czwartek, 31 maja 2012

13. Wigilijny gość.

Miesiąc później.



Weszłam do pustego mieszkania. Odwiesiłam na wieszak klucze, kurtkę i szalik, rękawiczki włożyłam do szuflady i zabrałam się za ściąganie kozaków. Nigdy nie przepadałam za zimą. Nienawidziłam ubierać się w niezliczonej ilości grubych warstw ciuchów. Pogoda również mnie nie zachwycała. Byłam typem południowca. Gorączki to dla mnie nie problem, wysokie temperatury czasem wytrzymywałam lepiej niż rodowici Hiszpanie, jednak gdy nadchodziły zimne dni, wyjście z domu stawało się dla mnie istnym koszmarem. Nieprzewidywalna pogoda była dla mnie największym minusem życia w Polsce.
W wigilię jednak tolerowałam tą porę roku. Święta bez śniegu zdecydowanie traciły na swoim uroku. Od małego tak je sobie wyobrażałam i gdy go brakowało, dla mnie miały mniejszą magię i mniejsze znaczenie. W tym roku jednak Poznań nie został obleczony w białą pierzynkę. A tak bardzo chciałam po dwóch Bożych Narodzeniach spędzonych w Hiszpanii, wreszcie poczuć tą atmosferę z dzieciństwa. Było zimno, ale śniegu nie było widać. To był jeden z powodów, dla których te święta nie będą dla mnie zbyt przyjemne. Drugim jest to, że spędzę je samotnie w nieswoim domu, bez 12 potraw na stole, których po pierwsze, sama nigdy bym nie zjadła, a po drugie, nie chce mi się ich robić. Zdążyłam się jednak przyzwyczaić do samotności. Pierwsza samotna wigilia w Hiszpanii była koszmarna, ale gdy nadeszła druga ujrzałam jej plusy. Dzięki tamtym chwilom teraz było mi lżej to znieść...
Dlaczego w taki dzień jestem sama? Bo tak zdecydowałam. Wilk spędzał święta w swoim rodzinnym domu, z rodzicami i rodzeństwem. Dostałam tam również zaproszenie, jednak odmówiłam. Nie chciałam pchać się między sprawy nie mojej rodziny. I mimo że mama Kuby usilnie starała się mnie namówić do przybycia z jej synem na ich wigilię, nie zgodziłam się. Kuba też próbował mnie tam zaciągnąć nawet siłą, więc powiedziałam mu, że spędzę te święta z rodziną brata. Ale tak nie jest. Krzysiek, oczywiście, także zaprosił mnie do siebie. O dziwo, w tamtej chwili Sylwia nie zrobiła swojej standardowej miny, którą miała zawsze, gdy dostawałam od niego zaproszenie na jakieś uroczystości rodzinne. To znak, że nasza relacja naprawdę powoli się poprawia. Nie chciałam jednak spędzać z nimi wigilii, dlatego powiedziałam, że przyjęłam już zaproszenie od Wilków. I to po raz pierwszy nie z powodu Sylwii unikałam uroczystości u Kotorowskiego. Nie miałam ochoty spotkać się z rodzicami Krzyśka przy wigilijnym stole i udawać, że wszystko jest w porządku. Tak nie było, nie jest i pewnie jeszcze przez długi czas nie będzie, bo nie potrafię im zapomnieć tego, że mi nie pomogli, gdy tego potrzebowałam. A ja nie lubię przyjmować jakieś pozy, nawet z racji świąt. Prędzej by wywiązała się z tego jakaś awantura, a Boże Narodzenie zakończyłoby się skandalem. Właśnie tego chciałam uniknąć. Co prawda źle się czułam, okłamując najbliższe mi osoby, ale nie miałam innego wyjścia. Gdybym powiedziała im prawdę, tak długo suszyliby mi głowę, aż w końcu bym im uległa i poszła z którymś z nich dla świętego spokoju. Później jednak bym tego żałowała. Nie, nie mogłam tak zrobić. I choć wiedziałam, że prawda prędzej czy później wyjdzie na jaw, że Kuba i Krzysiek dowiedzą się, jak spędziłam wigilię, to zdecydowanie bardziej wolałam awanturę z ich strony o tą sprawę, niż udawanie czegokolwiek i kłótnie z innego powodu.
Święta to w ogóle specjalny czas w życiu Lechitów. Większość z nich udaje się do swoich rodzin rozsianych po całej Polsce, natomiast rodziny obcokrajowców przybywają do naszego kraju. W ciągu roku prawie w ogóle nie mają okazji, aby się spotkać. Musi wystarczyć im tylko korespondencja, dlatego święta są dla nich bardzo ważne. Po raz kolejny pani Stilić oznajmiła wszem i wobec, że jestem jej ulubioną synową, mimo ewidentnego sprzeciwu ze strony Semira. Ta, oczywiście, machnęła na to lekceważąco ręką, powiedziała, że on się nie zna, skoro nie stara się o taki skarb, jakim jestem i jaki ma pod nosem, by po chwili zaproponować mi małżeństwo z Bośniakiem w jego imieniu. Śmiejąc się, kolejny raz jej odmówiłam, a ona znów skwitowała to tym, że mnie doskonale rozumie i urobi wreszcie Semira, aby sam mnie poprosił o rękę. Bośniak ma naprawdę niesamowitą rodzicielkę! Pani Burić natomiast wypytywała mnie o Laurę i denerwowała się przed spotkaniem z dziewczyną swojego syna. Prosiła o instrukcje, jak powinna się w jej towarzystwie zachowywać, mimo że to Jasiek znał ją lepiej ode mnie. Musiałam ją uspokajać, że wszystko będzie dobrze i że rudowłosa naprawdę pasuje do Jasmina. Rodziców Ubiparipa oprowadzałam wraz z resztą Serbów i ich rodzin po Poznaniu. Poznałam także żonę Arjoma i ich śliczną córeczkę. Łotysz miał w życiu prawdziwego farta! Okazało się również, że mama Aleksandara to przesympatyczna kobieta, a Bułgar jest do niej niesamowicie podobny. Także, jak widzicie, przedświąteczne dni upłynęły mi bardzo intensywnie.
A to tylko czubek góry lodowej. Wilk dawał mi czasem bardziej w kość, niż wszyscy obcokrajowcy i ich rodziny razem wzięci. Doskonale wie, że nienawidzę zakupów, jednak nic sobie z tego nie robił i ciągał mnie po wszystkich możliwych centrach handlowych w Poznaniu przez cały ostatni tydzień. Wpadł w istną gorączkę przedświąteczną, bo on też ma alergię na sklepy, jednak gdy przychodzi czas świąt, totalnie mu odbija. A w tym roku upatrzył sobie mnie na ofiarę, która pomoże mu skonsultować jego genialne pomysły na prezenty świąteczne z rzeczywistością. Całe szczęście, że nie wręczył mi kompletu garnków albo coś innego związanego z gotowaniem, bo bym go zamordowało. A za znęcanie się nad zwierzętami w polskim prawie są coraz to wyższe kary…
Na rozmyślaniu o przedświątecznym czasie szybko minęło mi przygotowanie sobie wigilijnego posiłku. Właśnie wykładałam usmażoną rybę i zalewałam barszcz czerwony z Winiar. Nakryłam do stołu na dwa miejsca, to drugie dla niespodziewanego gościa, jak nakazuje tradycja. Opłatkiem nie miałam się z kim dzielić, więc właśnie miałam zamiar zabrać się za jedzenie kolacji, gdy nagle rozległ się dzwonek do drzwi, przerywając mi w rozpoczęciu samotnej wigilijnej wieczerzy. Przestraszyłam się tak bardzo, że aż podskoczyłam na krześle, łapiąc się za serce. Nie miałam pojęcia, kto to może być. Nikogo się nie spodziewałam o tej porze i w takim dniu. Wystraszyłam się, że może Kuba albo Krzysiek zorientowali się, że ich oszukałam i już miałam nie otwierać tych drzwi, jednak do głosu doszedł rozsądek. A co jeśli to ktoś inny niż oni? Dziś jest przecież taki dzień, że każdego samotnego wędrowca powinno się wpuścić do domu, dlatego poszłam zobaczyć, któż to do mnie zawitał, mimo moich przeróżnych obaw kołatających się po mej głowie.
Otworzyłam drzwi. Przede mną stała dziewczyna mniej-więcej w moim wieku, strasznie przemarznięta i jakby wystraszona. Pierwsza myśl, jaka mi się nasunęła w tamtej chwili, to taka, że to może być jakaś była dziewczyna Wilka, która zna jego nowy adres. Dziwnym trafem jednak kogoś mi przypominała i raczej nie z byłych wybranek serca mojego przyjaciela, których miałam okazję poznać. Nie mogłam jednak sobie przypomnieć, kto to może być...
- Słucham? - spytałam więc po chwili milczenia, w trakcie którego obydwie przyglądałyśmy się sobie intensywnie.
- Liliana? Nie poznajesz mnie? - dziewczyna spytała szeptem.
I właśnie wtedy mnie oświeciło! To była Asia, moja kochana Kawusia, z którą przez 4 lata mieszkałam w jednym pokoju w bidulu. Szczerze mówiąc, spodziewałam się ujrzeć tutaj wszystkich, tylko nie jej.
- Asia? To naprawdę ty? - upewniałam się dla świętego spokoju.
- Tak, to ja...
Ewidentnie chciała coś jeszcze powiedzieć, jednak nie pozwoliłam jej, ponieważ rzuciłam się jej w ramiona. Wyściskawszy ją za wszystkie czasy, wpuściłam szybko do środka, nie mogąc pozwolić, aby jeszcze chwilę dłużej stała taka zmarnowana na korytarzu.
- Pewnie jesteś głodna – zawyrokowałam, co dla mnie nie byłoby żadną nowością. W końcu mieszkam z Wilkiem! - Boże, jaka ty jesteś mokra! – zauważyłam po chwili. - Może najpierw weźmiesz ciepłą kąpiel, co? Zaraz ci uszykuję ręczniki... - gadałam jak najęta, w ogóle nie chcąc dopuścić ją do głosu i już błąkając się po mieszkaniu w poszukiwaniu potrzebnych rzeczy.
Dziewczyna nie była w stanie ogarnąć moich poczynań. Chwilę później została wepchnięta przeze mnie do łazienki, trzymając w ręce ręczniki i kilka swoich ciuchów, które szybko wymarałam dla niej z jej walizki. A ja w tym czasie ruszyłam na podbój kuchni, aby upichcić dla niej coś dobrego. W końcu, przygotowywałam kolację dla jednej osoby, a tu nagle trzeba będzie nakarmić dwie. Ta sytuacja w tym mieszkaniu jest na porządku dziennym, więc nie byłam na to nieprzygotowana.
