poniedziałek, 21 maja 2012

12. Mój pierwszy dzień.

Kuba mieszał łyżką w swoim śniadaniu przez cały ranek, wciąż kątem oka obserwując, jak moja porcja płatków z mlekiem ląduje w moich szeroko uśmiechniętych ustach.
- Coś nie tak? Mam coś na buzi? – spytałam, nie mogąc już dłużej wytrzymać jego miny i wzroku utkwionego w mojej osobie. Wilk pokręcił przecząco głową, więc próbowałam dalej: - Nie smakuje ci? Ja wiem, że ty wolisz coś konkretniejszego, ale nie miałam czasu, aby coś lepszego zrobić - tłumaczyłam się przed nim.
Wilk popatrzył na mnie krzywo, by po chwili niemrawo się uśmiechnąć.
- Nie, to nie o to chodzi – zaprzeczył, choć niezbyt przekonująco. - Po prostu, zastanawia mnie to, że ty się w ogóle nie denerwujesz – zarzucił mi. - Przecież to jest twój pierwszy dzień w nowej pracy i na pewno chcesz wywrzeć na swoich uczniach dobre wrażenie, prawda?
Uśmiechnęłam się.
- Jasne, ale Kubuś ja nie mogę się tym za bardzo przejmować, bo niczego nie zrobię. Pamiętasz jak pierwszy raz tłumaczyłam tekst umowy dla firmy? - spytałam.
Kuba myślał przez dłuższą chwilę, by ostatecznie przytaknąć, jakby w odmętach swojej głowy odnalazł właściwe wspomnienie.
- Nie dość, że przez nerwy prawie zawaliłam rozmowę kwalifikacyjną, to jeszcze podczas sprawdzającego moje umiejętności tłumaczenia wciąż robiłam głupie błędy, mimo że wszystko doskonale wiedziałam. To właśnie nerwy mnie paraliżowały. Jak się porządnie od stresowałam, to przetłumaczyłam wszystko w pięć minut.
Kuba pokiwał głową w geście, że rozumie, o co mi chodzi, choć jego mina wciąż była wykrzywiona w nienaturalnym grymasie.
- A poza tym wystarczy mi, że ty się za mnie denerwujesz - uśmiechnęłam się.
Kuba odwzajemnił gest i chyba za te słowa chciał rzucić we mnie łyżką, upaćkaną od mielonych przez niego kilkadziesiąt razy podczas tego poranka płatków, jednak zrezygnował z tego chorego pomysłu i wrócił do ich powolnego konsumowania.
- O której kończysz? – spytał po dłuższej chwili, przeżuwając kolejną porcję.
- O dwunastej - odpowiedziałam mu z mojego pokoju, w którym w międzyczasie zdążyłam się znaleźć. - A ty? - krzyknęłam, aby w kuchni mógł usłyszeć moje pytanie.
- O pierwszej mam dwugodzinną przerwę, więc wpadnę do domu na godzinkę - poinformował mnie.
- A co chcesz na obiad? - spytałam już z salonu, przeszukując wszystkie półki komody, stojącej na przeciwko sofy, wciąż nie mogąc znaleźć tego, co mi w tej chwili było tak bardzo niezbędne do wyjścia z mieszkania.
- Zdaję się na ciebie - Kuba uśmiechnął się do mnie rozbrajająco. - Ale poprosiłbym o coś konkretniejszego - dodał, przelewając łyżką mleko w swoim talerzu z miną cierpiętnika, jakby chciał tym ukazać ogrom nieszczęścia, jakie na niego tego ranka spadło.
Roześmiałam się w głos, bo jego mina w tej chwili była rozbrajająca.
- Dobrze Kubuś, postaram się. A nie widziałeś gdzieś może takiej zielonej teczki? - spytałam, bo nie mogłam jej nigdzie znaleźć, mimo moich usilnych starań, a może on pamiętał, co z nią wczoraj zrobiłam. Mi już wyczerpały się pomysły.
- Chyba włożyłaś ją do szafki razem z ręcznikami, gdy je wczoraj wieczorem składałaś - powiedział, popijając sok jabłkowy, rezygnując w międzyczasie w reszty mleka wciąż znajdującego się na jego talerzu.
Zrobiłam minę idiotki. Kompletnie nie pamiętałam, abym ją tam wkładała. I co ona w ogóle robi z ręcznikami? Pokazałam jednak na jedne z drzwiczek mahoniowego kredensu, który stał w salonie i w którym zazwyczaj trzymaliśmy ręczniki. Może Kuba ma rację? Może jak wczoraj je składałam, to niechcący wpakowałam wraz z nimi tą teczkę?
 - Tak do tej – rzucił Wilczek, kiwając głową. - A nad czym tak długo wczoraj w nocy siedziałaś? - spytał zaciekawiony.
- A, układałam testy dla moich nowych klas - przyznałam, wyciągając właśnie poszukiwane przeze mnie rzeczy z kredensu.
Bez pomocy Kuby, nigdy bym nie wpadła na to, że ją akurat w to miejsce wetknęłam. Prędzej bym się spodziewała ujrzeć ją w zamrażarce, czy pod prysznicem, niż tutaj.
- Skoro już od samego początku chcesz im robić sprawdziany, to raczej cię nie polubią – powiedział Kuba z miną znawcy, uśmiechając się pod nosem.
Weszłam do kuchni gotowa do wyjścia.
- I bardzo dobrze - powiedziałam, a on uniósł prawą brew w górę, w geście niezrozumienia mojej idei. - Oni nie muszą mnie lubić, mają mnie tylko szanować - wyjaśniłam mu pokrótce, o co mi chodzi, bo Wilk wciąż nie bardzo rozumiał mojego toku rozumowania. - Nie martw się Kuba, dam sobie radę - powiedziałam jeszcze na uspokojenie jego, jak i samej siebie.
Skompletowałam już wszystko, co mi było na dziś potrzebne. Stanęłam w kuchennych drzwiach, założyłam na nos nerdy zerówki w czarnej oprawie i z uśmiechem spojrzałam na Kubę.
- I jak wyglądam? - spytałam.
Kuba zlustrował mnie wzrokiem od góry do dołu i uśmiechnął się. Miałam na sobie szare wiązane botki na obcasie, ciemne dżinsy rurki, koszulę w niebiesko-pomarańczową kratę włożoną w spodnie z cienkim paskiem. Włosy związałam w wysoki kok, lekko się umalowałam i założyłam długie kolczyki, aby optymalnie wydłużyć mi szyję i nadać mojej twarzy profesorskiego wyrazu.
- Wszyscy małolaci będą ci jedli z ręki - rzekł, święcie o tym przekonany. - Ale powiedz mi, po co ci te okulary? Przecież masz dobry wzrok - dorzucił.
- Kuba, to są nerdy - wyjaśniłam mu z naciskiem. - Zobaczysz, nie minie kilka miesięcy, a co druga dziewczyna na ulicy będzie takie nosić. W Hiszpanii już tak jest. Taka moda, uwierz mi. A w ogóle, chyba mi w nich do twarzy? - odparłam nieskromnie, poprawiając je kokieteryjnie na nosie.
Kuba uśmiechnął się i pokiwał głową w geście zaakceptowania moich tłumaczeń, po czym odrzekł:
- Pamiętaj, ładnemu we wszystkim ładnie.
- Weź przestań - machnęłam ręką - bo jeszcze się zarumienię z nadmiaru komplementów.
Kuba tylko pokręcił przecząco głową, wzdychając głośno.
- Chodź, dam ci kopniaka na szczęście - powiedział i zasadził mi lekkiego kopa w pośladki.
A chwilę później wyszłam z mieszkania i wsiadłam w tramwaj, by wrócić w szkolne mury, mimo że tyle razy zarzekałam się, że nigdy więcej moja noga w liceum nie postanie. Jak to życie potrafi być przewrotne...


