Zawsze,
gdy gdzieś wyjeżdżam, mam dziwne przeświadczenie, że o czymś zapomniałam.
Zazwyczaj okazuje się, że – niestety – to prawda i najgorsze – że jest to dość
istotna rzecz, jak na przykład ładowarka do telefonu, szampon czy strój
kąpielowy (wyobrażanie sobie pojechać nad morze bez stroju kąpielowego? Nie? A
ja kiedyś właśnie w taki sposób pojechałam…). Dlatego nauczona doświadczeniem zawsze przed
wyjazdem stoję nad teoretycznie spakowaną już walizką i debatuję sama ze sobą,
czy zabrałam wszystko, co będzie mi potrzebne w danym miejscu i o danej porze
roku. Tym razem jednak nie było to takie łatwe jak zwykle. Lesio bowiem,
widząc, co się dzieje, próbował mi przeszkodzić w tym, co robię, i to w
przeróżny sposób. Wiedział już, co oznacza, gdy się pakuję i nie był zbytnio zadowolony,
że znowu chcę go zostawić i sobie pojechać. Bez niego. Dlatego właśnie ciągnął mnie za nogawkę, wyciągał
moje ciuchy z walizki, czy też zwyczajnie próbował złapać mnie na słodkie
oczka. Ta ostatnia metoda działała na moje serce najbardziej i to aż tak
bardzo, że zaczęłam się zastanawiać, czy go nie zabrać ze sobą do Gdańska. I gdy
już miałam dzwonić do Kuby, by to skonsultować z nim i z drugim Jakubem, zadzwonił
dzwonek do drzwi. Odstawiłam więc wszystko na bok i poszłam otworzyć, zastanawiając
się, kto postanowił odwiedzić mnie tego sobotniego popołudnia. W końcu nikogo się nie spodziewałam.
Gdy
otworzyłam drzwi, zobaczyłam Aśkę z Lilką, której uśmiechnięta twarzyczka wystawała z chusty przewieszonej na brzuchu Kaweckiej. Szatynka trzymała w ręce karton soku pomarańczowego i uśmiechała się do mnie
przymilnie. To było dziwne i to do tego stopnia, że aż zaczęłam się
zastanawiać, co się za tym uśmiechem kryje i w jaki sposób mogłabym wybrnąć z tej
sytuacji, w której mnie zaraz postawi.
- Hej, słońce,
wiem, że się nie zapowiadałam, ale mam małe wkupne – pomachała kartonem w
powietrzu, wciąż dziwnie się uśmiechając – które mam nadzieję, przekona cię do
wpuszczenia mnie do środka.
- Co
prawda, to nie dwór królewski, żebyś musiała się anonsować ze swoim przybyciem –
zaśmiałam się – ale nie wiem, czy sok pomarańczowy mnie przekonuje, aby cię
wpuścić… Hm... musiałabyś dobrze uargumentować, dlaczego akurat taki wybór –
brałam ją pod włos.
Aśka,
na szczęście, załapała kontekst toczącej się właśnie między nami rozmowy.
Niektórzy na jej miejscu już dawno by się obrazili i sobie poszli. Całe
szczęście, że Kawecka zna się na żartach. W sumie – w innym wypadku nie mogłaby być moja przyjaciółką.
- Wiem,
że powinnam przynieść wino, ale wiesz, przykro by mi było, gdybyś ty je piła, a ja bym
nie mogła dziuba zamoczyć… dlatego porwałam Semirowi sok – zaśmiała się trochę szaleńczo
brzmiącym śmiechem. – Poza tym chyba wczorajsza impreza nie była bezalkoholowa,
w końcu twoje chłopaki są już od pewnego czasu pełnoletni, więc soczek na
kaca będzie jak znalazł. No chyba, że wolisz zapijać klina klinem… –
zastanowiła się.
-
Wiesz, że nawet bym o tym nie pomyślała? – spytałam zaskoczona. – Zawsze
ratowałam się maślanką…
- A
widzisz! Można i tak – uśmiechnęła się prawie triumfująco. – To co, mogę wejść? – spytała, robiąc
słodkie oczka dla pogłębienia efektu.
Co
prawda nie działały one na mnie tak, jak proszący wzrok Lesia, ale jednak miały
w sobie coś, przez co miękło mi serce. Choć i bez tego bym ją wpuściła do środka.
- Chyba
argumentacja twojego wkupnego ostatecznie mnie przekonała – zaśmiałam się, po
czym zaprosiłam ją do środka.
