niedziela, 30 marca 2014

50. Gdańska (nie)codzienność.



Otworzyłam oczy, a mój wzrok automatycznie spoczął na zegarku stojącym na komodzie, który wskazywał szóstą czterdzieści jeden. Rano. W pierwszej chwili zaczęłam się zastanawiać, dlaczego obudziłam się już po niecałych pięciu godzinach słodkiego spania, zwłaszcza, że czułam się bardzo zmęczona po ostatnich dość intensywnych dniach, w których nie miałam kiedy tak naprawdę porządnie się wyspać, ale po chwili do moich uszu dotarł krzyk, który wszystko wyjaśniał. To on zapewne wyrwał mnie tak wcześnie z objęć Morfeusza.
- AAAAA!
Obróciłam się ociężale na drugi bok i przez lekko zamglone oczy zobaczyłam wydzierającego się na całe pomieszczenie Kubę.
- Co się tak drzesz? – warknęłam na niego.
W tak wczesnych godzinach porannych nigdy nie bywałam jakoś specjalnie miła, zwłaszcza, gdy ktoś wybudzał mnie z tak potrzebnego mi do normalnego egzystowanie snu. Kuba nie był pod tym względem traktowany wyjątkowo.
- Lila…? Lila, to ty? – spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczyma, będąc już totalnie rozbudzony i chyba troszeczkę zdezorientowany.
- No ja, a kogo żeś się tutaj spodziewał, co? – ziewnęłam, nie bardzo rozumiejąc, co do mnie mówi.
- Nie wiem… znaczy nikogo… ale… jak się tu znalazłaś? Kiedy…? – dukał, drapiąc się po głowie. – Przecież miałaś być dzisiaj – przypomniał sobie po chwili.
- Obiecałam, więc jestem – westchnęłam znużona. – Chciałam ci zrobić niespodziankę i przyjechałam dzisiaj w nocy.
- No i zrobiłaś – uśmiechnął się słodko w moim kierunku – tylko dlaczego mnie nie obudziłaś? – zapytał po chwili z lekkim wyrzutem.
- A myślisz, że nie próbowałam? – zirytowałam się trochę, gdy tylko usłyszałam to pytanie. No jakby nie znał samego siebie! – Nawet cię huk upadającej na podłogę walizki nie zbudził. Obróciłeś się tylko na drugi bok, pomruczałeś coś pod nosem i spałeś dalej. I co miałam z tobą zrobić? – wzruszyłam ramionami, próbując mu uświadomić, że byłam bezradna. – Wiadrem zimnej wody cię potraktować w środku nocy? Aż tak okrutna to nie jestem, choćbyście nie wiem, co o mnie sądzili… Wypiłam więc z Kosą herbatę, chwilę pogadaliśmy i jakoś znalazłam tu dla siebie odrobinkę wolnego miejsca, mimo że się strasznie rozwaliłeś… – mówiłam to tak właściwie już na pół śpiąc. – A teraz daj mi spać.
- Ale kochanie… – zaczął Wilk.
- Kuba, porozmawiamy później, dobrze? – mruknęłam zmęczona, przerywając mu i jednocześnie machając ręką, jakbym odganiała natrętną muchę. – Nie spałam prawie czterdzieści osiem godzin, więc daj mi się teraz choć trochę wyspać, to nie będę na ciebie tak warczeć… – mówiłam to, jednocześnie układając się lepiej na poduszce i przykrywając kołdrą po same uszy.
- Dobrze, dobrze – Kuba pokiwał głową, przyswajając sobie moje słowa do świadomości i zgadzając się z nimi po krótkim namyśle. – Śpij słodko, kochanie, pogadamy jak wrócę z treningu – pocałował mnie w czoło. – Wiesz, cieszę się, że tu ze mną jesteś – dodał, zanim wyszedł.
- Ja też się cieszę, że tu jestem – odszepnęłam.
Uśmiechnęłam się jeszcze w jego kierunku, ale chyba tego nie zauważył, bo bym już za drzwiami. Nie przejęłam się tym jednak, tylko zamknęłam oczy i zakopałam się w pościel, aby nikt więcej mi już nie przeszkadzał w spaniu.


*


Wstałam przed dziesiątą zmarnowana życiem. Mimo że wreszcie spędziłam w łóżku więcej niż dwie godziny na dobę, to nie czułam się jakoś spektakularnie wyspana. Ba, chyba było jeszcze gorzej! Normalnie, jakbym była w czasie sesji, kiedy dwadzieścia cztery godziny nie starczały na wyuczenie się tych wszystkich hiszpańskich słówek, zwrotów, ortografii, zasad… Nie pomógł mi nawet zimny prysznic ani kawa, które zafundowałam sobie, gdy tylko zwlekłam się z łóżka. Niestety, ale wciąż miałam na wpół przymknięte oczy i ziewałam jak najęta, jakbym całą noc siedziała nad tłumaczeniami, które były „na wczoraj”. A do tego jeszcze bolały mnie wszystkie kości, bo Kuba nie dość, że kilkakrotnie w nocy ściągał ze mnie kołdrę, to jeszcze cholernie rozpychał się przez sen, dwukrotnie prawie zrzucając mnie na podłogę. Mimo wszystko, kiedy już wyszedł na poranny trening i miałam o wiele więcej miejsca w łóżku dla siebie, nie poczułam się lepiej. Brakowało mi jego ciepła obok siebie, nawet jeśli przez niego czułam się w tym momencie tak połamana…
A jakby tego wszystkiego było mało, to jeszcze sąsiedzi urządzili sobie dzień wiercenia w ścianach. W Wielki Czwartek. Paranoja.
