Otworzyłam oczy, a mój
wzrok automatycznie spoczął na zegarku stojącym na komodzie, który wskazywał
szóstą czterdzieści jeden. Rano. W pierwszej chwili zaczęłam się zastanawiać,
dlaczego obudziłam się już po niecałych pięciu godzinach słodkiego spania, zwłaszcza,
że czułam się bardzo zmęczona po ostatnich dość intensywnych dniach, w których
nie miałam kiedy tak naprawdę porządnie się wyspać, ale po chwili do moich uszu
dotarł krzyk, który wszystko wyjaśniał. To on zapewne wyrwał mnie tak wcześnie
z objęć Morfeusza.
- AAAAA!
Obróciłam się ociężale
na drugi bok i przez lekko zamglone oczy zobaczyłam wydzierającego się na całe
pomieszczenie Kubę.
- Co się tak drzesz? –
warknęłam na niego.
W tak wczesnych
godzinach porannych nigdy nie bywałam jakoś specjalnie miła, zwłaszcza, gdy
ktoś wybudzał mnie z tak potrzebnego mi do normalnego egzystowanie snu. Kuba
nie był pod tym względem traktowany wyjątkowo.
- Lila…? Lila, to ty? –
spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczyma, będąc już totalnie rozbudzony i
chyba troszeczkę zdezorientowany.
- No ja, a kogo żeś się
tutaj spodziewał, co? – ziewnęłam, nie bardzo rozumiejąc, co do mnie mówi.
- Nie wiem… znaczy nikogo…
ale… jak się tu znalazłaś? Kiedy…? – dukał, drapiąc się po głowie. – Przecież
miałaś być dzisiaj – przypomniał sobie po chwili.
- Obiecałam, więc jestem
– westchnęłam znużona. – Chciałam ci zrobić niespodziankę i przyjechałam dzisiaj
w nocy.
- No i zrobiłaś –
uśmiechnął się słodko w moim kierunku – tylko dlaczego mnie nie obudziłaś? –
zapytał po chwili z lekkim wyrzutem.
- A myślisz, że nie
próbowałam? – zirytowałam się trochę, gdy tylko usłyszałam to pytanie. No jakby
nie znał samego siebie! – Nawet cię huk upadającej na podłogę walizki nie
zbudził. Obróciłeś się tylko na drugi bok, pomruczałeś coś pod nosem i spałeś
dalej. I co miałam z tobą zrobić? – wzruszyłam ramionami, próbując mu
uświadomić, że byłam bezradna. – Wiadrem zimnej wody cię potraktować w środku
nocy? Aż tak okrutna to nie jestem, choćbyście nie wiem, co o mnie sądzili… Wypiłam
więc z Kosą herbatę, chwilę pogadaliśmy i jakoś znalazłam tu dla siebie
odrobinkę wolnego miejsca, mimo że się strasznie rozwaliłeś… – mówiłam to tak
właściwie już na pół śpiąc. – A teraz daj mi spać.
- Ale kochanie… – zaczął
Wilk.
- Kuba, porozmawiamy
później, dobrze? – mruknęłam zmęczona, przerywając mu i jednocześnie machając
ręką, jakbym odganiała natrętną muchę. – Nie spałam prawie czterdzieści osiem
godzin, więc daj mi się teraz choć trochę wyspać, to nie będę na ciebie tak warczeć…
– mówiłam to, jednocześnie układając się lepiej na poduszce i przykrywając
kołdrą po same uszy.
- Dobrze, dobrze – Kuba pokiwał
głową, przyswajając sobie moje słowa do świadomości i zgadzając się z nimi po
krótkim namyśle. – Śpij słodko, kochanie, pogadamy jak wrócę z treningu –
pocałował mnie w czoło. – Wiesz, cieszę się, że tu ze mną jesteś – dodał, zanim
wyszedł.
- Ja też się cieszę, że
tu jestem – odszepnęłam.
Uśmiechnęłam się jeszcze
w jego kierunku, ale chyba tego nie zauważył, bo bym już za drzwiami. Nie
przejęłam się tym jednak, tylko zamknęłam oczy i zakopałam się w pościel, aby
nikt więcej mi już nie przeszkadzał w spaniu.
*
Wstałam przed dziesiątą
zmarnowana życiem. Mimo że wreszcie spędziłam w łóżku więcej niż dwie godziny
na dobę, to nie czułam się jakoś spektakularnie wyspana. Ba, chyba było jeszcze
gorzej! Normalnie, jakbym była w czasie sesji, kiedy dwadzieścia cztery godziny
nie starczały na wyuczenie się tych wszystkich hiszpańskich słówek, zwrotów,
ortografii, zasad… Nie pomógł mi nawet zimny prysznic ani kawa, które zafundowałam
sobie, gdy tylko zwlekłam się z łóżka. Niestety, ale wciąż miałam na wpół
przymknięte oczy i ziewałam jak najęta, jakbym całą noc siedziała nad
tłumaczeniami, które były „na wczoraj”. A do tego jeszcze bolały mnie wszystkie
kości, bo Kuba nie dość, że kilkakrotnie w nocy ściągał ze mnie kołdrę, to
jeszcze cholernie rozpychał się przez sen, dwukrotnie prawie zrzucając mnie na
podłogę. Mimo wszystko, kiedy już wyszedł na poranny trening i miałam o wiele
więcej miejsca w łóżku dla siebie, nie poczułam się lepiej. Brakowało mi jego
ciepła obok siebie, nawet jeśli przez niego czułam się w tym momencie tak połamana…
A jakby tego wszystkiego
było mało, to jeszcze sąsiedzi urządzili sobie dzień wiercenia w ścianach. W
Wielki Czwartek. Paranoja.
Usiadłam w kuchni przy
stole i rozprostowałam nogi na krzesełku stojącym naprzeciwko mnie, wzdychając
ciężko nad moim losem. W mieszkaniu panowała nienaturalna cisza, od której się
odzwyczaiłam za sprawą Lesia, który dostarczał mi dużo radości w smutnym po
wyjeździe Kuby mieszkaniu. Na szczęście obaj Jakubowie zapewne wrócą lada
moment z dzisiejszego treningu, a z nimi na pewno nie będę się nudzić.
Westchnęłam po raz kolejny, wiedząc, że do ich przyjścia muszę się budzić.
Dopiero w tym momencie w oczy rzucił mi się talerz, stojący na stoliku i
przykryty półmiskiem, zapewne chroniącym jego zawartość przed wyschnięciem czy
atakiem niepowołanych owadów, które już pobudziły się na wiosnę. Przed nim stała
karteczka z jednym słowem, ale tak wiele mówiącym. Smacznego. Od razu poznałam, że to pismo mojego Wilka, który jakby
przeczuwał, że gdy już zwlekę się z łóżka, to nie będę miała siły, aby zrobić sobie
śniadanie. Kochany mój. Gdy ściągnęłam półmisek z talerza, moim oczom ukazały
się… kanapki. Mimo że to nie było nic nadzwyczajnego, wiedziałam, że Kuba robił
je z myślą o mnie. I dzięki temu od razu, jakby automatycznie, zrobiło mi się
cieplej na sercu.
Właśnie kończyłam jeść
ostatnią z nich, kiedy usłyszałam szczęk przekręcanego klucza w zamku. Chwilę
później do kuchni wszedł Kuba, którego twarz zakrywał… bukiet kwiatów.
Spojrzałam na niego zaskoczona, bowiem nie spodziewałam się po nim czegoś
takiego.
- A co to? Mam jakieś
święto, o którym zapomniałam? – zaśmiałam się.
- Nie – zaprzeczył z
nikłym uśmiechem pod nosem. – To w ramach przeprosin.
Jeszcze bardziej zdębiałam.
Czy był jakiś powód, przez który Kuba miałby mnie przepraszać? Zaczęłam usilnie
w głowie analizować ostatnie wydarzenia i niestety, nic takiego nie
zarejestrowałam. Wilk chyba zauważył, że nie bardzo ogarniam sytuacji, o co mu
w tym momencie chodzi.
- Za co? – spytałam
więc, bo mój ukochany jakoś nie bardzo skłaniał się ku jakimkolwiek wyjaśnieniom.
- Że w ciebie zwątpiłem
– przyznał powoli z miną zbitego psiaka. – Nie powinienem był, ale wariuję tu
bez ciebie i stąd to wszystko…
Pokiwałam głową, powoli
kojarząc, że właśnie nieuchronnie przechodzimy do tematu naszej ostatniej
kłótni, kiedy to poróżniliśmy się o to, że zamiast przyjechać do niego w środę
popołudniu, odwlekłam to, wybierając pomoc Semirowi i Aśce w przekonaniu
Katherine do idei ich związku.
Swoją drogą, ciekawe jak
im poszło?
- A myślisz, że mi jest
łatwo? – spytałam ze smutkiem, odbierając kwiaty z jego rąk i zastanawiając
się, gdzie tu może być jakiś wazon, w które będę je mogła włożyć. W tym momencie
bowiem musiałam mieć czymś zajęte ręce. – Jeśli tak myślisz, to zwyczajnie się
mylisz. Tęsknię za tobą każdego dnia, a najbardziej wieczorami, gdy siedzę sama
w mieszkaniu i nie mam już czym zabić nawiedzających mnie myśli… Wiem jednak, że
sobie poradzimy. Wytrzymaliśmy tyle czasu, ukrywając w sobie uczucia, jakie do
siebie żywimy, to co przy tym są te dwa najbliższe miesiące? – westchnęłam z
nikłym uśmiechem. – Niczym, Kubuś, niczym. Ani się obejrzymy, a będziemy się
zastanawiać, jak ułożyć sobie nasze wspólne życie w przyszłym sezonie – mówiłam
to z niesamowitym przekonaniem w głosie.
Bo naprawdę głęboko
wierzyłam w to, co mówiłam. To są przecież tylko dwa głupie miesiące, podczas
których będziemy do siebie dzwonić, pisać, ja będę wpadać do Gdańska na
weekendy, podczas których Lechia będzie rozgrywała mecze u siebie. To wszystko
sprawi, że czas naszej rozłąki będzie się w szybkim tempie skurczać i zanim się
obejrzymy, będziemy logistycznie rozplanowywać kolejny sezon piłkarski Wilka,
który spędzimy już razem, a nie rozdzieleni tak wielką odległością.
- Naprawdę nadal chcesz
ze mną jechać? I to obojętne, gdzie spędzę następny sezon? – upewniał się,
spoglądając na mnie z nadzieją. – Przecież ty kochasz Poznań! Naprawdę jesteś w
stanie się dla mnie przeprowadzić?
- Naprawdę, Kuba,
naprawdę. Nie zmieniłam zdania i go nie zmienię – uśmiechnęłam się w jego
kierunku dla wzmocnienia efektu. – Wiadomo, że najbardziej bym chciała zostać w
Poznaniu, bo przecież oboje mamy tam naszą rodzinę, przyjaciół, znajomych,
znamy to miasto i je kochamy, ale to nie jest najważniejsze. Najważniejsze,
abyśmy byli razem. Zobaczymy więc, jakie będziesz miał opcje na najbliższy
sezon i wybierzemy z nich wspólnie to, co będzie dobre dla nas oboje –
zadecydowałam. – Zobaczysz, jeszcze zatęsknisz za czasami, kiedy mogłeś ode
mnie odpocząć – zaśmiałam się.
- Co ty gadasz,
kochanie? – spytał Wilczek, przyciągając mnie do siebie. – Nie chcę od ciebie
odpoczywać, tylko chcę cię mieć obok siebie każdego dnia…
Uśmiechnęłam się pod
nosem, słysząc te słowa, po czym wtuliłam się w jego bok z ufnością. Przez
krótką chwilę napawałam się jego obecnością, jego zapachem, jego bliskością, za
którą tak tęskniłam i której tak bardzo mi na co dzień brakuje.
- Ja też cię przepraszam
– szepnęłam mu na ucho, po czym odsunęłam się od niego, by móc mu spojrzeć w
oczy. – Ale wiesz, że jestem cholerną altruistką i jeśli prosi mnie o coś moja
przyszywana siostra, to nie potrafię jej odmówić, ponieważ na sercu leży mi jej
dobro… Taki mam paskudny charakter – westchnęłam, naprawdę nad tym ubolewając.
Mój charakter
wielokrotnie komplikował mi życie, ale chyba już nie mogłam go zmienić,
niestety.
- To Asia cię o to
poprosiła? – Kuba ewidentnie się zdziwił. Pokiwałam więc twierdząco głową. – A
myślałem, że Semir…
- Semir pierwszy z tym
wyskoczył, ale mu odmówiłam – przerwałam mu w pół zdania, aby przypadkiem nie
powiedział czegoś, czego oboje byśmy nie chcieli. – Nie miałam zamiaru wcinać
między wódkę a zakąskę, robić coś za plecami Kaweckiej i w ogóle, ale kiedy Aśka
poprosiła mnie o to samo w tajemnicy przed Stiliciem… nie umiałam jej odmówić,
mimo że nie miałam zamiaru zmieniać swo… naszych planów – westchnęłam. –
Wiedziałam, że ci się to nie spodoba…
- To nie o to chodzi – przerwał
mi Kuba, kręcąc głową i odwracając się do mnie plecami, jakby nie chciał, abym
widziała, jaką ma w tym momencie minę. – Po prostu nie mogę zdzierżyć, że Semir
na co dzień jest bliżej ciebie niż ja, choć to ja jestem twoim chłopakiem. Wiem,
że nie mam powodu, bo nie zrobiłabyś mi czegoś takiego, ale… nie umiem zwalczyć
w sobie tej zazdrości o niego – przyznał.
- Kubuś, ale ty naprawdę
nie masz powodu, by być zazdrosny o jakiegokolwiek faceta, a już zwłaszcza o
Semira – szepnęłam, przytulając się do jego pleców i uśmiechając się pod nosem –
bo zwyczajnie nikt się oprócz ciebie nie liczy. Tłumaczyłam ci to już przecież
tyle razy… – westchnęłam zrezygnowana.
- Wiem, Lila, i naprawdę
próbuję to sobie wbić do głowy, ale nie wychodzi – mruknął, jakby zdegustowany
własną postawą. – A już zwłaszcza jeśli słyszę te niewybredne żarty i
komentarze Semira, które doprowadzają mnie do szału – syknął przez zęby.
- Przecież wiesz, jak
bardzo on lubi dogryzać innym ludziom, a już zwłaszcza, gdy znajdzie u kogoś
słaby punkt – odpowiedziałam. – Poza tym ostatnio sporo nad tym wszystkim myślałam
i wiesz do jakiego doszłam wniosku? – spytałam z uśmiechem, specjalnie
zawieszając głos, aby go zainteresować. Kuba pokręcił przecząco głową. – Że tak
naprawdę nigdy nie kochałam Semira. I nie mówię tego dlatego, by cię uspokoić,
ale dlatego, że taka właśnie jest prawda.
- Ale przecież byłaś z
nim i…
- Pamiętasz tamto lato?
– spytałam, siadając naprzeciwko Kuby i wpatrując się w jego oczy, aby
wiedział, że nie kłamię w tym momencie i aby skupić na sobie jego wzrok. – Wtedy,
gdy Robert mnie zostawił, gdy zrobił to tak nagle, z dnia na dzień. Nie
spodziewałam się tego kompletnie. Byłam bardzo zraniona… co ja ci będę o tym opowiadać,
przecież pamiętasz to doskonale, bo byłeś wtedy obok mnie – westchnęłam. – Nie przekraczałeś jednak granic… nie to, co Semir. A ja wtedy potrzebowałam
poczucia, że jestem przez kogoś kochana, dla niego najważniejsza… I Semir
wykorzystał ten moment, dał mi to, czego w tamtej chwili oczekiwałam –
wyjaśniłam. – Minęły jednak już dwa lata, dzięki czemu na wszystko spojrzałam
inaczej. I ostatnio zwyczajnie doszłam do wniosku, że tak naprawdę wtedy chciałam
tym byciem z Semirem wzbudzić zazdrość w Robercie. Myślałam, że gdy zobaczy nas
razem, to uświadomi sobie, iż to ja jestem najważniejszą kobietą jego życia i
do mnie wróci… Wiem, głupie – mruknęłam pod nosem, uśmiechając się ironicznie.
– Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że on to wszystko z Lewandowskim ukartował… że
swoim zachowaniem pomagałam mu realizować ich chory plan.
- Ale Lila… jak to? –
nie rozumiał. – To nie jest w twoim stylu…
- Nawet nie wiesz, jak
mi miło, że masz o mnie takie dobre zdanie, kochanie – cmoknęłam go w polik,
szeroko się uśmiechając – ale wtedy byłam zupełnie innym człowiekiem. Poza tym
zraniona kobieta może się posunąć do najgorszych rzeczy i sama to wtedy
udowodniłam.
- A jak na to wszystko
wpadłaś po takim okresie czasu? – zainteresował się Kuba, przetrawiając sobie
te informacje.
- Pamiętasz tą imprezę,
na której dowiedziałam się, że Robert powiedział Semirowi, aby ten mnie
pocieszył, gdy on mnie zostawi? – spytałam.
- Jak mógłbym zapomnieć?
Następnego dnia przecież już byłaś spakowana i gotowa, by wylecieć do
Hiszpanii, a ja… a moje serce niemal pękło wtedy na pół… – przyznał ze
smutkiem, wspominając tamte chwile. Trudne dla nas oboje.
- Gdybym tylko wiedziała… – westchnęłam.
- To byś się wściekła i pewnie
już nigdy nie wróciła do Polski, a tak… – uśmiechnął się pod nosem, nie
dokańczając zdania. Oboje jednak wiedzieliśmy, o co mu chodzi w tej chwili. –
Ale dobra, wróćmy do pierwotnego tematu.
- No właśnie – przywołałam się do porządku. –
Tamtego wieczoru mieliśmy się wszyscy spotkać w klubie, pamiętasz? Ja utknęłam
w korku, bo jakiś pacan postawił samochód na torach tramwajowych i się przez to
trochę spóźniłam. Kiedy weszłam do środka, Semira właśnie podrywała jakaś
lalunia, a ja zamiast się wściec na niego, zwyczajnie wzruszyłam ramionami,
zamówiłam drinka i poszłam do was do loży. Dla porównania, gdyby teraz jakaś
laleczka podrywała cię na moich oczach, bym je jej wydrapała własnymi
paznokciami, wiesz? – uśmiechnęłam się triumfalnie.
- Naprawdę? – Kuba
starał się zamaskować fakt, że taka sytuacja sprawia mu pewną satysfakcję, ale…
szczerze, to nie bardzo mu to wyszło.
- Naprawdę, ale lepiej
nie próbuj tego sprawdzać, bo tobie też się w takiej sytuacji dostanie. I to
może nawet bardziej od niej – pogroziłam mu palcem, śmiejąc się jednak pod
nosem, co nie sprawiało, że zabrzmiałam w tym momencie poważnie.
- Nie mam zamiaru,
kochanie – zapewnił mnie solennie. – Poza tym żadne inne kobiety mnie nie
interesują, a już w ogóle, kiedy jesteś przy mnie. One przy tobie zwyczajnie bledną
– pocałował mój nos, będąc w tym momencie całkowicie poważnym.
- Umiesz się podlizywać,
nie ma co tamto – zaśmiałam się, dając mu pstryczka w nos. – A właśnie, gdzie
jest Kosa? – wróciłam po chwili do rzeczywistości, rozglądając się po bokach. –
Zgubił się po drodze? – zainteresowałam się.
- Nie, Kosa rano zabrał ze
sobą swoje rzeczy i zaraz po treningu pojechał do Warszawy. Nic ci w nocy na
ten temat nie wspominał? – zapytał, a ja pokręciłam przecząco głową. – Mamy więc
teraz dwa dni dla siebie, bo później to będziemy się tu musieli kisić w
czwórkę, gdyż Młody wróci z Paulą – dodał.
- No to trzeba te dwa
dni należycie wykorzystać – zamruczałam mu do ucha niczym kotka. Kuba od razu
uśmiechnął się sugestywnie, przyciągając mnie do siebie niemalże z pewną
zaborczością. – Daj mi więc dziesięć minut na ogarnięcie się i możemy wychodzić
– oznajmiłam mu po chwili, zeskakując w pośpiechu z jego kolan.
- Co? Ale jak? Gdzie
idziemy? – Wilk nie zrozumiał mojego zachowania.
Nic w tym dziwnego, w
końcu w tej chwili wysyłałam mu sprzeczne sygnały. Ale taki właśnie był mój
cel.
- Ja mam to wiedzieć? –
wzruszyłam ramionami, udając zaskoczoną. – Przecież to ty tu mieszkasz od ponad
dwóch miesięcy, powinieneś więc wiedzieć, co chcesz mi pokazać w twoim już nie
takim nowym miejscu zamieszkania – dodałam, idąc już do łazienki, by
doprowadzić się jakoś do oglądalności i nie wystraszyć przechodniów moim
wyglądem, który z rana nie był za dobry. I zanim zamknęłam za sobą drzwi,
krzyknęłam jeszcze do Kuby: – Ach i wstaw te piękne kwiaty do wazonu! Bo ja nie
mam pojęcia, gdzie wy tu takie naczynia trzymacie…
*
Dni mijały jak z bicza
strzelił. Tak to już jest, że gdy się na coś czeka, to każda minuta dłuży się w
nieskończoność, a gdy już to się dostaje, to świat jakby przyśpieszał. Nie
lubiłam tego uczucia, zwłaszcza jeśli tyczyło się chwil, które spędzałam z
Kubą. W czwartek bawiliśmy się świetnie na mieście. Kuba pokazał mi kilka
miejsc, w których na co dzień bywa, nawet przypadkiem spotkaliśmy jego kumpli z
zespołu ze swoimi drugimi połówkami, jednak i tak większość wieczoru
spędziliśmy tylko we dwoje. I to nie na żadnej imprezie, w końcu trwał Wielki
Tydzień, tylko na spacerach po mieście czy po plaży, jedzeniu, rozmowach i wygłupach,
jak za starych, dobrych czasów. Chcieliśmy nacieszyć się sobą, cieszyliśmy się więc
każdą wspólną chwilą, pstrykaliśmy masę zdjęć, napawając się tym, że możemy być
wreszcie razem. Nic więc dziwnego, że po tak intensywnym we wrażenia dniu w
piątek nie mieliśmy ochoty gdziekolwiek wychodzić. Zostaliśmy więc w
mieszkaniu, zaszyliśmy się w kuchni, by przygotować wyżerkę na zbliżające się
święta. A z Kubą to nie jest takie proste, jakby się komuś mogło wydawać…
zwłaszcza, gdy ten dorwie się do mąki, która sprawia mu tak wiele radochy i
zapragnie zrobić scenę z filmu, w którym główni bohaterowie się nią obrzucają.
Ze mną mu to jednak niezbyt dobrze wyszło, bo tylko mnie tym zdenerwował. Nakrzyczałam
więc na niego, po czym stwierdziłam, że już dzisiaj z nim więcej nie przebywam.
Długo jednak mój strajk nie trwał (w sumie sama bym tego odseparowania od niego
nie wytrzymała, ale Wilk mnie ubiegł… to jedna z wielu rzeczy, które w nim
kocham – ma słabszą silną wolę ode mnie), ponieważ Kuba w ramach przeprosin
zrobił romantyczny obiad przy świecach, którym mnie totalnie rozbroił, mimo że
podczas niego zaserwował… zupkę z proszku! Ale zadbał przy tym o każdy nawet
najdrobniejszy szczegół wystroju, dzięki czemu była to najlepsza zupka w
proszku, jaką w życiu jadłam.
W sobotę popołudniu
zjawił się Kosa z Paulą i już nie mieliśmy całego mieszkania tylko dla siebie.
Do tego chłopcy wrócili do treningów, ponieważ w poniedziałek rozgrywali mecz,
mimo świąt, przeciwko Zagłębiu Lubin, dlatego automatycznie więcej czasu
spędzałam z wybranką Koseckiego, aniżeli z moim własnym chłopakiem. Wspólnie z
Pauliną poszłyśmy poświęcić koszyk z jedzeniem, wspólnie upiekłyśmy ciasta
(znaczy – ja piekłam makowca, a ona sernik i babkę, ale i tak większość czasu
byłyśmy razem w kuchni) i wspólnie próbowałyśmy upchnąć żarcie, które
przywieźli ze sobą z Warszawy do tej małej lodówki, którą chłopcy mieli w
Gdańsku. A nie była to łatwa sztuka, bowiem wcześniej o zapasy zadbała mama
mojego Kuby, dając mi niezłą wałówkę, gdy tylko dowiedziała się, że jadę na
święta nad morze, byleby jej synuś, broń Boże!, nie umarł z głodu. Okazało się,
że pani Kosecka jest taka sama. Miałyśmy więc spory logistyczny orzech do
zgryzienia. Dopiero, gdy obaj Jakubowie wrócili, udało nam się go rozwikłać.
Chłopcy zjedli kopytka przywiezione z Warszawy i pierogi z Poznania, dzięki
czemu od razu zrobiło się więcej miejsca w lodówce na resztę pozamrażanych
frykasów, które gdy tylko z Paulą odjedziemy, nie dadzą chłopakom umrzeć z
głodu… do naszych ponownych odwiedzin. Niedzielę natomiast spędziliśmy
świątecznie, tak jak należy. Kościółek rano, później śniadanie wielkanocne,
przełamywanie się jajkiem, następnie trening chłopaków, potem świąteczne
rozmowy z naszymi rodzinami, popołudniowy maraton filmowy, którego nie
przerwałyśmy z Pauliną nawet, gdy nasi chłopcy poszli na popołudniowy trening,
wspólna kolacja i do wyrka.
Te wszystkie świąteczne
dni tak mnie zmęczyły, że nawet nie usłyszałam, kiedy Kuba wstał następnego
ranka. Ze snu wyrwało mnie dopiero szarpnięcie. Gdy otworzyłam oczy, okazało
się, że Wilk trzyma mnie na rękach i że jestem z nim w łazience. Mimowolnie
pisnęłam, uświadamiając sobie, co on Kuba w tym momencie uroił sobie w tej
swojej główce, ale na nic to się zdało. Było już za późno. Po chwili
wylądowałam w wannie pełnej wody.
- Śmigus Dyngus! –
krzyknął roześmiany od ucha do ucha Kuba, kiedy lądowałam, robiąc się cała
mokra.
- Ała, kurwa! –
krzyknęłam na całe mieszkanie, zapewne budząc w taki niekulturalny sposób naszych
sąsiadów (albo przynajmniej współlokatorów), bo sobie przez niego właśnie kości
zbiłam. – Ej, trochę delikatności! – jęknęłam, rozmasowując sobie łokieć.
Całe szczęście, że woda
była letnia, bo gdyby wrzucił mnie do lodowatej, to bym się na nim zemściła.
Choć w sumie… i tak się zemszczę. Zemsta jest słodka.
- Kotku, nie złość się
na mnie – Wilk tymczasem dał mi pstryczka w nos, będąc wielce zadowolonym z
wyniku jego intrygi i nie przejmując się moim humorem. – Przecież jest taki
zwyczaj od dawien dawna, żeby śliczne panny w poniedziałek wielkanocny wodą
oblewać, nie mogłem więc pominąć najpiękniejszej kobiety pod słońcem, wybranki
mojego serca – śmiał się.
- To nie mogłeś wylać na
mnie wiadro wody, gdy spałam? – spytałam, przerywając mu. – Albo popsikać mnie
czymś, gdy wejdę rano na śniadanie do kuchni? Musiałeś obić mi kość ogonową?
Nie będę mogła teraz normalnie siedzieć przez ciebie – marudziłam.
- Jezu, zrobiłem ci
krzywdę? – mina od razu mu zrzedła. Momentalnie doskoczył do wanny, w której wciąż
leżałam w mokrej piżamie i zaczął mnie całować po policzkach, przepraszając
mnie w ten sposób za swoje zachowanie. – Nie pomyślałem, przepraszam.
- Masz rację, nie
pomyślałeś – mruknęłam rozzłoszczona.
Choć tak naprawdę złość
mi już trochę na niego przeszła, kiedy zobaczyłam, jak się przejął. Poza tym
miałam w głowie niecny plan, który aż żal byłoby nie wykorzystać, zwłaszcza, że
Kuba był w tym momencie tak zaaferowany przepraszaniem mnie, tak żywo dotknięty
tym, że nieumyślnie mi zrobił krzywdę… tak, to była odpowiednia okoliczność.
Capnęłam go więc za rękę i całą siłą, jaką
tylko w sobie miałam, wciągnęłam go do wanny. Kuba nie spodziewał się takiego
ruchu z mojej strony, dlatego nie zgłaszał żadnego oporu. Chwilę później już
leżał na mnie zdezorientowany, będąc również cały mokry. Choć przez jego
obecność mokra była też podłoga w łazience, ponieważ pół wody ze zbiornika
wylała się z wanny, gdy tylko ten do mnie dołączył. To wszystko sprawiło, że
śmiałam się do rozpuku, prawie się krztusząc. A już zwłaszcza, gdy zobaczyłam
minę Kuby.
- Osz ty, małpo jedna! –
zaśmiał się Wilk. – Przebiegła lisica z ciebie!
- Jeszcze tego nie
wiedziałeś? – udałam zdziwienie. – Po tylu latach znajomości?
Nie mogłam powstrzymać
się od śmiechu, a jakby tego było mało, to Wilk mnie jeszcze w tej chwili łaskotał,
co potęgowało moje rozbawienie.
I właśnie w takim
momencie do łazienki wszedł Kuba, a za nim zaspana Paulina. Pewnie zbudziliśmy
ich naszym głośnym zachowaniem. Oboje spojrzeli na nas, jak na idiotów. W sumie
nie wyglądało to zbyt normalnie. Byliśmy w wannie. W ciuchach. We wodzie, która,
jakby tego było mało, była również na podłodze. Ich miny były więc naprawdę przekomiczne.
- Jak dzieci – westchnął
Kosecki, patrząc na nas z rozbawieniem i kręcąc głową z dezaprobatą.
- I kto to mówi? –
prychnęłam, próbując się jakoś uspokoić.
Ale nie bardzo mi to
wychodziło.
- Ale ja tego nie
posprzątam! – oznajmiła nam Paulina, gdy tylko zorientowała się w zaistniałej
sytuacji, po czym obróciła się na pięcie i demonstracyjnie opuściła
pomieszczenie, kierując się w stronę kuchni.
A my wszyscy (czyli ja i
obaj Jakubowie), jak jeden mąż, roześmialiśmy się w tym samym momencie. Bo
inaczej nie dało się skomentować zachowania szatynki.
*
- Kochanie, mam coś dla
ciebie – powiedział Kuba przed wyjściem na przedmeczowe zgrupowanie.
Od porannego zajścia
wśród domowników gdańskiego mieszkania zlokalizowanego niedaleko PGE Areny panowała
niezwykła wesołość. Łazienkę posprzątał Wilk, który sam się zaoferował,
stwierdzając, że to będzie kara za straty moralne, jakie przysporzył mi swoim
pomysłem. Ja w tym czasie opatrzyłam swoje rany. Miałam kilka siniaków i
zadrapań, ale będę żyć. Co prawda Kuba, gdy tylko zobaczył moje obrażenia,
przejął się tym tak dogłębnie, że teraz nie dawał mi spokoju. Ale ja się na nic
nie uskarżałam, bo kiedy będąc tutaj ostatnim razem zwichnęłam staw skokowy,
był jeszcze gorszy.
- Tak? – zainteresowałam
się, siadając na łóżku i wpatrując się w niego intensywnie.
Po chwili miałam w
rękach ozdobną torebkę, a w środku była… koszulka Lechii Gdańsk z jego
nazwiskiem na plecach. Nie wiedziałam, co mam w tym momencie zrobić. W
normalnych warunkach skakałabym z radości, w końcu był to trykot mojego
chłopaka, ale… ale to nie były normalne warunki. Co prawda, jako dziewczynie
Kuby, wypadało mi założyć na siebie koszulkę z jego nazwiskiem, gdy wybierałam
się mu dopingować z trybun, jednak byłam też – a może nawet i przede wszystkim
– kibicem Lecha, zespołu niezaprzyjaźnionego (łagodnie mówiąc) z Lechią i nie
mogłabym w żaden sposób go zdradzić. A ubranie koszulki innego zespołu, niż
Kolejorz, uważałam za coś takiego. Nie wiedziałam tylko, jak delikatnie mam mu
to oznajmić. Nie chciałam go urazić, bowiem wiedziałam, że jest to dla niego
ważne. Inaczej by mi przecież czegoś takiego nie dawał do zrozumienia.
- Kubuś, jest piękna,
ale… – westchnęłam, spoglądając na niego błagalnie – wiesz, że nie mogę.
- Wiem, wiem –
uśmiechnął się do mnie, jakby w ogóle się tym nie przejął – dlatego mam dla
ciebie jeszcze jeden prezent. Proszę – powiedział, po czym zza pleców wyciągnął
kolejny pakunek. – Znam cię i wiem doskonale, że choćby nie wiem co, nie
założysz koszulki innego polskiego zespołu niż Lech, dlatego nie mam pretensji
do ciebie o to, że tamten prezent ci się nie spodobał. Oczywiście, byłoby mi
niesamowicie miło, gdybyś jednak miała moją koszulkę na meczu zespołu, w którym
aktualnie gram… ale w pełni to rozumiem – wyjaśnił mi ze spokojem. – Jestem
wręcz dumny, że chodzę z tak prawdziwym kibicem jak ty.
Te kilka zdań wzruszyło
mnie do głębi, bowiem było to z jego strony wielkie „poświęcenie”, jednak
starałam się mu tego nie pokazać. Nie chciałam, aby już kompletnie zmienił o
mnie zdanie i stwierdził, że jestem ciepłą kluchą.
- Jeśli chcesz, mogę
założyć twoją koszulkę z Lecha, bo tak się składa, że mam ją ze sobą –
zaproponowałam wspaniałomyślnie. – Ale nie wiem, czy by się to dla mnie dobrze
skończyło…
- Nie, nie zgadzam się
na to – zaprzeczył od razu, autentycznie się bojąc, że coś takiego zrobię. W
sumie… byłabym do tego zdolna. – I właśnie dlatego mam nadzieję, że drugi
prezent będzie bardziej odpowiedni.
Otworzyłam więc pakunek
z nadzieją, że ma rację. Tym razem moim oczom ukazała się koszula w
biało-zieloną kratę, czyli w barwach, w jakich występuje Lechia Gdańsk. Nie
dość, że była idealna nie mecz Lechistów, to jeszcze po przymierzeniu okazało
się, że była idealnie dopasowana do mojej figury.
- Jak ty mnie dobrze
znasz – uśmiechnęłam się w kierunku Kuby, całując go.
Innego komentarza nie
potrzebowaliśmy.
*
Czas naprawdę szybko
płynie. Ja przynajmniej nie umiałam za nim nadążyć. Ani się obejrzałam, był już
wtorek, czyli dzień mojego powrotu. Był to najlepszy tydzień jaki przeżyłam,
mimo porażki Lechii, przez którą Kuba nie był w dobrym nastroju podczas
ostatniego naszego wspólnego dnia, musiałam jednak już wracać do szarej
codzienności. Hm, w sumie to ciekawe, jak tam poszły święta u Stiliciów? Aśka (a
tym bardziej Semir) nic się do mnie nie odzywała, miałam nadzieję, że gdy wrócę
do Poznania, to nie okaże się, że się tam pozabijali, czy coś i że będę musiała
zbierać trupy. Ale w tej chwili nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, bo
przy pomocy Kuby upychałam moje rzeczy do walizki, co poniekąd było
równoznaczne z naszym rozstaniem. Kolejnym.
- Naprawdę musisz już
jechać? – jęknął Wilczek po raz kolejny tego popołudnia.
Zachowywał się niczym
pięcioletni chłopczyk i jeśli mam być szczera, to powoli zaczynało działać mi
to na nerwy.
- Przecież wiesz, że tak
– westchnęłam.
- Nie lubię tego –
prychnął. – Wiesz, że będę za tobą tęsknił? – spojrzał na mnie cielęcym
wzrokiem.
- Wiem, bo ja też –
ucałowałam go. – Ale przecież zobaczymy się za tydzień w Poznaniu –
uśmiechnęłam się.
Bo piętnastego kwietnia
właśnie Lech podejmować będzie Lechię przy Bułgarskiej. To chyba będzie dla
mnie najtrudniejszy mecz w tym sezonie. Dla Kuby zapewne również. Ale decydując
się na to wypożyczenie, musieliśmy się z taką sytuacją liczyć.
- Wiem, wiem – mówił – ale
już się przyzwyczaiłem, że jesteś obok mnie…
- Dasz radę, na pewno –
cmoknęłam jego polik po raz kolejny, nie mając ochoty wdawać się z nim w
jakąkolwiek dyskusję.
W końcu ja czułam to
samo co on. Było mi naprawdę ciężko się z nim żegnać, ale ktoś musiał w tym
duecie trzymać fason i się nie rozklejać. Padło na mnie. I w takiej trochę
przygnębiającej atmosferze mijały nam nasze ostatnie wspólne chwile w tym
mieszkaniu. Za moment Kuba miał mnie odwieźć na dworzec, gdzie teraz pewnie
Kosa czule żegna się z Pauliną. I kiedy już zbieraliśmy się do wyjścia, Wilkowi
akurat musiało się coś przypomnieć. Jak na złość. Powoli zaczynałam się
zastanawiać, czy nie robi tego umyślnie, chcąc, abym spóźniła się na pociąg.
Szkoda tylko, że w tym wszystkim zapomina, iż musze jutro stawić się w pracy…
- Poczekaj, mam coś dla
ciebie – powiedział, kiedy łapałam za ucho walizki, chcąc wyjść z mieszkania.
- Kuba, bo się przez
ciebie na pociąg spóźnię – jęknęłam, ale nie zatrzymało go to w żadne sposób.
- Nie spóźnisz się – Wilk
uśmiechnął się rozbrajająco minutę później, kiedy wrócił z pokoju, trzymając w
ręce coś niewielkiego. – Proszę – powiedział, podając mi to po chwili.
Spojrzałam na niego zdezorientowana, niewiele rozumiejąc z tego, co się właśnie
dzieje. – To są kluczyki do mojego auta, które stoi w garażu i tak właściwie
nie jest używane, bo wszędzie mam blisko.
- Dlaczego mi je dajesz?
– wciąż nie bardzo rozumiałam.
- Bo tobie się na pewno
przydadzą – wytłumaczył. – Nie tylko w poruszaniu się po Poznaniu, ale także będziesz
mogła przyjeżdżać do mnie, kiedy tylko będziesz chciała i już nigdy więcej nie
będziesz uzależniona od rozkładu jazdy pociągów – uśmiechnął się na koniec,
zadowolony ze swojego pomysłu.
- Ale Kuba… ja nie mogę…
- Pamiętaj, że jesteśmy
razem i co moje jest także i twoje – odpowiedział z przekonaniem, zaciskając
swoimi dłońmi kluczyki od jego auta w mojej dłoni.
- Ale… – zaczęłam.
- Czekaj, mam dla ciebie
jeszcze jedne klucze – przerwał mi, bo znowu coś mu się przypomniało. Poszperał
chwilę w kieszeniach swoich dżinsów, po czym włożył mi do drugiej ręki pęk
kluczy z przyczepionym do nich breloczkiem z napisem GDAŃSK. – Te są od
mieszkania, abyś już nigdy więcej nie musiała sterczeć na wycieraczce i czekać,
aż któryś z nas ci łaskawie otworzy – uśmiechnął się. – Skoro masz już auto i
będziesz mogła mi składać niezapowiedziane wizyty, będą one jeszcze bardziej
potrzebne, ponieważ nigdy nie wiadomo, czy będziemy z Kosą w domu, gdy
przyjedziesz.
Chciałam zaprzeczyć,
naprawdę, ale Kuba mówił to z takim przekonaniem, że nie mogłam. Zwyczajnie nie
mogłam.
- Wiesz, że cię kocham?
– odpowiedziałam więc, rzucając mu się na szyję.
- Wiem – ten cmoknął
mnie z nos, uśmiechając się przy tym łobuzersko. – Ja ciebie też.
- Hm, skoro mam auto, to
jeszcze nie muszę odjeżdżać, prawda? – spytałam z cwanym uśmieszkiem. Kuba
pokiwał zamaszyście głową. – W takim wypadku wypadałoby skorzystać z wolnej
chaty – zaśmiałam się.
Na jego reakcję nie
musiałam w ogóle czekać.
___________________________
Pięćdziesiąty, wow! Kiedy to minęło?
Sielanka, sielanka, sielanka.
Jednym słowem: nuuudy.