piątek, 19 lipca 2013

40. Szpital.



Z trudem otworzyłam oczy. Ech, jak ja nie lubię pobudek, a zwłaszcza tych poniedziałkowych (bo dziś mamy ten nieszczęsny poniedziałek, prawda?). Nic dziwnego, że czuję się teraz tak fatalnie, skoro jeszcze łączę tą pobudkę z załamaniem psychicznym. Choć chyba bardziej pasowałoby tu określenie, którego nie lubię – sercowe… Hm, ale zaraz, zaraz… czy ja przez te wszystkie ostatnie stresy dostałam jakiś plamek na oczach? Sufit wydaje mi się być jakiś taki bardziej bladszy niż zwykle. A przecież ten w naszym mieszkaniu jest raczej kremowy aniżeli biały, tak jak ten tutaj. A do tego lampy są jakieś takie niepodobne do tych, które wiszą na suficie w aktualnie mojej (a poprzednio w Kuby) sypialni.
Hm, gdzie ja jestem?
- Wreszcie moja królewna się obudziła – nagle usłyszałam głos Krzyśka tuż obok siebie, co jeszcze bardziej wzmogło dziwność tej sytuacji. – Już się zacząłem zastanawiać, czy nie zawołać jakiś krasnoludków, którzy sprowadziliby tu ze sobą księcia z bajki. Tylko problem tkwił w tym, że żadnych nie znam… – byłam pewna, że przy tym zdaniu marszczy czoło.
Spojrzałam więc w miejsce, z którego dochodził jego głos. Kotor uśmiechał się szeroko, jakby z ulgą, na mój widok. Siedział na metalowym taborecie tuż przy łóżku, w którym leżałam i trzymał mnie za rękę. Naprawdę ciężko mi się kojarzyło fakty w tej chwili, może to przez tą pobudkę? Zawsze wtedy jestem taka ciężko kojarząca fakty… Ale mimo wszystko wiedziałam, że to jest dziwna sytuacja, a łóżko, na którym aktualnie leżę, nie jest moim. Nie dość, że była bardzo twarde, to wyglądało bardziej na łóżko szpitalne niż domowe. Ale jakoś nie przypominam sobie, abym miała powód, by trafić pod czujne oczy lekarzy…
Czy coś mnie ominęło?
- Jaki z ciebie żartowniś – zakpiłam, uśmiechając się jednak przy tym, bo nie potrafiłam tak bezkarnie ironizować sobie z Krzysia, kiedy ten jest tak roześmiany jak w tej chwili. – A teraz mów mi już całkiem na serio, gdzie jestem i co tu robię? – spoważniałam.
- Niczego nie pamiętasz? – zdziwił się Krzysiek, mrużąc oczy.
- No… jakoś nie bardzo – wymamrotałam, bo w głowie wciąż miałam jedną, wielką, czarną dziurę.
Ostatnie, co pamiętam, to podróż do domu z Gdańska w sobotę wieczorem. Zaraz po wejściu do mieszkania, rzuciłam się prawie nieżywa na łóżko i widocznie musiałam od razu zasnąć, bo nie przypominam sobie, abym w tamtym momencie się jakoś specjalnie dołowała tym, co kilka godzin wcześniej zobaczyłam na własne oczy. I co sobie uświadomiłam. A co działo się dalej? Niczego nie mogłam sobie przypomnieć.
- Kochanie – Krzysiek powiedział to tonem, którego używał, gdy miałam kilka lat i gdy tata zostawiał mnie chorą pod jego opieką, kiedy to musiał wyjść do pracy, a ja nie chciałam zostawać sama w domu – jesteś w szpitalu. Wczoraj Asia znalazła cię nieprzytomną na podłodze.
- Na podłodze? – pisnęłam, a moje oczy prawie wyszły mi z orbit. Kotor przytaknął prawie niezauważalnie. – Co mi jest?
- Masz bakteryjne zapalenie płuc, skarbeńku, ale już wszystko jest opanowane. Choć co nas nastraszyłaś, to nas nastraszyłaś – ściskał moją dłoń, wciąż mówiąc do mnie jak do małej dziewczynki. – Lekarze mówią, że poleżysz tutaj jeszcze kilka dni, tak dla pewności, że wszystko w porządku.
Czyli ten ból w klatce piersiowej przy oddychaniu jest bardziej fizyczny, spowodowany chorymi płucami, aniżeli psychiczny, spowodowany złamanym sercem? Nie wiem, czy nie powinnam się z tego powodu poczuć ulgi, a może i nawet się ucieszyć… Mimo wszystko jakoś nie bardzo było mi do śmiechu.
- Kilka dni? – powtórzyłam po nim, już niemal płaczliwie.
Od zawsze bałam się szpitali, pewnie dlatego, że kojarzą mi się one tylko z tym co złe. To tu przecież kilka godzin po moich narodzinach zmarła moja mama, to tu zmarł mój tata po wypadku samochodowym, to stąd zawsze docierały do mnie złe wieści na temat zdrowia moich bliskich (no może poza narodzinami, ale te wydarzenia jakoś nie potrafiły zmienić mojego nastawienia do szpitali…). I teraz miałam tu leżeć przez kilka dni? I to sama? Ja się nie zgadzam! Liberum veto! Może już jestem dorosła, ale mimo wszystko na samą myśl o tym ogarnia mnie blady strach…
- Spokojnie, kochanie, będziemy cię przecież odwiedzać, nie zostawimy cię tutaj samej – zapowiedział mi Kotor od razu, zapewne widząc moją minę i doskonale wiedząc co ona oznacza. – Jesteś już dużą dziewczynką, prawda?
Uśmiechnęłam się szeroko, widząc jego minę.
- Wiesz, że gdy tak do mnie mówisz, to czuję, jakbym znów miała kilka lat? Jakby za chwilę tata miał wrócić z pracy, by cię zmienić, byś mógł pójść na trening… – szepnęłam, mimowolnie wracając do wspomnień.
Kotorowski bowiem był naszym sąsiadem odkąd tylko pamiętam. Mój ojciec, wychowujący mnie samotnie po śmierci mamy, był wieloletnim przyjacielem jego rodziców. I zawsze, kiedy tata musiał gdzieś wyjść, a ja musiałabym wtedy zostać sama w domu, opiekował się mną Krzysiek. Nie jego rodzice, tylko on. Nawet sama nie wiem, dlaczego tak było? Już wtedy traktowałam Krzyśka jak ukochanego starszego brata, a po śmierci taty chyba to uczucie osiągnęło apogeum. I najlepsze, że trwa po dziś dzień.
- Bo trochę jest w tym prawdy – odszepnął mi Krzyś, całując mnie w rękę. – Zawsze bowiem będziesz dla mnie małą dziewczynką, którą muszę się opiekować. A sama wciąż mi pokazujesz, jak bardzo potrzebujesz mojej opieki. Pewnie znowu chodziłaś rozpięta po tym zimnie i cię choróbsko złapało? – gdy mówił o mojej „nieodpowiedzialności”, zawsze przy tym tak zabawnie marszczył czoło.
- Im starsza, tym głupsza – powiedziałam ze śmiechem, który w aktualnym stanie zdrowia mojego gardła wyszedł raczej strasznie niż zabawnie. Ale musiałam to powiedzieć, doskonale bowiem wiedziałam, że i tak za chwilę mój braciszek powiedziałby dokładnie to samo co ja.
- Ale i tak cię kocham – wyznał Kotor, kiwając przy tym głową, jak te pieski w samochodach.
- Ja ciebie też – odpowiedziałam z rozrzewnieniem.
Chwilę tą zepsuł lekarz, który wszedł do sali, w której leżałam, po czym grzecznie wyprosił z niej Kotora, by móc mnie zbadać po tym, jak się wreszcie obudziłam. Krzysiek jednak nie odszedł za daleko, bo kiedy tylko pan w białym kitlu znalazł się na korytarzu (informując mnie wcześniej, że jest coraz lepiej i najprawdopodobniej skończy się na wielkim strachu), mój brat od razu do mnie wrócił i zajął dokładnie to samo miejsce, na którym jeszcze chwilę temu siedział. Pewnie wciąż było ciepłe, bowiem wizyta lekarza nie była zbyt długa.
- Nie masz przypadkiem treningu? – spytałam, choć kompletnie nie wiedziałam, która jest teraz godzina.
Chyba się jeszcze do końca nie rozbudziłam…
- Już masz mnie dość, że mnie wyganiasz? – zaśmiał się Kotor.
- No coś ty! – zaperzyłam się, zapewne czerwieniejąc przy tym. – Przecież wiesz, że najchętniej to chciałabym, abyś siedział tu ze mną przez cały czas, bo tak bardzo nie cierpię szpitali, ale wiem, że masz też swoje obowiązki, których nie możesz zaniedbać przeze mnie. I liczę, że ich nie zaniedbujesz? – spojrzałam na niego najgroźniej, jak było mnie stać w tej chwili.
