piątek, 9 marca 2012

8. Powspominamy?

Nigdy nie przepadałam za poniedziałkowymi porankami. Szczególnie, jeżeli te poranki wiązały się z powrotem do szkoły, bądź jak w moim współczesnym życiu – do pracy. A jeszcze bardziej było mi przykro, gdy Wilk spał sobie w najlepsze, a ja musiałam wychodzić z rana z domu. Jedynym plusem było to, że po imprezie u Lechitów, miałam jeszcze niedzielę, aby jakoś doprowadzić się do porządku. Tak myślałam, wychodząc niedzielnego poranka z domu Dyzia. Lechici jednak szybko wyprowadzili mnie z błędnego myślenia. Zupełnie zapomniałam, że takie nasiadówy zazwyczaj u nich trwają kilka dni, więc jeszcze wczoraj około północy na dywanie w naszym salonie siedzieli Lechici, którzy urządzili sobie u nas wieczór horrorów. Do tego, w ogóle nie mieli zamiaru słuchać mojego sprzeciwu, że rano muszę wstać do pracy i dlatego powinnam się wyspać. Żadne racjonalne, czy nawet nieracjonalne argumenty do nich nie trafiały, musiałam więc z nimi siedzieć i oglądać ich maraton filmowy, mimo że nienawidziłam horrorów. Podczas chyba trzeciego, zasnęłam na ramieniu Kuby i nie pamiętam nawet, jak znalazłam się we własnym łóżku i jak to się stało, że dziś rano nikogo nie było w domu. Zawsze chłopaki spali po kątach i dopiero rankiem następnego dnia wymykali się do swoich czterech ścian. Teraz w mieszkaniu panował spokój, nikt nie chrapał, nikt nie marudził, nikt nie narzekał, nikt nie krzątał się głodny po kuchni i nawet było w miarę posprzątane po wczorajszych harcach. Naprawdę, ten świat stanął na głowie!
Wychodząc, zostawiłam Kubie śniadanie i karteczkę, że na obiad powinnam zdążyć. Wilk miał dzisiaj wolne, ponieważ chłopaki porozjeżdżali się na kadrę, więc trener dał im trochę odsapnąć. Do treningów mają wrócić w środku tygodnia, więc mój współlokator mógł się teraz porządnie wyspać. W odróżnieniu ode mnie…
Plusem mojej pracy było to, że nie za często musiałam pojawiać się w firmie i nie spędzałam tam zbyt wiele czasu. Dostawałam tylko swój przydział, który wykonywałam w domu i wysyłałam drogą elektroniczną tłumaczenia. Czasami zabierano mnie na negocjacje z hiszpańskimi inwestorami, ale zazwyczaj dbałam o formy pisemne mojego  przedsiębiorstwa, co mnie niezmiernie cieszyło.
Tym razem jednak musiałam podpisać przedłużenie własnej umowy i od nowa zadomowić się w budynku. Wiedziałam, że czekają mnie pytania, jak było w Barcelonie, jak to się pracuje w Hiszpanii, jacy są Hiszpanie i dlaczego wróciłam. Znając wścibskie sekretarki, pracujące w firmie, będą mnie maglowały do momentu, w którym nie powiem im czegoś interesującego, co będą mogły puścić w eter. Pamiętam, że dzień po tym, jak zaczęłam pracę w tym gmachu, cała firma wiedziała już, że jestem siostrą TEGO Kotorowskiego. To było straszne, co tu się z racji tego wyrabiało.
- Pani Liliano, miło mi jest mieć panią z powrotem na pokładzie – w taki sposób przywitał mnie mój szef.
Dokładając do wypowiedzi swój firmowy uśmiech, sprawił, że przez chwilę poczułam się jak w raju. Nasz szef był 35-letnim przystojnym facetem, co prawda z narzeczoną u boku, ale to nie przeszkadzało damskiej części naszej firmy wzdychać do niego po kątach. Ja w odróżnieniu do nich, nie wyznawałam do niego jakiś płomiennych uczuć, choć nie mogę powiedzieć, że nie zauważałam jego walorów. Przy jego narzeczonej nie miałabym szans, gdybym nawet i chciała o niego z nią rywalizować.
