piątek, 19 lipca 2013

40. Szpital.



Z trudem otworzyłam oczy. Ech, jak ja nie lubię pobudek, a zwłaszcza tych poniedziałkowych (bo dziś mamy ten nieszczęsny poniedziałek, prawda?). Nic dziwnego, że czuję się teraz tak fatalnie, skoro jeszcze łączę tą pobudkę z załamaniem psychicznym. Choć chyba bardziej pasowałoby tu określenie, którego nie lubię – sercowe… Hm, ale zaraz, zaraz… czy ja przez te wszystkie ostatnie stresy dostałam jakiś plamek na oczach? Sufit wydaje mi się być jakiś taki bardziej bladszy niż zwykle. A przecież ten w naszym mieszkaniu jest raczej kremowy aniżeli biały, tak jak ten tutaj. A do tego lampy są jakieś takie niepodobne do tych, które wiszą na suficie w aktualnie mojej (a poprzednio w Kuby) sypialni.
Hm, gdzie ja jestem?
- Wreszcie moja królewna się obudziła – nagle usłyszałam głos Krzyśka tuż obok siebie, co jeszcze bardziej wzmogło dziwność tej sytuacji. – Już się zacząłem zastanawiać, czy nie zawołać jakiś krasnoludków, którzy sprowadziliby tu ze sobą księcia z bajki. Tylko problem tkwił w tym, że żadnych nie znam… – byłam pewna, że przy tym zdaniu marszczy czoło.
Spojrzałam więc w miejsce, z którego dochodził jego głos. Kotor uśmiechał się szeroko, jakby z ulgą, na mój widok. Siedział na metalowym taborecie tuż przy łóżku, w którym leżałam i trzymał mnie za rękę. Naprawdę ciężko mi się kojarzyło fakty w tej chwili, może to przez tą pobudkę? Zawsze wtedy jestem taka ciężko kojarząca fakty… Ale mimo wszystko wiedziałam, że to jest dziwna sytuacja, a łóżko, na którym aktualnie leżę, nie jest moim. Nie dość, że była bardzo twarde, to wyglądało bardziej na łóżko szpitalne niż domowe. Ale jakoś nie przypominam sobie, abym miała powód, by trafić pod czujne oczy lekarzy…
Czy coś mnie ominęło?
- Jaki z ciebie żartowniś – zakpiłam, uśmiechając się jednak przy tym, bo nie potrafiłam tak bezkarnie ironizować sobie z Krzysia, kiedy ten jest tak roześmiany jak w tej chwili. – A teraz mów mi już całkiem na serio, gdzie jestem i co tu robię? – spoważniałam.
- Niczego nie pamiętasz? – zdziwił się Krzysiek, mrużąc oczy.
- No… jakoś nie bardzo – wymamrotałam, bo w głowie wciąż miałam jedną, wielką, czarną dziurę.
Ostatnie, co pamiętam, to podróż do domu z Gdańska w sobotę wieczorem. Zaraz po wejściu do mieszkania, rzuciłam się prawie nieżywa na łóżko i widocznie musiałam od razu zasnąć, bo nie przypominam sobie, abym w tamtym momencie się jakoś specjalnie dołowała tym, co kilka godzin wcześniej zobaczyłam na własne oczy. I co sobie uświadomiłam. A co działo się dalej? Niczego nie mogłam sobie przypomnieć.
- Kochanie – Krzysiek powiedział to tonem, którego używał, gdy miałam kilka lat i gdy tata zostawiał mnie chorą pod jego opieką, kiedy to musiał wyjść do pracy, a ja nie chciałam zostawać sama w domu – jesteś w szpitalu. Wczoraj Asia znalazła cię nieprzytomną na podłodze.
- Na podłodze? – pisnęłam, a moje oczy prawie wyszły mi z orbit. Kotor przytaknął prawie niezauważalnie. – Co mi jest?
- Masz bakteryjne zapalenie płuc, skarbeńku, ale już wszystko jest opanowane. Choć co nas nastraszyłaś, to nas nastraszyłaś – ściskał moją dłoń, wciąż mówiąc do mnie jak do małej dziewczynki. – Lekarze mówią, że poleżysz tutaj jeszcze kilka dni, tak dla pewności, że wszystko w porządku.
Czyli ten ból w klatce piersiowej przy oddychaniu jest bardziej fizyczny, spowodowany chorymi płucami, aniżeli psychiczny, spowodowany złamanym sercem? Nie wiem, czy nie powinnam się z tego powodu poczuć ulgi, a może i nawet się ucieszyć… Mimo wszystko jakoś nie bardzo było mi do śmiechu.
- Kilka dni? – powtórzyłam po nim, już niemal płaczliwie.
Od zawsze bałam się szpitali, pewnie dlatego, że kojarzą mi się one tylko z tym co złe. To tu przecież kilka godzin po moich narodzinach zmarła moja mama, to tu zmarł mój tata po wypadku samochodowym, to stąd zawsze docierały do mnie złe wieści na temat zdrowia moich bliskich (no może poza narodzinami, ale te wydarzenia jakoś nie potrafiły zmienić mojego nastawienia do szpitali…). I teraz miałam tu leżeć przez kilka dni? I to sama? Ja się nie zgadzam! Liberum veto! Może już jestem dorosła, ale mimo wszystko na samą myśl o tym ogarnia mnie blady strach…
- Spokojnie, kochanie, będziemy cię przecież odwiedzać, nie zostawimy cię tutaj samej – zapowiedział mi Kotor od razu, zapewne widząc moją minę i doskonale wiedząc co ona oznacza. – Jesteś już dużą dziewczynką, prawda?
Uśmiechnęłam się szeroko, widząc jego minę.
- Wiesz, że gdy tak do mnie mówisz, to czuję, jakbym znów miała kilka lat? Jakby za chwilę tata miał wrócić z pracy, by cię zmienić, byś mógł pójść na trening… – szepnęłam, mimowolnie wracając do wspomnień.
Kotorowski bowiem był naszym sąsiadem odkąd tylko pamiętam. Mój ojciec, wychowujący mnie samotnie po śmierci mamy, był wieloletnim przyjacielem jego rodziców. I zawsze, kiedy tata musiał gdzieś wyjść, a ja musiałabym wtedy zostać sama w domu, opiekował się mną Krzysiek. Nie jego rodzice, tylko on. Nawet sama nie wiem, dlaczego tak było? Już wtedy traktowałam Krzyśka jak ukochanego starszego brata, a po śmierci taty chyba to uczucie osiągnęło apogeum. I najlepsze, że trwa po dziś dzień.
- Bo trochę jest w tym prawdy – odszepnął mi Krzyś, całując mnie w rękę. – Zawsze bowiem będziesz dla mnie małą dziewczynką, którą muszę się opiekować. A sama wciąż mi pokazujesz, jak bardzo potrzebujesz mojej opieki. Pewnie znowu chodziłaś rozpięta po tym zimnie i cię choróbsko złapało? – gdy mówił o mojej „nieodpowiedzialności”, zawsze przy tym tak zabawnie marszczył czoło.
- Im starsza, tym głupsza – powiedziałam ze śmiechem, który w aktualnym stanie zdrowia mojego gardła wyszedł raczej strasznie niż zabawnie. Ale musiałam to powiedzieć, doskonale bowiem wiedziałam, że i tak za chwilę mój braciszek powiedziałby dokładnie to samo co ja.
- Ale i tak cię kocham – wyznał Kotor, kiwając przy tym głową, jak te pieski w samochodach.
- Ja ciebie też – odpowiedziałam z rozrzewnieniem.
Chwilę tą zepsuł lekarz, który wszedł do sali, w której leżałam, po czym grzecznie wyprosił z niej Kotora, by móc mnie zbadać po tym, jak się wreszcie obudziłam. Krzysiek jednak nie odszedł za daleko, bo kiedy tylko pan w białym kitlu znalazł się na korytarzu (informując mnie wcześniej, że jest coraz lepiej i najprawdopodobniej skończy się na wielkim strachu), mój brat od razu do mnie wrócił i zajął dokładnie to samo miejsce, na którym jeszcze chwilę temu siedział. Pewnie wciąż było ciepłe, bowiem wizyta lekarza nie była zbyt długa.
- Nie masz przypadkiem treningu? – spytałam, choć kompletnie nie wiedziałam, która jest teraz godzina.
Chyba się jeszcze do końca nie rozbudziłam…
- Już masz mnie dość, że mnie wyganiasz? – zaśmiał się Kotor.
- No coś ty! – zaperzyłam się, zapewne czerwieniejąc przy tym. – Przecież wiesz, że najchętniej to chciałabym, abyś siedział tu ze mną przez cały czas, bo tak bardzo nie cierpię szpitali, ale wiem, że masz też swoje obowiązki, których nie możesz zaniedbać przeze mnie. I liczę, że ich nie zaniedbujesz? – spojrzałam na niego najgroźniej, jak było mnie stać w tej chwili.
