Gdzie normalna kobieta udaje się po kłótni? Do przyjaciółki.
A jeśli właśnie pokłóciła się ze swoją najlepszą przyjaciółką? To pewnie do
chłopaka. A jeśli nie ma chłopaka, narzeczonego, czy też idąc dalej tym tokiem
rozumowania, męża? Do bliższych znajomych, z którymi mogłaby o tym porozmawiać,
wyżalić się i poprosić o radę. A co, jeśli nie chce w tej chwili nikogo takiego
oglądać na oczy? To pewnie znajdziemy ją w pobliskim barze, w którym
postanowiła się napić, aby odreagować całe zajście.
I może zrobiłabym tak, jak myślicie, ale… Nie, nie umiem
wyjaśnić, dlaczego znalazłam się na drugim końcu miasta. Bo sama tego nie wiem.
Gdy tylko trzasnęłam drzwiami od naszego mieszkania, nie miałam pojęcia, gdzie
powinnam się udać. Nie myślałam o tym nawet wtedy, gdy zbiegałam po schodach naszego
bloku. Kiedy znalazłam się na powietrzu, moje kroki od razu, bez jakiegokolwiek
postoju przeznaczonego na zastanowienie się, skierowały mnie na pobliski przystanek. Jak burza
wskoczyłam do pierwszego tramwaju, który podjechał i tak oto wylądowałam tutaj
– na osiedlu, na którym mieszkał Semir. Dziwny zbieg okoliczności, nie powiem,
że nie. Dalej moje kroki automatycznie skierowały mnie pod jego blok, a chwilę
później wchodziłam już po schodach na trzecie piętro, na którym znajdowało się
jego mieszkanie. Pewnie gdyby drzwi od jego klatki były zamknięte, tak jak to
powinno być, dwa razy zastanowiłabym się, zanim nacisnęłabym odpowiedni guzik na
domofonie na dole budynku. Ale że były otwarte, kilka minut później stałam już
przed drzwiami mieszkania z numerem trzydzieści pięć. Zapukałam w nie
zdecydowanie i czekając aż Bośniak mi otworzy, próbowałam wziąć kilka
uspokajających wdechów, aby od razu nie zrobić awantury na korytarzu, którą z
pewnością usłyszałby cały blok.
Drzwi otworzyły się kilka chwil później. Stał w nich Semir
zupełnie zaskoczony moimi dość niespodziewanymi odwiedzinami. W końcu, jakąś
godzinę temu wychodził z naszego mieszkania, a od tego czasu wiele nie powinno
się wydarzyć. A jednak, wydarzyło się.
- Lila, cóż za niespodzianka – uśmiechnął się, próbując ukryć
zaskoczenie. Z dość marnym skutkiem. – Co się do mnie sprowadza?
- Musimy porozmawiać – powiedziałam poważnie, po czym nie
czekając na jakiekolwiek zaproszenie z jego strony, weszłam do środka.
Semirowi nie pozostało nic innego, jak zamknąć za mną drzwi wejściowe
i zaprowadzić mnie do salonu. Bośniak zorientował się, że coś jest nie tak, gdy
nie usiadłam na kanapie, mimo jego wyraźnej zachęty. Ja jednak nie miałam na to
najmniejszej ochoty. Piłkarz wciąż był trochę zaskoczony moim zachowaniem, z
czego wywnioskowałam, że Aśka jeszcze do niego nie zadzwoniła, by się mu na
mnie poskarżyć, pożalić, czy Bóg wie co jeszcze. Może to i lepiej? Był
nieprzygotowany na atak z mojej strony, dzięki czemu powinnam lepiej wybadać
jego reakcje.
- Może się czegoś napijesz? – spytał, prawdopodobnie chcąc
być dobrym gospodarzem.
- Nie, dzięki, nie przyszłam tutaj w koleżeńskie odwiedziny
– odpowiedziałam spokojnie.
- To w takim razie, co cię do mnie sprowadza? – zapytał
zaintrygowany.
- Semir, przestańmy udawać. Wszystko wiem – powiedziałam,
spoglądając mu w oczy.
- Ale co wiesz? – spytał jeszcze bardziej zdziwiony.
Nie wiem, czy naprawdę mnie nie zrozumiał, czy tylko udawał.
Jeśli to drugie, to niezły jest z niego aktor, muszę to przyznać. Nie przejmowałam
się tym jednak. Skoro nie miał pojęcia, o czym mówię, wypadałoby go oświecić.
- Aśka wszystko mi powiedziała.
A raczej wykrzyczała – dodałam w myślach, zostawiając jednak
tą informację dla siebie. Przecież nie przyszłam tutaj wyżalać się mu na jego ukochaną
(w ogóle, jak to brzmi?), bo nie należę do osób, które z byle czym biegają do
innych na skargę, płaczą im w rękach i proszą o radę. Raczej większość dręczących
mnie spraw duszę w sobie, do momentu w którym spektakularnie i z hukiem pęknę
(bądź wybuchnę) – dopiero wtedy potrzebuję kogoś, kto wysłucha moich żalów,
przytuli, pocieszy, doradzi, czy nawet ochrzani. Co tylko jest w danej chwili mi potrzebne. Ale ja nie o tym. Znowu
wchodzę w niepotrzebne dygresje i zbaczam z tematu. Zamiast skupić się na
reakcjach Semira, myślę o czymś innym. Nie powinnam się tak rozpraszać. Wróciłam
więc szybko do lustrowania wzrokiem Bośniaka, aby go rozszyfrować. Piłkarz, gdy
tylko usłyszał co powiedziałam, przełknął ślinę na tyle głośno, że to usłyszałam.
Zapewne domyślał się, że nie skakałam z tego powodu z radości i nie przyszłam
tutaj do niego z gratulacjami. Widziałam, że ewidentnie spodziewa się, iż moja wizyta nie
będzie należała do przyjemnych. To chyba nawet było widać po moim nastroju, w
jakim wparowałam przed chwilą do jego mieszkania.
- Lila, posłuchaj, ja ci wszystko wyjaśnię… - zaczął Semir,
ale przerwałam mu gwałtownym gestem ręki w powietrzu.
- Nie, Semir, to ty mnie posłuchaj! – warknęłam. – Nie cofnę
tego co się stało, choć nie powiem, że bardzo bym tego chciała, ale to nie
oznacza, że to z marszu zaakceptuję. Może żyję przeszłością, może jestem
niesprawiedliwa, ale nie wierzę w tak drastyczne przemiany, jaką ty podobno
przeszedłeś w ciągu ostatnich miesięcy. Nie jestem aż tak naiwna jak Asia. Ona
może mówić cokolwiek tylko zechce, może wierzyć w co chce, ale ja i tak wiem
swoje. Może się na mnie obrażać, krzyczeć, mówić, że jestem uprzedzoną do
ciebie zazdrośnicą, czy Bóg wie co jeszcze, ale ja nie ustąpię. Nie pozwolę,
aby ktoś pod moim nosem zrobił jej krzywdę, czy ty to rozumiesz? – patrzyłam na
niego wyzywająco.
- Lila, ale ja naprawdę ją kocham. Nie chce jej skrzywdzić,
nawet przez myśl mi to nie przeszło... – jąkał się Semir, patrząc na mnie
błagalnie, abym mu uwierzyła.
Ale nie ze mną takie numery.
- I co? Chcesz być teraz odpowiedzialną głową rodziny? Mieć
dziewczynę i jeszcze dziecko? Nie rozśmieszaj mnie. To nie jest w twoim stylu –
skomentowałam to ironicznym tonem głosu, podchodzącym wręcz pod sarkazm.
- Ale to prawda! – krzyknął Bośniak, bezradnie podrzucając
ręce w górę. – Zajmę się nią i jej dzieckiem. Będę traktował je jak własne.
Będą mieli wszystko, czego tylko zapragną. Lila, ja naprawdę kocham Asię –
zarzekał się. – Pamiętasz, gdy ci mówiłem, że szukam ideału? Znalazłem go, znów los
postawił mi kogoś takiego na drodze. Tym razem niczego nie spieprzę. Obiecuję.
- Do trzech razy sztuka, co? – zironizowałam, ponownie nie
mogąc powstrzymać się przed tą manierą.
Coś w środku mnie nie pozwalało mi na inną reakcję niż ta, którą właśnie prezentowałam.
Ironia zawsze była moją linią obrony, to się chyba nigdy nie zmieni.
- Możesz myśleć co chcesz, ale nie zmienisz tego co jest
między nami – odpowiedział zrezygnowany piłkarz, widząc, że żadne jego
zapewnienia mnie nie przekonają. Przynajmniej, nie w tej chwili.
- Tak, wiem to – odpowiedziałam ze spokojem, mierząc go
wzrokiem. – Ale nie myśl sobie, że przez to nie będę patrzeć ci na ręce. Będę
czujna, obiecuję ci to. A jeśli ją skrzywdzisz, to choćbyś uciekł nie wiadomo
gdzie, nawet na drugi koniec świata i tak cię znajdę. A potem powyrywam ci nogi
z dupy, przyszyję je na nowo i znów wyrwę, zrozumiałeś? – syknęłam.
Energicznie do niego doskoczyłam, tak że dzieliło nas
kilkanaście centymetrów. Złapałam go za koszulkę i spojrzałam mu głęboko w
oczy. Może dziwnie to z boku wyglądało, że taka drobna blondyneczka próbuje
przestraszyć postawnego sportowca, ale ci, którzy mnie dobrze znają, wiedzą, że
nie warto ze mną zadzierać. Ja naprawdę potrafię być straszna, gdy tylko tego chcę.
A poza tym Lechici doskonale wiedzieli, że umiem się bić. Przecież życie w bidulu
mnie nie rozpieszczało, trzeba było umieć sobie poradzić nie tylko z przykrą rzeczywistością,
ale także z przeróżnymi agresywnymi osobami i ich zaczepkami. A ja nie byłam
niewiniątkiem, raczej należałam do grupy, która potrafiła sobie poradzić z
innymi ludźmi. I wszyscy, z którymi łączyła mnie bliższa znajomość, doskonale o
tym wiedzieli. Może dlatego tak często mi się wydaje, że moi znajomi boją się
mnie rozgniewać? Hm, może w tym tkwi cały sęk? A ja szukałam odpowiedzi gdzieś
daleko, a ona była tak blisko…
Semir tymczasem przełknął głośno ślinę po raz drugi tego
wieczoru i pokiwał twierdząco głową. Skoro zrozumiał, to go puściłam, a on
odetchnął z ulgą. Widać, nie wyszłam z wprawy, mimo iż upłynęło już trochę czasu,
odkąd zostałam zaadoptowana przez Krzyśka i nie musiałam więcej oglądać murów
domu dziecka ani stosować swoich „trików”.
- Cieszę się, że się rozumiemy – powiedziałam jeszcze z
najlepszym uśmiechem, na jaki w tej chwili było mnie stać. – Miłego wieczoru –
rzuciłam na odchodne w jego kierunku, po czym wyszłam z mieszkania.
Czy byłam z siebie zadowolona? Może troszeczkę. W końcu
przestraszyć Semira też trzeba umieć. Ale ja naprawdę to wszystko robiłam w
dobrej wierze. Nie chciałam, aby Aśka kiedykolwiek cierpiała, zwłaszcza kiedy
mogę temu zapobiec. Doskonale znam ten ból, a ona teraz przede wszystkim powinna
myśleć o swoim dziecku, w końcu jest za nie odpowiedzialna. Nie chciałam, aby
przeżywała po raz drugi zawód miłosny, a wiedziałam, że Semir jest zdolny jej
to zafundować. Może się zmienił, może nie mam racji, może jestem uprzedzona,
może żyję przeszłością, ale wolę dmuchać na zimne. Niech piłkarz wie, że mnie
nie da się tak łatwo oszukać, że będę czujna i wychwycę każdy jego, nawet
najmniejszy, błąd. Niech mi udowodni, że na nią zasłużył, że będzie taki
wspaniały jak mówił. Niech wypełni daną mi obietnicę. Niech pokaże mi, że się
myliłam. Wtedy przeproszę go, przecież potrafię przyznać się do błędu. Choć nie
powiem, żebym robiła to chętnie (i często). Jeśli będzie taki jak obiecuje, że
będzie, to nic mu z mojej strony nie grozi. Ale niech wie, że jak coś schrzani,
to nie ujdzie mu to płazem.
Zadowolona więc z siebie, powolnym krokiem spacerowałam
ulicami Poznania. Lubiłam moje miasto nocą, czułam się tutaj naprawdę dobrze. Szczerze
mówiąc, to nawet nie wiem, gdzie dokładnie się znajdowałam. Nie znałam tej
okolicy. Ale mało mnie to interesowało w tej chwili, najważniejsze, że było tu cicho,
spokojnie i nikt nie przeszkadzał mi w rozmyślaniu. Mimo że mróz szczypał mnie
w policzki, nie miałam zamiaru wracać do domu. Nie chciałam rozmawiać z Aśką,
nie po tym co mi powiedziała. Wiedziałam, że była wzburzona tym, jak podchodzę
do jej związku z Semirem (czy łączącą ich relację można już tak nazwać?). Wiem,
że próbowała mi pokazać, jak bardzo się mylę co do niego, że ona nie
zrezygnuje, a ja nie mogę jej niczego zabronić, ale nie miała prawa mówić
czegoś takiego, doskonale wiedząc, jak to jest ze mną naprawdę. Myślałam, że
mnie zna, ale ostatnimi czasy coraz bardziej wydaje mi się, że jednak trudno jest
nam nadrobić stracone lata – kiedy to ona mieszkała we Wrocławiu, a ja tutaj.
To już Kuba wie lepiej co myślę i czego mi trzeba w danym momencie. I nawet
jeśli Asia teraz żałowała swoich słów, trudno mi będzie o nich zapomnieć.
Wybaczę jej, to pewne. Przecież znam siebie i wiem, że po kilku dniach złość na
nią mi przejdzie. Są jednak takie słowa, które głęboko zapadają nam w pamięci.
Nie wiem dlaczego, ale w mojej pamięci są to same złe stwierdzenia. Mało mam
przyjemnych wspomnień, które mogłabym pielęgnować...
Znalazłam się w jakimś parku, sama nie wiedziałam gdzie i z
której strony tu przyszłam oraz jak się to miejsce nazywa. Postanowiłam jednak usiąść
na chwilę na ławce, żeby odpocząć, w ogóle nie przejmując się brakiem
orientacji w terenie. Nawet nie zauważyłam, gdy ktoś się do mnie dosiadł. Dopiero
się w tym zorientowałam, gdy usłyszałam głos tej osoby.
- Co tak młoda kobieta robi nocą w najciemniejszej uliczce
tego parku i to jeszcze sama? – usłyszałam.
Podskoczyłam na ławce, bo naprawdę nie spodziewałam się, że
ktoś obok mnie siedzi. Spojrzałam na osobę, która skierowała to pytanie w moją
stronę. Był to jakiś bezdomny, wielu się takich kręci po Poznaniu, zwłaszcza w
zimie. Nie cuchnęło jednak od niego tak bardzo jak od większości, których można
spotkać na co dzień na ulicy. Jak na pana bez domu, był całkiem zadbany. Poza tym gość
nie wyglądał na takiego, który miałby mi coś zrobić. Nie miałam więc zamiaru
uciekać z krzykiem, choć pozostawałam w gotowości – tak na wszelki wypadek.
- Rozmyślam – odpowiedziałam ze spokojem.
Spojrzałam w górę. Dzisiejszego wieczoru było wyjątkowo
mroźno, stąd pewnie niebo nad Poznaniem było tak rozgwieżdżone.
- To miejsce jest naprawdę dobre do rozmyślań, nikt tutaj
nie przeszkadza. Ja też często tu siedzę i zastanawiam się co się dzieje u
moich bliskich… – zamilkł na chwilę, jednak nie trwało to zbyt długo. – A co
martwi tak młodą damę? Może nieznajomy bezdomny mógłby coś na to poradzić?
Nie wiem dlaczego, ale jego ton skojarzył mi się z dobrodusznym
głosem dziadków, mimo że ja swoich nigdy nie poznałam. Zawsze jednak wyobrażałam
sobie, że gdyby żyli, to zwracaliby się do mnie właśnie w taki sposób.
- Ach, wiele rzeczy, proszę pana – westchnęłam. – Problemy
moich przyjaciół, moje, te z przeszłości, z teraźniejszości i nawet z
przyszłości.
Owijałam w bawełnę najlepiej jak potrafiłam, bo nie chciałam zagłębiać się w szczegóły w rozmowie z nieznajomą mi osobą. To nie jego interes, co się dzieje w moim życiu. Na szczęście zawsze umiałam lać wodę, zwłaszcza w szkole – na opisowych sprawdzianach z historii. Znałam
może z dwa fakty z danego tematu, a tak je umiałam opisać, że zdobywałam
maksymalne ilości punktów, mimo że w swojej odpowiedzi trzeba było wymienić co najmniej pięć.
- Z przyszłości? – zdziwił się mój towarzysz.
- Tak – uśmiechnęłam się pod nosem. – Pewnie myśli pan, że
usiadł obok jakieś nawiedzonej wariatki, ale zastanawiam się nad tym co mnie
czeka i nie widzę tego w pozytywnych kolorach…
Taka była prawda, niestety. Zawsze, kiedy coś mi w życiu wychodziło,
po chwili przytrafiało się coś, co niszczyło moje szczęście. Kiedy mama zmarła
przy moim urodzeniu, tata musiał stać się dla mnie obojgiem rodziców. Kiedy
było dobrze, kiedy się do tego oboje przyzwyczailiśmy, ojciec zginął, a ja
trafiłam do domu dziecka. Kiedy Krzysiek mnie stamtąd zabrał i naprowadził
ponownie na właściwą drogę, pojawiła się Sylwia, a z nią nasze ciągłe kłótnie.
Kiedy się od nich wyprowadziłam, a w pływaniu zaczęłam odnosić coraz większe
sukcesy, zostałam potrącona przez samochód, a po powrocie do pełnej sprawności,
nie mogłam wrócić już do wyczynowego pływania. Kiedy uwierzyłam w prawdziwą
miłość, Lewy mnie zostawił dla swojej byłej dziewczyny. W kółko coś w moim
życiu szło nie tak. Nigdy nie mogłam w pełni nacieszyć się moim szczęściem,
zawsze, gdy wychodziłam na prostą, pojawiały się nowe zakręty. Dlaczego więc
tym razem miałoby być inaczej? Mam cudownych ludzi wokół siebie, odnowiłam kontakty z Asią, mieszkam w najpiękniejszym mieście na ziemi, pogodziłam się z Sylwią i nawet z Semirem (bo mimo tego co się ostatnio dzieje, nie mam już mu za złe przeszłości), mam fajną pracę, którą lubię, wszystko więc jest w jak najlepszym porządku. Coś więc teraz musi pójść nie tak. Ciekawe, co?