Nie miałam pojęcia, jakim sposobem Asia mnie odnalazła i jak to się stało, że tak długo się do siebie nie odzywałyśmy. Nawet nie pamiętam, kiedy przestałyśmy się ze sobą kontaktować. Stało się to tak jakoś samoistnie i nie wywarło na mnie zbyt wielkiego wpływu, żebym zapamiętała ten moment. Zastanawiałam się też, co ją skłoniło do tego, aby mnie odnaleźć po tak długim czasie. Co ją do mnie sprowadza? Po stanie, w jakim się znajdowała, zgadywałam tylko, że nie było to nic dobrego.
Po jakieś pół godzinie razem zasiadłyśmy przy stole. Z początku między nami panowała trochę niezręczna cisza, jednak po podzieleniu się opłatkiem, rozmowa wyraźnie się rozkręciła. Ściskając ją już suchą, ogrzaną i bez zimowego odzienia, zauważyłam, że trochę przytyła od ostatniego razu i zmieniła się. Twarz może była podobna do tej nastolatki, która znałam z bidula, ale widać było postęp czasu. W końcu, nie widziałyśmy się ładnych parę lat. Ostatni raz, gdy odwiedzałam ją we Wrocławiu w jej nowym domu z Krzyśkiem.To było jakieś sześć lat temu, wtedy jeszcze byłyśmy takimi smarkulami, którym się udało wyjść cało z domu dziecka. Teraz wyglądamy na bardziej rozsądne, choć jak życie pokazuje, nie do końca się tak zachowujemy…
- Pewnie dziwisz się, co mnie do ciebie sprowadza? – spytała, gdy zauważyła mój baczny wzrok utkwiony w jej twarzy i minę myśliciela.
- Tak, ale bardziej to, jak mnie znalazłaś i dlaczego w ogóle przestałyśmy się ze sobą kontaktować? – spytałam, gdy już usiadłyśmy wygodnie na sofie w salonie, spoglądając na spokój miasta za oknem i błyszczącą choinkę w pokoju, delektując się ciepłą herbatą.
- Sama nie wiem, dlaczego i kiedy to się stało – odpowiedziała, zastanawiając się. – A znaleźć cię nie było tak trudno. Na facebooku miałaś napisaną nazwę firmy, a w niej powiedziano mi gdzie mieszkasz, gdy kolejny dzień z rzędu nie zastałam cię w pracy.
- Bo ja się tam pojawiam bardzo rzadko, zwłaszcza ostatnimi czasy – uśmiechnęłam się. - Tłumaczenia tego nie wymagają.
- Jesteś tłumaczem? A jakiego języka? – spytała wyraźnie ożywiona.
- Hiszpańskiego. A od połowy listopada uczę też w szkole – pochwaliłam się.
- Przybij piątkę! – krzyknęła, co też uczyniłam. – Ja skończyłam italianistykę i też uczyłam w szkole jakiś czas temu – zaśmiała się. – A ty tu nie mieszkasz sama, prawda? – spytała po chwili, zauważając zdjęcie Wilka z siostrą w jednej z ramek, stojących na komodzie.
- Nie, nie sama. Tak naprawdę to jego mieszkanie – uśmiechnęłam się, wskazując na Kubę na zdjęciu.
- To twój chłopak? – spytała zaciekawiona.
- Skądże znowu! – zaśmiałam się, zaprzeczając szybko. – To przyjaciel. Ja wiem, że ty w przyjaźń damsko-męską nie bardzo wierzysz w odróżnieniu ode mnie. Ale tak jest między nami, a Kuba przyjął mnie do siebie, gdy wróciłam niedawno z Hiszpanii.
- Ty to zawsze obracałaś się w męskim towarzystwie – przypomniała mi, śmiejąc się. – Byłaś w Hiszpanii? O, zazdroszczę. Długo?
- Półtora roku, niedawno wróciłam – wyjaśniłam.
- To dobrze, że wcześniej nie przyjechałam… - mruknęła cicho. – Ale skoro nie mieszkasz sama, to chyba nie będę mogła liczyć na twoją pomoc...
- Na nią zawsze możesz liczyć! – krzyknęłam, mimo że nie widziałyśmy się szmat czasu, to taka była prawda. – Co się stało? Widzę wyraźnie, że cię coś trapi – powiedziałam.
Aśka popatrzyła po ścianach, przełknęła głośno ślinę i wypaliła:
- Jestem w ciąży.
Stąd ten zaokrąglony brzuszek, który wyczułam, ściskając się z nią.
- To chyba dobra wiadomość, nie? – nie widziałam problemu. Była dorosła, a dziecko to nie tylko spora odpowiedzialność, ale i wielkie szczęście. Zwłaszcza, że Asia zawsze miała instynkt macierzyński. – Który miesiąc?
- Początek siódmego – odpowiedziała, głaszcząc się po brzuchu. – Ja się bardzo cieszę, tylko… teraz już trochę mniej. Bo widzisz… bo… bo ja miałam narzeczonego – wyjąkała.
- Ale jak to… miałaś? – przerwałam jej.
Aśka skarciła mnie wzrokiem, więc w powietrzu zakluczyłam sobie usta dłonią i wyrzuciłam kluczyk hen za siebie, aby więcej nie móc jej przerwać.
- Wszystko zaczęło się od przeprowadzki do Wrocławia. Rodzina, która mnie zaadoptowała, była miła i sympatyczna do momentu, aż ciocia nie zaszła w ciążę i nie urodziła własnego dziecka. Aż dziw, że mogłam z nimi zostać, skoro tak bardzo im przeszkadzałam.
- Nigdy się w listach do mnie na nich nie skarżyłaś – przerwałam jej, mimo zakazu.
- Bo nie chciałam cię martwić. A do tego cieszyłam się, że tobie też udało się stamtąd wyrwać dzięki Krzyśkowi.
Pokiwałam głową w geście zrozumienia. A Aśka kontynuowała historię:
- Oni byli dość zamożni i po maturze dostałam od nich kawalerkę blisko uczelni. Opłacali mi wszystko w zamian za dobrą naukę, więc nie musiałam się o nic martwić, bo bez większych problemów szło mi całkiem nieźle. Na studiach poznałam Emila, a po jakimś czasie zakochaliśmy się w sobie. Moi adoptowani rodzice go akceptowali, a ja byłam szczęśliwa. Półtora roku później mi się oświadczył. Właśnie teraz powinniśmy brać ślub, ale ślubu nie będzie... - westchnęła. - Idealizowałam go, byłam pewna, że jest w stosunku do mnie szczery i oddany. To chyba to odrzucenie i brak miłości w dzieciństwie spowodowało, że nie widziałam ewidentnych rzeczy. A on miał inne na boku, prawie pod moim nosem, rozumiesz?! – krzyknęła. - Ja jednak byłam na tyle głupia, że gdy zaszłam w ciążę, to powiedziałam mu to… a on mi na to, że oprócz mnie są jeszcze inne, które muszę zaakceptować. Zamurowało mnie, ale byłam w stanie mu to wybaczyć, byleby tylko dziecko miało pełną rodzinę… Wiesz, nie chciałam, aby przeżywało coś podobnego do mnie w dzieciństwie, chciałam, aby miało pełną rodzinę, o której ja zawsze marzyłam. Warunek, jaki mu postawiłam, było to, że ma skończyć z tamtymi narzeczonymi. A on mi się zaśmiał w twarz i mnie zostawił! A dziecka się wyparł! – krzyczała, nie panując już nad sobą. – Przez ten stres ciąża przez lekarzy została określona jako zagrożona, dlatego musiałam pójść na zwolnienie i przestać zarabiać. A moi adoptowani rodzice oznajmili mi, że panny z dzieckiem utrzymywać nie będą i do końca roku kazali mi się wynieść z mieszkania. Nie wiedziałam, co począć… Chcę wychować to dziecko, ale bez czyjejkolwiek pomocy nie dałabym sobie rady we Wrocławiu. Nie miałam pomysłu, aż w końcu pomyślałam o tobie… Nikogo oprócz ciebie nie mam, przez Emila nie miałam innych znajomych, bo on mi wystarczał… Pewnie myślisz, że jestem głupia… nie?
Objęłam ją ramieniem i przytuliłam do siebie.
- Popełniłam w życiu gorsze rzeczy od ciebie – skwitowałam tylko.
Aśka popatrzyła na mnie bacznie i pociągnęła nosem. Podałam jej chusteczki.
- Dobrze, że sobie o mnie przypomniałaś i mnie odnalazłaś. Ja cię nie zostawię, na mnie zawsze możesz liczyć. Zajmę się wami, ok? Będziesz spała w moim pokoju przez jakiś czas, Kuba na pewno się na to zgodzi, jak go ładnie poproszę. Ja się przeniosę na kanapę w salonie, wygodna jest, więc dam radę. Później poszukamy czegoś dla siebie i wyprowadzimy się stąd. Tak to musiałam kiedyś zrobić, a ty tylko przyśpieszysz ten proces. Będę musiała tylko przygotować na to Wilka... - myślałam na głos. - Będzie dobrze, zobaczysz. Najważniejsze, abyś ty i dziecko byli zdrowi, a sobie jakoś poradzimy. W końcu, w bidulu nas nauczyli, jak trzeba sobie radzić samemu w życiu, więc głowa do góry – uśmiechnęłam się pokrzepiająco do niej.
Czułam się w tej chwili, jak głowa rodziny. Ale wiedziałam, że nie mogę jej zostawić samej, że muszę jej pomóc, jak tylko będę mogła. Nie mogłam pojąć, jak ten padalec mógł jej wywinąć takie świństwo i tak po prostu ją zostawić, wypinając tyłek nie tylko na nią, ale i na jego dziecko? W ogóle, jak można było pozwolić adoptować ją tak nieodpowiedzialnym ludziom, jakimi z pewnością są jej przyszywani rodzice? Oni mają szczęście, że nie mieszkają blisko mnie, bo tą wigilię zapamiętaliby do końca życia. Ale i tak im wygarnę. Ale o tym później... Najpierw muszę obmyślić plan, jak wyjść rozsądnie z tej sytuacji. Dobrze, jutro będę musiała pogadać z Kubą. Oby tylko nie miał nic przeciwko zatrzymaniu się tutaj Asi. Trzeba będzie też poprosić Agę o kontakt do jakiegoś dobrego ginekologa, bo ktoś odpowiedni musi się zająć jej ciążą, skoro jest podwyższonego ryzyka. A ja nie znam tutaj żadnego dobrego lekarza od takich spraw. Dobrze, że choć Ivan się ucieszy, jak oddam w jego ręce nową kobietę, której trzeba będzie skompletować szafę. Będzie w swoim żywiole. Po nowym roku trzeba będzie coś poszukać, bo nie będziemy mogły w nieskończoność mieszkać z Kubą, zwłaszcza jak już Asia zostanie mamą. On musi się porządnie wysypiać, a z takim maluchem nie bardzo będzie to możliwe. Ale tym pomartwimy się później…
Teraz tylko muszę jakoś podnieść ją na duchu i zapewnić, że będzie dobrze, że sobie we dwie poradzimy. Bo tak będzie!



               _______________
Show must go on. Wreszcie obecne są obydwa wątki tego opowiadania. Ale to nic, że 13 mi się nie podoba. Trudno się mówi, żyje się dalej.

poniedziałek, 21 maja 2012

12. Mój pierwszy dzień.

Kuba mieszał łyżką w swoim śniadaniu przez cały ranek, wciąż kątem oka obserwując, jak moja porcja płatków z mlekiem ląduje w moich szeroko uśmiechniętych ustach.
- Coś nie tak? Mam coś na buzi? – spytałam, nie mogąc już dłużej wytrzymać jego miny i wzroku utkwionego w mojej osobie. Wilk pokręcił przecząco głową, więc próbowałam dalej: - Nie smakuje ci? Ja wiem, że ty wolisz coś konkretniejszego, ale nie miałam czasu, aby coś lepszego zrobić - tłumaczyłam się przed nim.
Wilk popatrzył na mnie krzywo, by po chwili niemrawo się uśmiechnąć.
- Nie, to nie o to chodzi – zaprzeczył, choć niezbyt przekonująco. - Po prostu, zastanawia mnie to, że ty się w ogóle nie denerwujesz – zarzucił mi. - Przecież to jest twój pierwszy dzień w nowej pracy i na pewno chcesz wywrzeć na swoich uczniach dobre wrażenie, prawda?
Uśmiechnęłam się.
- Jasne, ale Kubuś ja nie mogę się tym za bardzo przejmować, bo niczego nie zrobię. Pamiętasz jak pierwszy raz tłumaczyłam tekst umowy dla firmy? - spytałam.
Kuba myślał przez dłuższą chwilę, by ostatecznie przytaknąć, jakby w odmętach swojej głowy odnalazł właściwe wspomnienie.
- Nie dość, że przez nerwy prawie zawaliłam rozmowę kwalifikacyjną, to jeszcze podczas sprawdzającego moje umiejętności tłumaczenia wciąż robiłam głupie błędy, mimo że wszystko doskonale wiedziałam. To właśnie nerwy mnie paraliżowały. Jak się porządnie od stresowałam, to przetłumaczyłam wszystko w pięć minut.
Kuba pokiwał głową w geście, że rozumie, o co mi chodzi, choć jego mina wciąż była wykrzywiona w nienaturalnym grymasie.
- A poza tym wystarczy mi, że ty się za mnie denerwujesz - uśmiechnęłam się.
Kuba odwzajemnił gest i chyba za te słowa chciał rzucić we mnie łyżką, upaćkaną od mielonych przez niego kilkadziesiąt razy podczas tego poranka płatków, jednak zrezygnował z tego chorego pomysłu i wrócił do ich powolnego konsumowania.
- O której kończysz? – spytał po dłuższej chwili, przeżuwając kolejną porcję.
- O dwunastej - odpowiedziałam mu z mojego pokoju, w którym w międzyczasie zdążyłam się znaleźć. - A ty? - krzyknęłam, aby w kuchni mógł usłyszeć moje pytanie.
- O pierwszej mam dwugodzinną przerwę, więc wpadnę do domu na godzinkę - poinformował mnie.
- A co chcesz na obiad? - spytałam już z salonu, przeszukując wszystkie półki komody, stojącej na przeciwko sofy, wciąż nie mogąc znaleźć tego, co mi w tej chwili było tak bardzo niezbędne do wyjścia z mieszkania.
- Zdaję się na ciebie - Kuba uśmiechnął się do mnie rozbrajająco. - Ale poprosiłbym o coś konkretniejszego - dodał, przelewając łyżką mleko w swoim talerzu z miną cierpiętnika, jakby chciał tym ukazać ogrom nieszczęścia, jakie na niego tego ranka spadło.
Roześmiałam się w głos, bo jego mina w tej chwili była rozbrajająca.
- Dobrze Kubuś, postaram się. A nie widziałeś gdzieś może takiej zielonej teczki? - spytałam, bo nie mogłam jej nigdzie znaleźć, mimo moich usilnych starań, a może on pamiętał, co z nią wczoraj zrobiłam. Mi już wyczerpały się pomysły.
- Chyba włożyłaś ją do szafki razem z ręcznikami, gdy je wczoraj wieczorem składałaś - powiedział, popijając sok jabłkowy, rezygnując w międzyczasie w reszty mleka wciąż znajdującego się na jego talerzu.
Zrobiłam minę idiotki. Kompletnie nie pamiętałam, abym ją tam wkładała. I co ona w ogóle robi z ręcznikami? Pokazałam jednak na jedne z drzwiczek mahoniowego kredensu, który stał w salonie i w którym zazwyczaj trzymaliśmy ręczniki. Może Kuba ma rację? Może jak wczoraj je składałam, to niechcący wpakowałam wraz z nimi tą teczkę?
 - Tak do tej – rzucił Wilczek, kiwając głową. - A nad czym tak długo wczoraj w nocy siedziałaś? - spytał zaciekawiony.
- A, układałam testy dla moich nowych klas - przyznałam, wyciągając właśnie poszukiwane przeze mnie rzeczy z kredensu.
Bez pomocy Kuby, nigdy bym nie wpadła na to, że ją akurat w to miejsce wetknęłam. Prędzej bym się spodziewała ujrzeć ją w zamrażarce, czy pod prysznicem, niż tutaj.
- Skoro już od samego początku chcesz im robić sprawdziany, to raczej cię nie polubią – powiedział Kuba z miną znawcy, uśmiechając się pod nosem.
Weszłam do kuchni gotowa do wyjścia.
- I bardzo dobrze - powiedziałam, a on uniósł prawą brew w górę, w geście niezrozumienia mojej idei. - Oni nie muszą mnie lubić, mają mnie tylko szanować - wyjaśniłam mu pokrótce, o co mi chodzi, bo Wilk wciąż nie bardzo rozumiał mojego toku rozumowania. - Nie martw się Kuba, dam sobie radę - powiedziałam jeszcze na uspokojenie jego, jak i samej siebie.
Skompletowałam już wszystko, co mi było na dziś potrzebne. Stanęłam w kuchennych drzwiach, założyłam na nos nerdy zerówki w czarnej oprawie i z uśmiechem spojrzałam na Kubę.
- I jak wyglądam? - spytałam.
Kuba zlustrował mnie wzrokiem od góry do dołu i uśmiechnął się. Miałam na sobie szare wiązane botki na obcasie, ciemne dżinsy rurki, koszulę w niebiesko-pomarańczową kratę włożoną w spodnie z cienkim paskiem. Włosy związałam w wysoki kok, lekko się umalowałam i założyłam długie kolczyki, aby optymalnie wydłużyć mi szyję i nadać mojej twarzy profesorskiego wyrazu.
- Wszyscy małolaci będą ci jedli z ręki - rzekł, święcie o tym przekonany. - Ale powiedz mi, po co ci te okulary? Przecież masz dobry wzrok - dorzucił.
- Kuba, to są nerdy - wyjaśniłam mu z naciskiem. - Zobaczysz, nie minie kilka miesięcy, a co druga dziewczyna na ulicy będzie takie nosić. W Hiszpanii już tak jest. Taka moda, uwierz mi. A w ogóle, chyba mi w nich do twarzy? - odparłam nieskromnie, poprawiając je kokieteryjnie na nosie.
Kuba uśmiechnął się i pokiwał głową w geście zaakceptowania moich tłumaczeń, po czym odrzekł:
- Pamiętaj, ładnemu we wszystkim ładnie.
- Weź przestań - machnęłam ręką - bo jeszcze się zarumienię z nadmiaru komplementów.
Kuba tylko pokręcił przecząco głową, wzdychając głośno.
- Chodź, dam ci kopniaka na szczęście - powiedział i zasadził mi lekkiego kopa w pośladki.
A chwilę później wyszłam z mieszkania i wsiadłam w tramwaj, by wrócić w szkolne mury, mimo że tyle razy zarzekałam się, że nigdy więcej moja noga w liceum nie postanie. Jak to życie potrafi być przewrotne...


*


Zanim trafiłam na pierwszą lekcję, zostałam w pokoju nauczycielskim przedstawiona kolegom i koleżankom nauczycielom przez panią dyrektor. Przydzielono mi także miejsce przy wspólnym stoliku nauczycieli, na którym ciało pedagogiczne zostawia swoje rzeczy, nie chcąc ich nosić w tę i z powrotem, z i do domu, z i do szkoły.
- Cześć, Mariusz jestem - przedstawił mi się jako pierwszy brunet, około 30-letni, obok którego usiadłam w tym pomieszczeniu.
- Liliana - powiedziałam, podając mu swoją rękę, którą delikatnie uściskał. - Czego uczysz? - spytałam, chcąc jakoś zagaić.
- Jestem informatykiem, od razu po studiach tutaj trafiłem i nie narzekam - uśmiechnął się do mnie.
- A jak długo tutaj pracujesz, jeśli mogę wiedzieć? - spytałam, szukając w torbie kartki z rozmieszczeniem sal w szkole, bo za chwilę mam mieć lekcje w 13, a nie mam zielonego pojęcia, w którą stronę powinnam się udać.
- Od trzech lat - odpowiedział mi, z czego wywnioskowałam, że ma jednak 28 lat, a nie 30, jak pierwotnie przypuszczałam. - Z kim masz teraz lekcje? - spytał.
- Z... hmmm... - spojrzałam na swój plan, bo jeszcze nie ogarniałam tego wszystkiego - ...z 3E.
- Och, to współczuję - poklepał mnie pokrzepiająco po ramieniu, a jego mina zmieniła się o 180 stopni, z przychylnego uśmiechu w pełen litości grymas.
- Dlaczego? - zaciekawiłam się, unosząc lewą brew w górę.
- 3E to najgorsza klasa w szkole. Wszyscy nauczyciele czekają tylko, kiedy oni już będą absolwentami. Sami chłopacy, wykończyli już trzech swoich dotychczasowych wychowawców. Aktualnie nie mają żadnego, bo nikt ich nie chce wziąć - w pigułce streścił mi złą sławę moich przyszłych uczniów.
Mariusz pewnie podejrzewał, że się przestraszę, ja natomiast w odróżnieniu od jego przewidywań, uśmiechnęłam się łagodnie i kompletnie nie przejęłam się jego gadką. Powróciłam do szperania po torbie.
- A wiesz może, gdzie w tej szkole jest klasa o numerze 13? - spytałam, ignorując w ogóle jego rewelacje.
Sama chciałam poznać każdą klasę i każdego ucznia, z którymi będę miała przyjemność (bądź i nieprzyjemność) spędzać czas w najbliższych miesiącach. Nie chciałam się nastawiać na nic, ani być do kogokolwiek z nich uprzedzoną. Taka już jest moja mentalność, może dziwna i nienormalna, ale raczej niezmienna.
- Językowa - mruknął mój towarzysz pod nosem. - Jest obok pracowni komputerowej, zaprowadzę cię tam, bo obok mam właśnie lekcję – poinformował mnie.
- Dzięki, bez ciebie pewnie nigdy bym się w tym nie połapała. Nie ogarniam jeszcze tej szkoły. Był już w ogóle dzwonek? – spytałam, zmieniając kolejny raz temat.
Mariusz przytaknął, więc porwałam swoją torbę i dziennik klasy 3E, i wyszłam wraz z nim z pokoju nauczycielskiego, przy współczujących spojrzeniach reszty nauczycieli, skierowanych na moją osobę.
- Dlaczego oni tak na mnie dziwnie patrzyli? - spytałam Mariusza, mimo iż miałam swoje podejrzenia.
- Po prostu oni wszyscy znają już 3E i wiedzą, co oni potrafią zmalować, i ci współczują, bo mają tą świadomość, w co się pakujesz - poinformował mnie, idąc po schodach na pierwsze piętro.
O, moje przypuszczenia się sprawdziły.
- Nie może być aż tak źle, jak mi mówicie - odparłam. - Ja się przynajmniej nie mam zamiaru poddać na wstępie – dodałam, idąc wciąż krok w krok obok niego i rozglądając się po korytarzach, co było próbą zapamiętania okolicy.
- Życzę ci zatem powodzenia, choć... uprzedzam, jest bardzo ciężko - powiedział jeszcze Mariusz i wskazał mi palcem na klasę, do której miałam za chwilę wejść. Pokiwałam tylko twierdząco głową i ruszyłam w jej stronę.
Wpuszczając młodzież do środka, widziałam ich zaciekawione spojrzenia utkwione w mojej osobie. Podobno 3E chciała wykończyć kolejnego nauczyciela i dopisać go sobie do listy tych, z którymi im się do tej pory udało. Wszyscy twierdzą, że jest ona bardzo długa... Ze mną jednak nie jest tak łatwo, jak im się na pierwszy rzut oka może wydawać. Pozory mylą, blondynki nie są głupie, a chude dziewczynki uległe. Trafili na godnego siebie przeciwnika, niczym kosa na kamień.
Stanęłam na środku sali, przywitałam się z nimi i kazałam im usiąść. Ostatnia spóźniona osoba zajęła właśnie swoje miejsce. Spokojnie lustrowałam ich wzrokiem, mimo że ich nieodpowiedzialność i pewność siebie biła mnie w twarz od samego początku. Położyłam dziennik na biurku, jakby z namaszczeniem, a torbę przewiesiłam przez krzesło. Było obracane, co wywołało uśmiech na mojej twarzy.
W sali wreszcie zapanowała cisza, zwiastująca ich oczekiwanie na to, co za chwilę zrobię. Wzięłam więc głęboki wdech i postanowiłam zacząć.
- Dzień dobry, nazywam się Liliana Kotorowska i od dzisiaj, mam nadzieję, że do końca waszej nauki w tym liceum, będę was uczyć hiszpańskiego. Dzisiejszą lekcję chciałabym przeznaczyć na poznanie się nawzajem i sprawy czysto organizacyjne, a już od następnej zaczniemy realizować program, który otrzymałam od waszej poprzedniej nauczycielki. Muszę przyznać, że nasłuchałam się w pokoju nauczycielskim o was wiele, mimo że spędziłam w nim dopiero niecałe 10 minut. Boję się, co będzie jak posiedzę tam dłużej – uśmiechnęłam się do swoich słów. - Wiedzcie, że nie były to dobre rzeczy, ale z tego co się orientuję, raczej was to cieszy, aniżeli martwi. Ja jednak nie mam zamiaru skapitulować na wstępie. Nie uprzedziłam się do was, mimo że wszyscy mnie przestrzegali i spoglądali na mnie współczującymi spojrzeniami. Ja natomiast chcę was poznać sama i mam nadzieję, że będę mogła was tylko chwalić i nie pożałuję swojego powrotu w licealne mury, mimo że zarzekałam się, że moja noga już w szkole średniej nie postanie. Dobrze, to tyle na wstępie, teraz sprawdzę obecność, a później dalej porozmawiamy.
Tak jak powiedział Mariusz, w klasie było 35 chłopaków. Od góry do dołu w dzienniku znajdowały się same męskie nazwiska. Trochę dziwnie się czułam. Co prawda, odkąd pamiętam wciąż miałam kontakt prawie z samą płcią przeciwną. Przecież w Lechu kobiet prawie nie ma (z wyłączeniem rzeczniczki klubu, ale z nią to nie mam zbyt wiele do czynienia oraz wybrankami lechitów, z którymi widuję się tylko na imprezach). Dlatego jestem w jakimś stopniu zahartowana i mam pewne doświadczenie. Trudno się dziwić, aby w klasie sportowej z ponadto rozszerzoną matematyką i informatyką były dziewczyny (chyba, że jest to moje liceum i jestem to ja). Spokojnie czytałam każde imię i nazwisko, aby go nie pomylić, i starałam się zapamiętać twarze moich uczniów, by kojarzyć je z ich nazwiskami. Na razie wszyscy byli dla mnie mili, grzeczni i wydawali się całkiem sympatyczni. Byłam ciekawa, kiedy nadejdzie taki moment podczas naszej współpracy, w którym pokażą swoje prawdziwe oblicze, tak dobrze znane w całej szkole.
A tak w ogóle, to nie miałam pojęcia, co mają w sobie klasy sportowe, że prawie we wszystkich szkołach są tak negatywnie odbierane.
- Dobrze, mniej więcej już was kojarzę, jednak wybaczcie mi, jeżeli jeszcze będę was mylić. Jakbym źle powiedziała wasze imię, to poprawcie mnie, proszę. Dość szybko zapamiętuję imiona, jednak w kilka minut 35-ciu nazwisk nie jestem w stanie, mimo moich najszczerszych chęci, dlatego będę uczyć się na błędach - ponownie się uśmiechnęłam. - Dobrze, to może najpierw powiem coś o sobie. Wiecie już jak się nazywam i pewnie zorientowaliście się, że lubię dużo mówić. To taka moja mała wada i będziecie się musieli do tego przyzwyczaić. Muszę wam się przyznać, że jesteście pierwszą klasą w liceum, w której mam zaszczyt prowadzić lekcje. Będąc na studiach raczej odbywałam praktyki w gimnazjach, w liceach tylko się im przysłuchiwałam. Od tamtego czasu minęły już dwa lata, więc nie trudno policzyć, ile wiosen mam na karku, zwłaszcza, że to klasa o rozszerzonej matematyce - uśmiechnęłam się. - Skończyłam iberystykę na UAM-ie, po czym wyjechałam do Hiszpanii, gdzie przez półtora roku mieszkałam w Barcelonie. Wróciłam miesiąc temu i teraz oto stoję tutaj przed wami. Oczywiście, lepiej poznamy się w praktyce, ale teorii nigdy nie za wiele. Jestem raczej miła i sympatyczna, ale gdy ktoś mi zajdzie za skórę, mszczę się bardzo długo i bardzo skutecznie. Nie jest to gadka na pokaz, moi znajomi mogą wam to potwierdzić. Dlatego lepiej będzie dla was, jeżeli nie będziecie przeginać, bo później trudno naprawić relacje ze mną. Nie myślcie sobie, że mówię to wszystko po to, aby was wystraszyć. Chcę tylko, abyście wiedzieli mniej więcej, jak to ze mną jest, skoro się nie znamy, a mamy ze sobą współpracować. Ponadto nie toleruję spóźnień, które dzisiaj wam wybaczyłam z racji nieznajomości moich zasad, ale to był ostatni raz. Nie lubię chamstwa, brzydkich odzywek w stosunku do mnie, głupich komentarzy o blondynkach, kawały toleruję, ale tylko te naprawdę śmieszne. Nie cierpię nie przychodzenia na sprawdziany bez poważnego powodu. A poważnym powodem nie jest dla mnie lenistwo, czy nie nauczenie się, tylko długa i ciężka choroba, umożliwiająca skupienie się na teście. Katarek i kaszelek też się nie liczą. Wyznaczam na samym początku dwa terminy, w których możecie pisać sprawdzian. Na pierwszy mają stawiać się wszyscy, chyba, że są naprawdę chorzy, dlatego przychodzą na drugi wraz z poprawiającymi. Sprawdziany raczej będą łatwe, chyba że nie zasłużycie sobie na takie. Nie chcę wam psuć maturalnych świadectw, więc wy sami tego też nie róbcie i nie zmuszajcie mnie do tak drastycznych kroków. Raczej nie pytam, bo sama tego w szkole nie lubiłam, no chyba że ktoś przegnie i mnie w pewnym stopniu zmusi do użycia mojej władzy pedagogicznej. Kartkówki niezapowiedziane mogą się pojawić z trzech ostatnich lekcji. Spodziewajcie się ich zazwyczaj po dość ważnych tematach, ale na to zwrócę wam uwagę podczas takich lekcji. Toleruję picie na moich lekcjach, byle by nie było to nic procentowego. Jeżeli ktoś jest bardzo głodny, może jeść, byleby tylko nie mówił do mnie z pełną buzią. Co do komórek, wolałabym, abyście ich nie używali i mieli schowane w plecakach czy kieszeniach, a nie na stole. Jeżeli ktoś jednak czeka na ważny telefon, czy coś w tym stylu, niech mi to zgłosi na początku lekcji, a pozwolę. Sama również czasem mogę mieć sytuację podbramkową i liczę, że wy to zrozumiecie. Sprawdzianów raczej nie przekładam, ale w różnych sprawach mogę iść wam na rękę, jednak musicie dobrze uargumentować swoją prośbę i mnie do niej przekonać. Chyba nic więcej już nie mam wam do powiedzenia. Jak mi się coś przypomni, to na pewno to dodam. A może wam nasuwa się jakieś pytanie?
Popatrzyłam po twarzach w klasie. Mój bardzo długi monolog, misternie ułożony w głowie, został wysłuchany nawet z zainteresowaniem, co skwitowałam uśmiechem satysfakcji. Nie wiem, ile z tego zostało im w głowach, ale już niedługo dowiedzą się, jak jest ze mną naprawdę, o to nie muszą się martwić.
Z tego wszystkiego zaschło mi w gardle więc wzięłam do ręki wodę i upiłam kilka łyków z butelki. Nikt się w tym czasie nie zgłosił, więc postanowiłam kontynuować swój monolog.
- Dobrze, widzę, że nie ma pytań. Myślałam, że jesteście bardziej wygadani, ale nie bójcie się, sprawię, że już niedługo cała klasa będzie hablan español. Jakbyście mieli jakieś pytania, to walcie śmiało, postaram się na nie odpowiedzieć wyczerpująco i zaspokoić waszą ciekawość. Tymczasem powiedzcie mi, czy ktoś z was zdaje hiszpański na maturze? - Rozejrzałam się po sali, ale nikt nie chciał sprawić mi tej przyjemności i się zgłosić. - Szkoda, że nie, ale z tego co się orientuję do złożenia oficjalnych deklaracji zostały wam jeszcze dwa miesiące i mam nadzieję, że uda mi się minimum dwie osoby w klasie do tego przekonać. Hiszpański nie jest trudny i myślę, że naprawdę warto go zdawać, ale to jest już wasza decyzja. Ja mogę w tym miejscu was zapewnić, że gdyby ktoś się jednak zdecydował, to może liczyć na moją pomoc.
Przerwałam, bo zobaczyłam nieśmiało wyciągniętą w górze rękę.
- Tak, słucham? Mógłbyś przypomnieć mi swoje imię? – zapytałam.
- Bartek – odrzekł chłopak z przedostatniej ławki.
Uśmiechnęłam się i pokiwałam głową w zachęcającym geście. On rozejrzał się po klasie, jakby upewniając się, czy może się odezwać.
- Bo nas tutaj zastanawia taka jedna sprawa… - zaczął.
- Tak? – ponagliłam go, bo chłopak zawiesił głos w nieodpowiednim momencie.
- …czy pani jest spokrewniona z bramkarzem Lecha, Krzysztofem Kotorowskim? – wyrzucił z siebie, niczym nabój z procy.
Jebs. Spodziewałam się jakiegoś pytania związanego ze szkołą, a tu takie coś. Ręce mi opadły, a w głowie znów pojawiła się myśl, że nazwisko brata w Poznaniu działa zawsze tak samo na ludzi, gdy je słyszą. Nigdy nie wyzbędę się spod jego sławy w tym mieście.
Aż musiałam usiąść na krześle z wrażenia.
- Tak, to mój brat – zakomunikowałam tylko.
Klasa popatrzyła na mnie jakby w zachwycie, ale też w niedowierzaniu.
- Nie jest pani podobna – rzekł chłopak z pierwszej ławki, który chyba miał dość nietypowe imię… Je… Je… Jeremiasz, bodajże.
Uśmiechnęłam się, słysząc tą uwagę.
- No, nie jestem, ale musicie mi uwierzyć na słowo.
- To dlatego panią skądś kojarzymy! – krzyknął nagle chłopak spod okna. – Była pani na meczu z Legią? – spytał.
- Tak, byłam - potwierdziłam.
- Siedziała pani obok nas! – krzyknął chłopak, siedzący obok niego.
Przyjrzałam się tej dwójce uważniej i chyba mieli rację. To oni w trakcie meczu tak się wydzierali, że aż mnie porwało i po chwili krzyczałam razem z nimi. Tak, to mogli być oni.
- Rzeczywiście, chyba was pamiętam – uśmiechnęłam się.
I się zaczęło. Kilka wymian zdań na temat Lecha i poczułam się przez tą klasę zaakceptowana. A nawet w pewnym stopniu otoczona ich sympatią. Z tego wszystkiego jednak zapomniałabym o najważniejszej dziś rzeczy, tak mnie skutecznie zagadali. Oby nie robili tak na każdej lekcji.
- Kompletnie bym zapomniała – powiedziałam, przerywając naszą rozmowę na temat spraw Kolejorza. – Niestety, mam dla was dość nieprzyjemną niespodziankę. Znajomi mi mówili, że robiąc wam dziś test, mnie znielubicie i na pewno mają rację. Ale nie wiedzą, że to jest tylko test na sprawdzenie waszych umiejętności i na znajomość języka – dodałam szybko, widząc ich miny. - Oczywiście, dostałam od waszej pani to, co do tej pory już zrealizowaliście i co powinniście umieć, a co jeszcze musimy zrobić, aby zrealizować program, ale wolę sama się upewnić, dlatego proszę was o szczere wypełnienie tego testu i nie ściąganie od siebie nawzajem. Na podstawie jego wyników zrobię plan zajęć i przygotuję materiały, które musimy jeszcze zrealizować. Jeżeli będziemy musieli coś powtórzyć, to zrobimy to - mówiłam, rozdając w międzyczasie kartki. - Nie martwcie się, ocen z tego nie będzie. Wyników też nie będę brała pod uwagę, także śmiało piszcie to, co umiecie – dodałam na uspokojenie ich rozkojarzonych spojrzeń.
Widać było, że nie spodziewali się, że z tematu Lecha nagle wrócimy do hiszpańskiego i że jeszcze przed nos podstawię im kartki do wypełnienia. Ale chyba ta sprawa nie przekreśliła w ich oczach moich szans na to, aby mnie jednak polubili.
Jestem po pierwszej lekcji, podobno z najstraszniejszą klasą w szkole. Nazwisko, powrót do domu, pojawienie się na meczu i znajomość Lecha mi pomogły w zdobyciu ich sympatii, tak myślę - takiego sms-a napisałam Wilkowi po lekcji z 3E, ponieważ przed wyjściem prosił mnie, abym krótko zdała mu relację, jak mi idzie, żeby się nie martwił.
Później poszło z górki. Podobnie przebiegły lekcje w każdej z klas, w których musiałam dzisiaj być. Choć tylko ta jedna skojarzyła fakty i powiązała mnie z moim starszym bratem, co napawało mnie szczęściem, gdyż nie musiałam znowu mierzyć się z legendą mojego brata, tak obecną mi na każdym kroku w Poznaniu…


________________________

Pomysł z Lilianą-nauczycielką zrodził się w mojej głowie po spędzonych dwóch godzinach w pokoju nauczycielskim mojej szkoły i przysłuchiwaniu się rozmowom moich (byłych już) nauczycieli.
A tymczasem od teraz nowe powinny być częściej, bo skończyłam dziś matury i powinnam mieć więcej czasu na pisanie. Ale to się okaże w praniu, w końcu od dziś mam najdłuższe wakacje życia! :D

środa, 2 maja 2012

11. Małżeństwo z wieloletnim stażem.

Całą noc przewracałam się z boku na bok, usilnie próbując zasnąć. Kiedy to już mi się udało, budziłam się co kilkadziesiąt minut przez głupie sny, które tworzyły się w mojej głowie. Już sama nie wiem, co było gorsze - brak snu, czy właśnie te głupie wizje, gdy już udawało mi się zasypiać. Dlatego, aby dłużej się już nie męczyć, rozłożyłam dokumenty, które ostatnio dostałam z firmy i zabrałam się za ich tłumaczenie. Po kilkudziesięciu minutach skrzypnęły drzwi pokoju obok i usłyszałam kroki.
- Czyś ty oszalała? Nie wiesz, która jest godzina? - do mojego pokoju żwawo wkroczył Wilk, ziewając i przeciągając się co chwila.
Podniosłam oczy znad druczków.
- A pukać to już nie łaska? Rozumiem, że jesteś u siebie, ale chyba jeszcze mam tutaj jakąś prywatną przestrzeń? A jakby była naga? – zasypałam go gradem pretensji.
Kuba charakterystycznie poruszył brwiami, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu.
- Ty zbereźniku! – krzyknęłam, mimowolnie się uśmiechając i rzuciłam w niego tym, co miałam akurat pod ręką. Był to słownik hiszpańsko-polski.
Niestety, Kuba zrobił unik i nie udało mi się w niego trafić.
- Pudło! - krzyknął zadowolony i zaczął się śmiać.
- Uważaj, doigrasz się jeszcze - pogroziłam mu palcem, po czym wróciłam do tłumaczenia.
Myślałam, że Wilczek opuści mój pokój, jednak ten wciąż stał w jego drzwiach.
- Czegoś ode mnie oczekujesz? - spytałam, nie mogąc wytrzymać jego spojrzenia skierowanego wprost w moją posta, monitorującego moje ruchy.
- Czy ty aby na pewno nie powinnaś teraz spać? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Jakże miłe powitanie, Kubusiu. Tego mi brakowało, naprawdę, właśnie tego - zironizowałam.
- No, przepraszam, ale jest przed szóstą. Powinnaś spać! – ostatnie słowa powtarzał niczym zaklęcie, które jak sprawi, że wreszcie się położę.
- To raczej ty zawsze o tej porze śpisz - przypomniałam mu wspaniałomyślnie. - Przeszkadzam ci? Obudziłam cię? Nie siedzę w salonie, nie szperam po szafkach, nie słucham głośno muzyki, więc raczej nie powinnam.
- Myślisz, że jak nie robisz hałasu, to nie wiem co się dzieje? - usiadł na skraju mojego łóżka. - Doskonale wiem, że całą noc nie zmrużyłaś oka.
Chciałabym w tym momencie zobaczyć swoją zaskoczoną minę. Szczerze, to nie spodziewałam się, że on wyczuje moje kiepskie samopoczucie. Wydawało mi się, że nieźle to ukrywam. Jak widać, przed nim mi się to nie udaje...
- Zbieraj się! - krzyknął nagle Kuba i złapał mnie za rękę, chcąc wyciągnąć tym z pościeli.
- Gdzie ty chcesz iść o tej porze? - spytałam, wciąż pozostając w szoku.
- Ubierasz się w dres i idziemy do parku pobiegać - zarządził.
- Kuba, przecież jest ciemno! I zimno! Czyś ty oszalał?! - przeraziłam się, co objawiło się piskiem, wydobywającym się z mojego gardła. Mój głos jakby automatycznie stał się wyższy o kilka gam, gdy tylko pomyślałam o tym zimnym poranku, które dzisiaj nastało.
- Nie oszalałem - uśmiechnął się mój współlokator. - Tylko wiem, że poranne bieganie zawsze ci pomagało, nie pamiętasz? - podniósł brew nad lewym okiem.
- Może i tak, ale ja mam pracę! - szukałam wymówek. - Sama się nie zrobi.
- Praca nie zając, nie ucieknie - zaśmiał się.
- A co, jeśli tak? - podpuszczałam go.
- To będziemy ją razem gonić. A teraz masz 15 minut na przebranie się i uszykowanie. Czekam przy drzwiach.
I takim oto komunikatem pozostawił mnie oszołomioną w pokoju. Nie miałam innego wyjścia, ruszyłam więc w kierunku szafy w poszukiwaniu mojego ukochanego niebieskiego dresu, którego tak dawno nie ubierałam. Chyba Kuba ma rację, wypadałoby go odkurzyć, chociażby dla zwykłej przyzwoitości...


*


Dzięki porannemu bieganiu z Wilczkiem nad Wartą zrobiło mi się jakoś lżej na sercu. Udało mi się później odespać całą noc w kilka godzin. Gdy wstałam, byłam bardziej wypoczęta, niż po niejednej w całości przespanej nocy. Dzięki temu udało mi się zrobić tłumaczenia i wysłać je na czas. Później poszłam na zakupy, aby móc ugotować jakąś zupę na obiad. Wilk z pewnością będzie głodny, jak zawsze po intensywnym treningu, więc jak wróci, to będzie miał czym wypełnić sobie żołądek. Żeby nie myśleć o przeszłości, miałam właśnie zamiar przejrzeć wszystkie rzeczy, które udało mi się do tej pory zgromadzić u Wilka i zastanowić się, co jeszcze powinnam zabrać z piwnicy Ivana i garażu Krzyśka. To oni podczas mojego pobytu w Hiszpanii przechowywali moje pamiątki i inne duperele, które zgromadziłam przez kilkadziesiąt lat swego życia. W tym zamiarze przeszkodził mi jednak dzwoniący telefon.
- Halo? – odebrałam.
- Dzień dobry, czy rozmawiam z panią Lilianą Kotorowską? - usłyszałam w słuchawce.
- Tak, to ja. Słucham.
Numer nieznany, nie miałam pojęcia, kto to może być.
- Dzwonię z sekretariatu XXXIX Liceum Ogólnokształcącego w Poznaniu. Pani składała podanie o pracę jako nauczycielka hiszpańskiego?
- Tak, składałam – przyznałam po chwili zastanowienia, bo już zdążyłam o tym zapomnieć.
- Czy może przyjść pani do szkoły na rozmowę za godzinę? Przepraszam, że tak późno o tym informuję, ale zależy nam na czasie, a pani dyrektor tylko o tej porze ma chwilę wolnego. Mam nadzieję, że to nie będzie dla pani problem – poinformowała mnie.
- Oczywiście, że nie. Postaram się być na czas, jednak muszę ominąć korki – rzekłam, w międzyczasie już analizując w głowie trasę, którą jak najszybciej uda mi się dostać w wyznaczone miejsce.
- Przekażę pani dyrektor, że może się pani chwilkę spóźnić. Do widzenia – pożegnała się jeszcze ze mną sekretarka.
- Do widzenia!
Odłożyłam słuchawkę. Kilka chwil zajęło mi wyjście z szoku. Kiedy już się w pewnym stopniu udało mi się ogarnąć, zaczęłam w pośpiechu biegać po całym mieszkaniu w poszukiwaniu odpowiednich ciuchów i teczki z potrzebnymi dokumentami. Ubrana i przygotowana na spotkanie, przypomniałam sobie jeszcze o Wilku, więc szybko nabazgrałam mu na kartce: "Obiad masz w czerwonym garnku na gazówce. Odgrzej sobie. Nie wiem, kiedy wrócę, mam ważną sprawę do załatwienia na mieście. Smacznego! Lila", którą zostawiłam na blacie w kuchni w dobrze widocznym miejscu. Wzięłam klucze, ubrałam płaszcz i w pośpiechu wyszłam z mieszkania, modląc się w duchu, abym zdążyła.


*


Wpadłam do budynku szkolnego niczym burza. Udało mi się ominąć najbardziej zakorkowane rejony miasta, jednak to nie sprawiło, iż miałam więcej czasu. Właśnie wybijała moja godzina, a ja nie wiedziałam, w którą stronę powinnam się udać. Bez pomocy ochroniarza szkoły nigdy w życiu bym nie trafiła do gabinetu dyrektora, tyle tu było korytarzy i drzwi. Na szczęście, pan ochroniarz okazał się bardzo pomocnym człowiekiem i dzięki niemu wpadłam do gabinetu w momencie, w którym wybijała na zegarze umówiona godzina.
- Dzień dobry pani Liliano. Cieszę się, że znalazła pani czas – przywitała mnie pani dyrektor.
Trochę przysadzista osoba mojego wzrostu z krótko obciętymi włosami, misternie ułożonymi, aby jakikolwiek kosmyk nie sterczał w inną stronę, aniżeli powinien był. Mogła mieć około 50 lat, choć jej wygląd nie zdradzał aż tak bardzo jej wieku. Okulary na nosie i ostry makijaż nie postarzały jej, a wręcz dodawały jej szyku. Ubrana w elegancką garsonkę i buty na obcasie, jakby zmuszała człowieka do traktowania jej poważnie. W moim pierwszym odczuciu idealnie pasowała na stanowisko przez nią zajmowane.
- Akurat nie miałam niczego zaplanowanego na tą chwile – odpowiedziałam, uśmiechając się.
- Cieszę się. Przejdźmy zatem do konkretów, ponieważ nie mam dla pani zbyt wiele czasu. Jestem umówiona w kuratorium – wyjaśniła pokrótce, a ja skinęłam głową. - Przepraszam, że poprosiłam panią o spotkanie tak późno, ale do ostatniej chwili się wahałam, jednak upływający czas nie pozwala mi już dłużej czekać. Wiem, że ma pani dość małe doświadczenie w szkolnictwie, zwłaszcza w liceum, ale kiedyś przecież trzeba zacząć je zbierać. Pani CV i list motywacyjny zrobiły na mnie pozytywne wrażenie, pani doświadczenie w firmie jako tłumaczki również. Ze wszystkich kandydatur wypadła pani w moim odczuciu najkorzystniej, dlatego spytam wprost, co by pani powiedziała na podpisanie umowy?
- Naprawdę? - spytałam, nie dowierzając.
To wszystko działo się w tak szybkim tempie, że nie nadążałam i ledwo co ogarniałam sytuację, która miała miejsce obok mnie.
- Naprawdę - dyrektorka upewniła mnie, przychylnie się uśmiechając. - Oczywiście, tylko na pół etatu i tylko do czasu powrotu poprzedniej nauczycielki z macierzyńskiego. Chyba że w międzyczasie znajdziemy dla pani jakiś etat... – dodała.
- Nie ma sprawy, mi takie warunki jak najbardziej odpowiadają - zgodziłam się od razu.
Nie miałam w tej chwili zbyt wygórowanych żądań. Przez te pół roku nabiorę trochę doświadczenia, co z pewnością pomorze mi w dalszym poszukiwaniu pracy w szkole. A wiadomo, że przez wakacje o wiele łatwiej jest znaleźć wolny etat w placówce, niż w środku roku szkolnego, tak jak to teraz robię.
- Doskonale – pani dyrektor wyraźnie była zadowolona z podjętej przeze mnie decyzji. - Dostanie pani dwie klasy trzecie, dwie drugie i trzy pierwsze. To jest 21 godzin tygodniowo. Proszę tu podpisać – podsunęła mi pod nos dokument.
Przeczytałam go uważnie, który po omówieniu spraw organizacyjnym, podpisałam. Do ręki dostałam mój plan godzin, rozkład sal w budynku i plan dydaktyczny, z którym miałam się zapoznać do poniedziałku, bo to właśnie od początku następnego tygodnia miałam zacząć batalię z młodzieżą. Już nie mogę się doczekać tej chwili!


*


- Jestem! – krzyknęłam, wchodząc do domu i ściągając płaszcz oraz zimowe buty.
Z salonu dochodziły do mnie dźwięki włączonego telewizora (na 99% był to mecz) oraz masowe mlaskanie (z zapachu wnioskuję, że było to konsumowanie mojej zupy, a ze słuchu, że Wilk nie jest w salonie sam). Wkroczyłam do pomieszczenia, a tam, tak jak przypuszczałam, na kanapie siedział Kuba w towarzystwie Stilicia, Drygasa, Możdżenia, Kamińskiego, Rudneva, Toneva, Ubiparipa i Burica, którzy jedli zupę rozwaleni po całym pomieszczeniu.
- Dobra zupa - powiedział Aleks do mnie, kiedy tylko mnie zauważył.
Uśmiechnęłam się, bo jego akcent i te dwa słowa totalnie ze sobą nie współgrały. W jego ustach taki prosty komunikat brzmiał niezwykle zabawnie. Chłopaki wybuchnęli śmiechem, a ja ledwo co się powstrzynałam. Reszta prawdopodobnie robiła sobie z niego żarty, próbując tym sparodiować słynny filmik z sieci. Aleks był do tego najlepszy, szkoda tylko, że nie wiedział dokładnie, o co im chodzi.
- Widzę, że robisz postępy - powiedziałam do niego po angielsku, aby przestał się przejmować tym, z czego śmieją się chłopaki.
Tonev uśmiechnął się do mnie i pokiwał twierdząco głową.
- Gdzie byłaś? Martwiłem się? - naskoczył na mnie Wilk, kiedy tylko zauważył moją obecność w pokoju.
- Miałam coś ważnego do załatwienia - mruknęłam zaskoczona tak nagłym zainteresowaniem Kuby moją osobą.
- To wiem, ale rano nic mi nie mówiłaś, że wychodzisz - przypomniał mi. 
- Bo rano jeszcze o tym nie wiedziałam - odpowiedziałam automatycznie, choć nie widziałam sensu w tej dziwnej rozmowie.
Reszta zgromadzonych w pokoju przysłuchiwała się tej scenie, rozgrywającej się między nami, z niemałym zaciekawieniem. Ci, którzy nie bardzo rozumieli po polsku, co chwilę szturchali kogoś, aby im przetłumaczył, co się dzieje.
- Na pewno wszystko w porządku? - upewniał się Wilk, spoglądając prosto w moje oczy.
- Jasne, w najlepszym - zapewniłam go. - Mam nadzieję, że wszystkiego nie zjedliście - dorzuciłam szybko, aby zmienić temat i wyswobodzić się z tej dziwnej sytuacji.
Chłopaki byli zaskoczeni, że tak nagle rozmowa przeszła na nich. Ich miny wskazywały, że moja nadzieja jednak była błędna.
- Ok, rozumiem, że muszę sobie zrobić coś innego do zjedzenia - westchnęłam ciężko i ruszyłam do kuchni.
Wilk jak cień podążył za mną, gdy reszta powróciła do wpatrywania się w telewizor i do wykrzykiwania co chwila czegoś w rodzaju "ty sieroto, jak podajesz?", "na prawo! na prawo!", "Boże, jak on mógł tego nie strzelić?" i tym podobnych rzeczy. Normalnie, dom wariatów. A jak się na nich tak krzyczy, to się obrażają, że się ich - zawodowych piłkarzy - poucza, a teraz sami nie są lepsi…
- A tak naprawdę, to co się stało? - naskoczył na mnie Wilk, gdy tylko zorientował się, że nikt za nami nie podążył i nie przysłuchuje się naszej rozmowie.
Wyciągnęłam chleb z szafki, obłożyłam go serem i włożyłam do tostera.
- Czy ty zawsze musisz wszystko wiedzieć? - powiedziałam, nie spoglądając na niego, tylko skupiając się na tosterze i moim obiedzie, którego chyba tak nie mogłam nazwać.
- Martwię się po prostu - powiedział Wilk, podchodząc do mnie i zniżając ton głosu do szeptu.
Obróciłam się w jego kierunku i widząc prawdziwą troskę, wymalowaną na jego twarzy, postanowiłam, że dłużej nie będę go trzymać w niepewności i powiem mu prawdę. I tak się dowie, w końcu ze mną mieszka.
- No dobrze, powiem ci - westchnęłam i zrobiłam krótką pauzę. - Dostałam pracę - wyrzuciłam z siebie, uśmiechając się.
- Pracę? - spytał zaskoczony Kuba. Widocznie nie takich rewelacji spodziewał się usłyszeć. - Ale ty masz ju pracę – dodał, jakbym tego nie wiedziała.
- Ale tylko pół etatu, które nie zajmuje mi zbyt wiele czasu. Teraz znalazłam sobie drugie pół, dzięki czemu mam całość – wyjaśniłam, wzdychając.
- Ale po co ci to? – zapytał.
- A za co będę płacić rachunki? Znajdę mieszkanie? Fundusze z Hiszpanii nie wystarczą mi na wieczność - mruknęłam.
- Przecież możesz mieszkać ze mną - powiedział, jakby to była oczywista oczywistość.
Czułam, że wkraczamy na grząski temat, którego poruszanie zazwyczaj nie kończyło się dla nas zbyt dobrze, dlatego powiedziałam tylko:
- Wiem o tym.
- To jaki masz problem? - Wilk jednak nie wyczuł tego i robił wszystko, abyśmy za kilka chwil zaczęli się po raz kolejny sprzeczać o to samo. Rozmowy na temat mojej wyprowadzki zazwyczaj kończyły się niezłą kłótnią. Niedługo zaczniemy rzucać w siebie talerzami...
- Doskonale wiesz, jaki - burknęłam zła. - A nie interesuje cię, co to za praca? - starałam się jak najszybciej zmienić temat, aby uniknąć niepotrzebnych utarczek słownych między nami.
- Interesuje - odpowiedział od razu.
Uniosłam lewą brew w górę, oczekując, aż sam mnie o to zapyta.
- No to... jaka to praca? – spytał więc, wyczuwając o co mi chodzi.
- Zostałam nauczycielką w liceum – odpowiedziałam z lekkością.
- To super! – uśmiechnął się. - Na pewno sobie poradzisz z tymi małolatami.
- Mam nadzieję, że to nie była ironia - szepnęłam, uśmiechając się.
- Nie, naprawdę w ciebie wierzę. Skoro radzisz sobie z nami, to i z dzieciakami sobie poradzisz - dodał, już z uśmiechem i bez jakiegokolwiek wyrzutu w głosie. – W końcu, my to trochę takie duże dzieci, jakby na to nie spojrzeć.
Uśmiechnęłam się, a w tym czasie toster oznajmił, że chleb się upiekł, więc po chwili wróciłam z Kubą na kanapę do salonu, gdzie w najlepsze toczyło się życie towarzyskie w naszym mieszkaniu.
- Wiecie, że Lila od poniedziałku będzie uczyć w liceum? - Kuba oczywiście nie miał zamiaru trzymać języka za zębami.
- Wow!
- To super!
- Gratulacje!
Usłyszałam od chłopaków, którzy autentycznie ucieszyli się z tego, mimo że wszyscy nie oderwali choćby na chwilę swojego wzroku od telewizora.
- Dzięki - uśmiechnęłam się do nich, ale i tak tego nie zauważyli.
Wszyscy skupili się na meczu, łącznie ze mną. Właśnie Polska prowadziła grę pozycyjną. W tym momencie, w którym mój wzrok spoczął na ekranie telewizora, pokazali na nim twarz Lewandowskiego, który źle przyjął podanie od Obraniaka. Mimowolnie skrzywiłam się. Kuba to zauważył i tylko uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco. Semir również zorientował się, o co chodzi, bo prawie niezauważalnie pokiwał głową, spoglądając na mnie. Aby udowodnić im, że nic się nie dzieje, spytałam Bośniaka:
- Rozmawiałeś z nim?
Semir popatrzył na mnie, jakby zastanawiając się, czy powinien mi powiedzieć prawdę i dlaczego mnie to tak interesuje.
- Umówiłem się z nim na piwo po meczu. Ale zawsze mogę odwołać, jedno twoje słowo… - ostatnie zdanie wypowiedział szeptem, abym tylko ja je mogła usłyszeć.
Prawdopodobnie do wilczych uszu również dotarły...
- Nie, nie o to chodzi – odpowiedziałam. – Wyjaśnijcie sobie wszystko – poklepałam go po ramieniu, chcąc upewnić go w tym zamiarze.
Semir spojrzał na mnie przeciągle, jakby upewniając się w słuszności tego, co mówię. Chyba nic mu się podejrzanego nie wydało w wyrazie mojej twarzy, bo po chwili powrócił do oglądania meczu. Reszta totalnie nas zignorowała. Spojrzałam na Wilka, który siedział po mojej lewej stronie. Ten wciąż wpatrywał się w moją twarz, jakby szukając oznak tego, że kłamię. Ale chyba także i on niczego się nie doszukał w jej wyrazie.
Nie wydobywając głosu z gardła spytałam się więc go, czy i on nie chce iść spotkać się z Lewandowskim. Kuba roześmiał się, czym zwrócił uwagę reszty towarzystwa i szepnął tak, aby nikt oprócz naszej dwójki tego nie usłyszał.
- Chyba tylko po to, aby obić mu mordę, bo jeszcze tego nie zrobiłem. A powinienem był – odrzekł.
- Weź przestań – machnęłam na to ręką. – Na pewno nie widzisz żadnej szansy?
Nikt nas nie rozumiał, jedynie Semir wiedział o co chodzi. I Jasmin, ale ten akurat z wielkim zainteresowaniem wpatrywał się w ekran telewizora. Przynajmniej, takie stwarzał pozory...
Kuba pokręcił przecząco głową, więc odpuściłam mu, wzruszając tylko ramionami i powracając do jedzenia. Ciszę oprócz okrzyków chłopaków, skierowanych do telewizora, przerywało kapanie wody z kranu.
- Jeszcze nie naprawiłeś tego kranu? - zwróciłam się więc z wyrzutem do siedzącego obok mnie Kuby.
Wilk się zmieszał, bo nie spodziewał się, że tak nagle zmienię temat.
- No... nie? – spytał, trochę zlękniony moich pretensji.
- Jak sama go nie zrobię, to nikt się nie ruszy... - mruknęłam rozzłoszczona, bo od kilku tygodni suszyłam mu o to głowę, a ten nawet palcem nie kiwnął.
Kuba zrobił skruszoną minę, którą chciał mnie prawdopodobnie udobruchać choćby troszeczkę. Starałam się nie poddać jego wpływowi.
- Wiecie co? - spytał nagle Możdżeń, czym zainteresował wszystkich zgromadzonych w salonie.
- Co? - spytaliśmy i spojrzeliśmy na niego z zaciekawieniem.
- Zachowujecie się czasem jak stare małżeństwo – rzekł z uśmiechem, pokazując na mnie i Wilka.
- Młody, nie pozwalaj sobie! – od razu ryknął na niego Stilić.
Popatrzyliśmy z Kuba po sobie, uśmiechając się.
- Nie, no przestańcie - machnęłam na to ręką, bo Mateusz miał chyba trochę racji. Coś w relacji mojej i Kuby było takiego, że można było tak odebrać naszą znajomość. - To co kochanie? - spytałam Wilka i przybliżyłam się do niego.
Kuba zaczaił od razu o co mi chodzi i objął mnie ramieniem.
- Masz rację, kotek - szepnął Wilk. - Zrobię ten kran, skoro ci przeszkadza to kapanie.
Uśmiechnęłam się do niego przymilnie i cmoknęłam go przelotnie w policzek. Chłopaki popatrzyli na nas zszokowani.
- Czy my o czymś nie wiemy? - spytał Stilić, poruszając charakterystycznie brwiami, co było dokładnie w jego stylu.
- Hm, zastanówmy się? - zrobiłam minę myślącego człowieka. - Kubusiu, czy powinniśmy im o czymś powiedzieć? - spytałam słodko. Chyba aż za.
Wilk popatrzył na mnie, potem na chłopaków. Zastanowił się przez chwilę.
- Hm... Sądzę, że nie - dodał poważnie.
Długo jednak tej powagi nie udało nam się utrzymać, bo po kilku minutach wybuchnęliśmy niepohamowanym śmiechem, a reszta po krótkiej chwili, dołączyła do nas. A później wszyscy wróciliśmy do oglądania meczu.



__________

Długo nic nie dodawałam. PRZEPRASZAM. Po maturze wszystko powinno wrócić do normalności. Rozdział bez większych rewelacji. Również za to PRZEPRASZAM. Od 13 powinna zacząć się prawdziwa akcja.

edit. 06.05.2012. Kochani, mamy upragnione puchary. Dziękuję chłopakom za końcówkę sezonu. 9 meczy bez porażki robią wrażenie. Przy odrobinie szczęścia bylibyśmy wyżej, ale sami zapracowaliśmy sobie na awans do Europy po roku przerwy. Oby przyszły sezon był dla nas o wiele lepszy. Już czekam na lipiec i kwalifikacje do fazy grupowej, a tymczasem cieszę się z awansu, na który za Bakero nikt nie liczył. NA RUMAKU DO EUROPY!
+ gratulacje dla Artjoma za koronę króla strzelców!