Usiadłam w kuchni przy stole i rozprostowałam nogi na krzesełku stojącym naprzeciwko mnie, wzdychając ciężko nad moim losem. W mieszkaniu panowała nienaturalna cisza, od której się odzwyczaiłam za sprawą Lesia, który dostarczał mi dużo radości w smutnym po wyjeździe Kuby mieszkaniu. Na szczęście obaj Jakubowie zapewne wrócą lada moment z dzisiejszego treningu, a z nimi na pewno nie będę się nudzić. Westchnęłam po raz kolejny, wiedząc, że do ich przyjścia muszę się budzić. Dopiero w tym momencie w oczy rzucił mi się talerz, stojący na stoliku i przykryty półmiskiem, zapewne chroniącym jego zawartość przed wyschnięciem czy atakiem niepowołanych owadów, które już pobudziły się na wiosnę. Przed nim stała karteczka z jednym słowem, ale tak wiele mówiącym. Smacznego. Od razu poznałam, że to pismo mojego Wilka, który jakby przeczuwał, że gdy już zwlekę się z łóżka, to nie będę miała siły, aby zrobić sobie śniadanie. Kochany mój. Gdy ściągnęłam półmisek z talerza, moim oczom ukazały się… kanapki. Mimo że to nie było nic nadzwyczajnego, wiedziałam, że Kuba robił je z myślą o mnie. I dzięki temu od razu, jakby automatycznie, zrobiło mi się cieplej na sercu.
Właśnie kończyłam jeść ostatnią z nich, kiedy usłyszałam szczęk przekręcanego klucza w zamku. Chwilę później do kuchni wszedł Kuba, którego twarz zakrywał… bukiet kwiatów. Spojrzałam na niego zaskoczona, bowiem nie spodziewałam się po nim czegoś takiego.
- A co to? Mam jakieś święto, o którym zapomniałam? – zaśmiałam się.
- Nie – zaprzeczył z nikłym uśmiechem pod nosem. – To w ramach przeprosin.
Jeszcze bardziej zdębiałam. Czy był jakiś powód, przez który Kuba miałby mnie przepraszać? Zaczęłam usilnie w głowie analizować ostatnie wydarzenia i niestety, nic takiego nie zarejestrowałam. Wilk chyba zauważył, że nie bardzo ogarniam sytuacji, o co mu w tym momencie chodzi.
- Za co? – spytałam więc, bo mój ukochany jakoś nie bardzo skłaniał się ku jakimkolwiek wyjaśnieniom.
- Że w ciebie zwątpiłem – przyznał powoli z miną zbitego psiaka. – Nie powinienem był, ale wariuję tu bez ciebie i stąd to wszystko…
Pokiwałam głową, powoli kojarząc, że właśnie nieuchronnie przechodzimy do tematu naszej ostatniej kłótni, kiedy to poróżniliśmy się o to, że zamiast przyjechać do niego w środę popołudniu, odwlekłam to, wybierając pomoc Semirowi i Aśce w przekonaniu Katherine do idei ich związku.
Swoją drogą, ciekawe jak im poszło?
- A myślisz, że mi jest łatwo? – spytałam ze smutkiem, odbierając kwiaty z jego rąk i zastanawiając się, gdzie tu może być jakiś wazon, w które będę je mogła włożyć. W tym momencie bowiem musiałam mieć czymś zajęte ręce. – Jeśli tak myślisz, to zwyczajnie się mylisz. Tęsknię za tobą każdego dnia, a najbardziej wieczorami, gdy siedzę sama w mieszkaniu i nie mam już czym zabić nawiedzających mnie myśli… Wiem jednak, że sobie poradzimy. Wytrzymaliśmy tyle czasu, ukrywając w sobie uczucia, jakie do siebie żywimy, to co przy tym są te dwa najbliższe miesiące? – westchnęłam z nikłym uśmiechem. – Niczym, Kubuś, niczym. Ani się obejrzymy, a będziemy się zastanawiać, jak ułożyć sobie nasze wspólne życie w przyszłym sezonie – mówiłam to z niesamowitym przekonaniem w głosie.
Bo naprawdę głęboko wierzyłam w to, co mówiłam. To są przecież tylko dwa głupie miesiące, podczas których będziemy do siebie dzwonić, pisać, ja będę wpadać do Gdańska na weekendy, podczas których Lechia będzie rozgrywała mecze u siebie. To wszystko sprawi, że czas naszej rozłąki będzie się w szybkim tempie skurczać i zanim się obejrzymy, będziemy logistycznie rozplanowywać kolejny sezon piłkarski Wilka, który spędzimy już razem, a nie rozdzieleni tak wielką odległością.