Takie
wizyty to ja lubię: miłe (znaczy – w zamyśle myślę, że to będzie przyjemna
wizyta, a nie, że Aśka przyszła mi zakomunikować coś złego, bo wolałabym, aby przed weekendem z Wilczkiem nic i nikt mi humoru nie zepsuł) i niespodziewane.
Lesio także się z niej ucieszył, bo od razu zaczął skakać, wesoło szczekać i obwąchiwać naszego
gościa. Może liczył na to, że dzięki niej zostanę w domu?
- Ojej,
ale widzę, że ci z Lilką przeszkadzamy – powiedziała Aśka, spoglądając na moją
walizkę, leżącą na środku pokoju, nad którą właśnie debatowałam. – Może jednak
lepiej będzie, jak…
- Nawet
nie kończ tego zdania – pogroziłam jej palcem. – Kawa, herbata, czy może
semirowy sok? – spytałam, tym razem to ja machając kartonem.
- Ale
na pewno ci nie przeszkadzamy? – upewniała się jeszcze, jakby nie zrozumiała tego, co przed chwilą powiedziałam. –
Przecież widzę, że się pakujesz… Kurczę, kompletnie mi z głowy wyleciało, że
jedziesz na weekend do Kuby! – puknęła się w czoło.
-
Kochanie, jeśli mówię, że mi nie przeszkadzasz, to tak właśnie jest –
odpowiedziałam lekko znudzonym tonem głosu. – Poza tym jestem już spakowana,
zastanawiam się tylko, czy o czymś nie zapomniałam… – uśmiechnęłam się.
- W
takim razie chyba możemy zostać – zadecydowała, siadając na kanapie.
Ja
tymczasem, kręcąc głową, poszłam zrobić nam coś do picia i poszukać w szafkach,
czy nie mam w nich przypadkiem czegoś słodkiego. Od kiedy nie Kuba nie przebywa w tym mieszkaniu,
ciężko było znaleźć cokolwiek, co byłoby odpowiednie do postawienia do kawy. W końcu to on jest koneserem słodyczy w naszym duecie, nie ja.
- Kiedy
wyjeżdżasz do Gdańska? – usłyszałam krzyk Aśki z salonu, kiedy w kuchni zalewałam herbatę.
- Jutro
rano – odpowiedziałam. – Kuba dzisiaj grał mecz w Łodzi i co prawda mogłabym
jechać do niego wieczorem, ale on późno wróci do Gdańska i jeszcze niepotrzebnie by na mnie czekał,
zamiast wypoczywać po meczu…
Aśka
pokiwała głową, przyswajając sobie te wiadomości. Znała go już trochę i wiedziała, że byłby w stanie siedzieć tak długo, dopóki bym nie dotarła do mieszkania. A to miałoby miejsce gdzieś tak po pierwszej w nocy.
-
Uprzedzam, że nie wiem, czy te ciacha są jeszcze jadalne – powiedziałam, kładąc na stoliku kubki z herbatą oraz paczkę piegusków i siadając obok dziewczyn na kanapie.
- Do
sprawdzania takich rzeczy najbardziej nadawałby się Kuba – zaśmiała się Aśka,
zapewne wspominając w tej chwili czasy, kiedy jeszcze z nami mieszkała.
- O
nie, jakby on tu był, to tych ciastek już dawno by nie było – zaprzeczyłam, robiąc wielkie oczy i kręcąc głową.
-
Rzeczywiście, coś w tym jest – Kawecka pokiwała głową, śmiejąc się. – To ile cię nie będzie w Poznaniu?
– spytała, wracając do poprzedniego tematu.
- Od
jutra do piątego maja, czyli niemal cały tydzień – wyjaśniłam jej. – Tak się
fajnie ten tegoroczny długi majowy weekend złożył, że mamy wreszcie trochę więcej czasu
dla siebie niż ostatnio. Co prawda zostałabym do niedzieli, ale Kuba jedzie
wtedy z zespołem do Chorzowa, więc… sama rozumiesz – westchnęłam, upijając łyk herbaty.
- No
tak, zawsze coś – mruknęła Kawecka. – A potem jak to z wami będzie? Kuba wraca
do Poznania?
- Tak, jak wszyscy
dostanie kilka tygodni urlopu i wróci do domu – wyjaśniłam.
- Wreszcie! Nawet
nie wiesz, jak się za nim stęskniłam – Aśka uśmiechnęła się pod nosem z jakimś takim rozczuleniem. – A
przecież widzieliśmy się trochę ponad dwa tygodnie temu!
- Och,
czyżbym miała czuć się zazdrosna? – zaśmiałam się, spoglądając na nią spod
byka.
- No
coś ty! – od razu zaprzeczyła, chyba nie orientując się w tym, że znowu żartuję.
- Mam
nadzieję – pogroziłam jej palcem ze śmiechem, dzięki czemu wreszcie zorientowała się, że
to tylko takie żarty i po chwili śmiała się razem ze mną. – A wiesz, że on chciał
mnie zabrać na wakacje, bo zapomniał, że ja mam szkołę? – spytałam, kiedy już
się uspokoiłyśmy. – I dlatego, niestety, nigdzie nie jedziemy. Zostajemy w Poznaniu –
westchnęłam – choć w sumie to będą całkiem fajne wakacje. W końcu Euro 2012…
- A że
ktoś tu ma bilety… – zaczęła Kawecka z
uśmiechem.
- Jak
się bawić, to się bawić – zaśmiałam się, biorąc małą na ręce i robiąc do niej
głupie miny. – Lilka pewnie teraz myśli, że ciotka na głowę dostała, że takie
dzióbki w jej kierunku robi – zaśmiałam się, nie przestając się jednak wygłupiać. – A
właśnie, jak tam przygotowania do chrzcin naszej małej gwiazdeczki? – spytałam Aśkę, nie spuszczając
jednak oka z mojej przyszłej chrześnicy.
-
Całkiem dobrze. Tak właściwie to już jesteśmy gotowi i nawet mógłby być już ten 12 maj... Dzisiaj dzwonił tata, by mnie poinformować, że na pewno
przyjadą z Mateuszem. Wiem więc, że będą wszyscy. Cała najbliższa rodzina Semira, oczywiście wy, Ivan,
Kotor, Jasiek… wszyscy ci, którym nasz los nie był i nie jest obojętny –
powiedziała.
- I nie
będzie, pamiętaj o tym – zapewniłam ją, klepiąc po ramieniu. – W takim razie, skoro nie chodzi o
chrzciny Lilki, to co cię gryzie? – spytałam po chwili, zmieniając temat.
- Skąd
wiesz? – zdziwiła się, spoglądając na mnie szeroko otwartymi oczyma.
-
Kochanie, znam cię już trochę i widzę, że nie przyszłaś do mnie ot tak sobie,
by poplotkować, bo ty nie jesteś Agą, tylko w jakimś konkretnym celu –
powiedziałam, po czym rozsiadłam się wygodnie na kanapie, trzymając małą na
rękach. – Opowiadaj.
Przez
chwilę między nami powstała cisza, jakby Asia zbierała myśli. Było to tak dziwne,
że aż leżący w kącie Lesio podniósł głowę i nam się przyjrzał, by się
zorientować, co się stało, że tak nagle przestałyśmy ze sobą rozmawiać. W końcu
do tego momentu buzie nam się nie zamykały.
- Bo ja
nie wiem, co mam zrobić – Aśka machnęła rękami ze zrezygnowaniem, w końcu
przechodząc do sedna sprawy. – I pomyślałam, że ty i twój osąd pomoże mi podjąć
dobrą decyzję.
-
Postaram się, choć nie wiem, czy tak potrafię – powiedziałam, a ta zgromiła
mnie wzrokiem. – Najpierw jednak muszę wiedzieć, o co chodzi.
- O
Semira – odpowiedziała półsłówkiem.
Po czym zamilknęła. I
weź domyślaj się tu człowieku! Nic więc dziwnego, że pierwsze, co mi przyszło do
głowy to to, że ją zostawił. Zraził. Czy coś w tym guście.
- Nie
mów, że… Bo jak mu… – zaczęłam więc złowrogim tonem.
Gdybym
nie trzymała w tym momencie na kolanach Lilki, zapewne wstałabym gwałtownie z
kanapy i zaczęła nerwowo chodzić po pokoju. Albo – co gorsza dla pewnego osobnika – wyszłabym z domu
trzaskając drzwiami i poszła urządzić poważną "pogawędkę" z Bośniakiem.
- Nie,
nic z tych rzeczy! – Aśka od razu zaprzeczyła, a ja zgromiłam ją spojrzeniem.
No, bo straszy
mnie, a potem jeszcze patrzy na mnie w taki sposób. Ludzie! Dlaczego oni
wszyscy mnie tak stresują? A potem właśnie przez takie niedomówienia rodzą się
konflikty...
- To w
takim razie, o co chodzi? – spytałam, wypuszczając powietrze z płuc.
- A o
to, że Semir… że on… że najprawdopodobniej nie będzie już grał w Poznaniu –
wyrzuciła w końcu z siebie to, co leżało jej na wątrobie.
I chyba
poczuła ulgę. A przynajmniej tak mi się wydawało.
- No i?
- spytałam, nie rozumiejąc za bardzo, w czym rzecz.
