środa, 23 kwietnia 2014

51. Po dwóch stronach barykady.



Po powrocie ze świąt wielkanocnych spędzonych z Kubą w Gdańsku, miałam naprawdę wiele spraw do załatwienia i to w bardzo krótkim czasie. Jeszcze we wtorkowy wieczór pojechałam do państwa Kotorowskich, by odebrać od nich Lesia, za którym cholernie mocno się stęskniłam przez ten tydzień spędzony poza domem. Byłam naprawdę bardzo zaskoczona, gdy rodzice Krzyśka zadzwonili do mnie w zeszły poniedziałek, tuż przed moim wyjazdem z klasą na maturalną pielgrzymkę do Częstochowy, i zaoferowali mi swoją pomoc w opiece nad psem, kiedy będę musiała gdzieś wyjechać (na przykład do Kuby) i nie będę go mogła ze sobą zabrać. Krzysiek bowiem nie chciał, aby Mela się za bardzo przywiązała do Lesia, bo potem mogłyby wyjść z tego tylko i wyłącznie niepotrzebne kłopoty, co w zupełności rozumiałam. Aśka i Semir nie mogli się nim zająć i to nie tylko z powodu wizyty pani Stilić. Nie miałam również zamiaru zrzucać odpowiedzialności za mojego psa na barki Ivana, zważywszy na to, że z Agą mieszkają przecież w bloku. Wszystkie opcje, jakie miałam, wykluczyłam, dlatego ta propozycja bardzo mnie ucieszyła. Poza tym to był całkiem dobry powód, aby zacieśniać nasze więzi i by przestać ich unikać, co wciąż miałam w zwyczaju… A Lesiowi u nich na pewno źle nie było, w końcu mają domek z ogródkiem, gdzie ten mógł się do woli wyhasać. Bałam się nawet trochę, iż tak bardzo się mu u nich spodoba, że nie ucieszy się na mój widok i nie będzie chciał ze mną wracać do naszego mieszkania, jednak… zupełnie niepotrzebnie. Od momentu mojego powrotu do Poznania znad morza Lesio nie opuszczał mnie niemal na krok i monitorował każdy mój ruch, jakby miał mi za złe, że go na tak długo zostawiłam samego i nie chciał, by to się powtórzyło. Nie spodobało mu się więc, gdy następnego ranka, zaraz po spacerze, wyszłam do pracy. Bez niego.
Tam też czekał na mnie spory galimatias. Moja klasa bowiem była już bliska zakończenia swojej nauki w liceum, zostały nam tylko ostatnie dwa wspólne tygodnie współpracy, a z tym wiązało się przecież wiele spraw do załatwienia nie tylko przez nich, ale również i przeze mnie – ich wychowawczyni. Na szczęście nie wiązało się to z przymusem bycia w szkole od rana do wieczora. Mimo to Lesio w mieszkaniu pozostawał przez większość dnia sam, aż zaczynałam mieć coraz większe wyrzuty sumienia, że go tak wciąż zostawiam. Chyba jednak nie byłam dobrym materiałem na posiadaczkę zwierzęcia… Szkoda tylko, że Kotor nie przewidział, iż mogę być cały czas czymś zajęta i że pies pod moją opieką mógł przez to czuć się zaniedbywany. Robiłam, co mogłam, aby spędzać z nim jak najwięcej czasu, jednak grafik miałam wypełniony po brzegi. Środowe popołudnie spędziłam z mamą Kuby, która zaprosiła mnie na poświąteczną kawę. Bo, jak to sama stwierdziła, dzwoniąc do mnie z tym zaproszeniem, nie było naszej dwójki na rodzinnym obiedzie u niej w poniedziałek wielkanocny, to przynajmniej po świętach mogłabym się pofatygować i przyjść ją odwiedzić. Nie umiałam jej w żaden sposób odmówić, poza tym nie mogłam podpaść już na wstępie mojej potencjalnej przyszłej teściowej, która tylko chciała się dowiedzieć ode mnie, jak jej ukochany synek radzi sobie nad morzem. Musiałam więc zdać jej szczegółową relację z poczynań Kuby. Przez to wszystko nie miałam nawet czasu, by zajrzeć do Stiliciów i naocznie zorientować się, jak naprawdę trzymają się po wizycie Katheriny. Wiedziałam tylko od Aśki, która dzwoniła do mnie we wtorkowy wieczór i umilała mi podróż do domu swoją radosną paplaniną na temat przebiegu tej wizyty, że odwiedziny pani Stilić okazały się nie być takie straszne, jak oboje przeczuwali. Miałam zajrzeć do nich w czwartek popołudniu, ale gdy tylko wróciłam do mieszkania, wpadła do mnie Agnieszka, by poplotkować i… tyle było z mojego wyjścia. Musiałam zająć się mym gościem, z którym miałam naprawdę wiele do nadrobienia, bowiem sporo czasu minęło od naszego ostatniego spotkania. Najprawdopodobniej więc spotkamy się z Kawecką dopiero na stadionie na niedzielnym meczu Lecha z Lechią, bowiem piątek popołudniu także miałam zajęty – już dawno obiecałam Meli, że obejrzę z trybun jej szkolne zawody pływackie, i oprócz dopingu, doradzę jej, co powinna jeszcze poprawić w technice pływania. Natomiast w sobotni ranek Lechia Gdańsk z Kubą w składzie miała być już w Poznaniu i to mojemu ulubionemu piłkarzowi gdańskiego zespołu miałam zamiar poświęcić swój czas. I mimo że stadion i atmosfera meczowa nie była najlepsza porą na takie rozmowy, to nic innego mi i Aśce nie pozostało. W końcu, jak się nie ma co się lubi, to… wiadomo.
