Miesiąc później.
Weszłam
do pustego mieszkania. Odwiesiłam na wieszak klucze, kurtkę i szalik,
rękawiczki włożyłam do szuflady i zabrałam się za ściąganie kozaków. Nigdy nie
przepadałam za zimą. Nienawidziłam ubierać się w niezliczonej ilości grubych
warstw ciuchów. Pogoda również mnie nie zachwycała. Byłam typem południowca.
Gorączki to dla mnie nie problem, wysokie temperatury czasem wytrzymywałam
lepiej niż rodowici Hiszpanie, jednak gdy nadchodziły zimne dni, wyjście z domu
stawało się dla mnie istnym koszmarem. Nieprzewidywalna pogoda była dla mnie
największym minusem życia w Polsce.
W
wigilię jednak tolerowałam tą porę roku. Święta bez śniegu zdecydowanie traciły
na swoim uroku. Od małego tak je sobie wyobrażałam i gdy go brakowało, dla mnie
miały mniejszą magię i mniejsze znaczenie. W tym roku jednak Poznań nie został
obleczony w białą pierzynkę. A tak bardzo chciałam po dwóch Bożych Narodzeniach
spędzonych w Hiszpanii, wreszcie poczuć tą atmosferę z dzieciństwa. Było zimno,
ale śniegu nie było widać. To był jeden z powodów, dla których te święta nie
będą dla mnie zbyt przyjemne. Drugim jest to, że spędzę je samotnie w nieswoim
domu, bez 12 potraw na stole, których po pierwsze, sama nigdy bym nie zjadła, a
po drugie, nie chce mi się ich robić. Zdążyłam się jednak przyzwyczaić do
samotności. Pierwsza samotna wigilia w Hiszpanii była koszmarna, ale gdy
nadeszła druga ujrzałam jej plusy. Dzięki tamtym chwilom teraz było mi lżej to
znieść...
Dlaczego
w taki dzień jestem sama? Bo tak zdecydowałam. Wilk spędzał święta w swoim
rodzinnym domu, z rodzicami i rodzeństwem. Dostałam tam również zaproszenie,
jednak odmówiłam. Nie chciałam pchać się między sprawy nie mojej rodziny. I
mimo że mama Kuby usilnie starała się mnie namówić do przybycia z jej synem na
ich wigilię, nie zgodziłam się. Kuba też próbował mnie tam zaciągnąć nawet
siłą, więc powiedziałam mu, że spędzę te święta z rodziną brata. Ale tak nie
jest. Krzysiek, oczywiście, także zaprosił mnie do siebie. O dziwo, w tamtej chwili
Sylwia nie zrobiła swojej standardowej miny, którą miała zawsze, gdy dostawałam
od niego zaproszenie na jakieś uroczystości rodzinne. To znak, że nasza relacja
naprawdę powoli się poprawia. Nie chciałam jednak spędzać z nimi wigilii,
dlatego powiedziałam, że przyjęłam już zaproszenie od Wilków. I to po raz
pierwszy nie z powodu Sylwii unikałam uroczystości u Kotorowskiego. Nie miałam
ochoty spotkać się z rodzicami Krzyśka przy wigilijnym stole i udawać, że
wszystko jest w porządku. Tak nie było, nie jest i pewnie jeszcze przez długi
czas nie będzie, bo nie potrafię im zapomnieć tego, że mi nie pomogli, gdy tego
potrzebowałam. A ja nie lubię przyjmować jakieś pozy, nawet z racji świąt.
Prędzej by wywiązała się z tego jakaś awantura, a Boże Narodzenie zakończyłoby
się skandalem. Właśnie tego chciałam uniknąć. Co prawda źle się czułam,
okłamując najbliższe mi osoby, ale nie miałam innego wyjścia. Gdybym
powiedziała im prawdę, tak długo suszyliby mi głowę, aż w końcu bym im uległa i
poszła z którymś z nich dla świętego spokoju. Później jednak bym tego żałowała.
Nie, nie mogłam tak zrobić. I choć wiedziałam, że prawda prędzej czy później
wyjdzie na jaw, że Kuba i Krzysiek dowiedzą się, jak spędziłam wigilię, to
zdecydowanie bardziej wolałam awanturę z ich strony o tą sprawę, niż udawanie
czegokolwiek i kłótnie z innego powodu.
Święta
to w ogóle specjalny czas w życiu Lechitów. Większość z nich udaje się do
swoich rodzin rozsianych po całej Polsce, natomiast rodziny obcokrajowców
przybywają do naszego kraju. W ciągu roku prawie w ogóle nie mają okazji, aby
się spotkać. Musi wystarczyć im tylko korespondencja, dlatego święta są dla
nich bardzo ważne. Po raz kolejny pani Stilić oznajmiła wszem i wobec, że
jestem jej ulubioną synową, mimo ewidentnego sprzeciwu ze strony Semira. Ta,
oczywiście, machnęła na to lekceważąco ręką, powiedziała, że on się nie zna,
skoro nie stara się o taki skarb, jakim jestem i jaki ma pod nosem, by po
chwili zaproponować mi małżeństwo z Bośniakiem w jego imieniu. Śmiejąc się,
kolejny raz jej odmówiłam, a ona znów skwitowała to tym, że mnie doskonale
rozumie i urobi wreszcie Semira, aby sam mnie poprosił o rękę. Bośniak ma
naprawdę niesamowitą rodzicielkę! Pani Burić natomiast wypytywała mnie o Laurę
i denerwowała się przed spotkaniem z dziewczyną swojego syna. Prosiła o
instrukcje, jak powinna się w jej towarzystwie zachowywać, mimo że to Jasiek
znał ją lepiej ode mnie. Musiałam ją uspokajać, że wszystko będzie dobrze i że
rudowłosa naprawdę pasuje do Jasmina. Rodziców Ubiparipa oprowadzałam wraz z
resztą Serbów i ich rodzin po Poznaniu. Poznałam także żonę Arjoma i ich
śliczną córeczkę. Łotysz miał w życiu prawdziwego farta! Okazało się również,
że mama Aleksandara to przesympatyczna kobieta, a Bułgar jest do niej
niesamowicie podobny. Także, jak widzicie, przedświąteczne dni upłynęły mi
bardzo intensywnie.
A
to tylko czubek góry lodowej. Wilk dawał mi czasem bardziej w kość, niż wszyscy
obcokrajowcy i ich rodziny razem wzięci. Doskonale wie, że nienawidzę zakupów,
jednak nic sobie z tego nie robił i ciągał mnie po wszystkich możliwych
centrach handlowych w Poznaniu przez cały ostatni tydzień. Wpadł w istną
gorączkę przedświąteczną, bo on też ma alergię na sklepy, jednak gdy przychodzi
czas świąt, totalnie mu odbija. A w tym roku upatrzył sobie mnie na ofiarę,
która pomoże mu skonsultować jego genialne pomysły na prezenty świąteczne z
rzeczywistością. Całe szczęście, że nie wręczył mi kompletu garnków albo coś
innego związanego z gotowaniem, bo bym go zamordowało. A za znęcanie się nad
zwierzętami w polskim prawie są coraz to wyższe kary…
Na
rozmyślaniu o przedświątecznym czasie szybko minęło mi przygotowanie sobie
wigilijnego posiłku. Właśnie wykładałam usmażoną rybę i zalewałam barszcz
czerwony z Winiar. Nakryłam do stołu na dwa miejsca, to drugie dla
niespodziewanego gościa, jak nakazuje tradycja. Opłatkiem nie miałam się z kim
dzielić, więc właśnie miałam zamiar zabrać się za jedzenie kolacji, gdy nagle
rozległ się dzwonek do drzwi, przerywając mi w rozpoczęciu samotnej wigilijnej
wieczerzy. Przestraszyłam się tak bardzo, że aż podskoczyłam na krześle, łapiąc
się za serce. Nie miałam pojęcia, kto to może być. Nikogo się nie spodziewałam
o tej porze i w takim dniu. Wystraszyłam się, że może Kuba albo Krzysiek
zorientowali się, że ich oszukałam i już miałam nie otwierać tych drzwi, jednak
do głosu doszedł rozsądek. A co jeśli to ktoś inny niż oni? Dziś jest przecież
taki dzień, że każdego samotnego wędrowca powinno się wpuścić do domu, dlatego
poszłam zobaczyć, któż to do mnie zawitał, mimo moich przeróżnych obaw
kołatających się po mej głowie.
Otworzyłam
drzwi. Przede mną stała dziewczyna mniej-więcej w moim wieku, strasznie
przemarznięta i jakby wystraszona. Pierwsza myśl, jaka mi się nasunęła w tamtej
chwili, to taka, że to może być jakaś była dziewczyna Wilka, która zna jego
nowy adres. Dziwnym trafem jednak kogoś mi przypominała i raczej nie z byłych
wybranek serca mojego przyjaciela, których miałam okazję poznać. Nie mogłam
jednak sobie przypomnieć, kto to może być...
-
Słucham? - spytałam więc po chwili milczenia, w trakcie którego obydwie
przyglądałyśmy się sobie intensywnie.
-
Liliana? Nie poznajesz mnie? - dziewczyna spytała szeptem.
I
właśnie wtedy mnie oświeciło! To była Asia, moja kochana Kawusia, z którą przez
4 lata mieszkałam w jednym pokoju w bidulu. Szczerze mówiąc, spodziewałam się
ujrzeć tutaj wszystkich, tylko nie jej.
-
Asia? To naprawdę ty? - upewniałam się dla świętego spokoju.
-
Tak, to ja...
Ewidentnie
chciała coś jeszcze powiedzieć, jednak nie pozwoliłam jej, ponieważ rzuciłam
się jej w ramiona. Wyściskawszy ją za wszystkie czasy, wpuściłam szybko do
środka, nie mogąc pozwolić, aby jeszcze chwilę dłużej stała taka zmarnowana na
korytarzu.
-
Pewnie jesteś głodna – zawyrokowałam, co dla mnie nie byłoby żadną nowością. W
końcu mieszkam z Wilkiem! - Boże, jaka ty jesteś mokra! – zauważyłam po chwili.
- Może najpierw weźmiesz ciepłą kąpiel, co? Zaraz ci uszykuję ręczniki... -
gadałam jak najęta, w ogóle nie chcąc dopuścić ją do głosu i już błąkając się
po mieszkaniu w poszukiwaniu potrzebnych rzeczy.
Dziewczyna
nie była w stanie ogarnąć moich poczynań. Chwilę później została wepchnięta
przeze mnie do łazienki, trzymając w ręce ręczniki i kilka swoich ciuchów,
które szybko wymarałam dla niej z jej walizki. A ja w tym czasie ruszyłam na
podbój kuchni, aby upichcić dla niej coś dobrego. W końcu, przygotowywałam
kolację dla jednej osoby, a tu nagle trzeba będzie nakarmić dwie. Ta sytuacja w
tym mieszkaniu jest na porządku dziennym, więc nie byłam na to nieprzygotowana.
Nie
miałam pojęcia, jakim sposobem Asia mnie odnalazła i jak to się stało, że tak
długo się do siebie nie odzywałyśmy. Nawet nie pamiętam, kiedy przestałyśmy się
ze sobą kontaktować. Stało się to tak jakoś samoistnie i nie wywarło na mnie
zbyt wielkiego wpływu, żebym zapamiętała ten moment. Zastanawiałam się też, co
ją skłoniło do tego, aby mnie odnaleźć po tak długim czasie. Co ją do mnie
sprowadza? Po stanie, w jakim się znajdowała, zgadywałam tylko, że nie było to
nic dobrego.
Po
jakieś pół godzinie razem zasiadłyśmy przy stole. Z początku między nami
panowała trochę niezręczna cisza, jednak po podzieleniu się opłatkiem, rozmowa
wyraźnie się rozkręciła. Ściskając ją już suchą, ogrzaną i bez zimowego
odzienia, zauważyłam, że trochę przytyła od ostatniego razu i zmieniła się.
Twarz może była podobna do tej nastolatki, która znałam z bidula, ale widać
było postęp czasu. W końcu, nie widziałyśmy się ładnych parę lat. Ostatni raz,
gdy odwiedzałam ją we Wrocławiu w jej nowym domu z Krzyśkiem.To było jakieś
sześć lat temu, wtedy jeszcze byłyśmy takimi smarkulami, którym się udało wyjść
cało z domu dziecka. Teraz wyglądamy na bardziej rozsądne, choć jak życie
pokazuje, nie do końca się tak zachowujemy…
-
Pewnie dziwisz się, co mnie do ciebie sprowadza? – spytała, gdy zauważyła mój
baczny wzrok utkwiony w jej twarzy i minę myśliciela.
-
Tak, ale bardziej to, jak mnie znalazłaś i dlaczego w ogóle przestałyśmy się ze
sobą kontaktować? – spytałam, gdy już usiadłyśmy wygodnie na sofie w salonie,
spoglądając na spokój miasta za oknem i błyszczącą choinkę w pokoju, delektując
się ciepłą herbatą.
-
Sama nie wiem, dlaczego i kiedy to się stało – odpowiedziała, zastanawiając
się. – A znaleźć cię nie było tak trudno. Na facebooku miałaś napisaną nazwę
firmy, a w niej powiedziano mi gdzie mieszkasz, gdy kolejny dzień z rzędu nie
zastałam cię w pracy.
-
Bo ja się tam pojawiam bardzo rzadko, zwłaszcza ostatnimi czasy – uśmiechnęłam
się. - Tłumaczenia tego nie wymagają.
-
Jesteś tłumaczem? A jakiego języka? – spytała wyraźnie ożywiona.
-
Hiszpańskiego. A od połowy listopada uczę też w szkole – pochwaliłam się.
-
Przybij piątkę! – krzyknęła, co też uczyniłam. – Ja skończyłam italianistykę i
też uczyłam w szkole jakiś czas temu – zaśmiała się. – A ty tu nie mieszkasz
sama, prawda? – spytała po chwili, zauważając zdjęcie Wilka z siostrą w jednej
z ramek, stojących na komodzie.
-
Nie, nie sama. Tak naprawdę to jego mieszkanie – uśmiechnęłam się, wskazując na
Kubę na zdjęciu.
-
To twój chłopak? – spytała zaciekawiona.
-
Skądże znowu! – zaśmiałam się, zaprzeczając szybko. – To przyjaciel. Ja wiem,
że ty w przyjaźń damsko-męską nie bardzo wierzysz w odróżnieniu ode mnie. Ale
tak jest między nami, a Kuba przyjął mnie do siebie, gdy wróciłam niedawno z
Hiszpanii.
-
Ty to zawsze obracałaś się w męskim towarzystwie – przypomniała mi, śmiejąc
się. – Byłaś w Hiszpanii? O, zazdroszczę. Długo?
-
Półtora roku, niedawno wróciłam – wyjaśniłam.
-
To dobrze, że wcześniej nie przyjechałam… - mruknęła cicho. – Ale skoro nie
mieszkasz sama, to chyba nie będę mogła liczyć na twoją pomoc...
-
Na nią zawsze możesz liczyć! – krzyknęłam, mimo że nie widziałyśmy się szmat
czasu, to taka była prawda. – Co się stało? Widzę wyraźnie, że cię coś trapi –
powiedziałam.
Aśka
popatrzyła po ścianach, przełknęła głośno ślinę i wypaliła:
-
Jestem w ciąży.
Stąd
ten zaokrąglony brzuszek, który wyczułam, ściskając się z nią.
-
To chyba dobra wiadomość, nie? – nie widziałam problemu. Była dorosła, a
dziecko to nie tylko spora odpowiedzialność, ale i wielkie szczęście.
Zwłaszcza, że Asia zawsze miała instynkt macierzyński. – Który miesiąc?
-
Początek siódmego – odpowiedziała, głaszcząc się po brzuchu. – Ja się bardzo
cieszę, tylko… teraz już trochę mniej. Bo widzisz… bo… bo ja miałam
narzeczonego – wyjąkała.
-
Ale jak to… miałaś? – przerwałam jej.
Aśka
skarciła mnie wzrokiem, więc w powietrzu zakluczyłam sobie usta dłonią i
wyrzuciłam kluczyk hen za siebie, aby więcej nie móc jej przerwać.
-
Wszystko zaczęło się od przeprowadzki do Wrocławia. Rodzina, która mnie
zaadoptowała, była miła i sympatyczna do momentu, aż ciocia nie zaszła w ciążę
i nie urodziła własnego dziecka. Aż dziw, że mogłam z nimi zostać, skoro tak
bardzo im przeszkadzałam.
-
Nigdy się w listach do mnie na nich nie skarżyłaś – przerwałam jej, mimo
zakazu.
-
Bo nie chciałam cię martwić. A do tego cieszyłam się, że tobie też udało się
stamtąd wyrwać dzięki Krzyśkowi.
Pokiwałam
głową w geście zrozumienia. A Aśka kontynuowała historię:
-
Oni byli dość zamożni i po maturze dostałam od nich kawalerkę blisko uczelni.
Opłacali mi wszystko w zamian za dobrą naukę, więc nie musiałam się o nic
martwić, bo bez większych problemów szło mi całkiem nieźle. Na studiach
poznałam Emila, a po jakimś czasie zakochaliśmy się w sobie. Moi adoptowani
rodzice go akceptowali, a ja byłam szczęśliwa. Półtora roku później mi się
oświadczył. Właśnie teraz powinniśmy brać ślub, ale ślubu nie będzie... -
westchnęła. - Idealizowałam go, byłam pewna, że jest w stosunku do mnie szczery
i oddany. To chyba to odrzucenie i brak miłości w dzieciństwie spowodowało, że
nie widziałam ewidentnych rzeczy. A on miał inne na boku, prawie pod moim
nosem, rozumiesz?! – krzyknęła. - Ja jednak byłam na tyle głupia, że gdy
zaszłam w ciążę, to powiedziałam mu to… a on mi na to, że oprócz mnie są
jeszcze inne, które muszę zaakceptować. Zamurowało mnie, ale byłam w stanie mu
to wybaczyć, byleby tylko dziecko miało pełną rodzinę… Wiesz, nie chciałam, aby
przeżywało coś podobnego do mnie w dzieciństwie, chciałam, aby miało pełną
rodzinę, o której ja zawsze marzyłam. Warunek, jaki mu postawiłam, było to, że
ma skończyć z tamtymi narzeczonymi. A on mi się zaśmiał w twarz i mnie
zostawił! A dziecka się wyparł! – krzyczała, nie panując już nad sobą. – Przez
ten stres ciąża przez lekarzy została określona jako zagrożona, dlatego
musiałam pójść na zwolnienie i przestać zarabiać. A moi adoptowani rodzice
oznajmili mi, że panny z dzieckiem utrzymywać nie będą i do końca roku kazali
mi się wynieść z mieszkania. Nie wiedziałam, co począć… Chcę wychować to
dziecko, ale bez czyjejkolwiek pomocy nie dałabym sobie rady we Wrocławiu. Nie
miałam pomysłu, aż w końcu pomyślałam o tobie… Nikogo oprócz ciebie nie mam,
przez Emila nie miałam innych znajomych, bo on mi wystarczał… Pewnie myślisz,
że jestem głupia… nie?
Objęłam
ją ramieniem i przytuliłam do siebie.
-
Popełniłam w życiu gorsze rzeczy od ciebie – skwitowałam tylko.
Aśka
popatrzyła na mnie bacznie i pociągnęła nosem. Podałam jej chusteczki.
-
Dobrze, że sobie o mnie przypomniałaś i mnie odnalazłaś. Ja cię nie zostawię,
na mnie zawsze możesz liczyć. Zajmę się wami, ok? Będziesz spała w moim pokoju
przez jakiś czas, Kuba na pewno się na to zgodzi, jak go ładnie poproszę. Ja
się przeniosę na kanapę w salonie, wygodna jest, więc dam radę. Później
poszukamy czegoś dla siebie i wyprowadzimy się stąd. Tak to musiałam kiedyś
zrobić, a ty tylko przyśpieszysz ten proces. Będę musiała tylko przygotować na
to Wilka... - myślałam na głos. - Będzie dobrze, zobaczysz. Najważniejsze, abyś
ty i dziecko byli zdrowi, a sobie jakoś poradzimy. W końcu, w bidulu nas
nauczyli, jak trzeba sobie radzić samemu w życiu, więc głowa do góry –
uśmiechnęłam się pokrzepiająco do niej.
Czułam
się w tej chwili, jak głowa rodziny. Ale wiedziałam, że nie mogę jej zostawić
samej, że muszę jej pomóc, jak tylko będę mogła. Nie mogłam pojąć, jak ten
padalec mógł jej wywinąć takie świństwo i tak po prostu ją zostawić, wypinając
tyłek nie tylko na nią, ale i na jego dziecko? W ogóle, jak można było pozwolić
adoptować ją tak nieodpowiedzialnym ludziom, jakimi z pewnością są jej
przyszywani rodzice? Oni mają szczęście, że nie mieszkają blisko mnie, bo tą
wigilię zapamiętaliby do końca życia. Ale i tak im wygarnę. Ale o tym
później... Najpierw muszę obmyślić plan, jak wyjść rozsądnie z tej sytuacji.
Dobrze, jutro będę musiała pogadać z Kubą. Oby tylko nie miał nic przeciwko
zatrzymaniu się tutaj Asi. Trzeba będzie też poprosić Agę o kontakt do jakiegoś
dobrego ginekologa, bo ktoś odpowiedni musi się zająć jej ciążą, skoro jest
podwyższonego ryzyka. A ja nie znam tutaj żadnego dobrego lekarza od takich spraw.
Dobrze, że choć Ivan się ucieszy, jak oddam w jego ręce nową kobietę, której
trzeba będzie skompletować szafę. Będzie w swoim żywiole. Po nowym roku trzeba
będzie coś poszukać, bo nie będziemy mogły w nieskończoność mieszkać z Kubą,
zwłaszcza jak już Asia zostanie mamą. On musi się porządnie wysypiać, a z takim
maluchem nie bardzo będzie to możliwe. Ale tym pomartwimy się później…
Teraz
tylko muszę jakoś podnieść ją na duchu i zapewnić, że będzie dobrze, że sobie
we dwie poradzimy. Bo tak będzie!
_______________
Show
must go on. Wreszcie obecne są obydwa wątki tego opowiadania. Ale to
nic, że 13 mi się nie podoba. Trudno się mówi, żyje się dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz