Przełknęłam
głośno ślinę, zanim nacisnęłam dzwonek do drzwi domu państwa Kotorowskich. A gdy to zrobiłam, nie było już odwrotu. Obiecałam jednak Krzyśkowi, że przyjdę, a ja przecież
zawsze dotrzymuję danych obietnic, mimo że moje honorowe podejście do życia
jest, hm, takie mało praktyczne. I w ogóle niewspółczesne. Zachowuję się
trochę, jakbym urodziła się w średniowieczu, a nie w XX wieku. Czasem jednak naprawdę wydaje mi się, że
bardziej bym tam pasowała – rżenie koni, odgłos mieczy, długie szaty, zbroje,
dżentelmeni, niesamowite opowieści…
Nie,
chyba jednak lepiej, że jestem tu, gdzie jestem.
Przeniosłam
ciężar ciała z jednej strony na drugą, czekając aż ktoś mi otworzy i próbując
uspokoić mój dość nierówny oddech. Denerwowałam się, to fakt. Nie potrafiłam
się domyślić, co się może dzisiaj wydarzyć, co mogę usłyszeć i jak na to
wszystko zareaguję. Przed tym obiadem jednak postanowiłam sobie jedno – postaram się
zachować spokój obojętnie, co się dziś wydarzy. Nie chciałam nikogo nie urazić.
Nie mogłam stać się powodem niepotrzebnych kłótni pomiędzy Krzyśkiem, Sylwią, a
jego rodzicami. Są rodziną, do której ja nie do końca należałam. Oni muszą się trzymać
razem, niezależnie od wszystkiego.
W moich
rozmyślaniach przerwał mi szczęk zamku. Po chwili drzwi frontowe skrzypnęły,
otwierając się przede mną, a w nich ukazał się uśmiechnięty Krzysiek.
-
Jesteś – szepnął na mój widok.
- Mam
nadzieję, że nie przyszłam zbyt wcześnie – powiedziałam, uśmiechając się
niemrawo – jednak nie chciałam się spóźnić.
Wiedziałam,
jak Krzysiek by na to zareagował. Co prawda wierzyłby wciąż, że przyjdę, jednak
z każdą chwilą mojego spóźnienia jego wiara byłaby wystawiana na ciężką próbę.
Nie chciałam, aby musiał wszystkich wokół zapewniać, że zawsze dotrzymuję
danego słowa. A zwłaszcza tego, które daję jemu.
- Nie,
przyszłaś w samą porę – zaprzeczył z uśmiechem. – Wchodź – dodał, ustępując mi
miejsca w drzwiach.
Jego
uśmiech z każdym kolejnym słowem był szerszy. Dawno nie widziałam go tak
zadowolonego, co napawało mnie wielką radością. Kiedy mijałam go w drzwiach,
zauważyłam także pełne nadziei spojrzenie utkwione w mojej osobie. Strach
złapał mnie za gardło. A co będzie, jeśli go zawiodę? Nie mogłam na to
pozwolić…
Ale nie
mogłam też kłamać dla jego dobra. Nie w tej konkretnej sprawie. Musiałam być w
zgodzie z samą sobą, inaczej nic z tego spotkania nie wyjdzie. Jeśli przebaczę
na pokaz i tak, prędzej czy później, to się wyda. Jeśli mam spróbować zapomnieć
o wszystkim, co mnie spotkało, muszę to zrobić naprawdę, nie mogę udawać. Mam
nadzieję, że Krzysiek to zrozumie, bo jeśli nie… uch, nie chciałam o tym w tym
momencie myśleć.
I nawet
nie miałam kiedy, bo właśnie z salonu wybiegła sześcioletnia dziewczynka,
krzycząc na całe mieszkanie:
-
Ciocia Lila!
- Cześć,
skarbie – wzięłam w ramiona moją jedyną bratanicę, która szczelnie objęła mnie
za szyję, przylegając do mnie z całych sił.
- Dawno
cię nie widziałam, ciociu. Gdzie byłaś? – spytała, kiedy się ode mnie oderwała,
spoglądając uważnie w moją twarz swoimi zaciekawionymi oczami.
- Wiem,
kochanie, że ostatnio cię zaniedbałam – przyznałam ze skruchą. – Miałam dużo
pracy, a później byłam chora i nie chciałam cię zarazić. Ale teraz już wszystko
jest w porządku i mam nadzieję, że będziesz chciała nadrobić ten czas ze swoją starą
ciotką.
- Nie
jesteś stara – Mela od razu zaprzeczyła, robiąc urażony dziubek. – Jesteś
młoda. I bardzo ładna.
- Och,
dziękuję ci aniołeczku – powiedziałam, cmokając jej polik. – Pozwolisz, że
przywitam się z resztą? – spytałam szeptem.
W
czasie, kiedy my dwie sobie gawędziłyśmy na środku korytarza, dookoła nas
pojawiła się reszta osób, mających wziąć udział w dzisiejszym wydarzeniu, które
Krzysiek od mojego przyjęcia zaproszenia na obiad nazywał „przełomowym”. Nie chciałam, aby wyolbrzymiał sprawę, jednak
moje argumenty do niego nie trafiały – za bardzo był przejęty tym, że jego
rodzice wyciągnęli rękę do zgody, a ja jej nie odtrąciłam.
Wstałam
z kucek, kiedy Amelia pokiwała zamaszyście głową, pozwalając mi przywitać się z
innymi. Kiedy tylko się wyprostowałam, Mela złapała mnie za rękę, nie mając
zamiaru stracić mnie z oczu. Poczułam w środku przyjemne ciepło.
Nigdy z Melą nie byłyśmy sobie jakoś specjalnie bliskie. Gdy była mała
widywałam ją jedynie w chwilach, kiedy Kotor przychodził z nią do mnie. Wizyty
były częstsze w miesiącach ciepłych – wtedy mógł ją zabierać na spacery, przy
okazji zahaczając o moje mieszkanie, czy po prostu spotykając się ze mną na
mieście. W zimowych miesiącach praktycznie się z Melką nie widywałyśmy. Było to
spowodowane konfliktem między mną, a Sylwią – to także z tego powodu nie
zostałam chrzestną Amelii. Sylwia się na to nie zgadzała, tak jak na moje
częste kontakty z jej córką. A gdy wyjechałam do Barcelony, to już w ogóle
przestałam widywać moją bratanicę. Nie miałyśmy więc okazji, aby się zżyć,
dlatego taka reakcja Meli na moją osobę sprawiała mi niesamowitą radość. W końcu
była to moja jedyna bratanica, dla której bardzo chciałam być fajną
ciotką, do której zawsze może się zwrócić o pomoc. Tak samo byłoby z innymi
dziećmi Krzyśka, czy Ivana, który też był dla mnie niczym brat. I oczywiście z dziećmi
Aśki, którą traktuję jak siostrę.
Fajne jest to, że mimo iż biologicznie jestem jedynaczką, tak naprawdę mam aż trójkę rodzeństwa, dzięki czemu mogę czuć, że nie jestem sama, że mam rodzinę. Pamiętam,
jak Kotor kiedyś, podczas jednej z naszych rozmów, oznajmił mi, nagle
zmieniając temat, że zostanę chrzestną następnego jego potomka. Jak to wtedy
ujął? „Choćby skały srały, Sylwia krzyczała,
a między nami nagle rozstąpiła się ziemia – nie ugnę się! Musisz być chrzestną
dla mojego syna! Bo musisz wiedzieć, że następny będzie chłopiec”, a potem
się roześmiał pewny swego. Jak na razie jednak nie było powodu, aby tego dotrzymywał, ale takie słowa były dla mnie wtedy niezwykle ważne, mimo iż teraz nie
były zbytnio aktualne – w końcu już nie darłyśmy z Sylwią kotów…
-
Bardzo się cieszymy, że przyszłaś – powiedziała pani Maria, uśmiechając się do
mnie nieśmiało i wyrywając mnie z zamyślenia.
Nie
bardzo wiedziałam, jak powinnam się w tej chwili zachować. Nie lubiłam takich
krępujących sytuacji. Przypomniałam sobie jednak, że w lewej ręce wciąż trzymam
miskę zrobionego przeze mnie specjalnie na tą okazję gyrosu i postanowiłam
wykorzystać to, aby przerwać napiętą atmosferę.
-
Dziękuję za zaproszenie – odpowiedziałam, podając jej naczynie z sałatką. – A
to dla pani.
- Nie
trzeba było – odpowiedziała zakłopotana.
- Ależ
właśnie, że trzeba było – zaprzeczyłam, uśmiechając się przyjaźnie. – Tata
zawsze powtarzał, że nie wolno chodzić w gości z pustymi rękoma, a że z
pewnością lepszych ciast od pani nie piekę, postanowiłam zabrać się za coś, co
mi wychodzi. Przynajmniej jeszcze nikt nigdy nie narzekał…
- No
oczywiście, że nie narzekał! Nikt nie śmiałby narzekać na twoją kuchnię, bo
jest genialna – do rozmowy od razu włączył się Krzysiek, co świadczyło, że
przyjął sobie za zadanie dbanie o luźną atmosferę pomiędzy nami. – Dlaczego tak
dobrze mi się żyło, gdy byłem kawalerem? Bo nie dość, że karmiła mnie mama, to
jeszcze moja siostra – zaśmiał się, przytulając mnie do siebie.
- Wydało
się! – krzyknęła Sylwia i coś mi się wydawało, że Krzysiek włączył ją w swój
tajny plan. – Wreszcie wiem, dlaczego pomyślałam, że jesteś żonaty, gdy cię
poznałam.
-
Dlaczego? – zdziwił się Krzysiek, który nie wyglądał na zakłopotanego tym, że
przenieśliśmy temat rozmowy na niego.
- Bo
wyglądałeś nadzwyczaj dobrze, jak na samotnego faceta – odpowiedziała
spokojnie. – Choć nie tak dobrze jak teraz…
- Bo
teraz karmią go już trzy kobiety – podpowiedziałam jej.
-
Cwaniak jeden, jak mu teraz któraś z nas nie poda tego, na co ma ochotę, to pójdzie
do drugiej albo do trzeciej – ciągnęła rozpromieniona Sylwia. – A jak Mela
podrośnie, to już w ogóle będzie miał życie jak w Madrycie – zaśmiała się.
- Jak w
Barcelonie – poprawił ją Krzysiek, spoglądając na mnie znacząco.
Pokręciłam
przecząco głową, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu.
- Mój
syn to umie się urządzić – dodał pan Karol, odzywając się po raz pierwszy podczas
dzisiejszego popołudnia.
- Mam
to po ojcu – roześmiał się Krzysiek. – Choć jak się wszystkie baby przeciwko mnie zmówią – wzdrygnął się – to będziesz musiał mi pomóc, tato. Ale może już zejdźcie ze mnie i chodźcie
do stołu, bom głodny.
Wszyscy,
jak jeden mąż, roześmialiśmy się w głos z nic nierozumiejącego Krzyśka.
Dopiero, gdy Sylwia wyjaśniła mu, o co chodzi, również zaczął się śmiać, choć zajęło mu
to dłuższą chwilę – w końcu najpierw musiał się na nas trochę podąsać. Po chwili jednak
podążyliśmy do salonu, by usiąść przy stole.
- Może
w czymś pomogę? – spytałam panią Marię, widząc jak zmierza do kuchni, by podać
obiad. Nie chciałam być uciążliwa...
- Nie,
nie – odrzekła, jakbym wyrwała ją z zamyślenia. – Poradzimy sobie z Melą. Prawda,
kochanie?
-
Oczywiście, babciu – zapewniła ją Amelka i ochoczo zabrała się do roznoszenia
naczyń.
Usiadłam
więc na krześle naprzeciwko Krzyśka i Sylwii, którzy wciąż się przekomarzali na
temat zwyczajów żywieniowych Kotora. Odkąd pamiętam mój brat nie lubił ściśle
przestrzegać diety, którą klub mu narzucał jako sportowcowi, bo najzwyczajniej
w świecie nie potrafił odmawiać sobie przyjemności, co teraz w żartach
wypominała mu jego żona. Nie mając nic do roboty, przyglądałam się im uważnie,
starając nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. Widać było, że się kochają, co
napawało mnie szczęściem. Przynajmniej jemu – z naszej dwójki – poszczęściło
się w miłości… Kiedy o tym pomyślałam, mój nastrój gwałtownie się zmienił, a
myśli pofrunęły w stronę Kuby. Dalej nie wiedziałam, co mam z tym fantem począć. Bo czy zdołam się odkochać? A jeśli nie, to jak długo będę potrafiła ukrywać
moje uczucia? Na szczęście nie mogłam o tym zbyt długo myśleć, bo właśnie na
wolnym krzesełku obok mnie usiadła Amelka, przebierając wesoło nogami w
powietrzu. Odłożyłam więc to wszystko na później – na samotne wieczory, które
będę spędzać w mieszkaniu i skupiłam się na teraźniejszości. Na szczęście nikt
nie zauważył mojej zmiany nastroju, ponieważ wszyscy byli zajęci sobą. A kiedy
pani Maria jako ostatnia usiadła na szczycie stołu, naprzeciwko swojego męża,
ucichliśmy momentalnie i zabraliśmy się do posiłku.
Atmosfera
przy obiedzie była spięta, jednak nie jakoś specjalnie gęsta, co z pewnością
zawdzięczaliśmy nadzwyczaj gadatliwego Kotorowi, wspomaganemu co chwila przez
opowiadania Meli i wtrącenia Sylwii. Starali się jak mogli, abyśmy czuli się
swobodnie, jednak ja i tak nie potrafiłam się rozluźnić. Rodzice Krzyśka
również. Pan Karol był bardzo milczący, możliwe, że podczas całego posiłku
wykrztusił z siebie tylko kilka słów i jakieś trzy uśmiechy. Pani Maria
próbowała się włączać do rozmowy, ale wychodziło jej to podobnie do mnie –
czyli prawie w ogóle. A mimo to z boku można by nas nazwać normalną rodziną,
która spotkała się na niedzielnym obiedzie.
Z każdą
chwilą jednak zbliżaliśmy się do punktu kulminacyjnego dzisiejszego dnia. Pani
Maria chyba wyczuwała, że chcę to troszeczkę odwlec, bo spoglądała na mnie,
jakby porozumiewawczo i nie spieszyła się zbytnio z posprzątaniem ze stołu. Poza
tym wszyscy rzucili się jej do pomocy, co przynosiło odwrotny skutek – zamiast
pomagać, po prostu przeszkadzaliśmy. W końcu, jak to się mówi, gdzie kucharek
sześć, tam nie ma co jeść. Ale właśnie dzięki temu czas nie płynął aż tak
szybko.
Meli
powoli nudziło się podawanie babci talerzy, więc oddała swoją „fuchę” mamie, po
czym podeszłam do mnie i pociągnęła mnie za rękę, chcąc zwrócić na siebie
uwagę.
-
Ciociu, pobawisz się ze mną? – spytała, spoglądając na mnie proszącym wzrokiem.
– Bo wiesz co, ciociu, ja mam tutaj swój pokój i trochę zabawek. Chodź, pokażę
ci go – pociągnęła mnie za rękę w stronę schodów, prowadzących na górę.
- Och –
westchnęłam tylko.
-
Melcia, nie teraz, mama się z tobą pobawi – rzekł Kotor, zanim na dobre
otworzyłam usta, by w jakiś nieznany mi jeszcze sposób się od tego wykręcić,
jednocześnie jej nie urażając. – Ciocia i dziadkowie muszą porozmawiać na
dorosłe tematy.
- Ale
ja chcę się pobawić z ciocią! – Melka zatupała gniewnie nóżką i złapała mnie
kurczowo za rękę, nie mając zamiaru odpuścić.
Och,
charakterek ma po mnie, bez dwóch zdań. Zaśmiałam się pod nosem na widok jej
upartej miny. Kotor tymczasem zrobił srogą minę i już otwierał usta, jednak go
ubiegłam. Spojrzałam na niego ostrzegająco, po czym ukucnęłam przy bratanicy.
- A
możemy umówić się tak, że teraz pójdziesz z mamą na górę i pozwolisz nam
porozmawiać, a w zamian za to cały przyszły weekend spędzisz ze mną? – spytałam.
– Oczywiście, o ile chcesz i o ile zgodzą się na to rodzice – zastrzegłam od
razu.
Mela
złapała mnie za szyję, piszcząc ze szczęścia, co przyjęłam za zgodę.
-
Mamusiu, Tatusiu, mogę? – spytała, gdy tylko puściła się mojej szyi.
Jej
wyraz twarzy diametralnie się zmienił – z upartego na niemal płaczliwy. Zrobiła
minę proszącego psiaka i spoglądała to na swoją mamę, to na ojca.
- Ale
na pewno, Lila? – Kotor spojrzał na mnie uważnie.
- Na
pewno – odpowiedziałam. – Przyda mi się towarzystwo, samotność trochę mnie
dobija – westchnęłam.
- Ale
to jest diabeł wcielony – zaśmiał się Kotor, wskazując brodą na swoją córkę. –
Nie wiem, czy wytrzymasz z nią dłużej niż kilka godzin.
-
Przekonamy się – odpowiedziałam takim tonem, jakbym przyjmowała wyzwanie.
- Ale…
- Nie
mów, że boisz się ją ze mną zostawić? – zaśmiałam się, przerywając mu, zanim na
dobre rozwinął swoją myśl. – Czasy głupich wybryków już dawno minęły.
- Nie o
to mi chodziło – zaprzeczył.
- No
weź, nie spróbujesz, to się nie przekonasz. A my na pewno świetnie sobie poradzimy,
prawda? – spytałam, wyciągając rękę w stronę małej, którą chętnie przybiła.
-
Oczywiście! – krzyknęła entuzjastycznie.
- No to
postanowiłyście za nas – zaśmiała się Sylwia, która przez ten cały czas bacznie
nam się przypatrywała.
Nie
miałam pojęcia, dlaczego wcześniej czułam do niej taką urazę. Nie potrafiłam
tego sobie teraz uzmysłowić. Dlaczego ja jej tak nie lubiłam? Czyżbym naprawdę
była zazdrosna o to, że zajmuje moje miejsce u boku Krzyśka? Ale dlaczego teraz już nie
jestem, skoro to się nie zmieniło? A może tylko odpowiadałam wrogim nastawieniem na jej wrogie nastawienie
do mnie?
- Wam
też się przyda chwila oddechu, a my się w tym czasie z Melą pobawimy – zaśmiałam
się, spoglądając na moją bratanicę z czułością.
- Oj
tak – zaśmiał się Kotor. – Jak wejdziesz z małą do basenu, to dopiero będziesz
miała ubaw.
- Do
basenu? – zdziwiłam się, spoglądając na niego uważnie.
- A nie
mówiłem ci, że Mela poszła w twoje ślady i też trenuje pływanie? – zdziwił się
Kotor, drapiąc się po głowie.
Nie
przypominałam sobie, aby mi o tym kiedykolwiek wspominał, co było dość zaskakujące.
Zazwyczaj mówiliśmy sobie o wszystkim i pewnie dlatego byłam tak zdziwiona, że
jednak coś się uchowało w tajemnicy.
- Ty
też pływałaś, ciociu? – Mela również się zdziwiła.
Widocznie
Krzysiek nie powiedział jej, że kiedyś trenowałam. Może nie chciał, aby Mela
zadawała mi kłopotliwe pytania? W końcu moja kariera zakończyła się, zanim tak naprawdę na dobre się zaczęła...
- No
tak – przyznałam. – Kilka lat.
- I
dlaczego już tego nie robisz? – zaciekawiła się. – Przecież to jest takie
fajne!
-
Miałam kontuzje, po której już nie wróciłam – wyjaśniłam jej. – Ale cieszę się, że
tobie się to podoba. Mi też pływanie sprawiało niesamowitą frajdę –
uśmiechnęłam się na samo wspomnienie, jaka byłam wolna we wodzie, mimo iż
wciąż czułam presję, aby stawać się lepsza w tym, co robię.
Mela
już otwierała usta, jednak przerwała jej Sylwia.
-
Ciocia ci na pewno wszystko opowie za tydzień – powiedziała.
-
Oczywiście – zapewniłam małą, przytakując Sylwii. – Moje medale też ci pokaże.
- Ale
super! – krzyknęła Melka, prawie podskakując i przytuliła się do moich nóg, po
czym bez żadnego sprzeciwu poszła z Sylwią na górę.
A my
zasiedliśmy ponownie przy stole, tym razem przy kawie i herbacie. Wyglądaliśmy
teraz trochę, jakbyśmy zebrali się na tajne obrady, no ale… trochę tak było.
Nikt jednak nie chciał ich zacząć, dlatego przez dłuższą chwilę trwała cisza. W
końcu ja nie zwoływałam tego spotkania, nie miałam zamiaru wyciągnąć z nich
siłą tego, co chcą mi powiedzieć. Byłam cierpliwa. Czekałam, aż sami będą
gotowi, by rozpocząć.
-
Zaprosiliśmy cię tutaj, Lila, aby porozmawiać z tobą, wyjaśnić te wszystkie
nieporozumienia, które ciągną się za nami przez tyle lat… - zaczął pan Karol pełnym napięcia tonem głosu.
A było
to tak niespodziewane przerwanie ciszy, że aż podskoczyłam na krześle. Na
szczęście, zrobiłam to tak nieznacznie, że zdawało mi się, iż nikt tego nie
zauważył.
- I
przeprosić – dodała pani Maria, spoglądając znacząco na męża.
- Tak,
i przeprosić – pokiwał głową, ważąc słowa – że okazaliśmy się wtedy takimi
tchórzami. Mieliśmy oboje trochę ponad czterdzieści lat, nasz jedyny syn już
dawno przestał być dzieckiem, baliśmy się, że nie podołamy wychowaniu, że nie
poradzimy sobie z tak ważnym zadaniem, jak zastąpienie rodziców dziecku, które
tyle już przeszło…
- Zwłaszcza,
że tak bardzo byłaś zżyta z ojcem… - kiwała głową pani Maria, wtrącając swoje
trzy grosze.
- Właśnie
– przytaknął. – Do tego wtedy jeszcze niczego wielkiego się nie dorobiliśmy…
Mieliśmy więcej długów do spłacenia, więcej zobowiązań, niż własnych dochodów.
To była dla nas naprawdę ciężka decyzja…
-
Dlaczego nie pomyśleli państwo, że niepotrzebne mi są pieniądze, tylko
poczucie bezpieczeństwa? – spytałam bezbarwnie, przerywając im, bo na razie ich
tłumaczenia w ogóle do mnie nie trafiały. – A u was zawsze czułam się
dobrze…
- Nie
wiem, może był to strach? – zastanawiała się pani Maria na głos, patrząc przed
siebie, jakby wracając myślami do tamtych dni.
Spojrzałam
na nią, nie bardzo rozumiejąc, co to ma do rzeczy.
-
Baliśmy się, że nie podołamy – odpowiedział za nią pan Karol. – Że zamiast ci
pomóc, to ci zaszkodzimy.
Pokiwałam
głową, bo to – w pewnym sensie – trzymało się kupy.
-
Jestem w stanie to zrozumieć, ale… dlaczego nigdy mnie państwo nie odwiedzili,
nie pozdrowili za pośrednictwem Krzyśka, nie…? – spytałam ze łzami w oczach.
Przypomniały
mi się te dni, kiedy po powrocie ze szkoły, siedziałam na parapecie pokoju,
który dzieliłam w bidulu z Asią, czekając na nich. Tak bardzo na nich liczyłam, byli dla
mnie niczym rodzina, a przecież żadna ciocia ani wujek nie zapomina o swoich
krewnych. Zastanawiałam się, dlaczego więc nie przychodzili? Wmawiałam sobie, że
pewnie mają ważne sprawy, ale kiedy je załatwią, to mnie odwiedzą. Bo przecież nie mogą ich wiecznie załatwiać... Z każdym kolejnym
dniem jednak moja nadzieja powoli umierała, aż w końcu zniknęła. A szacunek,
którym ich darzyłam, który wpajał mi mój ojciec, powtarzając mi wciąż, że są to jego
przyjaciele, na których możemy liczyć, przestał mieć miejsce, mimo iż Aśka
próbowała mnie jakoś podtrzymywać na duchu. W końcu przestałam w to wszystko wierzyć,
a ich znienawidziłam. Nie byli już moją ciocią i moim wujkiem – stali się dla
mnie nieznanymi, obcymi ludźmi, z którymi nie chciałam mieć nic wspólnego.
- Sądziliśmy,
że tak będzie dla ciebie lepiej – szepnęła pani Maria słabo. Ją także
wzruszenie chwyciło za gardło. – Że kiedy przyjdziemy, przypomnimy ci ojca, co
sprawi ci ból. Sądziliśmy, że będzie lepiej, jak o nas zapomnisz.
- A ja czekałam,
czekałam… aż w końcu przestałam czekać – westchnęłam. – Stwierdziłam, że o mnie zapomnieliście,
że nic dla was nie znaczę, że nie chcecie mnie znać...
- Nawet
nie wiesz, Liluś, jak często stałam ubrana w drzwiach, ostatkiem sił
powstrzymując się przed pójściem do ciebie – mówiła pani Maria, patrząc mi w
oczy z bólem i łapiąc mnie za rękę.
Wierzyłam
jej. Nie rozumiałam, jak mogli w ogóle pomyśleć, że tak będzie dla mnie lepiej,
ale bardzo chciałam wierzyć, że tak właśnie było.
-
Dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz? – spytałam, chcąc przerwać tą
ciszę, która zapanowała w salonie i odgonić od siebie niemiłe wspomnienia. – Dlaczego
po tylu latach… - nie mogłam wykrztusić z siebie kolejnego słowa.
Kotor,
siedzący wciąż obok mnie i przysłuchujący się naszej rozmowie w milczeniu,
przytulił mnie do siebie, chcąc dodać mi tym gestem otuchy. Wiedział, jak wiele
mnie kosztuje rozdrapywanie moich starych ran i zapewne domyślał się, że robię
to przede wszystkim dla niego. W końcu, jak sam często mawiał, lubię
pielęgnować w sobie nienawiść do przeszłości.
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak
bardzo dom dziecka zmienił moje myślenie, które było teraz tak bardzo różne od
tego, co wpajał mi tata.
- Kiedy
Krzysiek powiedział nam, że kiedyś cię adoptuje, próbowaliśmy wybić mu z głowy
ten pomysł. Był dla nas niedorzeczny – zaczął pan Karol wymijająco. Nie
wiedziałam, co to ma wspólnego z moim pytaniem, jednak nie przerywałam mu, sądząc,
że może puenta będzie miała coś z tym wspólnego. – Sądziliśmy, że sobie nie
poradzi z dziewczyną w wieku buntu, że po pewnym czasie stchórzy, tak jak my.
-
Dzięki, tato, że tak bardzo we mnie wierzyłeś – sarknął Kotor.
Uśmiechnęłam
się i poklepałam Krzysia po plecach.
- Ale
myliliśmy się – pan Karol ciągnął niezrażony wyrzutem syna. – On naprawdę kocha
cię jak siostrę i jest gotów zrobić dla ciebie wszystko, co nie do końca
rozumieliśmy. Nie mogliśmy pojąć, kiedy to się stało, że zżyliście się ze sobą
do tego stopnia. A kiedy mu się udało… byliśmy w niemałym podziwie. Byliśmy
dumni z naszego syna. Musisz wiedzieć, że Krzysiek, kiedy do nas przychodził, praktycznie opowiadał tylko o tobie. Wiele razy też zapraszał nas do siebie, mówił nam,
żebyśmy ci wszystko wyjaśnili, ale było nam strasznie głupio, że on, młodziak,
który powinien korzystać z życia, powziął się czegoś, na co my, dorośli ludzie,
się nie zdobyliśmy. Że mimo swoich sportowych planów, postanowił ci pomóc. A im
robiłaś się starsza, tym coraz bardziej docierało do nas, jaką krzywdę
wyrządziliśmy ci brakiem opieki. Jak wiele przez to straciłaś i jak bardzo się
zmieniłaś z powodu naszej decyzji. Robiliśmy to dla twojego dobra, a wyszło zupełnie odwrotnie. Zrozumieliśmy swój błąd, ale było już za późno –
westchnął.
- Nigdy
nie przyszło nam do głowy, naprawdę nigdy nie pomyśleliśmy ani przez moment,
jak ty możesz odebrać nasz brak reakcji – dodała pani Maria. – Nigdy nie
zastanawialiśmy się, jak ty się z tym czujesz…
- Myśleliście
o moim dobru w ogóle nie pytając mnie o zdanie, jakbyście wiedzieli lepiej –
stwierdzając spokojnie, rozumiejąc, o co im chodzi.
- Tak,
właśnie tak było – przytaknęła pani Maria, niemal już płacząc. – I jest nam
naprawdę głupio, że musiało minąć tyle lat, abyśmy zrozumieli swój błąd.
- I
chcemy poprosić cię o wybaczenie. Wiemy, że trochę późno, ale mamy nadzieję, że
jakoś uda nam się nadrobić stracony czas. Stracony przez własną głupotę –
uśmiechnął się kwaśno pan Karol. – Wiemy, że nigdy nie zastąpimy ci rodziców,
nawet nie mamy najmniejszego zamiaru, bo nie zasługujemy na taką córkę, jak ty,
ale… chcielibyśmy być dla ciebie kimś więcej, niż tylko obcymi ludźmi.
- Chcielibyśmy
uczestniczyć w twoim życiu – przytaknęła pani Maria – oczywiście, jeśli nam na
to pozwolisz… jeśli jesteś w stanie nam to wszystko wybaczyć.
Wiedziałam,
że w końcu dojdzie do tego momentu, w którym będę musiała podjąć decyzję.
Wybaczyć, czy może trzymać wciąż urazę, która mnie niszczy? Hm. Wielu mówi, że
wybaczyć można wszystko, ale nigdy się tego nie zapomina. I ja wiedziałam, że
nie zapomnę tych wszystkich dni, podczas których na nich czekałam pełna nadziei,
a oni nie przychodzili. Nie zapomnę momentu, kiedy oddali mnie do domu dziecka,
mimo wszystkich obietnic, że mi pomogą, że mogę na nich liczyć. Nie zapomnę
tych dni, w których szczerze ich nienawidziłam za to, co mnie spotkało. Nigdy
nie będę w stanie tego zrobić.
Ale po
tym wszystkim, co tu dzisiaj usłyszałam, byłam w stanie ich zrozumieć. Może
nawet dobrze się stało, że rozmawiamy o tym dopiero teraz? Gdybym była młodsza,
pewnie nie przyszłoby mi to z taką łatwością. Mam już jednak swoje lata i wiem,
że dorośli czasami myślą, że wiedzą lepiej, co jest dobre dla dziecka, a co
nie. Czasami mają rację, czasami jest wręcz odwrotnie. Kotorowscy próbowali
kierować się moim dobrem, a tak naprawdę wyrządzili mi krzywdę. Pomylili się, a
przecież pomyłki się zdarzają. A gdy to zrozumieli, nie umieli przyznać się do
błędu, bojąc się, że ich jeszcze bardziej odrzucę.
Zrozumiałam również,
że przez te wszystkie lata żyłam w błędzie – jednak zależało im na mnie.
Inaczej, niż tego chciałam, ale byłam dla nich ważna. Wciąż jestem, skoro chcą uczestniczyć
w moim życiu, skoro chcą naprawić wszystkie krzywdy, których doznałam jako
dziecko i które popchnęły mnie ku nienawiści.
Tylko,
czy mimo tego wszystkiego byłam im w stanie wybaczyć? Kiedy spojrzałam na to z
ich perspektywy, kiedy wyobraziłam sobie, jak oni musieli się czuć… tak, chyba
tak. Wiedziałam jednak, że to nie będzie łatwe, że wciąż będę wszystko
pamiętać, co mi nie pomoże w odpuszczeniu im. Na pewno także moje przebaczenie nie
sprawi, że naprawimy swoje relacje...
Ale czy
nie wypada choćby spróbować? Co mamy do stracenia? Najwyżej się nie uda.
- Tak –
westchnęłam po dłuższej chwili ciszy, podczas której się nad tym wszystkim
zastanawiałam. – Przyjmuję przeprosiny i… chcę państwu wybaczyć. Myślę, że
jestem w stanie to zrobić, choć nie będzie to dla nas wszystkich łatwe. Zbyt długo żyłam w nienawiści, by to tak łatwo zmienić, ale chcę,
abyście uczestniczyli w moim życiu, abyśmy nie musieli się mijać tak jak do tej
pory. W końcu zrozumiałam, dlaczego tak się stało i mam nadzieję, że pomoże mi to w wybaczeniu. Nie wiem jednak, czy uda się nam poprawić relacje, ale jestem bardzo
wdzięczna, że w końcu porozmawialiśmy o tym tak na spokojnie. Dzięki temu lepiej
zrozumiałam to, co stało się po śmierci taty – mówiłam, a łzy kapały mi na ramiona
prawie w rytm wypowiadanych przeze mnie słów. Nie miałam zamiaru ich ścierać.
Kiedy
to powiedziałam, poczułam niesamowitą ulgę w środku. Nie sądziłam, że
postanowienie odpuszczenia im win przyniesie mi takie ukojenie. A najśmieszniejsze
dla mnie w tej chwili było to, że mimo iż przyszłam tutaj nastawiona
sceptycznie do tego spotkania, nie do końca przekonana o słuszności tego, co
robię, tak naprawdę głęboko w środku ukrywałam fakt, że już dawno podjęłam taką decyzję. Wiedziałam, że spróbuję im wybaczyć już wtedy, gdy zadzwoniłam do
Krzyśka, mówiąc mu, że przyjmuję zaproszenie jego rodziców na dzisiejszy obiad. Wmawiałam sobie, że
nie jestem w stanie tego zrobić, a tak naprawdę byłam na to wszystko
przygotowana, bo wiedziałam, że wszyscy, mówiący mi, że tak powinnam zrobić,
mieli rację. Czasami jestem tak ciężko kapująca...
Krzysiek
tymczasem, od razu po moich słowach, przycisnął mnie do swojej piersi, szepcząc
mi na ucho, że jest ze mnie niesamowicie dumny. Pani Maria teraz już nie ukrywała
łez, tylko pozwoliła im płynąć, jednocześnie dziękując mi za przebaczenie i
obiecując, że zrobi wszystko, aby mi wynagrodzić te wszystkie lata, które przez
ich głupotę zaprzepaściliśmy. Pan Karol starał się być niewzruszony na te
wydarzenia, ale nie bardzo mu to wychodziło. Ulga i szczęście wymalowane na ich
twarzach udzieliło się także mnie.
Jestem
silniejsza niż mi się wydawało. Zamknęłam właśnie jeden z gorszych rozdziałów w
moim życiu. A najważniejsze, że sprawiłam tym radość nie tylko sobie, ale
również i innym.
Ech,
kto by się spodziewał, że tak zakończy się ten dzień?
Kurczę,
oby tylko nie przyszło im do głowy godzenie mnie z Lewandowskim. Tego nie
jestem w stanie zrobić. Nie i już.
No
dobra, przynajmniej nie teraz, kiedy mam inne rzeczy na głowie.