-
Kuba! Wróciłam! - krzyknęłam następnego dnia, kiedy tylko przekroczyłam próg
naszego mieszkania, wracając z pracy. - Gdzie jesteś? - spytałam po chwili, gdy
nie zastałam go siedzącego na kanapie przed telewizorem i objadającego się
słodyczami, których jak zawsze mieliśmy w mieszkaniu pod dostatkiem.
Kuba
ma słabość do wszelakiego rodzaju słodkości, co przejawia się tym, że dla
żelków, czy czekolady z orzechami jest w stanie zrobić dosłownie wszystko. Aby
więc nie musieć się za bardzo poświęcać, w każdym ze swoich poprzednich
mieszkań przeznaczał jedną szafkę w kuchni, w której zawsze było pod dostatkiem
jego ulubionych słodyczy. Teraz nie mogło być inaczej, również taką
wygospodarował w nowym domu. Wykryłam ją już w pierwszym dniu naszego
współlokatorstwa, bo obok niej Kuba spędzał najwięcej czasu i wciąż zaglądał do
środka w poszukiwaniu kolejnej dawki cukru tak bardzo potrzebnego mu do życia.
-
Tutaj! - usłyszałam krzyk Wilczka z kuchni.
No
tak, jak Kuby nie ma na kanapie, to musi być w kuchni. Logiczne - pomyślałam.
Kiedy jednak do niej weszłam, nie takiego widoku spodziewałam się tam zastać.
Myślałam, że ujrzę wilczy łepek wystający z szafki ze słodyczami i komunikujący
się ze mną z pełnymi ustami ubabranymi czekoladą, a nie całego Wilka stojącego
nad gazówką. Tak, Kuba gotował! GO-TO-WAŁ!
Chyba
zorientował się, że jestem zaskoczona takim widokiem, bo udał, że się na mnie
obraża. Zrobił to jednak tak nieumiejętnie, że wiedziałam, iż się zgrywa.
-
Jak miło, że mnie wyręczyłeś - rzekłam milutko, gdy już wyszłam z pierwszego szoku. -
To jakie pyszności dzisiaj będziemy jedli? - spytałam.
Kuba
się zafrasował.
-
Eee? Pierogi - odpowiedział z wahaniem.
Spojrzałam
na niego podejrzliwie, bo zdecydowanie coś mi tu nie grało.
-
Ale wszystko z nimi w porządku? - spytałam powoli, patrząc na Kubę spode łba.
-
No pewnie, w końcu to pierogi mojej mamy! - krzyknął od razu wielce oburzony. Chwilę później
zorientował się, że powiedział więcej, niż powinien był i zatkał sobie ręką
usta. Niestety dla niego, było na to zdecydowanie za późno, wypowiedzianych już słów nie da się cofnąć.
No
tak, Kuba otworzył jedną z paczek, które spoczywały w naszej zamrażarce i
zastanawiały mnie od samego początku mojego mieszkania z nim. Widać, że pani Wilk nie zaniedbuje
swojego syna i zrobiła mu zapasy na długi czas, aby nie umarł jej z głodu. W
końcu, kto inny jak nie własna rodzicielka ma wiedzieć, czego najbardziej
potrzebuje jej dziecko?
-
Ha! I tu cię mam! - zaśmiałam się. - Ale bardzo chętnie je zjem. W końcu, nikt
nie robi lepszych pierogów od twojej mamy - powiedziałam, uśmiechając się do
niego ciepło i wyrozumiale.
Kuba
wyraźnie się rozpromienił i powrócił do mieszania pierogów w garnku. Chciałam
napawać się tym widokiem, bo nie miałam pojęcia, kiedy następnym razem ujrzę
Wilka, próbującego gotować, i czy w ogóle kiedyś będę miała możliwość coś
takiego zobaczyć. Przeszkodził mi w tym jednak dzwonek do drzwi. Poszłam więc
je otworzyć, żeby nie przeszkadzać Wilczkowi w zaprzyjaźnianiu się z kuchenką.
Swoją drogą, ciekawe, ile razy była używana, gdy mnie tu nie było?
-
Rafał! A co ty tutaj robisz? - spytałam naszego gościa, zaskoczona, że to
właśnie on do nas wpadł.
-
Dziękuję za tak miłe powitanie - zaśmiał się Murawski.
-
Oj, przepraszam no, po prostu mnie zaskoczyłeś. Myślałam, że jesteś na kadrze.
Wchodź, wchodź - uchyliłam drzwi i wpuściłam go do środka. - Zjesz z nami obiad
- zakomunikowałam mu tonem, który nie akceptuje sprzeciwu.
Ruszyłam
żwawo do kuchni. Chcąc nie chcąc Muraś musiał zrobić to samo.
-
Wilczek, mamy gościa - oznajmiłam Kubie, przekraczając kuchenny próg.
On
jednak nie zwrócił na to uwagi, bo zastanawiał się nad czymś intensywnie,
zaprzestając nawet mieszania w garnku. Podeszłam do niego i zajrzałam mu przez
ramię.
-
Daj mi tą łyżkę - prawie wyrwałam mu ją z ręki - bo rozgotujesz nam te pierogi i
będziemy jedli same ciasto bez farszu.
Wilczek,
jak to ma w zwyczaju, obraził się na mnie. Tym razem dlatego, że w ogóle w
niego nie wierzę i że nie daję mu się rozwijać, i usamodzielniać. Słysząc to,
pokręciłam głową w niedowierzaniu, mrucząc pod nosem zirytowana: "miałeś
na to czas". Ale nie powiedziałam tego na tyle głośno, aby usłyszał, bo
nie chciałam sprawić mu kolejnej przykrości.
-
To wykaż się teraz i nakryj do stołu. Wyciąg talerze, sztućce, wyłóż z lodówki
surówkę na miskę i nalej jakiegoś soku - dałam mu wskazówki - a ja już stawiam
te pierogi.
-
Kuba, gotowałeś? - zdziwił się Rafał, który do tej pory wciąż stał w kuchennych
drzwiach i przyglądał się nam z lekkim uśmiechem.
-
Kolejny! – Wilczek krzyknął zły. - Dlaczego robicie ze mnie taką sierotę?
-
Och, no weź przestań - dałam mu kuksańca w bok drewnianą łyżką, dzierżoną właśnie przeze mnie w dłoni. - Nikt nie robi
z ciebie sieroty, po prostu nie spodziewaliśmy się, że po tylu latach
znajomości, możesz nas jeszcze czymś zaskoczyć - wyjaśniłam mu powoli i
dobitnie, aby dobrze mnie zrozumiał.
Kubę
wyraźnie ucieszyło moje wyjaśnienie, bo zabrał się za wykonywanie moich
poleceń. Rafał uśmiechał się wciąż pod nosem, ale nic więcej już nie
powiedział.
Chwilę
później usiedliśmy wspólnie przy stole.
-
To co cię do mnie sprowadza? - Wilczek zwrócił się do Murasia, gdy zdążył już
pochłonąć połowę swojej porcji, czym zapewne zaspokoił swój pierwszy głód.
-
Tak właściwie to przyszedłem do Liliany - rzekł Rafał, drapiąc się po głowie.
-
Do mnie? - spytałam zdziwiona, podnosząc wzrok znad talerza.
-
Zaczynają się pielgrzymki - mruknął Wilk trochę tym zdegustowany, by po chwili
zwrócić się do nas: - Będziecie jeszcze jedli?
Śmiejąc
się, oboje zaprzeczyliśmy ku wielkiej uciesze Kuby.
-
To o co chodzi? - spytałam, patrząc intensywnie w twarz Murasia.
-
Bo wiesz - zaczął - że mamy teraz w Poznaniu zgrupowanie i trenujemy na
boiskach treningowych naszego stadionu? I wiesz, kto jest teraz naszym
selekcjonerem?
-
No wiem, ale jaki to ma związek ze mną? - spytałam podejrzliwie, węsząc tu
intensywnie jakiś podstęp.
W
towarzystwie Lechitów zawsze trzeba zachowywać czujność i być przygotowanym dosłownie na wszystko. Nigdy nie wiadomo, co
komu strzeli do głowy. Co prawda, Muraś był jednym z poważniejszych piłkarzy
naszego klubu, ale kto go tam wie? Tyle się tutaj zmieniło przez te półtora
roku, więc może także i to?
-
Nie chciałabyś się może zobaczyć z Franzem? – drążył Rafał, cierpliwie znosząc
moje podejrzliwe spojrzenie.
-
Chciałabym, ale...
-
Będzie jeszcze Peszko... i Wasyl... - przerwał mi od razu, abym nie próbowała
się wymigać. Próbował mnie przekonać, ale widząc, że nie bardzo mu się to
udaje, wyciągnął większą artylerię: - poznam cię też z Błaszczem i z
Piszczkiem, i ze Szczęsnym... i z Ludo Obraniakiem! - zakończył triumfalnie, doskonale wiedząc, że taka wiązanka nazwisk może mnie przekonać.
-
Z Ludo? Z tym Ludo? - pisnęłam, a kiedy Muraś to potwierdził, roześmiałam się:
- No to piszę się na taki układ. Ty to wiesz, jak mnie do czegoś przekonać!
-
Popołudniu na boisku treningowym? - zaproponował Rafał.
-
Dobrze, przyjdę - uśmiechnęłam się.
-
Któryś z nas po ciebie wyjdzie - powiedział jeszcze Rafał.
Murawski
pożegnał się z nami szybko, abym nie zdążyła się rozmyślić. Od razu poszedł,
prawie że w podskokach, poinformować Dyzia, że się zgodziłam.
-
Jesteś pewna, że powinnaś tam iść? - spytał mnie podejrzliwie Wilk zaraz po
wyjściu Rafała, spoglądając mi w twarz wzrokiem rentgenowskim.
Przez
cały ten czas w ogóle się nie wtrącał do rozmowy, tylko się jej przysłuchiwał z
uwagą, a teraz patrzył na mnie dziwnie, jakby próbując mi tym wzrokiem
przekazać, że coś jest nie tak. Tylko że ja nie miałam pojęcia, o co mu chodzi.
-
Jestem, a nie powinnam była? - spytałam go więc zdziwiona.
-
Ale wiesz, że możesz tam spotkać Lewandowskiego? - spytał.
Przełknęłam
głośno ślinę na samo wspomnienie tego nazwiska. Naprawdę nie pomyślałam o tym.
W ogóle zapomniałam, że Robert jest pierwszym napastnikiem kadry i że idąc na
trening reprezentacji, chcąc nie chcąc, nie uniknę spotkania z nim.
Nie
przyznałam się jednak do tego Wilkowi. Chyba, że się sam domyślił z wyrazu
mojej twarzy. Nie wiem, jak dobrą byłam aktorką w tamtym momencie...
-
Kuba, przecież nie zawsze będę uciekała - powiedziałam dobitnie. - A w ogóle,
jeśli jest on na tyle inteligentny, za jakiego się ma, to nie będzie się do
mnie odzywał – rzekłam, kończąc tym temat i zabierając się za zmywanie.
*
Kilka
godzin później stałam przed boiskiem treningowym i nerwowo wyczekiwałam, aż
któryś z nich łaskawie po mnie wyjdzie. Tak się umówiliśmy. Podobno chłopaki
wszystko doskonale zaplanowali. Nie wiem, jak to całe spotkanie miało wyglądać,
nie miałam zamiaru wchodzić w szczegóły. Nie było sensu, lepiej iść na żywioł.
Z Lechitami zazwyczaj nie wychodzi tak, jak to było zaplanowane, więc po co się
zamartwiać szczegółami?
Trochę
jednak bałam się tego, co się może wydarzyć. Nie byłabym nawet bardzo zła,
gdyby chłopcy o mnie zapomnieli i nie wyszli po mnie, tak jak się umówiliśmy.
Oni jednak tym razem pamiętali. Zawsze robią odwrotnie, aniżeli powinni.
-
Liluś, jesteś! - krzyknął do mnie zdyszany Muraś na powitanie.
-
Obiecałam, więc jestem - oznajmiłam, spoglądając na ciężko oddychającego
Rafała. – Franz aż taki dał wam wycisk? - spytałam.
-
No, troszeczkę - przyznał Rafał. - Ale jesteśmy już trochę do tego
przyzwyczajeni. Chodź ze mną - pociągnął mnie za rękę w stronę boiska.
Po
murawie biegali piłkarze, rozgrywając mały, wewnętrzny mecz, a przy linii
bocznej stał Franek Smuda, którego zagadywał niezawodny Wojtkowiak. Gdy byliśmy
już blisko trenera, Dyzio łypnął okiem na chwilę w bok, rozpromienił się, gdy
mnie ujrzał i rzekł zadowolony jak dziecko, z nową zabawką w ręce:
-
Wie trener, że mamy dla trenera niespodziankę?
-
To czym tym razem chcecie mnie przekupić, abym skrócił wam trening? - spytał
Franz, wyraźnie nie mając już siły na ich pomysły. - Mam nadzieję, że nie
będzie to kolejny pączek, bo niedługo nie będę mógł wstać z fotela.
-
Chyba nie jestem pączkiem ani niczym słodko-podobnym - zaśmiałam się.
Franz
obrócił się zaskoczony, a gdy mnie zobaczył, zaczął śmiać się jak głupi,
zwracając tym uwagę chłopaków na boisku. Nie zdążyłam się nawet dobrze
przywitać z trenerem, kiedy obok mnie pojawił się Peszko i nie zważając w ogóle
na Franciszka Smudę, zaczął podskakiwać jak dziecko i wydzierać się:
-
Lilka, Lilka, Lilka! No chodź tu do wujka Sławusia! Tak dawno cię nie
widziałem! Boże, gdzieś ty się podziewała? - nadawał jak katarynka. Nic się nie zmienił.
-
Przecież doskonale wiesz, gdzie – pacnęłam go w ramię roześmiana. - A w ogóle,
chyba powinnam się na ciebie pogniewać, że wykorzystałeś moją nieobecność do
ucieczki z Poznania... - spoważniałam, przybierając na twarz minę myślicielki.
-
Oj, cała Lila - zaśmiał się Peszkin, przytulając mnie do siebie, a raczej
zgniatając moje wnętrzności. Taki chudy, a siły to ma za dwóch!
-
Wiesz, że jakbym była na posterunku, to nie miałbyś tak łatwo? – spytałam go.
-
Wiem, wiem – przytaknął, wciąż nie przestając się uśmiechać. – Ale nie gniewasz
się na mnie? – pisnął chwilę później.
-
No nie wiem, nie wiem – droczyłam się z nim. – Może troszeczkę, ale miło jest
mi cię znowu zobaczyć, wujku! – ucałowałam go w policzek.
Roześmiałam
się, a kiedy wyswobodziłam się już z uścisku Peszkina, zostałam porwana w
objęcia przez Wasyla. Tak dawno go nie widziałam! Ile to już lat minęło odkąd
grał w Lechu? To było w 2007 roku, czyli... 5 lat. Szmat czasu!
-
Maludo, jak ty urosłaś! Pamiętam cię, jak byłaś taką smarkulą, a teraz… no
proszę, jaka laska! - krzyknął Marcin.
-
Bez przesady... - machnęłam ręką, pesząc się lekko.
-
Krzysiek musi się mieć na baczności, bo niedługo pewnie pojawi się jakiś szwagier na
horyzoncie – zaśmiał się niczym niezrażony, kontynuując swój wywód. – No chyba, że już jest, co?
– szturchnął mnie w bok, śmiejąc się wciąż.
-
Na razie nie ma żadnego szwagra – oznajmiłam poważnie.
-
Ale zaprosisz kochanego Wasyla na ewentualne weselicho? – spytał po chwili z
uśmiechem na ustach.
-
I wujka Sławusia też? - Peszkin od razu włączył się do rozmowy.
-
Wam tylko zabawa w głowie! – zaśmiałam się. – Ale nie martwcie się, na razie
nie potrzebujecie szykować kasy na prezent, bo nie spieszy mi się.
-
Wy o zabawie, ta o prezentach, wy wszyscy jesteście siebie warci. Nie ma to jak
osoby związane z Lechem Poznań – rzekł Franz poważnie, przysłuchując nam się przez cały czas trwania naszej wymiany zdań.
Na
twarzach zaciekawionych piłkarzy, którzy w międzyczasie otoczyli nas i przysłuchiwali się
naszej rozmowie, pojawił się szeroki uśmiech
-
Pana też zaproszę, niech się pan o to nie martwi – dodałam, zwracając się do
trenera. - W końcu, pan też się do tej grupy zalicza.
W
tym momencie reszta piłkarzy już nie potrafiła utrzymać powagi i wybuchnęła głośnym
śmiechem, łącznie ze mną i trenerem.
Chwilę
później zostałam porwana przez chłopaków, aby przedstawić mnie innym
kadrowiczom. W pewnym momencie, gdy żaden z nich mnie nie zagadywał, obróciłam
się w stronę trenera i z uśmiechem rzekłam do niego z autentyczną skruchą:
-
Chyba niechcący rozwaliłam panu trening. Przepraszam.
Tak
jak przypuszczałam, tak też się stało. Kolejne minuty spędziłam na poznawaniu
narodowej kadry przy dobrodusznym uśmiechu trenera. Choć nie wiem, czy po moim wyjściu, nie zmieni on się w furię...
*
Nie
wiem, ile czasu z nimi spędziłam, ale musiało upłynąć go sporo, bo zdążyło już
się ściemnić, a ja na wyświetlaczu telefonu miałam kilka nieodebranych połączeń
od Wilka. Chłopcy, ku ich wielkiemu niezadowoleniu, właśnie zostali wpakowani
przez trenera do autokaru. Franz stwierdził, że co za dużo to nie zdrowo i mają
mnie nie zamęczyć. Ja się wcale nie uskarżałam, było mi całkiem miło w ich
towarzystwie, ale jak mus to mus. Z większością chłopaków byłam już umówiona na
później, wymieniona numerami telefonu i pozapraszana na facebook'u. Wszyscy są
niesamowicie sympatyczni i można z nimi pogadać, jak z normalnymi ludźmi. Żaden
z nich nie wywyższa się tym, że gra w kadrze narodowej, co mnie jeszcze
bardziej do nich przekonało.
Właśnie
wychodziłam z boiska, kiedy ktoś za mną krzyknął:
-
Lila, zaczekaj!
Obróciłam
się i zobaczyłam biegnącego za mną Roberta Lewandowskiego. Zdębiałam, ale tylko na
chwilę. Zaraz po tym ruszyłam bardziej żwawym krokiem przed siebie. Nie chciałam mieć
z nim nic wspólnego.
Trudno
mi to przyznać i rzadko kiedy to robię, ale Kuba miał rację, nie powinnam była
się tutaj pokazywać... Ale on także nie powinien był się do mnie odzywać… To
nie tak miało wyglądać...
-
Lila, poczekaj! - krzyknął ponownie.
Nigdy
w życiu bym się nie zatrzymała, gdyby mnie nie dogonił i nie złapał za rękę,
uniemożliwiając tym ucieczkę.
-
Puść mnie! - krzyknęłam od razu, próbując wyrwać moją rękę z jego uścisku. -
Czego jeszcze ode mnie chcesz?!
Nerwy
mi puściły. Mój głos przeraźliwie drżał, zdradzając emocje, jakie mną w tej
chwili targały. Nie obchodziło mnie to, czy ktoś nas usłyszy i co sobie o tym
pomyśli. Kiedyś może i martwiłabym się o reputację Roberta, nie chciałabym mu
jej psuć, ale wiele się zmieniło od tamtego czasu. Ja się zmieniłam. W tej chwili to było dla
mnie nieistotne. Nic się dla mnie nie liczyło, oprócz tego, aby jak najszybciej
móc od niego odejść.
-
Musimy porozmawiać – rzekł stanowczo Robert, mimo że wyraźnie był zaskoczony
moją reakcją.
-
My już nie mamy o czym rozmawiać – oznajmiłam mu dobitnie.
-
Mylisz się, mamy! – krzyknął. - Ja ci to wszystko muszę wyjaśnić – dodał już
spokojniej, wiedząc, że krzyk nic nie pomoże.
-
Co chcesz mi wyjaśniać, co?! – krzyknęłam jeszcze bardziej zła. – Że zabawiłeś
się mną i moimi uczuciami, a później zostawiłeś mnie, jak zużytą zabawkę?! To
chcesz mi wyjaśnić?
-
Lila, to nie tak, ja się wtedy pogubiłem... ja myślałem, że... - jąkał się.
A
zawsze był taki wygadany i pewny siebie. No proszę, jak wszystko się zmienia.
-
Nie, to ja się pogubiłam, że ci uwierzyłam - przerwałam mu, mówiąc już o wiele
spokojniejszym tonem. - Nie powinnam była.
-
Lila, przepraszam, gdybym mógł cofnąć czas... – zaczął, jednak przerwałam mu tę
bezsensowną gadkę.
-
Ale nie możesz, więc przestań chrzanić. Nie mam zamiaru słuchać tych utartych
śpiewek rodem z seriali - rzuciłam bezsilnie.
-
Wybaczysz mi kiedyś? – spytał po chwili, puszczając wreszcie moją rękę.
Mój
spokój ulotnił się w momencie, gdy tylko wypowiedział to jakże bezsensowne pytanie.
-
Zastanów się nad tym, co mówisz! Czy byłbyś w stanie wybaczyć komuś coś
takiego?! – krzyknęłam wkurzona. - A ja cię kochałam jak głupia!
-
Lila – Lewy ponownie złapał mnie za ręce, tym razem jednak delikatniej - ja
wtedy też myślałem, że cię kocham...
-
Tobie się wydawało, a ja czułam to naprawdę! To jest wielka różnica! – znowu mu
przerwałam, wyrywając się z jego uścisku.
-
Lila, ja...
-
Przestań mi tu lilować! – krzyknęłam, kolejny raz mu przerywając. - Naprawdę,
nie mam ochoty tego słuchać – dodałam już spokojniej.
-
Lila, powiedz mi, proszę, co ja mam zrobić, abyś mi uwierzyła, że ja prawdziwie
żałuję tego, co się stało? – spytał bezsilny.
-
Ale ja ci wierzę – zironizowałam – tylko, że mnie to nie obchodzi. Zamiast mną,
lepiej zajmij się Anią. Obyś kochał ją prawdziwie.
-
Ale ja chcę wyprostować wszystkie sprawy przed... - przerwał, gdy zorientował
się, że powiedział za wiele niż powinien był.
-
Przed ślubem? – spytałam go ironicznie. - Nie bój się, wiem o tym. I gratuluję,
choć z drugiej strony dziwię się Ance, że zgodziła się po tym wszystkim, co
także jej zrobiłeś. Obyś umiał to docenić i nie zmarnował.
Mój
ton w tej chwili był opanowany, mimo że w środku mnie się gotowało. Wiedziałam jednak,
że takim wypranym z emocji głosem zadam mu większy ból, co zdecydowanie
pomagało mi w tej konfrontacji. Wewnątrz czułam jednak totalną rozsypkę
wszystkiego, co zdążyłam sobie do tej pory poukładać.
Robert
chciał coś jeszcze powiedzieć, otworzył nawet usta, jednak nie wydobyły
się z nich żadne słowa, bo właśnie obok nas pojawił się Wilk, który udaremnił mu kolejne nieudolne tłumaczenia.
-
Tu jesteś Lila, wszędzie cię szukałem - Kuba uśmiechnął się na mój widok, jednak mina szybko
mu zrzedła, gdy tylko zobaczył, kto stoi obok mnie - Wszystko w porządku? –
spytał od razu, obejmując mnie ramieniem.
-
Tak, Kubusiu - uśmiechnęłam się do niego, chcąc to potwierdzić, mimo że głos
właśnie w tej chwili zaczął mi się łamać. - Życzę więc szczęścia - rzekłam jeszcze w
stronę Lewego.
-
Lila, ale... – Robert chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak ja naprawdę miałam
już tego dość.
-
Kuba, zabierz mnie stąd, proszę - szepnęłam, a Wilczek spojrzał jeszcze raz na
napastnika wzrokiem mordercy.
Wiedziałam,
że Robert jeszcze nie skończył, ale bał się Wilka. Może akurat niekoniecznie
jego, jako człowieka, ale jego obecności obok mnie. Bał się po prostu, że gdyby
zaczął nas zatrzymywać i znowu próbować mi się wytłumaczyć, wywiązałaby się z
tego dość nieprzyjemna sytuacja pomiędzy nimi, więc chyba poszedł po rozum do głowy i nam
odpuścił.
Chwilę
później szłam z Kubą w stronę wyjścia z zabudowań stadionu, gdzie wreszcie
mogłam dać upust swoim emocjom, wiedząc, że Wilk nie pozwoli, aby ktokolwiek mi
coś zrobił i aby ktokolwiek się o tym dowiedział...
______________
Proszę
bardzo, jest trochę więcej akcji i myślę, że coś więcej się wyjaśniło.
Przepraszam, że zrobiłam z Lewego takiego gnojka, ale ktoś musi być tym
złym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz