czwartek, 28 lutego 2013

33. Pojednanie.



Moja kochana barcelońska plaża. Piękne słońce świecące od rana do nocy, cudownie grzejące moją skórę. Błękitne niebo nad lazurowym morzem. Świeże powietrze. A wśród tego ludzie, mówiący w przeróżnych językach świata. Opaleni na brązowo, na czerwono, a także jeszcze ci bladzi. Ach, tęskniłam za tym krajobrazem! Bardzo, bardzo, bardzo! I za tym ciepłem, którego w Polsce jest jak na lekarstwo odkąd tylko wróciłam do ojczystego kraju. Barcelona naprawdę jest moim miejscem na ziemi...
- Lila, obudź się! – ktoś szturchał mnie w ramię, przerywając mi w nacieszeniu się tym pięknem, które teraz cieszyło moje oczy.
 A najgorsze było to, że obraz hiszpańskiej plaży z każdym kolejnym szturchnięciem tego jegomościa powoli zanikał. Dlaczego ktoś mnie stąd zabiera? Ja nie chcę opuszczać Barcelony! Nie teraz, kiedy jest tu tak pięknie!
- Jesteśmy już na miejscu, Lila! – szturchanie jednak nie ustawało, a wręcz przeciwnie, z każdą chwilą się wzmagało.
I wtedy czar prysł - cudowny obraz zniknął. Z bólem serca i ciężkim westchnieniem otworzyłam więc jedno oko, aby się przekonać co spowodowało, że musiałam opuścić moje miejsce. A raczej kto to zrobił. Chwilę później otworzyłam drugie oko i dopiero wtedy zobaczyłam nachylonego nade mną Wilka i wpatrującego się we mnie uważnie.
- Co to znaczy, że jesteśmy na miejscu? – spytałam półprzytomnie.
- To znaczy, że jesteśmy już w Poznaniu, pod domem – wytłumaczył mi spokojnie Kuba.
Rozejrzałam się dookoła siebie. No tak, siedziałam na fotelu pasażera w wilczym samochodzie, który rzeczywiście był zaparkowany centralnie przed naszym osiedlem. Czyli że byliśmy w Polsce, w której była zima, a nie w słonecznej i ciepłej Hiszpanii? Ale jak to? Dlaczego? Ech, widocznie moja piękna Barcelona była tylko snem. Ale jakim realnym! I pięknym! Chyba jednak nie zdążyłabym się w mgnieniu oka stamtąd teleportować z powrotem do kraju. Doszłam więc do wniosku, że musiałam zasnąć podczas podróży z Gdańska do Poznania.
Westchnęłam po raz kolejny, przecierając zaspane oczy. Gdy ja doprowadzałam się do porządku i uświadamiałam sobie, co jest jawą, a co snem, Kuba w tym czasie zdążył już wyciągnąć moją walizkę z bagażnika i kule z tylnego siedzenia auta. Po chwili otworzył drzwi z mojej strony i podał mi do rąk potrzebne mi w tej chwili do chodzenia kule, po czym pomógł mi wysiąść. Powolnie, bo powolnie, ale z cierpliwie idącym Kubą u mojego boku, jakoś doczołgałam się do budynku, w którym na szczęście winda działała jak należy. Choć coś dobrego. Chwilę później oboje staliśmy już przed drzwiami od naszego mieszkania. Kuba włożył klucz do zamka, ale nie przekręcił go w nim od razu, tylko spojrzał na mnie i zapytał:
- Gotowa?
Uśmiechnęłam się i pokiwałam twierdząco głową. Mimo że ewidentnie coś ściskało mnie w żołądku na myśl o spotkaniu z Aśką i Semirem, wiedziałam, że kiedyś musi to nastąpić. A im szybciej, tym lepiej. Chyba. Trzeba wrócić do rzeczywistości. Kuba widząc jednak, że wszystko jest ze mną w porządku i że nie mam zamiaru uciekać stąd gdzie pieprz rośnie, uśmiechnął się jeszcze pokrzepiająco w moim kierunku, po czym wreszcie otworzył drzwi. Taszcząc mój bagaż jako pierwszy wszedł do środka, bym ze spokojem mogła wejść za nim. Doskonale bowiem wiedział, jak bardzo mnie irytuje, gdy ktoś musi czekać za mną, bo ja coś wolniej robię od tej osoby.
- Jesteśmy! – krzyknął Kuba, odkładając walizkę pod ścianę i pomagając mi rozebrać się z zimowej odzieży.
Wciąż bowiem dość kiepsko radziłam sobie z tym, że od wczoraj miałam problemy z poruszaniem się przez moje ograniczone ruchy. Zawsze wszystko robiłam sama, byłam cholernie samodzielna, a teraz brakowało mi cierpliwości do samej siebie, a moje powolne chodzenie mnie wręcz frustrowało. Całe szczęście, że to tylko dwa tygodnie w tym bucie stabilizującym, bo gdybym miała spędzić w gipsie kilka miesięcy jak wtedy, po wypadku sprzed 6 lat, to chyba bym szału dostała. Jak ja mogłam to wtedy tak dobrze znosić?
- Świetnie sobie radzisz – usłyszałam głos Kuby, który chyba po mojej minie domyślił się, co mi chodzi po głowie.
Westchnęłam i pokiwałam przecząco głową, ale nie zdążyłam mu słownie zaprzeczyć, bo w korytarzu pojawił się Semir z szerokim uśmiechem na ustach i już szedł w naszym kierunku, by się przywitać.
- Myślałem, że znad morza to się wraca z opalenizną… – mruknął na sam początek, po czym uściskał się z Kubą. – Fajnie jednak, że nawet bladzi, ale że już wróciliście do domu – dodał z uśmiechem, witając się ze mną i w ogóle nie zwracając uwagi na moją kontuzję.
Zawsze wiedziałam, że Bośniak nie należy do wybitnie spostrzegawczych osób, ale żeby aż tak ewidentnej rzeczy nie zauważyć? No chyba, że on po prostu się boi, jaka będzie moja reakcja, gdy choć słowem wspomni na ten temat… Ale przecież ja wcale taka straszna nie jestem, żeby się mnie aż tak bać, no nie?
- O Boże, Lila, co ci się stało? – nie, źle myślicie, to nie Semir się opamiętał. To Asia właśnie weszła, a raczej wczołgała się do pomieszczenia (w końcu to ostatnie tygodnie jej błogosławionego stanu, nic więc dziwnego, że trudno jej się chodzi z takim brzuchem) i spojrzała z przestrachem na moją nogę.
- Chodniki w Gdańsku nie są tak równe jak w Poznaniu – odpowiedziałam enigmatycznie.
- Nasze jakoś też przykładem nie świecą… – wtrącił się Semir, bo któż by inny?
- Tylko, że w chodzeniu po dziurach w naszych chodnika jestem już przyzwyczajona - wyjaśniłam mu, patrząc na niego bykiem.
- Ale to nic poważnego? – zainteresowała się Asia, ignorując kompletnie naszą wymianę zdań na temat stanu używalności chodników w polskich miastach.
- To tylko skręcenie stawu skokowego, dwa tygodnie w tym bucie i po bólu – odpowiedziałam z uspokajającym uśmiechem na ustach, poklepując się po kontuzjowanej nodze.
- Właśnie, Lila, wieczorem idziemy do chirurga – przypomniał mi Kuba, zajęty odwieszaniem kurtki, która co chwila spadała z wieszaka.
- Ale bez herbaty was nie stąd wypuszczę – powiedział… Semir? Niech mnie ktoś uszczypnie, bo nie wierzę w to!
Po tych słowach Bośniak zniknął w kuchni, zanim zdążyłam się ponabijać z niego, że podczas naszej nieobecności został kurą domową. Ale żeby móc mu dogryźć, najpierw musiałabym wyjść z szoku po jego bądź co bądź dziwnym zachowaniu (choć chyba tylko dziwnym dla mnie, bo reszta przyjęła to bez jakiegokolwiek zaskoczenia, jakby Semir zawsze raczył nas takimi słowami). Kuba w międzyczasie również zdążył zniknąć z korytarza. Poszedł do swojego, a od soboty mojego, pokoju, aby zanieść tam moją walizkę. Zostałyśmy więc z Asią same. I dopiero teraz domyśliłam się, że był to przemyślany zabieg chłopaków, którzy chyba chcą doprowadzić, abyśmy się wreszcie pogodziły. Spiskowcy.
- Wiesz Lila… - zaczęła Asia.
- Posłuchaj… - zaczęłam.
A najlepsze, że zrobiłyśmy to dokładnie w tym samym momencie, jak w filmach, co sprawiło, że się do siebie uśmiechnęłyśmy szeroko i choć trochę rozluźniłyśmy.
- To może ja zacznę – zaproponowałam, a Kawecka pokiwała głową na znak, że się zgadza. – Chciałabym cię przeprosić. Nie powinnam była tak gwałtownie reagować na twoje słowa. Nie usprawiedliwia mnie to, że mnie zaskoczyłaś. Gdybym była dobrą przyjaciółką, to bym się zorientowała, że coś się święci – pokajałam się.
- Nie, to moja wina – zaprzeczyła szybko Aśka. – Powinnam była cię jakoś do tego przygotować… Przechodziłaś trudny czas, miałaś prawo się tego nie zauważyć. Poza tym, nie powinnam była mówić tego, co wtedy powiedziałam, zwłaszcza, że znam prawdę. Nie usprawiedliwia mnie to, że się na ciebie zdenerwowałam, przecież spodziewałam się jak zareagujesz na tą wiadomość. Wiem, że były to dla ciebie bardzo krzywdzące i niesprawiedliwe słowa…
- Były, ale ja też powiedziałam o wiele za dużo. Poniosły mnie nerwy, wybacz – uśmiechnęłam się niemrawo. – Przecież to jest twoje życie, jesteś już dorosła i odpowiedzialna, więc na pewno wiesz co robisz. A ja powinnam cię wspierać, a nie podcinać ci skrzydła...
- Strasznie mi cię brakowało, wiesz? – zapytała retorycznie Kawecka, przytulając się do mnie. – To było tylko kilka dni, a ja nie mogłam znaleźć sobie miejsca. A zwłaszcza, że rozstałyśmy się w gniewie… - mruknęła smutno.
- Nie powinnaś się teraz tak stresować – upomniałam ją, obejmując szczelniej. – Wiedz więc, że jak zawsze, także i teraz możesz na mnie liczyć. Nie będę się wtrącać nieproszona w twoje życie, ale musisz mi też dać trochę czasu, abym w pełni zaakceptowała wasz związek – poprosiłam.
- Wiem, że Semir cię skrzywdził i wiem, że znasz go z tych najgorszych czasów, i naprawdę wszystko rozumiem – odpowiedziała mi ze spokojem Aśka.– Najważniejsze, że już wszystko sobie wyjaśniłyśmy.
Pokiwałam twierdząco głową na jej stwierdzenie. Najważniejsze było to, że się pogodziłyśmy. Udało się nam dogadać i wyjaśnić sobie ostatnie nieporozumienia. Kamień spadł mi z serca, naprawdę. Bałam się bowiem, że Asia nie będzie chciała ze mną gadać po tym jak na nią wtedy naskoczyłam. Miałam tą świadomość, że obie nigdy nie zapomnimy tych kilku gorzkich słów, które powiedziałyśmy sobie nawzajem, ale najważniejsze było to, że udało nam się je sobie wybaczyć.
- Ooooo – usłyszałyśmy z boku dwa głosy, które przerwały ciszę w mieszkaniu.
To rozczulenie wydobyło się z ust Kuby i Semira, którzy stali po przeciwległych stronach pomieszczenia, jeden w kuchennych drzwiach, a drugi w pokojowych, i przyglądali się nam z uwagą i z uśmiechem na ustach. Dam sobie rękę uciąć, że cały czas podsłuchiwali i stali tam tak w pełnej gotowości, aby zainterweniować, kiedy coś poszłoby nie tak. Po ich myśli, oczywiście.
- Możemy się dołączyć? – zapytał roześmiany Semir.
I nie czekając nawet na jakiekolwiek pozwolenie z naszej strony, obydwaj w podskokach podeszli do nas i przyłączyli się do masowego przytulania się na środku mieszkania.
- Tulimy! – krzyknął rozradowany Semir, ściskając nas tak mocno, że aż coś mi gruchnęło w kościach.
- Za dużo Teletubisiów – odgryzła się mu Aśka, ale przez to, że była w środku naszego "miśka", nie mogła zdzielić Bośniakowi przez głowę, mimo że ewidentnie bardzo chciała to zrobić.
Semir niezrażony niezbyt zachwyconą miną swojej ukochanej, dalej chciał ciągnąć ten temat, jednak Kuba zgromił go spojrzeniem, aby przestał się już wygłupiać. Założę się, że Bośniak właśnie chciał nam oznajmić, którym Teletubisiem jest. I jak ja mam uważać go za odpowiedzialnego faceta? No powiedzcie, jak? Za to Kuba ostatnio coraz częściej mnie zaskakuje swoim zachowaniem, które teraz było nad wyraz poważne (jak na niego). Jeszcze nie tak dawno, to razem z Semirem licytowałby się, który z nich jest którym Teletubisiem, a teraz sam doprowadza Bośniaka do porządku. Koniec świata bliski, mówię wam.
- Nawet nie wiecie jak się cieszę, że wreszcie się pogodziłyście – swoimi odczuciami podzielił się z nami Wilczek.
- A dlaczego miałyby się nie pogodzić? – zapytał retorycznie Semir. – Obydwie się teraz czołgają, niż normalnie chodzą, więc to wiadomo, że jedna drugą zrozumie – zachichotał.
Widocznie chęć do wygłupów i głupich docinek mu nie przeszła. Aśka jednak miała już tego serdecznie dosyć, bo gdy tylko to usłyszała, wyswobodziła się z naszych objęć, przez co całe przytulanie i cudowną atmosferę szlag trafił.
- Ty się tu już lepiej nie wymądrzaj – powiedziała do Semira ostro – tylko idź do kuchni i zrób tą herbatę, bo zaraz czajnik wyleci w powietrze i zrobi dziurę w suficie.
Jednocześnie w podłodze Huberta - dodałam w myślach. Doskonale też wiedziałam, że każdemu w pokoju ta myśl przeszła teraz przez głowę, tylko nikt nie wypowiedział jej na głos. Na szczęście, bo po co do tego wracać? Tymczasem Semir zrobił niepocieszoną minę na słowa Asi, ale posłusznie sobie poszedł, mrucząc coś pod nosem na temat ciążowych hormonów i tego, że nikt się nie zna na żartach. My natomiast postanowiliśmy przenieść się wgłąb mieszkania, a konkretniej to do salonu.
- Brawo – poklepałam Asię po ramieniu. – Trzymaj go krótko i nie daj sobie wejść na głowę – dodałam, siadając obok niej na kanapie i czekając na herbatę, którą Semir miał nam za chwilę podać.W końcu obiecał, niech robi.
Asia jednak niczego mi nie odpowiedziała. Ani się nie zaśmiała, ani nie obraziła się na mnie za moje słowa. Przyjrzałam jej się więc uważnie, aby zorientować się, co się dzieje i zauważyłam grymas na jej twarzy. Nie jakiś foch, ale grymas bólu.
- Asiu, coś nie tak? Źle się czujesz? – spytałam z troską.
Dziewczyna naprawdę nie wyglądała najlepiej. I że ja dopiero teraz to zauważyłam?
- Nie – zaprzeczyła mi, mimo że jej mina mówiła coś zupełnie innego. – Wszystko w porządku.
- Ty mnie przestań czarować, bo przecież widzę, że coś jest nie tak – nie dałam się jej zbyć. – Co się dzieje? Coś z dzieckiem? – zapytałam niespokojnie.
- No dobrze, masz rację – przyznała się z ciężkim westchnieniem. – Od rana nie najlepiej się czuję, ale teraz… nie to niemożliwe, ale boję się, że się zaczyna – powiedziała ze strachem.
- Rodzisz? – spytałam ją, robiąc wielkie oczy.
- Nie wiem – pokręciła głową. – Ale to jest przecież za wcześnie… Jeszcze mam trzy tygodnie.
Była wystraszona i zdezorientowana. Wiedziałam, że ktoś musi wziąć się w garść i że to ja powinnam być tą osobą. Ktoś musi zapanować nad sytuacją. Dlatego szybko złapałam ją za rękę, wzięłam kilka uspokajających wdechów i zadecydowałam:
- Tylko spokojnie, Asiu, nie denerwuj się. Zaraz zadzwonię do doktora Grabowskiego i powiem mu, że źle się czujesz i że zaraz cię przywieziemy do szpitala, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku – mówiłam, wstając już z kanapy i chcąc iść znaleźć komórkę, aby móc zadzwonić. Zapomniałam jednak o mojej chorej nodze, więc tak szybko jak wstałam, tak szybko też usiadłam z powrotem. – Kuba, przyniesiesz mi telefon?! – krzyknęłam więc, ponownie łapiąc Aśkę za rękę i przyglądając jej się z niepokojem.
- Jasne, Lila! Masz go w torebce? – Wilczek odkrzyknął mi z łazienki, w której aktualnie przebywał.
- Tak, tylko szybko! – dorzuciłam.
Kiedy tylko to powiedziałam, Aśki mina zmieniła się drastycznie. Była jeszcze bardziej przerażona niż przed chwilą.
- Co się dzieje? – spytałam ją, od razu zauważając zmianę jej nastroju.
- Właśnie odeszły mi wody – szepnęła ledwo słyszalnie. Była tak wystraszona, że zaczęłam się martwić, czy zaraz mi tu nie zemdleje.
- Spokojnie, Asiu, oddychaj – mówiłam najłagodniej jak umiałam, mimo że Kawecka ściskała mi rękę z taką siłą, której się po niej nie spodziewałam. – Semir! Kuba! Chodźcie tu szybko! – krzyknęłam, starając się zachować chłodną głowę, mimo że sama byłam nieźle wystraszona.
To działo się za szybko i nikt z nas nie był na to przygotowany. Bałam się, jak chłopaki zareagują, ale miałam nadzieję, że nie będę musiała się o nich martwić, tylko wszyscy skupimy się, by jak najszybciej pomóc Asi. Kuba zjawił się od razu po moim wezwaniu, podając mi telefon. Semir natomiast szedł spokojnie, niosąc szklanki z herbatą w ręce.
- Zostaw tą herbatę! – napadłam na niego, bo jego spokój mnie wręcz zirytował. – Aśka rodzi! – krzyknęłam.
I chyba powinnam mu to oznajmić delikatniej, ale nie było na to czasu, zwłaszcza, że Aśki mina coraz bardziej świadczyła, że odczuwa coraz większe bóle. Jaka więc była reakcja Bośniaka na moje słowa? Otóż taka, że komplet naczyń w tym domu zmniejszył się o dwie szklanki, które Semir miał teraz w ręce i które właśnie z hukiem upadły na podłogę. Nie dość, że teraz na środku salonu leżały kawałki szkła, to jeszcze owe szkło było skąpane we wrzątku. Bośniak jednak kompletnie się tym nie przejął, od razu przeskoczył przez bałagan, który sam narobił i dopadł do Kaweckiej.
- Spokojnie, kochanie, tylko spokojnie – mówił, mimo że on sam wyglądał, jakby za chwilę miał paść na zawał.
- Dobra, nie czas na pogaduchy, jedziemy do szpitala – zadecydowałam, bo jakoś nikt się do tego nie kwapił. – Semir idź po Aśki kurtkę i buty i pomóż jej się ubrać. Kuba, ty poprowadzisz samochód, ok? Bo on by nas jeszcze na jakieś drzewo wpakował i tyle by było. Weź tylko torbę podróżną z Asi pokoju i idź na dół, a my zaraz zejdziemy. Dobrze, że spakowałyśmy się już dawno… - mówiłam wciąż i mówiłam, i na szczęście, nikt mi nie przerywał, bo nie wiem jak by się to skończyło dla tej "odważnej" osoby.
Wydawało mi się, że dzięki temu Asia lepiej znosi tą sytuację. A poza tym, ja sama lepiej ją znosiłam, gdy dużo mówiłam. Zawsze w sytuacjach kryzysowych dostawałam tzw. słowotoku. Semir tymczasem wstał pośpiesznie ze swojego miejsca, kompletnie zapominając o szkodach, jakie przed chwilą narobił w salonie i przez to prawie wywalił się na odłamki szkła, wciąż leżące na podłodze.
- Ty ciapo, uważaj na siebie! – krzyknęłam na niego, odbierając od Kuby swoją kurtkę. Przynajmniej ten nie stwarzał na razie żadnych problemów. – Nie mamy czasu wieźć cię na izbę przyjęć, a poza tym Asia cię teraz potrzebuje zdrowego, ale nie całego we krwi – dodałam, uspokajając Asię, która nie dość, że była wystraszona tym co się dzieje, to jeszcze Semir nie ułatwiał jej sprawy swoim zachowaniem.
Bośniak pokiwał tylko głową, że się poprawi, po czym już zdecydowanie uważniej wrócił do Asi i pomagał jej się ubrać. Kuba tymczasem zabrał rzeczy, które spakowaliśmy jakiś czas temu na wypadek takiej sytuacji i poszedł odpalić samochód. Ja kuśtykałam po mieszkaniu, sprawdzając, czy wszystko jest wyłączone i zbierając nasze komórki i tym podobne rzeczy ze stołów.
- Asia, dasz radę zejść? – spytałam dziewczynę, widząc jaką ma minę, kiedy Semir pomógł jej wstać z kanapy.
Ta pokiwała tylko głową i z eskortą Bośniaka powoli ruszyła do wyjścia.
- Semir, a nie zapomniałeś o czymś? – spytałam, trzymając jego kurtkę w rękach.
Kręcąc głową z dezaprobatą, zarzuciłam mu ją tylko na ramiona i ruszyłam za nimi. Gdyby nie ja, to jeszcze by nabawił się zapalenia płuc i byśmy dwie osoby odwiedzali w szpitalu. Wróć, trzy osoby, w końcu Asię, dziecko, no i Semira.
- A ty Lila, dasz sobie radę sama? – spytał Bośniak, obejmując Asię szczelniej w pasie i spoglądając z uwagą na moje poczynania.
- Jasne – powiedziałam, zamykając drzwi od mieszkania.
Kilka minut zajęło nam zejście na dół. Asia szła powoli z wiadomych powodów, a ja z tą nogą też zbyt szybka nie byłam. Całe szczęście, że w tym bloku mamy windę, bo po schodach z nami obiema to chłopaki mieliby naprawdę dwa światy. Że też akurat teraz musiałam nabawić się tej przeklętej kontuzji! Przez nią czułam się, jakbym sprawiała wszystkim więcej kłopotu niż pożytku. Jakoś jednak bez wielkich problemów udało nam się zapakować do auta Kuby. Siedziałam na tylnym siedzeniu i trzymałam Asię za rękę, jednocześnie rozmawiając z doktorem Grabowskim przez telefon i informując go o tym, że za kilkanaście minut będziemy w szpitalu na Polnej, bo Asia rodzi. Czułam się w tej chwili trochę jak w filmie akcji, Kuba tak szybko jechał przez poznańskie ulice. Dobrze, że nie było żadnych korków, nieprzewidzianych sytuacji na drodze, patroli policji, ani niczego takiego (oby tylko jakiś fotoradar tu nie stał, bo zapłacimy mandat i to dość spory), bo nie wiem, jak byśmy to znieśli. I tu nie chodziło nawet o Asię, raczej bardziej o Semira, który był strasznie blady i wyglądał jakby miał zaraz zemdleć.
- Semir, nie zapominaj o oddychaniu – powiedziałam mu. – Oddychaj razem z Asią, ok?- poprosiłam go.
Bośniak, siedzący na przednim siedzeniu auta, pokiwał tylko głową na znak, że rozumie i cały czas obrócony w naszą stronę patrzył z troską na Asię i razem z nią zaczął miarowo oddychać. Mam nadzieję, że mu to pomoże...
- Za chwilę będziemy – poinformował nas Kuba, który chyba jako jedyny zachowywał w tej sytuacji zimną krew. I całe szczęście.
Boże, jak dobrze, że dzisiaj wróciliśmy do Poznania, a nie na przykład jutro, bo aż strach pomyśleć, co by było, gdyby Aśka zaczęła rodzić, a nas w tym momencie przy niej nie było. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak sytuacja mogłaby się potoczyć. Semir był mocny w gadce, ale jak przyszło co do czego, to bardziej się bał niż przyszła matka. A tak to przynajmniej ktoś panował nad sytuacją. Albo próbował jakoś nad nią zapanować... Na szczęście miałam obok siebie Kubę, który chyba najbardziej to wszystko znosił, a dzięki temu i ja byłam silna.




________________________

Obiecałam nowy w lutym, oto jest. Jestem ciekawa czy ja kiedyś przestanę się tak rozpisywać, żeby jeden wątek zmieścić w jednym rozdziale? Na razie się na to nie zanosi i dlatego na dalszy ciąg akcji „poród” musicie trochę poczekać. A co się dalej wydarzy? Hmmm... Niektórzy z was się trochę domyślają, co mi chodzi po głowie. Mam jednak nadzieję, że całą resztę zaskoczę dalszym ciągiem akcji.
Jakubas Wilkas od dziś, czyli Kuba wreszcie znalazł dla siebie nowy klub. Na Litwie, a konkretniej w Wilnie. Powodzenia Wilczek! Trzymam za ciebie kciuki!
A poza tym niedzielne zwycięstwo 0:4 z Ruchem Chorzów na początek rundy wiosennej wprawiło mnie w tak dobry nastrój, że aż zaczęłam pisać następne rozdziały, żeby mieć na zapas, w razie czego. Nie dość, że tym zwycięstwem zbliżyliśmy się do Legii już tylko na jeden punkt, to jeszcze zaprezentowaliśmy się całkiem nieźle. Oby tak dalej, chłopaki! Szkoda tylko, że nikt jutro nie chce ze mną iść na mecz, bo chętnie bym was zobaczyła w akcji...

czwartek, 21 lutego 2013

32. Troskliwy Wilczek.



Z imprezy zapoznawczej wróciliśmy krótko przed szóstą nad ranem, ale spać poszliśmy dopiero około ósmej. Musieliśmy najpierw podzielić się ze sobą swoimi wrażeniami, a poza tym roznosiła nas energia, tak że na pewno byśmy w tamtym momencie nie zasnęli. Myśleliśmy, aby pójść jeszcze na jakąś inną imprezę, ale o tej porze raczej wszystkie już się pokończyły lub dobiegały końca, dlatego prawie dwie godziny spędziliśmy przy winku znalezionym w odmętach kuchennych szafek, rozmawiając na przeróżne tematy – począwszy od skończonej przed chwilą imprezy, poprzez Lechię, Lecha i Legię, a skończywszy na opowiadaniu sobie przeróżnych śmiesznych anegdot z życia naszego i naszych znajomych o upojeniu alkoholowym. Dlatego też do osiemnastej w mieszkaniu niedaleko gdańskiego stadionu było cicho, pusto i spokojnie.
Pierwsza obudziła się Paulina, która już dzisiejszego wieczoru miała powrotny, nocny pociąg do Warszawy. Musiała wracać do swojej pracy, szykowała się właśnie do jakieś ważnej sesji dla poważnego magazynu, więc to i tak był cud, że udało jej się przyjechać do Gdańska na te dwa dni. I to tylko po to, aby Kosa nie poszedł sam na imprezę zapoznawczą. Dlatego też to ona wstała jako pierwsza z nas wszystkich, by dopakowywać jeszcze ostatnie rzeczy do swojej walizki. Mnie zbudziły jej kroki, kiedy to w tę i z powrotem chodziła po korytarzu, wciąż sobie o czymś nowym do spakowania przypominając, ale pewnie gdyby nie to, to i tak bym się obudziła, ponieważ czułam się wyspana. Jak nie ja. Zawsze był ze mnie śpioch ponad miarę, a teraz… Chyba to morskie powietrze tak dobrze na mnie wpływa. Ubrałam się szybko, po czym zbudziłam Kubę, chrapiącego w najlepsze na swojej połowie łóżka i nie przejmującego się otaczającym go światem. Szczerze mówiąc, to już współczuję jego kobiecie. Wilk w łóżku strasznie się rozpycha i kopie. Nie wiem, czy na dłuższą metę wytrzymałabym to wspólne spanie z nim. Ale mniejsza o to. Ku wielkiemu niezadowoleniu Kuby, kazałam mu się jak najszybciej ubrać i doprowadzić do pionu, a później zabrać mnie na spacer nad polskie morze. Uznałam, że oboje powinniśmy czym prędzej ulotnić się z mieszkania, aby dać Kosie i Paulinie trochę prywatności przed jej wyjazdem. W końcu nie wiadomo, kiedy znowu będą mogli się zobaczyć... A poza tym Wilczek obiecał mi spacer, więc niech swojego słowa dotrzyma.
Ale żeby go dotrzymał, to sama musiałam o to zadbać. Ech, przyszła pani Wilk będzie miała z nim dwa światy…
- Nawet zimą jest tu pięknie – rzekłam, rozglądając się naokoło.
 Właśnie powolnym, iście spacerowym krokiem szliśmy sobie pod rękę po lekko zmrożonym piasku, wsłuchując się w szum Bałtyku.
- Dziękuję, że mnie tu zabrałeś – powiedziałam, spoglądając na mojego towarzysza. – Właśnie tego było mi trzeba po tych wszystkich, ostatnich, niezbyt miłych historiach.
Potrzebowałam takiej odmiany. Inne miejsce, inne towarzystwo, inne środowisko naprawdę pomaga w przemyśleniu spraw i spojrzeniu na nie z innej perspektywy. A w moim życiu ostatnio trochę się tego nagromadziło. Hubert, Asia, Semir… długo by wymieniać. Tutaj jednak nikt mnie nie znał, nikt nie wiedział co się nie tak dawno działo w moim życiu, nikt nie prawił mi morałów, nie patrzył mi na ręce. Miałam spokój, którego tak potrzebowałam, aby móc zastanowić się nad swoim życiem i dojść do odpowiednich wniosków, dzięki którym powinnam stanąć na prostej, zwłaszcza w sferze emocjonalnej, która znowu w moim wypadku kulała i to dość porządnie.
- Nie ma sprawy, tak właściwie to ja powinienem ci podziękować. Gdyby nie ty, pewnie tak szybko, łatwo i przyjemnie by mi nie poszło w nowym otoczeniu – odpowiedział Kuba.
- Przestań, nie bądź taki samokrytyczny wobec siebie – powiedziałam z uśmiechem, szturchając go łokciem w bok. – Na pewno sam byś sobie świetnie poradził beze mnie – dodałam pewna swego.
- No nie wiem, nie wiem… - mruczał Kuba niezbyt przekonany. – Może i masz rację, jednak z tobą było mi łatwiej. Dziękuję – ucałował mój policzek.
- Nie ma sprawy, wiesz, że zawsze ci pomogę, o ile tylko będę mogła – odpowiedziałam.
- Wiem to. I vice versa – rzucił Wilczek z uśmiechem.
To było właśnie w naszej znajomości najpiękniejsze – zawsze mogliśmy na siebie liczyć, niezależnie jak daleko od siebie w danej chwili byliśmy. Wiedziałam, że Kuba rzuciłby wszystko i przyleciał do mnie choćby na drugi koniec świata, gdybym go tylko o to poprosiła.  A ja zrobiłabym dokładnie to samo. Nigdy żadne z nas nie odmówiło drugiemu pomocy, nawet kiedy się ze sobą w czymś nie zgadzaliśmy, kiedy wpadaliśmy w tarapaty, w które byśmy nie wpadli, gdybyśmy posłuchali tego drugiego. Niesnaski między nami w takich momentach odchodziły na bok, najważniejsze było, aby otoczyć się potrzebnym wsparciem.
- Lila, a mogę cię o coś zapytać? – po chwili dodał nieśmiało Kuba.
- Jasne – pokiwałam głową.
- Tylko się na mnie nie złość, dobrze? Po prostu jestem ciekaw, co masz zamiar zrobić w związku z Asią? – zapytał, przystając nagle i spoglądając na mnie uważnie.
- A czy ja mam w tej sprawie cokolwiek do powiedzenia? – spytałam retorycznie, wzruszając ramionami. – To jest jej życie, jej wybór i mimo że wciąż uważam to za wielką głupotę z jej strony, to nie mam nic do gadania. Pozostaje mi tylko być dobrą przyjaciółką, która zaakceptuje jej decyzję i będzie ją w niej wspierać, a w razie czego wkroczy do akcji.
Przemyślałam to wszystko dokładnie i właśnie do takich wniosków doszłam. Zachowałam się fatalnie, nie powinnam była tak ostro zareagować na tą wiadomość. Nie usprawiedliwia mnie nawet to, że byłam zaskoczona. Co się stało, to się nie odstanie, a ja nie mam jakiegokolwiek wpływu na nią i Semira, choćbym nie wiem jak bardzo tego chciała. Poza tym, nie powinnam się wtrącać w ich życie. Nie na tym polega moja rola – rola przyjaciółki.
- Czyli że się pogodzicie? – dopytywał z nadzieją Wilczek.
- Jeśli Asia wyrazi taką chęć, to tak – powiedziałam. – Bo wiesz, że do tego potrzeba dwojga – dodałam z nikłym uśmiechem.
- Nawet nie wiesz jak bardzo się z tego cieszę! – odpowiedział niezwykle radośnie Kuba. - W domu już się wytrzymać nie dało od tej napiętej atmosfery między wami…
- I tak z nami zbyt długo nie pomieszkasz, tylko niecałe dwa dni – przypomniałam mu.
- Ale przynajmniej w dobrej atmosferze – Kubie jednak to w ogóle nie przeszkadzało. – Czyli że zaakceptowałaś fakt, iż Semir i Asia są razem? I nie masz nic przeciwko?
- To, że zaakceptowałam ich związek wcale nie oznacza, że nie mam nic przeciwko, Kubuś. Ja nadal nie rozumiem tego, jak to się w ogóle mogło stać, jak ona mogła sobie pozwolić na zakochanie się w Stilicu, doskonale wiedząc, jaki on jest… - mówiłam, kręcąc głową.
Naprawdę, nie mieściło się to w mojej głowie. I może dlatego nie umiałam tego zrozumieć?
- Lila, miłości nie da się racjonalnie wytłumaczyć – pouczył mnie Kuba.
- Ty mi tu z takimi tekstami lepiej nie wyskakuj! – pogroziłam mu palcem ze śmiechem. – Doskonale wiesz, jak ja do tego wszystkiego podchodzę – dodałam już poważniej.
- Gdy się naprawdę zakochasz, to zrozumiesz jak to jest. Tego po prostu nie da się racjonalnie wytłumaczyć, to się pojawia i nie masz na to żadnego wpływu.
- Ekspert się znalazł – prychnęłam zirytowana jego moralizatorskim tonem głosu.
- Boże, co ten Lewandowski z tobą zrobił? – spytał retorycznie Kuba, wnosząc błagalny wzrok ku niebu. – Kiedyś wierzyłaś w miłość, w to wszystko, o czym teraz mówię, a co Asia właśnie przeżywa. Gdyby Lewy mi się tu i teraz gdzieś napatoczył, to dałbym mu w zęby raz jeszcze za to, że cię tak zniszczył.
- Kuba, przestań. Dzięki niemu wreszcie otworzyłam oczy na wiele spraw i zaczęłam podchodzić do wszystkiego racjonalnie – wyjaśniłam mu spokojnie. – Dostałam nauczkę i mam zamiar z niej skorzystać.
- Mam nadzieję, że kiedyś poczujesz do kogoś coś takiego, co sparaliżuje twój rozum. I żebyś mi wtedy posłuchała serca, bo naprawdę nie ręczę za siebie! – pogroził mi palcem przed nosem.
- Nie wiedziałam Kubuś, że z ciebie taki romantyk – zachichotałam, chcąc jak najszybciej zmienić temat. – Powiedz ty mi, czy ty przypadkiem nie poznałeś jakieś ślicznotki, że tak dziwnie mówisz o miłości? – spytałam, patrząc na niego podejrzliwie.
- Po co mi ślicznotka, skoro mam ciebie? – spytał retorycznie Wilczek.
Też chciał zmienić jak najszybciej aktualny temat naszej rozmowy. Widać, jak bardzo nie lubimy rozmawiać o sobie… Roześmiałam się więc w głos na jego stwierdzenie, nie chcąc go dłużej męczyć. Widocznie ten temat jest dla niego niewygodny…
- Ale wiesz, Liluś, że teraz będziesz musiała tolerować Semira? – spytał Kuba, wracając jednak do poprzedniego wątku.
- Przecież ja już go tolerowałam – odpowiedziałam oburzona wyczuwalną sugestią z jego strony. – I wiem, że on będzie teraz często bywał w naszym mieszkaniu. Zawsze, jak będę mieć dość jego, czy ćwierkania tych zakochańców, to nie wiem… - zastanawiałam się przez chwilę. – O, pójdę sobie pobiegać, dobrze mi to zrobi, bo przytyłam ostatnio.
- Ciekawe z której strony?! – krzyknął oburzony Wilk, strasząc tym mewę, która od kilku chwil się koło nas kręciła.
- Ze wszystkich – odpowiedziałam, pokazując mu język. – Codzienne obiadki idą mi w boczki. Nie mów, że nie zauważyłeś – powiedziałam zdziwiona, spoglądając na niego wielkimi oczami.
- Dla mnie jesteś idealna – odrzekł z przekonaniem Kuba.
Aż się zarumieniłam, tak był pewny swego, mówiąc to.
- Weź przestań, zawstydzasz mnie – zaśmiałam się, robiąc dziwne ruchy rękoma. Takie, jakbym chciała odgonić natrętną muchę.
Kuba roześmiał się na widok mojej miny i moich gestów, po czym zaczął opowiadać mi kawały, żebym się tylko rozluźniła i żeby przestało mi być głupio z powodu jego komplementu. Czasami naprawdę zaskakiwał mnie tym, jak dobrze mnie zna. Dzięki temu doskonale wie, jak powinien się zachować w każdej możliwej sytuacji, abym dobrze się czuła.
I w takiej dobrej atmosferze znaleźliśmy się w centrum miasta, opuszczając już nadmorską plażę. Dosyć mieliśmy wdychania jodu na dziś, dosyć słuchania szumu fal i odczuwania piasku pod butami. Nie wracaliśmy jednak jeszcze do mieszkania. Postanowiliśmy kontynuować nasz spacer po gdańskich chodnikach. Chcieliśmy dać Kosie i Paulinie trochę więcej czasu dla siebie, a poza tym taka wycieczka krajoznawcza dobrze nam zrobi. Poznamy okolicę, a skoro Kuba przez najbliższe miesiące będzie tutaj spędzał każdy swój dzień, powinien ją jako-tako znać. A poza tym oboje lubiliśmy odkrywać fajne miejsca. Zawsze więc z naszego wspólnego wyjazdu mieliśmy jakąś upatrzoną miejscówkę, do której wracaliśmy, gdy po raz kolejny wybieraliśmy się do danego miasta.
Niestety, długo nasz spacer nie potrwał. Zaśmiewając się z kolejnego żartu Kuby, nagle poczułam ból w prawej kostce i gdybym nie złapała się ramienia Wilka, wylądowałabym jak długa na śliskim gdańskim chodniku. Kuba, kiedy tylko zorientował się, że moja noga wykręciła się w dziurze, przytrzymał mnie za ramiona, po czym objął mnie w pasie i przeniósł na pobliską ławkę, na której usiadłam z grymasem bólu na twarzy.
- Cholerne chodniki – zaklął pod nosem Wilczek, trzymając mnie za rękę. – Mocno cię boli? – spytał z troską.
- Trochę – powiedziałam, ale kiedy Kuba ściągał mi buta z prawej nogi, nie mogłam powstrzymać się od syku, a w moich oczach mimowolnie pojawiły się łzy.
- Na złamanie mi to nie wygląda – powiedział Wilczek z miną znawcy, delikatnie oglądając moją stopę z każdej możliwej strony. – Ale i tak pojedziemy na izbę przyjęć, żeby się upewnić.
- Weź przestań, przecież to nic takiego – machnęłam na to ręką, chcąc się jakimś sposobem wybić mu ten pomysł z głowy.
- Nie wykręcisz się – powiedział Kuba takim tonem głosu, którego rzadko kiedy miałam okazję słyszeć z jego ust. Wiedziałam już, że w żaden znany mi sposób nie uda mi się go przekonać, aby odpuścił mi wizytę w szpitalu.
- Ale skoro sam mówisz, że to nie jest złamanie… - zaczęłam, mimowolnie próbując się jakoś z tego wykręcić.
- Ale nie jestem pewien czy mam rację. Poza tym, Liluś, wiem, że boisz się lekarzy, ale naprawdę musimy się upewnić, że wszystko jest w porządku z twoją nogą – Kuba mówił do mnie spokojnie, jak do małego dziecka.
- Ja się boję lekarzy? – prychnęłam.
Kuba z uśmiechem pokręcił głową w geście dezaprobaty (a to zawsze był mój gest na jego irracjonalne zachowania…), po czym wezwał taksówkę. Nie czekaliśmy na nią zbyt długo, podobno pan stał dość blisko nas i stosunkowo szybko zjawił się w wyznaczonym miejscu. Kuba pomógł mi się zapakować do środka, po czym ruszyliśmy do gdańskiego szpitala, którego odwiedzin w swoich planach nie mieliśmy. Wyszło, jak wyszło, no cóż.


*


Kuba na szczęście miał rację, mimo strasznego bólu jaki odczuwałam, to nie było złamanie, tylko skręcenie stawu skokowego. Lekarze wsadzili mi nogę w but stabilizujący, który miałam mieć ściągnięty po jakiś dwóch tygodniach, może trochę dłużej. Do tego dostałam kule, które miały mi pomagać w poruszaniu się. Od razu po powrocie miałam się stawić u chirurga w którymś z poznańskich szpitali, by mógł on zdecydować, kiedy zdejmą mi tego buta. Jestem ciekawa, jak ja w nim będę chodzić do pracy? Nie miałam zamiaru brać zwolnienia lekarskiego, a że jestem osobą dosyć upartą, moi uczniowie nie mogli się cieszyć, że po feriach nie będą mieli hiszpańskiego. Co to, to nie. Poza tym lekarz nie zabronił mi się poruszać, muszę tylko robić to ostrożnie, by się nie nadwyrężyć. A skoro nie miałam zalecenia leżenia w domu z nogą uniesioną w górę, nie miałam zamiaru sobie odpuścić powrotu do szkoły po feriach.
Kuba pomógł mi wysiąść z taksówki i doczłapać się jakoś do drzwi. Już zapomniałam, jak to jest chodzić o kulach, ale myślę, że z czasem sobie przypomnę. A poza tym, to tylko dwa tygodnie, a nie kilka miesięcy... Najgorsze w tej chwili było jednak to, że winda się zepsuła. Akurat dzisiaj.
- Wiedziała, kiedy się zepsuć – westchnęłam zrezygnowana. – Weź mi torbę i idź na górę, ja się jakoś doczłapię – powiedziałam więc do Kuby.
- Przestań, łap się mojej szyi. Zaniosę cię – zdecydował za mnie Wilczek.
- Zgłupiałeś? Przecież jestem ciężka – przypomniała mu, gdyby o tym zapomniał.
Kubie jednak nie dało się przemówić do rozsądku. Nic sobie nie robił z tego, że trochę ważę i że on nie może przeciążać sobie nóg, bo są mu potrzebne do nowego sezonu, a ja nie chcę, aby przeze mnie nabawił się jeszcze jakieś poważnej kontuzji. Ale moje słowa trafiały jak grochem o ścianę. Jak Kuba zarządził, tak też zrobił. Złapałam się więc jego szyi, by ten mógł mnie wziąć swobodnie na ręce i zanieść do mieszkania.
A w środku panowała cisza, jak makiem zasiał. Kuba usadził mnie na kanapie w salonie, pomógł mi ściągnąć płaszcz i jednego buta (bo drugi aktualnie potrzebny mi nie był), po czym postanowił zrobić nam kolację. Jakoś tego nie widziałam, ale się nie wtrącałam. Trochę samodzielności mu się przyda.
- Jak się czujesz? – zapytał Wilczek, kładąc na stole przede mną herbatę i kanapki.
- Wszystko w porządku, przestań się mnie co chwila o to pytać – jęknęłam.
Szału można z nim dostać. Naprawdę. Lekarz opatrujący mnie kazał Kubie się mną zaopiekować. Chyba nie wiedział, co mówi. Wilczek bowiem wziął sobie jego słowa głęboko do serca. Zbyt głęboko. A ja już powoli dostawałam szału od jego ciągłych pytań, czy nic mnie nie boli, czy mi czegoś ni potrzeba, mimo że od doznania przeze mnie kontuzji nie minęło zbyt wiele czasu.
- No już dobrze, dobrze – mruknął Wilczek. – Kanapki nam zrobiłem, bo w lodówce pustki – poinformował mnie, podsuwając mi pod nos talerz.
- Dobre i to – zaśmiałam się. – Najgorsze, że nie zdążyliśmy pożegnać się z Pauliną… – mruknęłam ze smutkiem.
- Nie powinna być na nas zła. A jak się dowie, co się stało, to już w ogóle – powiedział Kuba, a ja podzielałam jego nadzieję. – To co robimy podczas ostatniego wspólnego wieczoru w Gdańsku? – spytał, charakterystycznie poruszając brwiami.
- Nie wiem, o czym ty tam sobie myślisz w tej wilczej główce, ale ja to bym chętnie obejrzała jakiś dobry film – odpowiedziałam.
- Coś na to poradzimy – powiedział Kuba, uśmiechając się cwaniacko. - Tadam! – krzyknął chwilę później, gdy tylko otworzył jedną z szafek meblościanki ustawionej w salonie.
A w środku znajdowało się mnóstwo filmów. Aż mi się oczy zaświeciły, gdy zobaczyłam półki uginające się pod ciężarem przeróżnych płyt.
- Jak ty to odkryłeś? – spytałam, nie mogąc wyjść z szoku.
- Przez przypadek – wyszczerzył się Wilczek. Już ja doskonale wiedziałam, jak ten jego przypadek wyglądał… – To co chcesz oglądać? – zapytał, abym nie drążyła tematu.
- A myślisz, że możemy? – spytałam go, bo wolałam się upewnić.
- Przecież Młody mówił, że mamy się tu czuć jak u siebie w domu – powiedział z przekonaniem Kuba. – A poza tym, sama go o to spytaj – dodał, bo właśnie w mieszkaniu rozległ się dźwięk zamykanych drzwi.
- Hej! Już jestem! – usłyszeliśmy chwilę później głos Kosy dochodzący z korytarza.
Chwilę później Młody, jak zaczął go przed chwilą nazywać Kuba, rozsiadł się obok mnie na kanapie.
- Paula była i już jej nie ma – mruknął ze smutkiem, wzdychając przeciągle.
Już za nią tęsknił, biedaczek.
- Wybacz, że się z nią nie pożegnaliśmy – zaczęłam. – Mam nadzieję, że Paulina się na nas nie gniewa…
- No coś ty! – krzyknął Kosa, przerywając mi. – Chcieliście pobyć trochę sami, rozumiemy to. No i dzięki temu i nam daliście czas dla siebie. Wielkie dzięki wam za… Co ci się stało? – zapytał zdziwiony, przerywając nagle swoją poprzednią myśl i spoglądając na moją wyprostowaną nogę w bucie stabilizującym.
Nie ma co, szybko się zorientował, że coś jest nie tak z moją nogą.
- Gdańskie chodniki – mruknęłam.
- Miałem was uprzedzić, że u nas dziur jest pod dostatkiem! – krzyknął, trochę zły na siebie. – Ale nie złamałaś jej? – zapytał z przestrachem.
- Nie, na szczęście – uśmiechnęłam się. – Tylko skręciłam staw skokowy.
- To dobrze – odetchnął z ulgą. – To co robimy? – zapytał.
- Chcieliśmy jakiś film obejrzeć – poinformował go Kuba.
- Jasne, mogę się dołączyć? – spytał, pożerając jedną z kanapek leżących na talerzu na stole.
- Pewnie – powiedziałam z uśmiechem. – Poza tym, to nie wiedziałam, że z ciebie jest taki maniak filmowy – dodałam, wskazując na otwartą szafę, w której Wilk szukał czegoś odpowiedniego na wieczór.
- Bo ty jeszcze dużo o mnie nie wiesz – powiedział z tajemniczym uśmiechem.
I tak oto mój ostatni wieczór w Gdańsku spędziłam z wyprostowaną nogą, kanapkami Kuby, jego ciągłymi pytaniami, czy wszystko w porządku, z dwoma chłopakami u boku i wszystkimi częściami Batmana w telewizji. Żyć, nie umierać (choć nie pogardziłabym, gdyby noga była zdrowa, ale poza tym, było cudownie).


*


Następnego dnia mieliśmy wracać do Poznania. Nie sądziłam, że ten czas w Gdańsku minie mi tak szybko. Kiedy Kuba mówił mi, że spędzimy tutaj cztery dni, wydawało mi się, że potrwa to długo. A tu zanim się obejrzałam, był już czwartek  - dzień naszego powrotu. Kuba wracał ze mną nie tylko dlatego, że z moją kontuzją nie mogłam prowadzić samochodu. Wilczek miał dokończyć swoją przeprowadzkę do Gdańska. W sobotę popołudniem powinien się tu rozpakować i urządzić. Ale zanim to nastąpiło obydwaj Jakubowie poszli na przedpołudniowy, czwartkowy trening, a ja tymczasem spakowałam się do reszty i mimo ograniczonych ruchów, zrobiłam dla naszej trójki obiad. Posiedzieliśmy jeszcze trochę, zjedliśmy co przygotowałam i około czternastej postanowiliśmy wyruszyć w drogę powrotną. Pożegnałam się więc z Kosą, który wymógł na mnie obietnicę, że się jeszcze kiedyś w Gdańsku pojawię. Naprawdę, nie sądziłam, że jest to tak sympatyczny chłopak, którego tak szybko polubię. Nie wyglądał mi na takiego, ale jak widać, pozory mylę. Tym razem to Kuba zasiadł za kierownicą, a ja po stronie pasażera wilczego samochodu i wyruszyliśmy w drogę powrotną do stolicy Wielkopolski. Miałam nadzieję, że te kilka dni innym otoczeniu pomogło mi na tyle, aby znów móc wrócić do mojej nie zawsze takiej szarej codzienności.




_______________________

Pierwsza sesja w moim życiu już za mną. Co prawda, wciąż czekam na wyniki ostatniego egzaminu, ale mam nadzieję, że obędzie się bez poprawki. Miałam więc teraz wreszcie trochę wolnego czasu, aby dokończyć ten rozdział i go tu dodać. I mam dla was bonus, który mam nadzieję zrekompensuje wam trudy oczekiwania - postaram się opublikować następny rozdział jeszcze w tym miesiącu. Nie obiecuję, ale liczę, że mi się to uda. Trzymajcie się i do napisania!