- Mi również jest miło wrócić na stare śmiecie ze świadomością, że jeszcze czeka tu na mnie coś do przetłumaczenia – również uśmiechnęłam się, ale nie tak pięknie, jak mój pracodawca. Nie wyrobiłam sobie jeszcze takiego uśmiechu, widocznie za krótko tu pracuję.
- Oczywiście, że czeka. Nasz hiszpański odpowiednik bardzo sobie panią chwalił i już od dnia pani wyjazdu ludzie wydzwaniają do mnie, abym zaczął panią namawiać do powrotu.
- Może kiedyś – odpowiedziałam.
- Na razie my się musimy panią nacieszyć. Niestety, mogę pani w tym momencie zaproponować tylko pół etatu, ponieważ po pani wyjeździe musieliśmy kogoś zatrudnić i teraz nie jestem w stanie załatwić całości – oznajmił mi szef.
- Rozumiem to – pokiwałam głową, podpisując stosowne dokumenty.
- Niech się pani nie obawia, pracy jest dużo, więc i dla pani coś się znajdzie. Pani Emilia przekaże pani wszystkie dokumenty, jak zawsze – mówił do mnie, gdy podawaliśmy sobie ręce. – Aha, nie będę miał nic przeciwko, jeżeli będzie pani chciała poszukać sobie gdzieś drugiego pół etatu. Zrozumiem to i zaakceptuję – dodał jeszcze, zanim wyszłam.
Wiedziałam, że tak będzie i miałam zamiar rozglądać się za czymś nowym dla mnie. W końcu muszę mieć na czynsz i opłaty, jak już znajdę sobie własne mieszkanie. U Wilka nie będę mieszkać w nieskończoność, a pieniądze z Hiszpanii też nie wystarczą mi na wieki. Dobrze, że z tym nie robią mi tutaj problemu.
- Ola, seniorita! – przywitałam się z naszą kadrową. – Podobno ma pani coś dla mnie.
- Liliana! O Boże, dziecko, jak ty się zmieniłaś! – krzyknęła i zaczęła mnie ściskać.
Pani Emilia ma około 50 lat i wszystkich w firmie traktuje niczym własne dzieci, co sprawia, że choć w namiastce panuje tutaj rodzinna atmosfera.
- Aż tak bardzo? – zapytałam zaskoczona.
- No nie wiem, czy bym cię poznała na ulicy – zastanawiała się przez chwilę. – Słyszałam, że teraz pracujesz u nas na pół z Baśką.
Mówiłam, że w tych murach wieści szybko się rozchodzą?
- To ta nowa tłumaczka ma na imię Basia? – Pani Emilia to potwierdziła. – Tak, to prawda.
Usiadłam przy jej biurku i zaczęłyśmy dyskutować na temat Hiszpanii i mojego powrotu do Polski.
- I wie pani, będę musiała sobie poszukać jeszcze jakiegoś pół etatu, bo z tych tłumaczeń to już nie będę miała tyle, ile przed wyjazdem – mruknęłam jednak trochę tym zmartwiona.
- Wiesz, chyba mam coś dla ciebie – rzekła pani Emilia po chwili.
- Naprawdę? – zdziwiłam się.
- Tak. Mój wnuk, kojarzysz  go, właśnie poszedł do liceum i ostatnio cieszył się, że nie będzie miał hiszpańskiego, bo jego nauczycielka idzie wcześniej niż planowała na urlop macierzyński, a szkoła nie może znaleźć zastępstwa. Trudno jest tak nagle w środku roku poszukać dobrego nauczyciela hiszpańskiego.
- Ja i nauczycielka? – zastanowiłam się chwilę. – Zawsze chciałam spróbować – uśmiechnęłam się.
- Tu masz namiary – podała mi kartkę, na której zapisana była nazwa szkoły i numer telefonu. – Dobrze, że zawsze noszę wizytówkę szkoły przy sobie. Wiesz, gdyby Bartek znów coś przeskrobał i ktoś musiał stawić się u dyrektorki.
Zaśmiałam się. Wnuk pani Emilii był niesamowicie sympatyczny, a jednocześnie momentami miał tak głupie pomysły... jak... no jak lechici! Pasowałby do nich idealnie, tylko że on grał w koszykówkę, a nie w piłkę nożną.
- Skontaktuj się z dyrektorką, bardzo sympatyczna kobieta, może ci się uda - dokończyła jeszcze pani Emilia swoje wskazówki.
- Dziękuję bardzo – uśmiechnęłam się wdzięczna.
Spróbować zawsze można - pomyślałam. Najwyżej nie wezmą osoby z brakiem doświadczenia, bo raczej staż w liceum w trakcie studiów się nie liczy. Chyba. Zobaczymy.
Po jeszcze przeszło dwóch godzinach spędzonych w firmie na rozmowie z panią Emilią i innymi, z ulgą wyszłam z tego budynku. Czasami przebywanie w gronie tylu osób mnie męczy. Nigdy nie byłam przesadnie towarzyską osobą, zawsze obracałam się wśród ludzi, z którymi dobrze się czułam, a ludzi z pracy nie mogę do takich zaliczyć. Męczyły mnie ich pytania, tematy i wszystko, co wiązało się z pracą. A oni jakoś nie umieli rozmawiać o czymś innym…
Marzyłam teraz tylko o rozprostowaniu nóg na kanapie w naszym salonie, jednak wchodząc na przystanek tramwajowy, wsiadłam w zupełnie inny tramwaj, niż powinnam była. Postanowiłam odwiedzić Ivana i Agnieszkę, przy okazji zabierając od nich moje kartony z książkami i zdjęciami. Wchodząc do ich mieszkania, napisałam jeszcze Kubie sms-a: „Raczej nie zdążę na obiad. Będę później. Zamów coś albo idź gdzieś coś zjeść. Całuski.” Pewnie będzie zmartwiony, ale sobie poradzi. W końcu, żył bez moich obiadków półtora roku, więc jedno popołudnie go nie zbawi.
Ivana nie było w domu, ale na szczęście zastałam w nim Agę, która bardzo się ucieszyła z mojej wizyty. Nudziło jej się samej w domu, więc zmusiła mnie do wypicia z nią kawy. I tak oto spędziłam kolejną godzinę. Na czym? Na plotach.


*


- Jestem! – krzyknęłam, przekraczając próg mieszkania.
Po całym pomieszczeniu roznosił się zapach pizzy. Automatycznie zaburczało mi w brzuchu. Od rana, oprócz kilku ciastek, nic pożywnego nie miałam w ustach. Nic dziwnego, że byłam głodna.
- Nareszcie, już się zaczynałem o ciebie martwić! – odkrzyknął mi Kuba z salonu, by po chwili pojawić się w korytarzu. – A co ty tutaj masz? – spytał zaciekawiony, spoglądając na karton, który właśnie kładłam na podłodze.
- Na pewno nic do jedzenia - zaśmiałam się. - Trochę książek i zdjęć. Nie masz nic przeciwko? – zapytałam.
- Dlaczego miałbym mieć? Przecież to teraz także twoje mieszkanie! – podszedł do mnie i wziął karton ode mnie. – Ciężkie to. Tylko mi nie mów, że wiozłaś go ze sobą przez pół miasta?! – krzyknął.
Spojrzałam na niego lękliwie i się nie odzywałam.
- Odpowiesz mi? – spytał zniecierpliwiony Wilczek, przytupując sobie nogą.
- Przecież miałam ci nie mówić, że wiozłam go przez pół miasta, to… nie mówię – odparłam tonem, mówiącym, że jest to oczywiste i ruszyłam do salonu.
- Gorzej niż z dzieckiem – mruknął Kuba, drepcąc za mną.
- I kto to mówi? – zaśmiałam się.
- Przecież gdybyś powiedziała mi, że chcesz coś przewieźć, to bym podjechał po ciebie! – krzyknął, puszczając moją uwagę mimo uszu.
- Kuba, to tylko jeden karton, a nie cała przeprowadzka, nic mi się nie stało – broniłam się.
- Następnym razem masz mi mówić, gdy ci takie pomysły wpadną do głowy, zgoda?- zażądał stanowczo.
- No dobrze, już dobrze – ucałowałam go w policzek.
- A to za co? – spytał zaskoczony.
- Za to, że się tak o mnie troszczysz - wyjaśniłam.
Kuba rozpromienił się i położył karton w salonie na podłodze.
- Tak właściwie, to dobrze, że już jesteś, bo sam tej pizzy nie zjem – mruknął po chwili.
- Chwila, chwila… czy mnie słuch nie myli? TY czegoś NIE zjesz? – prawie że krzyknęłam, tak bardzo byłam zaskoczona.
- Ej no, nie czepiaj się! Kupiłem pizzę maxi maxi i sam jej nie zmieszczę! To co, pomożesz? – spytał.
- No jasne! Nawet nie wiesz, jaka głodna jestem! – ucieszyłam się.
- To już przynoszę sok, talerze i… jemy! – Kuba aż zacierał ręce z radości, biegnąc do kuchni po sztućce.
Chwilę później siedzieliśmy na podłodze w naszym salonie i przeglądaliśmy zawartość przyniesionego przeze mnie kartonu, zajadając się pizzą.
- Pamiętasz, jak się poznaliśmy? – spytał Wilk, spoglądając na zdjęcia z tamtych czasów.
Roześmiałam się.
- Szedłeś ze mną na studniówkę – odpowiedziałam, bo właśnie trzymałam w ręce nasze zdjęcie z mojego balu maturalnego.
Kuba wyglądał na nim dostojnie, elegancko i, co ważne, poważnie! Ale to tylko tak na potrzeby zdjęcia. Pamiętam, że nie mogliśmy się uspokoić i fotografowie musieli długo czekać, zanim przestaliśmy się śmiać i mogli nam zrobić to zdjęcie.
- Ale wcześniej? – dopytywał.
- Coś tam pamiętam, ale... nie do końca. Kiedy to było? – spytałam, uśmiechając się.
- Jakieś… - Kuba zastanowił się chwilę - 8 lat temu!
- Jezu, aż tak długo się znamy? – wykrzyknęłam.
Nie zdawałam sobie sprawy, że od naszego pierwszego spotkania minęło aż tyle lat!
- Niewiarygodne, prawda? A ja wciąż pamiętam, co miałaś na sobie tego dnia, w którym Krzysiek cię nam przedstawiał.
- Naprawdę? – zdziwiłam się.
- Niebieskie trampki, czarne spodnie rurki, skórzaną kurtkę i t-shirt z napisem „fanatycy pierdolnięci” – zaśmiał się. – Kompletnie to nie pasowało do koloru twoich włosów.
- Bo że blondynka, to głupiutki plastik, tak? - udałam obrażoną.
- Nie, nie - zaprzeczył - ale... no przyznasz, że mogło to wyglądać niepospolicie - bronił się.
- Bo ja nigdy nie byłam pospolita - wyjaśniłam. - To było wtedy, jak byłam jeszcze buntowniczką. Pamiętam to, piękne czasy.
- Ty zawsze się przeciwko czemuś buntowałaś – zaśmiał się Kuba.
- Ta, był czas punku, dresiarstwa… Prawie wszystkie kultury młodzieżowe przetestowałam na sobie. Krzysiek czasem miał ze mną istne urwanie głowy… - mruknęłam.
- Nigdy się na ciebie nie skarżył – rzekł Kuba, spoglądając zawzięcie na nasze zdjęcie ze studniówki, jakby chciał doszukać się w nim drugiego dna.
- Serio? – zdziwiłam się.
- Serio, zawsze mówił, że przechodzisz trudny czas, że się musisz zaaklimatyzować i mimo że z wierzchu wyglądasz jak punk, czy coś w tym rodzaju, to z charakteru jesteś inna - tłumaczył.
- Ta, jakoś nigdy nie umiałam być opryskliwa dla osób, które były dla mnie naprawdę miłe, jak wy wtedy - wyjaśniłam, wspominając.
- Bo my ci chcieliśmy pomóc – rzekł poważnie Kuba.
- Wiedziałam, że Krzysiek wam nagadał!
- E tam, tylko troszeczkę – zaśmiał się Wilczek.
- A nie narzekał na mnie nawet, gdy kłóciłam się z Sylwią? – spytałam.
Zawsze byłam tego ciekawa, a nigdy nie było okazji, aby któregokolwiek z nich pociągnąć za język, tak jak to mogłam zrobić dzisiaj.
- Czasami coś tam mruczał na was, że tego nie rozumie, ale zawsze wszyscy odbierali was za wzorowe rodzeństwo - wyznał.
- Bo takie jest, nie wierzysz? - spytałam go podejrzliwie.
- Wierzę, wierzę – od razu przytaknął, bo wiedział, że jak tego nie zrobi, to dostanie przez łeb. - O, a tego zdjęcia nie widziałem! – wykrzyknął nagle.
- A ja doskonale pamiętam. To było po zawodach, jak mi kibicowaliście, urywając się z treningów.
- To wtedy, gdy wrzuciłaś mnie do basenu? – dopytywał, próbując sobie przypomnieć.
- Nie widzisz, przecież jesteś tu cały mokry! – krzyknęłam. – Ale jaki zadowolony… - zaśmiałam się.
- Ja zawsze jestem zadowolony, a w twoim towarzystwie to już w ogóle - chichotał, jak głupi. 
Zignorowałam to jednak, bo właśnie w moje ręce wpadło jedno z mych ukochanych zdjęć.
- Patrz, Wasyl! – wykrzyknęłam, trzymając je w dłoni. – Boże, jak ja go dawno nie widziałam! – jęknęłam. – Wiesz może, co u niego?
- No gra - odparł Kuba, drapiąc się po głowie, chyba nie bardzo wiedząc, co mi jeszcze powiedzieć. - Po tej strasznej kontuzji wrócił, wciąż gra i to jak!
- Ta, twardziel z niego. Zawsze taki był - przyznałam od razu, przypominając sobie, jak to było w Lechu za czasów gry Marcina w wielkopolskim klubie. - Moja kontuzja przy jego, to był pikuś, a ja się poddałam i nie pływam już... - mruknęłam.
- A byłaś dobra! Mistrzyni Wielkopolski juniorów, mistrzyni Polski juniorów, wicemistrzyni Europy juniorów… O, tu są nawet medale! – Kuba pomachał mi nimi przed nosem, wyciągając z kartonu, jakbym nie pamiętała, iż kiedyś mówiłam, że życie sportowca jest dla mnie pisane.
- Stare czasy – mruknęłam.
- A nie chciałabyś wrócić do treningów? - zainteresował się nagle Wilczek.
- Jestem już za stara na starty w zawodach. Nie zaprzeczaj - powiedziała, gdy tylko zauważyłam, że Kuba otwiera usta nie chcąc się ze mną zgodzić. - Najwyżej wrócę, ale już amatorsko. O moją kondycję to wy zadbacie. Znając wasze pomysły, nie będę się tutaj nudziła.
        Miałam rację. Następne miesiące potwierdziły moje słowa... A tymczasem spędziłam wieczór z Kubą na przeglądaniu starych zdjęć i wspominaniu zamierzchłych czasów. Pięknych czasów...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz