Po powrocie ze świąt
wielkanocnych spędzonych z Kubą w Gdańsku, miałam naprawdę wiele spraw do
załatwienia i to w bardzo krótkim czasie. Jeszcze we wtorkowy wieczór
pojechałam do państwa Kotorowskich, by odebrać od nich Lesia, za którym
cholernie mocno się stęskniłam przez ten tydzień spędzony poza domem. Byłam
naprawdę bardzo zaskoczona, gdy rodzice Krzyśka zadzwonili do mnie w zeszły
poniedziałek, tuż przed moim wyjazdem z klasą na maturalną pielgrzymkę do
Częstochowy, i zaoferowali mi swoją pomoc w opiece nad psem, kiedy będę musiała
gdzieś wyjechać (na przykład do Kuby) i nie będę go mogła ze sobą zabrać.
Krzysiek bowiem nie chciał, aby Mela się za bardzo przywiązała do Lesia, bo
potem mogłyby wyjść z tego tylko i wyłącznie niepotrzebne kłopoty, co w zupełności
rozumiałam. Aśka i Semir nie mogli się nim zająć i to nie tylko z powodu wizyty
pani Stilić. Nie miałam również zamiaru zrzucać odpowiedzialności za mojego psa
na barki Ivana, zważywszy na to, że z Agą mieszkają przecież w bloku. Wszystkie
opcje, jakie miałam, wykluczyłam, dlatego ta propozycja bardzo mnie ucieszyła.
Poza tym to był całkiem dobry powód, aby zacieśniać nasze więzi i by przestać
ich unikać, co wciąż miałam w zwyczaju… A Lesiowi u nich na pewno źle nie było,
w końcu mają domek z ogródkiem, gdzie ten mógł się do woli wyhasać. Bałam się
nawet trochę, iż tak bardzo się mu u nich spodoba, że nie ucieszy się na mój
widok i nie będzie chciał ze mną wracać do naszego mieszkania, jednak… zupełnie
niepotrzebnie. Od momentu mojego powrotu do Poznania znad morza Lesio nie
opuszczał mnie niemal na krok i monitorował każdy mój ruch, jakby miał mi za
złe, że go na tak długo zostawiłam samego i nie chciał, by to się powtórzyło.
Nie spodobało mu się więc, gdy następnego ranka, zaraz po spacerze, wyszłam do
pracy. Bez niego.
Tam też czekał na mnie
spory galimatias. Moja klasa bowiem była już bliska zakończenia swojej nauki w
liceum, zostały nam tylko ostatnie dwa wspólne tygodnie współpracy, a z tym
wiązało się przecież wiele spraw do załatwienia nie tylko przez nich, ale
również i przeze mnie – ich wychowawczyni. Na szczęście nie wiązało się to z
przymusem bycia w szkole od rana do wieczora. Mimo to Lesio w mieszkaniu pozostawał
przez większość dnia sam, aż zaczynałam mieć coraz większe wyrzuty sumienia, że
go tak wciąż zostawiam. Chyba jednak nie byłam dobrym materiałem na posiadaczkę
zwierzęcia… Szkoda tylko, że Kotor nie przewidział, iż mogę być cały czas czymś
zajęta i że pies pod moją opieką mógł przez to czuć się zaniedbywany. Robiłam,
co mogłam, aby spędzać z nim jak najwięcej czasu, jednak grafik miałam
wypełniony po brzegi. Środowe popołudnie spędziłam z mamą Kuby, która zaprosiła
mnie na poświąteczną kawę. Bo, jak to sama stwierdziła, dzwoniąc do mnie z tym
zaproszeniem, nie było naszej dwójki na rodzinnym obiedzie u niej w
poniedziałek wielkanocny, to przynajmniej po świętach mogłabym się pofatygować
i przyjść ją odwiedzić. Nie umiałam jej w żaden sposób odmówić, poza tym nie
mogłam podpaść już na wstępie mojej potencjalnej przyszłej teściowej, która
tylko chciała się dowiedzieć ode mnie, jak jej ukochany synek radzi sobie nad
morzem. Musiałam więc zdać jej szczegółową relację z poczynań Kuby. Przez to
wszystko nie miałam nawet czasu, by zajrzeć do Stiliciów i naocznie zorientować
się, jak naprawdę trzymają się po wizycie Katheriny. Wiedziałam tylko od Aśki,
która dzwoniła do mnie we wtorkowy wieczór i umilała mi podróż do domu swoją
radosną paplaniną na temat przebiegu tej wizyty, że odwiedziny pani Stilić
okazały się nie być takie straszne, jak oboje przeczuwali. Miałam zajrzeć do
nich w czwartek popołudniu, ale gdy tylko wróciłam do mieszkania, wpadła do
mnie Agnieszka, by poplotkować i… tyle było z mojego wyjścia. Musiałam zająć
się mym gościem, z którym miałam naprawdę wiele do nadrobienia, bowiem sporo
czasu minęło od naszego ostatniego spotkania. Najprawdopodobniej więc spotkamy
się z Kawecką dopiero na stadionie na niedzielnym meczu Lecha z Lechią, bowiem
piątek popołudniu także miałam zajęty – już dawno obiecałam Meli, że obejrzę z
trybun jej szkolne zawody pływackie, i oprócz dopingu, doradzę jej, co powinna jeszcze
poprawić w technice pływania. Natomiast w sobotni ranek Lechia Gdańsk z Kubą w
składzie miała być już w Poznaniu i to mojemu ulubionemu piłkarzowi gdańskiego
zespołu miałam zamiar poświęcić swój czas. I mimo że stadion i atmosfera
meczowa nie była najlepsza porą na takie rozmowy, to nic innego mi i Aśce nie
pozostało. W końcu, jak się nie ma co się lubi, to… wiadomo.