- Oczywiście, że nie, szefowo! – zasalutował mi ze śmiechem Kotor. – I nie martw się tak, naprawdę wszystko jest pod kontrolą. Musisz wypoczywać, zrozumiano? – Pokiwałam głową. – A co do treningu, to tak, mam dzisiaj jeszcze jeden, ale mogę tu z tobą jeszcze trochę posiedzieć – odpowiedział mi już poważnie, wiercąc się na krześle (pewnie było tak twarde, jak to łóżko). – Poza tym musisz wytrzymać tu kilka dni, bo dopiero w środę albo w czwartek cię stąd wypiszą – wyjawił mi Krzysiek ustalenia lekarzy. – Ale do pracy wracasz dopiero od poniedziałku i do tego czasu będę ci się bacznie przyglądał. Muszę sprawdzić, czy na pewno wszystko w porządku, zanim wrócisz do tego siedliska bakterii – zarzekł.
Nie cierpiałam, kiedy Kotor mnie pilnował jak w oka głowie, ale wiedziałam, że jest to oznaka jego troski o mnie i żadne słowa – moje czy kogokolwiek innego – nie zmienią jego postanowienia, które sobie powziął co do mnie, dlatego też w ogóle się z nim na ten temat nie sprzeczałam.
- Wiesz, ci twoi wychowankowie są całkiem w porządku? – po chwili zaczął na nowo Kotor, jakby dostał jakiegoś słowotoku. – Stałem sobie na korytarzu, a taki jeden młodzieniec podchodzi do mnie i pyta się, czy to na pewno ja, Krzysztof Kotorowski. Pomyślałem sobie, że pewnie znowu jakiś kibic i choć ich uwielbiam, to w chwili, kiedy moja siostra leży w szpitalu, nie bardzo mam ochotę na zdjęcia i autografy. No, ale przytaknąłem, przygotowany na wszystko. A on, że to świetnie, bo szuka mojej siostry, która jest jego wychowawczynią. Nawet nie wiesz, jak byłem zaskoczony, że kompletnie go nie interesowałem, mimo że na pierwszy rzut oka było widać, iż jest kibicem Lecha.
Na samą wzmiankę o moich chłopcach, uśmiechnęłam się szeroko. W ciągu tych ostatnich kilku miesięcy bardzo się z nimi zżyłam i robiło mi się źle już na samą myśl, że niedługo mnie opuszczą…
- Tak, mało który nie interesuje się polską ligą – wyjawiłam. – A poza tym, to mówiłam ci, że są kochani – powiedziałam z dumą.
- A ja nie do końca w to wierzyłem, ale zwracam honor – roześmiał się Krzysiek. – Masz się odezwać do jakiegoś Dawida, jak już będziesz mogła rozmawiać, bo chłopcy się o ciebie bardzo martwią. Telefon jest w szufladce. Przyniosłem ci go, bo wiedziałem, że będzie ci potrzebny. A gdybym miał ci coś jeszcze przynieść, to napisz mi, a gdy będę szedł tu jutro, to ci to przyniosę – poinformował mnie.
Pokiwałam głową, choć jak na razie niczego nie potrzebowałam. No może oprócz towarzystwa. Krzysiek tymczasem wstał z krzesełka i zaczął spacerować po sali, chcąc rozprostować kości.
- Ech, powoli się będę musiał zbierać – westchnął po chwili. Nagle przystanął, jakby mu się o czymś przypomniało. – Aha, i zadzwoń do Kuby, bo ten to już kompletnie od zmysłów odchodzi. Gdyby mógł, to by co pół godziny dzwonił z pytaniem, jak się czujesz – mówił, jakby tym zdegustowany.
- Kuba? – zdziwiłam się i prawie w tej chwili bym się zerwała do pozycji siedzącej. Wiedziałam jednak, że to zbudzi podejrzenia Kotora, dlatego w ostatniej chwili się przed tym opanowałam.
Po pierwsze, skąd Kuba wiedział że jestem w szpitalu? Po drugie – martwił się o mnie. I choć podświadomie wiedziałam, że to tylko dlatego, iż jestem dla niego przyjaciółką, nie mogłam powstrzymać reakcji mojego serca. Na samą wzmiankę o nim ono zabiło mi mocniej i szybciej, a gdyby tego było mało, to jeszcze wdarła się do niego nadzieja, że może… Lila, uspokój się! – skarciłam się w myślach.
- Gdyby nie on, to pewnie Asia by cię nie znalazła – mówił dalej Krzysiek, chyba nie zauważając mojego dziwnego zachowania (całe szczęście). – Nudziło jej się w niedzielę, wiesz, Semir musi trenować, a że odwołałaś wasze spotkanie, bo jechałaś do Gdańska, postanowiła, że do ciebie zadzwoni, by pogadać i dowiedzieć się, co tam słychać. Nie odbierałaś jednak telefonu, więc zadzwoniła do Kuby. No i Wilk powiedział jej, że cię u niego nie ma, że w ogóle cię nie było, dlatego Asia poszła do twojego mieszkania i cię tam znalazła – wyjaśnił mi Kotor. – A tak właściwie, Lila, byłaś w tym Gdańsku, czy nie?
Kotor wbijał we mnie pytające spojrzenie, a ja z minuty na minutę czułam narastającą panikę. Bo co miałam mu odpowiedzieć? Prawdy nie mogłam, a wiedziałam, że każda inna odpowiedź wzbudzi u niego podejrzenia. Przez chwilę więc patrzyłam na niego w osłupieniu, jakbym nie zarejestrowała pytania, które mi zadał i zastanawiałam się, co zrobić. Krzysiek już zaczął się niepokoić, że coś jest nie tak, gdy odzyskałam głos i postanowiłam, że najprostsza wymówka, to najlepsza wymówka.
- Byłam w Gdańsku, ale pod koniec meczu już naprawdę źle się poczułam i postanowiłam spotkać się z Kubą następnym razem, a teraz jak najszybciej wrócić do domu, do mojego łóżka, by to wyleżeć i móc iść w poniedziałek do pracy – wyrzucałam z siebie słowa w zawrotnym tempie, kłamiąc jak tylko mogłam. I chyba poszło mi to na tyle dobrze, że Krzysiek nie miał zbyt wielu powodów do jakichkolwiek podejrzeń.
No, bo z drugiej strony to prawda, że w Gdańsku byłam, prawda też, że zaraz wróciłam do Poznania, bo źle się poczułam. A że na to złe samopoczucie wpłynęło bardziej to, co zobaczyłam, niż początkujące choróbsko, to już drugorzędna sprawa.
- Lila, na pewno wszystko w porządku? – zatroskał się Kotor, przyglądając mi się z uwagą.
Niech to szlag, musiało mnie jednak coś zdradzić, że się teraz upewnia! W końcu to mój brat, który zna mnie jak mało kto…
- Tak, tak – odpowiedziałam zdecydowanie za szybko, co na pewno jeszcze bardziej wzmogło jego czujność.
- Pamiętaj, że możesz powiedzieć mi wszystko – powiedział Kotor poważnie, siadając na łóżku, łapiąc mnie za rękę i patrząc mi w oczy.
Niestety, nie wszystko, Krzysiu – pomyślałam – nie wszystko ci mogę powiedzieć. Gdybyś się dowiedział, co czuję do Kuby, rozpętałoby się istne piekło na ziemi, a tego bym nie chciała. To akurat muszę zostawić tylko dla siebie.
- Pamiętam – uśmiechnęłam się jednak, robiąc dobrą minę do złej gry. – A ty już lepiej idź na ten trening, bo jeszcze Bakero zdecyduje, żeby cię od zespołu odsunąć - syknęłam.
Szybko przeniosłam rozmowę na inny temat, aby Kotor już więcej nie drążył tematu. Bałam się, że jeszcze chwila i albo się czegoś domyśli, albo co gorsza, pęknę i sama mu powiem prawdę.
- Lila, nie rób z niego aż takiego czarnego charakteru – westchnął Krzysiek, choć doskonale wiedział, że jego zdanie nie zmieni mojej opinii o Basku. – Ale masz rację, lepiej abym się nie spóźnił. Zadzwoń, do kogo masz zadzwonić i odpoczywaj, kochanie – powiedział jeszcze, odpuszczając dowiadywanie się, co przed nim ukrywam, po czym pocałował mnie w czoło i wyszedł.
Po jego wyjściu odetchnęłam z ulgą, bo naprawdę nie lubiłam go okłamywać. Miałam wtedy straszne wyrzuty sumienia. Wiedziałam jednak, że musiałam to zrobić – dla mojego, a przede wszystkim dla jego dobra. Przełknęłam głośno ślinę, co sprawiło mi dyskomfort i wyciągnęłam komórkę z szuflady. Wybrałam numer Dawida, przewodniczącego mojej klasy, po czym napisałam do niego uspokajającą wiadomość, aby chłopcy się o mnie nie martwili. Nie chciałam z nim rozmawiać, bo jeszcze bym się  rozkleiła., tak parszywy nastrój miałam w tej chwili. Na jego odpowiedź nie musiałam jednak długo czekać – Dawid w imieniu całej klasy obiecał mi, że mnie któryś z nich w najbliższym czasie odwiedzi. Od razu się uśmiechnęłam, gdy tylko to przeczytałam. Taka mała rzecz, a potrafi poprawić humor i choćby na chwilę pomaga w zapomnieniu o problemach…


*


Nie pamiętam nawet, kiedy zasnęłam, ale gdy się ponownie obudziłam, była już noc. Na wyświetlaczu mojej komórki, która leżała na łóżku, na moich nogach, widniało kilka nieodebranych połączeń od Kuby. Nie miałam jednak zamiaru dzwonić do niego w środku nocy. Tak właściwie to w ogóle nie miałam zamiaru do niego dzwonić, ale wiedziałam, że muszę to zrobić. Choćby serce miało mi pęknąć na trylion kawałeczków, muszę zachowywać pozory, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, tak jak dawniej. Postanowiłam jednak, że zmierzę się z tym rano. Przewróciłam się więc z trudem na prawy bok i zasnęłam ponownie.


*


Obudziłam się o dziesiątej dnia następnego. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak długo spałam, ale chyba sen jest najlepszym lekarstwem – nie tylko na chorobę, bo czułam się dzisiaj już o wiele lepiej, ale również na psychikę. I kiedy tylko o tej drugiej kwestii pomyślałam, przypomniałam sobie, że powinnam zadzwonić do Kuby. No cóż, najgorsze rzeczy trzeba załatwiać jak najwcześniej. Z ciężkim westchnieniem wzięłam więc komórkę w dłoń, a na jej wyświetlaczu widniało kolejne nieodebrane połączenie od Wilka. Zebrałam się w sobie i postanowiłam oddzwonić. Co ma być, to będzie.
- Lila, wreszcie! – usłyszałam jego głos już po pierwszym sygnale, jakby siedział cały czas przy telefonie i czekał aż do niego zadzwonię. – Już myślałem, że się nie doczekam. Jak się czujesz? – słychać było ewidentną troskę w jego głosie.
- Lepiej – uśmiechnęłam się niemrawo. – I miałam zadzwonić wczoraj, zaraz po rozmowie z Krzysiem, ale nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.
- Jasne, rozumiem, pewnie byłaś zmęczona.
Niby było to zdanie z serii tych normalnych, jednak wyczułam w nim jakiś podtekst. Nie wiedziałam tylko jaki.
- Coś sugerujesz? – zjeżyłam się od razu.
Rano jestem bardzo drażliwa i Kuba powinien to wiedzieć.
- Nie, Lila, kompletnie nic nie sugeruję – Wilk zbył mnie tak po prostu, ale w tej chwili byłam już niemal pewna, że miałam rację w moich przypuszczeniach. Wciąż jednak nie wiedziałam, o co mu chodzi, nie wiedziałam także, czy chcę się tego dowiedzieć... – Sen jest bardzo potrzebny do wyzdrowienia – dodał.
Nie wiedziałam, co mu mam na to odpowiedzieć, dlatego wymownie milczałam. Kuba też zamilkł, przez co w słuchawce zapadła krępująca cisza. Trwała chwilę, ale wydawała mi się być naprawdę długa.
- Mogę cię o coś spytać, Lila? – cisza wreszcie została przerwana i to przez Wilka. – Tylko nie zbywaj mnie, tak jak zbyłaś Krzyśka.
Zawahałam się przez chwilę, zanim mu odpowiedziałam. Ale gdybym odmówiła, to już w ogóle wzbudziłabym podejrzenia, prawda? Kuba postawił mnie więc pod ścianą i w ogóle mi się to nie podobało. Nie miałam jednak innego wyjścia, jak się zgodzić.
- Pytaj – powiedziałam wreszcie.
- Dlaczego się ze mną nie spotkałaś w Gdańsku? – wyrzucił to z siebie z taką mocą, jakby to pytanie kłębiło się w nim od dawna. – Już z  góry mówię, że nie uwierzę w to, że źle się poczułaś albo że chciałaś obejrzeć mecz, bo to nie w twoim stylu.
Aż miałam ochotę prychnąć, co on może wiedzieć o moim stylu, ale ugryzłam się w język. Zamiast ironizować, postanowiłam być szczera.
- Powinieneś doskonale wiedzieć dlaczego. Nie chciałam ci przeszkadzać – mruknęłam.
Moja odpowiedź chyba zbiła go z pantałyku.
- Przeszkadzać? – zdziwił się. – O czym ty pieprzysz, Lila?! Przecież doskonale powinnaś wiedzieć, że bardzo bym się ucieszył z twoich odwiedzin, gdybyś tylko do mnie podeszła, czego nie zrobiłaś! – pieklił się.
A najlepszą obroną na atak jest kontratak. I ta zasada nie spełnia się tylko na futbolowym boisku, w życiu codziennym jest jeszcze bardziej trafna.
- Jak miałam podejść, skoro byłeś zajęty swoją dziunią?! – niemal krzyknęłam, co w stanie mojego obolałego gardła i płuc nie było dobrym posunięciem.
- Co? O czym ty gadasz? – zdziwił się i wydawało mi się być to prawdziwe, jednak byłam tak zdenerwowana jego bezpodstawnym atakiem na moją osobę, że nie miałam zamiaru się nad tym dłużej zastanawiać.
- Już nie udawaj, wiem wszystko – syknęłam wściekła. – Może to nie moja sprawa, a raczej na pewno nie moja, ale naprawdę nie sądziłam, że jesteś tak naiwny, aby dać jej kolejną szansę. Nie będę cię jednak odwodzić od tego pomysłu, choć jestem przekonana, że ona znów ci złamie serce, jak… – prawie powiedziałam jak ty mnie, ale jednak w odpowiednim momencie zdążyłam ugryźć się w język. – Nieważne, w końcu to twoje życie i twoje błędy, rób więc co uważasz za stosowne. Tylko nie rób ze mnie idiotki, Kuba, wiesz że tego nienawidzę.
Wyrzucałam z siebie słowa niczym z karabinu maszynowego, nie dając Wilkowi dojść do głosu.
- Lila… to nie tak… posłuchaj mnie… - zaczął Kuba, plącząc się w słowach i próbując jakoś mi przerwać.
- Nie mam czego słuchać, Kubuś – zaprzeczyłam już wypranym z emocji tonem głosu. – Zrobiłeś to, co uważasz za stosowne i to twoja sprawa. Mam jednak prawo się z tym nie zgodzić i się nie zgadzam. Ale czy to coś zmienia? Powątpiewam. Szkoda tylko, że dowiaduję się o tym w taki sposób…
Byłam w swoim żywiole – w tej chwili bezkarnie wyżywałam się na Kubie nie tylko za to, że nic mi nie powiedział na temat swojego powrotu do Julii i że musiałam się o tym dowiadywać drogą pantoflową, ale również za to (a może jeszcze bardziej za to?), że przez niego moje serce jest teraz złamane.
- Lila, wyciągasz pochopne wnioski – w końcu Wilk doszedł do głosu i był on niezwykle spokojny, jakby zrezygnowany.
- Pochopne? – zdziwiłam się. – Próbujesz mi powiedzieć, że nie wiem, co widziałam? Nie jestem ślepa! – zapiekliłam się jeszcze bardziej.
- Nie… tak… znaczy… – Kuba znów się zaplątał w swoich słowach. – Wiem, że to mogło tak wyglądać z boku, ale to nie jest tak jak myślisz.
Dorzuciłby kotku i można by się poczuć jak w komedii romantycznej, w której facet zdradza swoją ukochaną, a ta go na tym przyłapuje i ten się próbuje przed nią tłumaczyć. Żenada.
- A jak?
Byłam już spokojna, można by nawet powiedzieć, że zrezygnowana, bo tak naprawdę to ręce mi opadły i nie miałam już siły na kłótnie z nim. Nie wiem, co chciał ugrać, zapierając się rękami i nogami przed przyznaniem się mi, że popełnił największy błąd swojego życia, skoro to zrobił i ja o tym doskonale wiedziałam.
- Nie jestem z Julią, naprawdę, uwierz mi w to, Lila – starał się mówić spokojnie, ale nie bardzo mu to wychodziło. Był zdenerwowany, jakby naprawdę tłumaczył się swojej dziewczynie i jakby zależało mu na tym, aby mu uwierzyła. – Nie kocham jej i nie mam zamiaru do niej wracać.
- To po co się z nią obściskujesz pod stadionem? – spytałam, wciąż uparcie trwając przy swoim. – Kuba, nie wmawiaj mi, że miałam jakieś urojenia, że zobaczyłam czegoś, czego nie ma.
Jakoś nie mogłam uwierzyć w jego zapewnienia. Coś mi mówiło, że nie powinnam mu wierzyć, a wnioski, które wyciągnęłam po zobaczeniu tej sceny pod stadionem, nie są przypadkowe.
- Z mojej strony nic nie ma, a Julia? – zastanawiał się na głos. – Tak, Julia próbuje mnie odzyskać za wszelką cenę, ale ja to wiem i to naprawdę na mnie nie działa.
Może jednak mówi prawdę? Dlaczego miałby się tak upierać przy swoim? Gdybym miała rację, to nawet gdyby chciał to przede mną ukryć, już w tym momencie nie wytrzymałby nacisku z mojej strony i wszystko mi wyśpiewał.
- Wyglądało to zupełnie inaczej.
- Przecież wiesz, że nie mógłbym jej po tym wszystkim znowu zaufać – Kuba tłumaczył mi to ze spokojem, jakby wiedząc, że powoli do mnie trafiają jego słowa. – Ale mimo wszystko coś mnie z nią łączyło, a to tak łatwo nie znika, przez co nie potrafię jej tak po prostu wyrzucić z życia, jakby nigdy jej nie było, zwłaszcza, że potrzebuje mojej pomocy.
Kuba tego nie powiedział, ale słowa nie jestem tobą zawisły złowrogo w powietrzu. To prawda, w przypadku swoich byłych, ja i Kuba postępowaliśmy kompletnie inaczej.
- Pomocy, mówisz? A nie sądzisz, że to dziwne, że Julia nagle przeniosła się do Gdańska?
- Lila, dobrze wiem, że ty jej nie cierpisz, ale proszę cię, nie rób z niej takiego potwora – próbował mnie przekonać, po raz kolejny. – Zaufaj mi, wiem co robię.
Hm, skoro tak mówisz? – pomyślałam, choć jakoś nie byłam co do tego przekonana. Ale czy miałam jakieś inne wyjście? Chyba nie.
- Jasne, to twoja sprawa, mnie nic do tego – powiedziałam w końcu, rezygnując.
Miałam zamiar pociągnąć swoją wypowiedź, jednak usłyszałam ciche pukanie do drzwi, które mi w tym przerwało. Po chwili we framudze pojawiła się głowa Kacpra. Uśmiechnęłam się na jego widok i wskazałam mu ruchem ręki, aby się nie krępował i wchodził.
- Coś nie słyszę przekonania w twoim głosie… – Kuba westchnął przeciągle, odpowiadając na moją niedokończoną myśl. – Powiedz mi, Lila, co się z nami dzieje? Dlaczego ostatnio wciąż się kłócimy? Dlaczego nie jest tak, jak kiedyś?
Miałam tak wielką ochotę wykrzyczeć mu, że wszystko się zmieniło, że nie jesteśmy już przyjaciółmi, że nasze niedomówienia są wynikiem uczuć, które nie powinny się między nami zrobić, ale… stchórzyłam.
- Nie wiem, Kubuś, naprawdę – skłamałam gładko. Ostatnio coraz częściej to robię, może dlatego tak dobrze mi to wychodzi? – Mam jednak nadzieję, że to minie.
To ostatnie zdanie to akurat była prawda. Bardzo chciałam, aby ta niepotrzebna miłość do Kuby z mojej strony minęła i to jak najszybciej. Nie wiedziałam bowiem, jak długo wytrzymam, udając przed innymi, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, skoro tak nie było.
- Ja również – przytaknął mi Wilk. – Lila…
- Wybacz mi, Kuba, ale mam gościa – przerwałam mu, zanim zacząłby jakiś nowy wątek.
Nie chciałam jeszcze kończyć tej rozmowy. Bardzo chętnie posłuchałabym jeszcze jego głosu, zwłaszcza, że chyba najgorsza rzecz, którą musieliśmy sobie wyjaśnić, była już za nami. Nie chciałam jednak z nim rozmawiać przy kimś, a już zwłaszcza przy Kacprze.
- Ach, tak, rozumiem. Pielgrzymki – zachichotał Wilczek. – Masz mi zdrowieć i to jak najszybciej, zrozumiano?
W tym ostatnim zdaniu wrócił stary, dobry Kuba. Ten, z którym się przyjaźniłam, zanim… no zanim wszystko się między nami popsuło.
- Oczywiście, szefie! – zaśmiałam się. – Od wczoraj nic innego nie robię, tylko zdrowieję.
- I tak ma być! – przytaknął. – Odezwę się niedługo, więc trzymaj telefon blisko siebie.
- Dobrze – obiecałam, po czym się pożegnaliśmy.
Kiedy usłyszałam dźwięk zakończonego połączenia, westchnęłam ciężko, po czym wrzuciłam telefon do szuflady i całe swoje zainteresowanie przeniosłam na mojego dość niespodziewanego tutaj gościa.



___________________________________
Rozdział taki dialogowy trochę, a do tego mało się w nim dzieje. Kompletnie nie jestem zadowolona. Mam jednak nadzieję, że się nie zanudziliście.


Zaczęło się! Wreszcie się zaczęło! I to bardzo ładnie się zaczęło – 3:1 z Honka Espoo w pierwszym meczu drugiej rundy eliminacji do Ligi Europy. Dobry mecz, no może pół godziny w pierwszej połowie takie trochę do bani, ale ogólnie jestem zadowolona. I oby tak dalej.
A już w ten weekend rusza Ekstraklasa. Będzie się działo. KOLEJORZ!

wtorek, 2 lipca 2013

39. Niespodziewane komplikacje.



- To już chyba ostatni – powiedziałam, kładąc kolejny karton na podłodze w mieszkaniu Semira.
A od dzisiaj jest to nie tylko mieszkanie Bośniaka, ale również Aśki i małej Lilki.
- Mówiłam, że dużo rzeczy nie będzie – odpowiedziała, jakby z satysfakcją, Kawecka.
W ciągu ostatniego tygodnia pakowałyśmy partiami rzeczy Asi do pudeł, a Semir z małą pomocą z mojej strony urządzał pokój dla małej w jego mieszkaniu. Wszystko było robione etapami, z chłodną głową, rozważnie, aby o niczym ważnym nie zapomnieć i dobrze przygotować się na tą wielką zmianę w ich życiu. Aby cała trójka miała naprawdę dobre warunki do rozpoczęcia nowego etapu. Kiedy więc ściągnięto mi but stabilizujący z nogi (wreszcie! – i tak, mówię to z wielką ulgą), przeprowadzka dziewczyn do Bośniaka stała się faktem, a nie odległą mrzonką. Nawet nie zdążyłam się porządnie nacieszyć ich obecnością w moim codziennym życiu, a one już się przeprowadzają. To było dla mnie naprawdę ciężkie. Bardzo szybko mi minęły te ostatnie prawie dwa tygodnie. Dziewczyny nie wyjeżdżają jednak na drugi koniec świata, tylko na drugi koniec miasta, gdzie zawsze będę mogła do nich pojechać, kiedy tylko będę tego chciała czy potrzebowała. Tym się pocieszałam. Choć z pewnością nie będę wykorzystywać ich gościnności, bo nie lubię się nikomu narzucać, a takie ciągłe wizyty u kogoś można pod to zaliczyć. Mieszkanie samej na dłuższą metę jednak nie bardzo mi się uśmiecha, a do tego muszę przecież odwiedzać moją malutką kruszynkę. W końcu jestem jej najlepszą ciocią, czyż nie? A najlepsze ciocie troszczą się bardzo mocno o swoje oczka w głowie.
- Dobrze, dzióbki moje kochane, ja was zostawię teraz samych w waszym gniazdku – zaświergotałam, starając się, aby nie zabrzmiało to jak ironia, kiedy już wszyscy upewniliśmy się, że wypakowaliśmy cały ładunek z bagażnika samochodu Bośniaka.
Ja się jeszcze auta nie dorobiłam, a Kuba swoje zabrał ze sobą do Gdańska, więc miejsce w podziemnym garażu naszego bloku stało puste od kilku tygodni. Chyba jednak będę się musiała zacząć rozglądać za czymś, co nie zrujnuje mojego budżetu i czym będę mogła poruszać się po mieście. Bo mimo iż kocham podróżować tramwajami, czasem własny samochód bardzo by mi się przydał.
- Lila na pewno nie chcesz zostać na jakiejś kawie? – spytała Asia, przyglądając mi się uważnie.
Ostatnio jej badawczy wzrok towarzyszył mi prawie na każdym kroku i czasami bardzo mnie irytował. Nie mówiłam jej jednak tego, bo wiem, że ona się po prostu o mnie martwi. Poza tym wiem, że mój wybuch tylko by spotęgował jej troskę o moją osobę, co mogłoby się dla mnie niezbyt ciekawie skończyć (czytaj: interwencją Asi u Ivana czy u Kotora, a ich to zawsze jest trudniej uspokoić niż całą resztę towarzystwa...).
- Przecież nikt cię stąd nie wymagania – zawtórował jej Semir.
No proszę, jacy są zgodni. Ciekawe, jak długo tak będzie?
- Nie, nie będę wam przeszkadzać, kochani – zaprzeczyłam, naprawdę nie chcąc im zawadzać. Podeszłam więc do wózka, z którego Lilka spoglądała na mnie wielkimi, zielonymi oczami. – Ciocia przyjdzie do ciebie niedługo, skarbeńku, obiecuję – mówiłam do niej, na przemian cmokając i uśmiechając się.
Mała pomyślała pewnie, że ciotka ma coś z głową. A to tylko bezgraniczna miłość do niej przemawiała teraz przeze mnie.
- Na pewno sobie poradzisz? – zapytała Asia, kiedy już się wyprostowałam, pożegnawszy się z moją przyszłą chrześnicą i gdy swoje kroki zaczęłam już kierować w stronę wyjścia z ich mieszkania.
Gdybym miała przy sobie "Kinderki", to bym jej nimi przed nosem zamachała na dowód, że sobie poradzę (no wiecie, jak w tej reklamie). Nie byłam jednak przygotowana na taką sytuację, dlatego z uśmiechem cwaniaka na ustach uniosłam w górę nogę, która nie tak dawno była w bucie stabilizującym i pomachałam nią przez chwilę w powietrzu.  
- Ten obcas mnie niepokoi. Nie powinnaś od razu po ściągnięciu stabilizatora zakładać takich butów – skarciła mnie Kawecka, dając nacisk na "takich".
Będzie naprawdę dobrą matką.
- Jeśli mam umierać, to przynajmniej umrę w pięknych butach – powiedziałam poważnie i aby spotęgować efekt, zaprezentowałam ręką moje śliczne botki, które miałam w tej chwili na nogach.
No, bo co ja poradzę, że kocham wysokie obcasy? Z miłością nie powinno się walczyć! A przez but stabilizujący trochę ponad dwa tygodnie nie mogłam ich nosić, co dla mnie było straszną katorgą (trochę taką jak wtedy, gdy gdzieś wychodziłam z Kubą, który zawsze narzeka na moje wysokie obcasy, ponieważ czuje się przy mnie zbyt niski; ech, jak ja nie cierpię tego kompleksu u Wilka!). Teraz więc muszę nadrobić stracony czas.
- Jesteś niereformowalna – pokręciła głową Asia, śmiejąc się ze mnie.
- A ba! – śmiałam się już razem z nią. – I pamiętajcie, dzióbki moje, że jakby co, to dzwonicie do cioci i ona wpada, i pomaga wam jak tylko może w każdej sytuacji, tak? – upewniałam się, zmieniając temat i będąc już całkowicie poważną.
- Pamiętamy – odpowiedzieli zgodnie z uśmiechem.
- To dobrze – pokiwałam głową. – Troszcz się o nie – przykazałam Semirowi, żegnając się z nim. – A ty wiesz, że niezależnie od dnia i godziny, zawsze możesz do mnie dzwonić, wpaść, czy cokolwiek tylko chcesz – mówiłam, ściskając Asię.
Niby to jest tylko drugi koniec miasta, a jednak jakiś etap naszego życia się kończy, z którym właśnie przyszło nam się żegnać i którego będzie nam choćby odrobinę żal. Mi przynajmniej było. Nie tak dawno przecież odzyskałam moją jedyną przyjaciółkę i znów miałam ją dla siebie. A teraz będę musiała zacząć się nią dzielić i to nie z jedną osobą, a z dwiema, w tym jedna z nich to facet. A wiadomo, że facet potrzebuje dużych pokładów uwagi, zwłaszcza taki, jakim jest Semir.
- Oczywiście. Ty również – odpowiedziała mi Asia, cmokając mój polik.
- To super, a teraz spadam, bo jeszcze chwila, a się rozkleję. A tego przecież byśmy nie chcieli – rzuciłam im na do widzenia, uśmiechając się jeszcze, tak, aby się mną nie przejmowali.
Po chwili stałam już przed blokiem, w którym mieściło się mieszkanie Bośniaka i opatulałam się szczelniej szalikiem, bo mimo początku marca, pogoda była jeszcze bardziej zimowa niż wiosenna.


*


Spacerowałam sobie spokojnie po Starym Mieście w Poznaniu. Nie chciałam od razu wracać do pustego lokum, poza tym powinnam jeszcze zrobić jakieś zakupy. Nie spieszyło mi się jednak ku temu, więc urządziłam sobie mały spacer poznańskimi chodnikami. Nikomu nie wadziłam, nikogo nie zaczepiałam, bo tak zwyczajnie chciałam być sama, by móc pomyśleć spokojnie, zastanowić się nad swoją codziennością, skupić się na zmianach, jakie zaszły ostatnio w moim życiu. Nie mogłam jednak tego robić, bo ktoś za mną zaczął krzyczeć: „Lila, Lila, czekaj!” tak głośno, że nie dało się tego zignorować, mimo iż bardzo bym tego chciała. Przystaję więc i oglądam się za siebie, bo głos ten nie ustaje. A nawet z każdą chwilą staje się jeszcze mocniejszy. Najwidoczniej innej Lilii tutaj nie ma, co niewątpliwie mnie nie cieszy, bo naprawdę wciąż żywiłam nadzieję, że to nie o mnie chodzi. Myliłam się jednak, bo po chwili dopada do mnie Kacper.
Jeszcze jego tu brakowało.
- Cześć! Próbuję cię złapać od dobrych kilku minut, a ty pędzisz przez ten rynek jak jakiś sprinter i na nikogo nie zwracasz uwagi – poskarżył się, sapiąc ciężko.
- Raczej ktoś tu nie ma kondycji – odgryzłam się mu.
No sorry, ale to ja przez ostatnie kilkanaście dni ledwo co chodziłam przez ten but stabilizujący na nodze, więc niech on mi tu kitu nie wciska, że tak szybko się teraz przemieszczam. To raczej on nie potrafi się dostosować do normalnego tempa.
- To też może być prawda – przytaknął, wciąż próbując unormować oddech i jednocześnie chcąc się uśmiechnąć. Nie bardzo mu to jednak wychodziło, jeśli mam być szczera. – Ale dość o tym. Powiedz, co tam u ciebie słychać? Masz może ochotę na kawę w moim towarzystwie? Ja stawiam – rzucił szybko, aby wyjaśnić tą kwestię.
- Wiesz co, Kacper, to bardzo miłe z twojej strony – zaczęłam – ale chciałabym dziś pobyć sama. Mam kilka ważnych spraw do przemyślenia, a poza tym dzisiaj nie byłabym dobrym kompanem do rozmowy – próbowałam się jakoś wymigać.
Bo jeśli mam być szczera, to nie uśmiechało mi się spędzać z nim czasu na przyjacielskich pogaduszkach, zwłaszcza że podczas naszego ostatniego spotkania sam zasugerował mi, że myśli o mnie w innych kategoriach, na które z mojej strony nie miałby szans. Szczerze mówiąc, to nawet nie wiedziałabym, o czym miałabym z nim rozmawiać. Zapewne więc, chcąc nie chcąc, zeszlibyśmy na temat Julii, Kuby i naszej roli w ich życiu. A po co rozdrapywać stare historie i zamknięte życiowe rozdziały?
- Och, czyli już do ciebie dotarło, że Julia próbuje odbić ci Kubę? – zasępił się Kacper. – Myślałem, że cię przed tym ostrzegę, ale widzę, że się spóźniłem…
- No tak, już podczas naszego ostatniego spotkania było widać, jakie ma wobec niego  zamiary– odpowiedziałam, nie bardzo rozumiejąc, po co do tego wraca.
Przecież to była już stara sprawa, więc naprawdę nie miałam pojęcia, o co może mu chodzić.
- Masz rację, ale od tego czasu trochę się zmieniło. Julia przeniosła się do Gdańska, stara się być blisko Kuby… - zaczął wymieniać, a moja mina chyba musiała zdradzać, jak bardzo jestem tym zaskoczona, bo nagle przerwał swoją wypowiedź: - Kuba nic ci nie mówił?
- Nie – odpowiedziałam ostrożnie, nie wiedząc, jakie skutki może mieć moja odpowiedź.
- Pewnie nie chciał cię tym martwić – uspokajał mnie Kacper. – Ale chyba lepiej, abyś wiedziała, że Julia nie odpuściła sobie Kuby, mimo ostatnich jego słów.
Och, czyli zdążyła już mu się na mnie poskarżyć. Jak pięknie.
- Jakoś nie chce mi się wierzyć, aby Kuba mógł znów jej zaufać – powiedziałam pewna swego.
Przecież po naszym ostatnim spotkaniu i scysji na klatce schodowej wydawało mi się, że Wilk przejrzał do reszty na oczy i zobaczył, jaka Julia jest naprawdę. Przecież to intrygantka jakich mało! Pokazała to już wtedy, gdy zdradzała Kubę z Kacprem i Kacpra z... jeszcze kimś innym (nie wiem, jak ten facet miał na imię, a to byłoby niegrzeczne w tej chwili się o to Kacpra pytać).  A do tego Wilk sam powiedział, że jej już nigdy nie uwierzy i nie zaufa, więc chyba nie powinnam się o niego martwić? W końcu mądry z niego facet, nie mógłby się wpakować w takie bagno…
Choć z drugiej strony, czy perspektywa czasu nie zmienia podejścia człowieka do pewnych spraw? Przecież ja też po części dzięki upływowi czasu wybaczyłam Semirowi, mimo że kiedyś zarzekałam się, że to nigdy nie będzie miało miejsca. A Kuba ma o bardziej miękkie serce ode mnie – on jest więc w stanie nie tylko jej wszystko wybaczyć, ale również puścić to w niepamięć i zacząć od nowa. Jest nawet w stanie wychowywać nie swoje dziecko.
- Julia jest cierpliwa, nie odpuszcza tak łatwo – powiedział Kacper złowrogim tonem głosu, wyrywając mnie tym z zamyślenia i jakby potwierdzając moje niezbyt dobre przeczucia.
Bo jeśli Julia go sobie nie odpuści i wciąż będzie o niego walczyć, to może swoim uporem zmiękczyć jego serce. Wytrwałość zawsze jest dobrą cechą do takich sytuacji, nawet ja nie potrafię być na to obojętna.
- Ale tak właściwie, to dlaczego ja miałabym tobie wierzyć, co? Skąd mogę mieć pewność, że to nie jest jakiś spisek twój i Julii, mający na celu skłócenie mnie z Kubą? – spytałam, podejrzliwie się mu przyglądając.
W końcu kto normalny udaje związek z kobietą, która go oszukała w sprawie ojca dziecka? Kto normalny po tym wszystkim jej pomaga, gdy ta przeprowadza się z powrotem do Polski? Kto normalny chciałby z nią wciąż utrzymywać kontakt? No kto? No właśnie - nikt! A Kacper robił wszystko na opak, więc dlaczego miałabym bezgranicznie wierzyć w jego słowa?
- Julia co prawda zaproponowała mi, żebym, gdy ona będzie próbowała odzyskać Kubę, zakręcił się obok ciebie, ale… nie mógłbym rozbijać tak doskonałego związku jak wasz. Wiem, że brzmi to dziwnie z ust faceta, który kiedyś odbił i to dokładnie temu samemu facetowi narzeczoną i to praktycznie sprzed ołtarza, jednak… nie potrafiłbym zrobić Kubie tego ponownie, nawet jeśli mi się podobasz – powiedział i czułam, że mówi szczerze.
Postanowiłam wtedy, że znajdę mu w przyszłości jakąś porządną dziewczynę, która go tak zajmie, że przestanie się zajmować życiem innych (co pakuje go w kłopoty). W końcu całkiem fajny z niego facet, może z niezbyt przyjemną przeszłością, ale kto z nas w młodości nie zrobił czegoś głupiego, co ciągło by się za nim przez życie?
- Nie wiem dlaczego, ale ci wierzę – powiedziałam powoli, wpatrując się w niego uważnie. – Czyli to prawda, że Julia jest teraz w Gdańsku?
Kacper przytaknął zamaszyście głową.
- Próbuje Kubę wrobić w ojcostwo? – spytałam, próbując ją rozgryźć na odległość.
- Raczej nie, bo chcąc nie chcąc, to i tak prawda wyjdzie na jaw. Są przecież badania DNA. Choć… nie jestem pewien, co jej chodzi po głowie. Powinnaś być przygotowana na wszystko, ona jest nieprzewidywalna – dodał.
Pokiwałam głową, przyswajając sobie te wiadomości. Wiedziałam, że po Julii można się wszystkiego spodziewać, a Kacper tylko to potwierdził. Z pewnością powiedział mi to tylko dlatego, że podczas ich wizyty u nas, udawaliśmy z Kubą parę. A on nie chciał, aby nasz związek (którego tak naprawdę nie ma) się rozpadł – przynajmniej sam tak twierdził, a ja nie miałam powodów, by mu nie wierzyć. Mogłam jednak dzięki temu otrzymane właśnie od niego informacje wykorzystać po to, by uchronić mojego przyjaciela przed prawdopodobnie największym błędem w jego życiu. Mimo że ostatnio nie możemy się z Kubą dogadać tak, jak to do tej pory było, Wilk przecież wciąż jest dla mnie naprawdę ważny i nie darowałabym sobie, gdybym nie zapobiegła katastrofie, jaką z pewnością będzie związek z Julią, kiedy miałam możliwość to zrobić. Musiałam tylko działać rozważnie i spokojnie bez gwałtownych emocji.
- Dzięki Kacper – powiedziałam, klepiąc go po przyjacielsku w ramię. – Zadzwoń do mnie kiedyś, to się umówimy na tą kawę, ok? Ja teraz muszę uciekać, mam ważną sprawę do załatwienia – rzuciłam jeszcze na pożegnanie.
- Jasne, na pewno zadzwonię – usłyszałam za sobą głos chłopaka. Posłałam mu tylko uśmiech, po czym w pospiechu odeszłam w stronę przystanku tramwajowego.
Od razu po wejściu do mieszkania, włączyłam laptopa i zalogowałam się w Internecie. Tam kupiłam bilet na najbliższy mecz Lechii, sprawdziłam połączenia z Poznania do Gdańska i opracowałam plan mojej weekendowej podróży. Postanowiłam bowiem zrobić Kubie niespodziankę. W końcu obiecałam mu, że jeszcze kiedyś go odwiedzę w jego nowym miejscu zamieszkania, o czym piłkarz niejednokrotnie mi przypominał. A więc przy okazji spełnienia obietnicy danej przyjacielowi, rozejrzę się dookoła czy wszystko u niego w porządku. W końcu lepiej dmuchać na zimne. Bo jak już się mleko rozleje, to nie będzie tak kolorowo...


*


Dzień później, w sobotę, wysiadłam na dworcu głównym w Gdańsku po ponad sześciogodzinnej podróży pociągiem. Cale szczęście, że nie było zbyt wielkich opóźnień, bo inaczej nie zdążyłabym na mecz. Od razu z dworca udałam się na stadion – jedną z czterech aren tegorocznego Euro 2012, aby zdążyć na pierwszy gwizdek spotkania przeciwko Wiśle. Patrzcie, jak mi się trafiło – mecz przyjaźni (w końcu Lechia, Śląsk i Wisła), w którym bierze udział jeden z zespołów, z którym Lech się bardzo, ale to bardzo nie lubi. A do tego mogłam sobie na żywo obejrzeć jeden z najnowszych i piękniejszych stadionów w Polsce. Mimo pójścia na mecz ubrałam się w neutralne kolory, nie zabrałam ze sobą żadnego szalika, czy innych strojów w klubowych barwach. Nie mogłabym założyć barw innego polskiego klubu, nigdy nie zdradziłabym mojego Kolejorza i wiem, że Kuba w pełni to zrozumie i zaakceptuje. Na pewno nie ma pretensji, że nie założyłam jego koszulki z Lechii, bardziej ucieszy się, że potrafiłam postawić nogę na innym stadionie podczas spotkania, w którym nie bierze udział mój klub. W końcu on sam, gdyby nie musiał, nigdy nie włożyłby na siebie innej koszulki niż niebiesko-białej Lecha. Los jednak spłatał mu figla.
A jeśli już o piłkarzu mowa, to Wilczek wyszedł w pierwszym składzie, z czego byłam dumna. I przy gorącym dopingu z mojej strony, zagrał naprawdę dobre spotkanie. Szkoda tylko, że Lechia przegrała je 0:2. Wynik ustalony został już w pierwszej połowie meczu, a szarże Jakubów-współlokatorów na skrzydłach nie przyniosły pożądanych efektów. A szkoda, bo niektóre sytuacje były naprawdę piękne i aż prosiły się o bramkę. Ale taki jest futbol – brutalny, niestety.
Nie spieszyło mi się jakoś do wyjścia ze stadionu, byłam chyba jedną z ostatnich osób, która opuściła trybuny PGE Areny. Doskonale wiedziałam, że Kuba z szatni tak szybko nie wyjdzie, choć po zwycięskim meczu z pewnością proces wychodzenia byłby dłuższy. Kręciłam się więc wokół stadionu, czekając na niego i starając się być cierpliwą. Miałam nadzieję, że swoją obecnością poprawię mu choćby odrobinę humor po dzisiejszej przegranej, bo na pewno Wilk ją teraz przeżywa i nie ma zbyt dobrego samopoczucia. W najśmielszych snach jednak nie sądziłam, że poprawi mu nastrój ktoś zupełnie inny…
Powinnam ją była poznać od razu, przecież niejednokrotnie ją widziałam, ale jakoś nie zawracałam sobie głowy innymi osobami, kręcącymi się po placu wokół PGE Areny w Gdańsku. I to był mój błąd. Myślałam, że są to może jacyś kibice, chcący zdobyć na zdjęcie z piłkarzem swojego klubu albo ukochane zawodników którejś z ekip, które czekają, by móc pojechać z nimi do domów. Poza tym w tamtej chwili jakoś do końca nie wierzyłam w słowa Kacpra, ale po tym, co zobaczyłam, nie mogłam już wypierać tej informacji ze świadomości.
Zauważywszy Kubę wychodzącego wreszcie ze stadionu i kierującego się z torbą treningową przewieszoną przez ramię w stronę swojego mieszkania, ruszyłam w jego stronę. A tak właściwie chciałam go dogonić, bo Kuba ruszył w przeciwnym kierunku niźli ja stałam (wciąż nie bardzo orientowałam się w topografii Gdańska). Uśmiechnięta od ucha do ucha, co pokazywało zadowolenie, że go wreszcie widzę, bo naprawdę bardzo za nim tęskniłam, mimo iż nie widzieliśmy się jakieś kilkanaście dni. Chyba dopiero w tej chwili uświadomiłam sobie, jak bardzo mi go brakuje tak na co dzień. Mina jednak szybko mi zrzedła, kiedy jakaś kobieta podbiegła do Wilka, wyprzedzając mnie w tym zamiarze i ot tak rzuciła mu się na szyję. Stanęłam w miejscu i zdezorientowana zaczęłam przyglądać się temu zajściu, chcąc się zorientować o co chodzi. Poza tym miałam nadzieję, że dzięki dalszym wydarzeniom, zrozumiem całą sytuację. Z początku nie rozpoznałam owej dziewczyny, trzymającej się kurczowo szyi Wilka, ale kiedy Kuba również ją objął (choć z widoczną rezerwą), a jej głowa przez ten uścisku spoczęła na jego ramieniu, zorientowałam się, że jest to Julia. Jak na złość blondynka właśnie w tej chwili zauważyła, że ktoś im się przygląda. Gdy rozpoznała, że tą osobą jestem ja – potencjalna dziewczyna Kuby – posłała mi triumfujący uśmiech i jeszcze szczelniej objęła Kubę za szyję.
A co w tym całym wydarzeniu było dla mnie najgorsze? To, że zamiast podejść tam do nich i zrobić im karczemną awanturę na cały stadion, nie przejmując się gapiami (w końcu miałam do tego prawo, wszyscy bowiem myśleli, że jestem w związku z Wilkiem), ja po prostu obróciłam się na pięcie i uciekłam stamtąd ze łzami w oczach. Zachowałam się kompletnie nie w swoim stylu. Nie wiem czy ktoś jeszcze, oprócz Julii, mnie zauważył, ponieważ nikogo nie widziałam i nie słyszałam. Biegłam szybko przed siebie w stronę przystanku, na którym wysiadłam, jadąc z dworca głównego na stadion, nie zwracając uwagi na nic i na nikogo, nawet na to, że jestem nie zapięta i przez to jest mi zwyczajnie zimno. Nic mnie jednak w tej chwili nie obchodziło prócz bólu, który rozrywał mnie od środka. Nawet nie byłam w stanie dotrzeć do przystanku, zwyczajnie nie miałam na to siły. Czując, że stadion Lechii Gdańsk mam już dawno za sobą, stanęłam w miejscu i oparłam się o mur jakiegoś budynku, po czym zjechałam po nim i rozpłakałam się jak małe dziecko. Tak po prostu. Nie rozumiałam tylko, dlaczego moja reakcja była taka, a nie inna. Bolało mnie wszystko i nie chodziło mi w tej chwili o ból fizyczny, a o psychiczny. Naprawdę coś tu nie grało.
Nawet nie wiem, kiedy i jak się trochę ogarnęłam i powzięłam decyzję, by wrócić do siebie, do mieszkania. Nie pamiętam, jak doszłam na przystanek, jak wsiadłam w odpowiedni autobus, a później w pociąg powrotny do Poznania. Nie potrafię sobie przypomnieć, jak to się stało. Ocknęłam się dopiero, kiedy konduktor poprosił mnie o bilet do kontroli. Wbita w fotel najgłębiej jak tylko potrafiłam, trzęsącą się ręką podałam mu świstek papieru. Nie zwracałam uwagi na podpuchnięte oczy i usmarkany nos. Nie obchodziło mnie to, jak widzą mnie inni, co sobie w tej chwili o mnie myślą. Zaciekawionego konduktora zbyłam w pospiechu, mówiąc, że ma jeszcze innych pasażerów i ma się mną nie przejmować. W końcu sobie odpuścił tą troskę o mnie i odszedł, dzięki czemu mogłam sobie w spokoju popłakać.
I w pewnej chwili mnie olśniło. Tak zwyczajnie nagle wpadłam na powód mojego niecodziennego zachowania. I kompletnie mi się to nie podobało.
Pod stadionem zachowałam się dokładnie tak, jak w momentach, kiedy byłam w kimś zakochana do szaleństwa. Zawsze byłam osobą rozważną, analizującą wszystko z chłodną głową, ale gdy kogoś kochałam, to wszystko odchodziło w niebyt. Wtedy górę brały nade mną uczucia, nie rozum. W takim momentach podejmowałam najgłupsze życiowe decyzje, zachowując się zupełnie inaczej niż na co dzień. Zupełnie tak jak dzisiaj. Z tego więc wynika, że… się zakochałam. I bardzo mi się to nie spodobało, jednak innego powodu nie potrafiłam znaleźć. Gdybym była „normalna”, zrobiłabym im wszystkim awanturę, udała zdradzona kobietę i to tak skutecznie, by Julia nie mogła triumfować i raz na zawsze dała Kubie spokój. A ja uciekłam jak jakiś marny tchórz. Jak oszukana dziewczynka w telenowelach. Do tego bolało mnie serce, jakbym była naprawdę zdradzona. Jakbym była zazdrosna, bo widziałam mojego ukochanego w objęciach innej. A jakby tego było mało, to ta dziewczyna była przecież jego byłą narzeczoną.
Rozpłakałam się jeszcze głośniej, gdy dotarł do mnie sens tego, co się właśnie wydarzyło. Gdy zrozumiałam ostatnie wydarzenia, moje zachowanie i niezrozumiałe reakcje.
Już przecież dzień przeprowadzki Kuby do Gdańska powinien dać mi porządnie do myślenia, ale ja wolałam to odrzucać w najdalsze zakamarki mojej podświadomości. Kiedy na dole, wyjeżdżając do Wrocławia, pocałował mnie Semir, nic szczególnego nie poczułam, oprócz zaskoczenia i zdezorientowania. Zupełnie inaczej było, gdy dzień wcześniej pod szpitalem pocałował mnie Wilk. Wtedy oprócz tych dwóch reakcji towarzyszyło mi… nieopisane szczęście. Motylki latające w brzuchu. To wszystko oznacza, że…
Zakochałam się w Kubie.
Kiedy wszyscy mówili nam, że do siebie pasujemy, nigdy nie brałam tego na serio, raczej uważałam to za głupie gadanie. Zawsze traktowałam Kubę jak przyjaciela, którego potrzebuję. W końcu to on zna mnie jak mało kto, potrafi dopasować się do mojego nastroju – pocieszyć, rozśmieszyć, co tylko mi w danej chwili trzeba. Nigdy nie myślałam o nim w kategoriach mojego ukochanego. To, że wielokrotnie udawaliśmy parę, wydawało mi się być świetną zabawą, w końcu wszyscy doskonale wiedzą, jak lubię wkręcać ludzi. Nigdy nie sądziłam, że życie się na mnie odegra i to w taki sposób…
Tu nie chodzi o to, że nie chciałabym być z Kubą, bo jest dla mnie nieodpowiednią partią. Nie, jest wręcz odwrotnie – to ja nie jestem odpowiednią partią dla niego. Jestem zbyt spaczona uczuciowo, jeszcze niepotrzebnie zniszczyłabym życie Jakubowi. A tego bym nie chciała, bo jako jego przyjaciółka doskonale wiem, ile wycierpiał przez kobiety, z którymi do tej pory był związany. Nie chciałabym go zranić, zniszczyć naszej długoletniej znajomości. Bo przecież gdyby nam nie wyszło, nie udałoby się nam wrócić do poprzedniego stanu naszej relacji. Nie potrafilibyśmy zapomnieć o powodzie, przez który się rozstaliśmy. I mimo że bardzo bym chciała, aby Kuba mnie pokochał, to nie może mieć miejsca. To co, że przy nim czuję się wyjątkowa, najpiękniejsza na świecie i co najważniejsze – bezpieczna? Ale doskonale wiem, że bycie razem nam po prostu nie jest pisane. My mamy być przyjaciółmi! TYLKO PRZYJACIÓŁMI! Taki los jest nam pisany, nie inny. I choćbym nie wiem, czego chciała od życia, to się nie zmieni.
Płakałam jak głupia, nie mając pojęcia, skąd biorę łzy. Całe szczęście, że siedziałam sama w przedziale, bo moje ciągłe wybuchy płaczu tylko by straszyły towarzyszące mi osoby. Płakałam nad moim marnym życiem, które od zawsze było skomplikowane, a któremu jakby było mało i wciąż się komplikuje. Czułam się bezradna. Nie wiem jak to się stało, kiedy i co ważne, dlaczego się zakochałam się w Kubie. W moim Kubie, którego zawsze traktowałam jak przyjaciela. A przecież przyjaźń damsko-męska istnieje, najlepszym przykładem na to jestem ja i Ivan. Nie każda taka znajomość kończy się miłością. Dlaczego więc z Kubą tak to się skończyło? Dlaczego moje serce nie słucha rozumu i robi co mu się żywnie podoba? Przecież ja nie miałam prawa go pokochać! Przecież to wszystko między nami jeszcze bardziej skomplikuje! Jeśli więc czegoś z tym w najbliższym czasie nie zrobię, zepsuję do reszty relację między nami, a to byłby dla mnie największy życiowy cios, największa życiowa porażka… Nie mogę stracić Kuby. Nie poradzę sobie bez niego.
Tylko co ja mam niby teraz zrobić? Nie mogę mu przecież powiedzieć prawdy, bo to na pewno wszystko by między nami zniszczyło, a wiem też, że nie będę już potrafiła go traktować tak jak do tej pory. Nie wiem też, czy starczy mi sił na udawanie, że wszystko jest w porządku, skoro to nie jest prawdą.
Boże, dlaczego moje skomplikowane życie musi się jeszcze bardziej komplikować?






_________________________________
Raczej teraz będziemy galopować do przodu w czasie ;-) Już nie będzie takiego ciągłego opisywania dnia po dniu, przynajmniej nie planuję czegoś takiego. Choć ze mną to nigdy nic nie wiadomo... Ale przynajmniej trochę się wyjaśniło to dziwne zachowanie bohaterów w ostatnim czasie. Niektórzy spodziewali się, że prędzej czy później to nastąpi, żywię jednak nadzieję, że kilkoro z was jest zaskoczonych takim obrotem sprawy.
Pozdrowienia!