poniedziałek, 19 marca 2012

9. Przeszłość wciąż czai się tuż za rogiem...

- Kuba! Wróciłam! - krzyknęłam następnego dnia, kiedy tylko przekroczyłam próg naszego mieszkania, wracając z pracy. - Gdzie jesteś? - spytałam po chwili, gdy nie zastałam go siedzącego na kanapie przed telewizorem i objadającego się słodyczami, których jak zawsze mieliśmy w mieszkaniu pod dostatkiem.
Kuba ma słabość do wszelakiego rodzaju słodkości, co przejawia się tym, że dla żelków, czy czekolady z orzechami jest w stanie zrobić dosłownie wszystko. Aby więc nie musieć się za bardzo poświęcać, w każdym ze swoich poprzednich mieszkań przeznaczał jedną szafkę w kuchni, w której zawsze było pod dostatkiem jego ulubionych słodyczy. Teraz nie mogło być inaczej, również taką wygospodarował w nowym domu. Wykryłam ją już w pierwszym dniu naszego współlokatorstwa, bo obok niej Kuba spędzał najwięcej czasu i wciąż zaglądał do środka w poszukiwaniu kolejnej dawki cukru tak bardzo potrzebnego mu do życia.
- Tutaj! - usłyszałam krzyk Wilczka z kuchni.
No tak, jak Kuby nie ma na kanapie, to musi być w kuchni. Logiczne - pomyślałam. Kiedy jednak do niej weszłam, nie takiego widoku spodziewałam się tam zastać. Myślałam, że ujrzę wilczy łepek wystający z szafki ze słodyczami i komunikujący się ze mną z pełnymi ustami ubabranymi czekoladą, a nie całego Wilka stojącego nad gazówką. Tak, Kuba gotował! GO-TO-WAŁ!
Chyba zorientował się, że jestem zaskoczona takim widokiem, bo udał, że się na mnie obraża. Zrobił to jednak tak nieumiejętnie, że wiedziałam, iż się zgrywa.
- Jak miło, że mnie wyręczyłeś - rzekłam milutko, gdy już wyszłam z pierwszego szoku. - To jakie pyszności dzisiaj będziemy jedli? - spytałam.
Kuba się zafrasował.
- Eee? Pierogi - odpowiedział z wahaniem.
Spojrzałam na niego podejrzliwie, bo zdecydowanie coś mi tu nie grało.
- Ale wszystko z nimi w porządku? - spytałam powoli, patrząc na Kubę spode łba.
- No pewnie, w końcu to pierogi mojej mamy! - krzyknął od razu wielce oburzony. Chwilę później zorientował się, że powiedział więcej, niż powinien był i zatkał sobie ręką usta. Niestety dla niego, było na to zdecydowanie za późno, wypowiedzianych już słów nie da się cofnąć.
No tak, Kuba otworzył jedną z paczek, które spoczywały w naszej zamrażarce i zastanawiały mnie od samego początku mojego mieszkania z nim. Widać, że pani Wilk nie zaniedbuje swojego syna i zrobiła mu zapasy na długi czas, aby nie umarł jej z głodu. W końcu, kto inny jak nie własna rodzicielka ma wiedzieć, czego najbardziej potrzebuje jej dziecko?
- Ha! I tu cię mam! - zaśmiałam się. - Ale bardzo chętnie je zjem. W końcu, nikt nie robi lepszych pierogów od twojej mamy - powiedziałam, uśmiechając się do niego ciepło i wyrozumiale.
Kuba wyraźnie się rozpromienił i powrócił do mieszania pierogów w garnku. Chciałam napawać się tym widokiem, bo nie miałam pojęcia, kiedy następnym razem ujrzę Wilka, próbującego gotować, i czy w ogóle kiedyś będę miała możliwość coś takiego zobaczyć. Przeszkodził mi w tym jednak dzwonek do drzwi. Poszłam więc je otworzyć, żeby nie przeszkadzać Wilczkowi w zaprzyjaźnianiu się z kuchenką. Swoją drogą, ciekawe, ile razy była używana, gdy mnie tu nie było?
- Rafał! A co ty tutaj robisz? - spytałam naszego gościa, zaskoczona, że to właśnie on do nas wpadł.
- Dziękuję za tak miłe powitanie - zaśmiał się Murawski.
- Oj, przepraszam no, po prostu mnie zaskoczyłeś. Myślałam, że jesteś na kadrze. Wchodź, wchodź - uchyliłam drzwi i wpuściłam go do środka. - Zjesz z nami obiad - zakomunikowałam mu tonem, który nie akceptuje sprzeciwu.
Ruszyłam żwawo do kuchni. Chcąc nie chcąc Muraś musiał zrobić to samo.
- Wilczek, mamy gościa - oznajmiłam Kubie, przekraczając kuchenny próg.
On jednak nie zwrócił na to uwagi, bo zastanawiał się nad czymś intensywnie, zaprzestając nawet mieszania w garnku. Podeszłam do niego i zajrzałam mu przez ramię.
- Daj mi tą łyżkę - prawie wyrwałam mu ją z ręki - bo rozgotujesz nam te pierogi i będziemy jedli same ciasto bez farszu.
Wilczek, jak to ma w zwyczaju, obraził się na mnie. Tym razem dlatego, że w ogóle w niego nie wierzę i że nie daję mu się rozwijać, i usamodzielniać. Słysząc to, pokręciłam głową w niedowierzaniu, mrucząc pod nosem zirytowana: "miałeś na to czas". Ale nie powiedziałam tego na tyle głośno, aby usłyszał, bo nie chciałam sprawić mu kolejnej przykrości.
