Z trudem otworzyłam
oczy. Ech, jak ja nie lubię pobudek, a zwłaszcza tych poniedziałkowych (bo dziś
mamy ten nieszczęsny poniedziałek, prawda?). Nic dziwnego, że czuję się teraz tak
fatalnie, skoro jeszcze łączę tą pobudkę z załamaniem psychicznym. Choć chyba
bardziej pasowałoby tu określenie, którego nie lubię – sercowe… Hm, ale zaraz,
zaraz… czy ja przez te wszystkie ostatnie stresy dostałam jakiś plamek na oczach?
Sufit wydaje mi się być jakiś taki bardziej bladszy niż zwykle. A przecież ten
w naszym mieszkaniu jest raczej kremowy aniżeli biały, tak jak ten tutaj. A do
tego lampy są jakieś takie niepodobne do tych, które wiszą na suficie w
aktualnie mojej (a poprzednio w Kuby) sypialni.
Hm, gdzie ja jestem?
- Wreszcie moja królewna
się obudziła – nagle usłyszałam głos Krzyśka tuż obok siebie, co jeszcze
bardziej wzmogło dziwność tej sytuacji. – Już się zacząłem zastanawiać, czy nie
zawołać jakiś krasnoludków, którzy sprowadziliby tu ze sobą księcia z bajki. Tylko
problem tkwił w tym, że żadnych nie znam… – byłam pewna, że przy tym zdaniu
marszczy czoło.
Spojrzałam więc w
miejsce, z którego dochodził jego głos. Kotor uśmiechał się szeroko, jakby z
ulgą, na mój widok. Siedział na metalowym taborecie tuż przy łóżku, w którym
leżałam i trzymał mnie za rękę. Naprawdę ciężko mi się kojarzyło fakty w tej
chwili, może to przez tą pobudkę? Zawsze wtedy jestem taka ciężko kojarząca
fakty… Ale mimo wszystko wiedziałam, że to jest dziwna sytuacja, a łóżko, na
którym aktualnie leżę, nie jest moim. Nie dość, że była bardzo twarde, to
wyglądało bardziej na łóżko szpitalne niż domowe. Ale jakoś nie przypominam
sobie, abym miała powód, by trafić pod czujne oczy lekarzy…
Czy coś mnie ominęło?
- Jaki z ciebie
żartowniś – zakpiłam, uśmiechając się jednak przy tym, bo nie potrafiłam tak
bezkarnie ironizować sobie z Krzysia, kiedy ten jest tak roześmiany jak w tej
chwili. – A teraz mów mi już całkiem na serio, gdzie jestem i co tu robię? –
spoważniałam.
- Niczego nie pamiętasz?
– zdziwił się Krzysiek, mrużąc oczy.
- No… jakoś nie bardzo –
wymamrotałam, bo w głowie wciąż miałam jedną, wielką, czarną dziurę.
Ostatnie, co pamiętam,
to podróż do domu z Gdańska w sobotę wieczorem. Zaraz po wejściu do mieszkania,
rzuciłam się prawie nieżywa na łóżko i widocznie musiałam od razu zasnąć, bo
nie przypominam sobie, abym w tamtym momencie się jakoś specjalnie dołowała
tym, co kilka godzin wcześniej zobaczyłam na własne oczy. I co sobie
uświadomiłam. A co działo się dalej? Niczego nie mogłam sobie przypomnieć.
- Kochanie – Krzysiek powiedział
to tonem, którego używał, gdy miałam kilka lat i gdy tata zostawiał mnie chorą
pod jego opieką, kiedy to musiał wyjść do pracy, a ja nie chciałam zostawać
sama w domu – jesteś w szpitalu. Wczoraj Asia znalazła cię nieprzytomną na
podłodze.
- Na podłodze? –
pisnęłam, a moje oczy prawie wyszły mi z orbit. Kotor przytaknął prawie
niezauważalnie. – Co mi jest?
- Masz bakteryjne
zapalenie płuc, skarbeńku, ale już wszystko jest opanowane. Choć co nas
nastraszyłaś, to nas nastraszyłaś – ściskał moją dłoń, wciąż mówiąc do mnie jak
do małej dziewczynki. – Lekarze mówią, że poleżysz tutaj jeszcze kilka dni, tak
dla pewności, że wszystko w porządku.
Czyli ten ból w klatce
piersiowej przy oddychaniu jest bardziej fizyczny, spowodowany chorymi płucami,
aniżeli psychiczny, spowodowany złamanym sercem? Nie wiem, czy nie powinnam się
z tego powodu poczuć ulgi, a może i nawet się ucieszyć… Mimo wszystko jakoś nie
bardzo było mi do śmiechu.
- Kilka dni? –
powtórzyłam po nim, już niemal płaczliwie.
Od zawsze bałam się
szpitali, pewnie dlatego, że kojarzą mi się one tylko z tym co złe. To tu
przecież kilka godzin po moich narodzinach zmarła moja mama, to tu zmarł mój
tata po wypadku samochodowym, to stąd zawsze docierały do mnie złe wieści na
temat zdrowia moich bliskich (no może poza narodzinami, ale te wydarzenia jakoś
nie potrafiły zmienić mojego nastawienia do szpitali…). I teraz miałam tu leżeć
przez kilka dni? I to sama? Ja się nie zgadzam! Liberum veto! Może już jestem
dorosła, ale mimo wszystko na samą myśl o tym ogarnia mnie blady strach…
- Spokojnie, kochanie,
będziemy cię przecież odwiedzać, nie zostawimy cię tutaj samej – zapowiedział
mi Kotor od razu, zapewne widząc moją minę i doskonale wiedząc co ona oznacza.
– Jesteś już dużą dziewczynką, prawda?
Uśmiechnęłam się
szeroko, widząc jego minę.
- Wiesz, że gdy tak do
mnie mówisz, to czuję, jakbym znów miała kilka lat? Jakby za chwilę tata miał
wrócić z pracy, by cię zmienić, byś mógł pójść na trening… – szepnęłam,
mimowolnie wracając do wspomnień.
Kotorowski bowiem był naszym
sąsiadem odkąd tylko pamiętam. Mój ojciec, wychowujący mnie samotnie po śmierci
mamy, był wieloletnim przyjacielem jego rodziców. I zawsze, kiedy tata musiał
gdzieś wyjść, a ja musiałabym wtedy zostać sama w domu, opiekował się mną
Krzysiek. Nie jego rodzice, tylko on. Nawet sama nie wiem, dlaczego tak było?
Już wtedy traktowałam Krzyśka jak ukochanego starszego brata, a po śmierci taty
chyba to uczucie osiągnęło apogeum. I najlepsze, że trwa po dziś dzień.
- Bo trochę jest w tym
prawdy – odszepnął mi Krzyś, całując mnie w rękę. – Zawsze bowiem będziesz dla
mnie małą dziewczynką, którą muszę się opiekować. A sama wciąż mi pokazujesz, jak
bardzo potrzebujesz mojej opieki. Pewnie znowu chodziłaś rozpięta po tym zimnie
i cię choróbsko złapało? – gdy mówił o mojej „nieodpowiedzialności”, zawsze
przy tym tak zabawnie marszczył czoło.
- Im starsza, tym
głupsza – powiedziałam ze śmiechem, który w aktualnym stanie zdrowia mojego
gardła wyszedł raczej strasznie niż zabawnie. Ale musiałam to powiedzieć, doskonale
bowiem wiedziałam, że i tak za chwilę mój braciszek powiedziałby dokładnie to
samo co ja.
- Ale i tak cię kocham –
wyznał Kotor, kiwając przy tym głową, jak te pieski w samochodach.
- Ja ciebie też –
odpowiedziałam z rozrzewnieniem.
Chwilę tą zepsuł lekarz,
który wszedł do sali, w której leżałam, po czym grzecznie wyprosił z niej
Kotora, by móc mnie zbadać po tym, jak się wreszcie obudziłam. Krzysiek jednak
nie odszedł za daleko, bo kiedy tylko pan w białym kitlu znalazł się na
korytarzu (informując mnie wcześniej, że jest coraz lepiej i najprawdopodobniej
skończy się na wielkim strachu), mój brat od razu do mnie wrócił i zajął
dokładnie to samo miejsce, na którym jeszcze chwilę temu siedział. Pewnie wciąż
było ciepłe, bowiem wizyta lekarza nie była zbyt długa.
- Nie masz przypadkiem
treningu? – spytałam, choć kompletnie nie wiedziałam, która jest teraz godzina.
Chyba się jeszcze do
końca nie rozbudziłam…
- Już masz mnie dość, że
mnie wyganiasz? – zaśmiał się Kotor.
- No coś ty! –
zaperzyłam się, zapewne czerwieniejąc przy tym. – Przecież wiesz, że
najchętniej to chciałabym, abyś siedział tu ze mną przez cały czas, bo tak
bardzo nie cierpię szpitali, ale wiem, że masz też swoje obowiązki, których nie
możesz zaniedbać przeze mnie. I liczę, że ich nie zaniedbujesz? – spojrzałam na
niego najgroźniej, jak było mnie stać w tej chwili.
- Oczywiście, że nie,
szefowo! – zasalutował mi ze śmiechem Kotor. – I nie martw się tak, naprawdę
wszystko jest pod kontrolą. Musisz wypoczywać, zrozumiano? – Pokiwałam głową. –
A co do treningu, to tak, mam dzisiaj jeszcze jeden, ale mogę tu z tobą jeszcze
trochę posiedzieć – odpowiedział mi już poważnie, wiercąc się na krześle
(pewnie było tak twarde, jak to łóżko). – Poza tym musisz wytrzymać tu kilka
dni, bo dopiero w środę albo w czwartek cię stąd wypiszą – wyjawił mi Krzysiek
ustalenia lekarzy. – Ale do pracy wracasz dopiero od poniedziałku i do tego
czasu będę ci się bacznie przyglądał. Muszę sprawdzić, czy na pewno wszystko w
porządku, zanim wrócisz do tego siedliska bakterii – zarzekł.
Nie cierpiałam, kiedy
Kotor mnie pilnował jak w oka głowie, ale wiedziałam, że jest to oznaka jego
troski o mnie i żadne słowa – moje czy kogokolwiek innego – nie zmienią jego
postanowienia, które sobie powziął co do mnie, dlatego też w ogóle się z nim na
ten temat nie sprzeczałam.
- Wiesz, ci twoi
wychowankowie są całkiem w porządku? – po chwili zaczął na nowo Kotor, jakby
dostał jakiegoś słowotoku. – Stałem sobie na korytarzu, a taki jeden
młodzieniec podchodzi do mnie i pyta się, czy to na pewno ja, Krzysztof
Kotorowski. Pomyślałem sobie, że pewnie znowu jakiś kibic i choć ich uwielbiam,
to w chwili, kiedy moja siostra leży w szpitalu, nie bardzo mam ochotę na
zdjęcia i autografy. No, ale przytaknąłem, przygotowany na wszystko. A on, że to
świetnie, bo szuka mojej siostry, która jest jego wychowawczynią. Nawet nie
wiesz, jak byłem zaskoczony, że kompletnie go nie interesowałem, mimo że na
pierwszy rzut oka było widać, iż jest kibicem Lecha.
Na samą wzmiankę o moich
chłopcach, uśmiechnęłam się szeroko. W ciągu tych ostatnich kilku miesięcy
bardzo się z nimi zżyłam i robiło mi się źle już na samą myśl, że niedługo mnie
opuszczą…
- Tak, mało który nie
interesuje się polską ligą – wyjawiłam. – A poza tym, to mówiłam ci, że są kochani
– powiedziałam z dumą.
- A ja nie do końca w to
wierzyłem, ale zwracam honor – roześmiał się Krzysiek. – Masz się odezwać do jakiegoś
Dawida, jak już będziesz mogła rozmawiać, bo chłopcy się o ciebie bardzo
martwią. Telefon jest w szufladce. Przyniosłem ci go, bo wiedziałem, że będzie
ci potrzebny. A gdybym miał ci coś jeszcze przynieść, to napisz mi, a gdy będę
szedł tu jutro, to ci to przyniosę – poinformował mnie.
Pokiwałam głową, choć
jak na razie niczego nie potrzebowałam. No może oprócz towarzystwa. Krzysiek
tymczasem wstał z krzesełka i zaczął spacerować po sali, chcąc rozprostować
kości.
- Ech, powoli się będę
musiał zbierać – westchnął po chwili. Nagle przystanął, jakby mu się o czymś
przypomniało. – Aha, i zadzwoń do Kuby, bo ten to już kompletnie od zmysłów
odchodzi. Gdyby mógł, to by co pół godziny dzwonił z pytaniem, jak się czujesz
– mówił, jakby tym zdegustowany.
- Kuba? – zdziwiłam się
i prawie w tej chwili bym się zerwała do pozycji siedzącej. Wiedziałam jednak,
że to zbudzi podejrzenia Kotora, dlatego w ostatniej chwili się przed tym
opanowałam.
Po pierwsze, skąd Kuba
wiedział że jestem w szpitalu? Po drugie – martwił się o mnie. I choć
podświadomie wiedziałam, że to tylko dlatego, iż jestem dla niego przyjaciółką,
nie mogłam powstrzymać reakcji mojego serca. Na samą wzmiankę o nim ono zabiło mi
mocniej i szybciej, a gdyby tego było mało, to jeszcze wdarła się do niego
nadzieja, że może… Lila, uspokój się!
– skarciłam się w myślach.
- Gdyby nie on, to
pewnie Asia by cię nie znalazła – mówił dalej Krzysiek, chyba nie zauważając
mojego dziwnego zachowania (całe szczęście). – Nudziło jej się w niedzielę,
wiesz, Semir musi trenować, a że odwołałaś wasze spotkanie, bo jechałaś do
Gdańska, postanowiła, że do ciebie zadzwoni, by pogadać i dowiedzieć się, co
tam słychać. Nie odbierałaś jednak telefonu, więc zadzwoniła do Kuby. No i Wilk
powiedział jej, że cię u niego nie ma, że w ogóle cię nie było, dlatego Asia
poszła do twojego mieszkania i cię tam znalazła – wyjaśnił mi Kotor. – A tak
właściwie, Lila, byłaś w tym Gdańsku, czy nie?
Kotor wbijał we mnie
pytające spojrzenie, a ja z minuty na minutę czułam narastającą panikę. Bo co
miałam mu odpowiedzieć? Prawdy nie mogłam, a wiedziałam, że każda inna
odpowiedź wzbudzi u niego podejrzenia. Przez chwilę więc patrzyłam na niego w
osłupieniu, jakbym nie zarejestrowała pytania, które mi zadał i zastanawiałam
się, co zrobić. Krzysiek już zaczął się niepokoić, że coś jest nie tak, gdy
odzyskałam głos i postanowiłam, że najprostsza wymówka, to najlepsza wymówka.
- Byłam w Gdańsku, ale
pod koniec meczu już naprawdę źle się poczułam i postanowiłam spotkać się z
Kubą następnym razem, a teraz jak najszybciej wrócić do domu, do mojego łóżka,
by to wyleżeć i móc iść w poniedziałek do pracy – wyrzucałam z siebie słowa w
zawrotnym tempie, kłamiąc jak tylko mogłam. I chyba poszło mi to na tyle
dobrze, że Krzysiek nie miał zbyt wielu powodów do jakichkolwiek podejrzeń.
No, bo z drugiej strony
to prawda, że w Gdańsku byłam, prawda też, że zaraz wróciłam do Poznania, bo
źle się poczułam. A że na to złe samopoczucie wpłynęło bardziej to, co
zobaczyłam, niż początkujące choróbsko, to już drugorzędna sprawa.
- Lila, na pewno
wszystko w porządku? – zatroskał się Kotor, przyglądając mi się z uwagą.
Niech to szlag, musiało
mnie jednak coś zdradzić, że się teraz upewnia! W końcu to mój brat, który zna
mnie jak mało kto…
- Tak, tak – odpowiedziałam
zdecydowanie za szybko, co na pewno jeszcze bardziej wzmogło jego czujność.
- Pamiętaj, że możesz
powiedzieć mi wszystko – powiedział Kotor poważnie, siadając na łóżku, łapiąc
mnie za rękę i patrząc mi w oczy.
Niestety, nie wszystko,
Krzysiu – pomyślałam – nie wszystko ci mogę powiedzieć. Gdybyś się dowiedział,
co czuję do Kuby, rozpętałoby się istne piekło na ziemi, a tego bym nie chciała.
To akurat muszę zostawić tylko dla siebie.
- Pamiętam –
uśmiechnęłam się jednak, robiąc dobrą minę do złej gry. – A ty już lepiej idź
na ten trening, bo jeszcze Bakero zdecyduje, żeby cię od zespołu odsunąć -
syknęłam.
Szybko przeniosłam
rozmowę na inny temat, aby Kotor już więcej nie drążył tematu. Bałam się, że
jeszcze chwila i albo się czegoś domyśli, albo co gorsza, pęknę i sama mu
powiem prawdę.
- Lila, nie rób z niego
aż takiego czarnego charakteru – westchnął Krzysiek, choć doskonale wiedział,
że jego zdanie nie zmieni mojej opinii o Basku. – Ale masz rację, lepiej abym
się nie spóźnił. Zadzwoń, do kogo masz zadzwonić i odpoczywaj, kochanie –
powiedział jeszcze, odpuszczając dowiadywanie się, co przed nim ukrywam, po
czym pocałował mnie w czoło i wyszedł.
Po jego wyjściu odetchnęłam
z ulgą, bo naprawdę nie lubiłam go okłamywać. Miałam wtedy straszne wyrzuty
sumienia. Wiedziałam jednak, że musiałam to zrobić – dla mojego, a przede
wszystkim dla jego dobra. Przełknęłam głośno ślinę, co sprawiło mi dyskomfort i
wyciągnęłam komórkę z szuflady. Wybrałam numer Dawida, przewodniczącego mojej
klasy, po czym napisałam do niego uspokajającą wiadomość, aby chłopcy się o
mnie nie martwili. Nie chciałam z nim rozmawiać, bo jeszcze bym się rozkleiła., tak parszywy nastrój miałam w tej
chwili. Na jego odpowiedź nie musiałam jednak długo czekać – Dawid w imieniu
całej klasy obiecał mi, że mnie któryś z nich w najbliższym czasie odwiedzi. Od
razu się uśmiechnęłam, gdy tylko to przeczytałam. Taka mała rzecz, a potrafi
poprawić humor i choćby na chwilę pomaga w zapomnieniu o problemach…
*
Nie pamiętam nawet,
kiedy zasnęłam, ale gdy się ponownie obudziłam, była już noc. Na wyświetlaczu
mojej komórki, która leżała na łóżku, na moich nogach, widniało kilka
nieodebranych połączeń od Kuby. Nie miałam jednak zamiaru dzwonić do niego w
środku nocy. Tak właściwie to w ogóle nie miałam zamiaru do niego dzwonić, ale
wiedziałam, że muszę to zrobić. Choćby serce miało mi pęknąć na trylion kawałeczków,
muszę zachowywać pozory, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, tak jak
dawniej. Postanowiłam jednak, że zmierzę się z tym rano. Przewróciłam się więc
z trudem na prawy bok i zasnęłam ponownie.
*
Obudziłam się o
dziesiątej dnia następnego. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak długo spałam, ale
chyba sen jest najlepszym lekarstwem – nie tylko na chorobę, bo czułam się
dzisiaj już o wiele lepiej, ale również na psychikę. I kiedy tylko o tej
drugiej kwestii pomyślałam, przypomniałam sobie, że powinnam zadzwonić do Kuby.
No cóż, najgorsze rzeczy trzeba załatwiać jak najwcześniej. Z ciężkim
westchnieniem wzięłam więc komórkę w dłoń, a na jej wyświetlaczu widniało
kolejne nieodebrane połączenie od Wilka. Zebrałam się w sobie i postanowiłam
oddzwonić. Co ma być, to będzie.
- Lila, wreszcie! –
usłyszałam jego głos już po pierwszym sygnale, jakby siedział cały czas przy
telefonie i czekał aż do niego zadzwonię. – Już myślałem, że się nie doczekam.
Jak się czujesz? – słychać było ewidentną troskę w jego głosie.
- Lepiej – uśmiechnęłam
się niemrawo. – I miałam zadzwonić wczoraj, zaraz po rozmowie z Krzysiem, ale
nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.
- Jasne, rozumiem,
pewnie byłaś zmęczona.
Niby było to zdanie z
serii tych normalnych, jednak wyczułam w nim jakiś podtekst. Nie wiedziałam
tylko jaki.
- Coś sugerujesz? –
zjeżyłam się od razu.
Rano jestem bardzo
drażliwa i Kuba powinien to wiedzieć.
- Nie, Lila, kompletnie
nic nie sugeruję – Wilk zbył mnie tak po prostu, ale w tej chwili byłam już niemal
pewna, że miałam rację w moich przypuszczeniach. Wciąż jednak nie wiedziałam, o
co mu chodzi, nie wiedziałam także, czy chcę się tego dowiedzieć... – Sen jest bardzo
potrzebny do wyzdrowienia – dodał.
Nie wiedziałam, co mu
mam na to odpowiedzieć, dlatego wymownie milczałam. Kuba też zamilkł, przez co
w słuchawce zapadła krępująca cisza. Trwała chwilę, ale wydawała mi się być
naprawdę długa.
- Mogę cię o coś spytać,
Lila? – cisza wreszcie została przerwana i to przez Wilka. – Tylko nie zbywaj
mnie, tak jak zbyłaś Krzyśka.
Zawahałam się przez
chwilę, zanim mu odpowiedziałam. Ale gdybym odmówiła, to już w ogóle
wzbudziłabym podejrzenia, prawda? Kuba postawił mnie więc pod ścianą i w ogóle
mi się to nie podobało. Nie miałam jednak innego wyjścia, jak się zgodzić.
- Pytaj – powiedziałam
wreszcie.
- Dlaczego się ze mną
nie spotkałaś w Gdańsku? – wyrzucił to z siebie z taką mocą, jakby to pytanie
kłębiło się w nim od dawna. – Już z góry
mówię, że nie uwierzę w to, że źle się poczułaś albo że chciałaś obejrzeć mecz,
bo to nie w twoim stylu.
Aż miałam ochotę
prychnąć, co on może wiedzieć o moim stylu, ale ugryzłam się w język. Zamiast
ironizować, postanowiłam być szczera.
- Powinieneś doskonale
wiedzieć dlaczego. Nie chciałam ci przeszkadzać – mruknęłam.
Moja odpowiedź chyba
zbiła go z pantałyku.
- Przeszkadzać? – zdziwił
się. – O czym ty pieprzysz, Lila?! Przecież doskonale powinnaś wiedzieć, że
bardzo bym się ucieszył z twoich odwiedzin, gdybyś tylko do mnie podeszła,
czego nie zrobiłaś! – pieklił się.
A najlepszą obroną na
atak jest kontratak. I ta zasada nie spełnia się tylko na futbolowym boisku, w
życiu codziennym jest jeszcze bardziej trafna.
- Jak miałam podejść,
skoro byłeś zajęty swoją dziunią?! – niemal krzyknęłam, co w stanie mojego
obolałego gardła i płuc nie było dobrym posunięciem.
- Co? O czym ty gadasz?
– zdziwił się i wydawało mi się być to prawdziwe, jednak byłam tak zdenerwowana
jego bezpodstawnym atakiem na moją osobę, że nie miałam zamiaru się nad tym
dłużej zastanawiać.
- Już nie udawaj, wiem
wszystko – syknęłam wściekła. – Może to nie moja sprawa, a raczej na pewno nie
moja, ale naprawdę nie sądziłam, że jesteś tak naiwny, aby dać jej kolejną
szansę. Nie będę cię jednak odwodzić od tego pomysłu, choć jestem przekonana,
że ona znów ci złamie serce, jak… – prawie powiedziałam jak ty mnie, ale jednak w odpowiednim momencie zdążyłam ugryźć się
w język. – Nieważne, w końcu to twoje życie i twoje błędy, rób więc co uważasz
za stosowne. Tylko nie rób ze mnie idiotki, Kuba, wiesz że tego nienawidzę.
Wyrzucałam z siebie
słowa niczym z karabinu maszynowego, nie dając Wilkowi dojść do głosu.
- Lila… to nie tak…
posłuchaj mnie… - zaczął Kuba, plącząc się w słowach i próbując jakoś mi
przerwać.
- Nie mam czego słuchać,
Kubuś – zaprzeczyłam już wypranym z emocji tonem głosu. – Zrobiłeś to, co
uważasz za stosowne i to twoja sprawa. Mam jednak prawo się z tym nie zgodzić i
się nie zgadzam. Ale czy to coś zmienia? Powątpiewam. Szkoda tylko, że
dowiaduję się o tym w taki sposób…
Byłam w swoim żywiole –
w tej chwili bezkarnie wyżywałam się na Kubie nie tylko za to, że nic mi nie
powiedział na temat swojego powrotu do Julii i że musiałam się o tym dowiadywać
drogą pantoflową, ale również za to (a może jeszcze bardziej za to?), że przez
niego moje serce jest teraz złamane.
- Lila, wyciągasz
pochopne wnioski – w końcu Wilk doszedł do głosu i był on niezwykle spokojny,
jakby zrezygnowany.
- Pochopne? – zdziwiłam
się. – Próbujesz mi powiedzieć, że nie wiem, co widziałam? Nie jestem ślepa! –
zapiekliłam się jeszcze bardziej.
- Nie… tak… znaczy… –
Kuba znów się zaplątał w swoich słowach. – Wiem, że to mogło tak wyglądać z
boku, ale to nie jest tak jak myślisz.
Dorzuciłby kotku i można by się poczuć jak w
komedii romantycznej, w której facet zdradza swoją ukochaną, a ta go na tym
przyłapuje i ten się próbuje przed nią tłumaczyć. Żenada.
- A jak?
Byłam już spokojna, można
by nawet powiedzieć, że zrezygnowana, bo tak naprawdę to ręce mi opadły i nie
miałam już siły na kłótnie z nim. Nie wiem, co chciał ugrać, zapierając się
rękami i nogami przed przyznaniem się mi, że popełnił największy błąd swojego
życia, skoro to zrobił i ja o tym doskonale wiedziałam.
- Nie jestem z Julią,
naprawdę, uwierz mi w to, Lila – starał się mówić spokojnie, ale nie bardzo mu
to wychodziło. Był zdenerwowany, jakby naprawdę tłumaczył się swojej
dziewczynie i jakby zależało mu na tym, aby mu uwierzyła. – Nie kocham jej i nie
mam zamiaru do niej wracać.
- To po co się z nią
obściskujesz pod stadionem? – spytałam, wciąż uparcie trwając przy swoim. –
Kuba, nie wmawiaj mi, że miałam jakieś urojenia, że zobaczyłam czegoś, czego
nie ma.
Jakoś nie mogłam
uwierzyć w jego zapewnienia. Coś mi mówiło, że nie powinnam mu wierzyć, a wnioski,
które wyciągnęłam po zobaczeniu tej sceny pod stadionem, nie są przypadkowe.
- Z mojej strony nic nie
ma, a Julia? – zastanawiał się na głos. – Tak, Julia próbuje mnie odzyskać za
wszelką cenę, ale ja to wiem i to naprawdę na mnie nie działa.
Może jednak mówi prawdę?
Dlaczego miałby się tak upierać przy swoim? Gdybym miała rację, to nawet gdyby
chciał to przede mną ukryć, już w tym momencie nie wytrzymałby nacisku z mojej
strony i wszystko mi wyśpiewał.
- Wyglądało to zupełnie
inaczej.
- Przecież wiesz, że nie
mógłbym jej po tym wszystkim znowu zaufać – Kuba tłumaczył mi to ze spokojem,
jakby wiedząc, że powoli do mnie trafiają jego słowa. – Ale mimo wszystko coś
mnie z nią łączyło, a to tak łatwo nie znika, przez co nie potrafię jej tak po
prostu wyrzucić z życia, jakby nigdy jej nie było, zwłaszcza, że potrzebuje
mojej pomocy.
Kuba tego nie
powiedział, ale słowa nie jestem tobą
zawisły złowrogo w powietrzu. To prawda, w przypadku swoich byłych, ja i Kuba
postępowaliśmy kompletnie inaczej.
- Pomocy, mówisz? A nie
sądzisz, że to dziwne, że Julia nagle przeniosła się do Gdańska?
- Lila, dobrze wiem, że
ty jej nie cierpisz, ale proszę cię, nie rób z niej takiego potwora – próbował
mnie przekonać, po raz kolejny. – Zaufaj mi, wiem co robię.
Hm,
skoro tak mówisz? – pomyślałam, choć jakoś nie byłam co do tego
przekonana. Ale czy miałam jakieś inne wyjście? Chyba nie.
- Jasne, to twoja
sprawa, mnie nic do tego – powiedziałam w końcu, rezygnując.
Miałam zamiar pociągnąć
swoją wypowiedź, jednak usłyszałam ciche pukanie do drzwi, które mi w tym
przerwało. Po chwili we framudze pojawiła się głowa Kacpra. Uśmiechnęłam się na
jego widok i wskazałam mu ruchem ręki, aby się nie krępował i wchodził.
- Coś nie słyszę
przekonania w twoim głosie… – Kuba westchnął przeciągle, odpowiadając na moją
niedokończoną myśl. – Powiedz mi, Lila, co się z nami dzieje? Dlaczego ostatnio
wciąż się kłócimy? Dlaczego nie jest tak, jak kiedyś?
Miałam tak wielką ochotę
wykrzyczeć mu, że wszystko się zmieniło, że nie jesteśmy już przyjaciółmi, że
nasze niedomówienia są wynikiem uczuć, które nie powinny się między nami
zrobić, ale… stchórzyłam.
- Nie wiem, Kubuś,
naprawdę – skłamałam gładko. Ostatnio coraz częściej to robię, może dlatego tak
dobrze mi to wychodzi? – Mam jednak nadzieję, że to minie.
To ostatnie zdanie to
akurat była prawda. Bardzo chciałam, aby ta niepotrzebna miłość do Kuby z mojej
strony minęła i to jak najszybciej. Nie wiedziałam bowiem, jak długo wytrzymam,
udając przed innymi, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, skoro tak nie
było.
- Ja również –
przytaknął mi Wilk. – Lila…
- Wybacz mi, Kuba, ale
mam gościa – przerwałam mu, zanim zacząłby jakiś nowy wątek.
Nie chciałam jeszcze
kończyć tej rozmowy. Bardzo chętnie posłuchałabym jeszcze jego głosu,
zwłaszcza, że chyba najgorsza rzecz, którą musieliśmy sobie wyjaśnić, była już
za nami. Nie chciałam jednak z nim rozmawiać przy kimś, a już zwłaszcza przy
Kacprze.
- Ach, tak, rozumiem.
Pielgrzymki – zachichotał Wilczek. – Masz mi zdrowieć i to jak najszybciej,
zrozumiano?
W tym ostatnim zdaniu
wrócił stary, dobry Kuba. Ten, z którym się przyjaźniłam, zanim… no zanim
wszystko się między nami popsuło.
- Oczywiście, szefie! –
zaśmiałam się. – Od wczoraj nic innego nie robię, tylko zdrowieję.
- I tak ma być! –
przytaknął. – Odezwę się niedługo, więc trzymaj telefon blisko siebie.
- Dobrze – obiecałam, po
czym się pożegnaliśmy.
Kiedy usłyszałam dźwięk
zakończonego połączenia, westchnęłam ciężko, po czym wrzuciłam telefon do
szuflady i całe swoje zainteresowanie przeniosłam na mojego dość
niespodziewanego tutaj gościa.
___________________________________
Rozdział taki dialogowy
trochę, a do tego mało się w nim dzieje. Kompletnie nie jestem zadowolona. Mam
jednak nadzieję, że się nie zanudziliście.
Zaczęło się! Wreszcie
się zaczęło! I to bardzo ładnie się zaczęło – 3:1 z Honka Espoo w pierwszym meczu drugiej rundy eliminacji do
Ligi Europy. Dobry mecz, no może pół godziny w pierwszej połowie takie trochę
do bani, ale ogólnie jestem zadowolona. I oby tak dalej.
A już w ten weekend
rusza Ekstraklasa. Będzie się działo. KOLEJORZ!