Od kiedy Asia z Lilką wróciły ze szpitala, dom znów ożył. Jest
dokładnie tak jak dawniej, a może nawet jeszcze bardziej tłoczno? Ale to nie
robi mi żadnej różnicy, bo naprawdę tęskniłam za tym gwarem, który w ciągu
ostatnich dni opanował nasze mieszkanie. Lechitów można było spotkać dosłownie
wszędzie – w łazience, w pokoju, w kuchni, w szafie, w lodówce, na kanapie, pod
stołem, na balkonie, na parapecie… Opanowali nasze mieszkanie niczym zagłada
Ziemi przez obcych w filmach science-fiction i to nie tylko podczas powitania
dziewczyn, ale w ciągu następnych kilku dni. Aż przypomniały mi się czasy,
kiedy to praktycznie cały zespół Lecha Poznań próbował się zmieścić w malutkim
mieszkaniu Ivana, w którym wraz z nim mieszkałam po moim wypadku (tak, tym,
który zniszczył mi moją pływacką karierę…). Zmieszczenie się w tamtejszym lokum
było o wiele trudniejsze niż teraz, bowiem była to zwykła kawalerka, w której
ledwo co wygospodarowaliśmy z Djuką oddzielne pokoje dla naszej dwójki. Ale
wtedy jakoś nikomu tak mało miejsca nie przeszkadzało, byliśmy piękni i młodzi…
Ech, aż chciałoby się powiedzieć: „jakie to były piękne czasy!” Ale jedno się
nie zmieniło – w słownikach Lechitów do tej pory nie ma słowa: „niemożliwe”.
Oni go nie uznają pod żadną postacią i pewnie dlatego wciąż potrafią się całą
zwariowaną grupą zmieścić w naszych czterech ścianach. I znów im się to udało,
jak kiedyś. Mogłam więc teraźniejszą sytuację bezkarnie nawiązywać do tej z przeszłości,
bo jako jedna z nielicznych w tym gronie, doskonale ją pamiętałam. Minęło
przecież kilka ładnych lat i większość ówczesnych graczy Kolejorza już z nami
nie ma, dlatego ci teraźniejsi nic na tamten temat powiedzieć nie mogą, bo po
prostu tego nie pamiętają. Jest jednak kilka różnic, które wytworzyły się przez
ten czas, mimo że aktualna sytuacja dość dobrze przypominała mi tą sprzed lat...
W tamtym okresie bowiem wszyscy przychodzili do mnie, aby
mnie czymś zająć i w ten sposób odciągnąć mnie od myśli o tym przykrym
wydarzeniu, które mnie spotkało. Lechici jak zawsze poprawiali mi humor – to
się nie zmieniło do dnia dzisiejszego. Często też ich wizytom kierowało coś
zupełnie innego – a mianowicie obiadki, które z nudów zaczęłam gotować (przed
tym wypadkiem nie miałam przede wszystkim czasu, aby szkolić się kulinarnie,
wtedy to treningi przesłaniały mi cały świat…). Musiałam sobie jakoś zająć tą
nadwyżkę wolnego czasu, którego wcześniej z powodów treningów nie miałam. Poza
tym nie mogłam zwariować, kiedy siedziałam sama w mieszkaniu, bo chłopaki byli
na treningach, czy na wyjazdach. Wyjść sama z domu nie mogłam i to przez długi
czas, ale kiedy już odzyskałam trochę sprawności, mogłam się zająć domowymi
czynnościami, które pomagały mi niemyśleniu. A do tego w tamtym czasie
większość Lechitów było jeszcze kawalerami bez jakiejkolwiek wizji na
małżeństwo. Nawet większość z nich nie miała zamiaru zrezygnować z
kawalerskiego staniu, w którym było im tak dobrze, a teraz… teraz to większość
z nich jest już przykładnymi mężami (i dobrze, bo chyba bym zwariowała, muszą
wykarmić ich wszystkich!). Ech, jak to życie potrafi człowieka zmienić…
Poza tym podstawową różnicą jest to, że teraz Lechici nie
przychodzą do mnie, a do mojej małej imienniczki. Lilianka bowiem zdobyła serca
wszystkich od pierwszego wejrzenia, a może bardziej od pierwszego uśmiechu.
Wszyscy się nią zachwycają, że jest taka śliczna i grzeczna. Na prawo i lewo
można było usłyszeć rozmowy, typu – a tym jest podobna do mamy, tym do taty. A jeśli
już o ojcu małej mowa, to Semir kompletnie oszalał na jej punkcie! Pękał z dumy
na każde słowo o Lilce, był gotowy zrobić dla niej dosłownie wszystko. Nigdy bym
go o coś takiego nie posądziła… Zachowywał się jak nie dawny Semir-bajerant, a
jak prawdziwy ojciec, co mnie bardzo cieszyło, bo to pokazywało, że nie miałam
co do niego racji. I mimo iż bardzo nie lubię przyznawać się do błędu, to w
takim wypadku nawet mogę to uczynić. Byleby Asia była szczęśliwa i byleby małej
niczego nie brakowało.
- Nigdy bym nie pomyślała, że taka mała kobietka może już
mieć tak wielki wianuszek adoratorów – zaśmiałam się.
Ta refleksja nasunęła mi się poprzez przyglądanie się
piłkarzom i ich drugim połowom zgromadzonym wokół Semira trzymającego Lilkę na
rękach. Wszyscy, którzy byli w tym kręgu zainteresowań, wydawali z siebie
„ochy” i „achy” na temat małej.
- Po matce chrzestnej – zaśmiał się Ivan, siedzący obok mnie
i nie biorący udział w tym powszechnym zachwycaniu się małą Kawecką.
On i Aga już zdążyli się pozachwycać Lilianką, byli bowiem
jednymi z pierwszych naszych gości w dniu dzisiejszym, dlatego teraz oddali
pole do popisu kolejnym odwiedzającym nas.
Tymczasem ja pokręciłam przecząco głową, ale Lechici
zgromadzeni w pomieszczeniu nie dali mi dojść do słowa, abym mogła powiedzieć,
że się nie zgadzam. Stwierdzili bowiem, że Djurdjević ma stuprocentową rację i
nie chcą słyszeć żadnego sprzeciwu z mojej strony. Nawet Asia nie oburzyła się,
że Ivan ją pominął. Przecież to raczej po biologicznej matce się coś
dziedziczy, a nie po ciotce, z którą tak naprawdę nie ma się żadnych więzów
krwi… Ale ja się nie będę spierać.
Zignorowałam więc tą uwagę, jak to robię w piłkarskim
gronie, które mi zazwyczaj dokucza i z którym nie mam specjalnej ochoty, by się
kłócić. Zwłaszcza, że stałam na straconej pozycji – ich było więcej, a ja sama.
Nie przegadałabym im, choćbym nie wiem co zrobiła i jakich użyła argumentów.
Czasami więc umiejętność ignorowania ich komentarzy jest naprawdę bardzo
przydatna.
Siedziałam więc sobie na kanapie i mieszałam powolnymi
ruchami cukier w kawie, rozglądając się po pomieszczeniu. Młodzi grali w FIFĘ,
jak kiedyś nierozłączna czwórka poznańskiego zespołu – Wilk, Semir, Lewy i
Peszko. Teraz jeden z nich ma nawet zakusy, by wylądować na okładce tej gry,
drugi narobił sobie ostatnio problemów, a trzeci właśnie rozpoczyna swoją
przygodę w Gdańsku. Tylko czwarty został w Poznaniu, ale z tego co widzę, to
pewnie nie na długo… Choć chyba w aktualnej sytuacji decydujący głos będzie
miała Asia, a nie on i jego konflikt z tenerem, który powoli już się nie da
ukryć… Przeniosłam swój wzrok na trójkę siedzącą obok mnie. Ivan, Dima i Kotor,
bo to o nich mowa, rozmawiali o czymś z zawziętością. I mimo ich bliskiego
położenia, nie wiedziałam o czym dyskutują. Nie chciałam podsłuchiwać, czy tym
bardziej się wtrącać, jakoś dzisiaj nie miałam na to specjalnej ochoty… Asia
tymczasem siedziała w fotelu naprzeciwko mnie i mi się przyglądała badawczo
znad kubka z herbatą. Odkąd wróciła do domu, bardzo często czuję na sobie jej uważny
wzrok, jakby chciała się upewnić, czy wszystko u mnie w porządku. Pewnie to ma
związek z wizją jej przeprowadzki – ostatecznie bowiem ustaliła z Semirem, że
będzie przenosić się do niego stopniowo. Etapami będą przenosić jej rzeczy do
Bośniaka (choć zbyt wiele ich nie było, w końcu przyjechała tu z jedną
walizką…), tak że za jakiś tydzień, góra dwa znów będę tu sama. Wstępnie
ustaliliśmy, że jej wyprowadzka nastąpi wtedy, kiedy zdejmą mi ten but z nogi i
wreszcie na nowo będę się mogła normalnie poruszać. Zachowanie dziewczyny
jednak jasno wskazuje na to, że zanim się wyprowadzi, musi sprawdzić, czy
wszystko ze mną w porządku. Dlatego miałam się na baczności, aby nie dać jej
jakichkolwiek podejrzeń – nie chciałam, aby rezygnowała ze swoich planów z
mojego powodu. Ja sobie poradzę, będzie mi samej ciężko, ale już nie raz byłam
w takiej sytuacji. Nie pokażę jej, że czuję się samotnie, nic z tego. W końcu
nic mi się nie stanie.
Ale wracając do ludzi zgromadzonych w pomieszczeniu – oprócz
wcześniej wymienionych było jeszcze kilka grupek zlokalizowanych po mieszkaniu,
w tym wianuszek adoratorów małej Lilianki, w skład którego nie wchodzili tylko
piłkarze, ale również ich partnerki, które dziś postanowiły nas odwiedzić. A
skład osobowy tego grona wciąż się zmieniał. I naprawdę mogłoby się wydawać, że
wszyscy bawią się wyśmienicie, jednak ten obraz burzyła jedna osoba.
Jasmin siedział na parapecie i tępo wpatrywał się w obraz za
oknem. Był jedynym w tym gronie niezainteresowanym aktualnie toczącymi się
wydarzeniami. Na nic nie zwracał swojej uwagi, zapewne błądząc myślami w
przestworzach. Z boku wyglądało to trochę, jakby reszta zmusiła go, by tu
przyszedł. Wyglądał dokładnie tak, jak wtedy, gdy przyjechał do Poznania.
Och, pamiętam ten dzień. To była jedna z pierwszych
nasiadówek piłkarzy w nowym sezonie, a raczej podczas okresu przygotowawczego
do nowego sezonu. Siedzieliśmy wtedy w ogrodzie u Piotra Reissa, zapewne
świętując jakieś niecodzienne święto. Chłopcy bowiem już tak mają, że żadnej
okazji do wspólnego imprezowania nie przepuszczą – czy to dzień paskudy, czy
sekretarki, czy sprzątania biurka – każda okazja była dobra, aby się spotkać. Na
tamtą nasiadówę przyprowadził mnie Kuba, bowiem wtedy jeszcze nie byłam stała
bywalczynią „lechowych” salonów. Wilk się jednak uparł, a jak on się uprze, to…
nie ma zmiłuj. Tak jest po dziś dzień… No i siedzieliśmy sobie i śmialiśmy się
z czegoś w najlepsze, gdy na ogród przyszedł spóźniony Ivan (co mu się
praktycznie nigdy nie zdarza). Powód jego braku punktualności wyjaśnił się
chwilę później – Djuka bowiem został zobligowany do pokazania nowemu piłkarzowi
miasta. Odkąd przyjechał do Poznania, to on trzymał pieczę nad wszystkimi
piłkarzami z Bałkanów, a Jasmin był jednym z nim. I pierwsze co Djurdjević
zrobił, to przyprowadził go do nas, aby nas wszystkich poznał, zwłaszcza że
była ku temu okazja. Pamiętam, jaki Jasiek był wystraszony, gdy Ivan tłumaczył
mu, kto jest kim, jaką pełni funkcję i z kim jest spowinowacony. Widać było, że
bramkarz nie bardzo nas ogarniał, pewnie z przejęcia tym spotkaniem – w końcu
wchodził w nowe środowisko i towarzystwo rozmawiające w innym języku. A do tego
jego wrodzona nieśmiałość w niczym mu nie pomagała. Z czasem jednak bramkarz
się rozkręcił i nie ukrywam, że maczałam w tym swoje palce… Ale może lepiej nie
wdawajmy się w szczegóły?
Trzymając kubek z kawą w dłoniach dokuśtykałam się więc do
parapetu, na którym siedział bramkarz i spojrzałam za okno, w miejsce, w które
miał utkwiony swój wzrok. Samochody jeździły z takim samym natężeniem, jak co
dzień, pieszych spieszących się gdzieś było równie dużo, tramwaje również
jeździły tymi samymi trasami – nic więc się nie zmieniło, co mogłoby zaciekawić
bramkarza w taki stopniu, by ten był czymś tak bardzo zaabsorbowany, jak teraz,
jednocześnie ignorując towarzystwo w pokoju. Dziwna była ta jego obojętność, doszłam
do wniosku, że musi go coś trapić. Wdrapałam się więc na parapet obok niego,
aby poczuł czyjąś obecność obok siebie. Nie miałam zamiaru zmuszać go do
zwierzeń, jednak chciałam, aby wiedział, że jestem i może ze mną porozmawiać o
tym, co go męczy.
On jednak w ogóle nie zwrócił na mnie uwagi, jakby nie
zauważył, że siedzę obok niego. A tego nie dało się nie zauważyć, bo z moją
chorą nogą narobiłam sporo hałasu, zanim się usadowiłam na parapecie.
- Jeśli chcesz, abym sobie poszła, to powiedz – mruknęłam po
dość długiej chwili ciszy, podczas której chłopak nie odrywał wzroku od szyby.
A może szyba jest brudna i on mi daje do zrozumienia, że wypadałoby
umyć okna? – pomyślałam, ale zaraz popukałam się w czoło. Jasmin może i w swoim
mieszkaniu miał porządek, jednak nigdy by w żaden sposób nie zasugerował komuś
innemu, aby wziął się za sprzątanie.
- Nie, zostań, nie przeszkadzasz mi – szepnął blondyn, nie
patrząc na mnie w ogóle, ale swoimi słowami wyrywając mnie z zamyślenia.
- Wiesz, że jeśli nie chcesz tutaj być, to nikt cię do tego
nie zmusza, możesz wracać do domu. Ja się nie obrażę, Asia i Semir zapewne
także nie – mówiłam, myśląc, że może reszta go zmusiła, aby tu dzisiaj
przyszedł, mimo że ten nie miał na to ochoty.
- W domu jest jeszcze gorzej, odkąd Laura wyjechała –
powiedział, spoglądając wreszcie na mnie.
Miał smutne oczy, kiedy wspomniał o swojej dziewczynie. Od
razu go zrozumiałam. Został sam, kiedy Laura wyjechała na zawody i na pewno mu
źle, gdy siedzi sam w swoich czterech ścianach. A wyrwanie się do innych
najwidoczniej też mu w niczym nie pomaga, bo mimo gwaru, myśli o niej, zapewne
zastanawiając się, co w tej chwili robi jego dziewczyna.
- Tęsknisz za nią – to nie było pytanie, a stwierdzenie,
które padło z moich ust.
Ja również tęskniłam, może nie w takim samym sensie, jak
Jasiek, ale naprawdę brakowało mi Kuby. Z każdą chwilą coraz bardziej…
- Tak, to prawda – przytaknął Jasmin. – Ale może tęsknota
nie byłaby taka zła, gdybym nie bał się, że jej się coś stanie. Rajdy są
nieprzewidywalne, a ona mimo swoich umiejętności, o których nie raz się
przekonałem, jest nowicjuszką. A przecież nawet perfekcyjnym kierowcom z
długoletnim stażem zdarzają się koszmarne wypadki. Nie chcę, abyśmy drugi raz
przechodzili przez szpitale i leczenie, nie wiem jak byśmy to znieśli…
Co prawda mało o Laurze wiem od samych zainteresowanych. Nie
rozmawiałam z nimi o nich samych. Poznałam rudowłosą na imprezie po moim
powrocie do Polski, później spotkałyśmy się jeszcze na Sylwestrze i... chyba
ani razu więcej. Laury bowiem praktycznie nie ma w domu, nie było więc okazji,
aby się lepiej z nią poznać. Wszystko więc co o niej wiedziałam było
wyciągnięte od Kuby, który kiedyś opowiadał mi o tym, jak się Jasiu zakochał, o
jej pracy i pasji oraz o wypadku, który zmienił jej plany. Nie dziwię się więc
dziewczynie, że po tej przymusowej przerwie chce wszystko jak najszybciej
nadrobić. I nie dziwię się Jasminowi, że się boi.
Położyłam rękę na jego ramieniu. Wiedziałam, że żadne słowa
nie zmniejszą jego strachu o nią.
- Wiem, że się boisz, ale choćby nie wiem co, nie możesz jej
tego pokazać. Z tego co opowiadał mi Kuba, sam się zgodziłeś, aby Laura dalej
kontynuowała swoją karierę, potrzebuje więc twojego wsparcia. Nie może myśleć o
tym, że ty gdzieś tam w Polsce umierasz ze strachu o nią, dla niej lepiej
będzie, gdy się skupi na trasie z myślą, że w nią wierzysz – mówiłam.
- Masz rację, Lila – potakiwał mi Jasmin, słuchając, co mam
mu do powiedzenia. – Staram się nie pokazywać po sobie swojego strachu i mam
nadzieję, że Laura go nie wyczuwa przez telefon, kiedy ze sobą rozmawiamy…
Pokiwałam głową.
- Pamiętaj, Jasiek, że zawsze możesz mi się wygadać, czy
jeśli będziesz czuł się samotny, możesz wpaść do mnie i razem pomilczymy, czy
coś porobimy – zaproponowałam. – Ja za kilka dni będę tu praktycznie sama, Asia
wyniesie się do Semira, więc mi też się od czasu do czasu przyda jakieś
towarzystwo – dodałam z nikłym uśmiechem.
- Będę pamiętał – bramkarz uśmiechnął się po raz pierwszy
dzisiejszego wieczora. – Lila? – zapytał kilka chwil później, podczas których
znów milczeliśmy, ale tym razem było to przyjemne milczenie.
- Tak? – zainteresowałam się, wracając do żywych.
Wcześniej bowiem znowu wróciłam myślami do Kuby i tej
dziwnej sytuacji pomiędzy nami. Ostatnio… hm, jak to się mówi? Ach tak, spędza
mi ona sen z powiek. I mimo że śpię całkiem nieźle, to w każdej wolnej chwili
myślę o Wilku.
- Od czasu twojego powrotu nie zdążyłem ci się o to zapytać
– zaczął Jasmin, po czym przyglądał mi się dłuższą chwilę, jakby zastanawiając
się, czy jednak warto zaczynać ten temat. Aż musiałam go ponaglić, bo wydawało
mi się, że nigdy mnie o to nie spyta. – Masz mi za złe, że przekazywałem Semirowi
informacje o tobie? Wiesz… wtedy – mruknął, jakby nie wiedząc, czy można na
głos mówić o Hiszpanii i moich powodach, przez które tam wyjechałam.
- Nie, Jasiu, nie mam – uśmiechnęłam się. – Kiedy z tobą
rozmawiałam, domyślałam się, że Semir z ciebie wszystko wyciąga, bo raczej ani
z Krzyśka, ani Kuby by mu się to nie udało. I nawet cieszę się, że może trochę
dzięki mnie się ze sobą zaprzyjaźniliście. Pamiętasz, zawsze mówiłam, że dwoje
Bośniaków powinno się trzymać razem?
Z Jasmina jakby uszło powietrze. Widać było, że go ta sprawa
trapiła i teraz odczuł ulgę.
- No tak, ale my wtedy kompletnie nie nadawaliśmy na tej
samej fali – mówił. – Wciąż bardzo się różnimy, a do tego wtedy Semir miał już
tu swoich przyjaciół i ja nie chciałem się między nich pchać…
- Ale ich już nie ma i teraz ma ciebie – poklepałam go po
ramieniu z uśmiechem. – Mam nadzieję, że ci pomaga? – podpytywałam, zadowolona,
że wreszcie ktoś nie chce rozmawiać o mnie, jak to ostatnio bardzo często bywa.
A ja tak bardzo tego nie lubię…
- Po części trochę dzięki Semirowi jestem teraz z Laurą –
wyjaśnił mi Jasiek.
- To dobrze, bo wiem, że Semir czasami jest bardzo
egoistyczny…
- To prawda – przytaknął. – Ale wtedy bardzo się wszystkim
interesował. Choć brakowało mi zdania kobiety…
- Wiesz, że zawsze mogłeś do mnie zadzwonić – powiedziałam.
- Wiem, ale chyba wtedy nie myślałem logicznie – przyznał
się.
- Ech, ci zakochani – westchnęłam teatralnie.
Jasmin roześmiał się.
- Ale skoro już tu jesteś, to chciałbym cię o coś zapytać –
zaczął. - Bo potrzebuję zdania kobiety, podobnej trochę do mojej Laury, a wy
pod względem charakteru jesteście w pewnym stopniu do siebie podobne –
tłumaczył. Pokiwałam głową na znak, że go rozumiem. – Czy gdybyś byłaś z
facetem pół roku, no może trochę dłużej, to zgodziłabyś się zostać jego żoną? –
zapytał, uważniej mi się przyglądając.
- Chcesz się oświadczyć Laurze, tak? – Jasiu nieśmiało
przytaknął. – Nie chcę za ciebie decydować, bo to jest ważna życiowa decyzja i
leży ona w waszych rękach… ale jeśli pytasz się o moje zdanie, to… na razie się
z tym wstrzymaj. Ja zawsze powtarzam, że żeby z kimś być, trzeba go dobrze
poznać, a do tego potrzeba kilku lat. Raz zgodziłam się dość wcześnie i sam
widzisz… wciąż nie mam męża.
Jasmin przytaknął, a później obiecał mi, że sam się nad tym
zastanowi. Miał bowiem dwa punkty widzenia – mój i Semira. I oba były różne.
- A ty, Lila, doszłaś już do siebie, prawda? – spytał nagle,
jakby nawiązując do mojej wzmianki na temat zaręczyn z Lewandowskim, które nie
do końca doszły do skutku, bo kilka dni przed tym on mnie zostawił.
Przytaknęłam i mam nadzieję, że moja gestykulacja była
przekonująca.
- I już nie będziesz wyjeżdżać do Barcelony? – pytał dalej.
- Na razie nie widzę powodu, aby opuszczać Poznań. Chcę tu
zostać na stałe – poinformowałam go. – Ale nigdy nie można mówić nigdy. Nie
wiem, co się wydarzy w moim życiu. Kiedyś nie wyobrażałam sobie wyjazdu z
Polski, a teraz wiem, że jeżeli coś się złego wydarzy, mam drugie miejsce na
ziemi, a którym będzie mi dobrze.
- Mam nadzieję, że nie będziesz musiała wyjeżdżać, bo
naprawdę było tu smutno bez ciebie – oznajmił mi.
- Ja też mam taką nadzieję – przytaknęłam.
- Wiesz, to dziwne, że taka fajna dziewczyna jak ty wciąż
jest sama – powiedział nagle.
- No cóż, tak wyszło – wzruszyłam ramionami.
Jakoś się nigdy nad tym specjalnie nie zastanawiałam.
- Oho, Laura wyjechała, a ten już romansuje! – zaśmiał się
Semir, który znikąd pojawił się obok nas.
Nawet nie zauważyłam, kiedy położył małą do łóżeczka, tak
zajęłam się rozmową z bramkarzem.
- Wiesz co, Semir? Lubię cię, ale czasem mógłbyś się ugryźć
w język – syknęłam, widząc że Jasminowi zrobiło się przykro, mimo że to był
żart ze strony pomocnika. Ale Jasmin zazwyczaj wszystko za mocno bierze do
siebie. – A ty się nim nie przejmuj, głupoty gada, jak zawsze – powiedziałam do
Jasia, uśmiechając się.
- Może i gadam głupoty – przytaknął Bośniak – ale jedna
rzecz tak jak Jaśka, również mnie zastanawia. Dlaczego ty Lila wciąż jesteś
wolna? – spojrzał na mnie uważnie.
- A nie widzisz, że mam but stabilizujący na nodze? –
odpowiedziałam mu jak idiocie. – Nie mogę więc być szybka w takim unieruchomieniu.
Kotor i Ivan, którzy zaczęli się nam przysłuchiwać odkąd
doszedł do naszej dwójki Semir, bowiem rozmowa stała się głośniejsza, parsknęli
równocześnie śmiechem, a to przykuło uwagę innych, którym trzeba było
wyjaśniać, dlaczego chłopaki się śmieją. Minęło więc dobrych kilka chwil, zanim
się wszyscy uspokoili.
- Lila, przestań sobie żartować – pokręcił głową Semir,
widząc, że może dojść znów do głosu.
- Kochany – pogłaskałam go po policzku – fajne dziewczyny
czekają na fajnych facetów, dlatego tak długo są same – wyjaśniłam mu.
- A mówi się, że fajne dziewczyny kochają skurwieli –
podzielił się swoim zdaniem bośniacki pomocnik.
- Semir, nie przy dziecku! – zgromiła go Asia, mimo że Lilka
spała. Widocznie uczula go na przyszłość.
- Przepraszam… kochają drani – Semir poprawił się,
spoglądając na szatynkę, by się upewnić, czy dobrze powiedział.
Asia pokiwała głową, że takie słownictwo jest do przyjęcia.
- Ale coś w tym jest – powiedział Ivan, wymownie wznosząc
oczu ku górze, by później wbić we mnie swoje spojrzenie.
Westchnęłam ciężko i pokręciłam z politowaniem głową, nie
mając jednak zamiaru tłumaczyć mu tego, iż nie kocham Huberta, skoro on i tak
wie swoje. Z Ivanem czasami lepiej się nie spierać, bo z niego jest naprawdę
twardy zawodnik.
- Ale ostatecznie i tak wychodzą za grzecznych chłopców –
dodałam więc, kończąc tą rozmowę.
Jednocześnie powoli zaczęłam schodzić z parapetu i kuśtykać
w stronę mojego pokoju.
- A ty gdzie? – zdziwił się Semir, widząc co robię.
- Idę na balkon się przewietrzyć – mruknęłam, zarzucając na
ramiona kurtkę, bo mimo iż mieliśmy początek marca, chłód na dworze dawał się
we znaki. – Mam już dosyć waszego przesłuchania. A poza tym daję wam wolną
rękę, możecie teraz do woli mnie obgadywać.
I po tych słowach wyszłam na zewnątrz, zostawiając ich
samych sobie z nadzieją, że zostawią mnie w spokoju. Nie cieszyłam się jednak
zbyt długo samotnością, nawet nie zdążyłam się porządnie zamyślić, bo oto Asia
postanowiła sprawdzić, czy wszystko w porządku.
- Wszystko ok? – spytała, opierając się o barierkę obok mnie
i wlepiając we mnie uważne spojrzenie.
- No jasne, a dlaczego miało by nie być? – odpowiedziałam
beztrosko.
- A bo tak pomyślałam… - zawahała się, nie wiedząc, jak się
wytłumaczyć.
- Myślisz, że się nimi przejmuję? – prychnęłam, uśmiechając
się pod nosem. – Jeśli tak, to jesteś w błędzie. Już się przyzwyczaiłam do ich
gadania, a wyszłam, żeby dać im wolną rękę. Mogą teraz rozmawiać o mnie do woli,
a ja przynajmniej nie będę mogła tego usłyszeć.
Asia pokiwała głową i naprawdę wydawało mi się, że mi
uwierzyła. Bałam się, że mimo iż mówię jej prawdę, ta będzie wiercić mi dziurę
w brzuchu, sądząc, że dzieje się coś złego.
- Lila… miałam ci się o to spytać odkąd wyszłam ze szpitala,
ale z tego wszystkiego wylatuje mi to wciąż z głowy – Asia nagle zmieniła
temat. – Dzwoniłaś do Kuby, tak jak mi obiecałaś? Wyjaśniliście sobie wszystko?
- Nie, a co, znowu ci się skarżył? – spytałam, unosząc brew
nad prawym okiem.
Będę musiała z nim poważnie porozmawiać. Niepotrzebnie
miesza w nasze sprawy osoby trzecie, które później niepotrzebnie się wszystkim
stresują.
- Nie, nie rozmawiałam z nim, ale czułam, że tego nie
zrobiłaś – powiedziała Aśka, kręcąc głową z dezaprobatą. – Dlaczego?
- Jakoś nie było okazji… - mruknęłam, po czym wyciągnęłam
telefon z kieszeni kurtki, by nie wdawać się z nią w niepotrzebną dyskusję. Tak
naprawdę nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć, wolałam więc to załatwić przy
niej, aby się już więcej nie martwiła. – Ale zaraz zadzwonię, jeśli ci to ulży.
Kawecka pokiwała zamaszyście głową, jakby bardzo zadowolona
z faktu, iż na mnie wpłynęła i wreszcie zrobiłam to, co chciała. Wybrałam więc
numer Wilka w swoim dotykowym telefonie, wzdychając ciężko, po czym czekałam na
połączenie. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci… W międzyczasie Semir zawołał Aśkę,
bo Lilka się obudziła i on nie mógł jej uspokoić. Pewnie była głodna. Kawecka
więc musiała wyjść, jednak zapowiedziała mi od razu, że sprawdzi, czy na pewno do
Kuby zadzwoniłam. Boże, o co tyle zachodu?
- Halo? – usłyszałam głos Wilka, który przerwał mi
zastanawianie się nad tym, dlaczego Aśce tak bardzo zależy na mojej rozmowie z
Kubą.
- Cześć Kubuś, co słychać? – odezwałam się, mimowolnie się
uśmiechając na dźwięk jego głosu, za którym tak bardzo tęskniłam.
- Lila, jak miło, że dzwonisz – powiedział i wiedziałam, że w
tej chwili się uśmiecha. – Co u mnie? A wszystko w porządku.
I zaczął mi opowiadać o swoich treningach, o tym, że się
dobrze dogaduje z kolegami, że mu się w Gdańsku podoba, że coraz więcej miejsc
już zna, że czuje wsparcie trenera, że najprawdopodobniej wyjdzie w najbliższym
meczu w pierwszej jedenastce… Gadał jak najęty, a ja słuchałam. Tak jak to było
zawsze, kiedy wracał z treningu i musiał mi opowiedzieć każdą minutę, która
miała miejsce dnia dzisiejszego.
- Muszę ci tyle miejsc pokazać! – mówił, a może nawet to był już krzyk? – Bo przyjedziesz do mnie
tak jak mi obiecałaś? – upewniał się.
- No jasne, czy ja kiedyś nie dotrzymałam danej obietnicy? –
spytałam retorycznie. – Tylko muszę pozbyć się najpierw tego buta
stabilizującego, no i niech pogoda się trochę poprawi, bo spacery ze mną w
mrozie nie są przyjemne…
Kuba się roześmiał, jakby przypominając sobie, jakie ze mnie
jest straszny zmarzluch. Taki sam jak z niego.
- Bardzo brakuje mi tu was wszystkich, wiesz? – powiedział
smutno. – A właśnie, mów, co u was słychać – ponaglił.
- No u nas, hm, trochę zmian – zaczęłam. – Asia z Lilką
wróciły do domu, ale nie na długo, bo za kilka dni, góra dwa tygodnie przeniosą
się do Semira. Wiesz, żeby stworzyć prawdziwą rodzinę – tłumaczyłam mu w razie,
gdyby nie zrozumiał.
- Czyli zostaniesz sama? – dopytywał.
- No tak – przytaknęłam. – Ale na razie nic na to nie
wskazuje, bo w domu panuje niesamowity gwar. Chłopaki przychodzą do Lilki,
zachwycają się nią, a przy okazji mnie denerwują swoim gadaniem. Wiesz, jacy
oni są – mówiłam, wznosząc oczy ku niebu.
Kuba się zaśmiał, a przez to wiedziałam, że rozumie, o co mi
chodzi.
- Chciałbym przy tym być… - westchnął.
- Wyślę ci zdjęcia – obiecałam mu. – Artjom dostał dzisiaj jakiegoś
bzika i wziął mój aparat leżący beztrosko na komodzie, i teraz pstryka wszystkim
fotki, nawet nie patrząc, jaką ma minę – tłumaczyłam.
- Głupki – skomentował to.
- A tam u ciebie takich debili nie ma jak u nas? – śmiałam
się, przyglądając się miasto spowitemu malutką pierzynką śniegu.
- Wydaje mi się, że największymi błaznami w zespole, to
jestem ja i Młody – przyznał, chichocząc.
- Mogłam się tego po was spodziewać – zawtórowałam. – A jaką
tam macie pogodę? – spytałam.
- Dużo śniegu i zimno, nie spodobałoby ci się. A w Poznaniu?
– zainteresował się.
- To w Poznaniu troszkę lepiej – poinformowałam go.
- A jak tam powrót do szkoły? W porządku wszystko?
- O tak, chłopaki przechodzą samych siebie. Stwierdzili, że
dzięki tym prezentacjom, które teraz przedstawiamy na lekcjach, wiesz… – Kuba
mruknął, że tak. – No i dzięki temu na pewno pojadą do Hiszpanii, to jeszcze
pomagają mi w każdej, nawet najmniejszej czynności.
- To dobrze – powiedział poważnie Kuba. – Będę
spokojniejszy, wiedząc, że ktoś się tam o ciebie troszczy.
Zrobiło mi się niesamowicie ciepło na sercu, na jego słowa.
- I to dlatego dzwonisz do Aśki i pytasz się jej, co u mnie,
zamiast zadzwonić do mnie, bo się martwisz? – spytałam po chwili ciszy,
wyrzucając w końcu z siebie to, co mnie nurtowało od kilku dni. – Jeśli tak, to
proszę cię, więcej tego nie rób. Wiesz, jak ona się tym wszystkim przejęła?
Odkąd wróciła do domu wciąż mnie podpytuje, o co się pokłóciliśmy, a ja nie
wiem, jak ją uspokoić.
W słuchawce zapadła chwila ciszy, po czym usłyszałam
skruszony głos Kuby:
- Nie chciałem jej denerwować…
- Ale zdenerwowałeś ją i przy okazji też mnie – powiedziałam
spokojnie, bo rozumiałam, że nie o to mu chodziło. A poza tym jemu trzeba
wszystko wyjaśniać, nie naciskając na niego zbytnio. – Kuba, załatwiajmy nasze
sprawy między sobą, ok? Nie wplątujmy w to innych, dobra? – próbowałam to z nim
ustalić.
- Jasne, Lila, ale… - zawahał się – czy my mamy jakieś
sprawy między sobą, które musimy załatwić? – zainteresował się.
Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Było coś, jakiś kołek,
który tkwił między nami, ale nie umiałam mu wyjaśnić, o co chodzi. I pewnie
dlatego po raz kolejny zamiotłam ten problem pod dywan.
- To tak na przyszłość, wiesz – zająknęłam się. – Chciałam
po prostu, abyś to wiedział, abyśmy to ustalili, tak w razie czego... –
plątałam się.
- Jasne – przytaknął Kuba dość niemrawym tonem głosu. –
Lila? – spytał po chwili. – A między nami jest wszystko w porządku?
Czyli Wilczek zastanawiał się nad tym samym, nad czym ja się
ostatnio zastanawiałam. I sama nie wiedziałam, jak jest. Wyjazd nam kompletnie
nie służy, choć mi się wydaje, że to coś przed jego przeprowadzką się popsuło.
Nie wiedziałam tylko co.
- Ty mi to powiedz – odparłam więc, licząc, że może on ma
jakieś przypuszczenia. – Z mojej strony jest po staremu – dodałam, choć nie
byłam tego taka pewna.
- Z mojej też – zapewnił mnie Kuba.
- To świetnie – rzuciłam.
- Super – odparł.
Zapadła wymowna cisza, która idealnie puentowała naszą
rozmowę. Coś przed sobą ukrywaliśmy i żadne z nas nie chciało puścić pary z ust
na ten temat.
- Ej, dam ci teraz Aśkę, bo widzę, że właśnie idzie na
balkon, by sprawdzić, czy z tobą rozmawiam i czy wszystko w porządku –
powiedziałam, przerywając tą dość krępującą cisze między nami.
Sylwetka Kaweckiej kroczącej w moim kierunku, przyniosła mi
ulgę. Podczas rozmowy z Kubą. Coś tu nie grało, ewidentnie.
- Trzymaj się, będę trzymać kciuki za twój występ w Lechii –
zapewniłam go. – No i odezwij się do mnie czasem.
- Ty również – szepnął.
Kiedy tylko wypowiedział te słowa, szatynka otworzyła
balkonowe drzwi i stanęła obok mnie, przyglądając się mi. Z uśmiechem podałam
jej telefon, mówiąc, żeby sobie z Kubą porozmawiała i zapewniając ją, że
wszystko w porządku, ze sobie wyjaśniliśmy nasze sprawy. Kuba chyba potwierdził
moje słowa, bo Aśka była usatysfakcjonowana rozmową z Wilkiem. Po tym wszystkim
wzięła telefon ze sobą do środka i zrobiła Kubę na głośnomówiący, by wszyscy
Lechici zgromadzeni w naszym salonie mogli sobie z nim pogadać. Choć nie wiem,
czy te krzyki dochodzące z pomieszczenia można nazwać rozmową… za którą
rachunek oczywiście zapłacę ja. Ale kto by się tym teraz przejmował?
Zwłaszcza, że ja miałam coś innego na glosie. Nie brałam
więc udziału w tej konferencji, bowiem wciąż stałam na balkonie i wpatrywałam
się w miasto, mimo zimna, które coraz bardziej dawało mi się we znaki. Musiałam
to wszystko przetrawić. Miałam nadzieję, że rozmowa z Kubą rozwieje wszelkie
wątpliwości i dzięki niej przestanę się zamartwiać, a ona namnożyła ich jeszcze
bardziej. Mimo że niby wszystko było w
porządku, oboje zapewniamy się i samych siebie, że jest między nami po
staremu, to coś jednak się popsuło. Nie wiem, kiedy, jak i dlaczego, ale coś
nie grało. I czułam to mimo odległości, ale przez telefon nie jestem w stanie
się tego dowiedzieć. Poza tym nie wiem, czy oko w oko byłabym w stanie rozgryźć
Wilka, bowiem Kuba ostatnio jest zupełnie kimś innym niż kiedyś. Zmienił się w
ostatnim czasie, nie był już tym samym Kubą co kiedyś. Zaskakiwał mnie na
każdym kroku, a do tego coś przede mną ukrywał. Czułam, że coś do męczy, a na
moje pytania odpowiada wymijająco. To wszystko sprowadzało się do jednego
wniosku – Wilk nie jest ze mną szczery.
A najgorsze w tym wszystkim jest to, że ja z nim chyba też.
_______________________________
Wszystko mi mówi,
abym coś tu wreszcie napisała. Komentarz Derpiny, ponaglający mnie (tak,
ponaglajcie mnie, czasami taki kop z Waszej strony jest mi potrzebny), piosenka
Muńka w radio, którą usłyszałam, gdy jechałam samochodem i która chyba już na
zawsze będzie mi się kojarzyć z Kubą, wywiady z Ivanem (polecam TEN, on idealnie
pokazuje, jakim Djuka jest cudownym człowiekiem), nowy terminarz Ekstraklasy…
dosłownie WSZYSTKO! A więc oderwałam się od grafiki inżynierskiej i coś tu
nastukałam. Mam nadzieję, że się nada.
Ostatnią niedzielę
sezonu 2012/13 Ekstraklasy spędziłam w Kotle na Bułgarskiej. Pożegnaliśmy Ikonę
Lecha Poznań – Piotra Reissa i jednego z ostatnich Prawdziwych Lechitów – Ivana
Djurdjevića, którzy osobiście są dla mnie jednymi z moich ulubionych piłkarzy
Kolejorza. To było niesamowite przeżycie móc ich pożegnać na żywo, zobaczyć
ostatniego gola w Lechu w wykonaniu Ivana, podopingować razem z chłopakami. Dziękuję
Wam panowie za wszystko, co zrobiliście w naszych barwach. Będę Was darzyć
wielkim szacunkiem do końca mych dni. Dziękuję również Tobie, Lechu, za ten sezon.
Dziękuję za zdobyte wicemistrzostwo. Niedosyt mały jest, ale przed sezonem taki
wynik bralibyśmy w ciemno. Do zobaczenia na stadionie już za półtora miesiąca –
w nowym sezonie podczas spotkań Ligi Europejskiej, T-Mobile Ekstraklasy oraz
Pucharu Polski. Oby wykorzystać dobrze transferowe okienko i czas na przygotowania, dzięki czemu następne miesiące będą dla nas równie piękne, co te
mijające.
KOLEJORZ!
Ivan cieszący się z gola wraz z Kotłem. |
Ivan
też, Ivan też, przyjacielem Kolejorza jest! i Tylko dla Reissa, dziewiątka tylko dla
Reissa!
Do następnego!
Nieee no, widzę, że taki kop to nie było złe posunięcie z mojej strony, bo rozdział jest naprawdę ciekawy, mimo, że wszystko dzieje się w przeciągu tylko kilku godzin. :) Strasznie mnie martwi sprawa z Wilczkiem. Bo fakt, że widać na pierwszy rzut oka, że coś nie gra między nim a Lilą (i wcale mi się to nie podoba :<). Może Semir ogarnie, że coś nie tak? Albo Aśka się w końcu domyśli? No, ewentualnie Lila sama komuś o tym powie, albo wyjaśni to z Wilkiem w cztery oczy. Tylko ciekawe, jak by się to skończyło...
OdpowiedzUsuńWidzisz? Znowu mi narobiłaś wątpliwości. :D Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. :)
Jejku , jak ładnie nawiązałaś do twojego skończonego już bloga z opowiadaniem o Jaśku . Za kazdym razem polykam te rozdzialy... piszesz świetnie ;)
OdpowiedzUsuńMoze znasz mnie z ask'a , na nim nazywam sie Emila Jackowska , a na prawde jestem Patrycja Lutek ;) to ja poprosilam abys przemyslala sobie sprawe z napisaniem czegos jeszcze o Jasminie.
Juz wszystko nadrobilam wiec , teraz bede Ci dodawac komenatarze ....( chodzi o rozdzialy )
Czekam na nastepny!
ja nie wiem w co oni grają. Serio... boje gubią siew tym co mówią a co czują. I nie wiem jak to rozegrasz. Aśka może i coś wyczuwa ale chyba nawet z nią Lilka nie jest szczera.
OdpowiedzUsuńMam dzisiaj spaprany humor więc myślę, że zamilknę i poczekam na kolejny rozdział.
Zapraszam serdecznie na corka-trenera.blogspot.com gdzie pojawiła sie 10tka :)
OdpowiedzUsuńNa 50tkę zapraszam na nie-damy-sie.blogspot.com :)
OdpowiedzUsuń:)na kolejny rozdział na corka-trenera.blogspot.com zapraszam serdecznie
OdpowiedzUsuńZachwyt nad dziecięco-niemowlęcą odmianą Liliany wydaje się uzasadniony, gdyż, będąc nowym człowiekiem, rzuconym ręką Boga na ziemski padół pełen łez oraz gdzieniegdzie uśmiechów losu, na owy aplauz niewątpliwie zasługuje. Szkoda jedynie, że nie wszyscy lechici zdają się podzielać tak radosny moment jak celebracja narodzin potomkini rodów Kaweckich i Stiliciów.. ;D Lecz aż mi się jakoś dziwnie we wnętrzu zrobiło (to "dziwnie" powinno się nazywać "smutno"), gdy moje oczka dotarły do kawałka fabuły z Jasminem na pierwszym planie. Nie wiem, jak Ty to robisz, Szanowna_L, że za pomocą kilku słów potrafisz wyrwać czytelnika z matni radości i wrzucić w ponury nastrój Buricia, ale chapeau bas!, bo udało Ci się bez pudła. Czytając o refleksjach lechity poczułam dla niego jawną sympatię oraz palące współczucie. Och, ile facet jest w stanie wycierpieć dla ukochanej kobiety! Cieszę się, iż Burić wrócił mi wiarę w szlachetne jednostki rodzaju męskiego (zwłaszcza po tym, co się czyta choćby o Michale i jego personalnych odpałach na JMT) ;D Lilka w roli pocieszycielki strapionych duszyczek jak zwykle odnalazła się idealnie, nie podoba mi się tylko fakt, iż swoje, ewidentne przecież, problemy natury sercowej panna Kotorowska zwykła tak bez pardonu zamiatać pod dywan! Nic to, że pogadała sobie z Wilkiem, skoro (i znowu użyję tego słowa :>) między nią a Kubą EWIDENTNIE COŚ JEST NIE TAK. Szczerość nie jest szczerością, gdyż zamieniła się na miejsca z nędzną namiastką, a pielęgnowanie starej i dobrej relacji opartej na przyjaźni oraz wzajemnym zaufaniu też nie wydaje się zbyt wiarygodne.. Nasza urocza para jeno sobie wmawia, że wszystko, co było przed pamiętnym, acz buzującym, cmokiem prosto w usteczka zachowało status quo. Niestety, wmawia sobie nieumięjętnie, skoro fałsz wyczuwa się na kilometr. Sama nie wiem, co mam myśleć o kontaktach Wilka i Kotorowskiej. Naprawdę. Zamieszałaś tak, że mimo iż staram się wpaść na jakikolwiek konstruktywny pomysł rozwiązania ich komunikacyjnego supła, natrafiam na opór własnych zwojów mózgowych, co uniemożliwia mi kminienie, bo zwyczajnie się zatykam :< Ech, Ty szelmo! ;D Na zakończenie swej jakże długiej wypowiedzi dodam jeszcze, iż dopóki ani Kuba, ani Lila nie zdecydują się na miażdżącą szerość w zakresie drugiej strony "sporu-nie-sporu-bo-wszystko-jest-przecież-okej", dopóty nie uwierzę w to, że oni nadal posiadają umiejętność swobody w celach choćby wymiany informacji. Bo spinanie się do rozmowy, już i telefonicznej, nie rokuje dobrze. Nad czym ubolewam, bo Willku i Kotorowska to moja ulubiona para ever (no, może zaraz po Edith i Andreasie, hahahaha ;D).
OdpowiedzUsuńpozdrowienia! cmok! cmok! ;D
;**** ;****
PS Przepraszam, że ostatnio nawalałam z komentowaniem, ale przygotowywałam się do obrony tytułu naukowego, czym chyba już zdążyłam się przechwalić na JTM, jak mniemam ;D Teraz jednak mogę ogłościć wszem i wobec: jestę licencjatę filologii polskiej! ;D (i, póki co, absolutnie nic to nie oznacza, może tyle, że wykształcenie mam wyższe. ale zawsze to dobrze wiedzieć, że trzyletni wysiłek nie poszedł na marne! ;D) :> ;D