*


Zanim trafiłam na pierwszą lekcję, zostałam w pokoju nauczycielskim przedstawiona kolegom i koleżankom nauczycielom przez panią dyrektor. Przydzielono mi także miejsce przy wspólnym stoliku nauczycieli, na którym ciało pedagogiczne zostawia swoje rzeczy, nie chcąc ich nosić w tę i z powrotem, z i do domu, z i do szkoły.
- Cześć, Mariusz jestem - przedstawił mi się jako pierwszy brunet, około 30-letni, obok którego usiadłam w tym pomieszczeniu.
- Liliana - powiedziałam, podając mu swoją rękę, którą delikatnie uściskał. - Czego uczysz? - spytałam, chcąc jakoś zagaić.
- Jestem informatykiem, od razu po studiach tutaj trafiłem i nie narzekam - uśmiechnął się do mnie.
- A jak długo tutaj pracujesz, jeśli mogę wiedzieć? - spytałam, szukając w torbie kartki z rozmieszczeniem sal w szkole, bo za chwilę mam mieć lekcje w 13, a nie mam zielonego pojęcia, w którą stronę powinnam się udać.
- Od trzech lat - odpowiedział mi, z czego wywnioskowałam, że ma jednak 28 lat, a nie 30, jak pierwotnie przypuszczałam. - Z kim masz teraz lekcje? - spytał.
- Z... hmmm... - spojrzałam na swój plan, bo jeszcze nie ogarniałam tego wszystkiego - ...z 3E.
- Och, to współczuję - poklepał mnie pokrzepiająco po ramieniu, a jego mina zmieniła się o 180 stopni, z przychylnego uśmiechu w pełen litości grymas.
- Dlaczego? - zaciekawiłam się, unosząc lewą brew w górę.
- 3E to najgorsza klasa w szkole. Wszyscy nauczyciele czekają tylko, kiedy oni już będą absolwentami. Sami chłopacy, wykończyli już trzech swoich dotychczasowych wychowawców. Aktualnie nie mają żadnego, bo nikt ich nie chce wziąć - w pigułce streścił mi złą sławę moich przyszłych uczniów.
Mariusz pewnie podejrzewał, że się przestraszę, ja natomiast w odróżnieniu od jego przewidywań, uśmiechnęłam się łagodnie i kompletnie nie przejęłam się jego gadką. Powróciłam do szperania po torbie.
- A wiesz może, gdzie w tej szkole jest klasa o numerze 13? - spytałam, ignorując w ogóle jego rewelacje.
Sama chciałam poznać każdą klasę i każdego ucznia, z którymi będę miała przyjemność (bądź i nieprzyjemność) spędzać czas w najbliższych miesiącach. Nie chciałam się nastawiać na nic, ani być do kogokolwiek z nich uprzedzoną. Taka już jest moja mentalność, może dziwna i nienormalna, ale raczej niezmienna.
- Językowa - mruknął mój towarzysz pod nosem. - Jest obok pracowni komputerowej, zaprowadzę cię tam, bo obok mam właśnie lekcję – poinformował mnie.
- Dzięki, bez ciebie pewnie nigdy bym się w tym nie połapała. Nie ogarniam jeszcze tej szkoły. Był już w ogóle dzwonek? – spytałam, zmieniając kolejny raz temat.
Mariusz przytaknął, więc porwałam swoją torbę i dziennik klasy 3E, i wyszłam wraz z nim z pokoju nauczycielskiego, przy współczujących spojrzeniach reszty nauczycieli, skierowanych na moją osobę.
- Dlaczego oni tak na mnie dziwnie patrzyli? - spytałam Mariusza, mimo iż miałam swoje podejrzenia.
- Po prostu oni wszyscy znają już 3E i wiedzą, co oni potrafią zmalować, i ci współczują, bo mają tą świadomość, w co się pakujesz - poinformował mnie, idąc po schodach na pierwsze piętro.
O, moje przypuszczenia się sprawdziły.
- Nie może być aż tak źle, jak mi mówicie - odparłam. - Ja się przynajmniej nie mam zamiaru poddać na wstępie – dodałam, idąc wciąż krok w krok obok niego i rozglądając się po korytarzach, co było próbą zapamiętania okolicy.
- Życzę ci zatem powodzenia, choć... uprzedzam, jest bardzo ciężko - powiedział jeszcze Mariusz i wskazał mi palcem na klasę, do której miałam za chwilę wejść. Pokiwałam tylko twierdząco głową i ruszyłam w jej stronę.
Wpuszczając młodzież do środka, widziałam ich zaciekawione spojrzenia utkwione w mojej osobie. Podobno 3E chciała wykończyć kolejnego nauczyciela i dopisać go sobie do listy tych, z którymi im się do tej pory udało. Wszyscy twierdzą, że jest ona bardzo długa... Ze mną jednak nie jest tak łatwo, jak im się na pierwszy rzut oka może wydawać. Pozory mylą, blondynki nie są głupie, a chude dziewczynki uległe. Trafili na godnego siebie przeciwnika, niczym kosa na kamień.
Stanęłam na środku sali, przywitałam się z nimi i kazałam im usiąść. Ostatnia spóźniona osoba zajęła właśnie swoje miejsce. Spokojnie lustrowałam ich wzrokiem, mimo że ich nieodpowiedzialność i pewność siebie biła mnie w twarz od samego początku. Położyłam dziennik na biurku, jakby z namaszczeniem, a torbę przewiesiłam przez krzesło. Było obracane, co wywołało uśmiech na mojej twarzy.
W sali wreszcie zapanowała cisza, zwiastująca ich oczekiwanie na to, co za chwilę zrobię. Wzięłam więc głęboki wdech i postanowiłam zacząć.
- Dzień dobry, nazywam się Liliana Kotorowska i od dzisiaj, mam nadzieję, że do końca waszej nauki w tym liceum, będę was uczyć hiszpańskiego. Dzisiejszą lekcję chciałabym przeznaczyć na poznanie się nawzajem i sprawy czysto organizacyjne, a już od następnej zaczniemy realizować program, który otrzymałam od waszej poprzedniej nauczycielki. Muszę przyznać, że nasłuchałam się w pokoju nauczycielskim o was wiele, mimo że spędziłam w nim dopiero niecałe 10 minut. Boję się, co będzie jak posiedzę tam dłużej – uśmiechnęłam się do swoich słów. - Wiedzcie, że nie były to dobre rzeczy, ale z tego co się orientuję, raczej was to cieszy, aniżeli martwi. Ja jednak nie mam zamiaru skapitulować na wstępie. Nie uprzedziłam się do was, mimo że wszyscy mnie przestrzegali i spoglądali na mnie współczującymi spojrzeniami. Ja natomiast chcę was poznać sama i mam nadzieję, że będę mogła was tylko chwalić i nie pożałuję swojego powrotu w licealne mury, mimo że zarzekałam się, że moja noga już w szkole średniej nie postanie. Dobrze, to tyle na wstępie, teraz sprawdzę obecność, a później dalej porozmawiamy.
Tak jak powiedział Mariusz, w klasie było 35 chłopaków. Od góry do dołu w dzienniku znajdowały się same męskie nazwiska. Trochę dziwnie się czułam. Co prawda, odkąd pamiętam wciąż miałam kontakt prawie z samą płcią przeciwną. Przecież w Lechu kobiet prawie nie ma (z wyłączeniem rzeczniczki klubu, ale z nią to nie mam zbyt wiele do czynienia oraz wybrankami lechitów, z którymi widuję się tylko na imprezach). Dlatego jestem w jakimś stopniu zahartowana i mam pewne doświadczenie. Trudno się dziwić, aby w klasie sportowej z ponadto rozszerzoną matematyką i informatyką były dziewczyny (chyba, że jest to moje liceum i jestem to ja). Spokojnie czytałam każde imię i nazwisko, aby go nie pomylić, i starałam się zapamiętać twarze moich uczniów, by kojarzyć je z ich nazwiskami. Na razie wszyscy byli dla mnie mili, grzeczni i wydawali się całkiem sympatyczni. Byłam ciekawa, kiedy nadejdzie taki moment podczas naszej współpracy, w którym pokażą swoje prawdziwe oblicze, tak dobrze znane w całej szkole.
A tak w ogóle, to nie miałam pojęcia, co mają w sobie klasy sportowe, że prawie we wszystkich szkołach są tak negatywnie odbierane.
- Dobrze, mniej więcej już was kojarzę, jednak wybaczcie mi, jeżeli jeszcze będę was mylić. Jakbym źle powiedziała wasze imię, to poprawcie mnie, proszę. Dość szybko zapamiętuję imiona, jednak w kilka minut 35-ciu nazwisk nie jestem w stanie, mimo moich najszczerszych chęci, dlatego będę uczyć się na błędach - ponownie się uśmiechnęłam. - Dobrze, to może najpierw powiem coś o sobie. Wiecie już jak się nazywam i pewnie zorientowaliście się, że lubię dużo mówić. To taka moja mała wada i będziecie się musieli do tego przyzwyczaić. Muszę wam się przyznać, że jesteście pierwszą klasą w liceum, w której mam zaszczyt prowadzić lekcje. Będąc na studiach raczej odbywałam praktyki w gimnazjach, w liceach tylko się im przysłuchiwałam. Od tamtego czasu minęły już dwa lata, więc nie trudno policzyć, ile wiosen mam na karku, zwłaszcza, że to klasa o rozszerzonej matematyce - uśmiechnęłam się. - Skończyłam iberystykę na UAM-ie, po czym wyjechałam do Hiszpanii, gdzie przez półtora roku mieszkałam w Barcelonie. Wróciłam miesiąc temu i teraz oto stoję tutaj przed wami. Oczywiście, lepiej poznamy się w praktyce, ale teorii nigdy nie za wiele. Jestem raczej miła i sympatyczna, ale gdy ktoś mi zajdzie za skórę, mszczę się bardzo długo i bardzo skutecznie. Nie jest to gadka na pokaz, moi znajomi mogą wam to potwierdzić. Dlatego lepiej będzie dla was, jeżeli nie będziecie przeginać, bo później trudno naprawić relacje ze mną. Nie myślcie sobie, że mówię to wszystko po to, aby was wystraszyć. Chcę tylko, abyście wiedzieli mniej więcej, jak to ze mną jest, skoro się nie znamy, a mamy ze sobą współpracować. Ponadto nie toleruję spóźnień, które dzisiaj wam wybaczyłam z racji nieznajomości moich zasad, ale to był ostatni raz. Nie lubię chamstwa, brzydkich odzywek w stosunku do mnie, głupich komentarzy o blondynkach, kawały toleruję, ale tylko te naprawdę śmieszne. Nie cierpię nie przychodzenia na sprawdziany bez poważnego powodu. A poważnym powodem nie jest dla mnie lenistwo, czy nie nauczenie się, tylko długa i ciężka choroba, umożliwiająca skupienie się na teście. Katarek i kaszelek też się nie liczą. Wyznaczam na samym początku dwa terminy, w których możecie pisać sprawdzian. Na pierwszy mają stawiać się wszyscy, chyba, że są naprawdę chorzy, dlatego przychodzą na drugi wraz z poprawiającymi. Sprawdziany raczej będą łatwe, chyba że nie zasłużycie sobie na takie. Nie chcę wam psuć maturalnych świadectw, więc wy sami tego też nie róbcie i nie zmuszajcie mnie do tak drastycznych kroków. Raczej nie pytam, bo sama tego w szkole nie lubiłam, no chyba że ktoś przegnie i mnie w pewnym stopniu zmusi do użycia mojej władzy pedagogicznej. Kartkówki niezapowiedziane mogą się pojawić z trzech ostatnich lekcji. Spodziewajcie się ich zazwyczaj po dość ważnych tematach, ale na to zwrócę wam uwagę podczas takich lekcji. Toleruję picie na moich lekcjach, byle by nie było to nic procentowego. Jeżeli ktoś jest bardzo głodny, może jeść, byleby tylko nie mówił do mnie z pełną buzią. Co do komórek, wolałabym, abyście ich nie używali i mieli schowane w plecakach czy kieszeniach, a nie na stole. Jeżeli ktoś jednak czeka na ważny telefon, czy coś w tym stylu, niech mi to zgłosi na początku lekcji, a pozwolę. Sama również czasem mogę mieć sytuację podbramkową i liczę, że wy to zrozumiecie. Sprawdzianów raczej nie przekładam, ale w różnych sprawach mogę iść wam na rękę, jednak musicie dobrze uargumentować swoją prośbę i mnie do niej przekonać. Chyba nic więcej już nie mam wam do powiedzenia. Jak mi się coś przypomni, to na pewno to dodam. A może wam nasuwa się jakieś pytanie?
Popatrzyłam po twarzach w klasie. Mój bardzo długi monolog, misternie ułożony w głowie, został wysłuchany nawet z zainteresowaniem, co skwitowałam uśmiechem satysfakcji. Nie wiem, ile z tego zostało im w głowach, ale już niedługo dowiedzą się, jak jest ze mną naprawdę, o to nie muszą się martwić.
Z tego wszystkiego zaschło mi w gardle więc wzięłam do ręki wodę i upiłam kilka łyków z butelki. Nikt się w tym czasie nie zgłosił, więc postanowiłam kontynuować swój monolog.
- Dobrze, widzę, że nie ma pytań. Myślałam, że jesteście bardziej wygadani, ale nie bójcie się, sprawię, że już niedługo cała klasa będzie hablan español. Jakbyście mieli jakieś pytania, to walcie śmiało, postaram się na nie odpowiedzieć wyczerpująco i zaspokoić waszą ciekawość. Tymczasem powiedzcie mi, czy ktoś z was zdaje hiszpański na maturze? - Rozejrzałam się po sali, ale nikt nie chciał sprawić mi tej przyjemności i się zgłosić. - Szkoda, że nie, ale z tego co się orientuję do złożenia oficjalnych deklaracji zostały wam jeszcze dwa miesiące i mam nadzieję, że uda mi się minimum dwie osoby w klasie do tego przekonać. Hiszpański nie jest trudny i myślę, że naprawdę warto go zdawać, ale to jest już wasza decyzja. Ja mogę w tym miejscu was zapewnić, że gdyby ktoś się jednak zdecydował, to może liczyć na moją pomoc.
Przerwałam, bo zobaczyłam nieśmiało wyciągniętą w górze rękę.
- Tak, słucham? Mógłbyś przypomnieć mi swoje imię? – zapytałam.
- Bartek – odrzekł chłopak z przedostatniej ławki.
Uśmiechnęłam się i pokiwałam głową w zachęcającym geście. On rozejrzał się po klasie, jakby upewniając się, czy może się odezwać.
- Bo nas tutaj zastanawia taka jedna sprawa… - zaczął.
- Tak? – ponagliłam go, bo chłopak zawiesił głos w nieodpowiednim momencie.
- …czy pani jest spokrewniona z bramkarzem Lecha, Krzysztofem Kotorowskim? – wyrzucił z siebie, niczym nabój z procy.
Jebs. Spodziewałam się jakiegoś pytania związanego ze szkołą, a tu takie coś. Ręce mi opadły, a w głowie znów pojawiła się myśl, że nazwisko brata w Poznaniu działa zawsze tak samo na ludzi, gdy je słyszą. Nigdy nie wyzbędę się spod jego sławy w tym mieście.
Aż musiałam usiąść na krześle z wrażenia.
- Tak, to mój brat – zakomunikowałam tylko.
Klasa popatrzyła na mnie jakby w zachwycie, ale też w niedowierzaniu.
- Nie jest pani podobna – rzekł chłopak z pierwszej ławki, który chyba miał dość nietypowe imię… Je… Je… Jeremiasz, bodajże.
Uśmiechnęłam się, słysząc tą uwagę.
- No, nie jestem, ale musicie mi uwierzyć na słowo.
- To dlatego panią skądś kojarzymy! – krzyknął nagle chłopak spod okna. – Była pani na meczu z Legią? – spytał.
- Tak, byłam - potwierdziłam.
- Siedziała pani obok nas! – krzyknął chłopak, siedzący obok niego.
Przyjrzałam się tej dwójce uważniej i chyba mieli rację. To oni w trakcie meczu tak się wydzierali, że aż mnie porwało i po chwili krzyczałam razem z nimi. Tak, to mogli być oni.
- Rzeczywiście, chyba was pamiętam – uśmiechnęłam się.
I się zaczęło. Kilka wymian zdań na temat Lecha i poczułam się przez tą klasę zaakceptowana. A nawet w pewnym stopniu otoczona ich sympatią. Z tego wszystkiego jednak zapomniałabym o najważniejszej dziś rzeczy, tak mnie skutecznie zagadali. Oby nie robili tak na każdej lekcji.
- Kompletnie bym zapomniała – powiedziałam, przerywając naszą rozmowę na temat spraw Kolejorza. – Niestety, mam dla was dość nieprzyjemną niespodziankę. Znajomi mi mówili, że robiąc wam dziś test, mnie znielubicie i na pewno mają rację. Ale nie wiedzą, że to jest tylko test na sprawdzenie waszych umiejętności i na znajomość języka – dodałam szybko, widząc ich miny. - Oczywiście, dostałam od waszej pani to, co do tej pory już zrealizowaliście i co powinniście umieć, a co jeszcze musimy zrobić, aby zrealizować program, ale wolę sama się upewnić, dlatego proszę was o szczere wypełnienie tego testu i nie ściąganie od siebie nawzajem. Na podstawie jego wyników zrobię plan zajęć i przygotuję materiały, które musimy jeszcze zrealizować. Jeżeli będziemy musieli coś powtórzyć, to zrobimy to - mówiłam, rozdając w międzyczasie kartki. - Nie martwcie się, ocen z tego nie będzie. Wyników też nie będę brała pod uwagę, także śmiało piszcie to, co umiecie – dodałam na uspokojenie ich rozkojarzonych spojrzeń.
Widać było, że nie spodziewali się, że z tematu Lecha nagle wrócimy do hiszpańskiego i że jeszcze przed nos podstawię im kartki do wypełnienia. Ale chyba ta sprawa nie przekreśliła w ich oczach moich szans na to, aby mnie jednak polubili.
Jestem po pierwszej lekcji, podobno z najstraszniejszą klasą w szkole. Nazwisko, powrót do domu, pojawienie się na meczu i znajomość Lecha mi pomogły w zdobyciu ich sympatii, tak myślę - takiego sms-a napisałam Wilkowi po lekcji z 3E, ponieważ przed wyjściem prosił mnie, abym krótko zdała mu relację, jak mi idzie, żeby się nie martwił.
Później poszło z górki. Podobnie przebiegły lekcje w każdej z klas, w których musiałam dzisiaj być. Choć tylko ta jedna skojarzyła fakty i powiązała mnie z moim starszym bratem, co napawało mnie szczęściem, gdyż nie musiałam znowu mierzyć się z legendą mojego brata, tak obecną mi na każdym kroku w Poznaniu…


________________________

Pomysł z Lilianą-nauczycielką zrodził się w mojej głowie po spędzonych dwóch godzinach w pokoju nauczycielskim mojej szkoły i przysłuchiwaniu się rozmowom moich (byłych już) nauczycieli.
A tymczasem od teraz nowe powinny być częściej, bo skończyłam dziś matury i powinnam mieć więcej czasu na pisanie. Ale to się okaże w praniu, w końcu od dziś mam najdłuższe wakacje życia! :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz