czwartek, 16 października 2014

Epilog.



18 lat później.


- Mamo, i co było dalej?
- No właśnie! Mamo! Opowiadaj!
Spojrzałam w lewo i momentalnie natrafiłam na pełen wyrzutu wzrok Kuby. Dopiero wtedy dotarło do mnie, co przed chwilą powiedziałam i jak daleko zabrnęłam. Powinnam była ugryźć się w język, ominąć te kilka nieszczęsnych miesięcy naszego życia, ale kompletnie mi to do głowy nie przyszło. Z drugiej jednak strony, czy w relacjach z najbliższymi nie chodzi o to, aby być w pełni szczerym, nawet jeśli to nie są przyjemne rzeczy? Gdybyśmy wtedy, osiemnaście lat temu, nie zapomnieli o tym, dziś nasza przeszłość wyglądałaby inaczej i Kuba nie musiałby mnie swym wzrokiem przywoływać do porządku.
Całe szczęście, że to wszystko nie wpłynęło aż tak bardzo na naszą przyszłość…
- Jesteśmy na miejscu – powiedział Kuba tymczasem.
Choć tak właściwie to nie musiał tego robić, bo gdy tylko naszym oczom ukazał się tak dobrze znany nam wszystkim dom, dzieciaki aż pisnęły z radości, kompletnie porzucając temat naszej rozmowy. Odetchnęłam z ulgą, sądząc, że chłopcy teraz zajmą się czymś innym, zapomną o czym przed chwilą rozmawialiśmy i nie będą mnie już dręczyć o to, co było dalej. Kuba chyba miał rację – lepiej na razie oszczędzić im naszych błędów młodości… na których, co prawda, mogliby się czegoś nauczyć, ale jeszcze byli trochę za młodzi na takie lekcje. Na to dopiero przyjdzie czas.
Kuba tymczasem wjechał samochodem na podjazd przed domem Krzyśka. Nawet nie zgasił silnika, a chłopcy zdążyli już otworzyć drzwi samochodowe i z impetem ruszyli w stronę ganku, by tylko jak najszybciej przywitać się z wujkiem i ciocią, z którymi trochę się nie widzieli. Spojrzałam na Kubę i uśmiechnęłam się pod nosem na ten widok, a Wilk tylko nieznacznie pokiwał głową z dezaprobatą. Po chwili oboje z ciężkim westchnieniem ruszyliśmy w stronę samochodowego bagażnika, by wyciągnąć z niego nasze walizki i móc dołączyć do naszej roześmianej, rodzinnej gromadki.
- Nareszcie jesteście! – krzyknął na nasz widok Krzysiek i przygarnął mnie do siebie, by móc mnie mocno uścisnąć. – Już nie mogliśmy się was doczekać!
- Przede wszystkim Krzysiek nie mógł. Co chwila wyglądał przez okno i marudził, że jeszcze was nie ma – uśmiechnęła się Sylwia pod nosem, nie mogąc sobie darować odrobinę uszczypliwości w stronę swojego męża. – Jak wam minęła podróż, kochani? Pewnie jesteście zmęczeni, tyle godzin jazdy samochodem…
- Nie było aż tak źle – uśmiechnęłam się niemrawo.
Choć tak naprawdę dopiero teraz zaczynałam odczuwać trudy podróży, którą mieliśmy za sobą. I choć kilka godzin się zdrzemnęłam w samochodzie, kiedy chłopcy spali, to jednak nie było to samo. A najlepsze, że czekało mnie jeszcze co najmniej kilka dobrych godzin pełnych wrażeń, zanim zaznam wreszcie przyjemności z położenia się do łóżka…
- A wy? Nie wynudziliście się? – spytał się Kotor, spoglądając na chłopców z zaciekawieniem.
- Nie – ci zaprzeczyli od razu, będąc dziwnie zgodnymi. Jak nie oni. – Trochę spaliśmy, trochę graliśmy w gry, a potem to mama nie pozwalała nam się nudzić i opowiadała nam historię, jak się poznała z tatą – wyjaśnił Mikołaj, uśmiechając się do swego wujka.
- No proszę – Kotor spojrzał na mnie ze zdziwieniem, kiwając głową, jakby nie spodziewał się, że mam zadatki na opowiadacza historyjek. A przecież to zawsze ja na spotkaniach rodzinnych robiłam za główną gadającą w towarzystwie. – I na czym skończyła?
Spojrzałam na niego wzrokiem, który miał mu dać do zrozumienia, by zamilknął. Skąd mu do głowy przyszło zapytać ich właśnie o to? Chlapnąć coś takiego w momencie, gdy ja liczyłam, że chłopcy dadzą sobie spokój i nie będą mnie dręczyli o dalszy ciąg. Niestety, było już za późno.
- Na tym, gdy wracali z tatą z Gdańska z meczu podczas Euro – wyjaśnił mu Igor, usadawiając się obok Krzyśka na kanapie na tarasie.
- I nie chce nam powiedzieć, co było dalej! – Mikołaj od razu podłapał temat i się poskarżył na mnie swojemu ulubionemu wujkowi.
- A może ty wujku nam opowiesz? – Igor spojrzał na niego prosząco.
- No właśnie, wujku, może ty? – a Miki momentalnie podążył w jego ślady.
Krzysiek spojrzał na mnie z mieszanką przerażenia, współczucia i prośby o wybaczenie. Albo o wyratowanie go z tej krępującej sytuacji? Nie mam pojęcia, o co mu chodziło, ale nie było mi w tym momencie do śmiechu. 
Westchnęłam ciężko, bo mleko się rozlało.
- Po prostu trochę się wtedy z waszym ojcem poróżniliśmy i o co ta cała draka? – odpowiedziałam już widocznie zniecierpliwiona tym wszystkim. – Poza tym to jest teraz nieistotne. Wszystkiego dowiecie się w swoim czasie – dodałam kategorycznie, widząc, jak chłopcy otwierają buzie, nie chcąc mi odpuścić.
W sumie to mam, co chciałam. Całe szczęście, że przez te wszystkie lata wypracowałam sobie u chłopców jakiś tam respekt. W naszej rodzinie od początku było tak – Kuba był pobłażliwy dla chłopców, a ja kategoryczna. To do mnie chłopcy przychodzili po ostateczną zgodę, gdy coś chcieli zrobić. Kuba był tym wstawiającym się za nimi, a ja tą mającą ostatnie zdanie. Nawet się ostatnio przypadkiem dowiedziałam, że czasem moi synowie boją mi się o czymś powiedzieć. Zawsze zastanawiałam się nad tym, czy naprawdę jestem taka straszna? Kiedyś to Lechici bali się moich reakcji, a teraz moi właśni synowie. Do dziś dnia nie zrozumiałam tego „fenomenu".
- Ale i tak tej historii, w jaki sposób wujek oświadczył się cioci, nic nigdy nie przebije – usłyszałam nagle damski głos, którego do tej pory wśród nas nie było.
Spojrzałam w drzwi, z których dochodził ten głos, i w których właśnie pojawił się nowy gość dzisiejszej uroczystości. Amelia. Była piękną i mądrą, 25-letnią kobietą, mieszanką Krzyśka i Sylwii, z tą samą dziecięcą iskrą radości w oku, którą widziałam u niej kilkanaście lat temu, gdy chodziłam z nią na jej pływackie treningi. Do dziś woda jest jej żywiołem, zresztą to pływaniu poświęciła się bez reszty, a szczyt jej kariery dopiero się zbliżał.
- Amelia? – zdziwiłam się, uśmiechając się na jej widok. – Myślałam, że się nie wyrwiesz ze zgrupowania.
- Na urodziny taty miałabym nie przyjechać? – zdziwiła się, przytulając się do mnie. – Takiej okazji do spotkania się z wami wszystkimi nie mogłabym przepuścić, choćby nie wiem co – zaśmiała się.
- Córeczka tatusia z prawdziwego zdarzenia – zaśmiałam się.
Amelia przyjęła to jako stan faktyczny i nawet się nie oburzała. W sumie o prawdę się obrażać nie można.
- Hola, ale dzisiaj świętujemy nie tylko moje urodziny! – zaperzył się Krzysiek, jakby oburzony, że wypominamy mu jego wiek.
- No oczywiście, jeszcze nasze spotkanie po latach w tak wielkim gronie przytaknęłam.
 - To też machnął ręką. Ale przecież kilka dni temu była siedemnasta rocznica ślubu mojej jedynej siostry i ulubionego szwagra! – krzyknął wesoło Kotor, jakby chcąc nam o tym przypomnieć. Tyle tylko, że my nie zapomnieliśmy. Po prostu nie sądziliśmy, że ktoś oprócz naszej dwójki będzie o tym pamiętał... i dlatego momentalnie spojrzeliśmy sobie z Kubą w oczy, rozumiejąc się bez słów. – I pomyśleć, że w ogóle mogło do tego ślubu nie dojść… – westchnął ciężko Krzysiek, ciągnąc niczym niezrażony.
- Jak to? O czym wujek mówi? – zdziwił się Mikołaj, uważnie przysłuchując się wynurzeniom swojego wuja.
- Ja się do tej pory dziwię, jak wy ze sobą tyle czasu wytrzymaliście i się nie pozabijaliście, gdy tylko przypomnę sobie tę waszą przedślubną gorączkę… – zaśmiał się Kotor, jakby w ogóle nie usłyszał wtrącenia naszego środkowego syna. – Ta kłótnia przeszłą do annałów naszej historii. Nigdy nie widziałem Lilki tak wściekłej jak wtedy. Aż strach było do niej podchodzić, bo mogłaby człowieka zagryźć. Ale na szczęście, ostatecznie siódmy września wyglądał dokładnie tak, jak to sobie zaplanowała uśmiechnął się na sam koniec swojego wywodu.
- Niedokładnie. Gdyby Kuba przyleciał w czwartek, tak jak miał to zrobić, a nie w sobotę rano, oszczędziłby mi dwóch dni nerwów – dodałam oburzona.
I choć mu to wybaczyłam, to nie byłam w stanie mu tego zapomnieć. Doskonale pamiętam, jak się wtedy poczułam, normalnie jakby to było wczoraj. Wtedy, gdy zadzwonił do mnie i oznajmił mi, że musi zostać w Barcelonie dłużej i przyleci wczesnym rankiem w sobotę – dokładnie w dniu naszego ślubu. Poczułam się, jakby nasz ślub był dla Kuby nieistotną rzeczą, która tylko mu przeszkadza w jego piłkarskich planach. Bo nie dość, że to ja sama tu w Polsce wszystko załatwiałam – sale, orkiestrę, księdza, kwiaty, zaproszenia, menu, wystrój i tak dalej – to on nawet przez te ostatnie dwa dni nie miał zamiaru mi pomóc.
Ale Krzysiek miał rację – całe szczęście, że ostatecznie wszystko się udało. I pomyśleć, że to już siedemnaście lat… Jak ten czas leci!
- Lilcia, no już nie złość się na mnie – Kuba objął mnie ramieniem, mówiąc prosząco i cmokając mnie przelotnie w policzek. – Poza tym mam dla ciebie niespodziankę – szepnął mi na ucho w pełnej konspiracji. 
- Siedemnaście lat małżeństwa za sobą, a wciąż zakochani jak nastolatkowie – zaśmiał się Kotor na nasz widok. Tak naprawdę to chyba chciał nam dogryźć tym tekstem, ale mu się to nie udało.
- Wiecie może kiedy będzie reszta? – spytał Kuba już normalnym tonem głosu resztę towarzystwa, kompletnie olewając poprzednią wypowiedź mojego brata.
- Semir i Aśka z dzieciakami będą za jakąś godzinę. Dzwonili niedawno, że są już we Wrocławiu, więc została im ostatnia prosta. Bartek i Piotrek z rodzinami przyjdą na obiad, na piętnastą, tak jak się umówiliśmy. Jasiek i Laura podobnie, bo już wczoraj przylecieli z Londynu i śpią u Djurdjevićów. A jeśli już o nich mowa, to Ivan z Agą i dzieciakami przyjdą pewnie zaraz po treningu, czyli za jakieś kilkadziesiąt minut. Młody pewnie wtedy też się pojawi – wyjaśniła nam Sylwia. – A Dima z Sanją i dziećmi to nawet nie wiem, czy przyjadą, bo ostatnio się do nich dodzwonić nie można westchnęła.
Kiedyś było nas siedemnaścioro. Teraz jest nas prawie dwa razy więcej i przez to tak trudno jest zorganizować nasze spotkania w pełnym gronie. Ale gdy te tylko dojdą do skutku, to są jeszcze bardziej ciekawsze, gwarne i wesołe niż kiedyś. I o wiele bardziej nieprzewidywalne.
- Czyli gdybyśmy teraz wyskoczyli gdzieś na godzinkę, to nic by się nie stało? – spytał Kuba, już wstając ze swojego miejsca i ciągnąc mnie za rękę za sobą.
- No nie – potwierdził Krzysiek, patrząc na nas podejrzliwie – choć miałem nadzieję, że się trochę nacieszę moją siostrą, zanim się tu reszta towarzystwa zbiegnie i mi ją odbierze…
- Jeszcze się mną zdążysz nacieszyć, przecież będziemy u was kilka dni – przytuliłam się do niego jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką, a on był dla mnie jedyną opoką, jaką miałam na tym świecie. – A teraz przynajmniej będziesz miał trochę czasu dla swoich siostrzeńców – dodałam, a chłopcy momentalnie wyszczerzyli zęby w uśmiechu.
- No jasne, tyle, że jednego mi tu brakuje… – powiedział Kotor, udając, że usilnie liczy i nie może się doliczyć. – Gdzie zgubiliście mojego chrześniaka? – spytał nas z wyrzutem.
Westchnęłam zniecierpliwiona.
- Kris przyjedzie za jakąś godzinę – odpowiedziałam, spoglądając na zegarek. – Jak w ogóle mogłeś zapomnieć, że twój imiennik był w tym tygodniu na zgrupowaniu młodzieżowej kadry? – dodałam z wyrzutem.
- Oczywiście, że nie zapomniałem, jakiego zdolnego mam siostrzeńca! – zapewnił nas Kotor od razu. – Po wujku.
- Po ojcu – Kuba wtrącił to dokładnie w tym samym momencie, co Kotor.
Obaj spojrzeli na siebie groźnie. Westchnęłam. Zaczyna się, pomyślałam. Nie byłoby spotkania rodzinnego, gdyby ci dwaj nie zeszli na ten temat.
- Po prostu to u nas rodzinne i tyle – stwierdziła Sylwia, chcąc załagodzić sytuację w pomieszczeniu.
I miała stuprocentową rację – cały nasz klan był skazany na piłkę nożną. Syn Krzyśka – Kuba – poszedł w jego ślady. Ma 17 lat i jest bramkarzem rezerw Lecha, czasem nawet trenuje już z głównym zespołem. Kris, nasz pierworodny syn, gra w Barcelonie i młodzieżowej kadrze Polski na pozycji napastnika, Mikołaj był obrońcą i kroczył drogą swojego starszego brata, tylko Igor jeszcze nie wiedział, czy piłka nożna to to, co chce robić w życiu, czy woli raczej grać na gitarze ze swoimi kolegami w zespole, który do tej pory nie ma jeszcze nazwy (nie mam pojęcia, po kim on odziedziczył talent muzyczny, bo ja i Kuba to kompletne beztalencia na tym polu). Syn Ivana i Agi, Jasiek, też już grał w rezerwach Kolejorza, pod czujnym okiem ojca-trenera, a syn Semira i Aśki – Dimitrije – nie chciał być gorszy od swoich „kuzynów”. A nasze dziewczyny, mimo że w piłkę raczej nie poszły, to są z futbolem na bieżąco w końcu nie mają innego wyjścia. Nic więc dziwnego, że u nas futbol to była rodzinna przypadłość i Krzysiek z Kubą musieli się zgodzić z tym stwierdzeniem. Może właśnie dlatego już nie wrócili do tematu, po którym nasz pierworodny jest tak utalentowany.
- Tak w ogóle to oglądaliśmy debiut Krisa – zaczął Krzysiek, gdy tylko Sylwia podstawiła mu pod nos kawę i usiadła w końcu obok niego, a ten mógł ją w końcu objąć ramieniem – i muszę przyznać, że naprawdę nieźle go wychowaliście. Nie dość, że poukładany piłkarsko, to jeszcze ma po kolei w głowie. Zwłaszcza to, co powiedział po meczu. Jestem z niego niesamowicie dumny.
- My też – pokiwałam głową. – W ogóle nie spodziewałam się, że tak szybko przyjdzie mi oglądać mojego pierworodnego w seniorskim zespole...
- Lila płakała jak owca, gdy tylko zobaczyła, że Krzysiek wbiega na boisko – zaśmiał się Kuba.
- A dziwisz się mi? – spojrzałam na niego zaskoczona.
- W ogóle! – mój mąż momentalnie zaprzeczył. – Ja sam ledwo powstrzymywałem łzy wzruszenia – przyznał się Wilk, w ogóle się nie wstydząc tych chwil „słabości”. – A gdy jeszcze w swoim debiucie strzelił gola, to myślałem, że tam pęknę z dumy!
- Nas chyba wszyscy sąsiedzi słyszeli – dodała Sylwia, uśmiechając się. – I w ogóle piękne było to, jak ci, Lila, po meczu podziękował za to, że go zaraziłaś miłością do futbolu. Aż Kuba musiał chusteczek szukać po domu, bo mi łzy poleciały.
- Widzicie, takiego mam udanego syna – uśmiechnęłam się z triumfem, będąc niesamowicie dumna z mojego najstarszego syna, który zawsze będzie moim oczkiem w głowie.
Sama nie byłam lepsza. Gdy tylko usłyszałam, jak po tym meczu dziennikarz pyta się Krisa, komu zadedykował swojego gola, a on mówi, że mnie, nie mogłam powstrzymać łez wzruszenia. A przecież ja tak rzadko płaczę na meczach! Nigdy nie sądziłam jednak, że on kiedykolwiek tak bardzo będzie wdzięczny swojej zbzikowanej matce, która zaraz po jego urodzeniu zapisała go do barcelońskiej szkółki piłkarskiej i wciąż opowiadała mu o futbolu i jej ukochanym Lechu. Nigdy do niczego nie chciałam go zmuszać, nawet gdy przyszło mu wybierać, czy będzie grał w polskich, czy hiszpańskich barwach, dałam mu wolną rękę. I właśnie dlatego tak bardzo się cieszę, że sam wybrał drogę piłkarską, po której kiedyś kroczył jego ojciec czy wujkowie...


- Już myślałem, że nigdy się stamtąd nie wyrwiemy – westchnął Kuba kilkadziesiąt minut później, gdy w końcu wyruszyliśmy w drogę samochodem spod domu Krzyśka.
- Przecież wiesz, jaki jest Kotor – szepnęłam. – Jak się rozgada, to trudno mu przerwać.
- Nic a nic się nie zmienił – Kuba pokręcił głową z dezaprobatą.
- Reszta towarzystwa pewnie też taka sama – dodałam, uśmiechając się pod nosem. – Niby wszyscy się starzejemy, ale w ogóle tego po nas nie widać.
- Dlatego tak się cieszę, że udało nam się na tę jedną, małą chwilę wyrwać. Bo jak już reszta towarzystwa się zbierze, to nie będzie szans, aby mieć chwilę dla siebie – mruknął Kuba.
- A tak w ogóle, Kubuś, to gdzie my jedziemy? – zapytałam z ciekawością. – Co chcesz mi takiego pokazać?
- Cierpliwości, skarbie – Wilk uśmiechnął się pod nosem. – Zaraz wszystkiego się dowiesz – odrzekł tajemniczo.
Nie pytałam go więc już o nic więcej, bo po co, skoro i tak mi nic nie powie? Znam go dość długo i całkiem dobrze, i wiem, że choć miewa długi jęzor i momentami klapie nim na prawo i lewo, to czasem jak się uprze, nie puści pary z ust, choćby nie wiem co, nawet jakby go torturowali. Właśnie dlatego mam do niego takie zaufanie, bo wiem, że gdy mu coś powiem, co ma zostać między nami, to właśnie tak się stanie. I choć w tej chwili zżerała mnie ciekawość, bo kompletnie nie potrafiłam się domyślić, o co może Kubie chodzić, to wiedziałam, że nic z niego nie wyciągnę.
Po kilkudziesięciu minutach podróży, która minęła nam w ciszy, tylko przy lekkich dźwiękach muzyki wydobywającej się z samochodowego radia, stanęliśmy w jakimś polu na obrzeżach miasta. Wysiadłam, bo o to poprosił mnie Kuba, ale wciąż nie wiedziałam, o co chodzi. Dlaczego Kuba pokazuje mi jakiś ugór, w którym nie ma niczego nadzwyczajnego? O co może mu chodzić?
- Ta dam! – krzyknął Wilk, rozpościerając ręce i prezentując pustkę za sobą.
- Kuba, wybacz, ale wciąż nie rozumiem, o co chodzi – powiedziałam powoli, chyba spoglądając na niego jak na kosmitę.
- Czyż tu nie jest pięknie? – zachwycał się Wilk tymczasem.
I robił to całkiem autentycznie. Niestety, ja nie mogłam podzielić jego euforii, bo nie miałam pojęcia, o co mu chodzi.
 - Po co ty mi to pokazujesz? – spytałam więc, próbując w końcu uzyskać od niego jakąś konkretną odpowiedź.
- Bo to jest nasze. Tylko i wyłącznie nasze – mówił wciąż uśmiechnięty. – Kupiłem tą działkę.
- Co zrobiłeś? – zdziwiłam się.
- Tylko się na mnie nie złość, kochanie – od razu zaczął mnie uspokajać. – Wiem, że takich decyzji nie powinienem podejmować za twoimi plecami, ale gdybym ci powiedział, to nie byłoby niespodzianki. A nie mogłem nie skorzystać z takiej okazji! – krzyknął.
Jego słowa jednak z trudem docierały do mojej świadomości tak, że nawet gdybym chciała, to nie umiałam się na niego zezłościć. Bo co? Bo ten ugór jest nasz? Ale po co nam ugór na obrzeżach Poznania?
- Bo tak w ogóle pomyślałem sobie – ciągnął dalej niczym niezrażony Wilk – że za kilka lat, gdy już nasi chłopcy dorosną i się usamodzielnią, a my nie będziemy musieli mieć na nich oko, nie będziemy im już tak bardzo potrzebni, to może wrócimy do domu, do Poznania. Co ty na to? – zapytał, spoglądając na mnie z ciekawością. – Bo choć dobrze nam w Barcelonie, to jednak wciąż Poznań jest naszym domem – dodał poważnie, jakby napawając się tym wszystkim, co jest dookoła.
- Masz rację, tu jest nasz dom – szepnęłam, gdy Kuba objął mnie ramieniem.
- Cieszę się, że się ze mną zgadzasz – Wilk cmoknął mnie przelotnie w policzek. – I właśnie tu, Lila, będzie nasz dom – pokazał mi miejsce przed nami, by po chwili mnie puścić i ruszyć przed siebie. – Tu będzie kuchnia, tu łazienka, a tu sypialnia – wymieniał, pokazując mi odpowiednie miejsca. – A tu taras, na którym będziemy przyjmować gości i ogród, w którym będą bawiły się nasze wnuki.
- Kuba, ale o czym ty mówisz?
To było zdecydowanie za dużo informacji dla mnie jak na jeden moment.
- Liluś, przecież prawdziwy facet powinien zrobić w swoim życiu trzy rzeczy. Spłodzić syna, wybudować dom i posadzić drzewo – mówił dalej, wielce uradowany, wyciągając coś z bagażnika. – Zaraz zasadzę tu drzewo, a w najbliższym czasie mam zamiar postawić dom dla nas. I on będzie stał tutaj, dokładnie w tym miejscu.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Wciąż nie docierało do mnie to, co mówi. A może raczej nie to, co mówi, tylko sens jego słów. Bo Kuba brzmiał trochę w tej chwili jak niespełna rozumu. Jak szaleniec.
Ale był moim szaleńcem, którego kochałam nad życie.
-  Lilka, dlaczego nic nie mówisz? – zdziwił Kuba, kiedy wreszcie zamilkł i zwrócił na mnie swoją uwagę. – Jak ci się tu podoba? Zobacz, będziemy mieli blisko park, nasz ukochany stadion, a do centrum miasta też nie jest daleko. A poza tym kiedyś w życiu nadejdzie czas na odpoczynek i lepiej go mieć z dala od miejskiego zgiełku. Nie uważasz, że kiedyś w końcu wypadałoby przestać gnać, tylko sobie zrobić siestę? – zapytał.
- Poznańską siestę – dodałam z uśmiechem.
Bo w pełni się z nim zgadzałam.







______________________________
Kochani,
musicie wiedzieć, że mogłabym ciągnąć Poznańską Siestę jeszcze przez bardzo, bardzo długo, ale podobno co za dużo, to niezdrowo. Doszłam więc do wniosku, że lepiej zostawić Was z lekkim niedosytem, aniżeli przeciągać coś w nieskończoność, psując tym wszystko, co do tej pory zrobiłam. A, nieskromnie mówiąc, zrobiłam naprawdę wiele. Każdy rozdział to ponad 10 stron w Wordzie czcionką 12. To mnóstwo myśli, planów, korekt – bo ja naprawdę potrafię sprawdzać jedno zdanie po trzy razy, by w ostatecznym rozrachunku nie być z niego zadowoloną – to mnóstwo uczuć, które przetrawiałam przez siebie, by móc je tchnąć w Lilę oraz w jej wesołą paczkę przyjaciół, która jednocześnie jest dla niej rodziną. Kiedy zaczynałam zmagania ze Siestą nie sądziłam, że tak się zżyję z nimi wszystkimi, a przede wszystkim z Lilą i z Kubą… Nigdy ich nie zapomnę, bo naprawdę wiele mi dali przez te prawie 3 lata, w których pisałam ich historię. Kiedyś jednak musiał nastąpić koniec. Jestem dumna, że doczekałam tego momentu.
A to wszystko dzięki Wam! Gdyby nie Wy, pewnie już dawno zwątpiłabym w Poznańską Siestę. Dziękuję Wam za wszystkie odwiedziny, za każde pytanie dotyczące opowiadania, czy nowego rozdziału, za każde słowo, komentarz, przejaw sympatii, ale także za wytykanie mi moich błędów. Dziękuję Wam, że byliście ze mną. Mam nadzieję, że miło będziecie wspominać te ostatnie lata ze mną i Siestą, podczas których napisałam 55 rozdziałów o przerażająco dużej ilości słów, których lepiej, abym nie zliczała, żeby się nie przerazić. :) Mam nadzieję, że takie zakończenie Was satysfakcjonuje. Był co prawda pomysł, aby jeszcze raz zburzyć ich piękną rzeczywistość, jednak stwierdziłam, że możecie się już przejeść tym opowiadaniem. Zostawiłam sobie jednak taką małą furtkę do powrotu, w której widać, że coś się wydarzyło, zanim nasza główna para się pobrała i każdy może sobie dopowiedzieć, co to takiego.
Byłabym niesamowicie wdzięczna, gdybyście pod tym rozdziałem dali znać, że czytaliście, nawet jeśli nigdy wcześniej się nie ujawniliście. Chciałabym zobaczyć, ilu Was było. To taka moja ostatnia prośba do Was na PS.

Nie mówię żegnajcie, a do widzenia.
Wasza szanowna_




***

edit. 14.01.2016
Skarby moje, po ponad roku od zakończenia opowiadania mam dla Was niespodziankę, o, TUTAJ. Mam nadzieję, że się spodoba. Buziaki :*

czwartek, 18 września 2014

55. Zburzony spokój.



Od dnia chrzcin Lilki chodziłam zła na wszystko i wszystkich, i to do tego stopnia, że ludzie zaczynali bać się do mnie podchodzić, bo potrafiłam być dla nich naprawdę okropna. I to niezamierzenie, naprawdę, w ogóle tego nie planując i nad tym nie panując. Ot tak, po prostu, samo wychodziło. A to wszystko działo się przez… Kubę. A przez kogo innego? Już jakiś czas temu zauważyłam jego dziwne zachowanie, które z każdym kolejnym dniem się potęgowało. Najpierw pomyślałam, że Kuba może znowu coś sobie ubzdurał w tej swojej wilczej głowie (w której nie raz ani dwa rodziły się dziwne pomysły) odnośnie mojej relacji z Semirem. Miałam ku temu swoje powody, w końcu Wilkowi już nie raz zdarzało się być zazdrosnym o Bośniaka, mimo że nie miał ku temu jakiegokolwiek nawet najmniejszego powodu. Niestety (a może i stety?), moje przypuszczenia się nie sprawdziły. Nic nie wskazywało na to, aby to Stilić był „głównym winowajcą” nienormalnego zachowania mojego chłopaka. Doszłam do takiego wniosku głównie dzięki momentom, gdy wychodziliśmy gdzieś w czwórkę bądź w piątkę – z Lilką, co ostatnio zdarzało nam się częściej, gdyż przez brak codziennych treningów chłopaki mieli więcej czasu na życie towarzyskie. Kuba traktował wtedy Semira naprawdę całkiem normalnie, jak swojego dobrego kumpla. W końcu przestał posyłać w naszą stronę jedne z tych swoich badawczych i podejrzliwych spojrzeń, czy rzucać, ot tak sobie po prostu, jakieś kąśliwe uwagi na temat naszej znajomości. Cieszyłam się z tego, bo to świadczyło o tym, że Wilk nareszcie zaakceptował moje bliskie kontakty z Bośniakiem i nasza wspólna przeszłość w końcu przestała mu przeszkadzać. Była jednak i druga strona medalu, która nie pozwalała mi się z tego w pełni cieszyć – bo przez to nie miałam bladego pojęcia, o co też może chodzić Kubie. Pomysły mi się wyczerpały (a to się akurat naprawdę rzadko zdarzało, bo należałam raczej do domyślnych osób). Męczyłam się z tym niemiłosiernie, a do tego nie wiedziałam, co mam zrobić, aby to z nim w jakiś sposób wyjaśnić, zwłaszcza, że Kuba negatywnie reagował na każdą próbę poruszenia tego tematu. Przecież nie zmuszę go do powiedzenia mi prawdy! A czułam, że Wilk coś przede mną ukrywa. Tylko nie wiedziałam, co to może być? Nie widziałam niczego, co Kuba mógłby chcieć przede mną ukryć. W jakiej kwestii mógłby chcieć mnie okłamać? Co chciałby zachować tylko dla siebie, zapewne bojąc się, że się na niego zdenerwuję? To wszystko powoli pchało mnie w kierunku paranoi. Pewnego ranka bowiem wpadło mi do głowy jedyne (słuszne) rozwiązanie tej sytuacji, jednak dałabym sobie rękę uciąć, że to nie było to. To nie mogło być to. Byłam niesamowicie pewna mojego Kuby, że nawet nie śmiałabym go posądzić o zdradę. Takie zachowanie po prostu nie było w jego stylu. Tyle, że to przekonanie w niczym mi nie pomagało, bo żadna inna w miarę racjonalna odpowiedź na to pytanie nie przychodziła mi do głowy. Denerwowała mnie ta niewiedza. A jeszcze bardziej irytowało mnie to, co się między nami działo. Zachowywaliśmy się trochę jak wtedy, gdy oboje ukrywaliśmy przed sobą swoje uczucia. Nienawidziłam tego stanu zawieszenia, w którym się znajdowaliśmy, gdy nie wiadomo było, jak to tak naprawdę między nami jest i co będzie dalej. Przecież zawsze byliśmy ze sobą szczerzy i naprawdę rzadko zdarzało nam się, że nie wiedzieliśmy czegoś, co było ważne dla drugiej osoby. Nie mogłam więc zrozumieć, co się takiego zmieniło, że kolejny raz odeszliśmy od tej zasady…
Naprawdę, ręce mi już opadały. Przez to wszystko stałam się jednym, wielkim, blondwłosym kłębkiem nerwów.
Aż tu nagle – wyszło szydło z worka. Tak po prostu, w momencie, w którym najmniej się tego spodziewała. Wtedy, gdy już straciłam nadzieję na to, że się czegoś od niego dowiem, on, pewnego wieczoru, gdy wróciłam z pracy do domu, przy kolacji oznajmił mi, że musi mi coś powiedzieć. Coś ważnego i istotnego. Aż kurczak, którego odgrzałam z obiadu, momentalnie ugrzązł mi w gardle, gdy tylko usłyszałam jego słowa, bo zabrzmiały one nadzwyczaj poważnie i… złowrogo. To, na co czekałam od kilku tygodni, czym się tak bardzo martwiłam, nagle miało ujrzeć światło dzienne, a ja nie wiedziałam, czy na pewno chcę poznać prawdę. Nie miałam pojęcia, czego mam się spodziewać… i jak zareagować na to, co Wilk ma mi zamiar powiedzieć.
- Wracam do Poznania. Na stałe – ten jednak, nieświadomy moich wewnętrznych rozterek, beztrosko i z uśmiechem na ustach mi to oznajmił.
W pierwszym momencie nie bardzo go zrozumiałam. Jak to wraca? Przecież od trochę ponad dwóch tygodni jest tu z powrotem. O co mu więc może chodzić? Co to ma oznaczać? Dopiero, gdy Kuba wyjaśnił mi, że wraca do Lecha z wypożyczenia i w przyszłym sezonie ma zamiar grać z powrotem w barwach naszego ukochanego klubu, dotarło do mnie to, o czym właśnie rozmawiamy i co Kuba postanowił na temat swojej sportowej przyszłości. Ucieszyłam się, ale nawet nie zdążyłam tego w jakikolwiek sposób okazać, bo po chwili uświadomiłam sobie coś jeszcze, co mi na to nie pozwoliło. Bo to właśnie to było powodem jego ostatnio dziwnego zachowania. To i tylko to. Nie chciał mi nic powiedzieć, bo nie wiedział, czy jego plany nie spalą na panewce. Wolał za bardzo nie rozbudzać moich nadziei na jego ostateczny powrót i właśnie dlatego za moimi plecami załatwiał wszystkie klubowe formalności. Niestety dla Kuby, ten zamiar odniósł zupełnie odwrotny skutek. Nie chciał mnie denerwować, a za to zrobił to podwójnie. Wściekłam się na niego, bo nic mi nie powiedział. Cała kumulacja emocji, które przez ostatnie dni się we mnie zbierały odnośnie jego nienaturalnego zachowania, wyrzuciłam z siebie w jednym momencie, w którym powiedział mi prawdę. Bo ja tu się zamartwiałam, o co mu może chodzić, co takiego przede mną ukrywa, co będzie dalej z nami, do głowy przychodziły mi idiotyczne pomysły i oskarżenia, a ten nie pisnął nawet jednym, małym słówkiem, co planuje, dzięki czemu mogłabym się uspokoić! Osiwiałabym i nie wiedziałabym, z jakiego powodu! Całe szczęście, że jestem blondynką, to tak tych „siwków” nie było by widać… To jednak go nie usprawiedliwiało. Bo zamiast usiąść ze mną i przedyskutować tą naprawdę ważną sprawę, jak na normalną parę przystało, on zdecydował za nas oboje. Ot tak, zrobił to. I to beze mnie. Wyglądało to tak, jakby nie traktował mnie poważnie... Albo jakby moje zdanie się dla niego w ogóle nie liczyło…
I właśnie przez to zamiast skakać pod sufit ze szczęścia, że w końcu będziemy razem i to w naszym ukochanym, rodzinnym mieście, to się na niego wściekałam. A on mi jeszcze w niczym nie pomagał.
- Nie cieszysz się? – spytał, zaskoczony, że nic jeszcze nie powiedziałam na tą rewelację i że zaczęłam patrzyć na niego złowrogo.
- A z czego mam się cieszyć? No z czego?! – krzyknęłam, wstając gwałtownie ze swojego miejsca i w końcu wyrzucając z siebie to, co leżało mi na wątrobie od dłuższego czasu. – Że to przede mną ukrywałeś tyle czasu? Że nic mi nie powiedziałeś? Nie pisnąłeś słówkiem na ten temat, a każdą moja próbę rozmowy zbywałeś na poczekaniu! Ja się zamartwiałam, niedługo włosy bym sobie z głowy zaczęła rwać, nie mając pojęcia, co będzie dalej z nami, a ty jak gdyby nigdy nic mi oznajmiasz, że wszystko postanowione! No z czego mam się cieszyć? Powiedz mi, z czego? – pytałam w kółko.
Oczy Kuby z każdy kolejnym moim słowem otwierały się coraz bardziej. Ewidentnie widać po nim było, że nie tego się spodziewał. Zapewne sądził, że rzucę mu się w ramiona ze szczęścia. Oj, niedoczekanie jego. Nie po tym, jaką emocjonalną katorgę mi zafundował w ostatnich tygodniach.
- Nie rozumiem, dlaczego się tak wkurzasz – odpowiedział powoli, gdy tylko usłyszał pretensję w moim głosie, patrząc na mnie totalnie zaskoczony. – Przecież ja to robię dla ciebie!
- Dla mnie? – teraz to ja nie bardzo rozumiałam. – Zafundowałeś mi dwa najbardziej stresujące w życiu tygodnie i mówisz mi, że zrobiłeś to dla mnie? – aż usiadłam z wrażenia, bo zabrakło mi sił na to wszystko po tym, co usłyszałam.
- Przecież wiem, jak kochasz Poznań, Lecha… wiem, jak ważne jest dla ciebie to miejsce. Ile masz z nim wspomnień, ilu ważnych ludzi tu mieszka – tłumaczył. – A ty nie lubisz być samotna, musisz mieć jakieś towarzystwo obok siebie. I właśnie dlatego nie chciałem być gdzieś indziej, nie chciałem, abyś przeze mnie musiała być z dala od tego, co kochasz i od tych, którzy są dla ciebie ważni – szepnął.
Jego opanowanie powoli mi się udzielało, tak, że zaczynałam się robić coraz bardziej spokojna. Ale gdzieś tam w głowie wciąż kołatała mi się myśl, by mu od razu nie odpuścić. Nie mogę przecież się tak łatwo poddać, zamieść tej sprawy pod dywan i udać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, bo prędzej czy później to i tak to wyjdzie i to jeszcze dwa razy bardziej. A wtedy kilka jego czułych słów nie da rady załagodzić sytuacji.
- Kuba, to urocze, naprawdę, ale nie musiałeś tego dla mnie robić – powiedziałam już spokojniej. – Ja nie mam prawa sterować twoją karierą. Nie jestem do tego upoważniona i nawet nie chcę być. Ja mam cię wspierać, obojętne co postanowisz. Nie chcę być powodem, przez który rezygnujesz z jakieś lepszej oferty…
- Ale ja też chciałem tu wrócić… – dodał pewnie.
- To dlaczego mówisz mi, że robisz to dla mnie? – spytałam zdziwiona, przerywając mu.
- Robię to dla ciebie, dla nas, Lilcia – odrzekł, łapiąc mnie za rękę i spoglądając mi w oczy. – Wiem, że tu będziemy szczęśliwi, bo tu mamy wszystko, co nam potrzebne. Coś w głowie mi mówi, że to jest jedyna słuszna decyzja. Czy nie ma racji? – próbował się upewnić.
- Wydaje mi się, że możesz mieć – przyznałam z wahaniem, zastanawiając się nad tym.
Bo w sumie gdzie będzie nam lepiej, jak nie w naszym domu? A Poznań jest i dla mnie i dla niego rodzinnym miastem, które inaczej jak dom nie możemy określić. Tu są nasze rodziny, nasi przyjaciele, stąd mamy cudowne wspomnienia, miejsca, które się nam dobrze kojarzą. Coś, gdzie indziej moglibyśmy nie znaleźć.
- To dlaczego tak się denerwujesz? – Wilk dziwił się wciąż.
- Bo nic mi nie powiedziałeś. Kuba! – oburzyłam się na nowo. – O takich rzeczach powinniśmy ze sobą rozmawiać, powinniśmy decydować wspólnie, a nawet jeśli nie decydować, bo akurat ta konkretna kwestia należała tylko do ciebie i ja się nie mam zamiaru wtrącać w twoją sportową przyszłość, to nie sądzisz, że przynajmniej powinnam wiedzieć, co planujesz, jakie masz opcje? Czy nie mam prawa wyrazić swojego zdania? – pytałam. – Czy ty w ogóle traktujesz mnie poważnie? – dodałam po chwili, wpatrując się w niego.
- Jak w ogóle śmiesz w to wątpić?! Lila! – Kuba krzyknął przerażony, że go w ogóle mogła o coś takiego posądzić.
- A jak mogę myśleć inaczej, skoro zamiast usiąść i jak normalna para porozmawiać na tak ważny dla nas temat, ty decydujesz o wszystkim za moimi plecami? Kuba, co ja sobie mogłam pomyśleć? – spytałam, spoglądając mu ze smutkiem w oczy.
Do Wilka chyba powoli docierał sens moich słów, bo zrobił przepraszającą minę. Chyba zrozumiał.
- Może i masz rację, Liluś, nie pomyślałem… – westchnął. – Naprawdę nie chciałem, aby to tak wyszło, wierzysz mi? – spytał, spoglądając na mnie z nadzieją.
Pokiwałam twierdząco głową, uśmiechając się do niego, by wiedział, ze wszystko już jest w jak najlepszym porządku. Akurat w to, że Kubie taki obrót sprawy mógł nie wpaść do głowy, jestem w stanie uwierzyć. W końcu to był Wilk – czasem szybciej robi niż myśli.
 - Ale ty też nie jesteś lepsza, wiesz? – powiedział Kuba po chwili. Spojrzałam na niego zaskoczona. – Dlaczego nie powiedziałaś mi, że masz propozycję powrotu do Hiszpanii?
Tak mnie zdziwiło to pytanie, że aż na moment zapomniałam o języku w gębie.
- Skąd wiesz? – sapnęłam zdezorientowana.
- Aśka się wygadała. Myślała, że wiem o wszystkim, ale jak się okazało, nie miałaś zamiaru mi o tym wspomnieć. Masz do mnie pretensje, oczywiście, że uzasadnione, a sama nie jesteś lepsza – dodał z wyrzutem.
Kuba jednak nie krzyczał na mnie, nie miał do mnie wielkich pretensji. Po prostu, spytał, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Jakby chodziło o pogodę, czy jak dojść do konkretnej ulicy, bo się zgubił na mieście.
- Słoneczko – szepnęłam, starając się mu odpowiedzieć jak najspokojniej na jego słuszne wyrzuty; zasłużył sobie na to swoim zachowaniem – po co miałam ci mówić o czymś, co już nie jest aktualne? Od razu powiedziałam szefowi, że nigdzie nie jadę. Przecież cię tutaj samego nie zostawię, żeby mi jakaś lafirynda cię sprzed nosa zabrała. Poza tym ustaliliśmy ostatnio, że związek na odległość nie ma najmniejszych szans. A że mój szef myśli, że jednak zmienię zdanie i dlatego dał mi czas do lipca? No cóż, to już jego problem – wzruszyłam ramionami.
Miałam nadzieję, że moja odpowiedź go usatysfakcjonuje, bo w żaden inny znany mi sposób nie umiałam go zapewnić, że nie interesuje mnie powrót do Barcelony, gdy tutaj mam jego. Nawet taka ewentualność mi przez głowę nie przeszła.
- Ale naprawdę nie chcesz jechać tam z powrotem? – spytał Kuba. – Przecież dobrze wiem, że czułaś się tam niczym w domu… Tyle razy przecież mówiłaś, że to mogłoby być twoje miejsce na ziemi – mówił niepewnie, jakoś nie mogąc na mnie spojrzeć.
Jakby się bał tego, co mogę mu powiedzieć.
- Kubuś – szepnęłam więc najczulej jak tylko umiałam, podchodząc do niego i starając się, by spojrzał mi w oczy – ale ja już znalazłam swoje miejsce na ziemi. I nieważne, gdzie bym nie była, ważne jest tylko jedno. Wiesz co? – spytałam, a ten pokręcił przecząco głową. – Ważne, abyś ty był przy mnie – powiedziałam, wtulając się w niego.
Wszystko więc skończyło się dobrze. Na całe szczęście, bo naprawdę kolejne kłótnie były nam niepotrzebne.


*


Od tego momentu nie wściekałam się już na Kubę, bo nie było w tym najmniejszego sensu. Wilk po prostu nie pomyślał, jak powinien tą sprawę właściwe rozegrać, zwłaszcza z moją osobą. Nie sądził, że mnie tak bardzo zdenerwuje swoim zachowaniem i tymi niedomówieniami miedzy nami. Chciał dobrze, a że wyszło inaczej? Trudno się mówi, będzie miał przynajmniej nauczkę na przyszłość. A że najprawdopodobniej w jego przyszłości będę miała swoje miejsce, to Kuba w podobnych sytuacjach będzie mądrzejszy. Choć coś.
To jednak nie był koniec mojego zdenerwowania. Nie, to był dopiero początek. Bo złość z Wilka momentalnie przeniosłam na kogoś innego. Dwa dni po tym, jak Kuba oznajmił mi, że w przyszłym sezonie na sto procent grać będzie w barwach Lecha, okazało się, że to nie koniec moich zmartwień, dotyczących naszej przyszłości. Niestety, nie wszystko miało iść tak łatwo i przyjemnie, jak to sobie wyobrażaliśmy. Dotychczasowy trener Kuby bowiem postanowił nie puścić go do Poznania, mimo że podpisując z nim kontrakt miał tą świadomość, iż Wilk prędzej czy później będzie chciał wrócić do domu. Ten jednak nie chciał z niego zrezygnować i próbował zatrzymać go w Gdańsku za wszelką cenę. W sumie takie zachowanie w pewnym stopniu łechtało naszą próżność – w końcu było to swego rodzaju docenieniem jego gry i przydatności w zespole. Z drugiej strony jednak trener Janas powinien zaakceptować aktualny stan rzeczy, czyli to, że Kuba nie chce grać już w Gdańsku, tylko wraca do swojego domu. Ale nie, ten zamiast go puścić z powrotem, postanowił mu to utrudnić i to najdłużej jak się da, licząc na to, że może Kuba zmieni zdanie, mimo że nic na to nie wskazywało. Władze Lecha też próbowały negocjować z Lechią, ale nic to nie zmieniło – Wilk musiał do końca wypełnić swój kontrakt, który podpisał na początku tego roku z gdańskim klubem. A co to oznaczało? A to, że Kuba rozpocznie treningi przygotowujące do nowego sezonu w klubie, w którym grał wiosną, przez co znowu mnie zostawiał. Do końca czerwca bowiem miał ważne wypożyczenie do Lechii i musiał je wypełnić. Znowu więc będziemy w rozjazdach – on nad morzem, a ja w Poznaniu. Gdyby to jeszcze były wakacje, to mogłabym do niego dołączyć… ale nie, to był czerwiec, ja jeszcze miałam pracę i nie mogłam jej rzucić w cholerę i pojechać tam za nim. I choć były to tylko góra trzy tygodnie, co przy naszym dotychczasowym trybie życia znaczyły praktycznie tyle co nic, to i tak szlag jasny mnie trafiał. Obiecałam sobie przecież, że już nigdy więcej nie pozwolę na to, abyśmy żyli w dwóch różnych miejscach, bo to nam totalnie nie służy. Los jednak znowu zagrał nam na nosie, a ja znów miałam zostać słomianą wdową…
Na całe szczęście – zanim miał nadejść czas naszego ponownego rozstania, nadeszły o wiele przyjemniejsze chwile. A to za sprawą długo wyczekiwanego przez wszystkich kibiców futbolu Euro 2012. Jedna z najważniejszych piłkarskich imprez świata u nas, w naszym kraju, na naszej polskiej ziemi. Coś niesamowitego. Niewyobrażalnego. Trudnego do opisania. I do uwierzenia. Nigdy by mi przez myśl nie przeszło, że doczekam tak ważnego wydarzenia w historii polskiego futbolu i – co ważniejsze – że będę mogła w nim uczestniczyć w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie mogłam się doczekać ósmego czerwca, czyli dnia, w którym zabrzmi pierwszy gwizdek spotkania otwarcia, Polska-Grecja. A jeszcze bardziej czekałam na kolejne dni turnieju, zwłaszcza, że w szufladzie naszej komody, stojącej sobie jak gdyby nigdy nic w mieszkaniu, leżały dwa bilety na mecz Hiszpania-Irlandia w Gdańsku, które dostałam od Wilka na urodziny. Nie posiadałam się ze szczęścia, że na własne oczy zobaczę moją – drugą w kolejności – ulubioną reprezentację i to tu, na mojej ojczystej ziemi. I to wszystko z ukochaną osoba przy boku.
Naprawdę, nic więcej mi do szczęścia nie było potrzebne.
A przynajmniej tak myślałam do momentu, gdy dwa dni przed meczem otwarcia do naszego mieszkania wpadła niczym wiatr żona Rafała Murawskiego, jednego z Lechitów powołanych na ten turniej do kadry Polski, z dwoma biletami w ręce.
- Dostaniecie je pod jednym warunkiem – oznajmiła nam w drzwiach, zaraz po ty jak się przywitała – że zawieziecie nas do Warszawy.
Tak naprawdę to nie wiedzieliśmy, co się dzieje, ale zgodziliśmy się bez zbędnego zastanawiania się i zadawania niepotrzebnych pytań. Tak spontanicznie – bo w końcu tak jest najlepiej. I właśnie dlatego dzień później o trzeciej w nocy, gotowi na wielkie emocje, wyruszyliśmy naszym samochodem w stronę stolicy na mecz otwarcia z rodziną Rafała śpiącą spokojnie na tylnym siedzeniu. Zaplanowaliśmy, że połowę drogi samochód poprowadzi Kuba, a połowę ja, abyśmy oboje mogli przynajmniej te kilka godzin się przespać i móc jakoś funkcjonować w ciągu dnia. Bo gdy tylko rano podrzucimy Murawskich pod hotel, w którym mieli być w ciągu najbliższych dób, my urządzimy sobie mały spacer po Warszawie. Dopiero później, tak gdzieś w porze obiadowej, będziemy próbować wbić się jakimś cudem do hotelu, w którym zameldowana jest nasza reprezentacja (a na pewno do łatwych zadań to nie będzie należeć), by życzyć chłopakom powodzenia w dzisiejszej wieczornej potyczce i zaraz po tym pójść na ceremonię otwarcia oraz mecz. Zaraz po nim musieliśmy bowiem wrócić do Poznania, bo nie byliśmy przygotowani na taką ewentualność, że wylądujemy w Warszawie na meczu Mistrzostw Europy i nie zarezerwowaliśmy sobie miejsca z odpowiednim wyprzedzeniem w jakimś hotelu, których ceny z racji turnieju wzrosły gwałtownie i to kilkakrotnie.
A poza tym wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.


*


- Tłumaczę pani, że nie jestem reporterką, kibicem, czy żadną inną psychofanką, tylko dobrą znajomą trenera i chcę mu tylko życzyć powodzenia przed dzisiejszym meczem – próbowałam trzymać jakoś emocje na wodzy, ale było mi coraz trudniej. – Niech pani do niego zadzwoni i sama się spyta, czy mnie zna. Jeden mały telefon i będzie mnie miała pani z głowy – dodałam.
Udało nam się z Kubą jakimś cudem dostać do środka, ale nie mogliśmy postawić naszych stóp nigdzie indziej, niż recepcja, w której musieliśmy się zaanonsować, jakbyśmy chcieli się spotkać co najmniej z królową angielską. Naprawdę, w tej Warszawie mieli dziwne zwyczaje…
- Proszę zrozumieć, że nie mogę nikogo wpuszczać, jedynie osoby, które zostały zapowiedziane wcześniej. A z całym szacunkiem pani nie została zapowiedziana, więc mogłaby być pani nawet córką trenera, ja i tak nie mam prawa pani wpuścić do środka. Przykro mi. I lepiej będzie, jeśli państwo stąd jak najszybciej wyjdą, bo będę zmuszona wezwać ochronę – usłyszałam.
Kobieta była jak cyborg – niczym niewzruszona. Pewnie nawet gdybym się rozpłakała, ona i tak by powiedziała „nie”. A mnie już cholera brała. Miałam zamiar zetrzeć jej ten usatysfakcjonowany uśmieszek z twarzy jakimś porządnym monologiem, na który nie znalazłaby odpowiedzi, ale dokładnie w tym samym momencie poczułam rękę Kuby na swoim ramieniu.
- Kochanie, to nie ma sensu – szepnął. – Jeszcze sobie narobisz kłopotów.
Miał rację, a mimo to i tak byłam wściekła. Mój stan potęgował fakt, że przez ten czas, w którym my użeraliśmy się z panią recepcjonistką, służbistką jakich na tym świecie mało, obok nas zdążyło przejść mnóstwo osób, które nie musiały błagać o możliwość wejścia do środka hotelu, w którym spała nasza reprezentacja.
- Dodzwoniłeś się może do niego? – spytałam więc Wilka z nadzieją.
Bo gdy ja próbowałam jakoś wyjaśnić jaśnie pani, że mam prawo wtargnąć do środka, bo znam tych ludzi, Kuba stał obok mnie z telefonem przy uchu i próbował dobić się do Smudy. Ten jednak, jak na złość, albo nie odbierał telefonu, albo miał zajęte, albo włączała się automatyczna sekretarka. Do chłopaków to już w ogóle nie można było się dodzwonić. Nic ino zgrzytać zębami. Z wściekłości.
- Nie – odpowiedział, rozwiewając moją nadzieję. – Chcieliśmy dobrze, ale chyba nic z tego nie będzie… – westchnął.
Nie chciałam się poddać, ale musiałam przyznać, że Wilk miał rację. Nie mieliśmy najmniejszych szans na to, by przedrzeć się do środka. I gdy już chciałam pokiwać twierdząco głową, złapać Kubę za rękę i wyjść z nim z tego przeklętego hotelu, mając gdzieś jaśnie panią służbistkę, ktoś z całym impetem na nas wpadł, o mało co nas nie przewracając. A już po chwili usłyszałam swoje imię i ktoś mnie ściskał, ile wlezie.
- Lila! Przyjechałaś!
Byłam tak zaskoczona, że nie wiedziałam, co mam teraz zrobić. Ludzie patrzyli na nas dziwnie, ktoś pstrykał nam zdjęcia, a ja nawet nie miałam pojęcia z kim mam przyjemność. Dopiero gdy ów człowiek odsunął się ode mnie, zobaczyłam twarz Marcina Kamińskiego – ostatniej osoby, po której spodziewałabym się tak żywiołowej reakcji na mój widok.
- Cześć, stary! – przywitał się również z Kubą, ale jakoś tak mniej czule niż ze mną. – Co wy tu robicie?
- Dostaliśmy bilety od Murawskich i przyjechaliśmy – oznajmił mu Kuba.
- A przed meczem chcieliśmy wam życzyć powodzenia, tylko że nikt nas nie chce wpuścić – dodałam, spoglądając mściwie na recepcjonistkę, która cały czas przypatrywała się naszej trójce, jakby była gotowa w każdej chwili przyjść Marcinowi z pomocą i osłonić go własną piersią przed tą psychofanką, za którą mnie brała.
- Takie wymogi. Musielibyście się wcześniej zapowiedzieć – wyjaśnił.
- Tylko wtedy nie byłoby niespodzianki – uśmiechnęłam się.
- No oczywiście – Marcin się ucieszył. – Mieliście szczęście, że na was wpadłem. Chłopaki oniemieją z zachwytu, gdy im takich gości przyprowadzę – wyszczerzył się.
- Och, bez przesady – machnęła ręką, lekko zawstydzona. – Raczej będą zniecierpliwieni, że im przeszkadzamy w tak ważnym dniu. Dlatego wpadniemy tylko na moment i już nas nie ma – tłumaczyłam mu.
- Co ty?! Jak cię Peszkin zobaczy, to oszaleje ze szczęścia! – powiedział Kamyk z przekonaniem, prowadząc nas do środka. – Mówię ci, wypytywał o ciebie odkąd tylko przyjechaliśmy na zgrupowanie…
Marcin już nic więcej nie powiedział, bo ktoś mu przerwał.
- Ktoś mnie wołał? – usłyszeliśmy.
Ze schodów schodził właśnie Sławomir Peszko we własnej, szalonej i nadpobudliwej osobie. Po chwili, gdy już zorientował się, kto o nim mówi, pisnął jak nastolatka, która zobaczyła swojego idola i już był przy nas.
- Lilcia! Jak się cieszę, że przyjechałaś! – krzyknął i zaczął mnie ściskać jak szalony. Cały on. – I Kuba! Witaj, stary, kopę lat – dodał, gdy tylko już mnie puścił.
- No, trochę minęło – przyznał zaskoczony Wilk, jakby już zdążył zapomnieć, jak zachowuje się Peszko.
- Wpadliśmy życzyć wam powodzenia – powiedziałam od razu.
Starałam się bowiem trzymać w ryzach tą rozmowę, bo przecież nie powinniśmy chłopakom za bardzo przeszkadzać na kilka godzin przed meczem. A gdybym pozwoliła rozgadać się Sławkowi, na pewno cały ich misternie ułożony plan na dzisiejszy dzień szlag jasny trafił.
- Przyda się – przyznał ktoś, kto nagle wyrósł zza pleców Peszkina, wyprzedzając go w tym, co ten chciał powiedzieć.
A był to sam trener, we własnej osobie.
- Dzwoniłam do trenera chyba z dziesięć razy, bo mnie ta jędza w recepcji wpuścić nie chciała, a trener nie odbierał! – krzyknęłam z wyrzutem na jego widok.
- Mam urwanie głowy, a tu jeszcze wszyscy dzwonią… – westchnął trener zbolały głosem. – Przepraszam. Ale widzę, że trafiliście na właściwych ludzi.
- Gdyby nie oni, bylibyśmy już w drodze na stadion – odpowiedziałam nieprzekonana.
Po chwili przyszło nam się witać z kolejnymi piłkarzami – moimi jak i Kuby dobrymi i mniej dobrymi znajomymi, bowiem okazało się, że akurat trafiliśmy na porę obiadową i wszyscy powoli schodzili ze swoich pokoi w stronę stołówki, by zjeść ostatni posiłek przed meczem. Nawet się nie zorientowałam, kiedy Wasyl wziął mnie na bok na rozmowę, chcąc się dowiedzieć z pierwszego źródła, czy to prawda, że jestem z Kubą, gdy Sławek zaczął wpraszać się na nasze wesele w momencie, w którym to potwierdziłam, a potem porwał Wilka na chwilę, by móc z nim porozmawiać na osobności „o ważnych, męskich sprawach”, jak Wasyl i Franz do nich dołączyli, zostawiając mnie pod opieką Murasia, który dwie minuty po tym zgłodniał i też sobie poszedł, zostawiając mnie samą, życzącą kolejnemu reprezentantowi naszego kraju połamania nóg dzisiaj na boisku, zapewniając ich solennie, że naprawdę mocno trzymam kciuki za całą reprezentację.
- Lila. Miło cię widzieć – usłyszałam, kiedy myślałam, że już wszyscy sobie poszli, a mi pozostało tylko czekać, aż puszczą Wilka z powrotem i w końcu będziemy mogli udać się na Stadion Narodowy.
A najgorsze było to, że znałam ten głos aż za dobrze. Momentalnie ciarki przeszły mi po plecach, gdy tylko go usłyszałam.
- Robert – powiedziałam, obracając się w jego kierunku.
Zmienił się trochę. Zmężniał. A przynajmniej tak mi się wydało, że pod koszulką, którą miał teraz na sobie, jest jakiś zarys mięśni, których w momencie, gdy byliśmy ze sobą, praktycznie nie miał. On również mi się przyglądał, jakby chcąc się zorientować, jak upływ czasu na mnie wpłynął. Nie wiedziałam, jak mam się zachować w tym momencie. Kompletnie zapomniałam (po raz kolejny zresztą), że go mogę spotkać na zgrupowaniu kadry. Żałowałam, że Kuby nie ma obok mnie, że akurat w tym momencie musi być gdzieś na stołówce z chłopakami, zapewne dobrze się bawiąc. Wiedziałam, że jeszcze chwila i zacznę panikować… a to wszystko przez mojego byłego.
- Powodzenia życzę – powiedziałam więc, bo to milczenie między nami przeszkadzało mi niemiłosiernie.
- Dziękuję – odpowiedział z nikłym uśmiechem, jakby był zaskoczony, że w ogóle się do niego odezwałam i zrobiłam to tak łagodnym tonem głosu. – Co tu robisz? Nikt nie mówił, że wpadniesz.
- Bo nikt o tym nie wiedział. Nawet ja sama nie wiedziałam, że tu będę – wzruszyłam ramionami. – Po prostu przedwczoraj żona Murasia wpadła z biletami i… oto jestem. Taka niespodzianka. Czasem opłaca się kumplować z piłkarzami – zaśmiałam się.
Robert pokiwał twierdząco głową.
- Co u ciebie? U was? Dużo się zmieniło w Poznaniu, odkąd mnie nie ma? – zainteresował się nieśmiało.
- U mnie wszystko w porządku, pracuję w szkole, właśnie moja wychowawcza klasa zdawała maturę. Djuka jest szczęśliwy z Agą, a Semir ma narzeczoną i cudowną córeczkę… Muszę przyznać, że dzieje się – zakończyłam.
- No proszę – pokiwał głową – to naprawdę dużo się dzieje, skoro już Semir się ustatkował.
Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem, słysząc to. Bo w sumie, kto by się spodziewał, że Bośniak tak szybko dorośnie? Jak widać – mało kto. Między nami jednak znów zaległa nieprzyjemna cisza. A tego się najbardziej obawiałam…
- Wiem, Lila, że to, co zrobiłem, jest niewybaczalne, ale naprawdę tego żałuję – i jakby tego było mało, na moje nieszczęście, to Lewandowski jako pierwszy przerwał milczenie, wracając do starych czasów. – I przepraszam cię za to. Naprawdę przepraszam. Nie wiem, co powinienem zrobić, abyś mi wybaczyła. Gdybym tylko mógł cofnąć czas, inaczej bym to rozegrał… – szepnął, spuszczając głowę.
Mimo że dookoła nas kręciło się mnóstwo ludzi, czułam, jakbyśmy byli w tej chwili sami w jakimś cichym pomieszczeniu. Jakby świat stanął w miejscu. A jego poczucie winy uderzyło mnie mocno. Wierzyłam, naprawdę wierzyłam, że jest mu przykro. Mi też było. Nigdy nie zapomnę tego, jak mnie potraktował. Zniszczył coś, co było naprawdę piękne. Ale żałował, widziałam to wyraźnie.
I chyba właśnie dlatego nie naskoczyłam na niego ani gwałtownie nie ucięłam tej rozmowy.
- Jesteś szczęśliwy? – spytałam, przypatrując się mu.
Robert spojrzał na mnie zaskoczony. Kompletnie nie spodziewał się takiego pytania z moich ust.
- Tak, jestem – odpowiedział bez zastanowienia.
- A ze mną byłeś? Choć przez chwilę?
- Byłem – przytaknął, patrząc na mnie. – Kochałem cię, Lila, naprawdę. Ale gdy tylko spotkałem Anię… wszystko, co twoja obecność obok mnie uśpiła, odżyło. Momentalnie. Powinienem był od razu zakończyć nasz związek, ale bałem się, że gdy zostawię ciebie, a z Anią mi nie wyjdzie, to nie dam sobie rady… bałem się zostać sam… Przez to jednak raniłem ciebie, spotykając się z nią za twoimi plecami. Myślałem wtedy tylko o sobie. Potraktowałem cię koszmarnie, przepraszam. Wiem, że nigdy ci tego nie wynagrodzę, mimo że naprawdę bardzo bym chciał… Bo nie zasłużyłaś sobie na takie traktowanie, jesteś naprawdę wspaniałą osobą. Rzadko spotyka się takie kobiety jak ty, wierz mi – mówił.
- Ale to ci nie wystarczyło… – szepnęłam.
- Nie – przyznał. – Mogłabyś być najlepsza, ale nie jesteś moją Anią. A to ona jest miłością mojego życia.
Ceniłam sobie tą szczerość. Naprawdę. Mimo że w jakimś stopniu była ona dla mnie bolesna, to przynajmniej wiedziałam, w czym tkwił problem. To po prostu tak jest – jak się kogoś kocha, to choćby na swojej drodze spotkało się o wiele lepszego od tej osoby człowieka, jakiś pieprzony ideał, nigdy nie pokocha się go tak mocno. Bo nie będzie TĄ osobą. TĄ WŁAŚCIWĄ. Inaczej tego nie da się wyjaśnić.
Musiało jednak minąć kilka lat, abym to zrozumiała. Musiałam pokochać Kubę.
- To życzę wam szczęścia. Naprawdę, Robert, nie żartuję w tej chwili. I nawet cieszę się, że to tak wyszło, wiesz? – spytałam, a oczy Lewandowskiego z każdym kolejnym moim słowem robiły się coraz większe. Nie tego się po mnie spodziewał. Pewnie myślał, że się rozpłaczę, zacznę na niego krzyczeć albo ominę go bez słowa. A ja postąpiłam zupełnie inaczej. – Bardzo mnie zraniłeś, ale dzięki temu teraz już wiem, jak silna jestem i jak wiele potrafię przetrwać.
Pokiwał głową, nie bardzo wiedząc, co ma mi odpowiedzieć. Nie przygotował się na takie coś. Ale nie musiał nic mówić, jego słowa nie były mi już do niczego potrzebne. Czułam spokój. Wiedziałam, że znalazłam to, czego szukałam tyle lat. I to nie był on.
- I wiem jeszcze jedno – dodałam po chwili, przerywając ciszę między nami> Lewy spojrzał na mnie zaskoczony. – Na szczęście to nie ty jesteś miłością mojego życia.
I nagle poczułam, jak ktoś mnie obejmuje w pasie. Uśmiechnęłam się. Kuba pojawił się w idealnym momencie. Normalnie, jak na zawołanie. Tak, jakbyśmy to sobie zaplanowali, co nie było prawdą.
Robert tymczasem spojrzał na nas zszokowany, kompletnie nie wiedząc, co się dzieje. I chyba nie do końca rozumiejąc sytuację.
- Jesteście razem? – spytał, gdy już odzyskał głos.
- Tak – odrzekł krótko Kuba, patrząc na niego z zaciętą miną, jakby chciał mu dać do zrozumienia, że on nie pozwoli mu się do mnie zbliżyć. – I ja nigdy jej nie skrzywdzę tak, jak ty – dodał, ale zamiast patrzeć na Lewego, spoglądał na mnie.
A ja wiedziałam, że mówi prawdę.


*


Po tej rozmowie z Robertem czułam się naprawdę spokojna. Taka lekka i wolna. Trudno to wyjaśnić, ale wydawało się, jakbym odzyskała ducha. Wybaczyłam mu wszystko to, co się stało. Nie zapomniałam, ale nie miałam mu już za złe tego, co mi zrobił. W końcu wyszło nam to na dobre, czyż nie? On był szczęśliwy i ja byłam. A chyba o to nam w życiu chodziło.
- Czego on chciał? – spytał mnie zaniepokojony Kuba, gdy tylko wyszliśmy z hotelu, pożegnawszy się z Lewandowskim i gdy tylko mógł wreszcie zaspokoić swoją ciekawość.
- Wyjaśnić wszystko i mnie przeprosić – odpowiedziałam.
- Znowu? On ci nigdy nie da spokoju – westchnął, kręcąc głową. – Mam z nim pogadać?
- Nie trzeba. Już i tak wie, że z tobą nie ma najmniejszych szans – uśmiechnęłam się pod nosem zadowolona. – Poza tym chyba mu wybaczyłam – dodałam.
- Słucham? – Kuba zatrzymał się gwałtownie i spojrzał na mnie zaskoczony.
- Zrobił mi cholerne świństwo, to fakt, ale wszystko dobrze się skończyło. On ma Anię, ja mam ciebie i oboje jesteśmy szczęśliwi. Po co katować się jakimiś nieprzyjemnymi wspomnieniami? – spytałam beztrosko. – Po co truć sobie życie, gdy jest ono takie piękne? Gdy powinno się z niego korzystać pełnymi garściami?
- Lila… – Wilk szepnął zaskoczony i spoglądając na mnie, jakby zobaczył kogoś zupełnie innego. Chyba nie spodziewał się czegoś takiego po mnie. – Naprawdę wszystko w porządku? – wolał się upewnić.
- W jak najlepszym – uśmiechnęłam się – bo jesteś przy mnie.


*


Tyle się działo w ostatnich dniach, że to aż trudno opisać. Najpierw spotkanie z Robertem, nasza dość dziwna i niespodziewana rozmowa, która chyba zmieniła cały mój światopogląd – stałam się jakaś taka bardziej spokojna. Później zremisowany mecz otwarcia na Narodowym, następnie powrót do Poznania i pełno sportowych emocji przed telewizorem albo w strefie kibica, by kilka dni później ruszyć do Gdańska na Irlandia-Hiszpania. Ostatnie dni więc upływały nam pod znakiem piłki nożnej, czyli tego, co oboje z Kubą kochaliśmy cały sercem. Tego, co nas do siebie zbliżyło, dzięki czemu się poznaliśmy. Byliśmy szczęśliwi, nic nie przeszkadzało nam w delektowaniu się wspólnymi chwilami – oglądaniem meczów, chodzeniem na spacery, spotykaniem się z naszymi przyjaciółmi. Czułam się przy nim dobrze i bezpiecznie, jak nigdy przedtem, i chciałam, aby tak było już zawsze. Przyzwyczaiłam się do naszej słodkiej rutyny, w ogóle mi ona nie przeszkadzała i nawet do głowy mi nie przychodziło, że coś mogłoby nam ją popsuć.
Ale jak to już w życiu bywa – najgorsze nadchodzi wtedy, gdy się tego najmniej spodziewamy. Bo gdy coś jest piękne, musi stać się coś, co sprawi, że to stanie się nieprawdą.
I tak było w naszym przypadku. Wracaliśmy właśnie z meczu Irlandia-Hiszpania do domu. Do naszego wspólnego domu. Mieliśmy więc za sobą kilkugodzinną podróż samochodem z Gdańska do Poznania. Byliśmy zmęczeni, a mimo to energia nas roznosiła. Paradoks, czyż nie? Ale kibic zawsze tak się czuje po obejrzeniu meczu. Do tego byłam zachwycona zwycięstwem moich Hiszpanów, ich grą, która z każdym kolejnym meczem na tym turnieju się rozkręcała, ale również oczarowana wspaniałymi kibicami Irlandii, robiącymi niesamowitą atmosferę na trybunach. A że przyszło nam siedzieć naprawdę blisko nich, mogliśmy poczuć tą magię na własnej skórze. W tej chwili marzyliśmy jednak tylko o ciepłej kąpieli i pójściu spać. Całe szczęście, że nie musiałam iść do pracy, bo mogłabym zasnąć przy biurku i żaden Armagedon bym mnie nie obudził. Akurat dziś miałam wolne, bo drugie klasy były na wycieczkach, więc nie miałam z kim prowadzić zajęcia. Mogłam więc bez przeszkód spać do południa w ramionach mojego chłopaka. I cholernie cieszyłam się na taką przyjemną wizję.
Było trochę po szóstej, gdy zaparkowaliśmy samochód pod naszym blokiem. Winda oczywiście, znowu się zepsuła, ale nawet nie mieliśmy serca kląć na ten przeklęty los. Byliśmy szczęściarzami i taka błahostka nie mogła nas wyprowadzić z równowagi. Mogliśmy przecież wejść po schodach, nie było to nic wielkiego. Rozmawiając ze sobą na temat dzisiejszego spotkania, pokonywaliśmy kolejne stopnie przybliżające nas do zasłużonego wypoczynku po dzisiejszym intensywnym dniu. Nie miałam pojęcia, że to był dopiera początek wrażeń na dziś…
W pierwszym momencie jej nie zauważyłam. Nie rozumiałam więc, dlaczego Kuba stanął jak wryty na ostatnich stopniach i wpatruje się w miejsce, gdzie powinny być drzwi od naszego mieszkania, za którymi czekało na nas miękkie i ciepłe łóżko, zamiast iść do przodu. Dopiero po chwili zauważyłam, że na wycieraczce stoi kobieta. Ładna blondynka o krótko ściętych włosach, tak na oko w naszym wieku. Wyglądała, jakby na kogoś czekała i to od dłuższego czasu. Gdy nas zauważyła, uśmiechnęła się nikle. Niestety, ja nie miałam pojęcia, kim jest ta kobieta…
- Kuba, czekałam na ciebie – powiedziała, kiedy stanęliśmy na klatce schodowej naszego segmentu. – Musimy porozmawiać.
Najwidoczniej tylko ja nie wiedziałam, o co chodzi i co się dzieje.



_________________________

Było za słodko? To macie, co chcieliście!