Od dnia chrzcin Lilki
chodziłam zła na wszystko i wszystkich, i to do tego stopnia, że ludzie
zaczynali bać się do mnie podchodzić, bo potrafiłam być dla nich naprawdę
okropna. I to niezamierzenie, naprawdę, w ogóle tego nie planując i nad tym nie
panując. Ot tak, po prostu, samo wychodziło. A to wszystko działo się przez…
Kubę. A przez kogo innego? Już jakiś czas temu zauważyłam jego dziwne
zachowanie, które z każdym kolejnym dniem się potęgowało. Najpierw pomyślałam,
że Kuba może znowu coś sobie ubzdurał w tej swojej wilczej głowie (w której nie
raz ani dwa rodziły się dziwne pomysły) odnośnie mojej relacji z Semirem.
Miałam ku temu swoje powody, w końcu Wilkowi już nie raz zdarzało się być
zazdrosnym o Bośniaka, mimo że nie miał ku temu jakiegokolwiek nawet
najmniejszego powodu. Niestety (a może i stety?), moje przypuszczenia się nie
sprawdziły. Nic nie wskazywało na to, aby to Stilić był „głównym winowajcą”
nienormalnego zachowania mojego chłopaka. Doszłam do takiego wniosku głównie
dzięki momentom, gdy wychodziliśmy gdzieś w czwórkę bądź w piątkę – z Lilką, co
ostatnio zdarzało nam się częściej, gdyż przez brak codziennych treningów
chłopaki mieli więcej czasu na życie towarzyskie. Kuba traktował wtedy Semira naprawdę
całkiem normalnie, jak swojego dobrego kumpla. W końcu przestał posyłać w naszą
stronę jedne z tych swoich badawczych i podejrzliwych spojrzeń, czy rzucać, ot
tak sobie po prostu, jakieś kąśliwe uwagi na temat naszej znajomości. Cieszyłam
się z tego, bo to świadczyło o tym, że Wilk nareszcie zaakceptował moje bliskie
kontakty z Bośniakiem i nasza wspólna przeszłość w końcu przestała mu
przeszkadzać. Była jednak i druga strona medalu, która nie pozwalała mi się z
tego w pełni cieszyć – bo przez to nie miałam bladego pojęcia, o co też może
chodzić Kubie. Pomysły mi się wyczerpały (a to się akurat naprawdę rzadko
zdarzało, bo należałam raczej do domyślnych osób). Męczyłam się z tym
niemiłosiernie, a do tego nie wiedziałam, co mam zrobić, aby to z nim w jakiś
sposób wyjaśnić, zwłaszcza, że Kuba negatywnie reagował na każdą próbę
poruszenia tego tematu. Przecież nie zmuszę go do powiedzenia mi prawdy! A
czułam, że Wilk coś przede mną ukrywa. Tylko nie wiedziałam, co to może być?
Nie widziałam niczego, co Kuba mógłby chcieć przede mną ukryć. W jakiej kwestii
mógłby chcieć mnie okłamać? Co chciałby zachować tylko dla siebie, zapewne
bojąc się, że się na niego zdenerwuję? To wszystko powoli pchało mnie w
kierunku paranoi. Pewnego ranka bowiem wpadło mi do głowy jedyne (słuszne)
rozwiązanie tej sytuacji, jednak dałabym sobie rękę uciąć, że to nie było to. To
nie mogło być to. Byłam niesamowicie pewna mojego Kuby, że nawet nie śmiałabym
go posądzić o zdradę. Takie zachowanie po prostu nie było w jego stylu. Tyle,
że to przekonanie w niczym mi nie pomagało, bo żadna inna w miarę racjonalna
odpowiedź na to pytanie nie przychodziła mi do głowy. Denerwowała mnie ta
niewiedza. A jeszcze bardziej irytowało mnie to, co się między nami działo.
Zachowywaliśmy się trochę jak wtedy, gdy oboje ukrywaliśmy przed sobą swoje
uczucia. Nienawidziłam tego stanu zawieszenia, w którym się znajdowaliśmy, gdy
nie wiadomo było, jak to tak naprawdę między nami jest i co będzie dalej.
Przecież zawsze byliśmy ze sobą szczerzy i naprawdę rzadko zdarzało nam się, że
nie wiedzieliśmy czegoś, co było ważne dla drugiej osoby. Nie mogłam więc zrozumieć,
co się takiego zmieniło, że kolejny raz odeszliśmy od tej zasady…
Naprawdę, ręce mi już opadały.
Przez to wszystko stałam się jednym, wielkim, blondwłosym kłębkiem nerwów.
Aż tu nagle – wyszło
szydło z worka. Tak po prostu, w momencie, w którym najmniej się tego
spodziewała. Wtedy, gdy już straciłam nadzieję na to, że się czegoś od niego
dowiem, on, pewnego wieczoru, gdy wróciłam z pracy do domu, przy kolacji
oznajmił mi, że musi mi coś powiedzieć. Coś ważnego i istotnego. Aż kurczak,
którego odgrzałam z obiadu, momentalnie ugrzązł mi w gardle, gdy tylko usłyszałam
jego słowa, bo zabrzmiały one nadzwyczaj poważnie i… złowrogo. To, na co
czekałam od kilku tygodni, czym się tak bardzo martwiłam, nagle miało ujrzeć
światło dzienne, a ja nie wiedziałam, czy na pewno chcę poznać prawdę. Nie
miałam pojęcia, czego mam się spodziewać… i jak zareagować na to, co Wilk ma mi
zamiar powiedzieć.
- Wracam do Poznania. Na
stałe – ten jednak, nieświadomy moich wewnętrznych rozterek, beztrosko i z
uśmiechem na ustach mi to oznajmił.
W pierwszym momencie nie
bardzo go zrozumiałam. Jak to wraca? Przecież od trochę ponad dwóch tygodni
jest tu z powrotem. O co mu więc może chodzić? Co to ma oznaczać? Dopiero, gdy
Kuba wyjaśnił mi, że wraca do Lecha z wypożyczenia i w przyszłym sezonie ma
zamiar grać z powrotem w barwach naszego ukochanego klubu, dotarło do mnie to,
o czym właśnie rozmawiamy i co Kuba postanowił na temat swojej sportowej przyszłości.
Ucieszyłam się, ale nawet nie zdążyłam tego w jakikolwiek sposób okazać, bo po
chwili uświadomiłam sobie coś jeszcze, co mi na to nie pozwoliło. Bo to właśnie
to było powodem jego ostatnio dziwnego zachowania. To i tylko to. Nie chciał mi
nic powiedzieć, bo nie wiedział, czy jego plany nie spalą na panewce. Wolał za
bardzo nie rozbudzać moich nadziei na jego ostateczny powrót i właśnie dlatego
za moimi plecami załatwiał wszystkie klubowe formalności. Niestety dla Kuby,
ten zamiar odniósł zupełnie odwrotny skutek. Nie chciał mnie denerwować, a za
to zrobił to podwójnie. Wściekłam się na niego, bo nic mi nie powiedział. Cała
kumulacja emocji, które przez ostatnie dni się we mnie zbierały odnośnie jego
nienaturalnego zachowania, wyrzuciłam z siebie w jednym momencie, w którym powiedział
mi prawdę. Bo ja tu się zamartwiałam, o co mu może chodzić, co takiego przede
mną ukrywa, co będzie dalej z nami, do głowy przychodziły mi idiotyczne pomysły
i oskarżenia, a ten nie pisnął nawet jednym, małym słówkiem, co planuje, dzięki
czemu mogłabym się uspokoić! Osiwiałabym i nie wiedziałabym, z jakiego powodu!
Całe szczęście, że jestem blondynką, to tak tych „siwków” nie było by widać… To
jednak go nie usprawiedliwiało. Bo zamiast usiąść ze mną i przedyskutować tą naprawdę
ważną sprawę, jak na normalną parę przystało, on zdecydował za nas oboje. Ot
tak, zrobił to. I to beze mnie. Wyglądało to tak, jakby nie traktował mnie
poważnie... Albo jakby moje zdanie się dla niego w ogóle nie liczyło…
I właśnie przez to
zamiast skakać pod sufit ze szczęścia, że w końcu będziemy razem i to w naszym
ukochanym, rodzinnym mieście, to się na niego wściekałam. A on mi jeszcze w
niczym nie pomagał.
- Nie cieszysz się? –
spytał, zaskoczony, że nic jeszcze nie powiedziałam na tą rewelację i że
zaczęłam patrzyć na niego złowrogo.
- A z czego mam się
cieszyć? No z czego?! – krzyknęłam, wstając gwałtownie ze swojego miejsca i w
końcu wyrzucając z siebie to, co leżało mi na wątrobie od dłuższego czasu. – Że
to przede mną ukrywałeś tyle czasu? Że nic mi nie powiedziałeś? Nie pisnąłeś
słówkiem na ten temat, a każdą moja próbę rozmowy zbywałeś na poczekaniu! Ja
się zamartwiałam, niedługo włosy bym sobie z głowy zaczęła rwać, nie mając
pojęcia, co będzie dalej z nami, a ty jak gdyby nigdy nic mi oznajmiasz, że
wszystko postanowione! No z czego mam się cieszyć? Powiedz mi, z czego? –
pytałam w kółko.
Oczy Kuby z każdy
kolejnym moim słowem otwierały się coraz bardziej. Ewidentnie widać po nim
było, że nie tego się spodziewał. Zapewne sądził, że rzucę mu się w ramiona ze
szczęścia. Oj, niedoczekanie jego. Nie po tym, jaką emocjonalną katorgę mi
zafundował w ostatnich tygodniach.
- Nie rozumiem, dlaczego
się tak wkurzasz – odpowiedział powoli, gdy tylko usłyszał pretensję w moim
głosie, patrząc na mnie totalnie zaskoczony. – Przecież ja to robię dla ciebie!
- Dla mnie? – teraz to
ja nie bardzo rozumiałam. – Zafundowałeś mi dwa najbardziej stresujące w życiu
tygodnie i mówisz mi, że zrobiłeś to dla mnie? – aż usiadłam z wrażenia, bo
zabrakło mi sił na to wszystko po tym, co usłyszałam.
- Przecież wiem, jak
kochasz Poznań, Lecha… wiem, jak ważne jest dla ciebie to miejsce. Ile masz z
nim wspomnień, ilu ważnych ludzi tu mieszka – tłumaczył. – A ty nie lubisz być
samotna, musisz mieć jakieś towarzystwo obok siebie. I właśnie dlatego nie
chciałem być gdzieś indziej, nie chciałem, abyś przeze mnie musiała być z dala
od tego, co kochasz i od tych, którzy są dla ciebie ważni – szepnął.
Jego opanowanie powoli
mi się udzielało, tak, że zaczynałam się robić coraz bardziej spokojna. Ale
gdzieś tam w głowie wciąż kołatała mi się myśl, by mu od razu nie odpuścić. Nie
mogę przecież się tak łatwo poddać, zamieść tej sprawy pod dywan i udać, że
wszystko jest w jak najlepszym porządku, bo prędzej czy później to i tak to wyjdzie
i to jeszcze dwa razy bardziej. A wtedy kilka jego czułych słów nie da rady
załagodzić sytuacji.
- Kuba, to urocze,
naprawdę, ale nie musiałeś tego dla mnie robić – powiedziałam już spokojniej. –
Ja nie mam prawa sterować twoją karierą. Nie jestem do tego upoważniona i nawet
nie chcę być. Ja mam cię wspierać, obojętne co postanowisz. Nie chcę być
powodem, przez który rezygnujesz z jakieś lepszej oferty…
- Ale ja też chciałem tu
wrócić… – dodał pewnie.
- To dlaczego mówisz mi,
że robisz to dla mnie? – spytałam zdziwiona, przerywając mu.
- Robię to dla ciebie,
dla nas, Lilcia – odrzekł, łapiąc mnie za rękę i spoglądając mi w oczy. – Wiem,
że tu będziemy szczęśliwi, bo tu mamy wszystko, co nam potrzebne. Coś w głowie
mi mówi, że to jest jedyna słuszna decyzja. Czy nie ma racji? – próbował się
upewnić.
- Wydaje mi się, że
możesz mieć – przyznałam z wahaniem, zastanawiając się nad tym.
Bo w sumie gdzie będzie
nam lepiej, jak nie w naszym domu? A Poznań jest i dla mnie i dla niego
rodzinnym miastem, które inaczej jak dom nie możemy określić. Tu są nasze
rodziny, nasi przyjaciele, stąd mamy cudowne wspomnienia, miejsca, które się
nam dobrze kojarzą. Coś, gdzie indziej moglibyśmy nie znaleźć.
- To dlaczego tak się
denerwujesz? – Wilk dziwił się wciąż.
- Bo nic mi nie
powiedziałeś. Kuba! – oburzyłam się na nowo. – O takich rzeczach powinniśmy ze
sobą rozmawiać, powinniśmy decydować wspólnie, a nawet jeśli nie decydować, bo
akurat ta konkretna kwestia należała tylko do ciebie i ja się nie mam zamiaru
wtrącać w twoją sportową przyszłość, to nie sądzisz, że przynajmniej powinnam
wiedzieć, co planujesz, jakie masz opcje? Czy nie mam prawa wyrazić swojego
zdania? – pytałam. – Czy ty w ogóle traktujesz mnie poważnie? – dodałam po
chwili, wpatrując się w niego.
- Jak w ogóle śmiesz w
to wątpić?! Lila! – Kuba krzyknął przerażony, że go w ogóle mogła o coś takiego
posądzić.
- A jak mogę myśleć
inaczej, skoro zamiast usiąść i jak normalna para porozmawiać na tak ważny dla
nas temat, ty decydujesz o wszystkim za moimi plecami? Kuba, co ja sobie mogłam
pomyśleć? – spytałam, spoglądając mu ze smutkiem w oczy.
Do Wilka chyba powoli
docierał sens moich słów, bo zrobił przepraszającą minę. Chyba zrozumiał.
- Może i masz rację,
Liluś, nie pomyślałem… – westchnął. – Naprawdę nie chciałem, aby to tak wyszło,
wierzysz mi? – spytał, spoglądając na mnie z nadzieją.
Pokiwałam twierdząco
głową, uśmiechając się do niego, by wiedział, ze wszystko już jest w jak
najlepszym porządku. Akurat w to, że Kubie taki obrót sprawy mógł nie wpaść do
głowy, jestem w stanie uwierzyć. W końcu to był Wilk – czasem szybciej robi niż
myśli.
- Ale ty też nie jesteś lepsza, wiesz? –
powiedział Kuba po chwili. Spojrzałam na niego zaskoczona. – Dlaczego nie
powiedziałaś mi, że masz propozycję powrotu do Hiszpanii?
Tak mnie zdziwiło to
pytanie, że aż na moment zapomniałam o języku w gębie.
- Skąd wiesz? – sapnęłam
zdezorientowana.
- Aśka się wygadała.
Myślała, że wiem o wszystkim, ale jak się okazało, nie miałaś zamiaru mi o tym
wspomnieć. Masz do mnie pretensje, oczywiście, że uzasadnione, a sama nie
jesteś lepsza – dodał z wyrzutem.
Kuba jednak nie krzyczał
na mnie, nie miał do mnie wielkich pretensji. Po prostu, spytał, jakby to była
najnormalniejsza rzecz na świecie. Jakby chodziło o pogodę, czy jak dojść do
konkretnej ulicy, bo się zgubił na mieście.
- Słoneczko – szepnęłam,
starając się mu odpowiedzieć jak najspokojniej na jego słuszne wyrzuty;
zasłużył sobie na to swoim zachowaniem – po co miałam ci mówić o czymś, co już nie
jest aktualne? Od razu powiedziałam szefowi, że nigdzie nie jadę. Przecież cię
tutaj samego nie zostawię, żeby mi jakaś lafirynda cię sprzed nosa zabrała. Poza
tym ustaliliśmy ostatnio, że związek na odległość nie ma najmniejszych szans. A
że mój szef myśli, że jednak zmienię zdanie i dlatego dał mi czas do lipca? No
cóż, to już jego problem – wzruszyłam ramionami.
Miałam nadzieję, że moja
odpowiedź go usatysfakcjonuje, bo w żaden inny znany mi sposób nie umiałam go
zapewnić, że nie interesuje mnie powrót do Barcelony, gdy tutaj mam jego. Nawet
taka ewentualność mi przez głowę nie przeszła.
- Ale naprawdę nie
chcesz jechać tam z powrotem? – spytał Kuba. – Przecież dobrze wiem, że czułaś
się tam niczym w domu… Tyle razy przecież mówiłaś, że to mogłoby być twoje
miejsce na ziemi – mówił niepewnie, jakoś nie mogąc na mnie spojrzeć.
Jakby się bał tego, co
mogę mu powiedzieć.
- Kubuś – szepnęłam więc
najczulej jak tylko umiałam, podchodząc do niego i starając się, by spojrzał mi
w oczy – ale ja już znalazłam swoje miejsce na ziemi. I nieważne, gdzie bym nie
była, ważne jest tylko jedno. Wiesz co? – spytałam, a ten pokręcił przecząco
głową. – Ważne, abyś ty był przy mnie – powiedziałam, wtulając się w niego.
Wszystko więc skończyło
się dobrze. Na całe szczęście, bo naprawdę kolejne kłótnie były nam
niepotrzebne.
*
Od tego momentu nie
wściekałam się już na Kubę, bo nie było w tym najmniejszego sensu. Wilk po
prostu nie pomyślał, jak powinien tą sprawę właściwe rozegrać, zwłaszcza z moją
osobą. Nie sądził, że mnie tak bardzo zdenerwuje swoim zachowaniem i tymi
niedomówieniami miedzy nami. Chciał dobrze, a że wyszło inaczej? Trudno się
mówi, będzie miał przynajmniej nauczkę na przyszłość. A że najprawdopodobniej w
jego przyszłości będę miała swoje miejsce, to Kuba w podobnych sytuacjach
będzie mądrzejszy. Choć coś.
To jednak nie był koniec
mojego zdenerwowania. Nie, to był dopiero początek. Bo złość z Wilka
momentalnie przeniosłam na kogoś innego. Dwa dni po tym, jak Kuba oznajmił mi,
że w przyszłym sezonie na sto procent grać będzie w barwach Lecha, okazało się,
że to nie koniec moich zmartwień, dotyczących naszej przyszłości. Niestety, nie
wszystko miało iść tak łatwo i przyjemnie, jak to sobie wyobrażaliśmy.
Dotychczasowy trener Kuby bowiem postanowił nie puścić go do Poznania, mimo że podpisując
z nim kontrakt miał tą świadomość, iż Wilk prędzej czy później będzie chciał
wrócić do domu. Ten jednak nie chciał z niego zrezygnować i próbował zatrzymać
go w Gdańsku za wszelką cenę. W sumie takie zachowanie w pewnym stopniu łechtało
naszą próżność – w końcu było to swego rodzaju docenieniem jego gry i
przydatności w zespole. Z drugiej strony jednak trener Janas powinien zaakceptować
aktualny stan rzeczy, czyli to, że Kuba nie chce grać już w Gdańsku, tylko
wraca do swojego domu. Ale nie, ten zamiast go puścić z powrotem, postanowił mu
to utrudnić i to najdłużej jak się da, licząc na to, że może Kuba zmieni
zdanie, mimo że nic na to nie wskazywało. Władze Lecha też próbowały negocjować
z Lechią, ale nic to nie zmieniło – Wilk musiał do końca wypełnić swój kontrakt,
który podpisał na początku tego roku z gdańskim klubem. A co to oznaczało? A
to, że Kuba rozpocznie treningi przygotowujące do nowego sezonu w klubie, w
którym grał wiosną, przez co znowu mnie zostawiał. Do końca czerwca bowiem miał
ważne wypożyczenie do Lechii i musiał je wypełnić. Znowu więc będziemy w
rozjazdach – on nad morzem, a ja w Poznaniu. Gdyby to jeszcze były wakacje, to
mogłabym do niego dołączyć… ale nie, to był czerwiec, ja jeszcze miałam pracę i
nie mogłam jej rzucić w cholerę i pojechać tam za nim. I choć były to tylko
góra trzy tygodnie, co przy naszym dotychczasowym trybie życia znaczyły
praktycznie tyle co nic, to i tak szlag jasny mnie trafiał. Obiecałam sobie
przecież, że już nigdy więcej nie pozwolę na to, abyśmy żyli w dwóch różnych
miejscach, bo to nam totalnie nie służy. Los jednak znowu zagrał nam na nosie,
a ja znów miałam zostać słomianą wdową…
Na całe szczęście –
zanim miał nadejść czas naszego ponownego rozstania, nadeszły o wiele
przyjemniejsze chwile. A to za sprawą długo wyczekiwanego przez wszystkich kibiców
futbolu Euro 2012. Jedna z najważniejszych piłkarskich imprez świata u nas, w
naszym kraju, na naszej polskiej ziemi. Coś niesamowitego. Niewyobrażalnego.
Trudnego do opisania. I do uwierzenia. Nigdy by mi przez myśl nie przeszło, że
doczekam tak ważnego wydarzenia w historii polskiego futbolu i – co ważniejsze
– że będę mogła w nim uczestniczyć w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie mogłam
się doczekać ósmego czerwca, czyli dnia, w którym zabrzmi pierwszy gwizdek
spotkania otwarcia, Polska-Grecja. A jeszcze bardziej czekałam na kolejne dni
turnieju, zwłaszcza, że w szufladzie naszej komody, stojącej sobie jak gdyby
nigdy nic w mieszkaniu, leżały dwa bilety na mecz Hiszpania-Irlandia w Gdańsku,
które dostałam od Wilka na urodziny. Nie posiadałam się ze szczęścia, że na
własne oczy zobaczę moją – drugą w kolejności – ulubioną reprezentację i to tu,
na mojej ojczystej ziemi. I to wszystko z ukochaną osoba przy boku.
Naprawdę, nic więcej mi
do szczęścia nie było potrzebne.
A przynajmniej tak
myślałam do momentu, gdy dwa dni przed meczem otwarcia do naszego mieszkania
wpadła niczym wiatr żona Rafała Murawskiego, jednego z Lechitów powołanych na ten
turniej do kadry Polski, z dwoma biletami w ręce.
- Dostaniecie je pod
jednym warunkiem – oznajmiła nam w drzwiach, zaraz po ty jak się przywitała –
że zawieziecie nas do Warszawy.
Tak naprawdę to nie
wiedzieliśmy, co się dzieje, ale zgodziliśmy się bez zbędnego zastanawiania się
i zadawania niepotrzebnych pytań. Tak spontanicznie – bo w końcu tak jest
najlepiej. I właśnie dlatego dzień później o trzeciej w nocy, gotowi na wielkie
emocje, wyruszyliśmy naszym samochodem w stronę stolicy na mecz otwarcia z
rodziną Rafała śpiącą spokojnie na tylnym siedzeniu. Zaplanowaliśmy, że połowę
drogi samochód poprowadzi Kuba, a połowę ja, abyśmy oboje mogli przynajmniej te
kilka godzin się przespać i móc jakoś funkcjonować w ciągu dnia. Bo gdy tylko
rano podrzucimy Murawskich pod hotel, w którym mieli być w ciągu najbliższych dób,
my urządzimy sobie mały spacer po Warszawie. Dopiero później, tak gdzieś w
porze obiadowej, będziemy próbować wbić się jakimś cudem do hotelu, w którym
zameldowana jest nasza reprezentacja (a na pewno do łatwych zadań to nie będzie
należeć), by życzyć chłopakom powodzenia w dzisiejszej wieczornej potyczce i zaraz
po tym pójść na ceremonię otwarcia oraz mecz. Zaraz po nim musieliśmy bowiem
wrócić do Poznania, bo nie byliśmy przygotowani na taką ewentualność, że
wylądujemy w Warszawie na meczu Mistrzostw Europy i nie zarezerwowaliśmy sobie
miejsca z odpowiednim wyprzedzeniem w jakimś hotelu, których ceny z racji
turnieju wzrosły gwałtownie i to kilkakrotnie.
A poza tym wszędzie
dobrze, ale w domu najlepiej.
*
- Tłumaczę pani, że nie
jestem reporterką, kibicem, czy żadną inną psychofanką, tylko dobrą znajomą
trenera i chcę mu tylko życzyć powodzenia przed dzisiejszym meczem – próbowałam
trzymać jakoś emocje na wodzy, ale było mi coraz trudniej. – Niech pani do
niego zadzwoni i sama się spyta, czy mnie zna. Jeden mały telefon i będzie mnie
miała pani z głowy – dodałam.
Udało nam się z Kubą
jakimś cudem dostać do środka, ale nie mogliśmy postawić naszych stóp nigdzie
indziej, niż recepcja, w której musieliśmy się zaanonsować, jakbyśmy chcieli
się spotkać co najmniej z królową angielską. Naprawdę, w tej Warszawie mieli
dziwne zwyczaje…
- Proszę zrozumieć, że
nie mogę nikogo wpuszczać, jedynie osoby, które zostały zapowiedziane
wcześniej. A z całym szacunkiem pani nie została zapowiedziana, więc mogłaby
być pani nawet córką trenera, ja i tak nie mam prawa pani wpuścić do środka.
Przykro mi. I lepiej będzie, jeśli państwo stąd jak najszybciej wyjdą, bo będę
zmuszona wezwać ochronę – usłyszałam.
Kobieta była jak cyborg
– niczym niewzruszona. Pewnie nawet gdybym się rozpłakała, ona i tak by
powiedziała „nie”. A mnie już cholera brała. Miałam zamiar zetrzeć jej ten usatysfakcjonowany
uśmieszek z twarzy jakimś porządnym monologiem, na który nie znalazłaby
odpowiedzi, ale dokładnie w tym samym momencie poczułam rękę Kuby na swoim
ramieniu.
- Kochanie, to nie ma
sensu – szepnął. – Jeszcze sobie narobisz kłopotów.
Miał rację, a mimo to i
tak byłam wściekła. Mój stan potęgował fakt, że przez ten czas, w którym my
użeraliśmy się z panią recepcjonistką, służbistką jakich na tym świecie mało,
obok nas zdążyło przejść mnóstwo osób, które nie musiały błagać o możliwość
wejścia do środka hotelu, w którym spała nasza reprezentacja.
- Dodzwoniłeś się może
do niego? – spytałam więc Wilka z nadzieją.
Bo gdy ja próbowałam jakoś
wyjaśnić jaśnie pani, że mam prawo wtargnąć do środka, bo znam tych ludzi, Kuba
stał obok mnie z telefonem przy uchu i próbował dobić się do Smudy. Ten jednak,
jak na złość, albo nie odbierał telefonu, albo miał zajęte, albo włączała się automatyczna
sekretarka. Do chłopaków to już w ogóle nie można było się dodzwonić. Nic ino
zgrzytać zębami. Z wściekłości.
- Nie – odpowiedział,
rozwiewając moją nadzieję. – Chcieliśmy dobrze, ale chyba nic z tego nie będzie…
– westchnął.
Nie chciałam się poddać,
ale musiałam przyznać, że Wilk miał rację. Nie mieliśmy najmniejszych szans na
to, by przedrzeć się do środka. I gdy już chciałam pokiwać twierdząco głową,
złapać Kubę za rękę i wyjść z nim z tego przeklętego hotelu, mając gdzieś
jaśnie panią służbistkę, ktoś z całym impetem na nas wpadł, o mało co nas nie
przewracając. A już po chwili usłyszałam swoje imię i ktoś mnie ściskał, ile
wlezie.
- Lila! Przyjechałaś!
Byłam tak zaskoczona, że
nie wiedziałam, co mam teraz zrobić. Ludzie patrzyli na nas dziwnie, ktoś
pstrykał nam zdjęcia, a ja nawet nie miałam pojęcia z kim mam przyjemność. Dopiero
gdy ów człowiek odsunął się ode mnie, zobaczyłam twarz Marcina Kamińskiego – ostatniej
osoby, po której spodziewałabym się tak żywiołowej reakcji na mój widok.
- Cześć, stary! –
przywitał się również z Kubą, ale jakoś tak mniej czule niż ze mną. – Co wy tu
robicie?
- Dostaliśmy bilety od Murawskich
i przyjechaliśmy – oznajmił mu Kuba.
- A przed meczem
chcieliśmy wam życzyć powodzenia, tylko że nikt nas nie chce wpuścić – dodałam,
spoglądając mściwie na recepcjonistkę, która cały czas przypatrywała się naszej
trójce, jakby była gotowa w każdej chwili przyjść Marcinowi z pomocą i osłonić
go własną piersią przed tą psychofanką, za którą mnie brała.
- Takie wymogi.
Musielibyście się wcześniej zapowiedzieć – wyjaśnił.
- Tylko wtedy nie byłoby
niespodzianki – uśmiechnęłam się.
- No oczywiście – Marcin
się ucieszył. – Mieliście szczęście, że na was wpadłem. Chłopaki oniemieją z
zachwytu, gdy im takich gości przyprowadzę – wyszczerzył się.
- Och, bez przesady –
machnęła ręką, lekko zawstydzona. – Raczej będą zniecierpliwieni, że im
przeszkadzamy w tak ważnym dniu. Dlatego wpadniemy tylko na moment i już nas
nie ma – tłumaczyłam mu.
- Co ty?! Jak cię
Peszkin zobaczy, to oszaleje ze szczęścia! – powiedział Kamyk z przekonaniem,
prowadząc nas do środka. – Mówię ci, wypytywał o ciebie odkąd tylko
przyjechaliśmy na zgrupowanie…
Marcin już nic więcej
nie powiedział, bo ktoś mu przerwał.
- Ktoś mnie wołał? –
usłyszeliśmy.
Ze schodów schodził
właśnie Sławomir Peszko we własnej, szalonej i nadpobudliwej osobie. Po chwili,
gdy już zorientował się, kto o nim mówi, pisnął jak nastolatka, która zobaczyła
swojego idola i już był przy nas.
- Lilcia! Jak się cieszę,
że przyjechałaś! – krzyknął i zaczął mnie ściskać jak szalony. Cały on. – I Kuba!
Witaj, stary, kopę lat – dodał, gdy tylko już mnie puścił.
- No, trochę minęło –
przyznał zaskoczony Wilk, jakby już zdążył zapomnieć, jak zachowuje się Peszko.
- Wpadliśmy życzyć wam
powodzenia – powiedziałam od razu.
Starałam się bowiem
trzymać w ryzach tą rozmowę, bo przecież nie powinniśmy chłopakom za bardzo
przeszkadzać na kilka godzin przed meczem. A gdybym pozwoliła rozgadać się Sławkowi,
na pewno cały ich misternie ułożony plan na dzisiejszy dzień szlag jasny trafił.
- Przyda się – przyznał ktoś,
kto nagle wyrósł zza pleców Peszkina, wyprzedzając go w tym, co ten chciał
powiedzieć.
A był to sam trener, we
własnej osobie.
- Dzwoniłam do trenera
chyba z dziesięć razy, bo mnie ta jędza w recepcji wpuścić nie chciała, a
trener nie odbierał! – krzyknęłam z wyrzutem na jego widok.
- Mam urwanie głowy, a
tu jeszcze wszyscy dzwonią… – westchnął trener zbolały głosem. – Przepraszam.
Ale widzę, że trafiliście na właściwych ludzi.
- Gdyby nie oni,
bylibyśmy już w drodze na stadion – odpowiedziałam nieprzekonana.
Po chwili przyszło nam
się witać z kolejnymi piłkarzami – moimi jak i Kuby dobrymi i mniej dobrymi
znajomymi, bowiem okazało się, że akurat trafiliśmy na porę obiadową i wszyscy powoli
schodzili ze swoich pokoi w stronę stołówki, by zjeść ostatni posiłek przed
meczem. Nawet się nie zorientowałam, kiedy Wasyl wziął mnie na bok na rozmowę,
chcąc się dowiedzieć z pierwszego źródła, czy to prawda, że jestem z Kubą, gdy
Sławek zaczął wpraszać się na nasze wesele w momencie, w którym to
potwierdziłam, a potem porwał Wilka na chwilę, by móc z nim porozmawiać na
osobności „o ważnych, męskich sprawach”, jak Wasyl i Franz do nich dołączyli, zostawiając
mnie pod opieką Murasia, który dwie minuty po tym zgłodniał i też sobie
poszedł, zostawiając mnie samą, życzącą kolejnemu reprezentantowi naszego kraju
połamania nóg dzisiaj na boisku, zapewniając ich solennie, że naprawdę mocno
trzymam kciuki za całą reprezentację.
- Lila. Miło cię widzieć
– usłyszałam, kiedy myślałam, że już wszyscy sobie poszli, a mi pozostało tylko
czekać, aż puszczą Wilka z powrotem i w końcu będziemy mogli udać się na
Stadion Narodowy.
A najgorsze było to, że
znałam ten głos aż za dobrze. Momentalnie ciarki przeszły mi po plecach, gdy
tylko go usłyszałam.
- Robert – powiedziałam,
obracając się w jego kierunku.
Zmienił się trochę.
Zmężniał. A przynajmniej tak mi się wydało, że pod koszulką, którą miał teraz
na sobie, jest jakiś zarys mięśni, których w momencie, gdy byliśmy ze sobą,
praktycznie nie miał. On również mi się przyglądał, jakby chcąc się
zorientować, jak upływ czasu na mnie wpłynął. Nie wiedziałam, jak mam się zachować
w tym momencie. Kompletnie zapomniałam (po raz kolejny zresztą), że go mogę spotkać
na zgrupowaniu kadry. Żałowałam, że Kuby nie ma obok mnie, że akurat w tym
momencie musi być gdzieś na stołówce z chłopakami, zapewne dobrze się bawiąc. Wiedziałam,
że jeszcze chwila i zacznę panikować… a to wszystko przez mojego byłego.
- Powodzenia życzę –
powiedziałam więc, bo to milczenie między nami przeszkadzało mi niemiłosiernie.
- Dziękuję –
odpowiedział z nikłym uśmiechem, jakby był zaskoczony, że w ogóle się do niego
odezwałam i zrobiłam to tak łagodnym tonem głosu. – Co tu robisz? Nikt nie
mówił, że wpadniesz.
- Bo nikt o tym nie
wiedział. Nawet ja sama nie wiedziałam, że tu będę – wzruszyłam ramionami. – Po
prostu przedwczoraj żona Murasia wpadła z biletami i… oto jestem. Taka
niespodzianka. Czasem opłaca się kumplować z piłkarzami – zaśmiałam się.
Robert pokiwał
twierdząco głową.
- Co u ciebie? U was?
Dużo się zmieniło w Poznaniu, odkąd mnie nie ma? – zainteresował się nieśmiało.
- U mnie wszystko w
porządku, pracuję w szkole, właśnie moja wychowawcza klasa zdawała maturę. Djuka
jest szczęśliwy z Agą, a Semir ma narzeczoną i cudowną córeczkę… Muszę
przyznać, że dzieje się – zakończyłam.
- No proszę – pokiwał głową
– to naprawdę dużo się dzieje, skoro już Semir się ustatkował.
Mimowolnie uśmiechnęłam
się pod nosem, słysząc to. Bo w sumie, kto by się spodziewał, że Bośniak tak
szybko dorośnie? Jak widać – mało kto. Między nami jednak znów zaległa
nieprzyjemna cisza. A tego się najbardziej obawiałam…
- Wiem, Lila, że to, co
zrobiłem, jest niewybaczalne, ale naprawdę tego żałuję – i jakby tego było
mało, na moje nieszczęście, to Lewandowski jako pierwszy przerwał milczenie,
wracając do starych czasów. – I przepraszam cię za to. Naprawdę przepraszam. Nie
wiem, co powinienem zrobić, abyś mi wybaczyła. Gdybym tylko mógł cofnąć czas,
inaczej bym to rozegrał… – szepnął, spuszczając głowę.
Mimo że dookoła nas
kręciło się mnóstwo ludzi, czułam, jakbyśmy byli w tej chwili sami w jakimś
cichym pomieszczeniu. Jakby świat stanął w miejscu. A jego poczucie winy
uderzyło mnie mocno. Wierzyłam, naprawdę wierzyłam, że jest mu przykro. Mi też
było. Nigdy nie zapomnę tego, jak mnie potraktował. Zniszczył coś, co było
naprawdę piękne. Ale żałował, widziałam to wyraźnie.
I chyba właśnie dlatego
nie naskoczyłam na niego ani gwałtownie nie ucięłam tej rozmowy.
- Jesteś szczęśliwy? –
spytałam, przypatrując się mu.
Robert spojrzał na mnie
zaskoczony. Kompletnie nie spodziewał się takiego pytania z moich ust.
- Tak, jestem –
odpowiedział bez zastanowienia.
- A ze mną byłeś? Choć
przez chwilę?
- Byłem – przytaknął,
patrząc na mnie. – Kochałem cię, Lila, naprawdę. Ale gdy tylko spotkałem Anię…
wszystko, co twoja obecność obok mnie uśpiła, odżyło. Momentalnie. Powinienem
był od razu zakończyć nasz związek, ale bałem się, że gdy zostawię ciebie, a z
Anią mi nie wyjdzie, to nie dam sobie rady… bałem się zostać sam… Przez to
jednak raniłem ciebie, spotykając się z nią za twoimi plecami. Myślałem wtedy
tylko o sobie. Potraktowałem cię koszmarnie, przepraszam. Wiem, że nigdy ci
tego nie wynagrodzę, mimo że naprawdę bardzo bym chciał… Bo nie zasłużyłaś
sobie na takie traktowanie, jesteś naprawdę wspaniałą osobą. Rzadko spotyka się
takie kobiety jak ty, wierz mi – mówił.
- Ale to ci nie
wystarczyło… – szepnęłam.
- Nie – przyznał. – Mogłabyś
być najlepsza, ale nie jesteś moją Anią. A to ona jest miłością mojego życia.
Ceniłam sobie tą
szczerość. Naprawdę. Mimo że w jakimś stopniu była ona dla mnie bolesna, to
przynajmniej wiedziałam, w czym tkwił problem. To po prostu tak jest – jak się
kogoś kocha, to choćby na swojej drodze spotkało się o wiele lepszego od tej
osoby człowieka, jakiś pieprzony ideał, nigdy nie pokocha się go tak mocno. Bo
nie będzie TĄ osobą. TĄ WŁAŚCIWĄ. Inaczej tego nie da się wyjaśnić.
Musiało jednak minąć
kilka lat, abym to zrozumiała. Musiałam pokochać Kubę.
- To życzę wam
szczęścia. Naprawdę, Robert, nie żartuję w tej chwili. I nawet cieszę się, że
to tak wyszło, wiesz? – spytałam, a oczy Lewandowskiego z każdym kolejnym moim
słowem robiły się coraz większe. Nie tego się po mnie spodziewał. Pewnie
myślał, że się rozpłaczę, zacznę na niego krzyczeć albo ominę go bez słowa. A
ja postąpiłam zupełnie inaczej. – Bardzo mnie zraniłeś, ale dzięki temu teraz
już wiem, jak silna jestem i jak wiele potrafię przetrwać.
Pokiwał głową, nie
bardzo wiedząc, co ma mi odpowiedzieć. Nie przygotował się na takie coś. Ale
nie musiał nic mówić, jego słowa nie były mi już do niczego potrzebne. Czułam
spokój. Wiedziałam, że znalazłam to, czego szukałam tyle lat. I to nie był on.
- I wiem jeszcze jedno –
dodałam po chwili, przerywając ciszę między nami> Lewy spojrzał na mnie
zaskoczony. – Na szczęście to nie ty jesteś miłością mojego życia.
I nagle poczułam, jak
ktoś mnie obejmuje w pasie. Uśmiechnęłam się. Kuba pojawił się w idealnym
momencie. Normalnie, jak na zawołanie. Tak, jakbyśmy to sobie zaplanowali, co
nie było prawdą.
Robert tymczasem
spojrzał na nas zszokowany, kompletnie nie wiedząc, co się dzieje. I chyba nie
do końca rozumiejąc sytuację.
- Jesteście razem? –
spytał, gdy już odzyskał głos.
- Tak – odrzekł krótko
Kuba, patrząc na niego z zaciętą miną, jakby chciał mu dać do zrozumienia, że
on nie pozwoli mu się do mnie zbliżyć. – I ja nigdy jej nie skrzywdzę tak, jak
ty – dodał, ale zamiast patrzeć na Lewego, spoglądał na mnie.
A ja wiedziałam, że mówi
prawdę.
*
Po tej rozmowie z
Robertem czułam się naprawdę spokojna. Taka lekka i wolna. Trudno to wyjaśnić,
ale wydawało się, jakbym odzyskała ducha. Wybaczyłam mu wszystko to, co się
stało. Nie zapomniałam, ale nie miałam mu już za złe tego, co mi zrobił. W
końcu wyszło nam to na dobre, czyż nie? On był szczęśliwy i ja byłam. A chyba o
to nam w życiu chodziło.
- Czego on chciał? –
spytał mnie zaniepokojony Kuba, gdy tylko wyszliśmy z hotelu, pożegnawszy się z
Lewandowskim i gdy tylko mógł wreszcie zaspokoić swoją ciekawość.
- Wyjaśnić wszystko i mnie
przeprosić – odpowiedziałam.
- Znowu? On ci nigdy nie
da spokoju – westchnął, kręcąc głową. – Mam z nim pogadać?
- Nie trzeba. Już i tak
wie, że z tobą nie ma najmniejszych szans – uśmiechnęłam się pod nosem
zadowolona. – Poza tym chyba mu wybaczyłam – dodałam.
- Słucham? – Kuba zatrzymał
się gwałtownie i spojrzał na mnie zaskoczony.
- Zrobił mi cholerne świństwo,
to fakt, ale wszystko dobrze się skończyło. On ma Anię, ja mam ciebie i oboje
jesteśmy szczęśliwi. Po co katować się jakimiś nieprzyjemnymi wspomnieniami? –
spytałam beztrosko. – Po co truć sobie życie, gdy jest ono takie piękne? Gdy
powinno się z niego korzystać pełnymi garściami?
- Lila… – Wilk szepnął
zaskoczony i spoglądając na mnie, jakby zobaczył kogoś zupełnie innego. Chyba nie
spodziewał się czegoś takiego po mnie. – Naprawdę wszystko w porządku? – wolał się
upewnić.
- W jak najlepszym – uśmiechnęłam
się – bo jesteś przy mnie.
*
Tyle się działo w
ostatnich dniach, że to aż trudno opisać. Najpierw spotkanie z Robertem, nasza dość
dziwna i niespodziewana rozmowa, która chyba zmieniła cały mój światopogląd –
stałam się jakaś taka bardziej spokojna. Później zremisowany mecz otwarcia na
Narodowym, następnie powrót do Poznania i pełno sportowych emocji przed telewizorem
albo w strefie kibica, by kilka dni później ruszyć do Gdańska na
Irlandia-Hiszpania. Ostatnie dni więc upływały nam pod znakiem piłki nożnej,
czyli tego, co oboje z Kubą kochaliśmy cały sercem. Tego, co nas do siebie
zbliżyło, dzięki czemu się poznaliśmy. Byliśmy szczęśliwi, nic nie
przeszkadzało nam w delektowaniu się wspólnymi chwilami – oglądaniem meczów,
chodzeniem na spacery, spotykaniem się z naszymi przyjaciółmi. Czułam się przy
nim dobrze i bezpiecznie, jak nigdy przedtem, i chciałam, aby tak było już zawsze.
Przyzwyczaiłam się do naszej słodkiej rutyny, w ogóle mi ona nie przeszkadzała i
nawet do głowy mi nie przychodziło, że coś mogłoby nam ją popsuć.
Ale jak to już w życiu
bywa – najgorsze nadchodzi wtedy, gdy się tego najmniej spodziewamy. Bo gdy coś
jest piękne, musi stać się coś, co sprawi, że to stanie się nieprawdą.
I tak było w naszym
przypadku. Wracaliśmy właśnie z meczu Irlandia-Hiszpania do domu. Do naszego
wspólnego domu. Mieliśmy więc za sobą kilkugodzinną podróż samochodem z Gdańska
do Poznania. Byliśmy zmęczeni, a mimo to energia nas roznosiła. Paradoks, czyż
nie? Ale kibic zawsze tak się czuje po obejrzeniu meczu. Do tego byłam
zachwycona zwycięstwem moich Hiszpanów, ich grą, która z każdym kolejnym meczem
na tym turnieju się rozkręcała, ale również oczarowana wspaniałymi kibicami Irlandii,
robiącymi niesamowitą atmosferę na trybunach. A że przyszło nam siedzieć
naprawdę blisko nich, mogliśmy poczuć tą magię na własnej skórze. W tej chwili
marzyliśmy jednak tylko o ciepłej kąpieli i pójściu spać. Całe szczęście, że
nie musiałam iść do pracy, bo mogłabym zasnąć przy biurku i żaden Armagedon bym
mnie nie obudził. Akurat dziś miałam wolne, bo drugie klasy były na wycieczkach,
więc nie miałam z kim prowadzić zajęcia. Mogłam więc bez przeszkód spać do
południa w ramionach mojego chłopaka. I cholernie cieszyłam się na taką
przyjemną wizję.
Było trochę po szóstej,
gdy zaparkowaliśmy samochód pod naszym blokiem. Winda oczywiście, znowu się zepsuła,
ale nawet nie mieliśmy serca kląć na ten przeklęty los. Byliśmy szczęściarzami
i taka błahostka nie mogła nas wyprowadzić z równowagi. Mogliśmy przecież wejść
po schodach, nie było to nic wielkiego. Rozmawiając ze sobą na temat
dzisiejszego spotkania, pokonywaliśmy kolejne stopnie przybliżające nas do
zasłużonego wypoczynku po dzisiejszym intensywnym dniu. Nie miałam pojęcia, że
to był dopiera początek wrażeń na dziś…
W pierwszym momencie jej
nie zauważyłam. Nie rozumiałam więc, dlaczego Kuba stanął jak wryty na
ostatnich stopniach i wpatruje się w miejsce, gdzie powinny być drzwi od
naszego mieszkania, za którymi czekało na nas miękkie i ciepłe łóżko, zamiast
iść do przodu. Dopiero po chwili zauważyłam, że na wycieraczce stoi kobieta. Ładna
blondynka o krótko ściętych włosach, tak na oko w naszym wieku. Wyglądała,
jakby na kogoś czekała i to od dłuższego czasu. Gdy nas zauważyła, uśmiechnęła
się nikle. Niestety, ja nie miałam pojęcia, kim jest ta kobieta…
- Kuba, czekałam na
ciebie – powiedziała, kiedy stanęliśmy na klatce schodowej naszego segmentu. –
Musimy porozmawiać.
Najwidoczniej tylko ja
nie wiedziałam, o co chodzi i co się dzieje.
_________________________
Było za słodko? To
macie, co chcieliście!