Nawet się nie
zorientowałam, kiedy odbyły się te wszystkie spotkania, i kiedy wypełniłam
wszystkie plany i zobowiązania, których się podjęłam w minionym tygodniu
roboczym (który tym razem liczył mniej dni, bo trzy, a nie pięć). A to było
równoznaczne z faktem nadejścia naprawdę ważnego weekendu dla naszej dwójki –
mnie i Wilka. To był weekend, w którym będziemy po dwóch różnych stronach
barykady po raz pierwszy od… od zawsze. I mimo że nie myślałam zbyt wiele o
tym, jak ten mecz może odbić się naszej relacji, dzięki czemu nie nakręcałam
się na cokolwiek, to i tak w sobotę obudziłam się wczesnym rankiem i nie mogłam
już dalej spać z przejęcia. Od tamtej pory snułam się z kąta w kąt, próbując
jakoś wypełnić sobie oczekiwanie na wybicie godziny trzynastej, kiedy to na
boisku treningowym przy naszym stadionie Lechiści mieli odbyć swój pierwszy z
dwóch ostatnich treningów przed jutrzejszym meczem z Lechem, na który miałam
zamiar się wbić, mimo iż oficjalnie miał być zamknięty dla postronnych obserwatorów.
To wszystko spowodowało,
że znalazłam się na Bułgarskiej sporo przed czasem, tak, że nawet udało mi się
spotkać ostatnich Lechitów, wychodzących ze stadionu po porannym treningu
Kolejorza. Krótka rozmowa z każdym nieśpieszącym się do domu piłkarzem skróciła
mi jakoś oczekiwanie na moment, w którym autokar klubowy Gdańszczan zaparkował na
stadionowym parkingu, a z jego środka wylała się fala naszych niedzielnych
przeciwników. Jakoś nikogo nie zdziwiła moja obecność na nim, ba, nikt mi nawet
nie próbował przeszkodzić w dostaniu się na boiska treningowe. Zostałam wpuszczona
zapewne dzięki temu, że panowie z ochrony stadionu zdążyli już mnie poznać i to
dość dobrze, w końcu jestem siostrą piłkarza Lecha Poznań, tak, tą nieprzewidywalną
siostrą. A sztab gdańskiej Lechii też już dobrze wiedział, kim jestem i dlatego
nie miał nic przeciwko, abym usiadła sobie z boku i poobserwowała ich
przygotowania do meczu.
A nawet jeśli miał, to
po reakcji Kuby musiał się ich pozbyć, bo ten, gdy tylko zobaczył, jak czekam na
niego na parkingu, od razu po wyjściu z autokaru rzucił na ziemię swoją torbę
treningową i zaczął mnie ściskać, nie zwracając na nikogo uwagi. Dałam mu
całusa i kazałam wracać na trening, nie chcąc przypadkiem podpaść trenerowi
Janasowi. Przywitałam się też z Kosą, a co było dla mnie dziwniejsze, nawet
kilkoro innych chłopaków, grających w Lechii, uśmiechnęło się w moim kierunku i
zechciało się ze mną przywitać. Nigdy, ale to nigdy, nie znałam innych
zawodników, aniżeli tych, którzy grają lub kiedyś grali w Kolejorzu. To było
dla mnie nowe i zupełnie mi obce doświadczenie, które musiałam na spokojnie
„przetrawić”. Wiedziałam jednak, że muszę przyzwyczajać się do takich sytuacji,
bo życie z Wilkiem spowoduje, iż zapewne będziemy co kilka sezonów
przemieszczać się z jednego miejsca do drugiego. A tam przecież nie będzie
chłopaków, których znam jak własną kieszeń, tylko inny zespół, który tworzą nowi
dla mnie ludzie. Taka wizja w tej chwili mnie trochę przerażała, wiązało się to
przecież z wieloma zmianami w życiu, których ja, jak i większość ludzi, zbytnio
nie lubiłam, mimo że często w swoim życiu coś zmieniałam. Przyzwyczaiłam się
jednak już na nowo do Poznania i do tego, że mam tutaj na każdym kroku
znajomych, rodzinę, przyjaciół – ludzi, którzy zawsze mi pomogą. Zaczynanie po
raz kolejny wszystkiego od nowa nie było więc pozytywnie nastrajającą mnie do
życia wizją. To jednak nie sprawiało, że miałam zamiar wykręcić się z danej
Kubie obietnicy, co to, to nie. Aż tak bardzo strach o moją więź z Lechitami, o
ciągłe życie z przeświadczeniem iż za chwilę możemy wylądować się na drugim końcu
Europy, czy o aklimatyzację w nowych miejscach i wśród nowego towarzystwa nie
zmieniał moich decyzji. Chciałam być z Kubą i to było dla mnie najważniejsze, a
nie to, że wiązało się to z tym, iż będę z dala od rodziny. W końcu wiążąc się
z nim, wiązałam się również z jego pasją (która, na szczęście, była też moją
pasją) oraz z jego pracą. Nie mogłabym kazać mu wybierać pomiędzy mną, a jego
rozwojem piłkarskim, nie umiałabym zrujnować mu w taki sposób życia, bo najzwyczajniej
w świecie nie umiałabym z tym żyć.
Siedziałam tak na
ławeczce niedaleko sztabu szkoleniowego Lechii i zastanawiałam się, jak wiele
może zmienić w naszym życiu nasza obecna sytuacja i dość niepewna przyszłość.
