dawać nową szansę... Przecież dałaś ją Semirowi! Nawet nie wiesz, jaki on jest z tego powodu szczęśliwy, że mu odpuściłaś, że dałaś mu szansę, aby wykazał, że się zmienił…
- Semir to co innego – odpowiedziałam, przytaczając kolejny raz argument, który do nikogo nie trafiał.
- Ale mówiłaś mi też, abym dała szansę ojcu… że na to zasługuje…
- Tak, mówiłam, bo jestem przekonana, że on szczerze żałuje, że nie przeciwstawił się twojej matce, kiedy… no wiesz – Asia pokiwała głową. – Nie wiem jednak, czy rodzice Krzyśka…
- Nie pójdziesz tam, to się nie przekonasz! – przerwała mi. – Jeśli nie chcesz tego zrobić dla spokoju swojego sumienia, dla ratowania samej siebie, zrób to przynajmniej dla niego. Dobrze wiesz, jaki on jest rodzinny i jak bardzo mu ciężko z tym, że w jego rodzinie są takie poważne niedomówienia. Chyba nie chcesz, aby cierpiał?
- No pewnie, że nie chcę! – krzyknęłam oburzona. – Co by była ze mnie za siostra, gdyby ból brata sprawiał mi radość?!
- Dlaczego więc nie pójdziesz tam dla niego? – spytała, jakby kompletnie tego nie rozumiała.
- Bo wiem, że nie dam rady… że zamiast polepszyć sprawę, moja wizyta ją jeszcze pogorszy – byłam o tym święcie przekonana. – Poza tym Kotor mnie rozumie. Wie, przez co przeszłam, przez co on przechodził ze mną…
- Czy właśnie nie dlatego powinnaś dać jemu choćby cień nadziei, że przeszłość wreszcie odejdzie w zapomnienie? On się o ciebie martwi – Aśka nagle zmieniła front, widząc, że pierwszy nie skutkuje tak, jak się tego spodziewała.
- Ale co to ma wspólnego…
- A to – przerwała mi Asia po raz kolejny – że Krzysiek boi się, że przez życie przeszłością zapomnisz o teraźniejszości, że coś ważnego przegapisz.
Naprawdę tak myśli? Tym się tak martwi? Dlaczego więc ze mną o tym nie porozmawiał, tylko poszedł do Kaweckiej i to jej się wygadał? Czy naprawdę sądził, że tylko osoba, która wychowała się w domu dziecka, potrafi mi to wyjaśnić, mnie zrozumieć, mi pomóc?
- Nie, Asiu, ja nie dam rady… - trwałam jednak przy swoim, nie czując się na siłach.
- Dasz. Przecież jesteś twarda – powiedziała Asia z pełnym przekonaniem. – To od ciebie uczę się tej siły, dzięki której mimo wszystko żyję. Jesteś pod tym względem moim wzorem, nie mówi mi więc teraz, że mój idol upada. Pomyśl sobie, że robisz to dla niego. Przecież go kochasz, jest twoim bratem. Pomyśl, ile dla ciebie zrobił, czy nie mogłabyś mu się tym odwdzięczyć? Przecież nikt nie każe ci im wybaczyć, sam Kotor nawet o tym nie myśli, mimo że to jest jego marzeniem. Ale on chce tylko, abyś dała szansę jego rodzicom. Może mają ci coś ważnego do powiedzenia?
- Niby co? – zdziwiłam się.
- Nie wiem, skąd mam to wiedzieć? – zirytowała się Asia moim uporem. – Ale jeśli nie pójdziesz tam, to się nie przekonasz. Zrób to, będzie ci lżej. Wiem co mówię. Kiedy wysłałam te zdjęcia ojcu, kiedy napisałam do niego list, poczułam ulgę. Sama mówiłaś, że on czuje skruchę, w odróżnieniu od matki, że jemu mogę dać szansę, że muszę z nim porozmawiać. Może rodzice Krzysia także żałują? Może mieli ważny powód? Może…
- To są tylko domysły, Asiu – powiedziałam nadzwyczaj spokojnie.
- Ale w pewnym stopniu musiało im na tobie zależeć! – krzyknęłam Aśka wyprowadzona z równowagi moim uporem i… najprawdopodobniej także nienaturalnym spokojem. – Przecież gdyby nie ich opinia, ich zgoda, Krzysiek nie mógł by być twoim opiekunem – wyciągnęła największy działo.
Zrobiłam wielkie oczy, tak wielkie, że nie dało się ukryć mojego zaskoczenia.
- Nie mów mi, że o tym nie wiedziałaś? – Asia chyba zdziwiła się bardziej ode mnie. – Przecież dobrze wiesz, jak przebiega proces o adopcję. Sąd musiał sprawdzić Kotora z każdej strony i rozmawiał o nim z jego znajomymi, trenerem, bo ich opinia była bardzo cenna. A przecież wtedy najważniejszymi osobami w jego życiu byli rodzice. Nie pomyślałaś nigdy, że to ich opinia o tym, jaki jest Krzysiek, była dla sądu najważniejsza, aby mógł cię adoptować?
Nie, nie pomyślałam – odpowiedziałam w duchu. Aż wstyd się do tego przyznać. Nigdy nie rozważałam procesu o adopcję w taki sposób. Wtedy tylko bałam się, że Kotor – jako samotny, młody człowiek – może nie być, według sądu, odpowiednim dla mnie kandydatem na opiekuna. Zwłaszcza, że sama nabruździłam swoim nieodpowiedzialnym, szczeniackim zachowaniem… Nie myślałam ani przez chwilę o tym, co może skłonić sąd do pozytywnej dla nas decyzji, myślałam tylko o przeszkodach, tylko one zaprzątały mi głowę…
Zastanawiając się nad tym zaczęłam nerwowo krążyć po mieszkaniu, jakby chcąc wyzbyć się myśli, że coś przeoczyłam, że do tej pory żyłam w kłamstwie, który sama sobie stworzyłam, że Aśka ma rację, a ja byłam bardzo niesprawiedliwa w stosunku do rodziców Krzyśka… Zachowywałam się, jakbym chciała, aby decyzja, którą mimowolnie podjęłam, kiedy tylko uświadomiłam sobie, że Asia ma rację, wyparowała. Ale tak się nie stało. Wiedziałam, co muszę zrobić, mimo że nie podobało mi się to ani trochę.
Asia także wiedziała, że już postanowiłam, bo wyrwała mnie z zamyślenia, podając mi komórkę.
- Dzwoń – zachęciła mnie uśmiechem pełnym wsparcia, ale jednocześnie też triumfu, że udało jej się mnie przekonać i pokonać mój ośli upór.
Wzięłam więc głęboki wdech i wybrałam numer Kotora. Najlepiej, abym z nim porozmawiała jak najszybciej, zanim zacznę zastanawiać się, czy na pewno dobrze robię… zanim się rozmyślę.
- Halo? Lila? – odebrał po pierwszym sygnale, jakby spodziewał się tego telefonu i na niego czekał… jakby wiedział, że Aśka przemówi mi do rozumu.
- Powiedz im, że przyjdę – powiedziałam spokojnie. – Ale niech nie liczą na zbyt wiele. A już zwłaszcza ty.
- Dziękuję ci Lila – mówił przez ściśnięte gardło, jakby był wzruszony. – Jesteś cudowna! Naprawdę, to wiele dla mnie znaczy.
- Robię to tylko przez wzgląd na ciebie i może trochę także na Melę – dodałam, uśmiechając się mimowolnie, gdy rozpoznałam po głosie, że jest szczęśliwy. – Kiedy i o której ten obiad?
- W tą niedzielę o czternastej – odpowiedział szybko Kotor, jakby bał się, że zaraz się rozmyślę.
- Będę. Na pewno będę – dodałam, chcąc mu tym przypomnieć, że kiedy coś obiecuję, zawsze dotrzymuję danego słowa.
- Wiem odpowiedział spokojnie. W takim razie do zobaczenia.
Poczułam, że jest pewny, iż tego nie odwołam i że się zjawię.
- Do zobaczenia – odpowiedziałam. – Aha, i jeszcze jedno. Nigdy więcej nie napuszczaj na mnie Aśki, bo widzisz do czego doprowadziła.
Zanim się rozłączyłam, usłyszałam jeszcze jego szczery śmiech.




________________________

Nie wiem, co się pochrzaniło (może to przez długość rozdziału?), ale nie mogę dodać akapitów i zrobić odstępów między wierszami, ale jestem już tak padnięta i oczy same mi się zamykają, że dodaję rozdział tak, jak jest. Mam nadzieję, że jakoś się doczytacie, mimo tych przeciwności...
Pozdrawiam.