niedziela, 15 grudnia 2013

48. Intensywny weekend.



Ciszę w mieszkaniu przerwał dzwonek do drzwi. Zegarek wskazywał piętnaście po dwunastej. Nie, to nie mógł być Krzysiek albo Ivan. Nie, oni nie mogli mi tego zrobić, kiedy ja byłam jeszcze w totalnej rozsypce, a Kuba nawet nie zdążył wrócić z rehabilitacji. A przecież bez niego ta rozmowa nie miała najmniejszego sensu… Nie było jednak sensu udawać, że nie ma mnie w domu, więc z duszą na ramieniu poszłam otworzyć drzwi. Miałam nadzieję, że mimo iż obaj panowie lubili zjawiać się przed umówioną godziną, to jednak nie z aż czterdziestoma pięcioma minutami wyprzedzenia.
Na moje szczęście za drzwiami stał Kuba.
- Zapomniałem kluczy – powiedział przepraszająco zanim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować. Pokiwałam głową, pociągając nosem. – Kochanie? Dlaczego płaczesz? – spytał z troską, momentalnie przeskakując przez próg, by móc mnie objąć.
- To nic takiego – uśmiechnęłam się lekko, trzymając dłonie w powietrzu, by go ubrudzić. – Cebulę kroiłam – oznajmiłam, wzruszając ramionami.
Kuba odetchnął z ulgą, gdy tylko usłyszał moją odpowiedź, jakby naprawdę spodziewał się, że podczas jego nieobecności znalazł się powód, przez który mogłabym płakać.  Ucałował mnie w policzek i zamknął za sobą drzwi, po czym zaczął ściągać z siebie kurtkę. Stałam z boku i mu się przyglądałam. Byłam zaskoczona, że tak szybko się z tym wszystkim uwija, patrząc na to, w jakim stanie aktualnie znajdowała się jego noga. Spojrzałam więc mimowolnie w dół i zobaczyłam, że Wilk nie nosi już na nodze stabilizującego buta.
- O! – szepnęłam, kiedy tylko to zauważyłam, nie mogąc wykrztusić z siebie czegoś więcej.
Kuba spojrzał na mnie, a po chwili powędrował wzrokiem w miejsce, któremu tak się przyglądałam z nieodgadnioną miną. Po chwili chyba zrozumiał, o co mi chodzi, bo również się zasępił.
- Tak, już wszystko z nią w porządku – oznajmił, uśmiechając się słabo.
- Nie chcę, żebyś pomyślał, że się z tego nie cieszę – szepnęłam, nie bardzo wiedząc, jak mu powiedzieć to, co czuję – bo naprawdę się cieszę. Tylko… – zamilkłam.
Nie umiałam bowiem ubrać w słowa tego, co właśnie czułam. Oczywiście, że cieszyłam się z tego, że jest zdrowy, w pełni sprawny i gotowy do powrotu na boisku, jednak to wiązało się z jego wyjazdem. A tego nie chciałam. Przyzwyczaiłam się już do jego obecności przy mnie i to jeszcze w nowej roli. Mimo że doskonale wiedziałam, co się stanie, gdy jego noga wydobrzeje, to nie potrafiłam zdusić w sobie nadziei, że może jednak… może… może zostanie trochę dłużej, niż to było powiedziane na samym początku, gdy tylko ponownie pojawił się przed drzwiami od naszego wspólnego mieszkania i gdy tak bardzo zmienił mój poukładany dotąd świat.
Całe szczęście, że Kuba zna mnie jak mało kto i potrafi zawsze zrozumieć, nawet w tak dziwnej sytuacji. Dzięki temu nie wziął do siebie mojego zawahania.
- Wiem, Liluś, wiem – przytulił mnie do siebie i pogłaskał po głowie, jakbym była małą dziewczynką. – Ale poradzimy sobie z tym… prawda?
- Oczywiście – szepnęłam, chcąc zaakcentować to zapewnienie przekonującym uśmiechem, ale nie wiedziałam czy mój zamiar mi wyszedł tak, jak to zaplanowałam. – A teraz wybacz skarbie, ale zaraz mi się kurczak przypali – dodałam po chwili ciszy, wyswobadzając się z jego ramion i kierując się w stronę kuchni.
Dzięki temu miałam moment, podczas którego mogłam doprowadzić się do porządku, by Kuba nie zorientował się z mojej miny, że nie do końca jestem o tym przekonana.
- Już gotujesz? – zdziwił się, kiedy tylko znalazł się w kuchni.
- Już? – pisnęłam. – Chłopaki przecież będą za pół godziny! – dodałam nerwowo.
- Tak wcześnie? – wybałuszył oczy.
- Przecież chłopaki mają jeszcze popołudniowy trening przed jutrzejszym meczem – westchnęłam, bo znowu musiałam mu wszystko tłumaczyć. – Poza tym idziemy dziś popołudniu do twojej mamy, bo jutro gra Lech i nie wyrobilibyśmy się ze wszystkim.
- A, no tak – westchnął.
- Nie zapomniałeś o jutrzejszym meczu, prawda? – spojrzałam na Kubę podejrzliwie. – Kupiłeś nam te bilety?
- No jasne, że kupiłem! – oburzył się moimi podejrzeniami. – Na trybunę pierwszą…
- Miał być Kocioł! – westchnęłam poirytowana, przerywając mu.
- Wyobrażasz sobie mnie w Kotle? – jęknął Kuba, siadając na krześle. – Przecież ja nie znam wszystkich przyśpiewek, tej atmosfery tam panującej… nie chciałbym przynieść ci wstydu, gdy Klima nas będzie wywalał z Kotła, bo nie kibicuję tak, jak powinienem…
- Jezu, Kuba, ale robisz problemy! – westchnęłam, kręcąc głową z lekkim uśmiechem na ustach. – Przecież to nie jest takie trudne. A poza tym ty umiesz wszystko doskonale!
- Ale ja, piłkarz Lechii, w Kotle? – trwał przy swoim. – Jak ty to sobie wyobrażasz?
- Normalnie – wzruszyłam ramionami, bo naprawdę nie widziałam żadnego problemu. – Wymyślasz i tyle. Byłoby cudownie, ale skoro wolisz siedzieć na piknikach…
- Ty na pewno nas tam wszystkich rozkręcisz – zaśmiał się, całując mnie w szyję i próbując jakoś udobruchać. – A poza tym kiedy kupowałem te bilety, myślałem, że jeszcze będę miał ten but. Skakanie w bucie? Wyobrażasz to sobie?
- Byłoby to nadzwyczaj ciekawe – zamyśliłam się na chwilę. Kuba spojrzał na mnie karcąco. – Już dobrze, dobrze, przekonałeś mnie. Ale następnym razem…
- Oczywiście – przerwał mi zadowolony, że już się na niego nie gniewam. – Obiecuję – uniósł palce w geście przysięgi jak harcerz, którym nigdy nie był. A przynajmniej mi nic o tym nie było wiadomo.
- Od razu lepiej – uśmiechnęłam się. – A teraz mógłbyś mi pomóc? – zapytałam.
Kuba ochoczo przytaknął, jednak nawet nie zdążył zrobić cokolwiek, o co go chciałam poprosić, bo przez moje rozkojarzenie zrzuciłam z szafy przygotowane już wcześniej na ten posiłek naczynia.
- Niech to szlag! – krzyknęłam zła, kiedy zauważyłam, ze jeden z lepszych talerzy w zastawie spotkał się z podłogą i zostały z niego tylko skorupy.
Dobrze, że reszta kompletu okazała się być trwalsza od niego, bo nie wiem, jakbym to zniosła.
- Nic ci nie jest? – Kuba, kiedy tylko usłyszał szczęk zbijającej się porcelany, ukucnął obok mnie i zaczął oglądać moje ręce z każdej strony, szukając skaleczenia.
- Nie, wszystko w porządku – westchnęłam, siadając bezradnie na podłodze i opierając się o szafkę. Kuba spojrzał na mnie tak, jakby nie uwierzył w to, co powiedziałam. – No dobrze, trochę się stresuję… – przyznałam szeptem.
- To chyba ja z naszej dwójki powinienem być bardziej zestresowany! – odrzekł Wilku, siadając obok mnie. – Już widzę Kotora, który mówi tym swoim złowrogim basem, że nie pozwoli, aby jego ukochana siostrzyczka spotykała się z takim roztrzepanym dzieciakiem jak ja. A potem Ivan wstaje z tą swoją wściekłą miną i…
- Hola, hola! – pomachałam mu ręką przed oczami, żeby się za bardzo nie zagalopował. – Spójrz mi w oczy i posłuchaj uważnie. Bę-dzie do-brze – przesylabizowałam, aby zrozumiał.
- A co jeśli nie? – zaskomlał. – Dobrze wiem, jak ważne jest dla ciebie zdanie chłopaków…
- Masz rację, ale oni nie mają prawa mówić mi, z kim mam wiązać, a z kim nie. Poza tym ty też jesteś dla mnie ważny i nawet jeśli z początku chłopcy nie będą tym zachwyceni, to przyzwyczają się do tej myśli, zobaczysz – poklepałam go po ramieniu.
Najlepsze było to, że w tej chwili przekonywałam nie tylko jego, ale także i siebie.
- Po prostu nie chcę stawiać cię w kłopotliwej sytuacji – szepnął Kuba. Spojrzałam na niego, bo nie bardzo rozumiałam, co miał na myśli. – No wiesz, gdybyś musiała wybierać…
- Nie będę nikogo wybierać z waszej trójki – odrzekłam, przerywając mu kategorycznie. – Wbij to sobie do głowy, dobrze?
Kuba spojrzał na mnie i najwidoczniej moja mina sprawiła, że momentalnie zaprzestał rozsiewania swoich wątpliwości co do tego, czy Ivan i Kotor zaakceptują go jako mojego chłopaka.
- Tak jest zdecydowanie lepiej – pocałowałam go w policzek. – A teraz mógłbyś mi pomóc ogarnąć to, co właśnie zepsułam? – spytałam z lekkim uśmiechem.
Kuba pokiwał głową i pomógł mi wstać. Po chwili wziął Lesia i poszedł z nim na dwór, by wyrzucić do kosza skorupy, które zostały z talerzy zrzuconych przeze mnie na posadzkę. Wypuściłam powietrze z płuc, kiedy tylko usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Jeśli mam być szczera, to stresowałam się tym spotkaniem bardziej niż mój chłopak, mimo że to on miał ku temu poważniejsze powody. Wiedziałam jednak, że nie mogłam po sobie pokazać mojej nerwowości, żeby go nie zestresować za bardzo, bo to mogłoby go unieruchomić. Musiałam więc robić dobrą minę do złej gry, mimo iż w głowie miałam masę pytań, które nie dawały mi spokoju. Bo co, jeśli chłopcy nie zareagują tak jak Asia? Co jeśli Kuba ma trochę racji w swoich obawach i nasi najbliżsi nas nie zaakceptują?
Nie miałam bladego pojęcia, co zrobię w takiej sytuacji. I mówiąc szczerze, to nie miałam ochoty się nad tym zastanawiać.


*


Tak jak się spodziewałam, Kotorowski i Djurdjević przyszli o wiele wcześniej niż się umówiliśmy, jednak zbyt długo nie musieli czekać, aż podam im obiad. W sumie sama nie wiem, jak wyrobiliśmy się w czasie, patrząc na to, że więcej ze sobą rozmawialiśmy, aniżeli coś konstruktywnego robiliśmy. Pewnie gdyby nie Kawecka, która obudziła nas wczesnym rankiem, byłabym jeszcze w proszku. W końcu spacer z Lesiem i jednoczesne zrobienie zakupów nie idą ze sobą w parze, tak samo jak ugotowanie obiadu oraz ogarnięcie siebie i wszystkiego naokoło. A już zwłaszcza jeśli w domu ma się psa, któremu trzeba poświęcić odrobinę swojej uwagi, żeby niczego nie zmalował oraz duże dziecko, które nie potrafi się powstrzymać przed zajrzeniem do garnka, mimo iż dobrze wie, co będzie na obiad. I takim oto sposobem Lesio okazał się być grzeczniejszy od swojego pana, bo to Kuba narobił większego rozgardiaszu – oparzył się w rękę, gdy unosił pokrywkę, by zajrzeć do środka. Całe szczęście, że zawartość garnków nie wylądowała na podłodze jak talerze zrzucone przeze mnie, bo nie wiem, co bym mu zrobiła. Chyba bym go udusiła, że mi niweczy moją pracę.
Na szczęście, nie byłam do tego zmuszona.
- Dobra, koniec tego czajenia się, Lila – westchnął Kotor, odkładając sztućce na stół, kiedy tylko skończył swoją porcję, składając ręce na blacie. – Co jest takiego ważnego, że nas tu zaprosiłaś w ostatniej chwili i zrobiłaś tak dobry obiad, aby nas przed tym udobruchać, hm? – spytał, wbijając we mnie swój wzrok.
- Braciszku, o co ty mnie posądzasz? Czy już nie mogę was ot tak bez powodu zaprosić na obiad? – spytałam, robiąc dobrą minę do złej gry.
- Oczywiście, że możesz, jednak doskonale znam te twoje sztuczki kochanie, mnie nie oszukasz – uśmiechnął się przymilnie. – Także już dosyć gadania o pierdołach, wyduś wreszcie z siebie to, co spowodowało, że nas tu sprowadziłaś.
Poczułam jak lewa dłoń Kuby zaciska się pod stołem na mojej prawej ręce. Przełknęłam ślinę prawie niezauważalnie i spojrzałam ukradkiem na Wilka, który po chwili patrzenia mi w oczy, skinął lekko głową. Już czas. Trwało to może milisekundę, ale dla mnie w tej chwili było nadzwyczaj ważne.
- Rozgryzłeś mnie – westchnęłam z uśmiechem, również odkładając sztućce na stół i zbierając się w sobie, by im wszystko powiedzieć. – Przed tobą nic się nie ukryje.
Kotor uśmiechnął się pod nosem z zadowoleniem i od razu przeniósł całą swoją uwagę na moją twarz. Ivan natomiast przez dłuższą chwilę przenosił swój wzrok ze mnie na Kubę i na odwrót, a po chwili z nieprzeniknioną miną również utkwił spojrzenie w mojej osobie, nie odzywając się ani słowem. Nie wiedziałam więc, czy także zorientował się, że mam im coś ważnego do powiedzenia, czy może w odróżnieniu od mojego brata był zaskoczony całą sytuacją.
- Chciałam… a tak właściwie to chcieliśmy – zaczęłam, spoglądając znacząco na Kubę – powiedzieć wam coś ważnego.
Mina Krzyśka zmieniła się odrobinę, kiedy tylko wspomniałam o Wilku, dzięki czemu zorientowałam się, że nie tego się spodziewał. Ivan natomiast wciąż pozostawał niewzruszony, co pewnie zastanowiłoby mnie, gdybym nie miała takiej guli w gardle.
- A mianowicie? – Krzysiek ponaglił mnie, gdy pauza między moimi zdaniami wydała mu się być zbyt długa.
- Zaprosiłam was tutaj, ponieważ chciałam wam przedstawić mojego chłopaka – uśmiechnęłam się, łapiąc dłoń Kuby na ich oczach, aby tym gestem pokazać im, kto nim jest, gdyby jeszcze tego nie skumali.
W mieszkaniu zapadła grobowa cisza. Gdyby muchy już się obudziły z zimowego snu, na pewno można by je było teraz usłyszeć. Nawet Lesio przestał oblizywać miskę, w której dostał dzisiaj obiad i zaczął się nam z zaciekawieniem przyglądać, zaskoczony tym nagłym milczeniem. Krzysiek tymczasem przez chwilę patrzył na naszą dwójkę ze zdumieniem, nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Chyba nie tego się spodziewał po dzisiejszym spotkaniu… Za to Ivan… Ivan wyglądał tak, jakby nic, co się tu wydarzyło, go nie zaskoczyło.
- Od jak dawna? – spytał Kotor po chwili, kiedy już wrócił mu głos.
- Jesteśmy razem? – spytałam dla upewnienia. Krzysiek przytaknął. – W sumie to od kiedy Kuba wrócił do Poznania, czyli... kilka dni.
- A wcześniej? – dopytywał, chyba nie do końca mi wierząc.
- Wcześniej nie wiedzieliśmy, co do siebie nawzajem czujemy – szepnęłam, uśmiechając się w stronę Kuby.
Wilk jednak nie odwzajemnił mojego gestu, bo nie zwracał na mnie uwagi. Siedział w tym momencie z nieodgadnioną miną trochę nienaturalnie wyprostowany na krześle i patrzył na chłopaków, siedzących naprzeciwko nas, czekając na to co powiedzą.
- Na pewno? – dopytywał Kotor.
- Krzysiek, nie mogłabym ukrywać tego przed tobą i przed Ivanem tak długo. Właśnie dlatego dowiadujecie się o tym jako pierwsi… no dobra, jako drudzy, bo Aśka odkryła to dzisiaj rano przed wami, psując nam nasz misternie ułożony plan – odpowiedziałam z nieznacznym uśmiechem.
- Chcieliśmy, aby nie dotarło to do was drogą pantoflową, tylko abyście usłyszeli to od nas – dorzucił Kuba.
Kotor przeniósł na chwilę swój wzrok na Wilka, po czym odetchnął głęboko.
- To miło z waszej strony, naprawdę bardzo to doceniam – uśmiechnął się nieznacznie. – Wybaczcie mi te wątpliwości, po prostu trochę mnie zatkało – dodał.
- A mnie jakoś niespecjalnie – po raz pierwszy odezwał się Ivan.
Spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami, jednak jego mina przekonała mnie, że nie żartuje. A ja naprawdę nie sądziłam, że ktokolwiek się czegokolwiek domyśla. Kotor chyba też się tego nie spodziewał, bo spojrzał równie zaskoczony na swojego sąsiada przy stole.
- No co się tak dziwicie? – Djurdjević spojrzał po nas zirytowany. – Po prostu jestem dobrym obserwatorem. A waszej dwójce przyglądałem się już od jakiegoś czasu, bo wydało mi się kiedyś, że Kuba czuje do ciebie Lila, tą… jak to się mówi w Polsce?... miętę, tak, miętę! Ty jednak wtedy nie wykazywałaś niczego podobnego. Ale kiedy wróciłaś z Barcelony… wtedy wiele się zmieniło, prawda? – spytał, oczekując ode mnie odpowiedzi. Przytaknęłam więc nieznacznie. – A kiedy Kuba wyjechał do Gdańska byłem już wszystkiego pewien.
- Skoro wiedziałeś, to dlaczego nigdy nic nie powiedziałeś? – spytałam zaciekawiona.
- A po co? – Ivan wzruszył ramionami. – Nie miałem zamiaru się w to wtrącać, bo takie sprawy powinno się załatwiać samemu. I bardzo się cieszę, że doszliście do tego bez niczyjej pomocy, bo oboje zasłużyliście na szczęście.
- Naprawdę? Naprawdę nie masz nic przeciwko? – zdziwił się Kuba.
- Nie mam – uśmiechnął się. – Widzę jak traktujesz Lilę i wiem, że nic złego jej z twojej strony nie grozi. Choć wiesz, że jeśli ją skrzywdzisz w jakikolwiek sposób, to spiorę cię na kwaśne jabłko – zarzekł, robiąc groźną minę.
Kuba przełknął głośno ślinę i pokiwał głową, pokazując mu, że doskonale rozumie. Ivan natomiast od razu się rozpromienił, widząc jego reakcję.
- A ty, Krzysiu – zagaiłam – dlaczego nic nie mówisz?
Bałam się jego reakcji chyba bardziej od Ivana. Sama nie wiem, dlaczego tak było. A najgorsze, że z miny Kotora niczego nie mogłam wyczytać. Był dla mnie w tym momencie jak nierozszyfrowana metafora w książce.
- Zastanawiam się po prostu, jak wy to sobie wyobrażacie – rzekł powoli. – Ty w Poznaniu, a Kuba w Gdańsku, tak wyglądać ma wasz związek?
- To tylko kilka miesięcy – nie widziałam ku temu żadnym przeciwskazań. – A później zobaczymy.
- Co przez to chcesz powiedzieć? – drążył temat trochę zaniepokojony.
- Przecież wszystko zależy od tego, gdzie Kuba będzie grał w przyszłym sezonie. Mam co prawda nadzieję, że wróci do Poznania, ale jeśli nie… jeśli nie, to pojadę za nim. To chyba logiczne – odpowiedziałam pewna swego, patrząc mu w oczy.
- Ale…
Wiedziałam, że ta kwestia może mu się nie spodobać.
- Krzysiek, gdybym nadal była z Lewym, mieszkałabym teraz w Dortmundzie – odpowiedziałam, wiedząc, że ten argument może do niego trafić. – Przecież dobrze wiesz, że nigdy nie brałam innego rozwiązania pod uwagę, jak bycie obok niego, wiążąc się z piłkarzem.
- I właśnie dlatego tak cię przed nimi chroniłem… – mruknął.
- A gdybyś grał gdzieś indziej niż w Poznaniu, to nie chciałbyś mieć przy sobie Sylwii? – spytałam, ignorując poprzednią wzmiankę.
- Ja to wszystko rozumiem, Liluś – westchnął. – Po prostu wolałbym cię mieć blisko siebie… Jestem wtedy spokojniejszy.
- Przecież jeszcze nic nie wiadomo – szepnęłam, wstając ze swojego miejsca i podchodząc do niego, by móc mu się bez skrępowania uwiesić na szyi, jak kiedyś. – A nawet jeśli kiedyś gdzieś nas z Kubą wywieje, to wrócimy tutaj na emeryturę. To jest przecież nasze miasto i zawsze nim będzie. Pomyśl co by było, gdybym nie związała się z Poznaniakiem…
- Wiem, wiem – przerwał mi, wyswobadzając się z moich objęć, by móc spojrzeć mi w oczy. – Powiedz mi tylko, czy jesteś szczęśliwa?
- Jak nigdy dotąd – odpowiedziałam szczerze.
- Jeśli moja mała księżniczka jest szczęśliwa, to i ja jestem – odrzekł, przytulając mnie do siebie.
Wtuliłam się w niego, a do moich oczu napłynęły łzy. To chyba były jedne z najpiękniejszych i najważniejszych słów, które mogłam od niego usłyszeć w takim momencie.
- Ale to nie znaczy, że się nie będę wam przyglądał – dodał, kiedy już wyswobodziliśmy się ze swoich objęć. – I jeśli kiedykolwiek zrobisz jej coś złego, to nigdy ci tego nie daruję, Kuba – dodał, spoglądając groźnie na Wilka. – Sentymenty ze wspólnej szatni nie będą się wtedy liczyły.
- Wiem – wywołany do odpowiedzi Wilk przytaknął. – Ale uwierzcie mi chłopaki, ja naprawdę kocham Lilkę najmocniej na świecie i gdybym kiedykolwiek ją zranił, to nigdy bym sobie tego nie wybaczył.
- Nie wiem dlaczego, ale ci wierzę – uśmiechnął się Kotor, kręcąc głową. – I sam nie wiem dlaczego, ale wydajesz się być lepszy niż ten pożal się Boże Lewandowski – prychnął.
- No, w sumie coś w tym jest, Krzysiek – mruknął Ivan, myśląc nad czymś przez chwilę. – Ale skoro mamy wszystko ustalone, to może nadszedł już czas na deser? – spytał.
Roześmiałam się kręcąc głową, a po chwili poszłam do kuchni po tak wyczekiwany przez Serba deser.


*


- A nie mówiłem, że moja mama z miejsca cię pokocha? – spytał Kuba, kiedy tylko wróciliśmy z kolacji w jego rodzinnym domu.
W sumie to miał stuprocentową rację, a ja znów niepotrzebnie się stresowałam. Myślałam jednak, że pani Jadzi nie spodoba się jej potencjalna przyszła synowa, którą przecież od zawsze traktowała tylko jako dobrą koleżankę swojego syna. Moje przeczucie jednak okazało się być mylne. Kiedy tylko Kuba powiedział jej, że jesteśmy razem, prawie w podskokach do mnie podeszła i uściskała mocno, mówiąc, że jej syn lepiej nie mógł trafić. Podobno od dawna była przekonana, że dobrze zaopiekuję się Kubą i że to właśnie ze mną będzie szczęśliwy. „Nie to co z tą Julią, czy jak jej tam było” – to są jej słowa. Po chwili siedzieliśmy już w trójkę przy stole i wsłuchiwaliśmy się w plany, jakie nakreśliła dla nas pani Jadwiga. A sięgały one dość daleko, bowiem już nie mogła się doczekać, kiedy pobawi się na weselu kolejnej swojej pociechy, no i kiedy pojawią się jej kolejne wnuki. Próbowaliśmy trochę tonować te zapędy, ale nie za bardzo nam to wychodziło, bowiem pani Jadwiga (do której mogę się już zwracać per „mamo”, ale wciąż czułam się z tym nieswojo) stwierdziła w odpowiedzi, że przecież znamy się już tak długo, więc nie musimy przechodzić przez te wszystkie lata wspólnego chodzenia, poznawania się i tak dalej.
Jakby na to nie patrzeć, to coś w tym było, jednak mnie jakoś nie spieszyło się do zakładania rodziny. Miałam nadzieję, że Kuba podzielał moje zdanie, ale nigdy nie rozmawialiśmy na ten temat, więc nie mogłam być tego pewna. W końcu Kuba potrafi mieć przeróżne pomysły, nie zawsze racjonalne… A najlepsze, że chyba właśnie za to go tak bardzo kochałam.
- Masz rację, niepotrzebnie się stresowałam – odpowiedziałam z uśmiechem, odwieszając kurtkę na wieszak. – Po prostu nigdy mi przez myśl nie przeszło, że wszyscy tak bardzo nam kibicują…
- Wiesz, że ja też? – zamyślił się. – Jak Ivan dzisiaj ni stąd ni zowąd wypalił, że spodziewał się, iż prędzej czy później tak się nasza znajomość skończy, to oczy mi prawie z orbit wyskoczyły.
- Mi też – przytaknęłam, siadając na kanapie obok Kuby. – Cieszę się jednak, że nikt nie uważa tego za głupotę – szepnęłam.
- A dlaczego mieliby? – zdziwił się Kuba. – Przecież pasujemy do siebie idealnie. – Spojrzałam na niego zaskoczona, unosząc brew nad prawym okiem. – No co? Przecież zawsze wszyscy nam to powtarzali, nie pamiętasz?
- No w sumie… coś w tym było – szepnęłam.
Bo jakby się nad tym dłużej zastanowić, to odkąd sięgam pamięcią większość naszego otoczenia insynuowała nam różne rzeczy na nasz temat.
- A jeśli wciąż w to nie wierzysz, to przeczytaj sobie SMS-a od Semira – dodał, po czym wyciągnął z kieszeni komórkę i mi ją podał.
- Co oni wszyscy z tym weselem? – westchnęłam, kiedy już przeczytałam wiadomość od Bośniaka, w której była masa wykrzykników akcentująca najprawdopodobniej jego radość. – Przecież ty mi się jeszcze nawet nie oświadczyłeś!
- Co? Mam biec po pierścionek? – Kuba nagle zerwał się na równe nogi i zaczął nerwowo rozglądać po pomieszczeniu.
- Zgłupiałeś? Mamy ostatnie dwadzieścia cztery godziny dla siebie, a ty chcesz po jubilerach biegać?! – oburzyłam się. – Poza tym wszystkie sklepy są już dawno zamknięte…
- Fakt – przytaknął, zastanawiając się nad czymś chwilę. – W takim razie to chyba odpowiedni czas, abym zastosował się do drugiego zalecania mojej mamy – uśmiechnął się cwaniacko, po czym złapał mnie za rękę i pociągnął tak, że momentalnie wstałam z kanapy i wpadłam prosto w jego ramiona.
- Jakiego? – udałam zdziwienie. – Hm, nie przypominam sobie jakoś…
- No tego o powiększeniu naszej watahy – dodał, całując już moją szyję.
- Kuba… – szepnęłam, próbując się jakoś skupić, mimo że Wilk w tej chwili mnie totalnie rozpraszał. – Zabierasz się do tego nie z tej strony… – próbowałam mu jakoś delikatnie wytłumaczyć, żeby się z niczym zbytnio nie spieszył, ale nie wiedziałam jak to zrobić.
- Nie panikuj skarbie, wiem przecież, że na wszystko przyjdzie pora – odrzekł, spoglądając mi w oczy, jakby czytał w moich myślach. – Ale mam nadzieję, że kiedyś pomyślimy o takim małym wilczątku, które będzie tak piękne, tak inteligentne, tak rozsądne, lojalne i wytrwałe jak ty. Będzie miało twoje włosy, oczy, uśmiech…
- A co będzie miało po tobie? – przerwałam mu tą wyliczankę, nie mogąc powstrzymać się od szerokiego uśmiechu.
Jak on to robił, że nie potrafiłam się na niego w żaden sposób złościć?
- Po mnie? – zastanowił się przez chwilę. – Zdecydowanie moje poczucie humoru. No i gust! Tak, gust do pięknych kobiet – powiedział w pełni przekonany, jeszcze bardziej przyciągając mnie do siebie.
Zaśmiałam się i pozwoliłam mu zaprowadzić się do sypialni.


*


Następnego ranka wracaliśmy spacerkiem wraz z Lesiem z dworca głównego, gdzie kupiliśmy bilet na wieczorny pociąg dla Kuby, tak, aby nie musieć wieczorem stać w kolejce, bo znając nas, wszystko będziemy robić na ostatnią chwilę, zwłaszcza, że Kuba nie był jeszcze spakowany. Jakoś odwlekaliśmy ten moment w czasie i nie dziwiłam się temu specjalnie, bo na samą myśl, że wieczorem będę zmuszona się z nim pożegnać, robiło mi się niedobrze. Ale musieliśmy jakoś to przetrwać…
- To tylko dwa tygodnie – powiedział Kuba, obejmując mnie mocniej ramieniem, jakby czytał mi w myślach i dobrze wiedział, czego w tej chwili tak bardzo potrzebuję i czym się martwię.
- Szkoda, że za tydzień gracie na wyjeździe… – westchnęłam.
- Niestety, taki terminarz – mruknął Kuba równie z tego niezadowolony. – Całe szczęście, że później wypada Wielkanoc. Mam nadzieję, że spędzimy ze sobą prawie cały najbliższy tydzień…
- Nie wątp w to, kochany. Nie przepuściłabym takiej okazji, by ci w czwartek bożych ran nie sprawić – zaśmiałam się, czochrając go po głowie. – Tylko uprzedź Kosę, że będę, żeby nie było niedomówień.
- Jeszcze będzie miał mnie dość, bo mam zamiar zacząć odliczać dni do tego wydarzenia – odpowiedział rozbrajająco szczerze.
Zaśmiałam się, gdy tylko wyobraziłam sobie Wilka, mówiącego wciąż o jednym i tym samym. Aż na samą myśl zrobiło mi się w pewnym stopniu żal Kosy. Nie zdążyłam tego jednak powiedzieć, bo mina mi zrzedła, kiedy tylko za plecami Kuby ujrzałam wyłaniającego się zza zakrętu Huberta. Przez to wszystko, co się ostatnio wydarzyło w moim życiu, zapomniałam kompletnie o prawniku i jego obsesji na moim punkcie.
- Lila, co jest? – spytał Kuba, który nie miał możliwości go ujrzeć, będąc obróconym do niego plecami.
Wiedziałam, że to nie był odpowiedni moment, aby przypominać Kubie o jego istnieniu, jednak Wilk mógłby się obrócić, by sprawdzić, co mnie tak zaniepokoiło więc i tak by go zobaczył. Nie było więc sensu tego przed nim ukrywać.
- Hubert – szepnęłam tylko.
Tak właściwie to nic więcej nie musiałam mówić, bo on już wszystko doskonale wiedział.
- Mam z nim pogadać? – spytał i spojrzał na mnie, czekając na moją odpowiedź.
Wiedziałam, że Kuba od dawna ma wielką ochotę to zrobić, a najlepiej, aby nastąpiło to natychmiast, dlatego bardzo doceniałam fakt, że spytał się mnie o zdanie.
- Nie, chyba lepiej będzie jak sama to załatwię… – szepnęłam, choć nie do końca byłam przekonana, czy to dobry pomysł.
Nie chciałam jednak, aby miał przeze mnie kłopoty. W końcu sama nabroiłam, to sama muszę po sobie posprzątać.
- W sumie to chyba mam lepszy pomysł – w rozmyślaniu przerwał mi Kuba, który uśmiechnął się cwaniacko. – Powiedz mi tylko, kiedy nas zauważy – szepnął, zbliżając swoją twarz do mojej tak, aby nie było widać, że przyglądam się Hubertowi zza jego ramienia.