Obiecaliśmy sobie bowiem z Kubą, że nie będziemy rozmawiać o przyszłym sezonie
w momencie, kiedy obecny się jeszcze nie skończył. A do tego potrzebnych było
jeszcze pięć kolejek. Mimo to co jakiś czas myślałam nad przeróżnymi
scenariuszami. A były cztery. Pierwszy, dla mnie chyba najlepszy – Kuba wraca
do Lecha. Drugi, w sumie też nie taki zły: Kuba zostaje w Lechii. Zdążyłam już
trochę oswoić się z gdańskiej i nadmorskim klubem, więc nie byłoby tak źle tam
się przenieść. Trzeci i czwarty scenariusz był już gorszy, bo albo Wilk
przenosi się do innego polskiego klubu, albo wyjeżdżamy z Polski, a to wiązało
się z grubszą przeprowadzką i zmianą otoczenia. Nie miałam jednak zamiaru
zaczynać tego tematu i w jakikolwiek sposób wywierać na Kubę presji.
Co ważniejsze,
obiecaliśmy sobie wtedy również, że nie będziemy poruszać tematu nadchodzącego
wielkimi krokami meczu Lecha z Lechią, żeby przypadkiem się o to nie pokłócić.
Każde z nas bowiem miało tak czasami, że mówiło coś, czego nie powinno było
powiedzieć drugiemu pod żadnym pozorem. Poza tym są takie sprawy, których nie
powinno przynosić się do domu, mimo że będąc razem dzieli się ze sobą wszystko.
Do tej pory raczej nie omijaliśmy w swoim towarzystwie jakichkolwiek tematów,
ale ta sytuacja była wyjątkowa. I mimo że wywiązywaliśmy się solennie z danego
sobie słowa, to czułam gdzieś tam w środku, że Kuba oczekuje ode mnie w ten
weekend większego wsparcia, aniżeli mogłam mu dać. I to nie dlatego, że był egoistą.
Dobrze wiedziałam, że doskonale znał mój punkt widzenia i go nawet akceptował,
jednak potrzebował też tej świadomości, że siedzę na trybunach i trzymam za
niego kciuki. Tak było zawsze – obojętnie, co bym powiedziała o jego grze – czy
bym go pochwaliła, czy skrytykowała, zawsze wiedział, że mu dopinguję. A teraz?
A teraz było zupełnie inaczej, tak… nienormalnie. Bo przecież kibicując mu,
kibicuję również Lechii, w końcu piłka nożna to gra zespołowa. Ja jednak byłam
kibicem Lecha, więc jak mogłam kibicować Gdańszczanom, zwłaszcza w meczu, w
którym spotykają się ze sobą obydwie drużyny? To się nie trzymało kupy.
I my właśnie znajdowaliśmy
się w takiej patowej sytuacji. Co prawda oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego,
że wypożyczenie Wilka do Gdańska i nie zapisanie w jego kontrakcie, że ten nie
będzie mógł zagrać przeciwko klubowi, z którego został wypożyczony, wiąże się z
tym, że pewnego dnia staniemy po dwóch stronach barykady, jednak w teorii
wydawało się, że sobie z tym poradzimy i to z palcem w… w nosie. W praktyce
jednak taka sytuacja była dla nas o wiele trudniejsza niż sądziliśmy. Przypatrując
się, jak bardzo zaangażowany w trening jest Kuba, zastanawiałam się, jak mam
postępować w ciągu najbliższych godzin, aby go wesprzeć w tym spotkaniu i
jednocześnie nie urazić faktem, że jednak jutro będę kibicować Lechowi, ale nic
nie przychodziło mi do głowy. I to było najgorsze w tej sytuacji, że nie
potrafiłam znaleźć z niej jakiegokolwiek wyjścia…
- Ziemia do Lilii! Ziemia
do Lilii!
Tak się zamyśliłam, że
nawet nie zauważyłam, kiedy skończył się trening. Dopiero ten krzyk,
wydobywający się z ust Kosy, spowodował, że wróciłam do rzeczywistości.
- Lilka, skarbie, coś
się stało? – spytał zatroskany moim nastrojem Wilk.
- Nie, wszystko w
porządku – uśmiechnęłam się niemrawo w jego kierunku. – Po prostu się
zamyśliłam, nic więcej. Co tam? – szybko zmieniłam temat, aby nie zdążył
zapytać, o czym tak zawzięcie myślałam, że aż odleciałam.
- Mam dla ciebie dobre
wieści! – roześmiał się Kuba, momentalnie przestając zajmować się powodem mojej
niemrawej miny i swoją radością poprawiając mi humor. – Mamy wolne w
poniedziałek, więc mogę zostać po meczu w Poznaniu na jeden dzień i wrócić
pociągiem do domu. Cieszysz się? – spojrzał na mnie wyczekująco i gdyby to
tylko było możliwe, to z jego oblicza wylałoby się szczęście, oblewając ludzi
znajdujących się niedaleko naszej trójki.
- Jasne, że się cieszę,
kochanie – odwzajemniłam jego szczery uśmiech. – Ale nie będziesz musiał tłuc
się kolejami, w końcu w naszym garażu stoi twój samochód, którym możesz wrócić
do Gdańska.
- Ale wtedy w następny
weekend ty będziesz musiała przyjechać pociągiem… – zaczął.
- I tak bym przyjechała,
bo autem do Warszawy raczej nie pojadę – przerwałam mu. – A tak, to z powrotem
nie będę musiała się tłuc pociągiem, tylko wrócę autem do domu – uśmiechnęłam
się, chcąc mu pokazać, jaki to jest idealny plan.
- Do Warszawy? – zdziwił
się Kuba, ignorując moje drugie zdanie. – A po co jedziesz do Warszawy w
następny weekend? – spojrzał na mnie podejrzliwie.
Dopiero wtedy zdałam
sobie sprawę z tego, że jeszcze nie zdążyłam mu powiedzieć o moich planach na
przyszły weekend.
- No… jadę z kibolami na
mecz z Legią – wyjaśniłam mu powoli, bo skoro mleko się rozlało, to trzeba je
wytrzeć. – Już się zapisałam i wszystko opłaciłam.
Twarz Kuby od momentu, w
którym tylko o tym usłyszał, zmieniała kolor z normalnego na biały jak papier,
by później stać się czerwoną jak dojrzały burak. Natomiast Kosa, który rozsiadł
się na ławce po mojej prawicy i mimowolnie przysłuchiwał się naszej rozmowie,
skrzywił się lekko pod nosem, chyba przeczuwając, że to się może dobrze nie
skończyć i zastanawiając się, czy chce wziąć w tym udział.
- I nie zapytałaś się
mnie o zdanie? – prychnął Wilk tymczasem.
- Kuba, chyba się trochę
zapominasz – powiedziałam spokojnie, mimo że na mojej szyi niebezpiecznie
zaczęła drgać żyłka. – Nie jestem twoją własnością, abyś mógł decydować, co
mogę zrobić, a co nie, bo nikomu nic do tego. Nawet mój ojciec ani brat nigdy
nie mogli mi rozkazywać – przypomniałam mu.
- Czyli to, że jestem
twoim chłopakiem, nic nie znaczy? Nie mam prawa wiedzieć, co planujesz? – pytał
zirytowany. – Miałaś w ogóle zamiar mi o tym powiedzieć?
- No pewnie, że miałam.
Przecież właśnie to robię – nie widziałam problemu.
- Akurat w tej chwili to
ci się to raczej wymsknęło – sprostował szybko.
- To może ja was
zostawię samych? – szepnął Kosa, wstając i wycofując się ostrożnie z zasięgu
naszego wzroku, aby przypadkiem nie oberwać.
Nawet nie próbował w
jakikolwiek sposób interweniować, jak mu się to jeszcze nie tak dawno zdarzało.
Widocznie zdążył nas już trochę poznać, dzięki czemu dobrze wiedział, że to i
tak by nic nie dało – jeśli kłótnia między nami wisiała w powietrzu, to można
ją jedynie odwlec w czasie, ale nie można jej zapobiec.
- Czepiasz się –
mruknęłam, patrząc w oczy Wilkowi i w ogóle nie zwracając uwagi na Koseckiego.
– Miałam ci zamiar powiedzieć o tym w niedzielę, po meczu.
- Ale zaraz, zaraz – Kuba
zastanowił się przez moment – przecież was tam nie wpuszczą, bo zamknęli
wczoraj sektor dla gości – powiedział, jakby triumfalnie, po czym rozejrzał się
dookoła siebie.
Zapewne chciał, aby Kosa
potwierdził tą informację (w końcu jako Legionista powinien takie rzeczy
wiedzieć), jednak ten przecież nie tak dawno zdezerterował.
- Wiem – tymczasem to ja
potwierdziłam te doniesienia, co go trochę zaskoczyło – ale my już wszystko
załatwiliśmy i nie mamy zamiaru rezygnować, bo ktoś tam przed nami coś zbroił.
Będziemy kibicować chłopakom pod stadionem. Wiara wniosła wniosek o
zalegalizowanie zgromadzenia, żeby nas nie wsadzili za to, czy coś –
uśmiechnęłam się pod nosem, nie widząc problemu.
Bo dla mnie go nie było.
Kuba jednak miał inne zdanie ode mnie.
- Nie zgadzam się, Lila
– powiedział twardo, gdy tylko przyswoił sobie te wiadomości.
- Kubuś, kochanie, ty
nie masz nic do gadania w tej kwestii – uśmiechnęłam się do niego słodko,
kładąc mu ręce na ramiona i patrząc prosto w oczy. – Ja i tak tam pojadę,
cokolwiek nie powiesz czy zrobisz. I nie martw się, na wasz mecz ze Śląskiem
zdążę przyjechać. Już poinformowałam chłopaków, że nie wracam z nimi do
Poznania, tylko prosto z Warszawy jadę do Gdańska, do ciebie. Będziemy mieć odrobinkę
okrojony weekend, ale nie odpuszczę go, obiecuję – z łagodnym uśmiechem ucałowałam jego policzek,
mając nadzieję, że ta informacja go trochę rozpromieni i przestanie sią na mnie
już boczyć.
Bo szkoda czasu na takie
bezsensowne kłótnie, kiedy już z góry wiadomo, że ja i tak zrobię swoje,
cokolwiek on nie powie. A po co mamy się na siebie obrażać, marnując tym czas
dla siebie, jaki nam dano?
- Szkoda tylko, że o
wszystkim znów dowiaduję się jako ostatni… – burknął Kuba, jednak był już
troszkę udobruchany. – Lila, przecież tam ci się może coś stać! – krzyknął po
chwili, uświadamiając sobie daną sytuację.
- Wszędzie mi się może
coś stać – westchnęłam, bo nienawidziłam tego argumentu. Dla mnie znaczył on
tyle co nic. – Poza tym nie będzie to mój pierwszy taki wyjazd. I nigdy wcześniej
jakoś się im nie sprzeciwiałeś, ba, wręcz sam mnie do nich czasem zachęcałeś! –
przypomniałam mu.
- Bo wtedy mecz
spędzałaś na stadionie, a nie przed. Poza tym wcześniej nie byliśmy razem – odparował,
zanim na dobre zdążył pomyśleć, czy dobrze robi, mówiąc to, co mu ślina na
język przyniosła.
Słów, które padły, nie da
się cofnąć, choćby nie wiem, jak bardzo ktoś tego chciał. I mimo że Wilk wpadł
w konsternację, uświadamiając sobie, co właśnie powiedział, nie potrafił
zapobiec dalszym wydarzeniom.
