Moja kochana barcelońska
plaża. Piękne słońce świecące od rana do nocy, cudownie grzejące moją skórę.
Błękitne niebo nad lazurowym morzem. Świeże powietrze. A wśród tego ludzie,
mówiący w przeróżnych językach świata. Opaleni na brązowo, na czerwono, a także jeszcze ci bladzi. Ach, tęskniłam za tym krajobrazem! Bardzo, bardzo, bardzo!
I za tym ciepłem, którego w Polsce jest jak na lekarstwo odkąd tylko wróciłam
do ojczystego kraju. Barcelona naprawdę jest moim miejscem na ziemi...
- Lila, obudź się! –
ktoś szturchał mnie w ramię, przerywając mi w nacieszeniu się tym pięknem, które teraz cieszyło moje oczy.
A najgorsze było to, że obraz hiszpańskiej plaży z każdym kolejnym
szturchnięciem tego jegomościa powoli zanikał. Dlaczego ktoś mnie stąd zabiera? Ja nie chcę
opuszczać Barcelony! Nie teraz, kiedy jest tu tak pięknie!
- Jesteśmy już na
miejscu, Lila! – szturchanie jednak nie ustawało, a wręcz przeciwnie, z każdą
chwilą się wzmagało.
I wtedy czar prysł - cudowny obraz zniknął. Z bólem serca i ciężkim westchnieniem otworzyłam więc jedno oko, aby
się przekonać co spowodowało, że musiałam opuścić moje miejsce. A raczej kto to zrobił. Chwilę później
otworzyłam drugie oko i dopiero wtedy zobaczyłam nachylonego nade mną Wilka i
wpatrującego się we mnie uważnie.
- Co to znaczy, że
jesteśmy na miejscu? – spytałam półprzytomnie.
- To znaczy, że jesteśmy
już w Poznaniu, pod domem – wytłumaczył mi spokojnie Kuba.
Rozejrzałam się dookoła
siebie. No tak, siedziałam na fotelu pasażera w wilczym samochodzie, który rzeczywiście
był zaparkowany centralnie przed naszym osiedlem. Czyli że byliśmy w Polsce, w
której była zima, a nie w słonecznej i ciepłej Hiszpanii? Ale jak to? Dlaczego?
Ech, widocznie moja piękna Barcelona była tylko snem. Ale jakim realnym! I pięknym! Chyba jednak nie zdążyłabym się w mgnieniu oka stamtąd teleportować z powrotem do kraju. Doszłam więc do wniosku, że musiałam zasnąć podczas
podróży z Gdańska do Poznania.
Westchnęłam po raz
kolejny, przecierając zaspane oczy. Gdy ja doprowadzałam się do porządku i
uświadamiałam sobie, co jest jawą, a co snem, Kuba w tym czasie zdążył już wyciągnąć
moją walizkę z bagażnika i kule z tylnego siedzenia auta. Po chwili
otworzył drzwi z mojej strony i podał mi do rąk potrzebne mi w tej chwili do chodzenia
kule, po czym pomógł mi wysiąść. Powolnie, bo powolnie, ale z cierpliwie idącym
Kubą u mojego boku, jakoś doczołgałam się do budynku, w którym na szczęście
winda działała jak należy. Choć coś dobrego. Chwilę później oboje staliśmy już
przed drzwiami od naszego mieszkania. Kuba włożył klucz do zamka, ale nie
przekręcił go w nim od razu, tylko spojrzał na mnie i zapytał:
- Gotowa?
Uśmiechnęłam się i
pokiwałam twierdząco głową. Mimo że ewidentnie coś ściskało mnie w żołądku na
myśl o spotkaniu z Aśką i Semirem, wiedziałam, że kiedyś musi to nastąpić. A im
szybciej, tym lepiej. Chyba. Trzeba wrócić do rzeczywistości. Kuba widząc jednak, że wszystko jest ze mną w
porządku i że nie mam zamiaru uciekać stąd gdzie pieprz rośnie, uśmiechnął się jeszcze
pokrzepiająco w moim kierunku, po czym wreszcie otworzył drzwi. Taszcząc mój bagaż jako pierwszy wszedł do środka, bym ze spokojem mogła wejść za nim. Doskonale bowiem
wiedział, jak bardzo mnie irytuje, gdy ktoś musi czekać za mną, bo ja coś wolniej
robię od tej osoby.
- Jesteśmy! – krzyknął Kuba,
odkładając walizkę pod ścianę i pomagając mi rozebrać się z zimowej odzieży.
Wciąż bowiem dość
kiepsko radziłam sobie z tym, że od wczoraj miałam problemy z poruszaniem się
przez moje ograniczone ruchy. Zawsze wszystko robiłam sama, byłam cholernie
samodzielna, a teraz brakowało mi cierpliwości do samej siebie, a moje powolne
chodzenie mnie wręcz frustrowało. Całe szczęście, że to tylko dwa tygodnie w tym
bucie stabilizującym, bo gdybym miała spędzić w gipsie kilka miesięcy jak
wtedy, po wypadku sprzed 6 lat, to chyba bym szału dostała. Jak ja mogłam to
wtedy tak dobrze znosić?
- Świetnie sobie radzisz
– usłyszałam głos Kuby, który chyba po mojej minie domyślił się, co mi chodzi
po głowie.
Westchnęłam i pokiwałam
przecząco głową, ale nie zdążyłam mu słownie zaprzeczyć, bo w korytarzu pojawił
się Semir z szerokim uśmiechem na ustach i już szedł w naszym kierunku, by się przywitać.
- Myślałem, że znad
morza to się wraca z opalenizną… – mruknął na sam początek, po czym uściskał się z
Kubą. – Fajnie jednak, że nawet bladzi, ale że już wróciliście do domu – dodał
z uśmiechem, witając się ze mną i w ogóle nie zwracając uwagi na moją kontuzję.
Zawsze wiedziałam, że
Bośniak nie należy do wybitnie spostrzegawczych osób, ale żeby aż tak
ewidentnej rzeczy nie zauważyć? No chyba, że on po prostu się boi, jaka będzie moja
reakcja, gdy choć słowem wspomni na ten temat… Ale przecież ja wcale taka
straszna nie jestem, żeby się mnie aż tak bać, no nie?
- O Boże, Lila, co ci
się stało? – nie, źle myślicie, to nie Semir się opamiętał. To Asia właśnie
weszła, a raczej wczołgała się do pomieszczenia (w końcu to ostatnie tygodnie
jej błogosławionego stanu, nic więc dziwnego, że trudno jej się chodzi z takim
brzuchem) i spojrzała z przestrachem na moją nogę.
- Chodniki w Gdańsku nie
są tak równe jak w Poznaniu – odpowiedziałam enigmatycznie.
- Nasze jakoś też
przykładem nie świecą… – wtrącił się Semir, bo któż by inny?
- Tylko, że w chodzeniu
po dziurach w naszych chodnika jestem już przyzwyczajona - wyjaśniłam mu, patrząc na niego bykiem.
- Ale to nic poważnego?
– zainteresowała się Asia, ignorując kompletnie naszą wymianę zdań na temat
stanu używalności chodników w polskich miastach.
- To tylko skręcenie
stawu skokowego, dwa tygodnie w tym bucie i po bólu – odpowiedziałam z
uspokajającym uśmiechem na ustach, poklepując się po kontuzjowanej nodze.
- Właśnie, Lila, wieczorem
idziemy do chirurga – przypomniał mi Kuba, zajęty odwieszaniem kurtki, która co chwila spadała z wieszaka.
- Ale bez herbaty was
nie stąd wypuszczę – powiedział… Semir? Niech mnie ktoś uszczypnie, bo nie
wierzę w to!
Po tych słowach Bośniak zniknął
w kuchni, zanim zdążyłam się ponabijać z niego, że podczas naszej nieobecności został kurą domową. Ale żeby móc mu dogryźć,
najpierw musiałabym wyjść z szoku po jego bądź co bądź dziwnym zachowaniu (choć
chyba tylko dziwnym dla mnie, bo reszta przyjęła to bez jakiegokolwiek zaskoczenia, jakby Semir zawsze raczył nas takimi słowami).
Kuba w międzyczasie również zdążył zniknąć z korytarza. Poszedł do swojego, a
od soboty mojego, pokoju, aby zanieść tam moją walizkę. Zostałyśmy więc z Asią same.
I dopiero teraz domyśliłam się, że był to przemyślany zabieg chłopaków, którzy
chyba chcą doprowadzić, abyśmy się wreszcie pogodziły. Spiskowcy.
- Wiesz Lila… - zaczęła
Asia.
- Posłuchaj… - zaczęłam.
A najlepsze, że
zrobiłyśmy to dokładnie w tym samym momencie, jak w filmach, co sprawiło, że się do siebie
uśmiechnęłyśmy szeroko i choć trochę rozluźniłyśmy.
- To może ja zacznę –
zaproponowałam, a Kawecka pokiwała głową na znak, że się zgadza. – Chciałabym
cię przeprosić. Nie powinnam była tak gwałtownie reagować na twoje słowa.
Nie usprawiedliwia mnie to, że mnie zaskoczyłaś. Gdybym była dobrą
przyjaciółką, to bym się zorientowała, że coś się święci – pokajałam się.
- Nie, to moja wina –
zaprzeczyła szybko Aśka. – Powinnam była cię jakoś do tego przygotować… Przechodziłaś trudny czas, miałaś prawo się tego nie zauważyć. Poza
tym, nie powinnam była mówić tego, co wtedy powiedziałam, zwłaszcza, że znam prawdę. Nie usprawiedliwia mnie to, że się na ciebie zdenerwowałam, przecież
spodziewałam się jak zareagujesz na tą wiadomość. Wiem, że były to dla ciebie
bardzo krzywdzące i niesprawiedliwe słowa…
- Były, ale ja też
powiedziałam o wiele za dużo. Poniosły mnie nerwy, wybacz – uśmiechnęłam się
niemrawo. – Przecież to jest twoje życie, jesteś już dorosła i odpowiedzialna,
więc na pewno wiesz co robisz. A ja powinnam cię wspierać, a nie podcinać ci
skrzydła...
- Strasznie mi cię
brakowało, wiesz? – zapytała retorycznie Kawecka, przytulając się do mnie. – To
było tylko kilka dni, a ja nie mogłam znaleźć sobie miejsca. A zwłaszcza, że
rozstałyśmy się w gniewie… - mruknęła smutno.
- Nie powinnaś się teraz
tak stresować – upomniałam ją, obejmując szczelniej. – Wiedz więc, że jak
zawsze, także i teraz możesz na mnie liczyć. Nie będę się wtrącać nieproszona w
twoje życie, ale musisz mi też dać trochę czasu, abym w pełni zaakceptowała
wasz związek – poprosiłam.
- Wiem, że Semir cię
skrzywdził i wiem, że znasz go z tych najgorszych czasów, i naprawdę wszystko
rozumiem – odpowiedziała mi ze spokojem Aśka.– Najważniejsze, że już wszystko
sobie wyjaśniłyśmy.
Pokiwałam twierdząco
głową na jej stwierdzenie. Najważniejsze było to, że się pogodziłyśmy. Udało
się nam dogadać i wyjaśnić sobie ostatnie nieporozumienia. Kamień spadł mi z
serca, naprawdę. Bałam się bowiem, że Asia nie będzie chciała ze mną gadać po
tym jak na nią wtedy naskoczyłam. Miałam tą świadomość, że obie nigdy nie zapomnimy tych kilku gorzkich słów, które powiedziałyśmy sobie nawzajem, ale
najważniejsze było to, że udało nam się je sobie wybaczyć.
- Ooooo – usłyszałyśmy z
boku dwa głosy, które przerwały ciszę w mieszkaniu.
To rozczulenie wydobyło
się z ust Kuby i Semira, którzy stali po przeciwległych stronach pomieszczenia, jeden w kuchennych drzwiach, a drugi w pokojowych, i
przyglądali się nam z uwagą i z uśmiechem na ustach. Dam sobie rękę uciąć, że
cały czas podsłuchiwali i stali tam tak w pełnej gotowości, aby zainterweniować, kiedy coś
poszłoby nie tak. Po ich myśli, oczywiście.
- Możemy się dołączyć? –
zapytał roześmiany Semir.
I nie czekając nawet na
jakiekolwiek pozwolenie z naszej strony, obydwaj w podskokach podeszli do nas i
przyłączyli się do masowego przytulania się na środku mieszkania.
- Tulimy! – krzyknął
rozradowany Semir, ściskając nas tak mocno, że aż coś mi gruchnęło w kościach.
- Za dużo Teletubisiów –
odgryzła się mu Aśka, ale przez to, że była w środku naszego "miśka", nie mogła zdzielić
Bośniakowi przez głowę, mimo że ewidentnie bardzo chciała to zrobić.
Semir niezrażony niezbyt
zachwyconą miną swojej ukochanej, dalej chciał ciągnąć ten temat, jednak Kuba
zgromił go spojrzeniem, aby przestał się już wygłupiać. Założę się, że Bośniak
właśnie chciał nam oznajmić, którym Teletubisiem jest. I jak ja mam uważać go za odpowiedzialnego faceta? No powiedzcie, jak? Za to Kuba ostatnio
coraz częściej mnie zaskakuje swoim zachowaniem, które teraz było nad wyraz
poważne (jak na niego). Jeszcze nie tak dawno, to razem z Semirem licytowałby
się, który z nich jest którym Teletubisiem, a teraz sam doprowadza Bośniaka do
porządku. Koniec świata bliski, mówię wam.
- Nawet nie wiecie jak
się cieszę, że wreszcie się pogodziłyście – swoimi odczuciami podzielił się z nami
Wilczek.
- A dlaczego miałyby się
nie pogodzić? – zapytał retorycznie Semir. – Obydwie się teraz czołgają, niż normalnie chodzą, więc to wiadomo, że jedna drugą zrozumie – zachichotał.
Widocznie chęć do
wygłupów i głupich docinek mu nie przeszła. Aśka jednak miała już tego serdecznie dosyć, bo
gdy tylko to usłyszała, wyswobodziła się z naszych objęć, przez co całe
przytulanie i cudowną atmosferę szlag trafił.
- Ty się tu już lepiej
nie wymądrzaj – powiedziała do Semira ostro – tylko idź do kuchni i zrób tą
herbatę, bo zaraz czajnik wyleci w powietrze i zrobi dziurę w suficie.
Jednocześnie w podłodze Huberta - dodałam w myślach. Doskonale też wiedziałam, że każdemu w pokoju ta myśl przeszła teraz przez głowę, tylko nikt nie wypowiedział jej na głos. Na szczęście, bo po co do tego wracać? Tymczasem Semir zrobił
niepocieszoną minę na słowa Asi, ale posłusznie sobie poszedł, mrucząc coś pod
nosem na temat ciążowych hormonów i tego, że nikt się nie zna na żartach. My natomiast postanowiliśmy przenieść się wgłąb mieszkania, a konkretniej to do salonu.
- Brawo – poklepałam Asię
po ramieniu. – Trzymaj go krótko i nie daj sobie wejść na głowę – dodałam,
siadając obok niej na kanapie i czekając na herbatę, którą Semir miał nam za
chwilę podać.W końcu obiecał, niech robi.
Asia jednak niczego mi
nie odpowiedziała. Ani się nie zaśmiała, ani nie obraziła się na mnie za moje słowa.
Przyjrzałam jej się więc uważnie, aby zorientować się, co się dzieje i zauważyłam grymas na jej twarzy. Nie jakiś foch, ale grymas bólu.
- Asiu, coś nie tak? Źle
się czujesz? – spytałam z troską.
Dziewczyna naprawdę nie
wyglądała najlepiej. I że ja dopiero teraz to zauważyłam?
- Nie – zaprzeczyła mi,
mimo że jej mina mówiła coś zupełnie innego. – Wszystko w porządku.
- Ty mnie przestań
czarować, bo przecież widzę, że coś jest nie tak – nie dałam się jej zbyć. – Co się
dzieje? Coś z dzieckiem? – zapytałam niespokojnie.
- No dobrze, masz rację
– przyznała się z ciężkim westchnieniem. – Od rana nie najlepiej się czuję, ale teraz… nie to
niemożliwe, ale boję się, że się zaczyna – powiedziała ze strachem.
- Rodzisz? – spytałam ją,
robiąc wielkie oczy.
- Nie wiem – pokręciła
głową. – Ale to jest przecież za wcześnie… Jeszcze mam trzy tygodnie.
Była wystraszona i
zdezorientowana. Wiedziałam, że ktoś musi wziąć się w garść i że to ja powinnam
być tą osobą. Ktoś musi zapanować nad sytuacją. Dlatego szybko złapałam ją za rękę, wzięłam kilka uspokajających
wdechów i zadecydowałam:
- Tylko spokojnie, Asiu,
nie denerwuj się. Zaraz zadzwonię do doktora Grabowskiego i powiem mu, że źle
się czujesz i że zaraz cię przywieziemy do szpitala, żeby sprawdzić, czy
wszystko jest w porządku – mówiłam, wstając już z kanapy i chcąc iść znaleźć komórkę,
aby móc zadzwonić. Zapomniałam jednak o mojej chorej nodze, więc tak szybko jak
wstałam, tak szybko też usiadłam z powrotem. – Kuba, przyniesiesz mi telefon?!
– krzyknęłam więc, ponownie łapiąc Aśkę za rękę i przyglądając jej się z
niepokojem.
- Jasne, Lila! Masz go w
torebce? – Wilczek odkrzyknął mi z łazienki, w której aktualnie przebywał.
- Tak, tylko szybko! –
dorzuciłam.
Kiedy tylko to
powiedziałam, Aśki mina zmieniła się drastycznie. Była jeszcze bardziej
przerażona niż przed chwilą.
- Co się dzieje? –
spytałam ją, od razu zauważając zmianę jej nastroju.
- Właśnie odeszły mi wody –
szepnęła ledwo słyszalnie. Była tak wystraszona, że zaczęłam się martwić, czy
zaraz mi tu nie zemdleje.
- Spokojnie, Asiu, oddychaj
– mówiłam najłagodniej jak umiałam, mimo że Kawecka ściskała mi rękę z taką
siłą, której się po niej nie spodziewałam. – Semir! Kuba! Chodźcie tu szybko! –
krzyknęłam, starając się zachować chłodną głowę, mimo że sama byłam nieźle
wystraszona.
To działo się za szybko
i nikt z nas nie był na to przygotowany. Bałam się, jak chłopaki zareagują, ale
miałam nadzieję, że nie będę musiała się o nich martwić, tylko wszyscy skupimy
się, by jak najszybciej pomóc Asi. Kuba zjawił się od razu po moim wezwaniu,
podając mi telefon. Semir natomiast szedł spokojnie, niosąc szklanki z herbatą
w ręce.
- Zostaw tą herbatę! –
napadłam na niego, bo jego spokój mnie wręcz zirytował. – Aśka rodzi! – krzyknęłam.
I chyba powinnam mu to
oznajmić delikatniej, ale nie było na to czasu, zwłaszcza, że Aśki mina coraz
bardziej świadczyła, że odczuwa coraz większe bóle. Jaka więc była reakcja
Bośniaka na moje słowa? Otóż taka, że komplet naczyń w tym domu zmniejszył się o dwie
szklanki, które Semir miał teraz w ręce i które właśnie z hukiem upadły na podłogę. Nie dość, że teraz na środku salonu leżały kawałki szkła, to jeszcze owe szkło było skąpane we wrzątku. Bośniak jednak kompletnie
się tym nie przejął, od razu przeskoczył przez bałagan, który sam narobił i
dopadł do Kaweckiej.
- Spokojnie, kochanie,
tylko spokojnie – mówił, mimo że on sam wyglądał, jakby za chwilę miał paść na
zawał.
- Dobra, nie czas na
pogaduchy, jedziemy do szpitala – zadecydowałam, bo jakoś nikt się do tego nie kwapił. – Semir idź po Aśki kurtkę i
buty i pomóż jej się ubrać. Kuba, ty poprowadzisz samochód, ok? Bo on by nas jeszcze na
jakieś drzewo wpakował i tyle by było. Weź tylko torbę podróżną z Asi pokoju i idź na dół, a my
zaraz zejdziemy. Dobrze, że spakowałyśmy się już dawno… - mówiłam wciąż i mówiłam, i na szczęście, nikt mi nie przerywał, bo nie wiem jak by się to skończyło dla tej "odważnej" osoby.
Wydawało mi się, że
dzięki temu Asia lepiej znosi tą sytuację. A poza tym, ja sama lepiej ją
znosiłam, gdy dużo mówiłam. Zawsze w sytuacjach kryzysowych dostawałam tzw. słowotoku. Semir tymczasem wstał pośpiesznie ze swojego
miejsca, kompletnie zapominając o szkodach, jakie przed chwilą narobił w
salonie i przez to prawie wywalił się na odłamki szkła, wciąż leżące na
podłodze.
- Ty ciapo, uważaj na
siebie! – krzyknęłam na niego, odbierając od Kuby swoją kurtkę. Przynajmniej
ten nie stwarzał na razie żadnych problemów. – Nie mamy czasu wieźć cię na izbę
przyjęć, a poza tym Asia cię teraz potrzebuje zdrowego, ale nie całego we krwi –
dodałam, uspokajając Asię, która nie dość, że była wystraszona tym co się
dzieje, to jeszcze Semir nie ułatwiał jej sprawy swoim zachowaniem.
Bośniak pokiwał tylko
głową, że się poprawi, po czym już zdecydowanie uważniej wrócił do Asi i pomagał
jej się ubrać. Kuba tymczasem zabrał rzeczy, które spakowaliśmy jakiś czas
temu na wypadek takiej sytuacji i poszedł odpalić samochód. Ja kuśtykałam po
mieszkaniu, sprawdzając, czy wszystko jest wyłączone i zbierając nasze komórki
i tym podobne rzeczy ze stołów.
- Asia, dasz radę zejść?
– spytałam dziewczynę, widząc jaką ma minę, kiedy Semir pomógł jej wstać z
kanapy.
Ta pokiwała tylko głową
i z eskortą Bośniaka powoli ruszyła do wyjścia.
- Semir, a nie
zapomniałeś o czymś? – spytałam, trzymając jego kurtkę w rękach.
Kręcąc głową z dezaprobatą,
zarzuciłam mu ją tylko na ramiona i ruszyłam za nimi. Gdyby nie ja, to jeszcze by nabawił się
zapalenia płuc i byśmy dwie osoby odwiedzali w szpitalu. Wróć, trzy osoby, w końcu Asię, dziecko, no i Semira.
- A ty Lila, dasz sobie
radę sama? – spytał Bośniak, obejmując Asię szczelniej w pasie i spoglądając z uwagą na moje poczynania.
- Jasne – powiedziałam,
zamykając drzwi od mieszkania.
Kilka minut zajęło nam
zejście na dół. Asia szła powoli z wiadomych powodów, a ja z tą nogą też zbyt
szybka nie byłam. Całe szczęście, że w tym bloku mamy windę, bo po schodach z
nami obiema to chłopaki mieliby naprawdę dwa światy. Że też akurat teraz musiałam
nabawić się tej przeklętej kontuzji! Przez nią czułam się, jakbym sprawiała wszystkim
więcej kłopotu niż pożytku. Jakoś jednak bez wielkich problemów udało nam się
zapakować do auta Kuby. Siedziałam na tylnym siedzeniu i trzymałam Asię za rękę,
jednocześnie rozmawiając z doktorem Grabowskim przez telefon i informując go o tym, że za
kilkanaście minut będziemy w szpitalu na Polnej, bo Asia rodzi. Czułam się w tej chwili trochę jak w filmie
akcji, Kuba tak szybko jechał przez poznańskie ulice. Dobrze, że nie było
żadnych korków, nieprzewidzianych sytuacji na drodze, patroli policji, ani niczego takiego (oby tylko jakiś fotoradar tu nie stał, bo zapłacimy mandat i to dość spory), bo nie wiem, jak byśmy to znieśli. I tu
nie chodziło nawet o Asię, raczej bardziej o Semira, który był strasznie blady i wyglądał
jakby miał zaraz zemdleć.
- Semir, nie zapominaj o
oddychaniu – powiedziałam mu. – Oddychaj razem z Asią, ok?- poprosiłam go.
Bośniak, siedzący na przednim siedzeniu auta, pokiwał tylko głową na znak, że rozumie i
cały czas obrócony w naszą stronę patrzył z troską na Asię i razem z nią
zaczął miarowo oddychać. Mam nadzieję, że mu to pomoże...
- Za chwilę będziemy –
poinformował nas Kuba, który chyba jako jedyny zachowywał w tej sytuacji zimną krew. I całe
szczęście.
Boże, jak dobrze, że dzisiaj wróciliśmy do Poznania, a nie na przykład jutro, bo aż strach pomyśleć, co by było, gdyby Aśka zaczęła rodzić, a nas w tym momencie przy niej nie było. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak sytuacja mogłaby się potoczyć. Semir był mocny w gadce, ale jak przyszło co do czego, to bardziej się bał niż przyszła matka. A
tak to przynajmniej ktoś panował nad sytuacją. Albo próbował jakoś nad nią zapanować... Na szczęście miałam obok siebie Kubę, który chyba najbardziej to wszystko znosił, a dzięki temu i ja byłam silna.
________________________
Obiecałam nowy w lutym, oto jest. Jestem
ciekawa czy ja kiedyś przestanę się tak rozpisywać, żeby jeden wątek zmieścić w
jednym rozdziale? Na razie się na to nie zanosi i dlatego na dalszy ciąg
akcji „poród” musicie trochę poczekać. A co się dalej wydarzy? Hmmm... Niektórzy z was
się trochę domyślają, co mi chodzi po głowie. Mam jednak nadzieję, że całą resztę zaskoczę dalszym ciągiem akcji.
Jakubas Wilkas od dziś, czyli Kuba wreszcie znalazł dla
siebie nowy klub. Na Litwie, a konkretniej w Wilnie.
Powodzenia Wilczek! Trzymam za ciebie kciuki!
A
poza tym niedzielne zwycięstwo 0:4 z Ruchem Chorzów na początek rundy wiosennej
wprawiło mnie w tak dobry nastrój, że aż zaczęłam pisać następne rozdziały, żeby mieć na zapas, w razie czego. Nie
dość, że tym zwycięstwem zbliżyliśmy się do Legii już tylko na jeden punkt, to jeszcze zaprezentowaliśmy
się całkiem nieźle. Oby tak dalej, chłopaki! Szkoda tylko, że nikt jutro nie chce ze mną iść na mecz, bo chętnie bym was zobaczyła w akcji...