- To wykaż się teraz i nakryj do stołu. Wyciąg talerze, sztućce, wyłóż z lodówki surówkę na miskę i nalej jakiegoś soku - dałam mu wskazówki - a ja już stawiam te pierogi.
- Kuba, gotowałeś? - zdziwił się Rafał, który do tej pory wciąż stał w kuchennych drzwiach i przyglądał się nam z lekkim uśmiechem.
- Kolejny! – Wilczek krzyknął zły. - Dlaczego robicie ze mnie taką sierotę?
- Och, no weź przestań - dałam mu kuksańca w bok drewnianą łyżką, dzierżoną właśnie przeze mnie w dłoni. - Nikt nie robi z ciebie sieroty, po prostu nie spodziewaliśmy się, że po tylu latach znajomości, możesz nas jeszcze czymś zaskoczyć - wyjaśniłam mu powoli i dobitnie, aby dobrze mnie zrozumiał.
Kubę wyraźnie ucieszyło moje wyjaśnienie, bo zabrał się za wykonywanie moich poleceń. Rafał uśmiechał się wciąż pod nosem, ale nic więcej już nie powiedział.
Chwilę później usiedliśmy wspólnie przy stole.
- To co cię do mnie sprowadza? - Wilczek zwrócił się do Murasia, gdy zdążył już pochłonąć połowę swojej porcji, czym zapewne zaspokoił swój pierwszy głód.
- Tak właściwie to przyszedłem do Liliany - rzekł Rafał, drapiąc się po głowie.
- Do mnie? - spytałam zdziwiona, podnosząc wzrok znad talerza.
- Zaczynają się pielgrzymki - mruknął Wilk trochę tym zdegustowany, by po chwili zwrócić się do nas: - Będziecie jeszcze jedli?
Śmiejąc się, oboje zaprzeczyliśmy ku wielkiej uciesze Kuby.
- To o co chodzi? - spytałam, patrząc intensywnie w twarz Murasia.
- Bo wiesz - zaczął - że mamy teraz w Poznaniu zgrupowanie i trenujemy na boiskach treningowych naszego stadionu? I wiesz, kto jest teraz naszym selekcjonerem?
- No wiem, ale jaki to ma związek ze mną? - spytałam podejrzliwie, węsząc tu intensywnie jakiś podstęp.
W towarzystwie Lechitów zawsze trzeba zachowywać czujność i być przygotowanym dosłownie na wszystko. Nigdy nie wiadomo, co komu strzeli do głowy. Co prawda, Muraś był jednym z poważniejszych piłkarzy naszego klubu, ale kto go tam wie? Tyle się tutaj zmieniło przez te półtora roku, więc może także i to?
- Nie chciałabyś się może zobaczyć z Franzem? – drążył Rafał, cierpliwie znosząc moje podejrzliwe spojrzenie.
- Chciałabym, ale...
- Będzie jeszcze Peszko... i Wasyl... - przerwał mi od razu, abym nie próbowała się wymigać. Próbował mnie przekonać, ale widząc, że nie bardzo mu się to udaje, wyciągnął większą artylerię: - poznam cię też z Błaszczem i z Piszczkiem, i ze Szczęsnym... i z Ludo Obraniakiem! - zakończył triumfalnie, doskonale wiedząc, że taka wiązanka nazwisk może mnie przekonać.
- Z Ludo? Z tym Ludo? - pisnęłam, a kiedy Muraś to potwierdził, roześmiałam się: - No to piszę się na taki układ. Ty to wiesz, jak mnie do czegoś przekonać!
- Popołudniu na boisku treningowym? - zaproponował Rafał.
- Dobrze, przyjdę - uśmiechnęłam się.
- Któryś z nas po ciebie wyjdzie - powiedział jeszcze Rafał.
Murawski pożegnał się z nami szybko, abym nie zdążyła się rozmyślić. Od razu poszedł, prawie że w podskokach, poinformować Dyzia, że się zgodziłam.
- Jesteś pewna, że powinnaś tam iść? - spytał mnie podejrzliwie Wilk zaraz po wyjściu Rafała, spoglądając mi w twarz wzrokiem rentgenowskim.
Przez cały ten czas w ogóle się nie wtrącał do rozmowy, tylko się jej przysłuchiwał z uwagą, a teraz patrzył na mnie dziwnie, jakby próbując mi tym wzrokiem przekazać, że coś jest nie tak. Tylko że ja nie miałam pojęcia, o co mu chodzi.
- Jestem, a nie powinnam była? - spytałam go więc zdziwiona.
- Ale wiesz, że możesz tam spotkać Lewandowskiego? - spytał.
Przełknęłam głośno ślinę na samo wspomnienie tego nazwiska. Naprawdę nie pomyślałam o tym. W ogóle zapomniałam, że Robert jest pierwszym napastnikiem kadry i że idąc na trening reprezentacji, chcąc nie chcąc, nie uniknę spotkania z nim.
Nie przyznałam się jednak do tego Wilkowi. Chyba, że się sam domyślił z wyrazu mojej twarzy. Nie wiem, jak dobrą byłam aktorką w tamtym momencie...
- Kuba, przecież nie zawsze będę uciekała - powiedziałam dobitnie. - A w ogóle, jeśli jest on na tyle inteligentny, za jakiego się ma, to nie będzie się do mnie odzywał – rzekłam, kończąc tym temat i zabierając się za zmywanie.


*


Kilka godzin później stałam przed boiskiem treningowym i nerwowo wyczekiwałam, aż któryś z nich łaskawie po mnie wyjdzie. Tak się umówiliśmy. Podobno chłopaki wszystko doskonale zaplanowali. Nie wiem, jak to całe spotkanie miało wyglądać, nie miałam zamiaru wchodzić w szczegóły. Nie było sensu, lepiej iść na żywioł. Z Lechitami zazwyczaj nie wychodzi tak, jak to było zaplanowane, więc po co się zamartwiać szczegółami?
Trochę jednak bałam się tego, co się może wydarzyć. Nie byłabym nawet bardzo zła, gdyby chłopcy o mnie zapomnieli i nie wyszli po mnie, tak jak się umówiliśmy. Oni jednak tym razem pamiętali. Zawsze robią odwrotnie, aniżeli powinni.
- Liluś, jesteś! - krzyknął do mnie zdyszany Muraś na powitanie.
- Obiecałam, więc jestem - oznajmiłam, spoglądając na ciężko oddychającego Rafała. – Franz aż taki dał wam wycisk? - spytałam.
- No, troszeczkę - przyznał Rafał. - Ale jesteśmy już trochę do tego przyzwyczajeni. Chodź ze mną - pociągnął mnie za rękę w stronę boiska.
Po murawie biegali piłkarze, rozgrywając mały, wewnętrzny mecz, a przy linii bocznej stał Franek Smuda, którego zagadywał niezawodny Wojtkowiak. Gdy byliśmy już blisko trenera, Dyzio łypnął okiem na chwilę w bok, rozpromienił się, gdy mnie ujrzał i rzekł zadowolony jak dziecko, z nową zabawką w ręce:
- Wie trener, że mamy dla trenera niespodziankę?
- To czym tym razem chcecie mnie przekupić, abym skrócił wam trening? - spytał Franz, wyraźnie nie mając już siły na ich pomysły. - Mam nadzieję, że nie będzie to kolejny pączek, bo niedługo nie będę mógł wstać z fotela.
- Chyba nie jestem pączkiem ani niczym słodko-podobnym - zaśmiałam się.
Franz obrócił się zaskoczony, a gdy mnie zobaczył, zaczął śmiać się jak głupi, zwracając tym uwagę chłopaków na boisku. Nie zdążyłam się nawet dobrze przywitać z trenerem, kiedy obok mnie pojawił się Peszko i nie zważając w ogóle na Franciszka Smudę, zaczął podskakiwać jak dziecko i wydzierać się:
- Lilka, Lilka, Lilka! No chodź tu do wujka Sławusia! Tak dawno cię nie widziałem! Boże, gdzieś ty się podziewała? - nadawał jak katarynka. Nic się nie zmienił.
- Przecież doskonale wiesz, gdzie – pacnęłam go w ramię roześmiana. - A w ogóle, chyba powinnam się na ciebie pogniewać, że wykorzystałeś moją nieobecność do ucieczki z Poznania... - spoważniałam, przybierając na twarz minę myślicielki.
- Oj, cała Lila - zaśmiał się Peszkin, przytulając mnie do siebie, a raczej zgniatając moje wnętrzności. Taki chudy, a siły to ma za dwóch!
- Wiesz, że jakbym była na posterunku, to nie miałbyś tak łatwo? – spytałam go.
- Wiem, wiem – przytaknął, wciąż nie przestając się uśmiechać. – Ale nie gniewasz się na mnie? – pisnął chwilę później.
- No nie wiem, nie wiem – droczyłam się z nim. – Może troszeczkę, ale miło jest mi cię znowu zobaczyć, wujku! – ucałowałam go w policzek.
Roześmiałam się, a kiedy wyswobodziłam się już z uścisku Peszkina, zostałam porwana w objęcia przez Wasyla. Tak dawno go nie widziałam! Ile to już lat minęło odkąd grał w Lechu? To było w 2007 roku, czyli... 5 lat. Szmat czasu!
- Maludo, jak ty urosłaś! Pamiętam cię, jak byłaś taką smarkulą, a teraz… no proszę, jaka laska! - krzyknął Marcin.
- Bez przesady... - machnęłam ręką, pesząc się lekko.
- Krzysiek musi się mieć na baczności, bo niedługo pewnie pojawi się jakiś szwagier na horyzoncie – zaśmiał się niczym niezrażony, kontynuując swój wywód. – No chyba, że już jest, co? – szturchnął mnie w bok, śmiejąc się wciąż.
- Na razie nie ma żadnego szwagra – oznajmiłam poważnie.
- Ale zaprosisz kochanego Wasyla na ewentualne weselicho? – spytał po chwili z uśmiechem na ustach.
- I wujka Sławusia też? - Peszkin od razu włączył się do rozmowy.
- Wam tylko zabawa w głowie! – zaśmiałam się. – Ale nie martwcie się, na razie nie potrzebujecie szykować kasy na prezent, bo nie spieszy mi się.
- Wy o zabawie, ta o prezentach, wy wszyscy jesteście siebie warci. Nie ma to jak osoby związane z Lechem Poznań – rzekł Franz poważnie, przysłuchując nam się przez cały czas trwania naszej wymiany zdań.
Na twarzach zaciekawionych piłkarzy, którzy w międzyczasie otoczyli nas i przysłuchiwali się naszej rozmowie, pojawił się szeroki uśmiech
- Pana też zaproszę, niech się pan o to nie martwi – dodałam, zwracając się do trenera. - W końcu, pan też się do tej grupy zalicza.
W tym momencie reszta piłkarzy już nie potrafiła utrzymać powagi i wybuchnęła głośnym śmiechem, łącznie ze mną i trenerem.
Chwilę później zostałam porwana przez chłopaków, aby przedstawić mnie innym kadrowiczom. W pewnym momencie, gdy żaden z nich mnie nie zagadywał, obróciłam się w stronę trenera i z uśmiechem rzekłam do niego z autentyczną skruchą:
- Chyba niechcący rozwaliłam panu trening. Przepraszam.
Tak jak przypuszczałam, tak też się stało. Kolejne minuty spędziłam na poznawaniu narodowej kadry przy dobrodusznym uśmiechu trenera. Choć nie wiem, czy po moim wyjściu, nie zmieni on się w furię...


*


Nie wiem, ile czasu z nimi spędziłam, ale musiało upłynąć go sporo, bo zdążyło już się ściemnić, a ja na wyświetlaczu telefonu miałam kilka nieodebranych połączeń od Wilka. Chłopcy, ku ich wielkiemu niezadowoleniu, właśnie zostali wpakowani przez trenera do autokaru. Franz stwierdził, że co za dużo to nie zdrowo i mają mnie nie zamęczyć. Ja się wcale nie uskarżałam, było mi całkiem miło w ich towarzystwie, ale jak mus to mus. Z większością chłopaków byłam już umówiona na później, wymieniona numerami telefonu i pozapraszana na facebook'u. Wszyscy są niesamowicie sympatyczni i można z nimi pogadać, jak z normalnymi ludźmi. Żaden z nich nie wywyższa się tym, że gra w kadrze narodowej, co mnie jeszcze bardziej do nich przekonało.
Właśnie wychodziłam z boiska, kiedy ktoś za mną krzyknął:
- Lila, zaczekaj!
Obróciłam się i zobaczyłam biegnącego za mną Roberta Lewandowskiego. Zdębiałam, ale tylko na chwilę. Zaraz po tym ruszyłam bardziej żwawym krokiem przed siebie. Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego.
Trudno mi to przyznać i rzadko kiedy to robię, ale Kuba miał rację, nie powinnam była się tutaj pokazywać... Ale on także nie powinien był się do mnie odzywać… To nie tak miało wyglądać...
- Lila, poczekaj! - krzyknął ponownie.
Nigdy w życiu bym się nie zatrzymała, gdyby mnie nie dogonił i nie złapał za rękę, uniemożliwiając tym ucieczkę.
- Puść mnie! - krzyknęłam od razu, próbując wyrwać moją rękę z jego uścisku. - Czego jeszcze ode mnie chcesz?!
Nerwy mi puściły. Mój głos przeraźliwie drżał, zdradzając emocje, jakie mną w tej chwili targały. Nie obchodziło mnie to, czy ktoś nas usłyszy i co sobie o tym pomyśli. Kiedyś może i martwiłabym się o reputację Roberta, nie chciałabym mu jej psuć, ale wiele się zmieniło od tamtego czasu. Ja się zmieniłam. W tej chwili to było dla mnie nieistotne. Nic się dla mnie nie liczyło, oprócz tego, aby jak najszybciej móc od niego odejść.
- Musimy porozmawiać – rzekł stanowczo Robert, mimo że wyraźnie był zaskoczony moją reakcją.
- My już nie mamy o czym rozmawiać – oznajmiłam mu dobitnie.
- Mylisz się, mamy! – krzyknął. - Ja ci to wszystko muszę wyjaśnić – dodał już spokojniej, wiedząc, że krzyk nic nie pomoże.
- Co chcesz mi wyjaśniać, co?! – krzyknęłam jeszcze bardziej zła. – Że zabawiłeś się mną i moimi uczuciami, a później zostawiłeś mnie, jak zużytą zabawkę?! To chcesz mi wyjaśnić?
- Lila, to nie tak, ja się wtedy pogubiłem... ja myślałem, że... - jąkał się.
A zawsze był taki wygadany i pewny siebie. No proszę, jak wszystko się zmienia.
- Nie, to ja się pogubiłam, że ci uwierzyłam - przerwałam mu, mówiąc już o wiele spokojniejszym tonem. - Nie powinnam była.
- Lila, przepraszam, gdybym mógł cofnąć czas... – zaczął, jednak przerwałam mu tę bezsensowną gadkę.
- Ale nie możesz, więc przestań chrzanić. Nie mam zamiaru słuchać tych utartych śpiewek rodem z seriali - rzuciłam bezsilnie.
- Wybaczysz mi kiedyś? – spytał po chwili, puszczając wreszcie moją rękę.
Mój spokój ulotnił się w momencie, gdy tylko wypowiedział to jakże bezsensowne pytanie.
- Zastanów się nad tym, co mówisz! Czy byłbyś w stanie wybaczyć komuś coś takiego?! – krzyknęłam wkurzona. - A ja cię kochałam jak głupia!
- Lila – Lewy ponownie złapał mnie za ręce, tym razem jednak delikatniej - ja wtedy też myślałem, że cię kocham...
- Tobie się wydawało, a ja czułam to naprawdę! To jest wielka różnica! – znowu mu przerwałam, wyrywając się z jego uścisku.
- Lila, ja...
- Przestań mi tu lilować! – krzyknęłam, kolejny raz mu przerywając. - Naprawdę, nie mam ochoty tego słuchać – dodałam już spokojniej.
- Lila, powiedz mi, proszę, co ja mam zrobić, abyś mi uwierzyła, że ja prawdziwie żałuję tego, co się stało? – spytał bezsilny.
- Ale ja ci wierzę – zironizowałam – tylko, że mnie to nie obchodzi. Zamiast mną, lepiej zajmij się Anią. Obyś kochał ją prawdziwie.
