niedziela, 13 lipca 2014

53. Decydując o przyszłości.



Zawsze, gdy gdzieś wyjeżdżam, mam dziwne przeświadczenie, że o czymś zapomniałam. Zazwyczaj okazuje się, że – niestety – to prawda i najgorsze – że jest to dość istotna rzecz, jak na przykład ładowarka do telefonu, szampon czy strój kąpielowy (wyobrażanie sobie pojechać nad morze bez stroju kąpielowego? Nie? A ja kiedyś właśnie w taki sposób pojechałam…). Dlatego nauczona doświadczeniem zawsze przed wyjazdem stoję nad teoretycznie spakowaną już walizką i debatuję sama ze sobą, czy zabrałam wszystko, co będzie mi potrzebne w danym miejscu i o danej porze roku. Tym razem jednak nie było to takie łatwe jak zwykle. Lesio bowiem, widząc, co się dzieje, próbował mi przeszkodzić w tym, co robię, i to w przeróżny sposób. Wiedział już, co oznacza, gdy się pakuję i nie był zbytnio zadowolony, że znowu chcę go zostawić i sobie pojechać. Bez niego. Dlatego właśnie ciągnął mnie za nogawkę, wyciągał moje ciuchy z walizki, czy też zwyczajnie próbował złapać mnie na słodkie oczka. Ta ostatnia metoda działała na moje serce najbardziej i to aż tak bardzo, że zaczęłam się zastanawiać, czy go nie zabrać ze sobą do Gdańska. I gdy już miałam dzwonić do Kuby, by to skonsultować z nim i z drugim Jakubem, zadzwonił dzwonek do drzwi. Odstawiłam więc wszystko na bok i poszłam otworzyć, zastanawiając się, kto postanowił odwiedzić mnie tego sobotniego popołudnia. W końcu nikogo się nie spodziewałam.
Gdy otworzyłam drzwi, zobaczyłam Aśkę z Lilką, której uśmiechnięta twarzyczka wystawała z chusty przewieszonej na brzuchu Kaweckiej. Szatynka trzymała w ręce karton soku pomarańczowego i uśmiechała się do mnie przymilnie. To było dziwne i to do tego stopnia, że aż zaczęłam się zastanawiać, co się za tym uśmiechem kryje i w jaki sposób mogłabym wybrnąć z tej sytuacji, w której mnie zaraz postawi.
- Hej, słońce, wiem, że się nie zapowiadałam, ale mam małe wkupne – pomachała kartonem w powietrzu, wciąż dziwnie się uśmiechając – które mam nadzieję, przekona cię do wpuszczenia mnie do środka.
- Co prawda, to nie dwór królewski, żebyś musiała się anonsować ze swoim przybyciem – zaśmiałam się – ale nie wiem, czy sok pomarańczowy mnie przekonuje, aby cię wpuścić… Hm... musiałabyś dobrze uargumentować, dlaczego akurat taki wybór – brałam ją pod włos.
Aśka, na szczęście, załapała kontekst toczącej się właśnie między nami rozmowy. Niektórzy na jej miejscu już dawno by się obrazili i sobie poszli. Całe szczęście, że Kawecka zna się na żartach. W sumie w innym wypadku nie mogłaby być moja przyjaciółką.
- Wiem, że powinnam przynieść wino, ale wiesz, przykro by mi było, gdybyś ty je piła, a ja bym nie mogła dziuba zamoczyć… dlatego porwałam Semirowi sok – zaśmiała się trochę szaleńczo brzmiącym śmiechem. – Poza tym chyba wczorajsza impreza nie była bezalkoholowa, w końcu twoje chłopaki są już od pewnego czasu pełnoletni, więc soczek na kaca będzie jak znalazł. No chyba, że wolisz zapijać klina klinem… – zastanowiła się.
- Wiesz, że nawet bym o tym nie pomyślała? – spytałam zaskoczona. – Zawsze ratowałam się maślanką…
- A widzisz! Można i tak – uśmiechnęła się prawie triumfująco. – To co, mogę wejść? – spytała, robiąc słodkie oczka dla pogłębienia efektu.
Co prawda nie działały one na mnie tak, jak proszący wzrok Lesia, ale jednak miały w sobie coś, przez co miękło mi serce. Choć i bez tego bym ją wpuściła do środka.
- Chyba argumentacja twojego wkupnego ostatecznie mnie przekonała – zaśmiałam się, po czym zaprosiłam ją do środka.
Takie wizyty to ja lubię: miłe (znaczy w zamyśle myślę, że to będzie przyjemna wizyta, a nie, że Aśka przyszła mi zakomunikować coś złego, bo wolałabym, aby przed weekendem z Wilczkiem nic i nikt mi humoru nie zepsuł) i niespodziewane. Lesio także się z niej ucieszył, bo od razu zaczął skakać, wesoło szczekać i obwąchiwać naszego gościa. Może liczył na to, że dzięki niej zostanę w domu?
- Ojej, ale widzę, że ci z Lilką przeszkadzamy – powiedziała Aśka, spoglądając na moją walizkę, leżącą na środku pokoju, nad którą właśnie debatowałam. – Może jednak lepiej będzie, jak…
- Nawet nie kończ tego zdania – pogroziłam jej palcem. – Kawa, herbata, czy może semirowy sok? – spytałam, tym razem to ja machając kartonem.
- Ale na pewno ci nie przeszkadzamy? – upewniała się jeszcze, jakby nie zrozumiała tego, co przed chwilą powiedziałam. – Przecież widzę, że się pakujesz… Kurczę, kompletnie mi z głowy wyleciało, że jedziesz na weekend do Kuby! – puknęła się w czoło.
- Kochanie, jeśli mówię, że mi nie przeszkadzasz, to tak właśnie jest – odpowiedziałam lekko znudzonym tonem głosu. – Poza tym jestem już spakowana, zastanawiam się tylko, czy o czymś nie zapomniałam… – uśmiechnęłam się.
- W takim razie chyba możemy zostać – zadecydowała, siadając na kanapie.
Ja tymczasem, kręcąc głową, poszłam zrobić nam coś do picia i poszukać w szafkach, czy nie mam w nich przypadkiem czegoś słodkiego. Od kiedy nie Kuba nie przebywa w tym mieszkaniu, ciężko było znaleźć cokolwiek, co byłoby odpowiednie do postawienia do kawy. W końcu to on jest koneserem słodyczy w naszym duecie, nie ja.
- Kiedy wyjeżdżasz do Gdańska? – usłyszałam krzyk Aśki z salonu, kiedy w kuchni zalewałam herbatę.
- Jutro rano – odpowiedziałam. – Kuba dzisiaj grał mecz w Łodzi i co prawda mogłabym jechać do niego wieczorem, ale on późno wróci do Gdańska i jeszcze niepotrzebnie by na mnie czekał, zamiast wypoczywać po meczu…
Aśka pokiwała głową, przyswajając sobie te wiadomości. Znała go już trochę i wiedziała, że byłby w stanie siedzieć tak długo, dopóki bym nie dotarła do mieszkania. A to miałoby miejsce gdzieś tak po pierwszej w nocy.
- Uprzedzam, że nie wiem, czy te ciacha są jeszcze jadalne – powiedziałam, kładąc na stoliku kubki z herbatą oraz paczkę piegusków i siadając obok dziewczyn na kanapie.
- Do sprawdzania takich rzeczy najbardziej nadawałby się Kuba – zaśmiała się Aśka, zapewne wspominając w tej chwili czasy, kiedy jeszcze z nami mieszkała.
- O nie, jakby on tu był, to tych ciastek już dawno by nie było – zaprzeczyłam, robiąc wielkie oczy i kręcąc głową.
- Rzeczywiście, coś w tym jest – Kawecka pokiwała głową, śmiejąc się. – To ile cię nie będzie w Poznaniu? – spytała, wracając do poprzedniego tematu.
- Od jutra do piątego maja, czyli niemal cały tydzień – wyjaśniłam jej. – Tak się fajnie ten tegoroczny długi majowy weekend złożył, że mamy wreszcie trochę więcej czasu dla siebie niż ostatnio. Co prawda zostałabym do niedzieli, ale Kuba jedzie wtedy z zespołem do Chorzowa, więc… sama rozumiesz – westchnęłam, upijając łyk herbaty.
- No tak, zawsze coś – mruknęła Kawecka. – A potem jak to z wami będzie? Kuba wraca do Poznania?
- Tak, jak wszyscy dostanie kilka tygodni urlopu i wróci do domu – wyjaśniłam.
- Wreszcie! Nawet nie wiesz, jak się za nim stęskniłam – Aśka uśmiechnęła się pod nosem z jakimś takim rozczuleniem. – A przecież widzieliśmy się trochę ponad dwa tygodnie temu!
- Och, czyżbym miała czuć się zazdrosna? – zaśmiałam się, spoglądając na nią spod byka.
- No coś ty! – od razu zaprzeczyła, chyba nie orientując się w tym, że znowu żartuję.
- Mam nadzieję – pogroziłam jej palcem ze śmiechem, dzięki czemu wreszcie zorientowała się, że to tylko takie żarty i po chwili śmiała się razem ze mną. – A wiesz, że on chciał mnie zabrać na wakacje, bo zapomniał, że ja mam szkołę? – spytałam, kiedy już się uspokoiłyśmy. – I dlatego, niestety, nigdzie nie jedziemy. Zostajemy w Poznaniu – westchnęłam – choć w sumie to będą całkiem fajne wakacje. W końcu Euro 2012…
- A że ktoś tu ma bilety… –  zaczęła Kawecka z uśmiechem.
- Jak się bawić, to się bawić – zaśmiałam się, biorąc małą na ręce i robiąc do niej głupie miny. – Lilka pewnie teraz myśli, że ciotka na głowę dostała, że takie dzióbki w jej kierunku robi – zaśmiałam się, nie przestając się jednak wygłupiać. – A właśnie, jak tam przygotowania do chrzcin naszej małej gwiazdeczki? – spytałam Aśkę, nie spuszczając jednak oka z mojej przyszłej chrześnicy.
- Całkiem dobrze. Tak właściwie to już jesteśmy gotowi i nawet mógłby być już ten 12 maj... Dzisiaj dzwonił tata, by mnie poinformować, że na pewno przyjadą z Mateuszem. Wiem więc, że będą wszyscy. Cała najbliższa rodzina Semira, oczywiście wy, Ivan, Kotor, Jasiek… wszyscy ci, którym nasz los nie był i nie jest obojętny – powiedziała.
- I nie będzie, pamiętaj o tym – zapewniłam ją, klepiąc po ramieniu. – W takim razie, skoro nie chodzi o chrzciny Lilki, to co cię gryzie? – spytałam po chwili, zmieniając temat.
- Skąd wiesz? – zdziwiła się, spoglądając na mnie szeroko otwartymi oczyma.
- Kochanie, znam cię już trochę i widzę, że nie przyszłaś do mnie ot tak sobie, by poplotkować, bo ty nie jesteś Agą, tylko w jakimś konkretnym celu – powiedziałam, po czym rozsiadłam się wygodnie na kanapie, trzymając małą na rękach. – Opowiadaj.
Przez chwilę między nami powstała cisza, jakby Asia zbierała myśli. Było to tak dziwne, że aż leżący w kącie Lesio podniósł głowę i nam się przyjrzał, by się zorientować, co się stało, że tak nagle przestałyśmy ze sobą rozmawiać. W końcu do tego momentu buzie nam się nie zamykały.
- Bo ja nie wiem, co mam zrobić – Aśka machnęła rękami ze zrezygnowaniem, w końcu przechodząc do sedna sprawy. – I pomyślałam, że ty i twój osąd pomoże mi podjąć dobrą decyzję.
- Postaram się, choć nie wiem, czy tak potrafię – powiedziałam, a ta zgromiła mnie wzrokiem. – Najpierw jednak muszę wiedzieć, o co chodzi.
- O Semira – odpowiedziała półsłówkiem.
Po czym zamilknęła. I weź domyślaj się tu człowieku! Nic więc dziwnego, że pierwsze, co mi przyszło do głowy to to, że ją zostawił. Zraził. Czy coś w tym guście.
- Nie mów, że… Bo jak mu… – zaczęłam więc złowrogim tonem.
Gdybym nie trzymała w tym momencie na kolanach Lilki, zapewne wstałabym gwałtownie z kanapy i zaczęła nerwowo chodzić po pokoju. Albo – co gorsza dla pewnego osobnika – wyszłabym z domu trzaskając drzwiami i poszła urządzić poważną "pogawędkę" z Bośniakiem.
- Nie, nic z tych rzeczy! – Aśka od razu zaprzeczyła, a ja zgromiłam ją spojrzeniem.
No, bo straszy mnie, a potem jeszcze patrzy na mnie w taki sposób. Ludzie! Dlaczego oni wszyscy mnie tak stresują? A potem właśnie przez takie niedomówienia rodzą się konflikty...
- To w takim razie, o co chodzi? – spytałam, wypuszczając powietrze z płuc.
- A o to, że Semir… że on… że najprawdopodobniej nie będzie już grał w Poznaniu – wyrzuciła w końcu z siebie to, co leżało jej na wątrobie.
I chyba poczuła ulgę. A przynajmniej tak mi się wydawało.
- No i? - spytałam, nie rozumiejąc za bardzo, w czym rzecz.
Poza tym nie byłam jakoś specjalnie zaskoczona tą wiadomością. A wręcz spodziewałam się ją usłyszeć w ciągu najbliższych dni, ewentualnie tygodni. Jego odejście z Lecha wisiało w powietrzu i wiedział to każdy, kto interesuje się tym, co dzieje się w klubie. To po prostu było nieuniknione.
- Wcale się nie zdziwiłaś – Aśka ewidentnie spodziewała się po mnie innej reakcji, dlatego przyjrzała mi się uważnie – czyli Semir z tobą rozmawiał – domyślała się.
- Nie, to nie tak – zaprzeczyłam od razu.
Kawecka spojrzała więc na mnie wyczekująco, oczekując jakiś wyjaśnień. A ja nie bardzo wiedziałam, co mam teraz zrobić. Z jednej strony byłam jej to winna, ale z drugiej obiecałam komuś, że nie będę z nikim rozmawiać o naszej rozmowie i miałam zamiar dotrzymać danego słowa. Miałam więc moralny dylemat. Aśka jednak mi nie odpuszczała i świdrowała mi dziurę w brzuchu tym swoim wzrokiem tak skutecznie, że aż pękłam.
- No, nie patrz tak na mnie! – krzyknęłam tak gwałtownie, że aż Lesio się wzdrygnął, a Lilka spojrzała na mnie uważniej swoimi dużymi oczami. – Wybacz, kochanie, ciocia reaguje zbyt gwałtownie – usprawiedliwiałam się przed nią, całując ją w czółko i bojąc się, że zaraz się rozpłacze.
Na szczęście, mam całkiem dzielną chrześnicę! Po ciotce, oczywiście.
- Nie strasz mi dziecka – od razu upomniała mnie Kawecka, ale nie próbowała mi jej odebrać.
- To twoja wina – broniłam się. – To ty patrzysz na mnie, jak wtedy, gdy przez przypadek zniszczyłam ci twojego ulubionego misia.
- Nie przypominaj mi nawet, bo się znowu pokłócimy o Gustawa – odpowiedziała srogo. Mimo upływu tylu lat, wciąż to był dla niej drażliwy temat. – Poza tym chyba należą mi się wyjaśnienia, skoro to nie Semir z tobą rozmawiał. Skąd więc wiesz, że ma zamiar odejść z Lecha? – spytała.
- Wiesz przecież, że mam swoje źródła... – próbowałam się jakoś wymigać. – To chłopaki mi coś powiedzą, to coś przeczytam w necie, to coś zauważę, takie tam – machnęłam ręką.
- Wiesz więcej i nie chcesz mi powiedzieć? – spojrzała na mnie spod byka.
- No dobra! – skapitulowałam, nie mogąc już dłużej znieść tego spojrzenia. Złamała mnie. – Co prawda obiecałam, że nikomu o tym nie powiem, ale skoro już nalegasz... – westchnęłam. – Wiesz, że byłam ostatnio na treningu z moją wychowawczą klasą, nie? No i jakoś tak się złożyło, że zostałam sam na sam z trenerem i… zaczęłam z nim rozmawiać na temat sytuacji Kuby w klubie. Wiem, że Wilczek mnie o to nie prosił, i że pewnie będzie na mnie zły, że się wtrącam w jego sprawy, ale musiałam wiedzieć, jak to wygląda. A z tego, co mi Lechici mówili, to… no, nic nie trzymało się kupy, ich wersje były rozbieżne, więc musiałam to sprawdzić. A najlepiej zrobić to u sprawdzonego źródła – tłumaczyłam jej. – Tylko proszę cię, nie mów nic o tym Kubie… – spojrzałam na nią niemal błagalnie.
- Spokojnie, nic mu nie powiem – zapewniła mnie od razu, a mi kamień spadł z serca – tylko nie rozumiem za bardzo, co to ma wspólnego z Semirem.
- Bo tak przy okazji zeszliśmy na tematy transferowe i spytałam się go, kto może odejść z Lecha, kto przyjść...wiesz, takie tam – machnęłam ręką. Co prawda nie chciał mi za wiele mówić, ale jednego, czego się dowiedziałam, to to, że spodziewa się, że Semir pożegna się z klubem.
- Czyli Semir już z nim rozmawiał… –  westchnęła Aśka i jeśli dobrze widziałam, nie była z tego powodu zadowolona.
- Ma jakieś konkretne propozycje? – spytałam.
- Jest kilka. On ogólnie chciałby iść na zachód, do mocniejszych lig, ale większość jest jednak ze wschodu, Ukraina, Rosja… – mówiła, patrząc tępo w jeden punkt przed siebie. – I ja nie wiem za bardzo, co mam z tym zrobić. Nie chcę stąd wyjeżdżać. Ale nie mogę też mu zabronić tego wyjazdu, bo wiem, że to jest dla niego ważne. Nie potrafiłabym mieć na sumieniu jego kariery. I właśnie dlatego mam kompletny mętlik w głowie – schowała ręce w dłoniach, co zapewne obrazowało, jaka burza musiała się w niej toczyć.
- Dlaczego nie chcesz stąd wyjeżdżać? – spytałam, próbując ją zrozumieć.
- Lilka jest jeszcze taka mała… – westchnęła, spoglądając z czułością na swoją córkę i poprawiając jej śpiochy. – Poza tym to są nowe realia, język, ludzie, towarzystwo… dopiero, co się tutaj zadomowiłam, nie chcę znowu przechodzić przez to samo, co pół roku temu. Nie chcę się martwić, że będę siedzieć sama, gdy Semir będzie trenował i wyjeżdżał, bo oprócz niego nie będę miała do kogo gęby otworzyć. A poza tym… nie chcę być daleko od ciebie. Tyle czasu byłyśmy w dwóch różnych miastach Polski i ciężko nam się było skontaktować, a co dopiero jak będziemy w innych krajach! – niemal łkała, będąc tym rzeczywiście przerażona.
- O to ostatnie akurat nie musisz się martwić, bo to się już nigdy więcej nie powtórzy. Jesteśmy na innym etapie życia i nauczone tym doświadczeniem, nie popełnimy drugi raz tego samego błędu – mówiłam jej, patrząc prosto w oczy, by miała pewność, że to nie są tylko takie puste słowa, a szczera prawda. – Poza tym mnie najprawdopodobniej też czeka przeprowadzka na nowy sezon. Rumak, co prawda, widziałby Kubę w Lechu, ale jest jeszcze wiele innych kwestii do ustalenia, począwszy od porozumienia z zawodnikiem, między klubami, finanse… głowa może od tego wszystkiego pęknąć. Więc też nie wiem, co będzie za ten miesiąc, dwa. Ale wiem jedno, będę tam, gdzie Kuba – odpowiedziałam z pewnością w głosie.
- Chciałabym mieć taką pewność jak ty – Aśka pociągnęła nosem.
- Nie jesteś pewna Semira? – zdziwiłam się.
- Jestem – odpowiedziała i zabrzmiało to całkiem pewnie, jak na nią.
- To w takim razie w czym tkwi problem? – zdziwiłam się. – Kochasz go? – Przytaknęła. – I świetnie. Ty kochasz jego, on kocha ciebie. Ciebie i Lilkę. I pamiętaj, że zaświadczam ci to ja, więc to musi być prawda – uśmiechnęłam się w jej kierunku. Aśka też, choć na moment się rozpogodziła. To był taki mały sukces w moim wykonaniu. – I wiesz, wydaje mi się nawet, że gdybyś kazała mu wybierać między wyjazdem bez was, a zostaniem tu z wami, to wybrałby to drugie.
- Chciałabym być tak pewna jak ty… – powtórzyła.
Nie wiedziałam, w jaki sposób mam do niej trafić. Ręce mi już opadały.
- Powiedz mi, jak ty sobie wyobrażałaś życie z piłkarzem? – spytałam więc, próbując ugryźć ten temat z innej strony.
- Nie wiem – wzruszyła ramionami, a ja aż nabrałam ochoty uderzenia się z otwartej ręki w czoło. – Nie myślałam o tym. Po prostu nie sądziłam, że tak szybko przyjdzie mi podejmować tak ważną decyzję, dotyczącą przyszłości naszej trójki. Myślałam, że zdążymy być ze sobą dłużej, poznać się jeszcze lepiej, zanim przyjdzie nam wyjeżdżać i że dzięki temu decyzja przyjdzie sama… A teraz…
- Wiem, że jesteście ze sobą krótko, ale naprawdę się kochacie. To widać na pierwszy rzut oka – zapewniłam ją, gdyby nie była tego pewna. – Czy więc z tego powodu nie warto ryzykować?
- A co, jeśli nam nie wyjdzie? – spytała, patrząc na mnie niemal ze łzami w oczach. –Co wtedy?
 - Strach nie jest dobrym doradcą, wiem coś o tym, Asiu. Zobacz, gdybyśmy z Kubą nie bali się, że zniszczymy naszą przyjaźń, już dawno bylibyśmy razem i nie męczyli się przez tyle czasu z ukrywaniem nawzajem uczuć do siebie... – próbowałam jej to wyjaśnić, bazując na przykładzie. Podobno tak łatwiej zrozumieć.
- To co innego – pokręciła głową.
- Nie, Asiu, to jest podobna sytuacja – zaprzeczyłam. – Kochasz go i to jest najważniejsze, reszta się nie liczy. I właśnie dlatego powinnaś za nim jechać. Z autopsji mówię ci, że związek na odległość na dłuższą metę nie ma sensu – skrzywiłam się. – Gdybym teraz miała się godzić na życie pomiędzy Gdańskiem, a Poznaniem, nigdy w życiu bym się na to nie zgodziła, tylko spakowała walizki, zwolniła się z pracy i pojechała za nim, choćbym miała czuć się bezproduktywnym człowiekiem. Niby to są tylko dwa miesiące, ale dla mnie i tak to jest cholernie ciężkie, mimo że prawie każdy weekend spędzamy ze sobą. A co by dopiero było, jakbyście mieli być ze sobą na odległość przez jeden sezon i to jeszcze nie widząc się ze sobą we wszystkie weekendy przez kilometry. Nie, to nie zda egzaminu.
- To wiem, ale…
- Asia, poradzicie sobie, zobaczysz – przerwałam jej, nawet nie dając jej dokończyć zdania i poklepałam ja po ramieniu. – Nie wierzę, że to powiem, ale Semir jest odpowiedzialny i na pewno wybierając swój przyszły klub będzie myślał też o waszym komforcie, o tym, abyście czuły się dobrze z dala od domu.
- Ty broniąca Semira to rzadkość, więc musisz mieć rację – uśmiechnęła się Kawecka, kiwając głową.
- No widzisz, powoli zaczynasz mądrze gadać – odwzajemniłam jej uśmiech. – Wydaje mi się więc, że musisz to wszystko sobie poukładać w głowie i porozmawiać z nim na spokojnie. Razem musicie zdecydować, co dalej z wami i waszym życiem. W końcu ty nie jesteś mną i ja nie mogę za ciebie zdecydować. Tak samo nie może tego zrobić Semir czy ktokolwiek inny. Sama musisz podjąć decyzję i to dla ciebie najkorzystniejszą – zakończyłam swój wywód.
- Wiem – przytaknęła. – Ale wasze zdanie również ma dla mnie duże znaczenie.
- Miło mi to słyszeć, ale i tak najważniejsze w tym wszystkim są twoje uczucia i twoja opinia.
- Dobra, już dobra, masz rację, ale dość o mnie – pomachała rękami, śmiejąc się. – Teraz ty mów, jak się u ciebie układa.
- Z Kubą? Cudownie! – roześmiałam się, jeszcze wygodniej rozsiadając się na kanapie, jakby wzmianka o Wilku mnie rozluźniła. – Od czasu rozstania z Robertem nigdy nie czułam się tak szczęśliwa, jak teraz, mimo tych ciągłych podróży między miastami. Choć to, że nie ma go przy mnie na co dzień, mnie już trochę dobija… Bo zawsze, gdy go potrzebuję, on jest hen daleko ode mnie…
- Ale już niedługo – pocieszała mnie Aśka. – Wytrzymaliście tyle czasu, to to też i te ostatnie dni wytrzymacie. Zwłaszcza, że tą końcówkę waszej rozłąki spędzicie razem – uśmiechała się.
- I to mnie trzyma teraz w pionie. Bo ostatnio… ech, wszystko inne się sypie. Bo wiesz, jak to jest: jak się wali, to się wali – dodałam. Aśka spojrzała na mnie zaskoczona, nie bardzo rozumiejąc, o co mi chodzi. – Mówię o linii zawodowej – wyjaśniłam jej więc. – Najpierw zostałam poinformowana, że nie przedłużą ze mną umowy w szkole, czego się w sumie spodziewałam, ale jednak było mi przykro, to teraz… – zawiesiłam głos.
- Co jest? – spytała Kawecka, wyraźnie zmartwiona.
- Wczoraj zostałam wezwana do szefa na rozmowę. Powiedział, że nie może sobie pozwolić na dwóch tłumaczów hiszpańskiego w firmie, bo go na to nie stać i że musi mnie zwolnić. Albo mam sobie szukać nowej pracy, on mi oczywiście wystawi jak najlepsze referencje, mi pomoże i tak dalej, albo… albo mam jechać do Barcelony, tam, gdzie byłam ostatnio, a nawet na lepszych zasadach. Od lipca czeka tam na mnie miejsce i podobno nie chcą nikogo innego niż mnie.
- I co zrobisz? – Aśka spytała mnie z wyczekiwaniem.
- Jak to co? – spytałam zaskoczona, że w ogóle mogła mnie o to spytać. – Jasne, że pochlebia mi, że tak bardzo mnie tam cenią, że chcą mnie z powrotem i na mnie czekają, ale oczywiście odmówiłam, z wiadomych względów. Najgorsze jest tylko to, że on nie przyjmuje tego do wiadomości i dlatego kazał mi się jeszcze zastanowić. Mam czas do końca maja, by dać mu odpowiedź. Ale ja powątpiewam, aby Kuba wylądował w przyszłym sezonie w Hiszpanii, więc od połowy czerwca raczej zostanę bez pracy…
- Ale za to z Kubą u boku – dodała Aśka, śmiejąc się. – A pracę znajdziesz, zdolniacho.  I to szybciej niż ja.
Nie zgadzałam się z nią w tej kwestii, ale i tak temat szybko zszedł na zupełne inne tory. Gadałyśmy o wszystkim i o niczym do późnych godzin wieczornych, tak, że do Gdańska następnego ranka wybrałam się kompletnie niewyspana. Ale za to podbudowana po rozmowie z przyjaciółką.


*


Ludzie w różny sposób spędzają trzeciego maja, nasze święto narodowe. Mi w tym roku przyszło je spędzić na... stadionie gdańskiej Lechii, oglądając mecz miejscowego zespołu, w którym grał mój chłopak (jak to pięknie brzmi!; wciąż się jeszcze do tego nie przyzwyczaiłam...). Nigdy by mi przez myśl nie przeszło, że kiedyś przyjdzie mi robić coś takiego – znaczy nie, że oglądać mecz w święto narodowe i nie, że na stadionie Lechii, tyle tylko, że to będzie spotkanie... bez udziału mojego Lecha. Teraz jednak dużo się zmieniło, skoro nie wyobrażałam sobie, aby mogło mnie nie być podczas takiego meczu Lechii z Legią, w którym gra Kuba. Siedziałam więc w sektorze, w którym zazwyczaj siedzą rodziny piłkarzy grających w barwach gdańskiej drużyny, ubrana w koszulkę z… wilkiem jedzącym ciastka. Znalazłam ją przypadkiem, będąc z Agą w lumpeksie, ale od razu wiedziałam, że muszę ją mieć! Co prawda do ideału brakowało jej tylko napisu: „Jestem groźna jak wilk. Jakub Wilk, który je ciastka”, ale i tak pasowała na mecze Kuby w Lechii jak ulał. W ogóle do mnie pasowała. Do naszej dwójki. W końcu koszulki Lechii nigdy na siebie nie założę, choćby nie wiem co, w koszulce Lecha nie przyjdę na ten stadion, bo jeszcze za to oberwę, więc w taki oto sposób przynajmniej mogę pokazać, za kim jest moje serce, kogo fanką jestem i komu kibicuję.
A to jest akurat proste – Jakubowi Wilkowi.
Dlatego właśnie siedziałam ze łzami w oczach na trybunach, wyczekując ostatniego gwizdka w tym spotkaniu. Rzadko kiedy zdarzało mi się płakać na meczu. Ostatni raz chyba w 2010, kiedy Lech wygrywał w karnych z Interem Baku... Wcześniej też, gdy zdobywaliśmy Mistrza Polski (pamiętny mecz z Ruchem i wiadomość z Krakowa, że Cracovia wyrównała... a tak właściwie, to Wisła strzeliła sobie samobója) albo podczas meczu z Austrią Wiedeń. Nie byłam więc jakoś specjalnie uczuciowa. A może ujmę to inaczej – nie okazywałam emocji w taki sposób. Dlaczego więc dzisiaj płaczę? To z dumy. I to nie dlatego, że Lechia wygrywa 1:0 z Legią, a dlatego, że strzelcem tego jedynego, decydującego gola jest… Jakub Wilk. Mój Kuba! Kiedy w czterdziestej trzeciej minucie piłka wylądowała w siatce po jego strzale… tak wyrwałam z siedzonka do przodu, że aż prawie zaryłam w podłogę. A to tylko ze szczęścia. Nikt się tak bardzo nie cieszył jak ja. Ani na stadionie, ani w domu, ani nawet w innej galaktyce. Nikt!
Tym razem po meczu nie przeskakiwałam przez barierki ani nic podobnego. W końcu nie byłam u siebie i nie bardzo wiedziałam, co mogę tutaj zrobić bez konsekwencji, a czego nie. Nie chciałam też swoim zachowaniem narobić Kubie kłopotów w klubie, czy gdziekolwiek indziej, co… no cóż, co będę ukrywać – łatwo bym mogła to zrobić. Tym razem to jednak Kuba coś odwalił. Zaraz po ostatnim gwizdku i podziękowaniu kibicom za doping podczas dzisiejszego spotkania, wdrapał się na barierkę oddzielającą murawę od trybun, przeskoczył przez nią ku konsternacji wszystkich wokół, podszedł do mnie i tak po prostu wpił się w moje usta. Nie wiedziałam, co się dzieje. Świat wokół mnie wirował, a mi brakowało tchu… było magicznie. Nic, co działo się wokół, mnie nie obchodziło, liczył się tylko on, jego ręce obejmujące mnie w talii i usta całujące moje usta.
- Dziękuję, kochanie – powiedział, przerywając pocałunek.
- Za co? – wyszeptałam, dziwiąc się.
Nie przypominałam sobie bowiem, żeby było coś, za co mógłby mi w tym momencie dziękować.
- Za twoje wsparcie, wiarę we mnie nie tylko dzisiejszego dnia i to, że jesteś tu i teraz ze mną w tej wspaniałej koszulce – pogłaskał mnie po brzuchu w miejscu, gdzie miałam nadrukowanego wilka z ciastkami.
Nie wiedziałam, co mam mu na to odpowiedzieć. Naprawdę rzadko kiedy brakuje mi słów, rzadko kiedy nie umiem na czyjeś słowa odpowiedzieć, ale w tym momencie niczego nie potrafiłam wykrztusić z gardła, dlatego… pocałowałam go. Bo jak inaczej mogłabym mu powiedzieć, że to przecież nic takiego?
- Kocham cię – szepnął Kuba i pogłaskał mnie po policzku. W pewnej chwili jego pełne radości oblicze się zasępiło. – Ty płakałaś? Dlaczego? Co się stało, kochanie? – zmartwił się, wyrzucając z siebie te pytania w zatrważająco szybkim tempie.
- To ze szczęścia – odpowiedziałam, uśmiechając się. – I z dumy, która mnie teraz wypełnia. Bo nawet nie wiesz, jak w tej chwili jestem z ciebie dumna!
- A ty nawet nie wiesz, ile twoje słowa dla mnie znaczą – odpowiedział z powagą, którą rzadko kiedy można było zobaczyć na jego twarzy.
W końcu Kuba dobrze mnie znał, dzięki czemu doskonale wiedział, jak rzadko płaczę na meczach. Musi się wydarzyć coś naprawdę przejmującego, żeby wycisnąć ze mnie łzy. I chyba chciał mi to w werbalny sposób pokazać, opowiedzieć swoje odczucia albo… w sumie nie wiem, czego ode mnie chciał, bo nie dałam mu dojść do słowa.
- Kubuś, porozmawiamy później, bo chyba cię wołają – powiedziałam, wskazując brodą na trenera Janasa patrzącego w górę na naszą dwójkę z nieodgadnioną miną.
- No, nigdy nie dadzą mi się tobą nacieszyć – mruknął pod nosem, gdy już obejrzał się za siebie i zobaczył trenera. Nie wyglądał jednak na takiego, który by się złościł za to, że go ściągają z powrotem na dół.
- Przecież będę jeszcze w Gdańsku kilka dni, to zdążysz się mną nacieszyć i to do tego stopnia, że będziesz miał mnie jeszcze dość, zobaczysz – dałam mu pstryczka w nos, śmiejąc się.
- Nawet sobie nie żartuj w ten sposób! – oburzył się Wilczek.
Spojrzałam na niego sugestywnie.
- Kuba, posprzeczamy się o to później, ok? – spytałam. Obowiązki cię wzywają. Chyba tam chcą z tobą wywiad przeprowadzić, czy coś – mówiłam, przyglądając się sytuacji, rozgrywającej się za jego plecami.
- Pewnie znowu będą mnie pytać o numer tej ślicznotki, która towarzyszy mi na meczach – zaśmiał się. – Ale nikt go nie dostanie, bo ona jest moja. Tylko i wyłącznie – dodał, po czym cmoknął mnie przelotnie w usta i zszedł w dół.



_________________________

Obyście niczego istotnego przy pakowaniu się nie zapomnieli. Udanych wakacji, kochani!