Ciszę w mieszkaniu
przerwał dzwonek do drzwi. Zegarek wskazywał piętnaście po dwunastej. Nie, to nie
mógł być Krzysiek albo Ivan. Nie, oni nie mogli mi tego zrobić, kiedy ja byłam
jeszcze w totalnej rozsypce, a Kuba nawet nie zdążył wrócić z rehabilitacji. A
przecież bez niego ta rozmowa nie miała najmniejszego sensu… Nie było jednak
sensu udawać, że nie ma mnie w domu, więc z duszą na ramieniu poszłam otworzyć
drzwi. Miałam nadzieję, że mimo iż obaj panowie lubili zjawiać się przed
umówioną godziną, to jednak nie z aż czterdziestoma pięcioma minutami
wyprzedzenia.
Na moje szczęście za
drzwiami stał Kuba.
- Zapomniałem kluczy –
powiedział przepraszająco zanim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować. Pokiwałam
głową, pociągając nosem. – Kochanie? Dlaczego płaczesz? – spytał z troską, momentalnie
przeskakując przez próg, by móc mnie objąć.
- To nic takiego –
uśmiechnęłam się lekko, trzymając dłonie w powietrzu, by go ubrudzić. – Cebulę
kroiłam – oznajmiłam, wzruszając ramionami.
Kuba odetchnął z ulgą, gdy
tylko usłyszał moją odpowiedź, jakby naprawdę spodziewał się, że podczas jego
nieobecności znalazł się powód, przez który mogłabym płakać. Ucałował mnie w policzek i zamknął za sobą
drzwi, po czym zaczął ściągać z siebie kurtkę. Stałam z boku i mu się przyglądałam.
Byłam zaskoczona, że tak szybko się z tym wszystkim uwija, patrząc na to, w
jakim stanie aktualnie znajdowała się jego noga. Spojrzałam więc mimowolnie w
dół i zobaczyłam, że Wilk nie nosi już na nodze stabilizującego buta.
- O! – szepnęłam, kiedy tylko
to zauważyłam, nie mogąc wykrztusić z siebie czegoś więcej.
Kuba spojrzał na mnie, a
po chwili powędrował wzrokiem w miejsce, któremu tak się przyglądałam z
nieodgadnioną miną. Po chwili chyba zrozumiał, o co mi chodzi, bo również się
zasępił.
- Tak, już wszystko z
nią w porządku – oznajmił, uśmiechając się słabo.
- Nie chcę, żebyś pomyślał,
że się z tego nie cieszę – szepnęłam, nie bardzo wiedząc, jak mu powiedzieć to,
co czuję – bo naprawdę się cieszę. Tylko… – zamilkłam.
Nie umiałam bowiem ubrać
w słowa tego, co właśnie czułam. Oczywiście, że cieszyłam się z tego, że jest
zdrowy, w pełni sprawny i gotowy do powrotu na boisku, jednak to wiązało się z
jego wyjazdem. A tego nie chciałam. Przyzwyczaiłam się już do jego obecności
przy mnie i to jeszcze w nowej roli. Mimo że doskonale wiedziałam, co się
stanie, gdy jego noga wydobrzeje, to nie potrafiłam zdusić w sobie nadziei, że
może jednak… może… może zostanie trochę dłużej, niż to było powiedziane na
samym początku, gdy tylko ponownie pojawił się przed drzwiami od naszego
wspólnego mieszkania i gdy tak bardzo zmienił mój poukładany dotąd świat.
Całe szczęście, że Kuba
zna mnie jak mało kto i potrafi zawsze zrozumieć, nawet w tak dziwnej sytuacji.
Dzięki temu nie wziął do siebie mojego zawahania.
- Wiem, Liluś, wiem –
przytulił mnie do siebie i pogłaskał po głowie, jakbym była małą dziewczynką. –
Ale poradzimy sobie z tym… prawda?
- Oczywiście – szepnęłam,
chcąc zaakcentować to zapewnienie przekonującym uśmiechem, ale nie wiedziałam
czy mój zamiar mi wyszedł tak, jak to zaplanowałam. – A teraz wybacz skarbie,
ale zaraz mi się kurczak przypali – dodałam po chwili ciszy, wyswobadzając się
z jego ramion i kierując się w stronę kuchni.
Dzięki temu miałam
moment, podczas którego mogłam doprowadzić się do porządku, by Kuba nie
zorientował się z mojej miny, że nie do końca jestem o tym przekonana.
- Już gotujesz? –
zdziwił się, kiedy tylko znalazł się w kuchni.
- Już? – pisnęłam. –
Chłopaki przecież będą za pół godziny! – dodałam nerwowo.
- Tak wcześnie? – wybałuszył
oczy.
- Przecież chłopaki mają jeszcze
popołudniowy trening przed jutrzejszym meczem – westchnęłam, bo znowu musiałam
mu wszystko tłumaczyć. – Poza tym idziemy dziś popołudniu do twojej mamy, bo jutro
gra Lech i nie wyrobilibyśmy się ze wszystkim.
- A, no tak – westchnął.
- Nie zapomniałeś o
jutrzejszym meczu, prawda? – spojrzałam na Kubę podejrzliwie. – Kupiłeś nam te
bilety?
- No jasne, że kupiłem!
– oburzył się moimi podejrzeniami. – Na trybunę pierwszą…
- Miał być Kocioł! –
westchnęłam poirytowana, przerywając mu.
- Wyobrażasz sobie mnie
w Kotle? – jęknął Kuba, siadając na krześle. – Przecież ja nie znam wszystkich
przyśpiewek, tej atmosfery tam panującej… nie chciałbym przynieść ci wstydu,
gdy Klima nas będzie wywalał z Kotła, bo nie kibicuję tak, jak powinienem…
- Jezu, Kuba, ale robisz
problemy! – westchnęłam, kręcąc głową z lekkim uśmiechem na ustach. – Przecież
to nie jest takie trudne. A poza tym ty umiesz wszystko doskonale!
- Ale ja, piłkarz
Lechii, w Kotle? – trwał przy swoim. – Jak ty to sobie wyobrażasz?
- Normalnie – wzruszyłam
ramionami, bo naprawdę nie widziałam żadnego problemu. – Wymyślasz i tyle.
Byłoby cudownie, ale skoro wolisz siedzieć na piknikach…
- Ty na pewno nas tam
wszystkich rozkręcisz – zaśmiał się, całując mnie w szyję i próbując jakoś
udobruchać. – A poza tym kiedy kupowałem te bilety, myślałem, że jeszcze będę
miał ten but. Skakanie w bucie? Wyobrażasz to sobie?
- Byłoby to nadzwyczaj
ciekawe – zamyśliłam się na chwilę. Kuba spojrzał na mnie karcąco. – Już
dobrze, dobrze, przekonałeś mnie. Ale następnym razem…
- Oczywiście – przerwał
mi zadowolony, że już się na niego nie gniewam. – Obiecuję – uniósł palce w
geście przysięgi jak harcerz, którym nigdy nie był. A przynajmniej mi nic o tym
nie było wiadomo.
- Od razu lepiej –
uśmiechnęłam się. – A teraz mógłbyś mi pomóc? – zapytałam.
Kuba ochoczo przytaknął,
jednak nawet nie zdążył zrobić cokolwiek, o co go chciałam poprosić, bo przez
moje rozkojarzenie zrzuciłam z szafy przygotowane już wcześniej na ten posiłek
naczynia.
- Niech to szlag! –
krzyknęłam zła, kiedy zauważyłam, ze jeden z lepszych talerzy w zastawie
spotkał się z podłogą i zostały z niego tylko skorupy.
Dobrze, że reszta
kompletu okazała się być trwalsza od niego, bo nie wiem, jakbym to zniosła.
- Nic ci nie jest? – Kuba,
kiedy tylko usłyszał szczęk zbijającej się porcelany, ukucnął obok mnie i
zaczął oglądać moje ręce z każdej strony, szukając skaleczenia.
- Nie, wszystko w
porządku – westchnęłam, siadając bezradnie na podłodze i opierając się o
szafkę. Kuba spojrzał na mnie tak, jakby nie uwierzył w to, co powiedziałam. – No
dobrze, trochę się stresuję… – przyznałam szeptem.
- To chyba ja z naszej
dwójki powinienem być bardziej zestresowany! – odrzekł Wilku, siadając obok mnie.
– Już widzę Kotora, który mówi tym swoim złowrogim basem, że nie pozwoli, aby jego
ukochana siostrzyczka spotykała się z takim roztrzepanym dzieciakiem jak ja. A
potem Ivan wstaje z tą swoją wściekłą miną i…
- Hola, hola! –
pomachałam mu ręką przed oczami, żeby się za bardzo nie zagalopował. – Spójrz mi w oczy i posłuchaj uważnie. Bę-dzie do-brze –
przesylabizowałam, aby zrozumiał.
- A co jeśli nie? –
zaskomlał. – Dobrze wiem, jak ważne jest dla ciebie zdanie chłopaków…
- Masz rację, ale oni
nie mają prawa mówić mi, z kim mam wiązać, a z kim nie. Poza tym ty też jesteś
dla mnie ważny i nawet jeśli z początku chłopcy nie będą tym zachwyceni, to
przyzwyczają się do tej myśli, zobaczysz – poklepałam go po ramieniu.
Najlepsze było to, że w
tej chwili przekonywałam nie tylko jego, ale także i siebie.
- Po prostu nie chcę stawiać
cię w kłopotliwej sytuacji – szepnął Kuba. Spojrzałam na niego, bo nie bardzo
rozumiałam, co miał na myśli. – No wiesz, gdybyś musiała wybierać…
- Nie będę nikogo
wybierać z waszej trójki – odrzekłam, przerywając mu kategorycznie. – Wbij to
sobie do głowy, dobrze?
Kuba spojrzał na mnie i
najwidoczniej moja mina sprawiła, że momentalnie zaprzestał rozsiewania swoich
wątpliwości co do tego, czy Ivan i Kotor zaakceptują go jako mojego chłopaka.
- Tak jest zdecydowanie lepiej
– pocałowałam go w policzek. – A teraz mógłbyś mi pomóc ogarnąć to, co właśnie zepsułam?
– spytałam z lekkim uśmiechem.
Kuba pokiwał głową i
pomógł mi wstać. Po chwili wziął Lesia i poszedł z nim na dwór, by wyrzucić do kosza
skorupy, które zostały z talerzy zrzuconych przeze mnie na posadzkę. Wypuściłam powietrze z
płuc, kiedy tylko usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Jeśli mam być szczera, to
stresowałam się tym spotkaniem bardziej niż mój chłopak, mimo że to on miał ku temu poważniejsze
powody. Wiedziałam jednak, że nie mogłam po sobie pokazać mojej nerwowości,
żeby go nie zestresować za bardzo, bo to mogłoby go unieruchomić. Musiałam więc
robić dobrą minę do złej gry, mimo iż w głowie miałam masę pytań, które nie
dawały mi spokoju. Bo co, jeśli chłopcy nie zareagują tak jak Asia? Co jeśli
Kuba ma trochę racji w swoich obawach i nasi najbliżsi nas nie zaakceptują?
Nie miałam bladego
pojęcia, co zrobię w takiej sytuacji. I mówiąc szczerze, to nie miałam ochoty
się nad tym zastanawiać.
*
Tak jak się
spodziewałam, Kotorowski i Djurdjević przyszli o wiele wcześniej niż się
umówiliśmy, jednak zbyt długo nie musieli czekać, aż podam im obiad. W sumie
sama nie wiem, jak wyrobiliśmy się w czasie, patrząc na to, że więcej ze sobą
rozmawialiśmy, aniżeli coś konstruktywnego robiliśmy. Pewnie gdyby nie Kawecka,
która obudziła nas wczesnym rankiem, byłabym jeszcze w proszku. W końcu spacer
z Lesiem i jednoczesne zrobienie zakupów nie idą ze sobą w parze, tak samo jak
ugotowanie obiadu oraz ogarnięcie siebie i wszystkiego naokoło. A już zwłaszcza
jeśli w domu ma się psa, któremu trzeba poświęcić odrobinę swojej uwagi, żeby
niczego nie zmalował oraz duże dziecko, które nie potrafi się powstrzymać przed
zajrzeniem do garnka, mimo iż dobrze wie, co będzie na obiad. I takim oto
sposobem Lesio okazał się być grzeczniejszy od swojego pana, bo to Kuba narobił
większego rozgardiaszu – oparzył się w rękę, gdy unosił pokrywkę, by zajrzeć do
środka. Całe szczęście, że zawartość garnków nie wylądowała na podłodze jak
talerze zrzucone przeze mnie, bo nie wiem, co bym mu zrobiła. Chyba bym go udusiła,
że mi niweczy moją pracę.
Na szczęście, nie byłam
do tego zmuszona.
- Dobra, koniec tego
czajenia się, Lila – westchnął Kotor, odkładając sztućce na stół, kiedy tylko
skończył swoją porcję, składając ręce na blacie. – Co jest takiego ważnego, że
nas tu zaprosiłaś w ostatniej chwili i zrobiłaś tak dobry obiad, aby nas przed
tym udobruchać, hm? – spytał, wbijając we mnie swój wzrok.
- Braciszku, o co
ty mnie posądzasz? Czy już nie mogę was ot tak bez powodu zaprosić na obiad? –
spytałam, robiąc dobrą minę do złej gry.
- Oczywiście, że możesz,
jednak doskonale znam te twoje sztuczki kochanie, mnie nie oszukasz –
uśmiechnął się przymilnie. – Także już dosyć gadania o pierdołach, wyduś
wreszcie z siebie to, co spowodowało, że nas tu sprowadziłaś.
Poczułam jak lewa dłoń Kuby
zaciska się pod stołem na mojej prawej ręce. Przełknęłam ślinę prawie
niezauważalnie i spojrzałam ukradkiem na Wilka, który po chwili patrzenia mi w
oczy, skinął lekko głową. Już czas. Trwało to może milisekundę, ale dla mnie w tej chwili
było nadzwyczaj ważne.
- Rozgryzłeś mnie –
westchnęłam z uśmiechem, również odkładając sztućce na stół i zbierając się w
sobie, by im wszystko powiedzieć. – Przed tobą nic się nie ukryje.
Kotor uśmiechnął się pod nosem z zadowoleniem i od razu przeniósł
całą swoją uwagę na moją twarz. Ivan natomiast przez dłuższą chwilę przenosił
swój wzrok ze mnie na Kubę i na odwrót, a po chwili z nieprzeniknioną miną również
utkwił spojrzenie w mojej osobie, nie odzywając się ani słowem. Nie wiedziałam
więc, czy także zorientował się, że mam im coś ważnego do powiedzenia, czy może
w odróżnieniu od mojego brata był zaskoczony całą sytuacją.
- Chciałam… a tak
właściwie to chcieliśmy – zaczęłam, spoglądając znacząco na Kubę – powiedzieć wam
coś ważnego.
Mina Krzyśka zmieniła
się odrobinę, kiedy tylko wspomniałam o Wilku, dzięki czemu zorientowałam się,
że nie tego się spodziewał. Ivan natomiast wciąż pozostawał niewzruszony, co
pewnie zastanowiłoby mnie, gdybym nie miała takiej guli w gardle.
- A mianowicie? –
Krzysiek ponaglił mnie, gdy pauza między moimi zdaniami wydała mu się być zbyt długa.
- Zaprosiłam was tutaj,
ponieważ chciałam wam przedstawić mojego chłopaka – uśmiechnęłam się, łapiąc dłoń
Kuby na ich oczach, aby tym gestem pokazać im, kto nim jest, gdyby jeszcze tego nie skumali.
W mieszkaniu zapadła
grobowa cisza. Gdyby muchy już się obudziły z zimowego snu, na pewno można by
je było teraz usłyszeć. Nawet Lesio przestał oblizywać miskę, w której dostał dzisiaj
obiad i zaczął się nam z zaciekawieniem przyglądać, zaskoczony tym nagłym
milczeniem. Krzysiek tymczasem przez chwilę patrzył na naszą dwójkę ze
zdumieniem, nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Chyba nie tego się spodziewał po
dzisiejszym spotkaniu… Za to Ivan… Ivan wyglądał tak, jakby nic, co się tu wydarzyło, go nie
zaskoczyło.
- Od jak dawna? – spytał
Kotor po chwili, kiedy już wrócił mu głos.
- Jesteśmy razem? –
spytałam dla upewnienia. Krzysiek przytaknął. – W sumie to od kiedy Kuba wrócił
do Poznania, czyli... kilka dni.
- A wcześniej? –
dopytywał, chyba nie do końca mi wierząc.
- Wcześniej nie
wiedzieliśmy, co do siebie nawzajem czujemy – szepnęłam, uśmiechając się w
stronę Kuby.
Wilk jednak nie
odwzajemnił mojego gestu, bo nie zwracał na mnie uwagi. Siedział w tym momencie z nieodgadnioną miną trochę
nienaturalnie wyprostowany na krześle i patrzył na chłopaków, siedzących
naprzeciwko nas, czekając na to co powiedzą.
- Na pewno? – dopytywał Kotor.
- Krzysiek, nie mogłabym
ukrywać tego przed tobą i przed Ivanem tak długo. Właśnie dlatego dowiadujecie
się o tym jako pierwsi… no dobra, jako drudzy, bo Aśka odkryła to dzisiaj rano
przed wami, psując nam nasz misternie ułożony plan – odpowiedziałam z nieznacznym
uśmiechem.
- Chcieliśmy, aby nie
dotarło to do was drogą pantoflową, tylko abyście usłyszeli to od nas –
dorzucił Kuba.
Kotor przeniósł na
chwilę swój wzrok na Wilka, po czym odetchnął głęboko.
- To miło z waszej
strony, naprawdę bardzo to doceniam – uśmiechnął się nieznacznie. – Wybaczcie
mi te wątpliwości, po prostu trochę mnie zatkało – dodał.
- A mnie jakoś
niespecjalnie – po raz pierwszy odezwał się Ivan.
Spojrzałam na niego
szeroko otwartymi oczami, jednak jego mina przekonała mnie, że nie żartuje. A
ja naprawdę nie sądziłam, że ktokolwiek się czegokolwiek domyśla. Kotor chyba
też się tego nie spodziewał, bo spojrzał równie zaskoczony na swojego sąsiada przy
stole.
- No co się tak dziwicie?
– Djurdjević spojrzał po nas zirytowany. – Po prostu jestem dobrym obserwatorem. A waszej dwójce przyglądałem się już od jakiegoś czasu, bo wydało mi się kiedyś, że Kuba czuje
do ciebie Lila, tą… jak to się mówi w Polsce?... miętę, tak, miętę! Ty jednak wtedy nie wykazywałaś niczego podobnego. Ale kiedy wróciłaś z Barcelony… wtedy
wiele się zmieniło, prawda? – spytał, oczekując ode mnie odpowiedzi. Przytaknęłam
więc nieznacznie. – A kiedy Kuba wyjechał do Gdańska byłem już wszystkiego pewien.
- Skoro wiedziałeś, to dlaczego
nigdy nic nie powiedziałeś? – spytałam zaciekawiona.
- A po co? – Ivan
wzruszył ramionami. – Nie miałem zamiaru się w to wtrącać, bo takie sprawy
powinno się załatwiać samemu. I bardzo się cieszę, że doszliście do tego bez
niczyjej pomocy, bo oboje zasłużyliście na szczęście.
- Naprawdę? Naprawdę nie
masz nic przeciwko? – zdziwił się Kuba.
- Nie mam – uśmiechnął
się. – Widzę jak traktujesz Lilę i wiem, że nic złego jej z twojej strony nie
grozi. Choć wiesz, że jeśli ją skrzywdzisz w jakikolwiek sposób, to spiorę cię
na kwaśne jabłko – zarzekł, robiąc groźną minę.
Kuba przełknął głośno ślinę
i pokiwał głową, pokazując mu, że doskonale rozumie. Ivan natomiast od razu się
rozpromienił, widząc jego reakcję.
- A ty, Krzysiu –
zagaiłam – dlaczego nic nie mówisz?
Bałam się jego reakcji
chyba bardziej od Ivana. Sama nie wiem, dlaczego tak było. A najgorsze, że z
miny Kotora niczego nie mogłam wyczytać. Był dla mnie w tym momencie jak
nierozszyfrowana metafora w książce.
- Zastanawiam się po
prostu, jak wy to sobie wyobrażacie – rzekł powoli. – Ty w Poznaniu, a Kuba w Gdańsku,
tak wyglądać ma wasz związek?
- To tylko kilka
miesięcy – nie widziałam ku temu żadnym przeciwskazań. – A później zobaczymy.
- Co przez to chcesz
powiedzieć? – drążył temat trochę zaniepokojony.
- Przecież wszystko
zależy od tego, gdzie Kuba będzie grał w przyszłym sezonie. Mam co prawda
nadzieję, że wróci do Poznania, ale jeśli nie… jeśli nie, to pojadę za nim. To
chyba logiczne – odpowiedziałam pewna swego, patrząc mu w oczy.
- Ale…
Wiedziałam, że ta
kwestia może mu się nie spodobać.
- Krzysiek, gdybym nadal
była z Lewym, mieszkałabym teraz w Dortmundzie – odpowiedziałam, wiedząc, że
ten argument może do niego trafić. – Przecież dobrze wiesz, że nigdy nie brałam
innego rozwiązania pod uwagę, jak bycie obok niego, wiążąc się z piłkarzem.
- I właśnie dlatego tak
cię przed nimi chroniłem… – mruknął.
- A gdybyś grał gdzieś
indziej niż w Poznaniu, to nie chciałbyś mieć przy sobie Sylwii? – spytałam, ignorując poprzednią wzmiankę.
- Ja to wszystko
rozumiem, Liluś – westchnął. – Po prostu wolałbym cię mieć blisko siebie…
Jestem wtedy spokojniejszy.
- Przecież jeszcze nic
nie wiadomo – szepnęłam, wstając ze swojego miejsca i podchodząc do niego, by
móc mu się bez skrępowania uwiesić na szyi, jak kiedyś. – A nawet jeśli kiedyś gdzieś
nas z Kubą wywieje, to wrócimy tutaj na emeryturę. To jest przecież
nasze miasto i zawsze nim będzie. Pomyśl co by było, gdybym nie związała się z
Poznaniakiem…
- Wiem, wiem – przerwał
mi, wyswobadzając się z moich objęć, by móc spojrzeć mi w oczy. – Powiedz mi
tylko, czy jesteś szczęśliwa?
- Jak nigdy dotąd –
odpowiedziałam szczerze.
- Jeśli moja mała
księżniczka jest szczęśliwa, to i ja jestem – odrzekł, przytulając mnie do
siebie.
Wtuliłam się w niego, a
do moich oczu napłynęły łzy. To chyba były jedne z
najpiękniejszych i najważniejszych słów, które mogłam od niego usłyszeć w takim
momencie.
- Ale to nie znaczy, że
się nie będę wam przyglądał – dodał, kiedy już wyswobodziliśmy się ze swoich
objęć. – I jeśli kiedykolwiek zrobisz jej coś złego, to nigdy ci tego nie daruję,
Kuba – dodał, spoglądając groźnie na Wilka. – Sentymenty ze wspólnej szatni nie
będą się wtedy liczyły.
- Wiem – wywołany do
odpowiedzi Wilk przytaknął. – Ale uwierzcie mi chłopaki, ja naprawdę kocham
Lilkę najmocniej na świecie i gdybym kiedykolwiek ją zranił, to nigdy bym sobie
tego nie wybaczył.
- Nie wiem dlaczego, ale
ci wierzę – uśmiechnął się Kotor, kręcąc głową. – I sam nie wiem dlaczego, ale
wydajesz się być lepszy niż ten pożal się Boże Lewandowski – prychnął.
- No, w sumie coś w tym
jest, Krzysiek – mruknął Ivan, myśląc nad czymś przez chwilę. – Ale skoro mamy wszystko ustalone, to może nadszedł już czas na deser? – spytał.
Roześmiałam się kręcąc
głową, a po chwili poszłam do kuchni po tak wyczekiwany przez Serba deser.
*
- A nie mówiłem, że moja
mama z miejsca cię pokocha? – spytał Kuba, kiedy tylko wróciliśmy z kolacji w
jego rodzinnym domu.
W sumie to miał
stuprocentową rację, a ja znów niepotrzebnie się stresowałam. Myślałam jednak,
że pani Jadzi nie spodoba się jej potencjalna przyszła synowa, którą przecież
od zawsze traktowała tylko jako dobrą koleżankę swojego syna. Moje przeczucie
jednak okazało się być mylne. Kiedy tylko Kuba powiedział jej, że jesteśmy
razem, prawie w podskokach do mnie podeszła i uściskała mocno, mówiąc, że jej
syn lepiej nie mógł trafić. Podobno od dawna była przekonana, że dobrze
zaopiekuję się Kubą i że to właśnie ze mną będzie szczęśliwy. „Nie to co z tą Julią, czy jak jej tam było” –
to są jej słowa. Po chwili siedzieliśmy już w trójkę przy stole i
wsłuchiwaliśmy się w plany, jakie nakreśliła dla nas pani Jadwiga. A sięgały
one dość daleko, bowiem już nie mogła się doczekać, kiedy pobawi się na weselu
kolejnej swojej pociechy, no i kiedy pojawią się jej kolejne wnuki.
Próbowaliśmy trochę tonować te zapędy, ale nie za bardzo nam to wychodziło,
bowiem pani Jadwiga (do której mogę się już zwracać per „mamo”, ale wciąż czułam się z tym nieswojo) stwierdziła w
odpowiedzi, że przecież znamy się już tak długo, więc nie musimy przechodzić
przez te wszystkie lata wspólnego chodzenia, poznawania się i tak dalej.
Jakby na to nie patrzeć,
to coś w tym było, jednak mnie jakoś nie spieszyło się do zakładania rodziny.
Miałam nadzieję, że Kuba podzielał moje zdanie, ale nigdy nie rozmawialiśmy na
ten temat, więc nie mogłam być tego pewna. W końcu Kuba potrafi mieć przeróżne
pomysły, nie zawsze racjonalne… A najlepsze, że chyba właśnie za to go tak
bardzo kochałam.
- Masz rację,
niepotrzebnie się stresowałam – odpowiedziałam z uśmiechem, odwieszając kurtkę
na wieszak. – Po prostu nigdy mi przez myśl nie przeszło, że wszyscy tak bardzo
nam kibicują…
- Wiesz, że ja też? –
zamyślił się. – Jak Ivan dzisiaj ni stąd ni zowąd wypalił, że spodziewał się,
iż prędzej czy później tak się nasza znajomość skończy, to oczy mi prawie z
orbit wyskoczyły.
- Mi też – przytaknęłam,
siadając na kanapie obok Kuby. – Cieszę się jednak, że nikt nie uważa tego za
głupotę – szepnęłam.
- A dlaczego mieliby? –
zdziwił się Kuba. – Przecież pasujemy do siebie idealnie. – Spojrzałam na niego
zaskoczona, unosząc brew nad prawym okiem. – No co? Przecież zawsze wszyscy nam
to powtarzali, nie pamiętasz?
- No w sumie… coś w tym
było – szepnęłam.
Bo jakby się nad tym
dłużej zastanowić, to odkąd sięgam pamięcią większość naszego otoczenia insynuowała
nam różne rzeczy na nasz temat.
- A jeśli wciąż w to nie
wierzysz, to przeczytaj sobie SMS-a od Semira – dodał, po czym wyciągnął z
kieszeni komórkę i mi ją podał.
- Co oni wszyscy z tym
weselem? – westchnęłam, kiedy już przeczytałam wiadomość od Bośniaka, w której
była masa wykrzykników akcentująca najprawdopodobniej jego radość. – Przecież ty mi się jeszcze
nawet nie oświadczyłeś!
- Co? Mam biec po
pierścionek? – Kuba nagle zerwał się na równe nogi i zaczął nerwowo rozglądać
po pomieszczeniu.
- Zgłupiałeś? Mamy
ostatnie dwadzieścia cztery godziny dla siebie, a ty chcesz po jubilerach
biegać?! – oburzyłam się. – Poza tym wszystkie sklepy są już dawno zamknięte…
- Fakt – przytaknął, zastanawiając
się nad czymś chwilę. – W takim razie to chyba odpowiedni czas, abym zastosował się do
drugiego zalecania mojej mamy – uśmiechnął się cwaniacko, po czym złapał mnie
za rękę i pociągnął tak, że momentalnie wstałam z kanapy i wpadłam prosto w
jego ramiona.
- Jakiego? – udałam zdziwienie.
– Hm, nie przypominam sobie jakoś…
- No tego o powiększeniu
naszej watahy – dodał, całując już moją szyję.
- Kuba… – szepnęłam,
próbując się jakoś skupić, mimo że Wilk w tej chwili mnie totalnie rozpraszał. – Zabierasz się
do tego nie z tej strony… – próbowałam mu jakoś delikatnie wytłumaczyć, żeby się
z niczym zbytnio nie spieszył, ale nie wiedziałam jak to zrobić.
- Nie panikuj skarbie,
wiem przecież, że na wszystko przyjdzie pora – odrzekł, spoglądając mi w oczy,
jakby czytał w moich myślach. – Ale mam nadzieję, że kiedyś pomyślimy o takim
małym wilczątku, które będzie tak piękne, tak inteligentne, tak rozsądne,
lojalne i wytrwałe jak ty. Będzie miało twoje włosy, oczy, uśmiech…
- A co będzie miało po
tobie? – przerwałam mu tą wyliczankę, nie mogąc powstrzymać się od szerokiego uśmiechu.
Jak on to robił, że nie
potrafiłam się na niego w żaden sposób złościć?
- Po mnie? – zastanowił
się przez chwilę. – Zdecydowanie moje poczucie humoru. No i gust! Tak, gust do
pięknych kobiet – powiedział w pełni przekonany, jeszcze bardziej przyciągając
mnie do siebie.
Zaśmiałam się i
pozwoliłam mu zaprowadzić się do sypialni.
*
Następnego ranka wracaliśmy
spacerkiem wraz z Lesiem z dworca głównego, gdzie kupiliśmy bilet na wieczorny
pociąg dla Kuby, tak, aby nie musieć wieczorem stać w kolejce, bo znając nas,
wszystko będziemy robić na ostatnią chwilę, zwłaszcza, że Kuba nie był jeszcze
spakowany. Jakoś odwlekaliśmy ten moment w czasie i nie dziwiłam się temu
specjalnie, bo na samą myśl, że wieczorem będę zmuszona się z nim pożegnać,
robiło mi się niedobrze. Ale musieliśmy jakoś to przetrwać…
- To tylko dwa tygodnie
– powiedział Kuba, obejmując mnie mocniej ramieniem, jakby czytał mi w myślach
i dobrze wiedział, czego w tej chwili tak bardzo potrzebuję i czym się martwię.
- Szkoda, że za tydzień
gracie na wyjeździe… – westchnęłam.
- Niestety, taki
terminarz – mruknął Kuba równie z tego niezadowolony. – Całe szczęście, że później
wypada Wielkanoc. Mam nadzieję, że spędzimy ze sobą prawie cały najbliższy
tydzień…
- Nie wątp w to,
kochany. Nie przepuściłabym takiej okazji, by ci w czwartek bożych ran nie
sprawić – zaśmiałam się, czochrając go po głowie. – Tylko uprzedź Kosę, że
będę, żeby nie było niedomówień.
- Jeszcze będzie miał
mnie dość, bo mam zamiar zacząć odliczać dni do tego wydarzenia – odpowiedział
rozbrajająco szczerze.
Zaśmiałam się, gdy tylko
wyobraziłam sobie Wilka, mówiącego wciąż o jednym i tym samym. Aż na samą myśl
zrobiło mi się w pewnym stopniu żal Kosy. Nie zdążyłam tego jednak powiedzieć, bo mina mi zrzedła,
kiedy tylko za plecami Kuby ujrzałam wyłaniającego się zza zakrętu Huberta.
Przez to wszystko, co się ostatnio wydarzyło w moim życiu, zapomniałam
kompletnie o prawniku i jego obsesji na moim punkcie.
- Lila, co jest? –
spytał Kuba, który nie miał możliwości go ujrzeć, będąc obróconym do niego
plecami.
Wiedziałam, że to nie
był odpowiedni moment, aby przypominać Kubie o jego istnieniu, jednak Wilk mógłby się obrócić, by sprawdzić, co mnie tak zaniepokoiło więc i tak by go zobaczył. Nie było więc sensu tego przed nim ukrywać.
- Hubert – szepnęłam
tylko.
Tak właściwie to nic
więcej nie musiałam mówić, bo on już wszystko doskonale wiedział.
- Mam z nim pogadać? – spytał
i spojrzał na mnie, czekając na moją odpowiedź.
Wiedziałam, że Kuba od dawna ma
wielką ochotę to zrobić, a najlepiej, aby nastąpiło to natychmiast, dlatego bardzo
doceniałam fakt, że spytał się mnie o zdanie.
- Nie, chyba lepiej
będzie jak sama to załatwię… – szepnęłam, choć nie do końca byłam przekonana,
czy to dobry pomysł.
Nie chciałam jednak, aby
miał przeze mnie kłopoty. W końcu sama nabroiłam, to sama muszę po sobie posprzątać.
- W sumie to chyba mam
lepszy pomysł – w rozmyślaniu przerwał mi Kuba, który uśmiechnął się cwaniacko.
– Powiedz mi tylko, kiedy nas zauważy – szepnął, zbliżając swoją twarz do
mojej tak, aby nie było widać, że przyglądam się Hubertowi zza jego ramienia.
Bezgraniczne ufałam
Wilkowi, dlatego bez zbędnych pytań spojrzałam na to, co działo się za jego
plecami. Hubert szedł właśnie ze sklepu z reklamówkami pełnymi zakupów. Kiedyś
mi mówił, że w tygodniu ma tyle pracy, że nie ma czasu tego zrobić i dlatego
zazwyczaj w wolnej chwili, czyli w niedzielę, robi zapasy na cały tydzień. Nasz
sąsiad z góry z początku w ogóle nie patrzył w naszą stronę, jednak po chwili
stanął jak wryty na środku chodnika, wbijając swój wzrok w wilcze plecy.
Ewidentnie nas zauważył, jakbym przywołała go myślami.
Spojrzałam więc w oczy
Kubie i kiwnęłam nieznacznie głową. Ten jakby tylko na to czekał – od razu wpił
się w moje usta, całując mnie z taką namiętnością i zachłannością, której się
po nim nie spodziewałam. Aż zabrakło mi tchu. I pewnie gdyby nie szczekanie
Lesia, który oplatał właśnie nasze nogi swoją smyczą, Wilk nie oderwałby się
ode mnie tak szybko...
- To na pewno zadziała
na jego wyobraźnię. Na moją zadziałało – powiedział z szelmowskim uśmiechem, oddychając ciężko. –
Ale teraz Hubercik już wie, że jesteś zajęta i że nie ma u ciebie żadnych
szans.
Takiego pomysłu to się po nim w ogóle
nie spodziewałam.
- Czyli zrobiłeś to
tylko dlatego, że on na nas patrzył? – szepnęłam urażona i spojrzałam na niego
podejrzliwie.
- No coś ty! Nie tylko –
wyszczerzył się, całując mnie w nos, abym się przypadkiem na niego nie pogniewała. – Ale to
jednak było głównym powodem. Poza tym muszę się teraz całemu światu pochwalić tym, jak
wspaniałą dziewczynę mam przy swoim boku. Bo to jest naprawdę cudowne uczucie nie musieć
się już z tym ukrywać…
Po tak szczerych
wyjaśnieniach z jego strony nie pozostało mi nic innego, jak tylko uśmiechnąć
się i dać mu buziaka na zgodę. No i mieć nadzieję, że do prawnika dojdzie sens
"wiadomości" od Kuby, dzięki czemu w końcu da mi spokój… bo w przeciwnym wypadku
Wilk już z góry zapowiedział, że po prostu da mu w mordę i nie będzie się z nim
więcej cackać. I wiedziałam, że nic go przed tym nie powstrzyma.
*
To był mój pierwszy mecz
Kolejorza od dawien dawna. Tak właściwie to ostatnim razem na Bułgarskiej byłam bodajże w
listopadzie, kiedy to wróciłam do Polski i udało mi się dostać na mecz z Legią, choć sama nie wiem, jak tego dokonałam… Wstyd przyznać, ale naprawdę ostatnimi czasy zaniedbałam mojego
Lecha. To wszystko spowodowane było ostatnimi niezbyt pomyślnymi wydarzeniami w zespole,
których sprawcą był nie kto inny jak trener Bakero, z którym miałam trochę na pieńku, mimo iż
starałam się unikać go jak tylko mogłam. Teraz jednak, kiedy prawie miesiąc
temu na tym stanowisku zastąpił Baska jego dotychczasowy pomocnik, Mariusz Rumak, miałam zamiar być
na każdym meczu, na którym tylko bym mogła. Już nawet planowałam wyjazd do
Warszawy na spotkanie z Legią wraz z ultrasami Lecha, jednak jak na razie nie
wspomniałam o tym słowem nikomu. A już zwłaszcza Kubie, któremu nigdy nie bardzo podobały się
moje wyjazdy, a teraz, kiedy jesteśmy razem, to już z pewnością nie będzie
zachwycony tym pomysłem. Cóż, nie miał jednak w tej kwestii zbyt wiele do gadania.
Na razie jednak Kuba
musiał znosić moje okrzyki (nie zawsze kulturalne) podczas spotkania z Śląskiem Wrocław, które było
strasznie emocjonujące. A już zwłaszcza dlatego, że nie mogłam swojej energii przełożyć na
rytmiczne klaskanie i podskakiwanie, tak jak to robiłam w Kotle. Wszyscy siedzący obok nas
spoglądali na mnie, jakbym się z kosmosu urwała. W sumie to coś w tym było, ponieważ nie
byłam wśród swoich. Moje miejsce było w Kotle, nie tutaj, jednak dla Kuby
mogłam się poświęcić.
- Już zapomniałem, jak
to jest być na meczu w roli kibica i cieszyć się z wygranego spotkania przez
swój zespół – rzekł Kuba, kiedy kierowaliśmy się w stronę holu poznańskiego
stadionu, by spotkać się z chłopakami po wygranym meczu. – A nasi kibice są naprawdę
fantastyczni, już nawet zapomniałem jak to jest czuć ich wsparcie... I w sumie żałuję, że nie poszliśmy do Kotła – ciągnął.
- Widzisz, a nie
mówiłam?! – zaśmiałam się. – Ale następnym razem pójdziemy – pocałowałam go w
policzek.
Kuba rozpromienił się i chciał mi coś
odpowiedzieć, jednak nie było mu to dane, ponieważ z szatni jak burza wypadł
Stilić i wydarł się na cały korytarz, nie przejmując się w ogóle dziennikarzami,
których było tutaj pod dostatkiem. Czekali bowiem aż uczestnicy dzisiejszego
widowiska wyjdą do nich i z nimi porozmawiają. A Bośniak zamiast tam skierować swoje kroki, to szedł prosto na nas.
- Gdzie są moje
gołąbeczki? Dlaczego muszę się dowiadywać o takich sprawach
drogą pantoflową? – udał oburzonego.
Zrobiłam wściekłą minę, jednak Bośniak zaczął nas ściskać na środku
korytarz, nic sobie z tego nie robiąc. Kuba natomiast śmiał się jak głupi, nie
przejmując się niczym.
- Szczerze mówiąc to
chyba Aśka nie jest drogą pantoflową... – westchnęłam, wiedząc że moja złość i tak
nic nie da.
- Nie łap mnie za słówka
– zaśmiał się Semir, grożąc mi palcem w powietrzu. – Nawet nie wiecie jak się cieszę,
że wreszcie doszliście do porozumienia. I to bez niczyjej ingerencji!
- Właśnie widzimy –
żachnęłam się. – Mogłeś jeszcze większego zamieszania narobić…
- Poczekaj aż reszta
towarzystwa wyjdzie i wam zacznie gratulować – odpowiedział Semir ze śmiechem. –
Wtedy to dopiero zrobi się rozgardiasz.
I niestety, Bośniak miał
stuprocentową rację, o czym przekonaliśmy się kilka minut później, gdy szatnia
Lecha się otworzyła i zaczęli wychodzić z niej pozostali piłkarze Kolejorza. Boże, miej mnie w swojej opiece...
*
- Masz zadzwonić, jak
tylko będziesz w mieszkaniu. I ani mi się waż wywijać podobnego numery, co
wtedy – pogroziłam Kubie, kiedy tylko pociąg z Wrocławia do Gdańska został
zapowiedziany.
Nawet nie wiedziałam,
kiedy niedziela nam zleciała i nadszedł wieczór, a my znaleźliśmy się na peronie czwartym. Kuba miał pociąg kilka minut
po dwudziestej. O dziwo, skład ten jechał dokładnie cztery godziny, więc Wilczek zdąży
się jeszcze wyspać, zanim pójdzie jutro na swój pierwszy trening po kontuzji.
- Miałaś się już za to
na mnie nie gniewać – jęknął Kuba.
- Już się nie gniewam, po
prostu wciąż doskonale pamiętam, jak się wtedy denerwowałam.
- Wiem i przepraszam –
szepnął. – Oczywiście, że ci napiszę. Ale masz iść spać, a nie czekać na
wiadomość ode mnie. Odczytasz ją rano – teraz to on się robił za rozkazującego w
naszym duecie.
O nie, złociutki, tak
się nie będziemy bawić. Ten etat jest już zaklepany.
- Myślisz, że zasnę? –
zdziwiłam się.
- Po ostatnich
wrażeniach myślę, że jak najbardziej – uśmiechnął się.
Może i miał trochę
racji. Ostatni weekend był bowiem dla naszej dwójki wyjątkowo ciężki. Ciągłe spotkania
z bliskimi i wyjawianie im prawdy na temat zmiany naszej relacji kosztowało mnie naprawdę sporo energii, sił i nerwów.
Nie miałam jednak czasu,
by się z nim choć trochę na ten temat podroczyć, ponieważ w oddali usłyszałam nadjeżdżający pociąg.
- Uważaj na siebie –
szepnęłam więc ze łzami w oczach
- Liluś, tylko nie
płacz, skarbie. Wiesz jak nie lubię twoich łez... – ujął moją twarz w dłonie i scałował pierwsze słone krople, spływające po moich policzkach. – Przecież widzimy się już niedługo, a do tego spędzimy wtedy ze sobą prawie cały tydzień – pocieszał mnie, ale wiedziałam, że w tej chwili pociesza również i siebie.
- Wiem, po prostu jest
mi tak cholernie ciężko, że cię nie będzie. A ja już się do ciebie na nowo przyzwyczaiłam… – westchnęłam. – Ale oczywiście, że dam radę, obiecuję – dodałam po
chwili tylko po to, aby się o mnie nie martwił.
- I taką Lilę
kocham najbardziej – pocałował mnie. – Głowa do góry i do zobaczenia niedługo,
kochanie. Będę dzwonił, pisał, a przede wszystkim będę bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo tęsknił – powiedział i pogłaskał mnie po policzku, po
czym wziął swoją walizkę w rękę z zamiarem wejścia do środka pociągu.
- Ja też! –
odkrzyknęłam, pomagając mu wsiąść.
Po chwili Wilk był już w środku, ale zamiast lokować się w swoim przedziale, stanął na środku korytarza, nie
przejmując się ludźmi, którym przeszkadza w swobodnym przemieszczaniu się po pociągu i otwierał okno.
- Tylko zimna napuścisz
– oznajmiłam z uśmiechem, widząc jego poczynania.
- Kocham cię, wiesz? –
szepnął, ignorując moją poprzednią uwagę. Gdyby nie ruch
jego warg, nie wiedziałabym, co do mnie mówi, bo właśnie w tym momencie konduktor dał znak do odjazdu, który zagłuszył mi wszystko. – Kocham cię! – krzyknął więc,
aby przekrzyczeć odjeżdżający pociąg.
- Ja ciebie też! –
odkrzyknęłam, machając mu na pożegnanie.
A chwilę później pociąg z
moim ukochanym w środku zniknął za zakrętem.
_________________________
Gdybym chciała, to
mogłabym te dwa dni z życia Lilki i Kuby opisać jeszcze dłużej niż w powyższym
rozdziale, jednak pewnie zanudziłabym was na śmierć. Już i tak użyłam tutaj
sporej ilości słów i mam nadzieję, że czytając to, nie posnęliście, czy coś…
;-)
Pozdrowienia!