- Oczywiście, że nie, szefowo! – zasalutował mi ze śmiechem Kotor. – I nie martw się tak, naprawdę wszystko jest pod kontrolą. Musisz wypoczywać, zrozumiano? – Pokiwałam głową. – A co do treningu, to tak, mam dzisiaj jeszcze jeden, ale mogę tu z tobą jeszcze trochę posiedzieć – odpowiedział mi już poważnie, wiercąc się na krześle (pewnie było tak twarde, jak to łóżko). – Poza tym musisz wytrzymać tu kilka dni, bo dopiero w środę albo w czwartek cię stąd wypiszą – wyjawił mi Krzysiek ustalenia lekarzy. – Ale do pracy wracasz dopiero od poniedziałku i do tego czasu będę ci się bacznie przyglądał. Muszę sprawdzić, czy na pewno wszystko w porządku, zanim wrócisz do tego siedliska bakterii – zarzekł.
Nie cierpiałam, kiedy Kotor mnie pilnował jak w oka głowie, ale wiedziałam, że jest to oznaka jego troski o mnie i żadne słowa – moje czy kogokolwiek innego – nie zmienią jego postanowienia, które sobie powziął co do mnie, dlatego też w ogóle się z nim na ten temat nie sprzeczałam.
- Wiesz, ci twoi wychowankowie są całkiem w porządku? – po chwili zaczął na nowo Kotor, jakby dostał jakiegoś słowotoku. – Stałem sobie na korytarzu, a taki jeden młodzieniec podchodzi do mnie i pyta się, czy to na pewno ja, Krzysztof Kotorowski. Pomyślałem sobie, że pewnie znowu jakiś kibic i choć ich uwielbiam, to w chwili, kiedy moja siostra leży w szpitalu, nie bardzo mam ochotę na zdjęcia i autografy. No, ale przytaknąłem, przygotowany na wszystko. A on, że to świetnie, bo szuka mojej siostry, która jest jego wychowawczynią. Nawet nie wiesz, jak byłem zaskoczony, że kompletnie go nie interesowałem, mimo że na pierwszy rzut oka było widać, iż jest kibicem Lecha.
Na samą wzmiankę o moich chłopcach, uśmiechnęłam się szeroko. W ciągu tych ostatnich kilku miesięcy bardzo się z nimi zżyłam i robiło mi się źle już na samą myśl, że niedługo mnie opuszczą…
- Tak, mało który nie interesuje się polską ligą – wyjawiłam. – A poza tym, to mówiłam ci, że są kochani – powiedziałam z dumą.
- A ja nie do końca w to wierzyłem, ale zwracam honor – roześmiał się Krzysiek. – Masz się odezwać do jakiegoś Dawida, jak już będziesz mogła rozmawiać, bo chłopcy się o ciebie bardzo martwią. Telefon jest w szufladce. Przyniosłem ci go, bo wiedziałem, że będzie ci potrzebny. A gdybym miał ci coś jeszcze przynieść, to napisz mi, a gdy będę szedł tu jutro, to ci to przyniosę – poinformował mnie.
Pokiwałam głową, choć jak na razie niczego nie potrzebowałam. No może oprócz towarzystwa. Krzysiek tymczasem wstał z krzesełka i zaczął spacerować po sali, chcąc rozprostować kości.
- Ech, powoli się będę musiał zbierać – westchnął po chwili. Nagle przystanął, jakby mu się o czymś przypomniało. – Aha, i zadzwoń do Kuby, bo ten to już kompletnie od zmysłów odchodzi. Gdyby mógł, to by co pół godziny dzwonił z pytaniem, jak się czujesz – mówił, jakby tym zdegustowany.
- Kuba? – zdziwiłam się i prawie w tej chwili bym się zerwała do pozycji siedzącej. Wiedziałam jednak, że to zbudzi podejrzenia Kotora, dlatego w ostatniej chwili się przed tym opanowałam.
Po pierwsze, skąd Kuba wiedział że jestem w szpitalu? Po drugie – martwił się o mnie. I choć podświadomie wiedziałam, że to tylko dlatego, iż jestem dla niego przyjaciółką, nie mogłam powstrzymać reakcji mojego serca. Na samą wzmiankę o nim ono zabiło mi mocniej i szybciej, a gdyby tego było mało, to jeszcze wdarła się do niego nadzieja, że może… Lila, uspokój się! – skarciłam się w myślach.
- Gdyby nie on, to pewnie Asia by cię nie znalazła – mówił dalej Krzysiek, chyba nie zauważając mojego dziwnego zachowania (całe szczęście). – Nudziło jej się w niedzielę, wiesz, Semir musi trenować, a że odwołałaś wasze spotkanie, bo jechałaś do Gdańska, postanowiła, że do ciebie zadzwoni, by pogadać i dowiedzieć się, co tam słychać. Nie odbierałaś jednak telefonu, więc zadzwoniła do Kuby. No i Wilk powiedział jej, że cię u niego nie ma, że w ogóle cię nie było, dlatego Asia poszła do twojego mieszkania i cię tam znalazła – wyjaśnił mi Kotor. – A tak właściwie, Lila, byłaś w tym Gdańsku, czy nie?
Kotor wbijał we mnie pytające spojrzenie, a ja z minuty na minutę czułam narastającą panikę. Bo co miałam mu odpowiedzieć? Prawdy nie mogłam, a wiedziałam, że każda inna odpowiedź wzbudzi u niego podejrzenia. Przez chwilę więc patrzyłam na niego w osłupieniu, jakbym nie zarejestrowała pytania, które mi zadał i zastanawiałam się, co zrobić. Krzysiek już zaczął się niepokoić, że coś jest nie tak, gdy odzyskałam głos i postanowiłam, że najprostsza wymówka, to najlepsza wymówka.
- Byłam w Gdańsku, ale pod koniec meczu już naprawdę źle się poczułam i postanowiłam spotkać się z Kubą następnym razem, a teraz jak najszybciej wrócić do domu, do mojego łóżka, by to wyleżeć i móc iść w poniedziałek do pracy – wyrzucałam z siebie słowa w zawrotnym tempie, kłamiąc jak tylko mogłam. I chyba poszło mi to na tyle dobrze, że Krzysiek nie miał zbyt wielu powodów do jakichkolwiek podejrzeń.
No, bo z drugiej strony to prawda, że w Gdańsku byłam, prawda też, że zaraz wróciłam do Poznania, bo źle się poczułam. A że na to złe samopoczucie wpłynęło bardziej to, co zobaczyłam, niż początkujące choróbsko, to już drugorzędna sprawa.
- Lila, na pewno wszystko w porządku? – zatroskał się Kotor, przyglądając mi się z uwagą.
Niech to szlag, musiało mnie jednak coś zdradzić, że się teraz upewnia! W końcu to mój brat, który zna mnie jak mało kto…
- Tak, tak – odpowiedziałam zdecydowanie za szybko, co na pewno jeszcze bardziej wzmogło jego czujność.
- Pamiętaj, że możesz powiedzieć mi wszystko – powiedział Kotor poważnie, siadając na łóżku, łapiąc mnie za rękę i patrząc mi w oczy.
Niestety, nie wszystko, Krzysiu – pomyślałam – nie wszystko ci mogę powiedzieć. Gdybyś się dowiedział, co czuję do Kuby, rozpętałoby się istne piekło na ziemi, a tego bym nie chciała. To akurat muszę zostawić tylko dla siebie.
- Pamiętam – uśmiechnęłam się jednak, robiąc dobrą minę do złej gry. – A ty już lepiej idź na ten trening, bo jeszcze Bakero zdecyduje, żeby cię od zespołu odsunąć - syknęłam.
Szybko przeniosłam rozmowę na inny temat, aby Kotor już więcej nie drążył tematu. Bałam się, że jeszcze chwila i albo się czegoś domyśli, albo co gorsza, pęknę i sama mu powiem prawdę.
- Lila, nie rób z niego aż takiego czarnego charakteru – westchnął Krzysiek, choć doskonale wiedział, że jego zdanie nie zmieni mojej opinii o Basku. – Ale masz rację, lepiej abym się nie spóźnił. Zadzwoń, do kogo masz zadzwonić i odpoczywaj, kochanie – powiedział jeszcze, odpuszczając dowiadywanie się, co przed nim ukrywam, po czym pocałował mnie w czoło i wyszedł.
Po jego wyjściu odetchnęłam z ulgą, bo naprawdę nie lubiłam go okłamywać. Miałam wtedy straszne wyrzuty sumienia. Wiedziałam jednak, że musiałam to zrobić – dla mojego, a przede wszystkim dla jego dobra. Przełknęłam głośno ślinę, co sprawiło mi dyskomfort i wyciągnęłam komórkę z szuflady. Wybrałam numer Dawida, przewodniczącego mojej klasy, po czym napisałam do niego uspokajającą wiadomość, aby chłopcy się o mnie nie martwili. Nie chciałam z nim rozmawiać, bo jeszcze bym się  rozkleiła., tak parszywy nastrój miałam w tej chwili. Na jego odpowiedź nie musiałam jednak długo czekać – Dawid w imieniu całej klasy obiecał mi, że mnie któryś z nich w najbliższym czasie odwiedzi. Od razu się uśmiechnęłam, gdy tylko to przeczytałam. Taka mała rzecz, a potrafi poprawić humor i choćby na chwilę pomaga w zapomnieniu o problemach…


*


Nie pamiętam nawet, kiedy zasnęłam, ale gdy się ponownie obudziłam, była już noc. Na wyświetlaczu mojej komórki, która leżała na łóżku, na moich nogach, widniało kilka nieodebranych połączeń od Kuby. Nie miałam jednak zamiaru dzwonić do niego w środku nocy. Tak właściwie to w ogóle nie miałam zamiaru do niego dzwonić, ale wiedziałam, że muszę to zrobić. Choćby serce miało mi pęknąć na trylion kawałeczków, muszę zachowywać pozory, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, tak jak dawniej. Postanowiłam jednak, że zmierzę się z tym rano. Przewróciłam się więc z trudem na prawy bok i zasnęłam ponownie.


*


Obudziłam się o dziesiątej dnia następnego. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak długo spałam, ale chyba sen jest najlepszym lekarstwem – nie tylko na chorobę, bo czułam się dzisiaj już o wiele lepiej, ale również na psychikę. I kiedy tylko o tej drugiej kwestii pomyślałam, przypomniałam sobie, że powinnam zadzwonić do Kuby. No cóż, najgorsze rzeczy trzeba załatwiać jak najwcześniej. Z ciężkim westchnieniem wzięłam więc komórkę w dłoń, a na jej wyświetlaczu widniało kolejne nieodebrane połączenie od Wilka. Zebrałam się w sobie i postanowiłam oddzwonić. Co ma być, to będzie.
- Lila, wreszcie! – usłyszałam jego głos już po pierwszym sygnale, jakby siedział cały czas przy telefonie i czekał aż do niego zadzwonię. – Już myślałem, że się nie doczekam. Jak się czujesz? – słychać było ewidentną troskę w jego głosie.
- Lepiej – uśmiechnęłam się niemrawo. – I miałam zadzwonić wczoraj, zaraz po rozmowie z Krzysiem, ale nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.
- Jasne, rozumiem, pewnie byłaś zmęczona.
Niby było to zdanie z serii tych normalnych, jednak wyczułam w nim jakiś podtekst. Nie wiedziałam tylko jaki.
- Coś sugerujesz? – zjeżyłam się od razu.
Rano jestem bardzo drażliwa i Kuba powinien to wiedzieć.
- Nie, Lila, kompletnie nic nie sugeruję – Wilk zbył mnie tak po prostu, ale w tej chwili byłam już niemal pewna, że miałam rację w moich przypuszczeniach. Wciąż jednak nie wiedziałam, o co mu chodzi, nie wiedziałam także, czy chcę się tego dowiedzieć... – Sen jest bardzo potrzebny do wyzdrowienia – dodał.
Nie wiedziałam, co mu mam na to odpowiedzieć, dlatego wymownie milczałam. Kuba też zamilkł, przez co w słuchawce zapadła krępująca cisza. Trwała chwilę, ale wydawała mi się być naprawdę długa.
- Mogę cię o coś spytać, Lila? – cisza wreszcie została przerwana i to przez Wilka. – Tylko nie zbywaj mnie, tak jak zbyłaś Krzyśka.
Zawahałam się przez chwilę, zanim mu odpowiedziałam. Ale gdybym odmówiła, to już w ogóle wzbudziłabym podejrzenia, prawda? Kuba postawił mnie więc pod ścianą i w ogóle mi się to nie podobało. Nie miałam jednak innego wyjścia, jak się zgodzić.
- Pytaj – powiedziałam wreszcie.
- Dlaczego się ze mną nie spotkałaś w Gdańsku? – wyrzucił to z siebie z taką mocą, jakby to pytanie kłębiło się w nim od dawna. – Już z  góry mówię, że nie uwierzę w to, że źle się poczułaś albo że chciałaś obejrzeć mecz, bo to nie w twoim stylu.
Aż miałam ochotę prychnąć, co on może wiedzieć o moim stylu, ale ugryzłam się w język. Zamiast ironizować, postanowiłam być szczera.
- Powinieneś doskonale wiedzieć dlaczego. Nie chciałam ci przeszkadzać – mruknęłam.
Moja odpowiedź chyba zbiła go z pantałyku.
- Przeszkadzać? – zdziwił się. – O czym ty pieprzysz, Lila?! Przecież doskonale powinnaś wiedzieć, że bardzo bym się ucieszył z twoich odwiedzin, gdybyś tylko do mnie podeszła, czego nie zrobiłaś! – pieklił się.
A najlepszą obroną na atak jest kontratak. I ta zasada nie spełnia się tylko na futbolowym boisku, w życiu codziennym jest jeszcze bardziej trafna.
- Jak miałam podejść, skoro byłeś zajęty swoją dziunią?! – niemal krzyknęłam, co w stanie mojego obolałego gardła i płuc nie było dobrym posunięciem.
- Co? O czym ty gadasz? – zdziwił się i wydawało mi się być to prawdziwe, jednak byłam tak zdenerwowana jego bezpodstawnym atakiem na moją osobę, że nie miałam zamiaru się nad tym dłużej zastanawiać.
- Już nie udawaj, wiem wszystko – syknęłam wściekła. – Może to nie moja sprawa, a raczej na pewno nie moja, ale naprawdę nie sądziłam, że jesteś tak naiwny, aby dać jej kolejną szansę. Nie będę cię jednak odwodzić od tego pomysłu, choć jestem przekonana, że ona znów ci złamie serce, jak… – prawie powiedziałam jak ty mnie, ale jednak w odpowiednim momencie zdążyłam ugryźć się w język. – Nieważne, w końcu to twoje życie i twoje błędy, rób więc co uważasz za stosowne. Tylko nie rób ze mnie idiotki, Kuba, wiesz że tego nienawidzę.
Wyrzucałam z siebie słowa niczym z karabinu maszynowego, nie dając Wilkowi dojść do głosu.
- Lila… to nie tak… posłuchaj mnie… - zaczął Kuba, plącząc się w słowach i próbując jakoś mi przerwać.
- Nie mam czego słuchać, Kubuś – zaprzeczyłam już wypranym z emocji tonem głosu. – Zrobiłeś to, co uważasz za stosowne i to twoja sprawa. Mam jednak prawo się z tym nie zgodzić i się nie zgadzam. Ale czy to coś zmienia? Powątpiewam. Szkoda tylko, że dowiaduję się o tym w taki sposób…
Byłam w swoim żywiole – w tej chwili bezkarnie wyżywałam się na Kubie nie tylko za to, że nic mi nie powiedział na temat swojego powrotu do Julii i że musiałam się o tym dowiadywać drogą pantoflową, ale również za to (a może jeszcze bardziej za to?), że przez niego moje serce jest teraz złamane.
- Lila, wyciągasz pochopne wnioski – w końcu Wilk doszedł do głosu i był on niezwykle spokojny, jakby zrezygnowany.
- Pochopne? – zdziwiłam się. – Próbujesz mi powiedzieć, że nie wiem, co widziałam? Nie jestem ślepa! – zapiekliłam się jeszcze bardziej.
- Nie… tak… znaczy… – Kuba znów się zaplątał w swoich słowach. – Wiem, że to mogło tak wyglądać z boku, ale to nie jest tak jak myślisz.
Dorzuciłby kotku i można by się poczuć jak w komedii romantycznej, w której facet zdradza swoją ukochaną, a ta go na tym przyłapuje i ten się próbuje przed nią tłumaczyć. Żenada.
- A jak?
Byłam już spokojna, można by nawet powiedzieć, że zrezygnowana, bo tak naprawdę to ręce mi opadły i nie miałam już siły na kłótnie z nim. Nie wiem, co chciał ugrać, zapierając się rękami i nogami przed przyznaniem się mi, że popełnił największy błąd swojego życia, skoro to zrobił i ja o tym doskonale wiedziałam.
- Nie jestem z Julią, naprawdę, uwierz mi w to, Lila – starał się mówić spokojnie, ale nie bardzo mu to wychodziło. Był zdenerwowany, jakby naprawdę tłumaczył się swojej dziewczynie i jakby zależało mu na tym, aby mu uwierzyła. – Nie kocham jej i nie mam zamiaru do niej wracać.
- To po co się z nią obściskujesz pod stadionem? – spytałam, wciąż uparcie trwając przy swoim. – Kuba, nie wmawiaj mi, że miałam jakieś urojenia, że zobaczyłam czegoś, czego nie ma.
Jakoś nie mogłam uwierzyć w jego zapewnienia. Coś mi mówiło, że nie powinnam mu wierzyć, a wnioski, które wyciągnęłam po zobaczeniu tej sceny pod stadionem, nie są przypadkowe.
- Z mojej strony nic nie ma, a Julia? – zastanawiał się na głos. – Tak, Julia próbuje mnie odzyskać za wszelką cenę, ale ja to wiem i to naprawdę na mnie nie działa.
Może jednak mówi prawdę? Dlaczego miałby się tak upierać przy swoim? Gdybym miała rację, to nawet gdyby chciał to przede mną ukryć, już w tym momencie nie wytrzymałby nacisku z mojej strony i wszystko mi wyśpiewał.
- Wyglądało to zupełnie inaczej.
- Przecież wiesz, że nie mógłbym jej po tym wszystkim znowu zaufać – Kuba tłumaczył mi to ze spokojem, jakby wiedząc, że powoli do mnie trafiają jego słowa. – Ale mimo wszystko coś mnie z nią łączyło, a to tak łatwo nie znika, przez co nie potrafię jej tak po prostu wyrzucić z życia, jakby nigdy jej nie było, zwłaszcza, że potrzebuje mojej pomocy.
Kuba tego nie powiedział, ale słowa nie jestem tobą zawisły złowrogo w powietrzu. To prawda, w przypadku swoich byłych, ja i Kuba postępowaliśmy kompletnie inaczej.
- Pomocy, mówisz? A nie sądzisz, że to dziwne, że Julia nagle przeniosła się do Gdańska?
- Lila, dobrze wiem, że ty jej nie cierpisz, ale proszę cię, nie rób z niej takiego potwora – próbował mnie przekonać, po raz kolejny. – Zaufaj mi, wiem co robię.
Hm, skoro tak mówisz? – pomyślałam, choć jakoś nie byłam co do tego przekonana. Ale czy miałam jakieś inne wyjście? Chyba nie.
- Jasne, to twoja sprawa, mnie nic do tego – powiedziałam w końcu, rezygnując.
Miałam zamiar pociągnąć swoją wypowiedź, jednak usłyszałam ciche pukanie do drzwi, które mi w tym przerwało. Po chwili we framudze pojawiła się głowa Kacpra. Uśmiechnęłam się na jego widok i wskazałam mu ruchem ręki, aby się nie krępował i wchodził.
- Coś nie słyszę przekonania w twoim głosie… – Kuba westchnął przeciągle, odpowiadając na moją niedokończoną myśl. – Powiedz mi, Lila, co się z nami dzieje? Dlaczego ostatnio wciąż się kłócimy? Dlaczego nie jest tak, jak kiedyś?
Miałam tak wielką ochotę wykrzyczeć mu, że wszystko się zmieniło, że nie jesteśmy już przyjaciółmi, że nasze niedomówienia są wynikiem uczuć, które nie powinny się między nami zrobić, ale… stchórzyłam.
- Nie wiem, Kubuś, naprawdę – skłamałam gładko. Ostatnio coraz częściej to robię, może dlatego tak dobrze mi to wychodzi? – Mam jednak nadzieję, że to minie.
To ostatnie zdanie to akurat była prawda. Bardzo chciałam, aby ta niepotrzebna miłość do Kuby z mojej strony minęła i to jak najszybciej. Nie wiedziałam bowiem, jak długo wytrzymam, udając przed innymi, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, skoro tak nie było.
- Ja również – przytaknął mi Wilk. – Lila…
- Wybacz mi, Kuba, ale mam gościa – przerwałam mu, zanim zacząłby jakiś nowy wątek.
Nie chciałam jeszcze kończyć tej rozmowy. Bardzo chętnie posłuchałabym jeszcze jego głosu, zwłaszcza, że chyba najgorsza rzecz, którą musieliśmy sobie wyjaśnić, była już za nami. Nie chciałam jednak z nim rozmawiać przy kimś, a już zwłaszcza przy Kacprze.
- Ach, tak, rozumiem. Pielgrzymki – zachichotał Wilczek. – Masz mi zdrowieć i to jak najszybciej, zrozumiano?
W tym ostatnim zdaniu wrócił stary, dobry Kuba. Ten, z którym się przyjaźniłam, zanim… no zanim wszystko się między nami popsuło.
- Oczywiście, szefie! – zaśmiałam się. – Od wczoraj nic innego nie robię, tylko zdrowieję.
- I tak ma być! – przytaknął. – Odezwę się niedługo, więc trzymaj telefon blisko siebie.
- Dobrze – obiecałam, po czym się pożegnaliśmy.
Kiedy usłyszałam dźwięk zakończonego połączenia, westchnęłam ciężko, po czym wrzuciłam telefon do szuflady i całe swoje zainteresowanie przeniosłam na mojego dość niespodziewanego tutaj gościa.



___________________________________
Rozdział taki dialogowy trochę, a do tego mało się w nim dzieje. Kompletnie nie jestem zadowolona. Mam jednak nadzieję, że się nie zanudziliście.


Zaczęło się! Wreszcie się zaczęło! I to bardzo ładnie się zaczęło – 3:1 z Honka Espoo w pierwszym meczu drugiej rundy eliminacji do Ligi Europy. Dobry mecz, no może pół godziny w pierwszej połowie takie trochę do bani, ale ogólnie jestem zadowolona. I oby tak dalej.
A już w ten weekend rusza Ekstraklasa. Będzie się działo. KOLEJORZ!

4 komentarze:

  1. No tak. I teraz Lilka będzie mu wkręcać coś zupełnie odwrotnego. Chociaż bardzo dobrze, że mu wygarnęła wszystko. Bo sie Kubie należało! I to bardzo mocno.
    I niech wraca do zdrowia.
    Kotor opiekun?! :D Ja też tak chcę :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. aaa! Zapomniałam!
      Zapraszam na przedostatni rozdział na nie-damy-sie.blogspot.com

      Usuń
  2. Troska Kotora > życie
    Kurczę, o co tej Julii chodzi? Jakiej pomocy potrzebuje? Oby to nie był żaden podstęp. Lila powinna postarać się zaufać Wilczkowi, że wie, co robi, ale... ja sama nie do końca mu wierzę. No i jeszcze słów kilka do Kotorowskiej: dziewczyno, Ty weź już tak nie ściemniaj :D
    Pozdrowionka i czekam na kolejny rozdział! xx

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdawałoby się, że miłość i zrozumienie, które cechują zdrowe relacje między rodzeństwem, są w stanie przezwyciężyć dosłownie wszystko i wyciągnąć człowieka z każdego gówna, w jakie ten jest w stanie wpaść. Niestety, problem pojawia się wtedy, kiedy jedna strona relacji za wszelką cenę chce pomóc, zaś druga strona usilnie pragnie, by ta pierwsza spadała na drzewo. Analogiczną sytuację mamy między Krzyśkiem a Lilą. On chce pomóc i za szczęście swojej siostry byłby w stanie się pokroić, natomiast Kotorowska, owszem, pomocy potrzebuje, ale raczej w ogarnięciu swojej chorej somy, a nie psyche.. Tutaj rady czy też jakiekolwiek koło ratunkowe, rzucone przez bramkarza, zdadzą się na nic, gdyż, moim zdaniem, nasza urocza bohaterka musi przede wszystkim dojść do ładu sama ze sobą, zanim zdecyduje się porozmawiać z kimkolwiek o tym, co ją trapi. Z tego powodu szkoda, że rozmowa z Kubą niczego między Wilkiem i Lilianą nie rozwiązała - chyba ich kontakty nie będą produktywne do czasu, aż Kotorowska upora się z własnym wnętrzem. A może dopiero spotkanie twarzą w twarz, do którego kiedyś przecież musi nieuchronnie dojść, sprawi, że w bohaterach zalęgnie się odwaga i para do bronienia własnych racji? Boję się, iż poprzez zbyt silny upór Kotorowskiej oraz lekceważące zblazowanie Kuby w kwestii poczynań Julii tak doskonała relacja ulegnie diametralnej zmiany, stając się już nie serdeczną, tylko do bólu i do granic wymuszoną. Chyba, że Lila wcześniej przyzna się piłkarzowi, co naprawdę do niego czuje, a i on pójdzie po rozum do czaszki, uświadamiając sobie, jak dzikim uczuciem pała do Kotorowskiej.. Ha, jakby dotychczas mało razy to okazał! Jeśli chodzi o sprawy sercowe, to Wilk przejawia zadziwiającą krótkowzroczność tym samym potwierdzając regułę, że na owym polu faceci zdecydowanie słabiej radzą sobie od kobiet.
    Na koniec powiem jeszcze, iż jestem pełna niewiary co do rzekomo dobrych intencji Julii. Gdyby laska była rzeczywiście po wielkiej przemianie i bez grzechu, to by się na Kubę nie rzucała jak na oblubieńca. Jakoś trudno mi uwierzyć w ewentualną prawdę, że ta dziewczyna może po prostu ma bardzo serdeczny charakter....
    czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział! ;D
    pozdrowienia! cmok! cmok! ;D

    PS Przepraszam za zaległości. Teraz już znowu jestem na bieżąco :)

    OdpowiedzUsuń