Bezgraniczne ufałam Wilkowi, dlatego bez zbędnych pytań spojrzałam na to, co działo się za jego plecami. Hubert szedł właśnie ze sklepu z reklamówkami pełnymi zakupów. Kiedyś mi mówił, że w tygodniu ma tyle pracy, że nie ma czasu tego zrobić i dlatego zazwyczaj w wolnej chwili, czyli w niedzielę, robi zapasy na cały tydzień. Nasz sąsiad z góry z początku w ogóle nie patrzył w naszą stronę, jednak po chwili stanął jak wryty na środku chodnika, wbijając swój wzrok w wilcze plecy. Ewidentnie nas zauważył, jakbym przywołała go myślami.
Spojrzałam więc w oczy Kubie i kiwnęłam nieznacznie głową. Ten jakby tylko na to czekał – od razu wpił się w moje usta, całując mnie z taką namiętnością i zachłannością, której się po nim nie spodziewałam. Aż zabrakło mi tchu. I pewnie gdyby nie szczekanie Lesia, który oplatał właśnie nasze nogi swoją smyczą, Wilk nie oderwałby się ode mnie tak szybko...
- To na pewno zadziała na jego wyobraźnię. Na moją zadziałało – powiedział z szelmowskim uśmiechem, oddychając ciężko. – Ale teraz Hubercik już wie, że jesteś zajęta i że nie ma u ciebie żadnych szans.
Takiego pomysłu to się po nim w ogóle nie spodziewałam.
- Czyli zrobiłeś to tylko dlatego, że on na nas patrzył? – szepnęłam urażona i spojrzałam na niego podejrzliwie.
- No coś ty! Nie tylko – wyszczerzył się, całując mnie w nos, abym się przypadkiem na niego nie pogniewała. – Ale to jednak było głównym powodem. Poza tym muszę się teraz całemu światu pochwalić tym, jak wspaniałą dziewczynę mam przy swoim boku. Bo to jest naprawdę cudowne uczucie nie musieć się już z tym ukrywać…
Po tak szczerych wyjaśnieniach z jego strony nie pozostało mi nic innego, jak tylko uśmiechnąć się i dać mu buziaka na zgodę. No i mieć nadzieję, że do prawnika dojdzie sens "wiadomości" od Kuby, dzięki czemu w końcu da mi spokój… bo w przeciwnym wypadku Wilk już z góry zapowiedział, że po prostu da mu w mordę i nie będzie się z nim więcej cackać. I wiedziałam, że nic go przed tym nie powstrzyma.


*


To był mój pierwszy mecz Kolejorza od dawien dawna. Tak właściwie to ostatnim razem na Bułgarskiej byłam bodajże w listopadzie, kiedy to wróciłam do Polski i udało mi się dostać na mecz z Legią, choć sama nie wiem, jak tego dokonałam… Wstyd przyznać, ale naprawdę ostatnimi czasy zaniedbałam mojego Lecha. To wszystko spowodowane było ostatnimi niezbyt pomyślnymi wydarzeniami w zespole, których sprawcą był nie kto inny jak trener Bakero, z którym miałam trochę na pieńku, mimo iż starałam się unikać go jak tylko mogłam. Teraz jednak, kiedy prawie miesiąc temu na tym stanowisku zastąpił Baska jego dotychczasowy pomocnik, Mariusz Rumak, miałam zamiar być na każdym meczu, na którym tylko bym mogła. Już nawet planowałam wyjazd do Warszawy na spotkanie z Legią wraz z ultrasami Lecha, jednak jak na razie nie wspomniałam o tym słowem nikomu. A już zwłaszcza Kubie, któremu nigdy nie bardzo podobały się moje wyjazdy, a teraz, kiedy jesteśmy razem, to już z pewnością nie będzie zachwycony tym pomysłem. Cóż, nie miał jednak w tej kwestii zbyt wiele do gadania.
Na razie jednak Kuba musiał znosić moje okrzyki (nie zawsze kulturalne) podczas spotkania z Śląskiem Wrocław, które było strasznie emocjonujące. A już zwłaszcza dlatego, że nie mogłam swojej energii przełożyć na rytmiczne klaskanie i podskakiwanie, tak jak to robiłam w Kotle. Wszyscy siedzący obok nas spoglądali na mnie, jakbym się z kosmosu urwała. W sumie to coś w tym było, ponieważ nie byłam wśród swoich. Moje miejsce było w Kotle, nie tutaj, jednak dla Kuby mogłam się poświęcić.
- Już zapomniałem, jak to jest być na meczu w roli kibica i cieszyć się z wygranego spotkania przez swój zespół – rzekł Kuba, kiedy kierowaliśmy się w stronę holu poznańskiego stadionu, by spotkać się z chłopakami po wygranym meczu. – A nasi kibice są naprawdę fantastyczni, już nawet zapomniałem jak to jest czuć ich wsparcie... I w sumie żałuję, że nie poszliśmy do Kotła – ciągnął.
- Widzisz, a nie mówiłam?! – zaśmiałam się. – Ale następnym razem pójdziemy – pocałowałam go w policzek.
Kuba rozpromienił się i chciał mi coś odpowiedzieć, jednak nie było mu to dane, ponieważ z szatni jak burza wypadł Stilić i wydarł się na cały korytarz, nie przejmując się w ogóle dziennikarzami, których było tutaj pod dostatkiem. Czekali bowiem aż uczestnicy dzisiejszego widowiska wyjdą do nich i z nimi porozmawiają. A Bośniak zamiast tam skierować swoje kroki, to szedł prosto na nas.
- Gdzie są moje gołąbeczki? Dlaczego muszę się dowiadywać o takich sprawach drogą pantoflową? – udał oburzonego.
Zrobiłam wściekłą minę, jednak Bośniak zaczął nas ściskać na środku korytarz, nic sobie z tego nie robiąc. Kuba natomiast śmiał się jak głupi, nie przejmując się niczym.
- Szczerze mówiąc to chyba Aśka nie jest drogą pantoflową... – westchnęłam, wiedząc że moja złość i tak nic nie da.
- Nie łap mnie za słówka – zaśmiał się Semir, grożąc mi palcem w powietrzu. – Nawet nie wiecie jak się cieszę, że wreszcie doszliście do porozumienia. I to bez niczyjej ingerencji!
- Właśnie widzimy – żachnęłam się. – Mogłeś jeszcze większego zamieszania narobić…
- Poczekaj aż reszta towarzystwa wyjdzie i wam zacznie gratulować – odpowiedział Semir ze śmiechem. – Wtedy to dopiero zrobi się rozgardiasz.
I niestety, Bośniak miał stuprocentową rację, o czym przekonaliśmy się kilka minut później, gdy szatnia Lecha się otworzyła i zaczęli wychodzić z niej pozostali piłkarze Kolejorza. Boże, miej mnie w swojej opiece...


*


- Masz zadzwonić, jak tylko będziesz w mieszkaniu. I ani mi się waż wywijać podobnego numery, co wtedy – pogroziłam Kubie, kiedy tylko pociąg z Wrocławia do Gdańska został zapowiedziany.
Nawet nie wiedziałam, kiedy niedziela nam zleciała i nadszedł wieczór, a my znaleźliśmy się na peronie czwartym. Kuba miał pociąg kilka minut po dwudziestej. O dziwo, skład ten jechał dokładnie cztery godziny, więc Wilczek zdąży się jeszcze wyspać, zanim pójdzie jutro na swój pierwszy trening po kontuzji.
- Miałaś się już za to na mnie nie gniewać – jęknął Kuba.
- Już się nie gniewam, po prostu wciąż doskonale pamiętam, jak się wtedy denerwowałam.
- Wiem i przepraszam – szepnął. – Oczywiście, że ci napiszę. Ale masz iść spać, a nie czekać na wiadomość ode mnie. Odczytasz ją rano – teraz to on się robił za rozkazującego w naszym duecie.
O nie, złociutki, tak się nie będziemy bawić. Ten etat jest już zaklepany.
- Myślisz, że zasnę? – zdziwiłam się.
- Po ostatnich wrażeniach myślę, że jak najbardziej – uśmiechnął się.
Może i miał trochę racji. Ostatni weekend był bowiem dla naszej dwójki wyjątkowo ciężki. Ciągłe spotkania z bliskimi i wyjawianie im prawdy na temat zmiany naszej relacji kosztowało mnie naprawdę sporo energii, sił i nerwów.
Nie miałam jednak czasu, by się z nim choć trochę na ten temat podroczyć, ponieważ w oddali usłyszałam nadjeżdżający pociąg.
- Uważaj na siebie – szepnęłam więc ze łzami w oczach
- Liluś, tylko nie płacz, skarbie. Wiesz jak nie lubię twoich łez... – ujął moją twarz w dłonie i scałował pierwsze słone krople, spływające po moich policzkach. – Przecież widzimy się już niedługo, a do tego spędzimy wtedy ze sobą prawie cały tydzień – pocieszał mnie, ale wiedziałam, że w tej chwili pociesza również i siebie.
- Wiem, po prostu jest mi tak cholernie ciężko, że cię nie będzie. A ja już się do ciebie na nowo przyzwyczaiłam… – westchnęłam. Ale oczywiście, że dam radę, obiecuję – dodałam po chwili tylko po to, aby się o mnie nie martwił.
- I taką Lilę kocham najbardziej – pocałował mnie. – Głowa do góry i do zobaczenia niedługo, kochanie. Będę dzwonił, pisał, a przede wszystkim będę bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo tęsknił – powiedział i pogłaskał mnie po policzku, po czym wziął swoją walizkę w rękę z zamiarem wejścia do środka pociągu.
- Ja też! – odkrzyknęłam, pomagając mu wsiąść.
Po chwili Wilk był już w środku, ale zamiast lokować się w swoim przedziale, stanął na środku korytarza, nie przejmując się ludźmi, którym przeszkadza w swobodnym przemieszczaniu się po pociągu i otwierał okno.
- Tylko zimna napuścisz – oznajmiłam z uśmiechem, widząc jego poczynania.
- Kocham cię, wiesz? – szepnął, ignorując moją poprzednią uwagę. Gdyby nie ruch jego warg, nie wiedziałabym, co do mnie mówi, bo właśnie w tym momencie konduktor dał znak do odjazdu, który zagłuszył mi wszystko. – Kocham cię! – krzyknął więc, aby przekrzyczeć odjeżdżający pociąg.
- Ja ciebie też! – odkrzyknęłam, machając mu na pożegnanie.
A chwilę później pociąg z moim ukochanym w środku zniknął za zakrętem.



_________________________

Gdybym chciała, to mogłabym te dwa dni z życia Lilki i Kuby opisać jeszcze dłużej niż w powyższym rozdziale, jednak pewnie zanudziłabym was na śmierć. Już i tak użyłam tutaj sporej ilości słów i mam nadzieję, że czytając to, nie posnęliście, czy coś… ;-)
Pozdrowienia!