Poza
tym nie byłam jakoś specjalnie zaskoczona tą wiadomością. A wręcz spodziewałam
się ją usłyszeć w ciągu najbliższych dni, ewentualnie tygodni. Jego odejście z
Lecha wisiało w powietrzu i wiedział to każdy, kto interesuje się tym, co
dzieje się w klubie. To po prostu było nieuniknione.
- Wcale
się nie zdziwiłaś – Aśka ewidentnie spodziewała się po mnie innej reakcji, dlatego przyjrzała mi się uważnie – czyli Semir
z tobą rozmawiał – domyślała się.
- Nie,
to nie tak – zaprzeczyłam od razu.
Kawecka spojrzała więc na mnie wyczekująco, oczekując jakiś wyjaśnień. A ja nie bardzo
wiedziałam, co mam teraz zrobić. Z jednej strony byłam jej to winna, ale z
drugiej obiecałam komuś, że nie będę z nikim rozmawiać o naszej rozmowie i
miałam zamiar dotrzymać danego słowa. Miałam więc moralny dylemat. Aśka jednak
mi nie odpuszczała i świdrowała mi dziurę w brzuchu tym swoim wzrokiem tak skutecznie, że aż
pękłam.
- No,
nie patrz tak na mnie! – krzyknęłam tak gwałtownie, że aż Lesio się wzdrygnął,
a Lilka spojrzała na mnie uważniej swoimi dużymi oczami. – Wybacz, kochanie,
ciocia reaguje zbyt gwałtownie – usprawiedliwiałam się przed nią, całując ją w
czółko i bojąc się, że zaraz się rozpłacze.
Na
szczęście, mam całkiem dzielną chrześnicę! Po ciotce, oczywiście.
- Nie
strasz mi dziecka – od razu upomniała mnie Kawecka, ale nie próbowała mi jej odebrać.
- To
twoja wina – broniłam się. – To ty patrzysz na mnie, jak wtedy, gdy przez
przypadek zniszczyłam ci twojego ulubionego misia.
- Nie
przypominaj mi nawet, bo się znowu pokłócimy o Gustawa – odpowiedziała srogo. Mimo upływu tylu lat, wciąż to był dla niej drażliwy temat. –
Poza tym chyba należą mi się wyjaśnienia, skoro to nie Semir z tobą rozmawiał.
Skąd więc wiesz, że ma zamiar odejść z Lecha? – spytała.
-
Wiesz przecież, że mam swoje źródła... – próbowałam się jakoś wymigać. – To chłopaki mi coś
powiedzą, to coś przeczytam w necie, to coś zauważę, takie tam – machnęłam
ręką.
- Wiesz
więcej i nie chcesz mi powiedzieć? – spojrzała na mnie spod byka.
- No dobra!
– skapitulowałam, nie mogąc już dłużej znieść tego spojrzenia. Złamała mnie. – Co prawda
obiecałam, że nikomu o tym nie powiem, ale skoro już nalegasz... – westchnęłam. –
Wiesz, że byłam ostatnio na treningu z moją wychowawczą klasą, nie? No i jakoś
tak się złożyło, że zostałam sam na sam z trenerem i… zaczęłam z nim rozmawiać
na temat sytuacji Kuby w klubie. Wiem, że Wilczek mnie o to nie prosił, i że
pewnie będzie na mnie zły, że się wtrącam w jego sprawy, ale musiałam wiedzieć,
jak to wygląda. A z tego, co mi Lechici mówili, to… no, nic nie trzymało się
kupy, ich wersje były rozbieżne, więc musiałam to sprawdzić. A najlepiej zrobić to u sprawdzonego źródła –
tłumaczyłam jej. – Tylko proszę cię, nie mów nic o tym Kubie… – spojrzałam na nią
niemal błagalnie.
- Spokojnie, nic mu nie
powiem – zapewniła mnie od razu, a mi kamień spadł z serca – tylko nie rozumiem
za bardzo, co to ma wspólnego z Semirem.
- Bo
tak przy okazji zeszliśmy na tematy transferowe i spytałam się go, kto może
odejść z Lecha, kto przyjść...wiesz, takie tam – machnęłam ręką. – Co prawda nie chciał mi za wiele
mówić, ale jednego, czego się dowiedziałam, to to, że spodziewa się, że Semir
pożegna się z klubem.
- Czyli
Semir już z nim rozmawiał… – westchnęła
Aśka i jeśli dobrze widziałam, nie była z tego powodu zadowolona.
- Ma
jakieś konkretne propozycje? – spytałam.
- Jest
kilka. On ogólnie chciałby iść na zachód, do mocniejszych lig, ale większość
jest jednak ze wschodu, Ukraina, Rosja… – mówiła, patrząc tępo w jeden punkt przed siebie. – I ja nie wiem za bardzo, co
mam z tym zrobić. Nie chcę stąd wyjeżdżać. Ale nie mogę też mu zabronić tego wyjazdu,
bo wiem, że to jest dla niego ważne. Nie potrafiłabym mieć na sumieniu jego
kariery. I właśnie dlatego mam kompletny mętlik w głowie – schowała ręce w
dłoniach, co zapewne obrazowało, jaka burza musiała się w niej toczyć.
-
Dlaczego nie chcesz stąd wyjeżdżać? – spytałam, próbując ją zrozumieć.
- Lilka
jest jeszcze taka mała… – westchnęła, spoglądając z czułością na swoją córkę i poprawiając jej śpiochy. –
Poza tym to są nowe realia, język, ludzie, towarzystwo… dopiero, co się tutaj
zadomowiłam, nie chcę znowu przechodzić przez to samo, co pół roku temu. Nie
chcę się martwić, że będę siedzieć sama, gdy Semir będzie trenował i wyjeżdżał,
bo oprócz niego nie będę miała do kogo gęby otworzyć. A poza tym… nie chcę być
daleko od ciebie. Tyle czasu byłyśmy w dwóch różnych miastach Polski i ciężko
nam się było skontaktować, a co dopiero jak będziemy w innych krajach! – niemal
łkała, będąc tym rzeczywiście przerażona.
- O to
ostatnie akurat nie musisz się martwić, bo to się już nigdy więcej nie powtórzy.
Jesteśmy na innym etapie życia i nauczone tym doświadczeniem, nie popełnimy drugi raz tego
samego błędu – mówiłam jej, patrząc prosto w oczy, by miała pewność, że to nie
są tylko takie puste słowa, a szczera prawda. – Poza tym mnie
najprawdopodobniej też czeka przeprowadzka na nowy sezon. Rumak, co prawda, widziałby
Kubę w Lechu, ale jest jeszcze wiele innych kwestii do ustalenia, począwszy od
porozumienia z zawodnikiem, między klubami, finanse… głowa może od tego wszystkiego pęknąć.
Więc też nie wiem, co będzie za ten miesiąc, dwa. Ale wiem jedno, będę tam,
gdzie Kuba – odpowiedziałam z pewnością w głosie.
- Chciałabym
mieć taką pewność jak ty – Aśka pociągnęła nosem.
- Nie
jesteś pewna Semira? – zdziwiłam się.
- Jestem
– odpowiedziała i zabrzmiało to całkiem pewnie, jak na nią.
- To w
takim razie w czym tkwi problem? – zdziwiłam się. – Kochasz go? – Przytaknęła. –
I świetnie. Ty kochasz jego, on kocha ciebie. Ciebie i Lilkę. I pamiętaj, że zaświadczam
ci to ja, więc to musi być prawda – uśmiechnęłam się w jej kierunku. Aśka też, choć na moment
się rozpogodziła. To był taki mały sukces w moim wykonaniu. – I wiesz, wydaje mi się nawet,
że gdybyś kazała mu wybierać między wyjazdem bez was, a zostaniem tu z wami, to
wybrałby to drugie.
-
Chciałabym być tak pewna jak ty… – powtórzyła.
Nie
wiedziałam, w jaki sposób mam do niej trafić. Ręce mi już opadały.
-
Powiedz mi, jak ty sobie wyobrażałaś życie z piłkarzem? – spytałam więc,
próbując ugryźć ten temat z innej strony.
- Nie
wiem – wzruszyła ramionami, a ja aż nabrałam ochoty uderzenia się z otwartej
ręki w czoło. – Nie myślałam o tym. Po prostu nie sądziłam, że tak szybko
przyjdzie mi podejmować tak ważną decyzję, dotyczącą przyszłości naszej trójki.
Myślałam, że zdążymy być ze sobą dłużej, poznać się jeszcze lepiej, zanim przyjdzie nam wyjeżdżać i że
dzięki temu decyzja przyjdzie sama… A teraz…
- Wiem,
że jesteście ze sobą krótko, ale naprawdę się kochacie. To widać na pierwszy rzut oka – zapewniłam ją, gdyby
nie była tego pewna. – Czy więc z tego powodu nie warto ryzykować?
- A co,
jeśli nam nie wyjdzie? – spytała, patrząc na mnie niemal ze łzami w oczach. –Co wtedy?
- Strach nie jest dobrym doradcą, wiem coś o
tym, Asiu. Zobacz, gdybyśmy z Kubą nie bali się, że zniszczymy naszą przyjaźń, już
dawno bylibyśmy razem i nie męczyli się przez tyle czasu z ukrywaniem nawzajem uczuć do
siebie... – próbowałam jej to wyjaśnić, bazując na przykładzie. Podobno tak łatwiej zrozumieć.
- To co
innego – pokręciła głową.
- Nie,
Asiu, to jest podobna sytuacja – zaprzeczyłam. – Kochasz go i to jest
najważniejsze, reszta się nie liczy. I właśnie dlatego powinnaś za nim jechać.
Z autopsji mówię ci, że związek na odległość na dłuższą metę nie ma sensu –
skrzywiłam się. – Gdybym teraz miała się godzić na życie pomiędzy Gdańskiem, a
Poznaniem, nigdy w życiu bym się na to nie zgodziła, tylko spakowała walizki,
zwolniła się z pracy i pojechała za nim, choćbym miała czuć się bezproduktywnym człowiekiem. Niby to są tylko dwa miesiące, ale dla
mnie i tak to jest cholernie ciężkie, mimo że prawie każdy weekend spędzamy ze sobą. A co by dopiero było, jakbyście mieli być ze
sobą na odległość przez jeden sezon i to jeszcze nie widząc się ze sobą we wszystkie weekendy przez kilometry. Nie, to nie zda egzaminu.
- To
wiem, ale…
- Asia,
poradzicie sobie, zobaczysz – przerwałam jej, nawet nie dając jej dokończyć zdania i poklepałam ja po ramieniu.
– Nie wierzę, że to powiem, ale Semir jest odpowiedzialny i na pewno wybierając
swój przyszły klub będzie myślał też o waszym komforcie, o tym, abyście czuły
się dobrze z dala od domu.
- Ty
broniąca Semira to rzadkość, więc musisz mieć rację – uśmiechnęła się Kawecka, kiwając głową.
- No
widzisz, powoli zaczynasz mądrze gadać – odwzajemniłam jej uśmiech. – Wydaje mi się więc, że musisz to
wszystko sobie poukładać w głowie i porozmawiać z nim na spokojnie. Razem
musicie zdecydować, co dalej z wami i waszym życiem. W końcu ty nie jesteś mną i ja nie mogę za ciebie
zdecydować. Tak samo nie może tego zrobić Semir czy ktokolwiek inny. Sama
musisz podjąć decyzję i to dla ciebie najkorzystniejszą – zakończyłam swój wywód.
- Wiem –
przytaknęła. – Ale wasze zdanie również ma dla mnie duże znaczenie.
- Miło
mi to słyszeć, ale i tak najważniejsze w tym wszystkim są twoje uczucia i twoja opinia.
- Dobra, już dobra, masz rację, ale
dość o mnie – pomachała rękami, śmiejąc się. – Teraz ty mów, jak się u ciebie układa.
- Z Kubą?
Cudownie! – roześmiałam się, jeszcze wygodniej rozsiadając się na kanapie, jakby wzmianka o Wilku mnie rozluźniła. – Od czasu rozstania z Robertem nigdy nie czułam
się tak szczęśliwa, jak teraz, mimo tych ciągłych podróży między miastami.
Choć to, że nie ma go przy mnie na co dzień, mnie już trochę dobija… Bo zawsze,
gdy go potrzebuję, on jest hen daleko ode mnie…
- Ale
już niedługo – pocieszała mnie Aśka. – Wytrzymaliście tyle czasu, to to też i te ostatnie dni wytrzymacie.
Zwłaszcza, że tą końcówkę waszej rozłąki spędzicie razem – uśmiechała się.
- I to
mnie trzyma teraz w pionie. Bo ostatnio… ech, wszystko inne się sypie. Bo
wiesz, jak to jest: jak się wali, to się wali – dodałam. Aśka spojrzała na mnie zaskoczona,
nie bardzo rozumiejąc, o co mi chodzi. – Mówię o linii zawodowej – wyjaśniłam jej więc.
– Najpierw zostałam poinformowana, że nie przedłużą ze mną umowy w szkole,
czego się w sumie spodziewałam, ale jednak było mi przykro, to teraz… –
zawiesiłam głos.
- Co
jest? – spytała Kawecka, wyraźnie zmartwiona.
-
Wczoraj zostałam wezwana do szefa na rozmowę. Powiedział, że nie może sobie pozwolić
na dwóch tłumaczów hiszpańskiego w firmie, bo go na to nie stać i że musi mnie zwolnić. Albo mam
sobie szukać nowej pracy, on mi oczywiście wystawi jak najlepsze referencje, mi pomoże i
tak dalej, albo… albo mam jechać do Barcelony, tam, gdzie byłam ostatnio, a nawet na lepszych zasadach. Od lipca czeka tam na mnie miejsce i
podobno nie chcą nikogo innego niż mnie.
- I co
zrobisz? – Aśka spytała mnie z wyczekiwaniem.
- Jak
to co? – spytałam zaskoczona, że w ogóle mogła mnie o to spytać. – Jasne, że
pochlebia mi, że tak bardzo mnie tam cenią, że chcą mnie z powrotem i na mnie
czekają, ale oczywiście odmówiłam, z wiadomych względów. Najgorsze jest tylko to, że on
nie przyjmuje tego do wiadomości i dlatego kazał mi się jeszcze zastanowić. Mam czas do
końca maja, by dać mu odpowiedź. Ale ja powątpiewam, aby Kuba wylądował w przyszłym sezonie w
Hiszpanii, więc od połowy czerwca raczej zostanę bez pracy…
- Ale za to z
Kubą u boku – dodała Aśka, śmiejąc się. – A pracę znajdziesz, zdolniacho. I to szybciej niż ja.
Nie zgadzałam
się z nią w tej kwestii, ale i tak temat szybko zszedł na zupełne inne tory. Gadałyśmy o wszystkim i o niczym do
późnych godzin wieczornych, tak, że do Gdańska następnego ranka wybrałam się
kompletnie niewyspana. Ale za to podbudowana po rozmowie z przyjaciółką.
*
Ludzie
w różny sposób spędzają trzeciego maja, nasze święto narodowe. Mi w tym roku
przyszło je spędzić na... stadionie gdańskiej Lechii, oglądając mecz miejscowego
zespołu, w którym grał mój chłopak (jak to pięknie brzmi!; wciąż się jeszcze do tego nie przyzwyczaiłam...). Nigdy by mi przez myśl nie przeszło, że
kiedyś przyjdzie mi robić coś takiego – znaczy nie, że oglądać mecz w święto narodowe i nie, że
na stadionie Lechii, tyle tylko, że to będzie spotkanie... bez udziału mojego Lecha. Teraz jednak
dużo się zmieniło, skoro nie wyobrażałam sobie, aby mogło mnie nie być podczas takiego meczu – Lechii z Legią, w
którym gra Kuba. Siedziałam więc w sektorze, w którym zazwyczaj siedzą rodziny
piłkarzy grających w barwach gdańskiej drużyny, ubrana w koszulkę z… wilkiem jedzącym ciastka. Znalazłam ją przypadkiem,
będąc z Agą w lumpeksie, ale od razu wiedziałam, że muszę ją mieć! Co prawda do ideału
brakowało jej tylko napisu: „Jestem groźna jak wilk. Jakub Wilk, który je
ciastka”, ale i tak pasowała na mecze Kuby w Lechii jak ulał. W ogóle do mnie
pasowała. Do naszej dwójki. W końcu koszulki Lechii nigdy na siebie nie założę, choćby nie wiem
co, w koszulce Lecha nie przyjdę na ten stadion, bo jeszcze za to oberwę, więc w taki
oto sposób przynajmniej mogę pokazać, za kim jest moje serce, kogo fanką jestem
i komu kibicuję.
A to
jest akurat proste – Jakubowi Wilkowi.
Dlatego
właśnie siedziałam ze łzami w oczach na trybunach, wyczekując ostatniego
gwizdka w tym spotkaniu. Rzadko kiedy zdarzało mi się płakać na meczu. Ostatni raz
chyba w 2010, kiedy Lech wygrywał w karnych z Interem Baku... Wcześniej też, gdy
zdobywaliśmy Mistrza Polski (pamiętny mecz z Ruchem i wiadomość z Krakowa, że Cracovia wyrównała... a tak właściwie, to Wisła strzeliła sobie samobója) albo
podczas meczu z Austrią Wiedeń. Nie byłam więc jakoś specjalnie uczuciowa. A
może ujmę to inaczej – nie okazywałam emocji w taki sposób. Dlaczego więc dzisiaj
płaczę? To z dumy. I to nie dlatego, że Lechia wygrywa 1:0 z Legią, a dlatego,
że strzelcem tego jedynego, decydującego gola jest… Jakub Wilk. Mój Kuba! Kiedy w czterdziestej trzeciej minucie piłka
wylądowała w siatce po jego strzale… tak wyrwałam z siedzonka do przodu, że aż
prawie zaryłam w podłogę. A to tylko ze szczęścia. Nikt się tak bardzo nie cieszył jak ja. Ani na stadionie, ani w domu, ani nawet w innej galaktyce. Nikt!
Tym
razem po meczu nie przeskakiwałam przez barierki ani nic podobnego. W końcu nie
byłam u siebie i nie bardzo wiedziałam, co mogę tutaj zrobić bez konsekwencji, a czego nie. Nie chciałam też swoim zachowaniem narobić Kubie kłopotów w klubie, czy gdziekolwiek indziej, co… no cóż, co będę ukrywać – łatwo bym mogła to zrobić.
Tym razem to jednak Kuba coś odwalił. Zaraz po ostatnim gwizdku i podziękowaniu kibicom za doping podczas dzisiejszego spotkania, wdrapał
się na barierkę oddzielającą murawę od trybun, przeskoczył przez nią ku konsternacji wszystkich wokół, podszedł
do mnie i tak po prostu wpił się w moje usta. Nie wiedziałam, co się dzieje. Świat wokół mnie
wirował, a mi brakowało tchu… było magicznie. Nic, co działo się wokół, mnie nie obchodziło,
liczył się tylko on, jego ręce obejmujące mnie w talii i usta całujące moje
usta.
-
Dziękuję, kochanie – powiedział, przerywając pocałunek.
- Za
co? – wyszeptałam, dziwiąc się.
Nie
przypominałam sobie bowiem, żeby było coś, za co mógłby mi w tym momencie dziękować.
- Za
twoje wsparcie, wiarę we mnie nie tylko dzisiejszego dnia i to, że jesteś tu i teraz ze mną w tej wspaniałej koszulce –
pogłaskał mnie po brzuchu w miejscu, gdzie miałam nadrukowanego wilka z ciastkami.
Nie
wiedziałam, co mam mu na to odpowiedzieć. Naprawdę rzadko kiedy brakuje mi słów, rzadko kiedy nie umiem na czyjeś słowa odpowiedzieć, ale w tym momencie
niczego nie potrafiłam wykrztusić z gardła, dlatego… pocałowałam go. Bo jak
inaczej mogłabym mu powiedzieć, że to przecież nic takiego?
-
Kocham cię – szepnął Kuba i pogłaskał mnie po policzku. W pewnej chwili jego
pełne radości oblicze się zasępiło. – Ty płakałaś? Dlaczego? Co się stało,
kochanie? – zmartwił się, wyrzucając z siebie te pytania w zatrważająco szybkim tempie.
- To ze
szczęścia – odpowiedziałam, uśmiechając się. – I z dumy, która mnie teraz wypełnia. Bo nawet nie wiesz, jak w tej chwili jestem z ciebie dumna!
- A ty nawet
nie wiesz, ile twoje słowa dla mnie znaczą – odpowiedział z powagą, którą rzadko kiedy można było zobaczyć na jego twarzy.
W końcu Kuba dobrze mnie znał, dzięki czemu
doskonale wiedział, jak rzadko płaczę na meczach. Musi się wydarzyć coś naprawdę przejmującego, żeby wycisnąć ze mnie łzy. I chyba chciał mi to w werbalny sposób
pokazać, opowiedzieć swoje odczucia albo… w sumie nie wiem, czego ode mnie chciał, bo
nie dałam mu dojść do słowa.
-
Kubuś, porozmawiamy później, bo chyba cię wołają – powiedziałam, wskazując
brodą na trenera Janasa patrzącego w górę na naszą dwójkę z nieodgadnioną miną.
- No,
nigdy nie dadzą mi się tobą nacieszyć – mruknął pod nosem, gdy już obejrzał się za siebie i zobaczył trenera. Nie wyglądał jednak na
takiego, który by się złościł za to, że go ściągają z powrotem na dół.
-
Przecież będę jeszcze w Gdańsku kilka dni, to zdążysz się mną nacieszyć i to do tego stopnia, że będziesz miał mnie
jeszcze dość, zobaczysz – dałam mu pstryczka w nos, śmiejąc się.
- Nawet
sobie nie żartuj w ten sposób! – oburzył się Wilczek.
Spojrzałam
na niego sugestywnie.
- Kuba,
posprzeczamy się o to później, ok? – spytałam. – Obowiązki cię wzywają. Chyba tam chcą z tobą wywiad
przeprowadzić, czy coś – mówiłam, przyglądając się sytuacji, rozgrywającej się za jego plecami.
-
Pewnie znowu będą mnie pytać o numer tej ślicznotki, która towarzyszy mi na meczach –
zaśmiał się. – Ale nikt go nie dostanie, bo ona jest moja. Tylko i wyłącznie – dodał, po czym cmoknął mnie przelotnie w usta i zszedł w dół.
_________________________
Obyście
niczego istotnego przy pakowaniu się nie zapomnieli. Udanych wakacji, kochani!