- Naprawdę nadal chcesz ze mną jechać? I to obojętne, gdzie spędzę następny sezon? – upewniał się, spoglądając na mnie z nadzieją. – Przecież ty kochasz Poznań! Naprawdę jesteś w stanie się dla mnie przeprowadzić?
- Naprawdę, Kuba, naprawdę. Nie zmieniłam zdania i go nie zmienię – uśmiechnęłam się w jego kierunku dla wzmocnienia efektu. – Wiadomo, że najbardziej bym chciała zostać w Poznaniu, bo przecież oboje mamy tam naszą rodzinę, przyjaciół, znajomych, znamy to miasto i je kochamy, ale to nie jest najważniejsze. Najważniejsze, abyśmy byli razem. Zobaczymy więc, jakie będziesz miał opcje na najbliższy sezon i wybierzemy z nich wspólnie to, co będzie dobre dla nas oboje – zadecydowałam. – Zobaczysz, jeszcze zatęsknisz za czasami, kiedy mogłeś ode mnie odpocząć – zaśmiałam się.
- Co ty gadasz, kochanie? – spytał Wilczek, przyciągając mnie do siebie. – Nie chcę od ciebie odpoczywać, tylko chcę cię mieć obok siebie każdego dnia…
Uśmiechnęłam się pod nosem, słysząc te słowa, po czym wtuliłam się w jego bok z ufnością. Przez krótką chwilę napawałam się jego obecnością, jego zapachem, jego bliskością, za którą tak tęskniłam i której tak bardzo mi na co dzień brakuje.
- Ja też cię przepraszam – szepnęłam mu na ucho, po czym odsunęłam się od niego, by móc mu spojrzeć w oczy. – Ale wiesz, że jestem cholerną altruistką i jeśli prosi mnie o coś moja przyszywana siostra, to nie potrafię jej odmówić, ponieważ na sercu leży mi jej dobro… Taki mam paskudny charakter – westchnęłam, naprawdę nad tym ubolewając.
Mój charakter wielokrotnie komplikował mi życie, ale chyba już nie mogłam go zmienić, niestety.
- To Asia cię o to poprosiła? – Kuba ewidentnie się zdziwił. Pokiwałam więc twierdząco głową. – A myślałem, że Semir…
- Semir pierwszy z tym wyskoczył, ale mu odmówiłam – przerwałam mu w pół zdania, aby przypadkiem nie powiedział czegoś, czego oboje byśmy nie chcieli. – Nie miałam zamiaru wcinać między wódkę a zakąskę, robić coś za plecami Kaweckiej i w ogóle, ale kiedy Aśka poprosiła mnie o to samo w tajemnicy przed Stiliciem… nie umiałam jej odmówić, mimo że nie miałam zamiaru zmieniać swo… naszych planów – westchnęłam. – Wiedziałam, że ci się to nie spodoba…
- To nie o to chodzi – przerwał mi Kuba, kręcąc głową i odwracając się do mnie plecami, jakby nie chciał, abym widziała, jaką ma w tym momencie minę. – Po prostu nie mogę zdzierżyć, że Semir na co dzień jest bliżej ciebie niż ja, choć to ja jestem twoim chłopakiem. Wiem, że nie mam powodu, bo nie zrobiłabyś mi czegoś takiego, ale… nie umiem zwalczyć w sobie tej zazdrości o niego – przyznał.
- Kubuś, ale ty naprawdę nie masz powodu, by być zazdrosny o jakiegokolwiek faceta, a już zwłaszcza o Semira – szepnęłam, przytulając się do jego pleców i uśmiechając się pod nosem – bo zwyczajnie nikt się oprócz ciebie nie liczy. Tłumaczyłam ci to już przecież tyle razy… – westchnęłam zrezygnowana.
- Wiem, Lila, i naprawdę próbuję to sobie wbić do głowy, ale nie wychodzi – mruknął, jakby zdegustowany własną postawą. – A już zwłaszcza jeśli słyszę te niewybredne żarty i komentarze Semira, które doprowadzają mnie do szału – syknął przez zęby.
- Przecież wiesz, jak bardzo on lubi dogryzać innym ludziom, a już zwłaszcza, gdy znajdzie u kogoś słaby punkt – odpowiedziałam. – Poza tym ostatnio sporo nad tym wszystkim myślałam i wiesz do jakiego doszłam wniosku? – spytałam z uśmiechem, specjalnie zawieszając głos, aby go zainteresować. Kuba pokręcił przecząco głową. – Że tak naprawdę nigdy nie kochałam Semira. I nie mówię tego dlatego, by cię uspokoić, ale dlatego, że taka właśnie jest prawda.
- Ale przecież byłaś z nim i…
- Pamiętasz tamto lato? – spytałam, siadając naprzeciwko Kuby i wpatrując się w jego oczy, aby wiedział, że nie kłamię w tym momencie i aby skupić na sobie jego wzrok. – Wtedy, gdy Robert mnie zostawił, gdy zrobił to tak nagle, z dnia na dzień. Nie spodziewałam się tego kompletnie. Byłam bardzo zraniona… co ja ci będę o tym opowiadać, przecież pamiętasz to doskonale, bo byłeś wtedy obok mnie – westchnęłam. –  Nie przekraczałeś jednak granic…  nie to, co Semir. A ja wtedy potrzebowałam poczucia, że jestem przez kogoś kochana, dla niego najważniejsza… I Semir wykorzystał ten moment, dał mi to, czego w tamtej chwili oczekiwałam – wyjaśniłam. – Minęły jednak już dwa lata, dzięki czemu na wszystko spojrzałam inaczej. I ostatnio zwyczajnie doszłam do wniosku, że tak naprawdę wtedy chciałam tym byciem z Semirem wzbudzić zazdrość w Robercie. Myślałam, że gdy zobaczy nas razem, to uświadomi sobie, iż to ja jestem najważniejszą kobietą jego życia i do mnie wróci… Wiem, głupie – mruknęłam pod nosem, uśmiechając się ironicznie. – Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że on to wszystko z Lewandowskim ukartował… że swoim zachowaniem pomagałam mu realizować ich chory plan.
- Ale Lila… jak to? – nie rozumiał. – To nie jest w twoim stylu…
- Nawet nie wiesz, jak mi miło, że masz o mnie takie dobre zdanie, kochanie – cmoknęłam go w polik, szeroko się uśmiechając – ale wtedy byłam zupełnie innym człowiekiem. Poza tym zraniona kobieta może się posunąć do najgorszych rzeczy i sama to wtedy udowodniłam.
- A jak na to wszystko wpadłaś po takim okresie czasu? – zainteresował się Kuba, przetrawiając sobie te informacje.
- Pamiętasz tą imprezę, na której dowiedziałam się, że Robert powiedział Semirowi, aby ten mnie pocieszył, gdy on mnie zostawi? – spytałam.
- Jak mógłbym zapomnieć? Następnego dnia przecież już byłaś spakowana i gotowa, by wylecieć do Hiszpanii, a ja… a moje serce niemal pękło wtedy na pół… – przyznał ze smutkiem, wspominając tamte chwile. Trudne dla nas oboje.
 - Gdybym tylko wiedziała… – westchnęłam.
- To byś się wściekła i pewnie już nigdy nie wróciła do Polski, a tak… – uśmiechnął się pod nosem, nie dokańczając zdania. Oboje jednak wiedzieliśmy, o co mu chodzi w tej chwili. – Ale dobra, wróćmy do pierwotnego tematu.
 - No właśnie – przywołałam się do porządku. – Tamtego wieczoru mieliśmy się wszyscy spotkać w klubie, pamiętasz? Ja utknęłam w korku, bo jakiś pacan postawił samochód na torach tramwajowych i się przez to trochę spóźniłam. Kiedy weszłam do środka, Semira właśnie podrywała jakaś lalunia, a ja zamiast się wściec na niego, zwyczajnie wzruszyłam ramionami, zamówiłam drinka i poszłam do was do loży. Dla porównania, gdyby teraz jakaś laleczka podrywała cię na moich oczach, bym je jej wydrapała własnymi paznokciami, wiesz? – uśmiechnęłam się triumfalnie.
- Naprawdę? – Kuba starał się zamaskować fakt, że taka sytuacja sprawia mu pewną satysfakcję, ale… szczerze, to nie bardzo mu to wyszło.
- Naprawdę, ale lepiej nie próbuj tego sprawdzać, bo tobie też się w takiej sytuacji dostanie. I to może nawet bardziej od niej – pogroziłam mu palcem, śmiejąc się jednak pod nosem, co nie sprawiało, że zabrzmiałam w tym momencie poważnie.
- Nie mam zamiaru, kochanie – zapewnił mnie solennie. – Poza tym żadne inne kobiety mnie nie interesują, a już w ogóle, kiedy jesteś przy mnie. One przy tobie zwyczajnie bledną – pocałował mój nos, będąc w tym momencie całkowicie poważnym.
- Umiesz się podlizywać, nie ma co tamto – zaśmiałam się, dając mu pstryczka w nos. – A właśnie, gdzie jest Kosa? – wróciłam po chwili do rzeczywistości, rozglądając się po bokach. – Zgubił się po drodze? – zainteresowałam się.
- Nie, Kosa rano zabrał ze sobą swoje rzeczy i zaraz po treningu pojechał do Warszawy. Nic ci w nocy na ten temat nie wspominał? – zapytał, a ja pokręciłam przecząco głową. – Mamy więc teraz dwa dni dla siebie, bo później to będziemy się tu musieli kisić w czwórkę, gdyż Młody wróci z Paulą – dodał.
- No to trzeba te dwa dni należycie wykorzystać – zamruczałam mu do ucha niczym kotka. Kuba od razu uśmiechnął się sugestywnie, przyciągając mnie do siebie niemalże z pewną zaborczością. – Daj mi więc dziesięć minut na ogarnięcie się i możemy wychodzić – oznajmiłam mu po chwili, zeskakując w pośpiechu z jego kolan.
- Co? Ale jak? Gdzie idziemy? – Wilk nie zrozumiał mojego zachowania.
Nic w tym dziwnego, w końcu w tej chwili wysyłałam mu sprzeczne sygnały. Ale taki właśnie był mój cel.
- Ja mam to wiedzieć? – wzruszyłam ramionami, udając zaskoczoną. – Przecież to ty tu mieszkasz od ponad dwóch miesięcy, powinieneś więc wiedzieć, co chcesz mi pokazać w twoim już nie takim nowym miejscu zamieszkania – dodałam, idąc już do łazienki, by doprowadzić się jakoś do oglądalności i nie wystraszyć przechodniów moim wyglądem, który z rana nie był za dobry. I zanim zamknęłam za sobą drzwi, krzyknęłam jeszcze do Kuby: – Ach i wstaw te piękne kwiaty do wazonu! Bo ja nie mam pojęcia, gdzie wy tu takie naczynia trzymacie…


*

Dni mijały jak z bicza strzelił. Tak to już jest, że gdy się na coś czeka, to każda minuta dłuży się w nieskończoność, a gdy już to się dostaje, to świat jakby przyśpieszał. Nie lubiłam tego uczucia, zwłaszcza jeśli tyczyło się chwil, które spędzałam z Kubą. W czwartek bawiliśmy się świetnie na mieście. Kuba pokazał mi kilka miejsc, w których na co dzień bywa, nawet przypadkiem spotkaliśmy jego kumpli z zespołu ze swoimi drugimi połówkami, jednak i tak większość wieczoru spędziliśmy tylko we dwoje. I to nie na żadnej imprezie, w końcu trwał Wielki Tydzień, tylko na spacerach po mieście czy po plaży, jedzeniu, rozmowach i wygłupach, jak za starych, dobrych czasów. Chcieliśmy nacieszyć się sobą, cieszyliśmy się więc każdą wspólną chwilą, pstrykaliśmy masę zdjęć, napawając się tym, że możemy być wreszcie razem. Nic więc dziwnego, że po tak intensywnym we wrażenia dniu w piątek nie mieliśmy ochoty gdziekolwiek wychodzić. Zostaliśmy więc w mieszkaniu, zaszyliśmy się w kuchni, by przygotować wyżerkę na zbliżające się święta. A z Kubą to nie jest takie proste, jakby się komuś mogło wydawać… zwłaszcza, gdy ten dorwie się do mąki, która sprawia mu tak wiele radochy i zapragnie zrobić scenę z filmu, w którym główni bohaterowie się nią obrzucają. Ze mną mu to jednak niezbyt dobrze wyszło, bo tylko mnie tym zdenerwował. Nakrzyczałam więc na niego, po czym stwierdziłam, że już dzisiaj z nim więcej nie przebywam. Długo jednak mój strajk nie trwał (w sumie sama bym tego odseparowania od niego nie wytrzymała, ale Wilk mnie ubiegł… to jedna z wielu rzeczy, które w nim kocham – ma słabszą silną wolę ode mnie), ponieważ Kuba w ramach przeprosin zrobił romantyczny obiad przy świecach, którym mnie totalnie rozbroił, mimo że podczas niego zaserwował… zupkę z proszku! Ale zadbał przy tym o każdy nawet najdrobniejszy szczegół wystroju, dzięki czemu była to najlepsza zupka w proszku, jaką w życiu jadłam.
W sobotę popołudniu zjawił się Kosa z Paulą i już nie mieliśmy całego mieszkania tylko dla siebie. Do tego chłopcy wrócili do treningów, ponieważ w poniedziałek rozgrywali mecz, mimo świąt, przeciwko Zagłębiu Lubin, dlatego automatycznie więcej czasu spędzałam z wybranką Koseckiego, aniżeli z moim własnym chłopakiem. Wspólnie z Pauliną poszłyśmy poświęcić koszyk z jedzeniem, wspólnie upiekłyśmy ciasta (znaczy – ja piekłam makowca, a ona sernik i babkę, ale i tak większość czasu byłyśmy razem w kuchni) i wspólnie próbowałyśmy upchnąć żarcie, które przywieźli ze sobą z Warszawy do tej małej lodówki, którą chłopcy mieli w Gdańsku. A nie była to łatwa sztuka, bowiem wcześniej o zapasy zadbała mama mojego Kuby, dając mi niezłą wałówkę, gdy tylko dowiedziała się, że jadę na święta nad morze, byleby jej synuś, broń Boże!, nie umarł z głodu. Okazało się, że pani Kosecka jest taka sama. Miałyśmy więc spory logistyczny orzech do zgryzienia. Dopiero, gdy obaj Jakubowie wrócili, udało nam się go rozwikłać. Chłopcy zjedli kopytka przywiezione z Warszawy i pierogi z Poznania, dzięki czemu od razu zrobiło się więcej miejsca w lodówce na resztę pozamrażanych frykasów, które gdy tylko z Paulą odjedziemy, nie dadzą chłopakom umrzeć z głodu… do naszych ponownych odwiedzin. Niedzielę natomiast spędziliśmy świątecznie, tak jak należy. Kościółek rano, później śniadanie wielkanocne, przełamywanie się jajkiem, następnie trening chłopaków, potem świąteczne rozmowy z naszymi rodzinami, popołudniowy maraton filmowy, którego nie przerwałyśmy z Pauliną nawet, gdy nasi chłopcy poszli na popołudniowy trening, wspólna kolacja i do wyrka.
Te wszystkie świąteczne dni tak mnie zmęczyły, że nawet nie usłyszałam, kiedy Kuba wstał następnego ranka. Ze snu wyrwało mnie dopiero szarpnięcie. Gdy otworzyłam oczy, okazało się, że Wilk trzyma mnie na rękach i że jestem z nim w łazience. Mimowolnie pisnęłam, uświadamiając sobie, co on Kuba w tym momencie uroił sobie w tej swojej główce, ale na nic to się zdało. Było już za późno. Po chwili wylądowałam w wannie pełnej wody.
- Śmigus Dyngus! – krzyknął roześmiany od ucha do ucha Kuba, kiedy lądowałam, robiąc się cała mokra.
- Ała, kurwa! – krzyknęłam na całe mieszkanie, zapewne budząc w taki niekulturalny sposób naszych sąsiadów (albo przynajmniej współlokatorów), bo sobie przez niego właśnie kości zbiłam. – Ej, trochę delikatności! – jęknęłam, rozmasowując sobie łokieć.
Całe szczęście, że woda była letnia, bo gdyby wrzucił mnie do lodowatej, to bym się na nim zemściła. Choć w sumie… i tak się zemszczę. Zemsta jest słodka.
- Kotku, nie złość się na mnie – Wilk tymczasem dał mi pstryczka w nos, będąc wielce zadowolonym z wyniku jego intrygi i nie przejmując się moim humorem. – Przecież jest taki zwyczaj od dawien dawna, żeby śliczne panny w poniedziałek wielkanocny wodą oblewać, nie mogłem więc pominąć najpiękniejszej kobiety pod słońcem, wybranki mojego serca – śmiał się.
- To nie mogłeś wylać na mnie wiadro wody, gdy spałam? – spytałam, przerywając mu. – Albo popsikać mnie czymś, gdy wejdę rano na śniadanie do kuchni? Musiałeś obić mi kość ogonową? Nie będę mogła teraz normalnie siedzieć przez ciebie – marudziłam.
- Jezu, zrobiłem ci krzywdę? – mina od razu mu zrzedła. Momentalnie doskoczył do wanny, w której wciąż leżałam w mokrej piżamie i zaczął mnie całować po policzkach, przepraszając mnie w ten sposób za swoje zachowanie. – Nie pomyślałem, przepraszam.
- Masz rację, nie pomyślałeś – mruknęłam rozzłoszczona.
Choć tak naprawdę złość mi już trochę na niego przeszła, kiedy zobaczyłam, jak się przejął. Poza tym miałam w głowie niecny plan, który aż żal byłoby nie wykorzystać, zwłaszcza, że Kuba był w tym momencie tak zaaferowany przepraszaniem mnie, tak żywo dotknięty tym, że nieumyślnie mi zrobił krzywdę… tak, to była odpowiednia okoliczność.
 Capnęłam go więc za rękę i całą siłą, jaką tylko w sobie miałam, wciągnęłam go do wanny. Kuba nie spodziewał się takiego ruchu z mojej strony, dlatego nie zgłaszał żadnego oporu. Chwilę później już leżał na mnie zdezorientowany, będąc również cały mokry. Choć przez jego obecność mokra była też podłoga w łazience, ponieważ pół wody ze zbiornika wylała się z wanny, gdy tylko ten do mnie dołączył. To wszystko sprawiło, że śmiałam się do rozpuku, prawie się krztusząc. A już zwłaszcza, gdy zobaczyłam minę Kuby.
- Osz ty, małpo jedna! – zaśmiał się Wilk. – Przebiegła lisica z ciebie!
- Jeszcze tego nie wiedziałeś? – udałam zdziwienie. – Po tylu latach znajomości?
Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, a jakby tego było mało, to Wilk mnie jeszcze w tej chwili łaskotał, co potęgowało moje rozbawienie.
I właśnie w takim momencie do łazienki wszedł Kuba, a za nim zaspana Paulina. Pewnie zbudziliśmy ich naszym głośnym zachowaniem. Oboje spojrzeli na nas, jak na idiotów. W sumie nie wyglądało to zbyt normalnie. Byliśmy w wannie. W ciuchach. We wodzie, która, jakby tego było mało, była również na podłodze. Ich miny były więc naprawdę przekomiczne.
- Jak dzieci – westchnął Kosecki, patrząc na nas z rozbawieniem i kręcąc głową z dezaprobatą.
- I kto to mówi? – prychnęłam, próbując się jakoś uspokoić.
Ale nie bardzo mi to wychodziło.
- Ale ja tego nie posprzątam! – oznajmiła nam Paulina, gdy tylko zorientowała się w zaistniałej sytuacji, po czym obróciła się na pięcie i demonstracyjnie opuściła pomieszczenie, kierując się w stronę kuchni.
A my wszyscy (czyli ja i obaj Jakubowie), jak jeden mąż, roześmialiśmy się w tym samym momencie. Bo inaczej nie dało się skomentować zachowania szatynki.


*


- Kochanie, mam coś dla ciebie – powiedział Kuba przed wyjściem na przedmeczowe zgrupowanie.
Od porannego zajścia wśród domowników gdańskiego mieszkania zlokalizowanego niedaleko PGE Areny panowała niezwykła wesołość. Łazienkę posprzątał Wilk, który sam się zaoferował, stwierdzając, że to będzie kara za straty moralne, jakie przysporzył mi swoim pomysłem. Ja w tym czasie opatrzyłam swoje rany. Miałam kilka siniaków i zadrapań, ale będę żyć. Co prawda Kuba, gdy tylko zobaczył moje obrażenia, przejął się tym tak dogłębnie, że teraz nie dawał mi spokoju. Ale ja się na nic nie uskarżałam, bo kiedy będąc tutaj ostatnim razem zwichnęłam staw skokowy, był jeszcze gorszy.
- Tak? – zainteresowałam się, siadając na łóżku i wpatrując się w niego intensywnie.
Po chwili miałam w rękach ozdobną torebkę, a w środku była… koszulka Lechii Gdańsk z jego nazwiskiem na plecach. Nie wiedziałam, co mam w tym momencie zrobić. W normalnych warunkach skakałabym z radości, w końcu był to trykot mojego chłopaka, ale… ale to nie były normalne warunki. Co prawda, jako dziewczynie Kuby, wypadało mi założyć na siebie koszulkę z jego nazwiskiem, gdy wybierałam się mu dopingować z trybun, jednak byłam też – a może nawet i przede wszystkim – kibicem Lecha, zespołu niezaprzyjaźnionego (łagodnie mówiąc) z Lechią i nie mogłabym w żaden sposób go zdradzić. A ubranie koszulki innego zespołu, niż Kolejorz, uważałam za coś takiego. Nie wiedziałam tylko, jak delikatnie mam mu to oznajmić. Nie chciałam go urazić, bowiem wiedziałam, że jest to dla niego ważne. Inaczej by mi przecież czegoś takiego nie dawał do zrozumienia.
- Kubuś, jest piękna, ale… – westchnęłam, spoglądając na niego błagalnie – wiesz, że nie mogę.
- Wiem, wiem – uśmiechnął się do mnie, jakby w ogóle się tym nie przejął – dlatego mam dla ciebie jeszcze jeden prezent. Proszę – powiedział, po czym zza pleców wyciągnął kolejny pakunek. – Znam cię i wiem doskonale, że choćby nie wiem co, nie założysz koszulki innego polskiego zespołu niż Lech, dlatego nie mam pretensji do ciebie o to, że tamten prezent ci się nie spodobał. Oczywiście, byłoby mi niesamowicie miło, gdybyś jednak miała moją koszulkę na meczu zespołu, w którym aktualnie gram… ale w pełni to rozumiem – wyjaśnił mi ze spokojem. – Jestem wręcz dumny, że chodzę z tak prawdziwym kibicem jak ty.
Te kilka zdań wzruszyło mnie do głębi, bowiem było to z jego strony wielkie „poświęcenie”, jednak starałam się mu tego nie pokazać. Nie chciałam, aby już kompletnie zmienił o mnie zdanie i stwierdził, że jestem ciepłą kluchą.
- Jeśli chcesz, mogę założyć twoją koszulkę z Lecha, bo tak się składa, że mam ją ze sobą – zaproponowałam wspaniałomyślnie. – Ale nie wiem, czy by się to dla mnie dobrze skończyło…
- Nie, nie zgadzam się na to – zaprzeczył od razu, autentycznie się bojąc, że coś takiego zrobię. W sumie… byłabym do tego zdolna. – I właśnie dlatego mam nadzieję, że drugi prezent będzie bardziej odpowiedni.
Otworzyłam więc pakunek z nadzieją, że ma rację. Tym razem moim oczom ukazała się koszula w biało-zieloną kratę, czyli w barwach, w jakich występuje Lechia Gdańsk. Nie dość, że była idealna nie mecz Lechistów, to jeszcze po przymierzeniu okazało się, że była idealnie dopasowana do mojej figury.
- Jak ty mnie dobrze znasz – uśmiechnęłam się w kierunku Kuby, całując go.
Innego komentarza nie potrzebowaliśmy.


*


Czas naprawdę szybko płynie. Ja przynajmniej nie umiałam za nim nadążyć. Ani się obejrzałam, był już wtorek, czyli dzień mojego powrotu. Był to najlepszy tydzień jaki przeżyłam, mimo porażki Lechii, przez którą Kuba nie był w dobrym nastroju podczas ostatniego naszego wspólnego dnia, musiałam jednak już wracać do szarej codzienności. Hm, w sumie to ciekawe, jak tam poszły święta u Stiliciów? Aśka (a tym bardziej Semir) nic się do mnie nie odzywała, miałam nadzieję, że gdy wrócę do Poznania, to nie okaże się, że się tam pozabijali, czy coś i że będę musiała zbierać trupy. Ale w tej chwili nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, bo przy pomocy Kuby upychałam moje rzeczy do walizki, co poniekąd było równoznaczne z naszym rozstaniem. Kolejnym.
- Naprawdę musisz już jechać? – jęknął Wilczek po raz kolejny tego popołudnia.
Zachowywał się niczym pięcioletni chłopczyk i jeśli mam być szczera, to powoli zaczynało działać mi to na nerwy.
- Przecież wiesz, że tak – westchnęłam.
- Nie lubię tego – prychnął. – Wiesz, że będę za tobą tęsknił? – spojrzał na mnie cielęcym wzrokiem.
- Wiem, bo ja też – ucałowałam go. – Ale przecież zobaczymy się za tydzień w Poznaniu – uśmiechnęłam się.
Bo piętnastego kwietnia właśnie Lech podejmować będzie Lechię przy Bułgarskiej. To chyba będzie dla mnie najtrudniejszy mecz w tym sezonie. Dla Kuby zapewne również. Ale decydując się na to wypożyczenie, musieliśmy się z taką sytuacją liczyć.
- Wiem, wiem – mówił – ale już się przyzwyczaiłem, że jesteś obok mnie…
- Dasz radę, na pewno – cmoknęłam jego polik po raz kolejny, nie mając ochoty wdawać się z nim w jakąkolwiek dyskusję.
W końcu ja czułam to samo co on. Było mi naprawdę ciężko się z nim żegnać, ale ktoś musiał w tym duecie trzymać fason i się nie rozklejać. Padło na mnie. I w takiej trochę przygnębiającej atmosferze mijały nam nasze ostatnie wspólne chwile w tym mieszkaniu. Za moment Kuba miał mnie odwieźć na dworzec, gdzie teraz pewnie Kosa czule żegna się z Pauliną. I kiedy już zbieraliśmy się do wyjścia, Wilkowi akurat musiało się coś przypomnieć. Jak na złość. Powoli zaczynałam się zastanawiać, czy nie robi tego umyślnie, chcąc, abym spóźniła się na pociąg. Szkoda tylko, że w tym wszystkim zapomina, iż musze jutro stawić się w pracy…
- Poczekaj, mam coś dla ciebie – powiedział, kiedy łapałam za ucho walizki, chcąc wyjść z mieszkania.
- Kuba, bo się przez ciebie na pociąg spóźnię – jęknęłam, ale nie zatrzymało go to w żadne sposób.
- Nie spóźnisz się – Wilk uśmiechnął się rozbrajająco minutę później, kiedy wrócił z pokoju, trzymając w ręce coś niewielkiego. – Proszę – powiedział, podając mi to po chwili. Spojrzałam na niego zdezorientowana, niewiele rozumiejąc z tego, co się właśnie dzieje. – To są kluczyki do mojego auta, które stoi w garażu i tak właściwie nie jest używane, bo wszędzie mam blisko.
- Dlaczego mi je dajesz? – wciąż nie bardzo rozumiałam.
- Bo tobie się na pewno przydadzą – wytłumaczył. – Nie tylko w poruszaniu się po Poznaniu, ale także będziesz mogła przyjeżdżać do mnie, kiedy tylko będziesz chciała i już nigdy więcej nie będziesz uzależniona od rozkładu jazdy pociągów – uśmiechnął się na koniec, zadowolony ze swojego pomysłu.
- Ale Kuba… ja nie mogę…
- Pamiętaj, że jesteśmy razem i co moje jest także i twoje – odpowiedział z przekonaniem, zaciskając swoimi dłońmi kluczyki od jego auta w mojej dłoni.
- Ale… – zaczęłam.
- Czekaj, mam dla ciebie jeszcze jedne klucze – przerwał mi, bo znowu coś mu się przypomniało. Poszperał chwilę w kieszeniach swoich dżinsów, po czym włożył mi do drugiej ręki pęk kluczy z przyczepionym do nich breloczkiem z napisem GDAŃSK. – Te są od mieszkania, abyś już nigdy więcej nie musiała sterczeć na wycieraczce i czekać, aż któryś z nas ci łaskawie otworzy – uśmiechnął się. – Skoro masz już auto i będziesz mogła mi składać niezapowiedziane wizyty, będą one jeszcze bardziej potrzebne, ponieważ nigdy nie wiadomo, czy będziemy z Kosą w domu, gdy przyjedziesz.
Chciałam zaprzeczyć, naprawdę, ale Kuba mówił to z takim przekonaniem, że nie mogłam. Zwyczajnie nie mogłam.
- Wiesz, że cię kocham? – odpowiedziałam więc, rzucając mu się na szyję.
- Wiem – ten cmoknął mnie z nos, uśmiechając się przy tym łobuzersko. – Ja ciebie też.
- Hm, skoro mam auto, to jeszcze nie muszę odjeżdżać, prawda? – spytałam z cwanym uśmieszkiem. Kuba pokiwał zamaszyście głową. – W takim wypadku wypadałoby skorzystać z wolnej chaty – zaśmiałam się.
Na jego reakcję nie musiałam w ogóle czekać.



___________________________

Pięćdziesiąty, wow! Kiedy to minęło?
Sielanka, sielanka, sielanka. Jednym słowem: nuuudy.