- Czyli gdy byłam tylko
twoją przyjaciółką, to mogło mi się coś stać, a teraz to już nie może? –
spojrzałam na niego wilkiem.
- To nie tak… – Kuba się speszył, wiedząc, że
wszedł na grząski grunt i trudno będzie mu wyjść z niego w jednym kawałku. – Ja
się po prostu o ciebie martwię, dlatego tak bardzo nie podoba mi się ten pomysł
z wyjazdem.
- Mi też się wiele
rzeczy nie podoba, ale cię w nich wspieram – odpowiedziałam.
- Ta, zwłaszcza teraz –
mruknął pod nosem, jakby do siebie, jednak miał pecha, bo go usłyszałam.
- Co masz na myśli? – od
razu się zainteresowałam.
- Doskonale wiesz co –
Kuba po chwili ciszy, przeszedł do kontrataku. – Myślisz, że łatwo mi będzie
jutro grać, wiedząc, że moja dziewczyna będzie mi życzyć porażki? – spytał,
patrząc mi w oczy z bólem, którego u niego dawno nie widziałam.
Przyznam się, że jego
spojrzenie zbiło mnie trochę z pantałyku. Zmiękłam, po prostu. Lód na mym
sercu, który wytworzyły poprzednie jego słowa, momentalnie stopniał. W tym
momencie pragnęłam tylko jednego – przytulić go i zapewnić, że wszystko będzie
dobrze. Chciałam mu powiedzieć, że mi też nie będzie łatwo kibicować Lechowi,
gdy u przeciwników będzie grał mój chłopak, ale wtedy usłyszałam coś, co nie
pozwoliło mi do reszty ochłonąć i zakopać topór wojenny, który pojawił się
miedzy nami…
- …A wy się dziwicie, że
piłkarze nie żenią się z fanatyczkami!
Nie wiedziałam, co dokładnie
Kuba powiedział przed tym zdaniem, ponieważ go nie słuchałam, ale ta dobitna
puenta przekreśliła wszystkie nadzieje na zgodę między nami.
- Masz więc wielkie
szczęście, że nie jesteśmy jeszcze małżeństwem – odpowiedziałam chłodno, niemal
lodowato. – Możesz się więc z tej chorej sytuacji wycofać w każdej chwili, bo
ja nie mam zamiaru się zmieniać tylko dlatego, że ty tego chcesz! – krzyknęłam jeszcze
wściekła, po czym obróciłam się na pięcie i tyle mnie widzieli.
*
Złość na Kubę zawsze mi
przechodziła, czasem szybciej, czasem później, ale nigdy nie potrafiłam się na
niego długo gniewać. Nie wiedziałam, co Wilk miał w sobie takiego, że tak na
mnie działał, ale nic na to nie mogłam poradzić. I mimo że Kuba wciąż mnie nie
przeprosił, ba, nawet nie próbował się ze mną w jakikolwiek sposób skontaktować,
to kiedy wstałam w niedzielę rano po mojej złości na niego nie było ani śladu.
Jako osoba dumna nie potrafiłam jednak jako pierwsza wyciągnąć rękę do zgody,
zwłaszcza, że czułam, iż to ja mam rację w naszym sporze. Rozumiałam go, naprawdę,
jednak wciąż nie mieściło mi się w głowie, jak on mógł mi chcieć zabronić wyjazdu,
znając mnie i wiedząc doskonale, jaka jestem. Zapisując się na niego,
wiedziałam co prawda, że nie będzie nim zachwycony, bo zwyczajnie będzie się
martwił o moje bezpieczeństwo, jednak nigdy nie posądziłabym go o to, że kiedykolwiek
zechce mi go zabronić. Czegokolwiek mi zabronić. Poczułam się trochę jak wtedy,
gdy Hubert powolnymi krokami próbował sterować moim życiem, by ostatecznie
przejąć nade mną kontrolę. Nie mogłam na to pozwolić, nikomu, nawet facetowi,
którego kochałam. To nie było w moim stylu.
Mimo wszystko w
niedzielne popołudnie ubrałam koszulkę meczową Lecha z nazwiskiem Wilka na
plecach, w której to Kuba grał jeszcze w tym sezonie w naszym zespole i
zasiadłam na trybunach Stadionu Miejskiego w Poznaniu tuż obok Kaweckiej i
Lilki śpiącej w chuście na brzuchu mamy ze słuchawkami wyciszającymi hałas na
uszach. Było to pierwsze wyjście małej na mecz i zapewne nie ostatnie. W
niebiesko-białym body i jednak trochę za dużych słuchawkach Lilka wyglądała naprawdę
przesłodko, zachwycając sobą okoliczne panie, które przez dłuższą chwilę
wpatrywały się w małą, nie dając nam nawet odrobinki wolnej przestrzeni.
Dlatego właśnie nie lubiłam oglądać spotkań z trybuny pierwszej, czyli w miejscu,
gdzie zazwyczaj siedzą partnerki życiowe piłkarzy. Zawsze wolałam wyszaleć się
w Kotle, niż siedzieć wśród nich i starać się utrzymać emocje na wodzy, bo
przecież nie wypadało tutaj krzyczeć, klaskać, a tym bardziej podskakiwać. Dobrze
wiedziałam, że nie byłam taką normalną partnerką piłkarza i że na mój sposób
bycia ludzie reagowali niemałym zdziwieniem. Nigdy jednak przez myśl mi nie
przeszło, że będzie to przeszkadzało samemu zainteresowanemu. Bo to, że ludzie gadali
o mnie niestworzone historie, mnie nie ruszało, ale słowa Kuby bolały. Bolały i
to bardzo mocno. Nie miałam jednak ochoty w jakikolwiek sposób się na nim mścić
za to, co wczoraj powiedział i dlatego kupiłam bilet na tą trybunę, a nie do
Kotła. Nie mogłam bowiem najeżdżać na Lechię, wiedząc, że mój chłopak gra w jej
szeregach. Nie byłam kobietą bez serca, mimo wszystko.
- Widzę, że całkiem
nieźle się trzymasz po wizycie Katheriny – powiedziałam do Aśki, kiedy w końcu
zostałyśmy same. A stało się to dopiero gdzieś w dziesiątej minucie meczu. –
Semir chyba też całkiem nieźle się trzyma – dodałam, kiedy odnalazłam go wśród
rozgrzewających się zawodników przy bocznej linii boiska i zlustrowałam od stóp
do głów, by przekonać się, w jakim jest nastroju.
- No, bo w sumie nie
było tak źle, jak myśleliśmy – mówiła, poprawiając małej słuchawkę na uchu, aby
przypadkiem krzyki z Kotła jej nie obudziły. – Co prawda wciąż jest do mnie
sceptycznie nastawiona, ale przynajmniej nie wrogo. Stara się nawet zaakceptować
wybór Semira i mnie lepiej poznać, a nie oceniać po pozorach, które, co tu
kryć, korzystne nie są.
- To bardzo duży krok,
jeśli o nią chodzi – przyznałam, mając dobrze zapisane w pamięci, jak bardzo od
zawsze Katherine lubiła wpływać na decyzje swojego syna. – A jak przyjęła małą?
– spytałam, spoglądając z rozczuleniem na moją chrześnicę.
- Wydaje mi się, że to
właśnie dzięki Lilce Katherine spojrzała na mnie łaskawiej. Mała po prostu
szturmem wzięła jej serce – rozpromieniła się Kawecka na samo wspomnienie.
- Zawsze marzyła o
wnukach, więc co się dziwić, że jej pierwsza wnuczka od razu stała się jej
ulubienicą? – jakoś niespecjalnie mnie to zdziwiło.
Poza tym Lilka miała w
sobie coś takiego, że momentalnie rozkochiwała w sobie ludzi. Można to było
doskonale zobaczyć na przykładzie Lechitów. Albo na dzisiejszym przedmeczowym
zgromadzeniu wokół nas.
- Ale wiesz, oficjalnie
nie jest jej wnuczką, więc bałam się, że nie będzie chciała mieć nic wspólnego
z dzieckiem, którego ojcem nie jest Semir… – mruknęła. – Nawet nie wiesz, jak bardzo
zaskoczyła mnie jej radość, gdy ją zaprosiliśmy na chrzciny. Zaraz po przylocie
do Bośni zadzwoniła do nas, by nam powiedzieć, że cała rodzina przyjedzie.
- Nawet brat Semira? –
zdziwiłam się.
Bo mimo iż Bośniak
mieszkał w Polsce już od kilku lat i mimo że dobrze wiedziałam, że Stilić
oprócz siostry ma również brata, to ten jakoś nie bardzo utrzymywał z nim
kontakt, nie wspominając już o tym, że się w Polsce nie pojawił.
- I to z narzeczoną! Do
tego jego siostra z chłopakiem, i ojciec z matką – wyliczyła. – Plus ty i Kuba,
Jasiek z Laurą, o ile ta nie będzie miała wtedy jakiegoś rajdu, mój tata z
bratem, myślałam też, żeby Kotora i Ivana zaprosić z dziewczynami – zastanowiła
się.
- Jeszcze macie trochę
czasu, aby to ustalić – poklepałam ją po ramieniu, nie mając zamiaru w
jakikolwiek sposób wpływać na listę gości.
W końcu to chrzciny jej
córki, nie mojej.
- Z każdym dniem coraz
mniej – szepnęła. – W końcu już niedługo maj.
- Nie martw się na
zapas, ciesz się, że Wielkanoc wyszła na plus.
- O tak, zdecydowanie –
potwierdziła. Od razu było widać, że jest szczęśliwa. A jednak moje początkowe
obawy, co do jej związku z Semirem, najwidoczniej były mylne. – A jak wam minął
długi weekend we dwoje? – zmieniła temat, przyglądając się mi z uwagą i z
sugestywnym uśmieszkiem.
- Weekend był naprawdę cudowny,
tylko trochę za szybko się skończył – skrzywiłam się.
- Ale teraz nie
widzieliście się tylko trzy dni, więc chyba nie było aż tak źle? – próbowała znaleźć
plusy w tej sytuacji.
- Masz rację, szkoda
tylko, że zamiast się cieszyć wspólnym weekendem, my się poprztykaliśmy – skrzywiłam
się.
- O co tym razem poszło?
– westchnęła Aśka, jakby zirytowana, ale też jakoś niespecjalnie tym zdziwiona.
Czyżbyśmy byli z Kubą aż
tak bardzo przewidywalni?
- Przecież nas już
trochę znasz i wiesz, że od jednego tematu przeszliśmy do innego, aż ostatecznie
Kuba doszedł do wniosku, że piłkarz nie powinien wiązać się z kibicem –
zazgrzytałam mimowolnie zębami na to wspomnienie.
- Wy to macie problemy –
Aśka przewróciła oczami, wzdychając ciężko. – Ale teraz rozumiem, dlaczego Kuba
ma taką niewyraźną minę.
- Uważa, że dzisiaj
życzę mu porażki, co przecież nie jest prawdą – żaliłam się jej. – I nie podoba
mu się, że wybieram się do Warszawy na mecz Lecha z Legią, bo przecież już tam
na mnie czyhają, żeby mi coś zrobić – zironizowałam, niemal zgrzytając zębami.
- Akurat tu go rozumiem
– powiedziała. I ta przeciwko mnie. – Ja też się o ciebie boję.
- Ale niepotrzebnie, nic
mi się nie stanie – przekonywałam ją. – Już tyle razy jeździłam na wyjazdy i
nawet jeśli były jakieś spiny z miejscowymi, to chłopaki zawsze o mnie
należycie zadbali, tak, że wracałam do domu w jednym kawałku. Teraz też tak
będzie, zobaczycie. A potem prosto z Warszawy pojadę do Kuby, do Gdańska – nie
widziałam problemu.
- Nie rozumiesz, że on
się o ciebie boi, bo cię kocha? – Aśka spojrzała na mnie jak na idiotkę, którą
przecież nie byłam.
- Rozumiem to doskonale,
ale przecież nie zna mnie od dziś i doskonale wie, jak reaguję na takie próby
sterowania moim życiem – odpowiedziałam.
- Wydaje mi się, że on po prostu musi
przywyknąć do tego, że jesteście razem i przejść z tym, że tak powiem, do
normalności, do porządku dziennego. Poza tym po twojej minie widzę, że już się
na niego nie gniewasz – uśmiechnęła się.
Ach, jak ona dobrze mnie
zna.
- Masz rację, już się na
niego nie gniewam – przyznałam – ale to nie znaczy, że tak łatwo mu to puszczę
w niepamięć. Co to, to nie – pokręciłam przecząco głową, uśmiechając się jednak
pod nosem.
- Ty i ta twoja duma –
westchnęła Aśka z rezygnacją i jak gdyby nigdy nic wróciła do oglądania meczu,
wiedząc, że i tak mi nie przegada.
*
Może i byłam dumna,
uparta, zła i honorowa, co nie pozwalało mi jako pierwszej wyciągnąć ręki do
zgody, ale oprócz tego miałam również inne uczucia. A już zwłaszcza, jeśli
chodziło o Kubę. I gdy tak siedziałam na trybunach, i oglądałam mecz, cieszyłam
się nie tylko z dobrej gry Lecha, ale również z udanych zagrań Wilka. Tak samo
było, gdy coś im nie szło – równie mocno przeklinałam pod nosem, gdy nie wychodziło
Lechowi i Kubie. I gdy w ostatnich minutach meczu piłka wpadła do siatki
Lechii, wyprowadzając Kolejorza na prowadzenie, zamiast się cieszyć, zasmuciłam
się i to nie na żarty, ponieważ stało się to po niefortunnym wybiciu piłki
przez Kubę z pola karnego. Wiedziałam, że on czuje się z tym fatalnie, że właśnie
obwinia się o utratę gola zespołu, w którym aktualnie występuje. Do tego miałam
również świadomość, jak ludzie skomentują jego dzisiejszą pomyłkę, która mogła
się przecież przydarzyć każdemu. Wilk jednak wciąż był piłkarzem Lecha, tyle że
na wypożyczeniu, był więc łatwym kąskiem do kpin, a ten fakt na pewno nie
zostanie pominięty.
Kiedy więc rozbrzmiał
ostatni gwizdek tego meczu, opuściłam Aśkę i Lilkę, i szybko podążyłam do
barierki oddzielającej trybuny od murawy. Kierowałam się silną potrzebą, po raz
kolejny dziękując w duchu za to, że jestem siostrą piłkarza Kolejorza. Dzięki
temu bowiem po krótkiej utarczce słownej z ochroną udało mi się przedostać na
murawę i to akurat w momencie, kiedy Lechia schodziła do szatni. Widząc nietęgą
minę Kuby, który kompletnie nie zwracał uwagi na to, co się działo wokół niego,
zwyczajnie rzuciłam się mu na szyję. W pierwszym momencie chłopak był
kompletnie zaskoczony tym, co się dzieje, jednak po chwili wtulił się we mnie
bez słowa.
- Jak tu w ogóle
weszłaś? – zapytał po chwili, odrywając się ode mnie.
- Mam swoje wtyki –
zaśmiałam się. – A jakby nie zadziałały, to przeskoczyłabym przez barierkę. Bo
to pierwszy raz? – wzruszyłam nonszalancko ramionami.
Kuba momentalnie się
rozpromienił, zapewne przypominając sobie moje akcje, które nie raz odwalałam.
Ach, byłam niesforną nastolatką.
- Tak właściwie, to dlaczego
tu jesteś? – spytał po chwili, wpatrując się intensywnie w moją twarz i chyba
nie rozumiejąc mojego postępowania. – Powinnaś przecież teraz cieszyć się ze
zwycięstwa…
- A potrafisz sobie
wyobrazić, że mnie to nie cieszy? – spytałam poważnie. – Nie, gdy wiem, jak ty
się z tym czujesz… Nie umiałam pójść dzisiaj do Kotła, a to jak na mnie jest
sporym… hm, nie chcę, żeby to źle zabrzmiało, ale jest to spore poświęcenie –
powiedziałam, nie umiejąc znaleźć odpowiednich słów, które opisałyby to, co
teraz czuję.
- Ale koszulka… –
zająknął się, spoglądając na herb.
- A zauważyłeś, że jest
z twoim nazwiskiem? – uśmiechnęłam się. – I wiesz dlaczego akurat ją ubrałam? Nie
dlatego, że to koszulka Kolejorza, bo przecież w szafie mam takich kilka i to z
innymi nazwiskami. Ja po prostu jestem dumna, że jestem twoją dziewczyną, nawet
jeśli teraz grasz w innej drużynie – złapałam go za rękę i spojrzałam głęboko w
oczy, aby był pewny, że go nie okłamuję. – I chciałam cię przeprosić, że
dowiedziałeś się o moich planach w taki, a nie w inny sposób. I naprawdę
rozumiem twoje obawy, ale nie możesz mnie trzymać w złotej klatce, bo to nie
zda egzaminu. Nie ze mną – pokręciłam głową.
- Zrozumiałem to już
wczoraj, skarbie – szepnął, głaszcząc mnie po policzku – nawet byłem u ciebie
pod oknem, ale policja mnie zgarnęła – wyjaśnił.
- Policja? – zdziwiłam
się, bo tego się nie spodziewałam.
- No, bo chciałem ci
serenadę pod oknem zaśpiewać, ale zanim ty się zorientowałaś, to policja
zdążyła cię ubiec – powiedział ze wstydem, oglądając z zainteresowaniem czubki
swoich korków.
- Czyli to byłeś ty? – spytałam,
przypominając sobie wczorajszy wieczór, kiedy to ktoś wydzierał się pod moim
oknem jakoś tak przed dwudziestą drugą. – Słyszałam cię, ale myślałam, że to
znowu ktoś do sąsiadki z dołu. Już raz taka sytuacja w ostatnim czasie miała
miejsce, tyle, że wtedy doniczki latały z balkonu… Mówię ci, niezły sajgon był
wtedy – roześmiałam się na samo wspomnienie tej awantury. – Ale mam nadzieję,
że ci mandatu nie wlepili? – spytałam, przypominając sobie, że tym razem to o
niego chodzi.
- Nie, całe szczęście,
że mnie tu jeszcze trochę kojarzą – uśmiechnął się.
- No dobrze, ale dlaczego po tym nie
zadzwoniłeś do drzwi, tylko czmychnąłeś do hotelu? – zdziwiłam się.
- Chciałem dać ci trochę
więcej czasu do przetrawienia tej sytuacji, wiedziałem, że musisz ochłonąć,
zanim porozmawiamy – odpowiedział. – I dzięki temu teraz mogę cię bez przeszkód
przeprosić za wszystko, co wczoraj powiedziałem. Masz rację, nie mam prawa ci
niczego zabraniać, bo nie na ty polega związek – mówił. – A co do bycia z
kibicką… nawet nie wiesz, jaki dumny jestem, że moja dziewczyna jest zupełnie
inna, niż wszystkie, taka wyjątkowa – pocałował mnie. – I wiem, że wszyscy mi
jej zazdroszczą – zaśmiał się.
Lał w tym momencie miód
na moje serce. A tym bardziej, że wiedziałam, iż mówi szczerze, że naprawdę tak
uważa.
- Pamiętaj, że zawsze
byłam, że jestem i zawsze będę twoją najwierniejszą fanką – zapewniłam go.
- Nawet jeśli partolę
wszystko tak, jak w dzisiejszym meczu? – zasępił się, spoglądając na mnie z
nadzieją.
- Przecież nic nie
spartoliłeś – zaprzeczyłam, a Kuba spojrzał na mnie z ukosa, gdy tylko to
powiedziałam. – Mówisz o tamtym? Kochanie, przecież to się mogło każdemu
zdarzyć.
- Ale zdarzyło się to
akurat mnie – prychnął zły na siebie.
- I już tego nie
odwrócisz, choćbyś nie wiem, co zrobił – pogłaskałam go po policzku, chcąc go
jakoś podtrzymać na duchu. – Ale gdy strzelisz decydującego gola na przykład w meczu
z Legią, to wszyscy o tej pomyłce zapomną, zobaczysz.
- Raczej wątpię, abym w
ogóle wyszedł w składzie w następnym meczu po tym, co dzisiaj się stało… – a
ten wciąż narzekał.
- Jaki z ciebie człowiek
małej wiary! – westchnęłam. – Wierz w słowa swej najwierniejszej fanki i
największego krytyka w jednym, bo taka osoba wie, co mówi. Zna cię, więc wie na
co cię stać. Zatem posłuchaj: wyjdziesz we wszystkich następnych spotkaniach Lechii,
dasz z siebie wszystko na boisko i udowodnisz swoją wartość, jestem tego pewna
– cmoknęłam go w policzek.
- Skoro tak mówisz –
uśmiechnął się.
Pewnie stalibyśmy tak
przy linii bocznej boiska i napawali się swoim towarzystwem, czego nie możemy
robić tak często, jakbyśmy tego chcieli, gdyby nie przerwał nam tego dziennikarz
z Gdańska, chcący chwilę z Kubą porozmawiać na temat spotkania. Poszłam więc do
brata, zostawiając ich samych. Stojąc z boku słyszałam jednak dość dobrze to, o
czym rozmawiali. Wilk mówił o tym, że czuje się winny porażce, bowiem zawalił
przy drugiej bramce, ale że już tego nie odkręci, dlatego w najbliższych
meczach postara się jeszcze bardziej, by wynagrodzić Lechii swoją dzisiejszą pomyłkę.
Mówił, że dzisiaj dał z siebie wszystko w barwach gdańskiego zespołu, mimo że
wciąż jest piłkarzem Lecha i mimo, że ten mecz był dla niego bardzo trudny. I
to nie tylko dla niego, ale również dla jego bliskich, bo przecież oni, jako
rodowici Poznaniacy, sprzyjają Lechowi, a on jednak dzisiejszego popołudnia
grał przeciwko niemu. A gdy kątem oka spojrzał na mnie, dziękując za wsparcie,
którym jego bliscy go otoczyli mimo tego wszystkiego, niemal unosiłam się w
powietrzu. I byłam pewna, że jest wart wszystkiego, przez co ostatnio
przechodziłam.
______________________________
Pisanie tego rozdziału szło
mi jak krew z nosa, ale wreszcie jest nowy. Dziękuję za cierpliwość i przepraszam za tak długi czas oczekiwania. Pozdrowienia.