Nawet się nie zorientowałam, kiedy odbyły się te wszystkie spotkania, i kiedy wypełniłam wszystkie plany i zobowiązania, których się podjęłam w minionym tygodniu roboczym (który tym razem liczył mniej dni, bo trzy, a nie pięć). A to było równoznaczne z faktem nadejścia naprawdę ważnego weekendu dla naszej dwójki – mnie i Wilka. To był weekend, w którym będziemy po dwóch różnych stronach barykady po raz pierwszy od… od zawsze. I mimo że nie myślałam zbyt wiele o tym, jak ten mecz może odbić się naszej relacji, dzięki czemu nie nakręcałam się na cokolwiek, to i tak w sobotę obudziłam się wczesnym rankiem i nie mogłam już dalej spać z przejęcia. Od tamtej pory snułam się z kąta w kąt, próbując jakoś wypełnić sobie oczekiwanie na wybicie godziny trzynastej, kiedy to na boisku treningowym przy naszym stadionie Lechiści mieli odbyć swój pierwszy z dwóch ostatnich treningów przed jutrzejszym meczem z Lechem, na który miałam zamiar się wbić, mimo iż oficjalnie miał być zamknięty dla postronnych obserwatorów.
To wszystko spowodowało, że znalazłam się na Bułgarskiej sporo przed czasem, tak, że nawet udało mi się spotkać ostatnich Lechitów, wychodzących ze stadionu po porannym treningu Kolejorza. Krótka rozmowa z każdym nieśpieszącym się do domu piłkarzem skróciła mi jakoś oczekiwanie na moment, w którym autokar klubowy Gdańszczan zaparkował na stadionowym parkingu, a z jego środka wylała się fala naszych niedzielnych przeciwników. Jakoś nikogo nie zdziwiła moja obecność na nim, ba, nikt mi nawet nie próbował przeszkodzić w dostaniu się na boiska treningowe. Zostałam wpuszczona zapewne dzięki temu, że panowie z ochrony stadionu zdążyli już mnie poznać i to dość dobrze, w końcu jestem siostrą piłkarza Lecha Poznań, tak, tą nieprzewidywalną siostrą. A sztab gdańskiej Lechii też już dobrze wiedział, kim jestem i dlatego nie miał nic przeciwko, abym usiadła sobie z boku i poobserwowała ich przygotowania do meczu.
A nawet jeśli miał, to po reakcji Kuby musiał się ich pozbyć, bo ten, gdy tylko zobaczył, jak czekam na niego na parkingu, od razu po wyjściu z autokaru rzucił na ziemię swoją torbę treningową i zaczął mnie ściskać, nie zwracając na nikogo uwagi. Dałam mu całusa i kazałam wracać na trening, nie chcąc przypadkiem podpaść trenerowi Janasowi. Przywitałam się też z Kosą, a co było dla mnie dziwniejsze, nawet kilkoro innych chłopaków, grających w Lechii, uśmiechnęło się w moim kierunku i zechciało się ze mną przywitać. Nigdy, ale to nigdy, nie znałam innych zawodników, aniżeli tych, którzy grają lub kiedyś grali w Kolejorzu. To było dla mnie nowe i zupełnie mi obce doświadczenie, które musiałam na spokojnie „przetrawić”. Wiedziałam jednak, że muszę przyzwyczajać się do takich sytuacji, bo życie z Wilkiem spowoduje, iż zapewne będziemy co kilka sezonów przemieszczać się z jednego miejsca do drugiego. A tam przecież nie będzie chłopaków, których znam jak własną kieszeń, tylko inny zespół, który tworzą nowi dla mnie ludzie. Taka wizja w tej chwili mnie trochę przerażała, wiązało się to przecież z wieloma zmianami w życiu, których ja, jak i większość ludzi, zbytnio nie lubiłam, mimo że często w swoim życiu coś zmieniałam. Przyzwyczaiłam się jednak już na nowo do Poznania i do tego, że mam tutaj na każdym kroku znajomych, rodzinę, przyjaciół – ludzi, którzy zawsze mi pomogą. Zaczynanie po raz kolejny wszystkiego od nowa nie było więc pozytywnie nastrajającą mnie do życia wizją. To jednak nie sprawiało, że miałam zamiar wykręcić się z danej Kubie obietnicy, co to, to nie. Aż tak bardzo strach o moją więź z Lechitami, o ciągłe życie z przeświadczeniem iż za chwilę możemy wylądować się na drugim końcu Europy, czy o aklimatyzację w nowych miejscach i wśród nowego towarzystwa nie zmieniał moich decyzji. Chciałam być z Kubą i to było dla mnie najważniejsze, a nie to, że wiązało się to z tym, iż będę z dala od rodziny. W końcu wiążąc się z nim, wiązałam się również z jego pasją (która, na szczęście, była też moją pasją) oraz z jego pracą. Nie mogłabym kazać mu wybierać pomiędzy mną, a jego rozwojem piłkarskim, nie umiałabym zrujnować mu w taki sposób życia, bo najzwyczajniej w świecie nie umiałabym z tym żyć.
Siedziałam tak na ławeczce niedaleko sztabu szkoleniowego Lechii i zastanawiałam się, jak wiele może zmienić w naszym życiu nasza obecna sytuacja i dość niepewna przyszłość. Obiecaliśmy sobie bowiem z Kubą, że nie będziemy rozmawiać o przyszłym sezonie w momencie, kiedy obecny się jeszcze nie skończył. A do tego potrzebnych było jeszcze pięć kolejek. Mimo to co jakiś czas myślałam nad przeróżnymi scenariuszami. A były cztery. Pierwszy, dla mnie chyba najlepszy – Kuba wraca do Lecha. Drugi, w sumie też nie taki zły: Kuba zostaje w Lechii. Zdążyłam już trochę oswoić się z gdańskiej i nadmorskim klubem, więc nie byłoby tak źle tam się przenieść. Trzeci i czwarty scenariusz był już gorszy, bo albo Wilk przenosi się do innego polskiego klubu, albo wyjeżdżamy z Polski, a to wiązało się z grubszą przeprowadzką i zmianą otoczenia. Nie miałam jednak zamiaru zaczynać tego tematu i w jakikolwiek sposób wywierać na Kubę presji.
Co ważniejsze, obiecaliśmy sobie wtedy również, że nie będziemy poruszać tematu nadchodzącego wielkimi krokami meczu Lecha z Lechią, żeby przypadkiem się o to nie pokłócić. Każde z nas bowiem miało tak czasami, że mówiło coś, czego nie powinno było powiedzieć drugiemu pod żadnym pozorem. Poza tym są takie sprawy, których nie powinno przynosić się do domu, mimo że będąc razem dzieli się ze sobą wszystko. Do tej pory raczej nie omijaliśmy w swoim towarzystwie jakichkolwiek tematów, ale ta sytuacja była wyjątkowa. I mimo że wywiązywaliśmy się solennie z danego sobie słowa, to czułam gdzieś tam w środku, że Kuba oczekuje ode mnie w ten weekend większego wsparcia, aniżeli mogłam mu dać. I to nie dlatego, że był egoistą. Dobrze wiedziałam, że doskonale znał mój punkt widzenia i go nawet akceptował, jednak potrzebował też tej świadomości, że siedzę na trybunach i trzymam za niego kciuki. Tak było zawsze – obojętnie, co bym powiedziała o jego grze – czy bym go pochwaliła, czy skrytykowała, zawsze wiedział, że mu dopinguję. A teraz? A teraz było zupełnie inaczej, tak… nienormalnie. Bo przecież kibicując mu, kibicuję również Lechii, w końcu piłka nożna to gra zespołowa. Ja jednak byłam kibicem Lecha, więc jak mogłam kibicować Gdańszczanom, zwłaszcza w meczu, w którym spotykają się ze sobą obydwie drużyny? To się nie trzymało kupy.
I my właśnie znajdowaliśmy się w takiej patowej sytuacji. Co prawda oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że wypożyczenie Wilka do Gdańska i nie zapisanie w jego kontrakcie, że ten nie będzie mógł zagrać przeciwko klubowi, z którego został wypożyczony, wiąże się z tym, że pewnego dnia staniemy po dwóch stronach barykady, jednak w teorii wydawało się, że sobie z tym poradzimy i to z palcem w… w nosie. W praktyce jednak taka sytuacja była dla nas o wiele trudniejsza niż sądziliśmy. Przypatrując się, jak bardzo zaangażowany w trening jest Kuba, zastanawiałam się, jak mam postępować w ciągu najbliższych godzin, aby go wesprzeć w tym spotkaniu i jednocześnie nie urazić faktem, że jednak jutro będę kibicować Lechowi, ale nic nie przychodziło mi do głowy. I to było najgorsze w tej sytuacji, że nie potrafiłam znaleźć z niej jakiegokolwiek wyjścia…
- Ziemia do Lilii! Ziemia do Lilii!
Tak się zamyśliłam, że nawet nie zauważyłam, kiedy skończył się trening. Dopiero ten krzyk, wydobywający się z ust Kosy, spowodował, że wróciłam do rzeczywistości.
- Lilka, skarbie, coś się stało? – spytał zatroskany moim nastrojem Wilk.
- Nie, wszystko w porządku – uśmiechnęłam się niemrawo w jego kierunku. – Po prostu się zamyśliłam, nic więcej. Co tam? – szybko zmieniłam temat, aby nie zdążył zapytać, o czym tak zawzięcie myślałam, że aż odleciałam.
- Mam dla ciebie dobre wieści! – roześmiał się Kuba, momentalnie przestając zajmować się powodem mojej niemrawej miny i swoją radością poprawiając mi humor. – Mamy wolne w poniedziałek, więc mogę zostać po meczu w Poznaniu na jeden dzień i wrócić pociągiem do domu. Cieszysz się? – spojrzał na mnie wyczekująco i gdyby to tylko było możliwe, to z jego oblicza wylałoby się szczęście, oblewając ludzi znajdujących się niedaleko naszej trójki.
- Jasne, że się cieszę, kochanie – odwzajemniłam jego szczery uśmiech. – Ale nie będziesz musiał tłuc się kolejami, w końcu w naszym garażu stoi twój samochód, którym możesz wrócić do Gdańska.
- Ale wtedy w następny weekend ty będziesz musiała przyjechać pociągiem… – zaczął.
- I tak bym przyjechała, bo autem do Warszawy raczej nie pojadę – przerwałam mu. – A tak, to z powrotem nie będę musiała się tłuc pociągiem, tylko wrócę autem do domu – uśmiechnęłam się, chcąc mu pokazać, jaki to jest idealny plan.
- Do Warszawy? – zdziwił się Kuba, ignorując moje drugie zdanie. – A po co jedziesz do Warszawy w następny weekend? – spojrzał na mnie podejrzliwie.
Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że jeszcze nie zdążyłam mu powiedzieć o moich planach na przyszły weekend.
- No… jadę z kibolami na mecz z Legią – wyjaśniłam mu powoli, bo skoro mleko się rozlało, to trzeba je wytrzeć. – Już się zapisałam i wszystko opłaciłam.
Twarz Kuby od momentu, w którym tylko o tym usłyszał, zmieniała kolor z normalnego na biały jak papier, by później stać się czerwoną jak dojrzały burak. Natomiast Kosa, który rozsiadł się na ławce po mojej prawicy i mimowolnie przysłuchiwał się naszej rozmowie, skrzywił się lekko pod nosem, chyba przeczuwając, że to się może dobrze nie skończyć i zastanawiając się, czy chce wziąć w tym udział.
- I nie zapytałaś się mnie o zdanie? – prychnął Wilk tymczasem.
- Kuba, chyba się trochę zapominasz – powiedziałam spokojnie, mimo że na mojej szyi niebezpiecznie zaczęła drgać żyłka. – Nie jestem twoją własnością, abyś mógł decydować, co mogę zrobić, a co nie, bo nikomu nic do tego. Nawet mój ojciec ani brat nigdy nie mogli mi rozkazywać – przypomniałam mu.
- Czyli to, że jestem twoim chłopakiem, nic nie znaczy? Nie mam prawa wiedzieć, co planujesz? – pytał zirytowany. – Miałaś w ogóle zamiar mi o tym powiedzieć?
- No pewnie, że miałam. Przecież właśnie to robię – nie widziałam problemu.
- Akurat w tej chwili to ci się to raczej wymsknęło – sprostował szybko.
- To może ja was zostawię samych? – szepnął Kosa, wstając i wycofując się ostrożnie z zasięgu naszego wzroku, aby przypadkiem nie oberwać.
Nawet nie próbował w jakikolwiek sposób interweniować, jak mu się to jeszcze nie tak dawno zdarzało. Widocznie zdążył nas już trochę poznać, dzięki czemu dobrze wiedział, że to i tak by nic nie dało – jeśli kłótnia między nami wisiała w powietrzu, to można ją jedynie odwlec w czasie, ale nie można jej zapobiec.
- Czepiasz się – mruknęłam, patrząc w oczy Wilkowi i w ogóle nie zwracając uwagi na Koseckiego. – Miałam ci zamiar powiedzieć o tym w niedzielę, po meczu.
- Ale zaraz, zaraz – Kuba zastanowił się przez moment – przecież was tam nie wpuszczą, bo zamknęli wczoraj sektor dla gości – powiedział, jakby triumfalnie, po czym rozejrzał się dookoła siebie.
Zapewne chciał, aby Kosa potwierdził tą informację (w końcu jako Legionista powinien takie rzeczy wiedzieć), jednak ten przecież nie tak dawno zdezerterował.
- Wiem – tymczasem to ja potwierdziłam te doniesienia, co go trochę zaskoczyło – ale my już wszystko załatwiliśmy i nie mamy zamiaru rezygnować, bo ktoś tam przed nami coś zbroił. Będziemy kibicować chłopakom pod stadionem. Wiara wniosła wniosek o zalegalizowanie zgromadzenia, żeby nas nie wsadzili za to, czy coś – uśmiechnęłam się pod nosem, nie widząc problemu.
Bo dla mnie go nie było. Kuba jednak miał inne zdanie ode mnie.
- Nie zgadzam się, Lila – powiedział twardo, gdy tylko przyswoił sobie te wiadomości.
- Kubuś, kochanie, ty nie masz nic do gadania w tej kwestii – uśmiechnęłam się do niego słodko, kładąc mu ręce na ramiona i patrząc prosto w oczy. – Ja i tak tam pojadę, cokolwiek nie powiesz czy zrobisz. I nie martw się, na wasz mecz ze Śląskiem zdążę przyjechać. Już poinformowałam chłopaków, że nie wracam z nimi do Poznania, tylko prosto z Warszawy jadę do Gdańska, do ciebie. Będziemy mieć odrobinkę okrojony weekend, ale nie odpuszczę go, obiecuję –  z łagodnym uśmiechem ucałowałam jego policzek, mając nadzieję, że ta informacja go trochę rozpromieni i przestanie sią na mnie już boczyć.
Bo szkoda czasu na takie bezsensowne kłótnie, kiedy już z góry wiadomo, że ja i tak zrobię swoje, cokolwiek on nie powie. A po co mamy się na siebie obrażać, marnując tym czas dla siebie, jaki nam dano?
- Szkoda tylko, że o wszystkim znów dowiaduję się jako ostatni… – burknął Kuba, jednak był już troszkę udobruchany. – Lila, przecież tam ci się może coś stać! – krzyknął po chwili, uświadamiając sobie daną sytuację.
- Wszędzie mi się może coś stać – westchnęłam, bo nienawidziłam tego argumentu. Dla mnie znaczył on tyle co nic. – Poza tym nie będzie to mój pierwszy taki wyjazd. I nigdy wcześniej jakoś się im nie sprzeciwiałeś, ba, wręcz sam mnie do nich czasem zachęcałeś! – przypomniałam mu.
- Bo wtedy mecz spędzałaś na stadionie, a nie przed. Poza tym wcześniej nie byliśmy razem – odparował, zanim na dobre zdążył pomyśleć, czy dobrze robi, mówiąc to, co mu ślina na język przyniosła.
Słów, które padły, nie da się cofnąć, choćby nie wiem, jak bardzo ktoś tego chciał. I mimo że Wilk wpadł w konsternację, uświadamiając sobie, co właśnie powiedział, nie potrafił zapobiec dalszym wydarzeniom.
- Czyli gdy byłam tylko twoją przyjaciółką, to mogło mi się coś stać, a teraz to już nie może? – spojrzałam na niego wilkiem.
-  To nie tak… – Kuba się speszył, wiedząc, że wszedł na grząski grunt i trudno będzie mu wyjść z niego w jednym kawałku. – Ja się po prostu o ciebie martwię, dlatego tak bardzo nie podoba mi się ten pomysł z wyjazdem.
- Mi też się wiele rzeczy nie podoba, ale cię w nich wspieram – odpowiedziałam.
- Ta, zwłaszcza teraz – mruknął pod nosem, jakby do siebie, jednak miał pecha, bo go usłyszałam.
- Co masz na myśli? – od razu się zainteresowałam.
- Doskonale wiesz co – Kuba po chwili ciszy, przeszedł do kontrataku. – Myślisz, że łatwo mi będzie jutro grać, wiedząc, że moja dziewczyna będzie mi życzyć porażki? – spytał, patrząc mi w oczy z bólem, którego u niego dawno nie widziałam.
Przyznam się, że jego spojrzenie zbiło mnie trochę z pantałyku. Zmiękłam, po prostu. Lód na mym sercu, który wytworzyły poprzednie jego słowa, momentalnie stopniał. W tym momencie pragnęłam tylko jednego – przytulić go i zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Chciałam mu powiedzieć, że mi też nie będzie łatwo kibicować Lechowi, gdy u przeciwników będzie grał mój chłopak, ale wtedy usłyszałam coś, co nie pozwoliło mi do reszty ochłonąć i zakopać topór wojenny, który pojawił się miedzy nami…
- …A wy się dziwicie, że piłkarze nie żenią się z fanatyczkami!
Nie wiedziałam, co dokładnie Kuba powiedział przed tym zdaniem, ponieważ go nie słuchałam, ale ta dobitna puenta przekreśliła wszystkie nadzieje na zgodę między nami.
- Masz więc wielkie szczęście, że nie jesteśmy jeszcze małżeństwem – odpowiedziałam chłodno, niemal lodowato. – Możesz się więc z tej chorej sytuacji wycofać w każdej chwili, bo ja nie mam zamiaru się zmieniać tylko dlatego, że ty tego chcesz! – krzyknęłam jeszcze wściekła, po czym obróciłam się na pięcie i tyle mnie widzieli.


*


Złość na Kubę zawsze mi przechodziła, czasem szybciej, czasem później, ale nigdy nie potrafiłam się na niego długo gniewać. Nie wiedziałam, co Wilk miał w sobie takiego, że tak na mnie działał, ale nic na to nie mogłam poradzić. I mimo że Kuba wciąż mnie nie przeprosił, ba, nawet nie próbował się ze mną w jakikolwiek sposób skontaktować, to kiedy wstałam w niedzielę rano po mojej złości na niego nie było ani śladu. Jako osoba dumna nie potrafiłam jednak jako pierwsza wyciągnąć rękę do zgody, zwłaszcza, że czułam, iż to ja mam rację w naszym sporze. Rozumiałam go, naprawdę, jednak wciąż nie mieściło mi się w głowie, jak on mógł mi chcieć zabronić wyjazdu, znając mnie i wiedząc doskonale, jaka jestem. Zapisując się na niego, wiedziałam co prawda, że nie będzie nim zachwycony, bo zwyczajnie będzie się martwił o moje bezpieczeństwo, jednak nigdy nie posądziłabym go o to, że kiedykolwiek zechce mi go zabronić. Czegokolwiek mi zabronić. Poczułam się trochę jak wtedy, gdy Hubert powolnymi krokami próbował sterować moim życiem, by ostatecznie przejąć nade mną kontrolę. Nie mogłam na to pozwolić, nikomu, nawet facetowi, którego kochałam. To nie było w moim stylu.
Mimo wszystko w niedzielne popołudnie ubrałam koszulkę meczową Lecha z nazwiskiem Wilka na plecach, w której to Kuba grał jeszcze w tym sezonie w naszym zespole i zasiadłam na trybunach Stadionu Miejskiego w Poznaniu tuż obok Kaweckiej i Lilki śpiącej w chuście na brzuchu mamy ze słuchawkami wyciszającymi hałas na uszach. Było to pierwsze wyjście małej na mecz i zapewne nie ostatnie. W niebiesko-białym body i jednak trochę za dużych słuchawkach Lilka wyglądała naprawdę przesłodko, zachwycając sobą okoliczne panie, które przez dłuższą chwilę wpatrywały się w małą, nie dając nam nawet odrobinki wolnej przestrzeni. Dlatego właśnie nie lubiłam oglądać spotkań z trybuny pierwszej, czyli w miejscu, gdzie zazwyczaj siedzą partnerki życiowe piłkarzy. Zawsze wolałam wyszaleć się w Kotle, niż siedzieć wśród nich i starać się utrzymać emocje na wodzy, bo przecież nie wypadało tutaj krzyczeć, klaskać, a tym bardziej podskakiwać. Dobrze wiedziałam, że nie byłam taką normalną partnerką piłkarza i że na mój sposób bycia ludzie reagowali niemałym zdziwieniem. Nigdy jednak przez myśl mi nie przeszło, że będzie to przeszkadzało samemu zainteresowanemu. Bo to, że ludzie gadali o mnie niestworzone historie, mnie nie ruszało, ale słowa Kuby bolały. Bolały i to bardzo mocno. Nie miałam jednak ochoty w jakikolwiek sposób się na nim mścić za to, co wczoraj powiedział i dlatego kupiłam bilet na tą trybunę, a nie do Kotła. Nie mogłam bowiem najeżdżać na Lechię, wiedząc, że mój chłopak gra w jej szeregach. Nie byłam kobietą bez serca, mimo wszystko.
- Widzę, że całkiem nieźle się trzymasz po wizycie Katheriny – powiedziałam do Aśki, kiedy w końcu zostałyśmy same. A stało się to dopiero gdzieś w dziesiątej minucie meczu. – Semir chyba też całkiem nieźle się trzyma – dodałam, kiedy odnalazłam go wśród rozgrzewających się zawodników przy bocznej linii boiska i zlustrowałam od stóp do głów, by przekonać się, w jakim jest nastroju.
- No, bo w sumie nie było tak źle, jak myśleliśmy – mówiła, poprawiając małej słuchawkę na uchu, aby przypadkiem krzyki z Kotła jej nie obudziły. – Co prawda wciąż jest do mnie sceptycznie nastawiona, ale przynajmniej nie wrogo. Stara się nawet zaakceptować wybór Semira i mnie lepiej poznać, a nie oceniać po pozorach, które, co tu kryć, korzystne nie są.
- To bardzo duży krok, jeśli o nią chodzi – przyznałam, mając dobrze zapisane w pamięci, jak bardzo od zawsze Katherine lubiła wpływać na decyzje swojego syna. – A jak przyjęła małą? – spytałam, spoglądając z rozczuleniem na moją chrześnicę.
- Wydaje mi się, że to właśnie dzięki Lilce Katherine spojrzała na mnie łaskawiej. Mała po prostu szturmem wzięła jej serce – rozpromieniła się Kawecka na samo wspomnienie.
- Zawsze marzyła o wnukach, więc co się dziwić, że jej pierwsza wnuczka od razu stała się jej ulubienicą? – jakoś niespecjalnie mnie to zdziwiło.
Poza tym Lilka miała w sobie coś takiego, że momentalnie rozkochiwała w sobie ludzi. Można to było doskonale zobaczyć na przykładzie Lechitów. Albo na dzisiejszym przedmeczowym zgromadzeniu wokół nas.
- Ale wiesz, oficjalnie nie jest jej wnuczką, więc bałam się, że nie będzie chciała mieć nic wspólnego z dzieckiem, którego ojcem nie jest Semir… – mruknęła. – Nawet nie wiesz, jak bardzo zaskoczyła mnie jej radość, gdy ją zaprosiliśmy na chrzciny. Zaraz po przylocie do Bośni zadzwoniła do nas, by nam powiedzieć, że cała rodzina przyjedzie.
- Nawet brat Semira? – zdziwiłam się.
Bo mimo iż Bośniak mieszkał w Polsce już od kilku lat i mimo że dobrze wiedziałam, że Stilić oprócz siostry ma również brata, to ten jakoś nie bardzo utrzymywał z nim kontakt, nie wspominając już o tym, że się w Polsce nie pojawił.
- I to z narzeczoną! Do tego jego siostra z chłopakiem, i ojciec z matką – wyliczyła. – Plus ty i Kuba, Jasiek z Laurą, o ile ta nie będzie miała wtedy jakiegoś rajdu, mój tata z bratem, myślałam też, żeby Kotora i Ivana zaprosić z dziewczynami – zastanowiła się.
- Jeszcze macie trochę czasu, aby to ustalić – poklepałam ją po ramieniu, nie mając zamiaru w jakikolwiek sposób wpływać na listę gości.
W końcu to chrzciny jej córki, nie mojej.
- Z każdym dniem coraz mniej – szepnęła. – W końcu już niedługo maj.
- Nie martw się na zapas, ciesz się, że Wielkanoc wyszła na plus.
- O tak, zdecydowanie – potwierdziła. Od razu było widać, że jest szczęśliwa. A jednak moje początkowe obawy, co do jej związku z Semirem, najwidoczniej były mylne. – A jak wam minął długi weekend we dwoje? – zmieniła temat, przyglądając się mi z uwagą i z sugestywnym uśmieszkiem.
- Weekend był naprawdę cudowny, tylko trochę za szybko się skończył – skrzywiłam się.
- Ale teraz nie widzieliście się tylko trzy dni, więc chyba nie było aż tak źle? – próbowała znaleźć plusy w tej sytuacji.
- Masz rację, szkoda tylko, że zamiast się cieszyć wspólnym weekendem, my się poprztykaliśmy – skrzywiłam się.
- O co tym razem poszło? – westchnęła Aśka, jakby zirytowana, ale też jakoś niespecjalnie tym zdziwiona.
Czyżbyśmy byli z Kubą aż tak bardzo przewidywalni?
- Przecież nas już trochę znasz i wiesz, że od jednego tematu przeszliśmy do innego, aż ostatecznie Kuba doszedł do wniosku, że piłkarz nie powinien wiązać się z kibicem – zazgrzytałam mimowolnie zębami na to wspomnienie.
- Wy to macie problemy – Aśka przewróciła oczami, wzdychając ciężko. – Ale teraz rozumiem, dlaczego Kuba ma taką niewyraźną minę.
- Uważa, że dzisiaj życzę mu porażki, co przecież nie jest prawdą – żaliłam się jej. – I nie podoba mu się, że wybieram się do Warszawy na mecz Lecha z Legią, bo przecież już tam na mnie czyhają, żeby mi coś zrobić – zironizowałam, niemal zgrzytając zębami.
- Akurat tu go rozumiem – powiedziała. I ta przeciwko mnie. – Ja też się o ciebie boję.
- Ale niepotrzebnie, nic mi się nie stanie – przekonywałam ją. – Już tyle razy jeździłam na wyjazdy i nawet jeśli były jakieś spiny z miejscowymi, to chłopaki zawsze o mnie należycie zadbali, tak, że wracałam do domu w jednym kawałku. Teraz też tak będzie, zobaczycie. A potem prosto z Warszawy pojadę do Kuby, do Gdańska – nie widziałam problemu.
- Nie rozumiesz, że on się o ciebie boi, bo cię kocha? – Aśka spojrzała na mnie jak na idiotkę, którą przecież nie byłam.
- Rozumiem to doskonale, ale przecież nie zna mnie od dziś i doskonale wie, jak reaguję na takie próby sterowania moim życiem – odpowiedziałam.
-  Wydaje mi się, że on po prostu musi przywyknąć do tego, że jesteście razem i przejść z tym, że tak powiem, do normalności, do porządku dziennego. Poza tym po twojej minie widzę, że już się na niego nie gniewasz – uśmiechnęła się.
Ach, jak ona dobrze mnie zna.
- Masz rację, już się na niego nie gniewam – przyznałam – ale to nie znaczy, że tak łatwo mu to puszczę w niepamięć. Co to, to nie – pokręciłam przecząco głową, uśmiechając się jednak pod nosem.
- Ty i ta twoja duma – westchnęła Aśka z rezygnacją i jak gdyby nigdy nic wróciła do oglądania meczu, wiedząc, że i tak mi nie przegada.


*


Może i byłam dumna, uparta, zła i honorowa, co nie pozwalało mi jako pierwszej wyciągnąć ręki do zgody, ale oprócz tego miałam również inne uczucia. A już zwłaszcza, jeśli chodziło o Kubę. I gdy tak siedziałam na trybunach, i oglądałam mecz, cieszyłam się nie tylko z dobrej gry Lecha, ale również z udanych zagrań Wilka. Tak samo było, gdy coś im nie szło – równie mocno przeklinałam pod nosem, gdy nie wychodziło Lechowi i Kubie. I gdy w ostatnich minutach meczu piłka wpadła do siatki Lechii, wyprowadzając Kolejorza na prowadzenie, zamiast się cieszyć, zasmuciłam się i to nie na żarty, ponieważ stało się to po niefortunnym wybiciu piłki przez Kubę z pola karnego. Wiedziałam, że on czuje się z tym fatalnie, że właśnie obwinia się o utratę gola zespołu, w którym aktualnie występuje. Do tego miałam również świadomość, jak ludzie skomentują jego dzisiejszą pomyłkę, która mogła się przecież przydarzyć każdemu. Wilk jednak wciąż był piłkarzem Lecha, tyle że na wypożyczeniu, był więc łatwym kąskiem do kpin, a ten fakt na pewno nie zostanie pominięty.
Kiedy więc rozbrzmiał ostatni gwizdek tego meczu, opuściłam Aśkę i Lilkę, i szybko podążyłam do barierki oddzielającej trybuny od murawy. Kierowałam się silną potrzebą, po raz kolejny dziękując w duchu za to, że jestem siostrą piłkarza Kolejorza. Dzięki temu bowiem po krótkiej utarczce słownej z ochroną udało mi się przedostać na murawę i to akurat w momencie, kiedy Lechia schodziła do szatni. Widząc nietęgą minę Kuby, który kompletnie nie zwracał uwagi na to, co się działo wokół niego, zwyczajnie rzuciłam się mu na szyję. W pierwszym momencie chłopak był kompletnie zaskoczony tym, co się dzieje, jednak po chwili wtulił się we mnie bez słowa.
- Jak tu w ogóle weszłaś? – zapytał po chwili, odrywając się ode mnie.
- Mam swoje wtyki – zaśmiałam się. – A jakby nie zadziałały, to przeskoczyłabym przez barierkę. Bo to pierwszy raz? – wzruszyłam nonszalancko ramionami.
Kuba momentalnie się rozpromienił, zapewne przypominając sobie moje akcje, które nie raz odwalałam. Ach, byłam niesforną nastolatką.
- Tak właściwie, to dlaczego tu jesteś? – spytał po chwili, wpatrując się intensywnie w moją twarz i chyba nie rozumiejąc mojego postępowania. – Powinnaś przecież teraz cieszyć się ze zwycięstwa…
- A potrafisz sobie wyobrazić, że mnie to nie cieszy? – spytałam poważnie. – Nie, gdy wiem, jak ty się z tym czujesz… Nie umiałam pójść dzisiaj do Kotła, a to jak na mnie jest sporym… hm, nie chcę, żeby to źle zabrzmiało, ale jest to spore poświęcenie – powiedziałam, nie umiejąc znaleźć odpowiednich słów, które opisałyby to, co teraz czuję.
- Ale koszulka… – zająknął się, spoglądając na herb.
- A zauważyłeś, że jest z twoim nazwiskiem? – uśmiechnęłam się. – I wiesz dlaczego akurat ją ubrałam? Nie dlatego, że to koszulka Kolejorza, bo przecież w szafie mam takich kilka i to z innymi nazwiskami. Ja po prostu jestem dumna, że jestem twoją dziewczyną, nawet jeśli teraz grasz w innej drużynie – złapałam go za rękę i spojrzałam głęboko w oczy, aby był pewny, że go nie okłamuję. – I chciałam cię przeprosić, że dowiedziałeś się o moich planach w taki, a nie w inny sposób. I naprawdę rozumiem twoje obawy, ale nie możesz mnie trzymać w złotej klatce, bo to nie zda egzaminu. Nie ze mną – pokręciłam głową.
- Zrozumiałem to już wczoraj, skarbie – szepnął, głaszcząc mnie po policzku – nawet byłem u ciebie pod oknem, ale policja mnie zgarnęła – wyjaśnił.
- Policja? – zdziwiłam się, bo tego się nie spodziewałam.
- No, bo chciałem ci serenadę pod oknem zaśpiewać, ale zanim ty się zorientowałaś, to policja zdążyła cię ubiec – powiedział ze wstydem, oglądając z zainteresowaniem czubki swoich korków.
- Czyli to byłeś ty? – spytałam, przypominając sobie wczorajszy wieczór, kiedy to ktoś wydzierał się pod moim oknem jakoś tak przed dwudziestą drugą. – Słyszałam cię, ale myślałam, że to znowu ktoś do sąsiadki z dołu. Już raz taka sytuacja w ostatnim czasie miała miejsce, tyle, że wtedy doniczki latały z balkonu… Mówię ci, niezły sajgon był wtedy – roześmiałam się na samo wspomnienie tej awantury. – Ale mam nadzieję, że ci mandatu nie wlepili? – spytałam, przypominając sobie, że tym razem to o niego chodzi.
- Nie, całe szczęście, że mnie tu jeszcze trochę kojarzą – uśmiechnął się.
-  No dobrze, ale dlaczego po tym nie zadzwoniłeś do drzwi, tylko czmychnąłeś do hotelu? – zdziwiłam się.
- Chciałem dać ci trochę więcej czasu do przetrawienia tej sytuacji, wiedziałem, że musisz ochłonąć, zanim porozmawiamy – odpowiedział. – I dzięki temu teraz mogę cię bez przeszkód przeprosić za wszystko, co wczoraj powiedziałem. Masz rację, nie mam prawa ci niczego zabraniać, bo nie na ty polega związek – mówił. – A co do bycia z kibicką… nawet nie wiesz, jaki dumny jestem, że moja dziewczyna jest zupełnie inna, niż wszystkie, taka wyjątkowa – pocałował mnie. – I wiem, że wszyscy mi jej zazdroszczą – zaśmiał się.
Lał w tym momencie miód na moje serce. A tym bardziej, że wiedziałam, iż mówi szczerze, że naprawdę tak uważa.
- Pamiętaj, że zawsze byłam, że jestem i zawsze będę twoją najwierniejszą fanką – zapewniłam go.
- Nawet jeśli partolę wszystko tak, jak w dzisiejszym meczu? – zasępił się, spoglądając na mnie z nadzieją.
- Przecież nic nie spartoliłeś – zaprzeczyłam, a Kuba spojrzał na mnie z ukosa, gdy tylko to powiedziałam. – Mówisz o tamtym? Kochanie, przecież to się mogło każdemu zdarzyć.
- Ale zdarzyło się to akurat mnie – prychnął zły na siebie.
- I już tego nie odwrócisz, choćbyś nie wiem, co zrobił – pogłaskałam go po policzku, chcąc go jakoś podtrzymać na duchu. – Ale gdy strzelisz decydującego gola na przykład w meczu z Legią, to wszyscy o tej pomyłce zapomną, zobaczysz.
- Raczej wątpię, abym w ogóle wyszedł w składzie w następnym meczu po tym, co dzisiaj się stało… – a ten wciąż narzekał.
- Jaki z ciebie człowiek małej wiary! – westchnęłam. – Wierz w słowa swej najwierniejszej fanki i największego krytyka w jednym, bo taka osoba wie, co mówi. Zna cię, więc wie na co cię stać. Zatem posłuchaj: wyjdziesz we wszystkich następnych spotkaniach Lechii, dasz z siebie wszystko na boisko i udowodnisz swoją wartość, jestem tego pewna – cmoknęłam go w policzek.
- Skoro tak mówisz – uśmiechnął się.
Pewnie stalibyśmy tak przy linii bocznej boiska i napawali się swoim towarzystwem, czego nie możemy robić tak często, jakbyśmy tego chcieli, gdyby nie przerwał nam tego dziennikarz z Gdańska, chcący chwilę z Kubą porozmawiać na temat spotkania. Poszłam więc do brata, zostawiając ich samych. Stojąc z boku słyszałam jednak dość dobrze to, o czym rozmawiali. Wilk mówił o tym, że czuje się winny porażce, bowiem zawalił przy drugiej bramce, ale że już tego nie odkręci, dlatego w najbliższych meczach postara się jeszcze bardziej, by wynagrodzić Lechii swoją dzisiejszą pomyłkę. Mówił, że dzisiaj dał z siebie wszystko w barwach gdańskiego zespołu, mimo że wciąż jest piłkarzem Lecha i mimo, że ten mecz był dla niego bardzo trudny. I to nie tylko dla niego, ale również dla jego bliskich, bo przecież oni, jako rodowici Poznaniacy, sprzyjają Lechowi, a on jednak dzisiejszego popołudnia grał przeciwko niemu. A gdy kątem oka spojrzał na mnie, dziękując za wsparcie, którym jego bliscy go otoczyli mimo tego wszystkiego, niemal unosiłam się w powietrzu. I byłam pewna, że jest wart wszystkiego, przez co ostatnio przechodziłam.



______________________________
Pisanie tego rozdziału szło mi jak krew z nosa, ale wreszcie jest nowy. Dziękuję za cierpliwość i przepraszam za tak długi czas oczekiwania. Pozdrowienia.