- To prędzej ja mógłbym powiedzieć takie zdanie – z
zamyślenia wyrwał mnie głos bezdomnego. – Nie mam domu i pracy, mimo usilnych
starań, wciąż nie mogę poradzić sobie z uzależnieniem, a do tego rodzina nie
chce mnie widzieć na oczy. Jestem kompletnym przeciwieństwem pani, młodej i
zapewne energicznej osoby z perspektywami na przyszłości.
- Może to nie moja sprawa, ale co się stało, że wylądował
pan tutaj? – spytałam z ciekawości.
Tak właściwie, to nie ciekawość pchnęła mnie do zadania tego
pytania. Po prostu nie miałam ochoty rozmawiać o sobie i o tym co mnie dręczy.
Dlatego postanowiłam szybko zmienić temat na bardziej neutralny, oczywiście dla mnie.
- Jak to się mówi, człowiek dostaje od losu palec, a mimo to
chce całą rękę – uśmiechnął się kwaśno. – Miałem wszystko, dobrą pracę, szanse
na awans, żonę i dwójkę dzieci, ale nie doceniałem tego i wciąż chciałem się
rozwijać.
- To chyba nic złego? – dopytywałam, przyglądając się mu
uważniej.
Pod tą brodą i brudem, był nawet przystojnym facetem, może
trochę starszym od Krzyśka. Ciekawiło mnie więc, jak mając trzydzieści lat z
kawałkiem można trafić na bruk? Zniszczyć sobie życie w taki sposób?
- Nie, to nie jest nic złego, o ile pozostaje się normalnym człowiekiem.
A ja się zmieniłem, zacząłem dążyć po trupach do celu, nie
przejmując się innymi i spotkała mnie za to kara – wyjaśnił mi. – Wyrzucili mnie z
roboty, a innej znaleźć nie mogłem, zacząłem więc pić z bezradności, użalając
się nad sobą, aż w końcu żona powiedziała dość i wyrzuciła mnie z domu. Już dwa
lata ich nie widziałem…
- Przykro mi – odpowiedziałam szczerze. – Ale moim zdaniem
powinien pan walczyć o odzyskanie ich zaufania. Próbować znaleźć pracę, pokazać
żonie, że się pan stara, stara dla niej i waszych dzieci. Może da się to
odbudować, jeśli wykaże się pan dobrą wolę i chęciami?
- Może tak, ale nie mam odpowiedniej motywacji, by wziąć się
za siebie… - mruczał bez przekonania, grzebiąc butami w śniegu.
- A pańskie dzieci? Nie chciałby pan czynnie brać udział w
ich życiu? – spytałam, unosząc brew nad prawym okiem.
- Bardzo bym chciał – odpowiedział i wiedziałam, że mówi to
szczere.
- No to chyba znalazł już pan odpowiednią motywację –
oznajmiłam z uśmiechem.
- Jesteś psychologiem? – wypalił w mgnieniu oka.
Roześmiałam się. Po raz pierwszy dzisiejszego dnia, zrobiłam
to niewymuszenie i serdecznie.
- Nie, iberystką – zaprzeczyłam.
- Ale masz zadatki na dobrego psychologa – oznajmił całkiem
poważnie. – Zapamiętam sobie te rady i postaram wcielić je w życie.
- Miło mi. Lubię pomagać innym. Szkoda tylko, że sama sobie
z własnym życiem nie umiem poradzić… - mruknęłam pod nosem.
- Na pewno umiesz – zapewnił mnie nieznajomy. – Musisz tylko znaleźć
odpowiednią motywację, cel i objąć właściwy kurs. Myślę, że potrzebujesz
spojrzeć na to wszystko, co cię męczy, z boku. Tak jak spojrzałaś na moją
historię z bezstronnej perspektywy – wyjaśnił.
- Ma pan rację – powiedziałam, trochę zaskoczona, że
nieznajomy bezdomny może mi poradzić co powinnam teraz zrobić.
Może właśnie w tym tkwił sęk? Może siedzenie wciąż w jednym
miejscu i myślenie o tym samym mi nie pomaga? Może to prowadzi mnie w ślepy
zaułek, z którego nie potrafię dostrzec jakiegokolwiek wyjścia? Może naprawdę potrzebuję
odrobiny spokoju? Chwili odpoczynku bez presji z jakiejkolwiek strony. Może to
jest kluczem, dzięki któremu spojrzę na otaczający mnie świat z właściwej
perspektywy i dojdę do odpowiednich wniosków?
- A pan tutaj spędza noce? – spytałam po chwili milczenia.
Trochę mnie to ciekawiło. Nie wyobrażałam sobie spać na
dworze podczas takich mrozów. Zwłaszcza, że należę do osób ciepłolubnych. To aż
dziw, że wytrzymałam tyle czasu siedząc tutaj i do tej pory nie odczułam aż tak
bardzo minusowej temperatury. Nawet jeszcze ani razu nie zaszczękałam zębami!
To sukces.
- Bywa i tak - odpowiedział.
- I nie jest panu zimno? Przecież są straszne mrozy! – z
decka przeraziłam się jego odpowiedzią.
- Będą jeszcze gorsze – uśmiechnął się, jakby kompletnie się
tym faktem nie przejmował. Dziwny człowiek. – A może mi pani powiedzieć, która
jest godzina? Może jeszcze uda mi się znaleźć jakąś czynną noclegownię, która
mnie przyjmie…
- Jasne, już sprawdzam – odpowiedziałam.
Zaczęłam grzebać naprędce w torebce, którą wychodząc z mieszkania w pośpiechu ściągnęłam z wieszaka, znajdującego się przy drzwiach frontowych. Dobrze, że ją
zabrałam, szkoda tylko, że w tej chwili niczego w niej znaleźć nie mogłam. Kiedy już
myślałam, że bez wysypania zawartości na ziemię nie uda mi się wyciągnąć mojej
komórki, moja dłoń zidentyfikowała średniej wielkości prostokąt. Wyciągnęłam go
szybko, a gdy spojrzałam na wyświetlacz, przeraziłam się. Miałam 20
nieodebranych połączeń i 5 sms-ów. Wszystkie były od Kuby.
Oznajmiłam na głos, że jest przed 23 i postanowiłam odczytać
wiadomości od Wilczka. Pierwszy esemes zawierał dość spokojne zapytanie: „Lila, gdzie jesteś?” Drugi był trochę
bardziej nerwowy od poprzedniego: „Daj
jakikolwiek znak, że żyjesz.” Trzecia wiadomość zwiastowała już początek
paniki u piłkarza: „Lila, odbierz!
Odezwij się! Cokolwiek!” Czwarta świadczyła o lekkim załamaniu. Widocznie
do głowy zaczęły mu przychodzić tylko i wyłącznie czarne scenariusze: „Martwię się o ciebie, Lila”. I piąta
wiadomość, będąca szantażem emocjonalnym, który powinien być karalny: „Lila, do jasnej cholery, odbierz ten
pojebany telefon, bo zadzwonię do wszystkich, aby cię szukali. A chyba nie
chcesz, abym zdenerwował Krzyśka czy Ivana w środku nocy tym, że zniknęłaś i
nikt nie wie, gdzie jesteś?!”
Najgorsze w tym wszystkim było to, że ten szantaż mu się
powiódł. Spojrzałam szybko na godzinę. Wywnioskowałam z tego, że ostatni sms
doszedł dosłownie przed chwilą, więc chyba jeszcze Kuba nie zdążył zadzwonić po
wsparcie do chłopaków. Tylko niepotrzebnie by ich martwił, zwłaszcza, że nic mi
nie jest. Boże, już widzę ich miny. Już słyszę ich czarne wizje, które
zaczynają rozsiewać między sobą. Już widzę zestresowanego Krzyśka, który daje
mi burę, że zachowuję się jak nieodpowiedzialna gówniara, gdy tylko mnie
„odnajdą”.
Nie, to nie jest najlepszy pomysł, na jaki Kuba wpadł w
ostatnim czasie.
- Coś się stało? – usłyszałam pytanie z boku. Widocznie musiałam
mieć nieźle przestraszoną minę, bo mój towarzysz przyglądał się mi uważnie.
- Miałam wyciszony telefon, a w tym czasie mój przyjaciel
próbował się do mnie dodzwonić, bo się o mnie martwi, a ja nie powiedziałam mu gdzie idę
– szybko wyjaśniłam mu zaistniałą sytuację, wciąż mając przed oczami mimikę
twarzy Krzyśka, kiedy się na mnie złości.
- To odbierz następne połączenie – bezdomny odpowiedział mi
takim tonem, jakbym przejmowała się byle czym. Ale jego bratem nie jest Kotor,
nie wie więc jak to jest, gdy się go zawiedzie…
I nagle, jakby bezdomny był jakimś medium, na ekranie mojego
smartphone’a pojawił się komunikat - „Kuba dzwoni”. Szybko wcisnęłam więc przycisk
„odbierz”, żeby tylko mu jakieś głupie pomysły nie przyszły do głowy. Albo nie, chodziło o to, aby zapobiec realizowanie tych głupich pomysłów, które przychodzą Kubie do głowy.
- No nareszcie, kobieto! Dlaczego nie dajesz żadnego znaku życia?! Ja
tu od zmysłów przez ciebie odchodzę! Dlaczego nie odbierasz telefonu, gdy do
ciebie dzwonię?! Przecież zaraz bym wyzionął tu ducha! I to przez ciebie!!! – Wilk
nadawał jak katarynka, a raczej krzyczał do słuchawki, tak że musiałam ją
odsunąć od ucha na bezpieczną odległość, by nie ogłuchnąć. A jakby tego było mało, piłkarz nie pozwalał mi dojść
do głosu.
- Spokojnie, Kuba, nic mi nie jest. Potrzebowałam spokoju, a
telefonu nie odbierałam, bo nie słyszałam, był wyciszony – wyjaśniłam mu po
krótce.
- Tyle razy ci mówiłem, żebyś używała wibracji, a nie
wyciszała komórkę… - westchnął, jakby zrezygnowany. – Ale dobrze, że nic mi nie
jest, że jesteś cała. Powiedz mi tylko, gdzie jesteś?
- Nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Jak to nie wiesz?! – Kuba ponownie zaczął krzyczeć.
Chyba nie powinnam być tak bezpośrednia i tak bezmyślnie
odpowiadać na jego pytania, bo jeszcze mi Wilczek na zawał padnie przed
trzydziestką. I to będzie moja wina!
- Nie znam tego miejsca, nie mam pojęcia jak się ono nazywa…
- mówiłam, rozglądając się po bokach. Może znajdę jakąś tabliczkę z nazwą? –
Poczekaj chwilę – powiedziałam po chwili do Kuby, kiedy tylko mój wzrok spoczął
na moim towarzyszu, zagłębionym jakby trochę w swoim świecie. Zakryłam ręką
słuchawkę, po czym spytałam go: – Jak się nazywa to miejsce?
- Park ks. Józefa Jasińskiego przy ulicy Promienistej – odpowiedział,
jakby machinalnie. Może dużo osób się go o to pyta?
- Dziękuję – uśmiechnęłam się do niego w podzięce, po czym
powtórzyłam tą nazwę Wilkowi do telefonu.
- Nie ruszaj się stamtąd, już po ciebie jadę! – krzyknął
Kuba.
- Kuba, ale… - zaczęłam.
- Nie dyskutuj nawet! – krzyknął jeszcze, po czym się
rozłączył, tak że nie miałam już jakiejkolwiek możliwości się mu przeciwstawić.
Boże, ile on w ciągu tych kilku minut na mnie nakrzyczał!
Już dawno tego nie robił… Może należał mi się taki ochrzan z jego strony? Mam
tylko nadzieję, że jak już mnie tu znajdzie, to nastrój na krzyki mu minie, bo nie
czuję się dobrze, wiedząc, że doprowadziłam go do takiego stanu. A swoja drogą, nie
mówiłam mu tego, gdzie jestem, po to, aby po mnie przyjeżdżał, tylko po to, żeby się
nie martwił. Choć to bardzo miłe, że tak o mnie dba.
- Też chciałbym mieć takich przyjaciół, którzy się o mnie
tak martwią jak o panią… - mruknął mój nieznajomy towarzysz, jakby chcąc
potwierdzić to, co chwilę temu pomyślałam.
Nie rozmawialiśmy już ze sobą za wiele, raczej milczeliśmy,
bo było nam to potrzebne. Dowiedziałam się tylko, że nieznajomy bezdomny tak
naprawdę ma na imię Jarek i w tym roku będzie obchodził czterdziestkę. Obiecał
mi, że się postara naprawić swoje życie, a jak się mu to uda, to wyśle mi
kartkę z podziękowaniami. Miłe, czyż nie?
Kuba zjawił się w wyżej wspomnianym parku w mgnieniu oka,
mimo że musiał przejechać prawie przez całe miasto. Ale było późno, ruch na
drodze jest wtedy znikomy, więc pewnie to sprawiło, że tak szybko znalazł się tutaj
i wszczął lament, strasząc resztę ptaków, które siedziały na gałęziach i
przyglądały się ludziom.
- Boże, Lila, nic ci nie jest. Naprawdę nic ci nie jest. Nawet
nie wiesz, jak bardzo się martwiłem!– ściskał mnie tak mocno, że prawie łamał
mi kości. – Nigdy więcej mi tak nie znikaj, bo ja potem od zmysłów odchodzę.
Dobrze?
- Dobrze, Kubuś. Nie chciałam cię zdenerwować – powiedziałam
zgodnie z prawdą.
- Wiem, wiem – mruknął, głaszcząc mnie po plecach. – Dobrze,
już dobrze… A teraz możesz mi wyjaśnić, co ty tu tak właściwie robisz? – spytał,
odsuwając mnie od siebie, by móc spojrzeć mi w oczy.
Chciałam powiedzieć zgodnie z prawdą, że rozmawiam o życiu z
Jarkiem, ale gdy tylko spojrzałam na ławkę, aby przedstawić sobie obydwóch
panów, bezdomnego już tam nie było. Zniknął. Jakby rozpłynął się w powietrzu.
Zapewne wtedy, gdy Kuba wpadł tutaj jak szalony i porwał mnie w swoje ramiona.
Przez to wszystko nie zauważyłam nawet, kiedy Jarek wstał z ławki i sobie
poszedł. Kurczę, nawet się z nim nie pożegnałam! Nie podziękowałam mu, że
pomógł mi dojść do tego co powinnam zrobić.
- Rozmyślam – odpowiedziałam więc, co też było zgodne z
prawdą, choć… nie do końca.
- A nie możesz tego robić bliżej domu? – spytał Wilczek z
wyczuwalną złością w głosie.
- Kuba, ty też taki święty nie jesteś. Nie pamiętasz już,
jak po powrocie ze zgrupowania w Hiszpanii zniknąłeś na całą noc i nie dawałeś
znaku życia? Też odchodziłam wtedy od zmysłów – przypomniałam mu, mając już
serdecznie dość jego wyrzutów.
- Masz rację – mruknął trochę skruszony. – Ale to nie
zmienia faktu, że nie powinnaś mi tak znikać.
- Ty przynajmniej wiesz, gdzie jestem, a ja do
tej pory nie mam pojęcia, gdzie się wtedy włóczyłeś.
Jak już zaczęłam mu to wypominać, trudno mi było przestać,
zwłaszcza że Kuba wciąż wiercił mi dziurę w brzuchu..
- Może zmieńmy temat, co? – spytał Wilczek łagodniejszym
tonem. - Bo się jeszcze pokłócimy, a tego oboje nie chcemy, prawda?
- Masz rację. Na dzisiaj mam dość kłótni. Najpierw Julia,
potem Asia, a na końcu jeszcze Semir… - zaczęłam wyliczać. – Można się tym
zmęczyć…
- Wracamy do domu? – spytał więc Wilczek, obejmując mnie
ramieniem.
Nawet nie zdziwił go fakt, że byłam u Semira z pretensjami. Albo
się tego po mnie spodziewał, znając mój porywczy charakter, albo Bośniak
już zdążył do nich zadzwonić, by się na mnie poskarżyć.
- Tak, wracamy – odpowiedziałam.
Chwilę później wsiadaliśmy już do jego samochodu zaparkowanego w
pobliżu wejścia do parku, dzięki któremu prawdopodobnie i ja znalazłam się w
środku. Naprawdę nie pamiętam, z której strony weszłam i jakim cudem usiadłam
akurat na tej ławce. Dziwne to trochę. Ale teraz już nie warto się tym
przejmować. Nic mi się nie stało. Siedziałam teraz w ciepłym samochodzie obok Kuby, równie milczącego co ja. Nie
przeszkadzała nam ta cisza, która powstała w aucie między nami. Każdy z nas rozmyślał o czymś zupełnie innym. Chyba potrzebowaliśmy takiego spokoju
po dzisiejszym dniu pełnym niespodziewanych sytuacji. To były naprawdę
intensywne dwadzieścia cztery godziny w naszym życiu.
- Kuba, wiesz co? – spytałam, kiedy Wilczek już zaparkował
samochód w podziemnym garażu naszego bloku.
- Co? – spytał, spoglądając na mnie z zaciekawieniem.
- Jeśli twoja propozycja jest nadal aktualna, to jadę z
tobą. Przyda mi się taka kilkudniowa odskocznia od tego wszystkiego co dzieje
się ostatnio w Poznaniu – powiedziałam.
Jarek miał rację, powinnam na to wszystko spojrzeć z boku.
Musiałam więc wyjechać, choćby na te kilka dni. Zmienić klimat, otoczenie. Może
wtedy łatwiej będzie mi się uporać z ostatnim tygodniem, który obfitował w
przeróżne sytuacje konfliktowe w moim życiu? A Kuba nie tak dawno proponował
mi, abym pojechała z nim na kilka dni do Gdańska i pomogła mu się tam zaaklimatyzować,
więc czemu miałabym z tego nie skorzystać? Skoro Asia ma odpowiedzialnego
Semira, niech się facet nią zajmie. Ja odpocznę od tego wszystkiego i może z chłodnym
dystansem spojrzę na wszystkie zmiany, które ostatnio mi się przytrafiły. I
może uda mi się je zaakceptować?
- Jasne, że jest aktualna – odpowiedział Kuba, uśmiechając
się szeroko w moim kierunku. – Miałem nadzieję, że w końcu się zgodzisz.
__________________________
Mam nadzieję, że powyższy rozdział czytało wam się lepiej, niż mi się go pisało...
Szczęśliwego Nowego Roku, kochani! Spełnienia wszystkiego, o czym
marzycie! A dla Lecha Poznań upragnionego majstra, co wiąże się ze
zwycięstwami, awansu do Ligi Mistrzów i namieszania w europejskich pucharach, pełnego
zaangażowania piłkarzy, jak i całego sztabu, samych udanych transferów, mnóstwa bogatych
sponsorów i wiernych kibiców, chodzących na mecze.
Do napisania więc w tym Nowym Roku, oby lepszym od mijającego! Pozdrawiam :*