- Ale ja chcę wyprostować wszystkie sprawy przed... - przerwał, gdy zorientował się, że powiedział za wiele niż powinien był.
- Przed ślubem? – spytałam go ironicznie. - Nie bój się, wiem o tym. I gratuluję, choć z drugiej strony dziwię się Ance, że zgodziła się po tym wszystkim, co także jej zrobiłeś. Obyś umiał to docenić i nie zmarnował.
Mój ton w tej chwili był opanowany, mimo że w środku mnie się gotowało. Wiedziałam jednak, że takim wypranym z emocji głosem zadam mu większy ból, co zdecydowanie pomagało mi w tej konfrontacji. Wewnątrz czułam jednak totalną rozsypkę wszystkiego, co zdążyłam sobie do tej pory poukładać.
Robert chciał coś jeszcze powiedzieć, otworzył nawet usta,  jednak nie wydobyły się z nich żadne słowa, bo właśnie obok nas pojawił się Wilk, który udaremnił mu kolejne nieudolne tłumaczenia.
- Tu jesteś Lila, wszędzie cię szukałem - Kuba uśmiechnął się na mój widok, jednak mina szybko mu zrzedła, gdy tylko zobaczył, kto stoi obok mnie - Wszystko w porządku? – spytał od razu, obejmując mnie ramieniem.
- Tak, Kubusiu - uśmiechnęłam się do niego, chcąc to potwierdzić, mimo że głos właśnie w tej chwili zaczął mi się łamać. - Życzę więc szczęścia - rzekłam jeszcze w stronę Lewego.
- Lila, ale... – Robert chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak ja naprawdę miałam już tego dość.
- Kuba, zabierz mnie stąd, proszę - szepnęłam, a Wilczek spojrzał jeszcze raz na napastnika wzrokiem mordercy.
Wiedziałam, że Robert jeszcze nie skończył, ale bał się Wilka. Może akurat niekoniecznie jego, jako człowieka, ale jego obecności obok mnie. Bał się po prostu, że gdyby zaczął nas zatrzymywać i znowu próbować mi się wytłumaczyć, wywiązałaby się z tego dość nieprzyjemna sytuacja pomiędzy nimi, więc chyba poszedł po rozum do głowy i nam odpuścił.
Chwilę później szłam z Kubą w stronę wyjścia z zabudowań stadionu, gdzie wreszcie mogłam dać upust swoim emocjom, wiedząc, że Wilk nie pozwoli, aby ktokolwiek mi coś zrobił i aby ktokolwiek się o tym dowiedział...

______________

Proszę bardzo, jest trochę więcej akcji i myślę, że coś więcej się wyjaśniło. Przepraszam, że zrobiłam z Lewego takiego gnojka, ale ktoś musi być tym złym.

piątek, 9 marca 2012

8. Powspominamy?

Nigdy nie przepadałam za poniedziałkowymi porankami. Szczególnie, jeżeli te poranki wiązały się z powrotem do szkoły, bądź jak w moim współczesnym życiu – do pracy. A jeszcze bardziej było mi przykro, gdy Wilk spał sobie w najlepsze, a ja musiałam wychodzić z rana z domu. Jedynym plusem było to, że po imprezie u Lechitów, miałam jeszcze niedzielę, aby jakoś doprowadzić się do porządku. Tak myślałam, wychodząc niedzielnego poranka z domu Dyzia. Lechici jednak szybko wyprowadzili mnie z błędnego myślenia. Zupełnie zapomniałam, że takie nasiadówy zazwyczaj u nich trwają kilka dni, więc jeszcze wczoraj około północy na dywanie w naszym salonie siedzieli Lechici, którzy urządzili sobie u nas wieczór horrorów. Do tego, w ogóle nie mieli zamiaru słuchać mojego sprzeciwu, że rano muszę wstać do pracy i dlatego powinnam się wyspać. Żadne racjonalne, czy nawet nieracjonalne argumenty do nich nie trafiały, musiałam więc z nimi siedzieć i oglądać ich maraton filmowy, mimo że nienawidziłam horrorów. Podczas chyba trzeciego, zasnęłam na ramieniu Kuby i nie pamiętam nawet, jak znalazłam się we własnym łóżku i jak to się stało, że dziś rano nikogo nie było w domu. Zawsze chłopaki spali po kątach i dopiero rankiem następnego dnia wymykali się do swoich czterech ścian. Teraz w mieszkaniu panował spokój, nikt nie chrapał, nikt nie marudził, nikt nie narzekał, nikt nie krzątał się głodny po kuchni i nawet było w miarę posprzątane po wczorajszych harcach. Naprawdę, ten świat stanął na głowie!
Wychodząc, zostawiłam Kubie śniadanie i karteczkę, że na obiad powinnam zdążyć. Wilk miał dzisiaj wolne, ponieważ chłopaki porozjeżdżali się na kadrę, więc trener dał im trochę odsapnąć. Do treningów mają wrócić w środku tygodnia, więc mój współlokator mógł się teraz porządnie wyspać. W odróżnieniu ode mnie…
Plusem mojej pracy było to, że nie za często musiałam pojawiać się w firmie i nie spędzałam tam zbyt wiele czasu. Dostawałam tylko swój przydział, który wykonywałam w domu i wysyłałam drogą elektroniczną tłumaczenia. Czasami zabierano mnie na negocjacje z hiszpańskimi inwestorami, ale zazwyczaj dbałam o formy pisemne mojego  przedsiębiorstwa, co mnie niezmiernie cieszyło.
Tym razem jednak musiałam podpisać przedłużenie własnej umowy i od nowa zadomowić się w budynku. Wiedziałam, że czekają mnie pytania, jak było w Barcelonie, jak to się pracuje w Hiszpanii, jacy są Hiszpanie i dlaczego wróciłam. Znając wścibskie sekretarki, pracujące w firmie, będą mnie maglowały do momentu, w którym nie powiem im czegoś interesującego, co będą mogły puścić w eter. Pamiętam, że dzień po tym, jak zaczęłam pracę w tym gmachu, cała firma wiedziała już, że jestem siostrą TEGO Kotorowskiego. To było straszne, co tu się z racji tego wyrabiało.
- Pani Liliano, miło mi jest mieć panią z powrotem na pokładzie – w taki sposób przywitał mnie mój szef.
Dokładając do wypowiedzi swój firmowy uśmiech, sprawił, że przez chwilę poczułam się jak w raju. Nasz szef był 35-letnim przystojnym facetem, co prawda z narzeczoną u boku, ale to nie przeszkadzało damskiej części naszej firmy wzdychać do niego po kątach. Ja w odróżnieniu do nich, nie wyznawałam do niego jakiś płomiennych uczuć, choć nie mogę powiedzieć, że nie zauważałam jego walorów. Przy jego narzeczonej nie miałabym szans, gdybym nawet i chciała o niego z nią rywalizować.
- Mi również jest miło wrócić na stare śmiecie ze świadomością, że jeszcze czeka tu na mnie coś do przetłumaczenia – również uśmiechnęłam się, ale nie tak pięknie, jak mój pracodawca. Nie wyrobiłam sobie jeszcze takiego uśmiechu, widocznie za krótko tu pracuję.
- Oczywiście, że czeka. Nasz hiszpański odpowiednik bardzo sobie panią chwalił i już od dnia pani wyjazdu ludzie wydzwaniają do mnie, abym zaczął panią namawiać do powrotu.
- Może kiedyś – odpowiedziałam.
- Na razie my się musimy panią nacieszyć. Niestety, mogę pani w tym momencie zaproponować tylko pół etatu, ponieważ po pani wyjeździe musieliśmy kogoś zatrudnić i teraz nie jestem w stanie załatwić całości – oznajmił mi szef.
- Rozumiem to – pokiwałam głową, podpisując stosowne dokumenty.
- Niech się pani nie obawia, pracy jest dużo, więc i dla pani coś się znajdzie. Pani Emilia przekaże pani wszystkie dokumenty, jak zawsze – mówił do mnie, gdy podawaliśmy sobie ręce. – Aha, nie będę miał nic przeciwko, jeżeli będzie pani chciała poszukać sobie gdzieś drugiego pół etatu. Zrozumiem to i zaakceptuję – dodał jeszcze, zanim wyszłam.
Wiedziałam, że tak będzie i miałam zamiar rozglądać się za czymś nowym dla mnie. W końcu muszę mieć na czynsz i opłaty, jak już znajdę sobie własne mieszkanie. U Wilka nie będę mieszkać w nieskończoność, a pieniądze z Hiszpanii też nie wystarczą mi na wieki. Dobrze, że z tym nie robią mi tutaj problemu.
- Ola, seniorita! – przywitałam się z naszą kadrową. – Podobno ma pani coś dla mnie.
- Liliana! O Boże, dziecko, jak ty się zmieniłaś! – krzyknęła i zaczęła mnie ściskać.
Pani Emilia ma około 50 lat i wszystkich w firmie traktuje niczym własne dzieci, co sprawia, że choć w namiastce panuje tutaj rodzinna atmosfera.
- Aż tak bardzo? – zapytałam zaskoczona.
- No nie wiem, czy bym cię poznała na ulicy – zastanawiała się przez chwilę. – Słyszałam, że teraz pracujesz u nas na pół z Baśką.
Mówiłam, że w tych murach wieści szybko się rozchodzą?
- To ta nowa tłumaczka ma na imię Basia? – Pani Emilia to potwierdziła. – Tak, to prawda.
Usiadłam przy jej biurku i zaczęłyśmy dyskutować na temat Hiszpanii i mojego powrotu do Polski.
- I wie pani, będę musiała sobie poszukać jeszcze jakiegoś pół etatu, bo z tych tłumaczeń to już nie będę miała tyle, ile przed wyjazdem – mruknęłam jednak trochę tym zmartwiona.
- Wiesz, chyba mam coś dla ciebie – rzekła pani Emilia po chwili.
- Naprawdę? – zdziwiłam się.
- Tak. Mój wnuk, kojarzysz  go, właśnie poszedł do liceum i ostatnio cieszył się, że nie będzie miał hiszpańskiego, bo jego nauczycielka idzie wcześniej niż planowała na urlop macierzyński, a szkoła nie może znaleźć zastępstwa. Trudno jest tak nagle w środku roku poszukać dobrego nauczyciela hiszpańskiego.
- Ja i nauczycielka? – zastanowiłam się chwilę. – Zawsze chciałam spróbować – uśmiechnęłam się.
- Tu masz namiary – podała mi kartkę, na której zapisana była nazwa szkoły i numer telefonu. – Dobrze, że zawsze noszę wizytówkę szkoły przy sobie. Wiesz, gdyby Bartek znów coś przeskrobał i ktoś musiał stawić się u dyrektorki.
Zaśmiałam się. Wnuk pani Emilii był niesamowicie sympatyczny, a jednocześnie momentami miał tak głupie pomysły... jak... no jak lechici! Pasowałby do nich idealnie, tylko że on grał w koszykówkę, a nie w piłkę nożną.
- Skontaktuj się z dyrektorką, bardzo sympatyczna kobieta, może ci się uda - dokończyła jeszcze pani Emilia swoje wskazówki.
- Dziękuję bardzo – uśmiechnęłam się wdzięczna.
Spróbować zawsze można - pomyślałam. Najwyżej nie wezmą osoby z brakiem doświadczenia, bo raczej staż w liceum w trakcie studiów się nie liczy. Chyba. Zobaczymy.
Po jeszcze przeszło dwóch godzinach spędzonych w firmie na rozmowie z panią Emilią i innymi, z ulgą wyszłam z tego budynku. Czasami przebywanie w gronie tylu osób mnie męczy. Nigdy nie byłam przesadnie towarzyską osobą, zawsze obracałam się wśród ludzi, z którymi dobrze się czułam, a ludzi z pracy nie mogę do takich zaliczyć. Męczyły mnie ich pytania, tematy i wszystko, co wiązało się z pracą. A oni jakoś nie umieli rozmawiać o czymś innym…
Marzyłam teraz tylko o rozprostowaniu nóg na kanapie w naszym salonie, jednak wchodząc na przystanek tramwajowy, wsiadłam w zupełnie inny tramwaj, niż powinnam była. Postanowiłam odwiedzić Ivana i Agnieszkę, przy okazji zabierając od nich moje kartony z książkami i zdjęciami. Wchodząc do ich mieszkania, napisałam jeszcze Kubie sms-a: „Raczej nie zdążę na obiad. Będę później. Zamów coś albo idź gdzieś coś zjeść. Całuski.” Pewnie będzie zmartwiony, ale sobie poradzi. W końcu, żył bez moich obiadków półtora roku, więc jedno popołudnie go nie zbawi.
Ivana nie było w domu, ale na szczęście zastałam w nim Agę, która bardzo się ucieszyła z mojej wizyty. Nudziło jej się samej w domu, więc zmusiła mnie do wypicia z nią kawy. I tak oto spędziłam kolejną godzinę. Na czym? Na plotach.


*


- Jestem! – krzyknęłam, przekraczając próg mieszkania.
Po całym pomieszczeniu roznosił się zapach pizzy. Automatycznie zaburczało mi w brzuchu. Od rana, oprócz kilku ciastek, nic pożywnego nie miałam w ustach. Nic dziwnego, że byłam głodna.
- Nareszcie, już się zaczynałem o ciebie martwić! – odkrzyknął mi Kuba z salonu, by po chwili pojawić się w korytarzu. – A co ty tutaj masz? – spytał zaciekawiony, spoglądając na karton, który właśnie kładłam na podłodze.
- Na pewno nic do jedzenia - zaśmiałam się. - Trochę książek i zdjęć. Nie masz nic przeciwko? – zapytałam.
- Dlaczego miałbym mieć? Przecież to teraz także twoje mieszkanie! – podszedł do mnie i wziął karton ode mnie. – Ciężkie to. Tylko mi nie mów, że wiozłaś go ze sobą przez pół miasta?! – krzyknął.
Spojrzałam na niego lękliwie i się nie odzywałam.
- Odpowiesz mi? – spytał zniecierpliwiony Wilczek, przytupując sobie nogą.
- Przecież miałam ci nie mówić, że wiozłam go przez pół miasta, to… nie mówię – odparłam tonem, mówiącym, że jest to oczywiste i ruszyłam do salonu.
- Gorzej niż z dzieckiem – mruknął Kuba, drepcąc za mną.
- I kto to mówi? – zaśmiałam się.
- Przecież gdybyś powiedziała mi, że chcesz coś przewieźć, to bym podjechał po ciebie! – krzyknął, puszczając moją uwagę mimo uszu.
- Kuba, to tylko jeden karton, a nie cała przeprowadzka, nic mi się nie stało – broniłam się.
- Następnym razem masz mi mówić, gdy ci takie pomysły wpadną do głowy, zgoda?- zażądał stanowczo.
- No dobrze, już dobrze – ucałowałam go w policzek.
- A to za co? – spytał zaskoczony.
- Za to, że się tak o mnie troszczysz - wyjaśniłam.
Kuba rozpromienił się i położył karton w salonie na podłodze.
- Tak właściwie, to dobrze, że już jesteś, bo sam tej pizzy nie zjem – mruknął po chwili.
- Chwila, chwila… czy mnie słuch nie myli? TY czegoś NIE zjesz? – prawie że krzyknęłam, tak bardzo byłam zaskoczona.
- Ej no, nie czepiaj się! Kupiłem pizzę maxi maxi i sam jej nie zmieszczę! To co, pomożesz? – spytał.
- No jasne! Nawet nie wiesz, jaka głodna jestem! – ucieszyłam się.
- To już przynoszę sok, talerze i… jemy! – Kuba aż zacierał ręce z radości, biegnąc do kuchni po sztućce.
Chwilę później siedzieliśmy na podłodze w naszym salonie i przeglądaliśmy zawartość przyniesionego przeze mnie kartonu, zajadając się pizzą.
- Pamiętasz, jak się poznaliśmy? – spytał Wilk, spoglądając na zdjęcia z tamtych czasów.
Roześmiałam się.
- Szedłeś ze mną na studniówkę – odpowiedziałam, bo właśnie trzymałam w ręce nasze zdjęcie z mojego balu maturalnego.
Kuba wyglądał na nim dostojnie, elegancko i, co ważne, poważnie! Ale to tylko tak na potrzeby zdjęcia. Pamiętam, że nie mogliśmy się uspokoić i fotografowie musieli długo czekać, zanim przestaliśmy się śmiać i mogli nam zrobić to zdjęcie.
- Ale wcześniej? – dopytywał.
- Coś tam pamiętam, ale... nie do końca. Kiedy to było? – spytałam, uśmiechając się.
- Jakieś… - Kuba zastanowił się chwilę - 8 lat temu!
- Jezu, aż tak długo się znamy? – wykrzyknęłam.
Nie zdawałam sobie sprawy, że od naszego pierwszego spotkania minęło aż tyle lat!
- Niewiarygodne, prawda? A ja wciąż pamiętam, co miałaś na sobie tego dnia, w którym Krzysiek cię nam przedstawiał.
- Naprawdę? – zdziwiłam się.
- Niebieskie trampki, czarne spodnie rurki, skórzaną kurtkę i t-shirt z napisem „fanatycy pierdolnięci” – zaśmiał się. – Kompletnie to nie pasowało do koloru twoich włosów.
- Bo że blondynka, to głupiutki plastik, tak? - udałam obrażoną.
- Nie, nie - zaprzeczył - ale... no przyznasz, że mogło to wyglądać niepospolicie - bronił się.
- Bo ja nigdy nie byłam pospolita - wyjaśniłam. - To było wtedy, jak byłam jeszcze buntowniczką. Pamiętam to, piękne czasy.
- Ty zawsze się przeciwko czemuś buntowałaś – zaśmiał się Kuba.
- Ta, był czas punku, dresiarstwa… Prawie wszystkie kultury młodzieżowe przetestowałam na sobie. Krzysiek czasem miał ze mną istne urwanie głowy… - mruknęłam.
- Nigdy się na ciebie nie skarżył – rzekł Kuba, spoglądając zawzięcie na nasze zdjęcie ze studniówki, jakby chciał doszukać się w nim drugiego dna.
- Serio? – zdziwiłam się.
- Serio, zawsze mówił, że przechodzisz trudny czas, że się musisz zaaklimatyzować i mimo że z wierzchu wyglądasz jak punk, czy coś w tym rodzaju, to z charakteru jesteś inna - tłumaczył.
- Ta, jakoś nigdy nie umiałam być opryskliwa dla osób, które były dla mnie naprawdę miłe, jak wy wtedy - wyjaśniłam, wspominając.
- Bo my ci chcieliśmy pomóc – rzekł poważnie Kuba.
- Wiedziałam, że Krzysiek wam nagadał!
- E tam, tylko troszeczkę – zaśmiał się Wilczek.
- A nie narzekał na mnie nawet, gdy kłóciłam się z Sylwią? – spytałam.
Zawsze byłam tego ciekawa, a nigdy nie było okazji, aby któregokolwiek z nich pociągnąć za język, tak jak to mogłam zrobić dzisiaj.
- Czasami coś tam mruczał na was, że tego nie rozumie, ale zawsze wszyscy odbierali was za wzorowe rodzeństwo - wyznał.
- Bo takie jest, nie wierzysz? - spytałam go podejrzliwie.
- Wierzę, wierzę – od razu przytaknął, bo wiedział, że jak tego nie zrobi, to dostanie przez łeb. - O, a tego zdjęcia nie widziałem! – wykrzyknął nagle.
- A ja doskonale pamiętam. To było po zawodach, jak mi kibicowaliście, urywając się z treningów.
- To wtedy, gdy wrzuciłaś mnie do basenu? – dopytywał, próbując sobie przypomnieć.
- Nie widzisz, przecież jesteś tu cały mokry! – krzyknęłam. – Ale jaki zadowolony… - zaśmiałam się.
- Ja zawsze jestem zadowolony, a w twoim towarzystwie to już w ogóle - chichotał, jak głupi. 
Zignorowałam to jednak, bo właśnie w moje ręce wpadło jedno z mych ukochanych zdjęć.
- Patrz, Wasyl! – wykrzyknęłam, trzymając je w dłoni. – Boże, jak ja go dawno nie widziałam! – jęknęłam. – Wiesz może, co u niego?
- No gra - odparł Kuba, drapiąc się po głowie, chyba nie bardzo wiedząc, co mi jeszcze powiedzieć. - Po tej strasznej kontuzji wrócił, wciąż gra i to jak!
- Ta, twardziel z niego. Zawsze taki był - przyznałam od razu, przypominając sobie, jak to było w Lechu za czasów gry Marcina w wielkopolskim klubie. - Moja kontuzja przy jego, to był pikuś, a ja się poddałam i nie pływam już... - mruknęłam.
- A byłaś dobra! Mistrzyni Wielkopolski juniorów, mistrzyni Polski juniorów, wicemistrzyni Europy juniorów… O, tu są nawet medale! – Kuba pomachał mi nimi przed nosem, wyciągając z kartonu, jakbym nie pamiętała, iż kiedyś mówiłam, że życie sportowca jest dla mnie pisane.
- Stare czasy – mruknęłam.
- A nie chciałabyś wrócić do treningów? - zainteresował się nagle Wilczek.
- Jestem już za stara na starty w zawodach. Nie zaprzeczaj - powiedziała, gdy tylko zauważyłam, że Kuba otwiera usta nie chcąc się ze mną zgodzić. - Najwyżej wrócę, ale już amatorsko. O moją kondycję to wy zadbacie. Znając wasze pomysły, nie będę się tutaj nudziła.
        Miałam rację. Następne miesiące potwierdziły moje słowa... A tymczasem spędziłam wieczór z Kubą na przeglądaniu starych zdjęć i wspominaniu zamierzchłych czasów. Pięknych czasów...