Miałam
rację. Czułam podświadomie, że chłopaki nie zostawią mnie w spokoju i nie zaakceptują mojej decyzji. Zdecydowanie powinnam
być bardziej czujna, ale ja - głupia - uwierzyłam, że mi odpuścili. Ale
przecież to nie byłoby w ich stylu. Skoro jestem tak naiwna, to teraz mam za
swoje!
Ach,
no tak, pewnie zastanawiacie się, o co mi chodzi. Już spieszę z wyjaśnieniami.
Otóż właśnie przeglądam się w łazienkowym lustrze w mieszkaniu naszego
kapitana. Tak, jestem na imprezie, mimo że miało mnie tutaj nie być. I nie
byłoby mnie, bo skoro obiecałam, to miałam zamiar dotrzymać danego sobie i im
słowa. Nie udało mi się to jednak, ale to nie jest moja wina. Naprawdę! To oni
mnie w to wpakowali!
A
wyszło to mniej-więcej tak:
Tak
jak to już wcześniej było powiedziane, po zjedzeniu z chłopakami śniadania,
które tym razem oni zrobili (to chyba przez obecność Ivana w domu, bo jakoś nie
wyobrażam sobie, aby to Kuba wyszedł z taką inicjatywą), pojechałam z Serbem do
centrum handlowego. Tak dla świętego spokoju, żeby później Djuka nie męczył
mnie tygodniami, że muszę koniecznie iść z nim na zakupy i że nie wybaczy mi
jakiejkolwiek odmowy. Na szczęście, Ivan miał już coś z góry dla mnie
upatrzonego, więc ominęło mnie długie chodzenie po sklepach i poszukiwanie
czegoś odpowiedniego. Z Djurdjevicem, wierzcie mi, zakupy są straszną katorgą.
Przynajmniej dla mnie. Gdy już nawet mi się coś jako-tako spodoba i skłoniłabym
się nawet to kupienia danej rzeczy, to on od razu mi tego zabrania, mówiąc, że
to do mnie nie pasuje i że na pewno znajdziemy coś odpowiedniejszego, tylko
musimy jeszcze trochę poszukać. I wtedy chodzimy tak i chodzimy do czasu, aż
czegoś odpowiedniego dla mnie, oczywiście według Ivana, nie znajdziemy. Tym
razem jednak weszliśmy do jednego sklepu, w którym przymierzyłam sukienkę,
upatrzoną już wcześniej przez Serba. Leżała na mnie tak, jakby była specjalnie
szyta na moją osobę. Ivan jak zwykle miał niezłe oko. Ucieszył się niezmiernie,
że nie wyszedł "z wprawy". Jeszcze bardziej był zadowolony w
momencie, gdy wychodziliśmy ze sklepu, trzymając w ręku torbę z ową sukienką w
środku. Poszukiwania tym razem zajęły nam bardzo mało czasu, więc poszliśmy do
kawiarenki na kawę, aby porozmawiać. Jeszcze nie mieliśmy do tego okazji po
moim powrocie. W końcu, nie minęło od tego zbyt wiele dni…
-
Kochanie, a teraz powiedz mi szczerze, dlaczego tak nagle do nas wróciłaś? -
spytał mnie Ivan ni stąd ni zowąd, zmieniając temat w momencie, gdy odeszła od
nas kelnerka, która przyniosła nam nasze zamówione kawy.
-
Bo stęskniłam się za wami - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, mieszając łyżeczką
w kawie, aby rozpuścić w niej cukier.
-
W to nie wątpię, bo my za tobą także. I to bardzo - zapewnił mnie. - Ale na
pewno nie wydarzyło się coś nieprzyjemnego w Hiszpanii? – dopytywał, patrząc na
mnie uważnie, aby móc zarejestrować moje reakcje.
-
Nie, Ivan, nic złego się nie stało. Nie zawsze moje wyjazdy są spowodowane
ucieczką przed problemami. Czasami wręcz wracam do paszczy lwa - szepnęłam.
-
Mam nadzieję, że mówisz mi prawdę - Djuka patrzył na mnie spode łba, mówiąc to.
-
Ivan, nie martw się już tak o mnie. Naprawdę, wszystko jest w porządku -
zapewniłam go, poklepując po dłoni.
-
Zawsze będę się o ciebie martwił, mała - zapewnił mnie, uśmiechając się przy
tym. – Ale gdyby się coś złego działo, to powiedziałabyś mi o tym, prawda? – upewniał
się, jakby o tym nie wiedział.
-
Jasne – odpowiedziałam mu, bo taka była prawda.
Serb
uśmiechnął się do mnie, chyba wreszcie wierząc moim słowom.
-
Cieszę się. No to teraz opowiadaj, jak ci się żyło w tej twojej ukochanej
Hiszpanii? - spytał, zmieniając tym temat na luźniejszy.
-
Z początku było potwornie - przyznałam. - Nikogo tam nie znałam. Sąsiedzi
patrzyli na mnie podejrzanie, szczególnie, gdy dowiedzieli się, że jestem Polką,
bo przecież Polacy tylko kradną. Taką piękną mamy renomę na świecie. W pracy też
wszyscy patrzyli mi na ręce. Momentami miałam wszystkiego dość...
-
Dlaczego nic nam nie powiedziałaś? – przerwał mi, wciąż wpatrując się we mnie
uparcie.
-
Ivan, nie chciałam nikogo martwić. Znając was, to i tak pewnie zamartwialiście
się o mnie na zapas, więc po co miałam wam jeszcze dokładać kolejnych kłopotów,
związanych ze mną? To by mi w niczym nie pomogło, nic by mi to nie dało, a ja
przynajmniej zaoszczędziłam wam powodów do zmartwień. Musiałam dać sobie radę
sama.
-
Liluś, po to jesteśmy, aby pomóc ci w trudnych chwilach. Po to nas masz. I
zapamiętaj to sobie dobrze, tak samo, jak to, że my z tobą nigdy nie mieliśmy
żadnych kłopotów - oznajmił mi dobitnie Serb.
Pokręciłam
przecząco głową, co miało świadczyć, że kompletnie się z nim nie zgadzam. Wiedziałam
swoje, ale wiedziałam też, że mu nie przegadam. Gdy w coś wierzył, uparcie
trzymał się swojego zdania. Dlatego przemilczałam to i nie chcąc się z nim
kłócić, wróciłam do poprzedniego tematu.
-
Ale po jakimś czasie udało mi się zdobyć ich zaufanie, poznałam miasto,
znalazłam sobie znajomych i poczułam się tam, jakbym była u siebie. Na
szczęście, nie miałam bariery językowej. Po raz pierwszy ten nieprzydatny, jak
to niektórzy mieli czelność mawiać, hiszpański, mi się przydał.
-
Zawsze powtarzałem ci, że warto się uczyć języków.
-
Tak, wiem to, mój poligloto - zaśmiałam się. - Zawsze cię słuchałam pod tym
względem. Jesteś dla mnie wzorem, jeżeli o to chodzi.
Ivan uśmiechnął
się, gdy tylko usłyszał moje słowa. Serb znał płynnie cztery języki: serbski,
portugalski, angielski i polski. Polubiłam go od samego początku, kiedy
pierwszego dnia w Poznaniu od razu poszedł do biblioteki uniwersyteckiej i
zażyczył sobie słownika serbsko-polskiego. Chodził na lekcje, godzinami
siedział i przyswajał sobie polskie słówka, wypytywał nas o nie, każde
musieliśmy mu tłumaczyć i to po kilka razy, często przesiadywał ze mną i uczył
się gramatyki z moich zeszytów ze szkoły. Krótko mówiąc, robił wszystko, aby
się do nas przystosować. Nie chciał, żebyśmy to my musieli przystosowywać się do
niego. Od tamtej pory nauczył się tak dobrze języka polskiego, że czasami
wydaje mi się, że włada nim o wiele lepiej, niż większość Polaków. Naprawdę,
mówi tak, jakby się tutaj urodził i jego pierwszymi słowami było „mama” albo
„tata”. Czasami nawet poprawia Polaków, gdy coś źle odmienią! To jest
niesamowite. Teraz wszystkich obcokrajowców męczy polskimi słówkami i nie daje
im spokoju, dopóki nie zaczną porozumiewać się w naszym języku. Stawia im
siebie za przykład, tłumacząc, że można się nauczyć naszych trudnych słów. Jest
wymagający, kategoryczny, nie znosi sprzeciwu, a jeszcze bardziej lenistwa. Ale
dzięki swoim metodom nauczył mówić po polsku Jasmina i Semira, i jeszcze wielu,
wielu innych piłkarzy, którzy przewinęli się w tym czasie przez nasz zespół.
-
Mam nadzieję, że kiedyś oprowadzisz mnie po barcelońskich uliczkach i pokażesz
mi najpiękniejsze miejsca - spojrzał na mnie Djuka, uśmiechając się.
-
Oczywiście, z miłą chęcią - zapewniłam go. - Może kiedyś całą paczką wybierzemy
się na wakacje do Barcelony? - zaproponowałam.
-
To świetny pomysł, maleńka! – ożywił się na samą myśl. Ivan lubił podróżować,
więc taka propozycja miała prawo mu się spodobać. - Pomyślimy nad tym. A teraz
chyba musimy już wracać - spojrzał na zegarek, dopijając swoją kawę - bo Kuba
pewnie już plądruje całą waszą lodówkę w poszukiwaniu jedzenia i z braku laku
zaraz zacznie jeść podeszwy od swoich butów.
Zaśmialiśmy
się w tym samym momencie, bo to było naprawdę świetne porównanie, idealnie
pasujące do mojego współlokatora. Choć wydawało się nieprawdopodobne, mogło
okazać się prawdą. Kuba, gdy jest głodny, jest zdolny do wszystkiego. Nawet do
przeżuwania własnych butów. Albo i cudzych (oby tylko nie zabrał się za moje
szpilki, bo Ivan go zabije, gdyż walczył o nie zażarcie z jakąś babą w sklepie
ponad godzinę!). Tylko jedno Kubie do głowy nie wpadnie – aby pójść do sklepu i
coś sobie kupić albo ugotować. Takie pomysły miewa bardzo rzadko, w momentach
kryzysowych - gdy jest naprawdę bardzo głodny.
Ivan
zapłacił za naszą kawę. Ja tymczasem zabrałam zakupy i wspólnie, śmiejąc się
wciąż z możliwości Wilka podczas głodu, szliśmy w stronę parkingu. Djuka
odstawił mnie do domu akurat w porze obiadu. Rzeczywiście, Kuba znowu był
głodny, co nie było już dla mnie żadną nowością. Na szczęście, nie do takiego
stopnia, aby zjadać podeszwy. Był w stanie nawet poczekać trochę aż coś
ugotuję. Zjedliśmy więc obiad, który szybko zrobiłam, po czym obejrzeliśmy
wspólnie film w spokoju, siedząc na kanapie i zaśmiewając się w najlepsze z
naprawdę dobrej komedii. Przez cały dzień żaden z nich nawet nie zająknął się o
dzisiejszym wieczorze. Uśpili tym moją czujność. Niestety, skutecznie.
Około
20 przyszedł do nas Ivan. Nie usłyszałam jak wszedł, bo właśnie byłam w
łazience i brałam prysznic. Gdy wyszłam spod natrysku, Kuba zaczął dobijać się
do naszych łazienkowych drzwi i krzyczeć do mnie, że mam wysuszyć włosy, bo
zabiera mnie na wieczorny spacer. Chyba, że mi się nie chce tego robić i mam
zamiar iść z nim w mokrych na to zimno. Zaprzeczyłam od razu i poprosiłam go o
trochę czasu, bo jutro leżałabym chora. Nie mogę być chora, bo w poniedziałek
muszę wrócić do pracy. Tydzień wolnego po powrocie dobiegł końca i trzeba
wrócić do szarej rzeczywistości. Wracając jednak do podstępu chłopaków, nie
domyślałam się w ogóle, że może być w tym jakiś inny, ukryty sens. Nie chciałam
odwodzić Kuby od spaceru, bo nie poszedł na imprezę, więc tym wyjściem chciałam
mu zrobić przyjemność. Co prawda, kazałam mu iść do Dyzia, spierałam się z nim
oto prawie całe popołudnie, ale Kuba, jak to Kuba, uparł się, że zostaje ze
mną, więc choć w taki sposób mogłam mu to zrekompensować, mimo że wcale nie
musiałam tego robić. Ale chciałam i chyba to był mój błąd. Mam dla nich zbyt
miękkie i zbyt dobre serduszko. Chyba muszę to zmienić... Pewnie gdybym wtedy
zaczęła wymyślać, narzekać i robić wymówki, może by nie doszło do tego, że
właśnie stoję przed luster u Wojtkowiaków. Choć kto wie, czy moje mokre włosy
nie przeszkodziłyby im w realizacji ich planu? Wtedy to nie dość, że byłabym
chora, to jeszcze w mokrych włosach wylądowała na imprezie. Nie, dobrze, że
jednak się zgodziłam i wysuszyłam te włosy.
Wróćmy
jednak do tematu. O obecności Ivana dowiedziałam się dopiero w momencie, gdy
wyszłam z łazienki, już w wysuszonych włosach, a na moją głowę ktoś zarzucił
koc. Chwilę później ten Ktoś przy pomocy innego Ktosia owinął mnie w niego.
Momentalnie zgasło mi światło, a serce przyśpieszyło. Wystraszyłam się, ale
nawet nie zdążyłam odpowiednio zareagować, czyli próbować się bronić, bo
wylądowałam na czyiś barkach. Domyśliłam się, że był to Kuba, bo tylko on
był w tym czasie domu i podczas schodzenia po schodach, podśpiewywał sobie pod
nosem, jak to zazwyczaj robi. Ivan natomiast zdradził się mruczeniem, że
żałuje, iż przyszło mu współpracować z kimś takim, jak Wilk. Mam nadzieję, że
sąsiedzi tego nie widzieli, bo jeszcze pomyślą, że chłopaki kogoś porywają.
Choć to przecież było porwanie! Ale nie takie, aby zgłosić je na policję.
Sorry, ale jeszcze znam się na żartach. A jakby pomyśleli, że w tym kocu
chłopcy niosą zwłoki? I jeszcze wylądowaliby w więzieniu? Choć z drugiej strony
sąsiedzi mogli pomyśleć, że te dwa osobniki są chore psychicznie… Jeszcze by mi
ich w kaftanach zabrali do domu bez klamek! Nie, lepiej dla nich będzie, jak
sąsiedzi tego nie widzieli. Swoją drogą, chłopaki mogli pomyśleć o
konsekwencjach swojego czynu. Przecież to na pewno wyglądało dziwnie z
perspektywy obserwującego i wzbudzało to u niego podejrzenia. A ci, jak gdyby
nigdy nic, wynosili sobie mnie owiniętą w koc po głównych schodach jednego z
osiedlowych bloków i wsadzili na tylne siedzenie samochodu. Powątpiewam też w
to, że poinformowali wszystkich sąsiadów o ich niecnym planie. Swoją drogą, to
z pewnością był pomysł Wilka. Tylko on ma takie idee wzięte prosto z czapy. Dziwne,
że Ivan na to przystał. Może Kuba zastosował szantaż? Albo Ivan nie widział
innego wyjścia? Tak, to jest bardziej prawdopodobne. No i powiedzcie mi, co ja
z nimi mam i przez co muszę przechodzić?
Przepraszam,
naszło mnie dziś na dygresje, ale już wracam do głównego wątku. Tak oto
samochodem Djuki (charakterystyczne warczenie silnika) trafiliśmy tutaj. A w
dyziowym domu Kuba stał na czatach, aby nikt mnie nie zauważył w takim stanie,
a w tym czasie Ivan zaciągnął mnie do łazienki na piętrze i wepchnął do środka,
wrzucając jeszcze za mną torbę z sukienką i kosmetykami w środku. Wydał na
odchodne rozkaz, abym zrobiła się na bóstwo i zamknął za sobą drzwi, zanim
zdążyłam się ogarnąć i cokolwiek zrobić. Do tego Serb stał jeszcze na straży,
abym nie miała drogi ucieczki. Próbowałam przez okno, ale wyskakując z
pierwszego piętra moje nogi mogłyby tego nie przetrwać w całości. Chłopaki
naprawdę dobrze przemyśleli ten plan. Ciekawe, kiedy to zrobili? Pewnie w
momencie, gdy rano poszłam się ubrać! Co prawda, w filmach bohaterowie
spuszczają się po zasłonach, czy tym podobnych rzeczach, ale ja nie mam zamiaru
ryzykować. Do tego Djuka pomyślał nawet o tym, tak że w łazience Wojtkowiaka
brakowało rzeczy, po których mogłabym zjechać w dół, a nie miałam dostatecznie
długich włosów, jak Roszpunka. Nie miałam więc wyjścia, musiałam zastosować się
do poleceń Serba. Swoją drogą, sąsiedzi Dyzia mieliby niezły ubaw, gdybym tak
zjeżdżała po zasłonie w dół. Byłoby to z pewnością ciekawe doświadczenie… Muszę
to kiedyś wypróbować!
Niestety,
nie dziś.
-
Jesteś gotowa? - to Wilk właśnie dopytywał się przez łazienkowe drzwi. Chyba
przed chwilą zmienił się na straży z Ivanem.
Gdyby
zrobili to wcześniej, przekupiłabym go. Wilk ma słabe strony, które można i
trzeba wykorzystywać. Ale nie Ivan i pewnie dlatego to Djurdjević jako pierwszy
mnie pilnował. Cwaniak, czasem wydaje mi się, że o wiele lepiej wie, jakie
pomysły mogą przyjść mi do głowy. Teraz jednak, jak już byłam prawie gotowa,
nie było sensu pertraktować z Wilkiem, bo moje starania poszłyby na marne.
-
Prawie – mruknęłam więc, malując jeszcze prawe oko.
Gdy
skończyłam, westchnęłam przeciągle w geście zirytowania i rezygnacji, po czym
ostentacyjnie wyszłam z łazienki. Wilk zagwizdał na mój widok i wysunął ramię,
pod które się złapałam i zeszliśmy na dół.
-
Tylko nie myśl sobie, że mi przeszło - powiedziałam do niego wrogo, gdy byliśmy
już w połowie schodów.
-
Oj, kochana nie denerwuj się tak na nas. Przecież bez ciebie ta impreza nie
miałaby sensu. No, nie bocz się na mnie - próbował mnie udobruchać, szturchając
po przyjacielsku w bok.
Ale
ze mną nie jest tak łatwo. I on się o tym dzisiaj przekona, zaprawdę powiadam
wam.
-
Nie rozmawiam z wami - rzekłam wyniośle do niego i do Ivana, który nagle
pojawił się obok nas i chyba też próbował mnie ubłagać, abym wybaczyła im ten
zamach na moją osobę.
Nie
dałam im jednak dojść do słowa, tylko obróciłam się na pięcie i odeszłam od
nich z zamiarem wymknięcia się niepostrzeżenie z mieszkania Wojtkowiaka.
Niechcący jednak trafiłam na jego żonę, no i było pozamiatane, bo ta złapała
mnie pod ramię i zaczęła wypytywać o Hiszpanię, o to, jak mi się tam mieszkało,
jak mi się teraz mieszka z Wilkiem, jak się dogadujemy, ile potrzebuje jedzenia
i jak się czuję po powrocie do domu. Rozmawiając z nią, po drodze trafiłyśmy
jeszcze na żonę Ivana, Dimy i narzeczoną Luisa. Nie miałam już najmniejszych
szans, aby stąd wyjść niezauważoną.
Plan
chłopaków się sprawdził. Mogą zapisać sobie to osiągnięcie w CV. Oszukali
Lilianę. Yupi jej!
Stojąc
tak z partnerkami życiowymi Lechitów, kątem oka zauważyłam dziewczynę, której
jeszcze nigdy nie widziałam na jakiejkolwiek imprezie. Zastanawiałam się, który
z nich może się z nią spotykać. Nie przypominam sobie, aby była w guście
któregokolwiek z nich. Miała dość specyficzną urodę. Była szczupła, wysoka,
zieleń jej oczu przyciągała z daleka. Ale najbardziej odznaczały się jej włosy
- rude i nastroszone w każdą stronę. Miały w tym jednak swój urok. Dziewczyna
ta wcale nie wyglądała na zagubioną w tym towarzystwie, jakby nie była tu już
pierwszy raz. Wręcz przeciwnie, tak jakby znała tutaj każdego.
Tak
intensywnie się jej przyglądałam, że nawet nie zauważyłam, kiedy obok mnie
pojawił się Dima z kieliszkiem wina w ręce. Wręczył mi go, mówiąc, że to na
poprawę humoru, bo chyba nie mam go zbyt dobrego, po czym automatycznie podążył
za moim wzrokiem. Kiedy zorientował się na kogo patrzę, złapał mnie za rękę i
pociągnął w stronę dziewczyny, mówiąc mi tylko krótkie: "po prostu musisz
ją poznać".
Kiedy
stanęłam na przeciwko niej, wydała mi się o wiele niższa, niż z daleka. Jej oczy wciąż hipnotyzowały swoją zielenią, a włosy
miały jeszcze bardziej wściekły kolor. Ale takie połączenie pasowało do niej wręcz idealnie.
-
Liluś, to jest Laura, dziewczyna Jasmina. Laura, to jest Liliana, siostra
Kotora - przedstawił nas sobie Dima.
A
ja wytrzeszczyłam oczy, bo mnie zatkało. Jeżeli słuch mnie nie mylił, to nasz
Jasiek ma dziewczynę! To jest wręcz niemożliwe!
Nie
przesłyszałam się jednak, bo chwilę później obok Laury pojawił się wspomniany
przed chwilą bramkarz, który pocałował mnie w policzek na powitanie, by po
chwili złapać w pasie rudowłosą, którą przed chwilą poznałam. Co to się
porobiło? Jasmin ma dziewczynę! Ja nie mogę!
-
Miło mi cię poznać – powiedziałam wreszcie, gdy już odzyskałam głos i wyszłam z
pierwszego szoku.
Uśmiechnęłam
się w jej stronę i podałyśmy sobie ręce.
-
Ja też się bardzo cieszę, że wreszcie mam przyjemność spotkać tą legendarną
Lilianę – odpowiedziała mi.
Zaśmiałam
się.
-
Cóż ci o mnie naopowiadali? – spytałam zaciekawiona, wciąż się śmiejąc. –
Pewnie znowu jakieś niestworzone historie.
-
Same dobre rzeczy, możesz być o to spokojna – zapewniła mnie ruda.
Jasiek
i Dima przyglądali się nam przez ten cały czas, aż w końcu Serb zawyrokował:
-
Chodź Młody, napijemy się, a w tym czasie panie sobie porozmawiają i zapewne lepiej
się poznają.
I
wraz z Bośniakiem ulotnił się szybko w stronę baru. Chwilę patrzyłam jeszcze za
nimi, upiłam łyk wina i spoglądając na tłum ludzi w dyziowym mieszkaniu,
spytałam się mojej towarzyszki:
-
A co takiego, na przykład, nagadali ci na mój temat?
Dziewczyna
zawahała się, jakby zastanawiając się, czy może mi cokolwiek powiedzieć, ale po
chwili zaczęła, wyraźnie jednak ważąc swoje słowa:
-
Że jesteś piękna, co się zgadza. Że sympatyczna i że znajdziemy ze sobą wspólny
język – ograniczyła swoją wypowiedź do minimum.
-
To teraz rozumiem, po co mnie tu Dima ciągnął. Oni zawsze twierdzili, że
powinnam się zaprzyjaźnić z którąś z wybranek Lechitów, ale jakoś do tej pory
nie bardzo potrafię to zrobić, więc teraz testują ciebie - uśmiechnęłam się do
niej przyjaźnie.
-
To ciekawe - rudowłosa zastanowiła się przez chwilę. - Mi też jest trudno się tutaj
odnaleźć w tym damskim towarzystwie, a oni wciąż próbują mnie z kimś
zaprzyjaźnić.
-
O, to już mamy ze sobą coś wspólnego.
Obie
jednocześnie się zaśmiałyśmy i zaczęłyśmy rozmowę, wymieniając się tym, co
lubimy, czy opowiadając sobie jakieś anegdoty z naszego życia, czy z życia
Lechitów, przy okazji popijając sobie wino. Rozmowa jednak nie zdążyła się
nawet dobrze rozwinąć, gdy usłyszałyśmy krzyk Wilka, który nie wróżył niczego
dobrego. Wiedziałam to z doświadczenia.
-
Robimy karaoke! - zakrzyknął radośnie klaszcząc w dłonie.
I
jak na komendę wszyscy rzucili się do ustawiania sprzętu w salonie Grzesia,
przez co powstał w nim istny rozgardiasz. Postanowiłam to wykorzystać i
pociągnęłam Laurę za rękę w stronę kuchni. Rudowłosa popatrzyła na mnie
podejrzliwie, więc rzuciłam jej szybko:
-
Zaufaj mi, to nie jest dla nas bezpieczne.
Pokiwała
twierdząco głową i choć chciała o coś mnie spytać, to poczekała z tym, aż
będziemy w środku:
-
Dlaczego? – spytała wtedy.
-
Znasz trochę Wilka? - spytałam, a ona mi przytaknęła. - Więc powinnaś się
domyślić - szepnęłam konspiracyjnie, śmiejąc się.
Rudowłosa
też się zaśmiała.
-
No tak, powinnam była – odrzekła.
-
Widocznie na poprzednich imprezach nie robili karaoke? – spytałam, a Laura to
potwierdziła. – Wierz mi, jest to istna poznańska masakra piłą mechaniczną,
znam to z doświadczenia. A największą piłą jest właśnie Wilk – wyjaśniłam.
Laura
pokiwała głową.
-
A ja słyszałam, że ty z nim mieszkasz - była jakby w podziwie, jakby to, że z
nim mieszkam, było czymś niesamowitym.
-
Mieszkam, więc doskonale wiem, że jego pomysły bardzo rzadko są trafione.
Laura
znów pokiwała głową, uśmiechając się pod nosem. Chciała mnie jeszcze o coś
spytać, jednak przerwał jej w tym Kuba, mówiący, a raczej krzyczący do
mikrofonu.
-
Liluś, to dla ciebie. Przepraszam! - powiedział nawet z autentyczną skruchą.
I
zaczął śpiewać, a wręcz wyć, jak przysłowiowy Wilk. Uśmiechnęłam się pod nosem.
A mój uśmiech stawał się coraz szerszy, gdy rozpoznałam doskonale znajome mi takty
piosenki.
-
Olewam rząd, mandaty drogowe, dilerów, maklerów, warty honorowe. I jeszcze
wąsacza olewam na zdrowie, prymasa w lampasach, komuchy nie lubię.
Nie
sądziłam, że zna mnie aż tak dobrze, aby wiedzieć, że uwielbiam wprost tą
piosenkę! Wzruszył mnie tym.
-
Za co on cię przeprasza? - spytała mnie Laura.
-
Wiesz, to długa historia. Opowiem ci ją później, zgoda? - spytałam,
przekrzykując śpiew Wilka, aby rudowłosa mogła mnie usłyszeć w tym szumie,
który powstał.
Dziewczyna
przytaknęła, a Wilk wciąż śpiewał.
-
Tylko na tobie naprawdę mi zależy, tylko ciebie naprawdę potrzebuję i kiedy
znikasz, kiedy ciebie nie ma w powietrzu czuję, czegoś mi brakuje – śpiewając
to, cały czas patrzył mi prosto w oczy. Jego oczy wyrażały autentyczną skruchę,
a mi z każdą chwilą coraz bardziej miękło serce. – Ludzie mówią, że jestem
pijakiem, chodnikowym równym chłopakiem. Ludzie mówią, że nie trzymam tonacji,
nie ćwiczę gam nowej demokracji.
Nie umiałam powstrzymać się od śmiechu, bo te słowa idealnie do niego pasowały. W ogóle, cała piosenka była
stworzona, jakby dla niego, jakby mówiła o Wilku.
-
Ale ja mam w sobie mordercę. Wojownika, chcę zjeść twoje serce. Chcę mieć w
tobie przyjaciela, poczuć coś, poczuć coś, coś ci dać! – Kuba w tym momencie prawie krzyczał,
kierując te słowa do mnie.
A
z refrenem polecieli wszyscy. Nigdy nie sądziłabym, że Lechici znają tą piosenkę!
- Oooh yeeea, chcę ci powiedzieć, I
love you, I love you, I love you, I love you. Ooooh yeeea, nie jestem mądry, I
love you, I love you, I love you, I love you. Ooooh yeea, nie jestem dobry, I
love you, I love you, I love you, I love you, Oooh, yeeea, chcę ci powiedzieć I
love you, I love you, I love you, I love you.
Salon
wręcz oszalał, a Kuba nie ustawał w śpiewaniu, wciąż kierując swoje słowa do
mnie.
-
Pozytywnego coś, pozytywnego coś, tak bardzo chciałbym dać dziś tobie.
Pozytywnego coś, pozytywnego, to nie jest łatwe, to nie jest modne. Ale ja nie
lubię latać nisko. Uwierz mi, chcę być blisko. Telepatycznie, telefonicznie,
wiem o czym myślisz, wiem czego chcesz!
To
była prawda, wiedział, zawsze wiedział, co chodzi mi po głowie i czego tak właściwie potrzebuję – pomyślałam, już dawno zapominając mu
jego winę.
Złapał
mnie za rękę. Nie zorientowałam się nawet, jak i kiedy znalazłam się tuż pod
prowizoryczną sceną w salonie Wojtkowiaków. Kuba wciągnął mnie na nią, tak abym
stała obok niego i przysunął mikrofon na moich ust, abym mogła z nim zaśpiewać.
Nie musiał mnie długo zachęcać, słowa znałam na pamięć, więc chwilę później
śpiewałam razem z nim:
-
Olewam złączonych w organizacjach, szprycerów olewam na kolejowych stacjach. I
tych co robią po uszy w biznesie, w skorpionach białych olewam kolesi. Tylko na
tobie naprawdę mi zależy, tylko ciebie naprawdę potrzebuję. I kiedy znikasz,
kiedy ciebie nie ma, w powietrzu czuję, czegoś mi brakuje – śpiewaliśmy już razem.
Do
śpiewania refrenu znów nie trzeba było nikogo zachęcać. Nawet w salonie
powstała prowizoryczna, malutka fala meksykańska!
-
W moim śmietniku obgryzłem wszystkie kości, bo ja chciałbym żyć w mieście
miłości. W moim śmietniku pogryzłem kilku gości, bo ja chciałbym żyć w mieście
miłości – zawył już sam Wilk. Nie mogłam śpiewać tego tekstu, który mówił o nim.
Za
to w refrenie znów mu pomogłam.
Kiedy
skończył śpiewać, salon opanowała euforia. Można było usłyszeć tylko samej
oklaski, jakbyśmy byli na koncercie jakieś mega-gwiazdy, a nie na karaoke w gronie piłkarzy poznańskiego klubu i ich drugich połówek. Kubę jednak nie
obchodziło, jakie wrażenie wywarł na innych jego występ, tylko od razu spytał mnie:
-
Wybaczysz mi? – z wyraźnym wahaniem.
Roześmiałam
się na widok jego braku pewności. A w środku męczyło mnie pytanie, odpuścić mu
już? Czy jeszcze trochę go podręczyć? Bo chyba każdy już doskonale zdawał sobie
sprawę, że od dawna się na niego nie gniewałam.
_____________________
tak gwoli wyjaśnienia, Laurę możecie kojarzyć stąd: Kidnap my heart!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz