Kuba
mieszał łyżką w swoim śniadaniu przez cały ranek, wciąż kątem oka obserwując,
jak moja porcja płatków z mlekiem ląduje w moich szeroko uśmiechniętych ustach.
-
Coś nie tak? Mam coś na buzi? – spytałam, nie mogąc już dłużej wytrzymać jego miny i wzroku
utkwionego w mojej osobie. Wilk pokręcił przecząco głową, więc próbowałam dalej: - Nie smakuje ci? Ja wiem, że ty wolisz coś
konkretniejszego, ale nie miałam czasu, aby coś lepszego zrobić - tłumaczyłam
się przed nim.
Wilk
popatrzył na mnie krzywo, by po chwili niemrawo się uśmiechnąć.
-
Nie, to nie o to chodzi – zaprzeczył, choć niezbyt przekonująco. - Po prostu,
zastanawia mnie to, że ty się w ogóle nie denerwujesz – zarzucił mi. -
Przecież to jest twój pierwszy dzień w nowej pracy i na pewno chcesz wywrzeć na
swoich uczniach dobre wrażenie, prawda?
Uśmiechnęłam
się.
-
Jasne, ale Kubuś ja nie mogę się tym za bardzo przejmować, bo niczego nie
zrobię. Pamiętasz jak pierwszy raz tłumaczyłam tekst umowy dla firmy? -
spytałam.
Kuba
myślał przez dłuższą chwilę, by ostatecznie przytaknąć, jakby w odmętach swojej
głowy odnalazł właściwe wspomnienie.
-
Nie dość, że przez nerwy prawie zawaliłam rozmowę kwalifikacyjną, to jeszcze
podczas sprawdzającego moje umiejętności tłumaczenia wciąż robiłam głupie
błędy, mimo że wszystko doskonale wiedziałam. To właśnie nerwy mnie
paraliżowały. Jak się porządnie od stresowałam, to przetłumaczyłam wszystko w
pięć minut.
Kuba
pokiwał głową w geście, że rozumie, o co mi chodzi, choć jego mina wciąż była
wykrzywiona w nienaturalnym grymasie.
-
A poza tym wystarczy mi, że ty się za mnie denerwujesz - uśmiechnęłam się.
Kuba
odwzajemnił gest i chyba za te słowa chciał rzucić we mnie łyżką, upaćkaną od
mielonych przez niego kilkadziesiąt razy podczas tego poranka płatków, jednak
zrezygnował z tego chorego pomysłu i wrócił do ich powolnego konsumowania.
-
O której kończysz? – spytał po dłuższej chwili, przeżuwając kolejną porcję.
-
O dwunastej - odpowiedziałam mu z mojego pokoju, w którym w międzyczasie
zdążyłam się znaleźć. - A ty? - krzyknęłam, aby w kuchni mógł usłyszeć moje
pytanie.
-
O pierwszej mam dwugodzinną przerwę, więc wpadnę do domu na godzinkę -
poinformował mnie.
-
A co chcesz na obiad? - spytałam już z salonu, przeszukując wszystkie półki
komody, stojącej na przeciwko sofy, wciąż nie mogąc znaleźć tego, co mi w tej
chwili było tak bardzo niezbędne do wyjścia z mieszkania.
-
Zdaję się na ciebie - Kuba uśmiechnął się do mnie rozbrajająco. - Ale
poprosiłbym o coś konkretniejszego - dodał, przelewając łyżką mleko w swoim
talerzu z miną cierpiętnika, jakby chciał tym ukazać ogrom nieszczęścia, jakie
na niego tego ranka spadło.
Roześmiałam
się w głos, bo jego mina w tej chwili była rozbrajająca.
-
Dobrze Kubuś, postaram się. A nie widziałeś gdzieś może takiej zielonej teczki?
- spytałam, bo nie mogłam jej nigdzie znaleźć, mimo moich usilnych starań, a
może on pamiętał, co z nią wczoraj zrobiłam. Mi już wyczerpały się pomysły.
-
Chyba włożyłaś ją do szafki razem z ręcznikami, gdy je wczoraj wieczorem
składałaś - powiedział, popijając sok jabłkowy, rezygnując w międzyczasie w
reszty mleka wciąż znajdującego się na jego talerzu.
Zrobiłam
minę idiotki. Kompletnie nie pamiętałam, abym ją tam wkładała. I co ona w ogóle
robi z ręcznikami? Pokazałam jednak na jedne z drzwiczek mahoniowego kredensu,
który stał w salonie i w którym zazwyczaj trzymaliśmy ręczniki. Może Kuba ma
rację? Może jak wczoraj je składałam, to niechcący wpakowałam wraz z nimi tą
teczkę?
-
Tak do tej – rzucił Wilczek, kiwając głową. - A nad czym tak długo wczoraj w
nocy siedziałaś? - spytał zaciekawiony.
-
A, układałam testy dla moich nowych klas - przyznałam, wyciągając właśnie poszukiwane
przeze mnie rzeczy z kredensu.
Bez
pomocy Kuby, nigdy bym nie wpadła na to, że ją akurat w to miejsce wetknęłam.
Prędzej bym się spodziewała ujrzeć ją w zamrażarce, czy pod prysznicem, niż
tutaj.
-
Skoro już od samego początku chcesz im robić sprawdziany, to raczej cię nie
polubią – powiedział Kuba z miną znawcy, uśmiechając się pod nosem.
Weszłam
do kuchni gotowa do wyjścia.
-
I bardzo dobrze - powiedziałam, a on uniósł prawą brew w górę, w geście
niezrozumienia mojej idei. - Oni nie muszą mnie lubić, mają mnie tylko szanować
- wyjaśniłam mu pokrótce, o co mi chodzi, bo Wilk wciąż nie bardzo rozumiał
mojego toku rozumowania. - Nie martw się Kuba, dam sobie radę - powiedziałam
jeszcze na uspokojenie jego, jak i samej siebie.
Skompletowałam
już wszystko, co mi było na dziś potrzebne. Stanęłam w kuchennych drzwiach,
założyłam na nos nerdy zerówki w czarnej oprawie i z uśmiechem spojrzałam na
Kubę.
-
I jak wyglądam? - spytałam.
Kuba
zlustrował mnie wzrokiem od góry do dołu i uśmiechnął się. Miałam na sobie
szare wiązane botki na obcasie, ciemne dżinsy rurki, koszulę w
niebiesko-pomarańczową kratę włożoną w spodnie z cienkim paskiem. Włosy
związałam w wysoki kok, lekko się umalowałam i założyłam długie kolczyki, aby optymalnie
wydłużyć mi szyję i nadać mojej twarzy profesorskiego wyrazu.
-
Wszyscy małolaci będą ci jedli z ręki - rzekł, święcie o tym przekonany. - Ale
powiedz mi, po co ci te okulary? Przecież masz dobry wzrok - dorzucił.
-
Kuba, to są nerdy - wyjaśniłam mu z naciskiem. - Zobaczysz, nie minie kilka
miesięcy, a co druga dziewczyna na ulicy będzie takie nosić. W Hiszpanii już
tak jest. Taka moda, uwierz mi. A w ogóle, chyba mi w nich do twarzy? - odparłam
nieskromnie, poprawiając je kokieteryjnie na nosie.
Kuba
uśmiechnął się i pokiwał głową w geście zaakceptowania moich tłumaczeń, po czym
odrzekł:
-
Pamiętaj, ładnemu we wszystkim ładnie.
-
Weź przestań - machnęłam ręką - bo jeszcze się zarumienię z nadmiaru
komplementów.
Kuba
tylko pokręcił przecząco głową, wzdychając głośno.
-
Chodź, dam ci kopniaka na szczęście - powiedział i zasadził mi lekkiego kopa w
pośladki.
A
chwilę później wyszłam z mieszkania i wsiadłam w tramwaj, by wrócić w szkolne
mury, mimo że tyle razy zarzekałam się, że nigdy więcej moja noga w liceum nie
postanie. Jak to życie potrafi być przewrotne...
*
Zanim
trafiłam na pierwszą lekcję, zostałam w pokoju nauczycielskim przedstawiona
kolegom i koleżankom nauczycielom przez panią dyrektor. Przydzielono mi także
miejsce przy wspólnym stoliku nauczycieli, na którym ciało pedagogiczne
zostawia swoje rzeczy, nie chcąc ich nosić w tę i z powrotem, z i do domu, z i
do szkoły.
-
Cześć, Mariusz jestem - przedstawił mi się jako pierwszy brunet, około
30-letni, obok którego usiadłam w tym pomieszczeniu.
-
Liliana - powiedziałam, podając mu swoją rękę, którą delikatnie uściskał. -
Czego uczysz? - spytałam, chcąc jakoś zagaić.
-
Jestem informatykiem, od razu po studiach tutaj trafiłem i nie narzekam - uśmiechnął
się do mnie.
-
A jak długo tutaj pracujesz, jeśli mogę wiedzieć? - spytałam, szukając w torbie
kartki z rozmieszczeniem sal w szkole, bo za chwilę mam mieć lekcje w 13, a nie
mam zielonego pojęcia, w którą stronę powinnam się udać.
-
Od trzech lat - odpowiedział mi, z czego wywnioskowałam, że ma jednak 28 lat, a
nie 30, jak pierwotnie przypuszczałam. - Z kim masz teraz lekcje? - spytał.
-
Z... hmmm... - spojrzałam na swój plan, bo jeszcze nie ogarniałam tego
wszystkiego - ...z 3E.
-
Och, to współczuję - poklepał mnie pokrzepiająco po ramieniu, a jego mina
zmieniła się o 180 stopni, z przychylnego uśmiechu w pełen litości grymas.
-
Dlaczego? - zaciekawiłam się, unosząc lewą brew w górę.
-
3E to najgorsza klasa w szkole. Wszyscy nauczyciele czekają tylko, kiedy oni
już będą absolwentami. Sami chłopacy, wykończyli już trzech swoich
dotychczasowych wychowawców. Aktualnie nie mają żadnego, bo nikt ich nie chce
wziąć - w pigułce streścił mi złą sławę moich przyszłych uczniów.
Mariusz
pewnie podejrzewał, że się przestraszę, ja natomiast w odróżnieniu od jego
przewidywań, uśmiechnęłam się łagodnie i kompletnie nie przejęłam się jego
gadką. Powróciłam do szperania po torbie.
-
A wiesz może, gdzie w tej szkole jest klasa o numerze 13? - spytałam, ignorując
w ogóle jego rewelacje.
Sama
chciałam poznać każdą klasę i każdego ucznia, z którymi będę miała przyjemność
(bądź i nieprzyjemność) spędzać czas w najbliższych miesiącach. Nie chciałam
się nastawiać na nic, ani być do kogokolwiek z nich uprzedzoną. Taka już jest
moja mentalność, może dziwna i nienormalna, ale raczej niezmienna.
-
Językowa - mruknął mój towarzysz pod nosem. - Jest obok pracowni komputerowej,
zaprowadzę cię tam, bo obok mam właśnie lekcję – poinformował mnie.
-
Dzięki, bez ciebie pewnie nigdy bym się w tym nie połapała. Nie ogarniam
jeszcze tej szkoły. Był już w ogóle dzwonek? – spytałam, zmieniając kolejny raz
temat.
Mariusz
przytaknął, więc porwałam swoją torbę i dziennik klasy 3E, i wyszłam wraz z nim
z pokoju nauczycielskiego, przy współczujących spojrzeniach reszty nauczycieli,
skierowanych na moją osobę.
-
Dlaczego oni tak na mnie dziwnie patrzyli? - spytałam Mariusza, mimo iż miałam
swoje podejrzenia.
-
Po prostu oni wszyscy znają już 3E i wiedzą, co oni potrafią zmalować, i ci
współczują, bo mają tą świadomość, w co się pakujesz - poinformował mnie, idąc
po schodach na pierwsze piętro.
O,
moje przypuszczenia się sprawdziły.
-
Nie może być aż tak źle, jak mi mówicie - odparłam. - Ja się przynajmniej nie
mam zamiaru poddać na wstępie – dodałam, idąc wciąż krok w krok obok niego i
rozglądając się po korytarzach, co było próbą zapamiętania okolicy.
-
Życzę ci zatem powodzenia, choć... uprzedzam, jest bardzo ciężko - powiedział
jeszcze Mariusz i wskazał mi palcem na klasę, do której miałam za chwilę wejść.
Pokiwałam tylko twierdząco głową i ruszyłam w jej stronę.
Wpuszczając
młodzież do środka, widziałam ich zaciekawione spojrzenia utkwione w mojej
osobie. Podobno 3E chciała wykończyć kolejnego nauczyciela i dopisać go sobie
do listy tych, z którymi im się do tej pory udało. Wszyscy twierdzą, że jest
ona bardzo długa... Ze mną jednak nie jest tak łatwo, jak im się na pierwszy
rzut oka może wydawać. Pozory mylą, blondynki nie są głupie, a chude
dziewczynki uległe. Trafili na godnego siebie przeciwnika, niczym kosa na
kamień.
Stanęłam
na środku sali, przywitałam się z nimi i kazałam im usiąść. Ostatnia spóźniona
osoba zajęła właśnie swoje miejsce. Spokojnie lustrowałam ich wzrokiem, mimo że
ich nieodpowiedzialność i pewność siebie biła mnie w twarz od samego początku.
Położyłam dziennik na biurku, jakby z namaszczeniem, a torbę przewiesiłam przez
krzesło. Było obracane, co wywołało uśmiech na mojej twarzy.
W
sali wreszcie zapanowała cisza, zwiastująca ich oczekiwanie na to, co za chwilę
zrobię. Wzięłam więc głęboki wdech i postanowiłam zacząć.
-
Dzień dobry, nazywam się Liliana Kotorowska i od dzisiaj, mam nadzieję, że do
końca waszej nauki w tym liceum, będę was uczyć hiszpańskiego. Dzisiejszą
lekcję chciałabym przeznaczyć na poznanie się nawzajem i sprawy czysto
organizacyjne, a już od następnej zaczniemy realizować program, który
otrzymałam od waszej poprzedniej nauczycielki. Muszę przyznać, że nasłuchałam
się w pokoju nauczycielskim o was wiele, mimo że spędziłam w nim dopiero niecałe
10 minut. Boję się, co będzie jak posiedzę tam dłużej – uśmiechnęłam się do
swoich słów. - Wiedzcie, że nie były to dobre rzeczy, ale z tego co się
orientuję, raczej was to cieszy, aniżeli martwi. Ja jednak nie mam zamiaru
skapitulować na wstępie. Nie uprzedziłam się do was, mimo że wszyscy mnie
przestrzegali i spoglądali na mnie współczującymi spojrzeniami. Ja natomiast
chcę was poznać sama i mam nadzieję, że będę mogła was tylko chwalić i nie
pożałuję swojego powrotu w licealne mury, mimo że zarzekałam się, że moja noga
już w szkole średniej nie postanie. Dobrze, to tyle na wstępie, teraz sprawdzę
obecność, a później dalej porozmawiamy.
Tak
jak powiedział Mariusz, w klasie było 35 chłopaków. Od góry do dołu w dzienniku
znajdowały się same męskie nazwiska. Trochę dziwnie się czułam. Co prawda,
odkąd pamiętam wciąż miałam kontakt prawie z samą płcią przeciwną. Przecież w
Lechu kobiet prawie nie ma (z wyłączeniem rzeczniczki klubu, ale z nią to nie
mam zbyt wiele do czynienia oraz wybrankami lechitów, z którymi widuję się
tylko na imprezach). Dlatego jestem w jakimś stopniu zahartowana i mam pewne
doświadczenie. Trudno się dziwić, aby w klasie sportowej z ponadto rozszerzoną
matematyką i informatyką były dziewczyny (chyba, że jest to moje liceum i
jestem to ja). Spokojnie czytałam każde imię i nazwisko, aby go nie pomylić, i
starałam się zapamiętać twarze moich uczniów, by kojarzyć je z ich nazwiskami.
Na razie wszyscy byli dla mnie mili, grzeczni i wydawali się całkiem
sympatyczni. Byłam ciekawa, kiedy nadejdzie taki moment podczas naszej
współpracy, w którym pokażą swoje prawdziwe oblicze, tak dobrze znane w całej
szkole.
A tak w ogóle, to nie
miałam pojęcia, co mają w sobie klasy sportowe, że prawie we wszystkich
szkołach są tak negatywnie odbierane.
-
Dobrze, mniej więcej już was kojarzę, jednak wybaczcie mi, jeżeli jeszcze będę
was mylić. Jakbym źle powiedziała wasze imię, to poprawcie mnie, proszę. Dość
szybko zapamiętuję imiona, jednak w kilka minut 35-ciu nazwisk nie jestem w
stanie, mimo moich najszczerszych chęci, dlatego będę uczyć się na błędach -
ponownie się uśmiechnęłam. - Dobrze, to może najpierw powiem coś o sobie.
Wiecie już jak się nazywam i pewnie zorientowaliście się, że lubię dużo mówić.
To taka moja mała wada i będziecie się musieli do tego przyzwyczaić. Muszę wam
się przyznać, że jesteście pierwszą klasą w liceum, w której mam zaszczyt
prowadzić lekcje. Będąc na studiach raczej odbywałam praktyki w gimnazjach, w
liceach tylko się im przysłuchiwałam. Od tamtego czasu minęły już dwa lata,
więc nie trudno policzyć, ile wiosen mam na karku, zwłaszcza, że to klasa o
rozszerzonej matematyce - uśmiechnęłam się. - Skończyłam iberystykę na UAM-ie,
po czym wyjechałam do Hiszpanii, gdzie przez półtora roku mieszkałam w
Barcelonie. Wróciłam miesiąc temu i teraz oto stoję tutaj przed wami.
Oczywiście, lepiej poznamy się w praktyce, ale teorii nigdy nie za wiele.
Jestem raczej miła i sympatyczna, ale gdy ktoś mi zajdzie za skórę, mszczę się
bardzo długo i bardzo skutecznie. Nie jest to gadka na pokaz, moi znajomi mogą
wam to potwierdzić. Dlatego lepiej będzie dla was, jeżeli nie będziecie
przeginać, bo później trudno naprawić relacje ze mną. Nie myślcie sobie, że
mówię to wszystko po to, aby was wystraszyć. Chcę tylko, abyście wiedzieli
mniej więcej, jak to ze mną jest, skoro się nie znamy, a mamy ze sobą
współpracować. Ponadto nie toleruję spóźnień, które dzisiaj wam wybaczyłam z
racji nieznajomości moich zasad, ale to był ostatni raz. Nie lubię chamstwa,
brzydkich odzywek w stosunku do mnie, głupich komentarzy o blondynkach, kawały
toleruję, ale tylko te naprawdę śmieszne. Nie cierpię nie przychodzenia na
sprawdziany bez poważnego powodu. A poważnym powodem nie jest dla mnie
lenistwo, czy nie nauczenie się, tylko długa i ciężka choroba, umożliwiająca
skupienie się na teście. Katarek i kaszelek też się nie liczą. Wyznaczam na
samym początku dwa terminy, w których możecie pisać sprawdzian. Na pierwszy
mają stawiać się wszyscy, chyba, że są naprawdę chorzy, dlatego przychodzą na
drugi wraz z poprawiającymi. Sprawdziany raczej będą łatwe, chyba że nie
zasłużycie sobie na takie. Nie chcę wam psuć maturalnych świadectw, więc wy
sami tego też nie róbcie i nie zmuszajcie mnie do tak drastycznych kroków.
Raczej nie pytam, bo sama tego w szkole nie lubiłam, no chyba że ktoś przegnie
i mnie w pewnym stopniu zmusi do użycia mojej władzy pedagogicznej. Kartkówki
niezapowiedziane mogą się pojawić z trzech ostatnich lekcji. Spodziewajcie się
ich zazwyczaj po dość ważnych tematach, ale na to zwrócę wam uwagę podczas
takich lekcji. Toleruję picie na moich lekcjach, byle by nie było to nic
procentowego. Jeżeli ktoś jest bardzo głodny, może jeść, byleby tylko nie mówił
do mnie z pełną buzią. Co do komórek, wolałabym, abyście ich nie używali i
mieli schowane w plecakach czy kieszeniach, a nie na stole. Jeżeli ktoś jednak
czeka na ważny telefon, czy coś w tym stylu, niech mi to zgłosi na początku
lekcji, a pozwolę. Sama również czasem mogę mieć sytuację podbramkową i liczę,
że wy to zrozumiecie. Sprawdzianów raczej nie przekładam, ale w różnych sprawach
mogę iść wam na rękę, jednak musicie dobrze uargumentować swoją prośbę i mnie
do niej przekonać. Chyba nic więcej już nie mam wam do powiedzenia. Jak mi się
coś przypomni, to na pewno to dodam. A może wam nasuwa się jakieś pytanie?
Popatrzyłam
po twarzach w klasie. Mój bardzo długi monolog, misternie ułożony w głowie,
został wysłuchany nawet z zainteresowaniem, co skwitowałam uśmiechem
satysfakcji. Nie wiem, ile z tego zostało im w głowach, ale już niedługo
dowiedzą się, jak jest ze mną naprawdę, o to nie muszą się martwić.
Z
tego wszystkiego zaschło mi w gardle więc wzięłam do ręki wodę i upiłam kilka
łyków z butelki. Nikt się w tym czasie nie zgłosił, więc postanowiłam
kontynuować swój monolog.
-
Dobrze, widzę, że nie ma pytań. Myślałam, że jesteście bardziej wygadani, ale
nie bójcie się, sprawię, że już niedługo cała klasa będzie hablan español. Jakbyście mieli jakieś pytania,
to walcie śmiało, postaram się na nie odpowiedzieć wyczerpująco i zaspokoić
waszą ciekawość. Tymczasem powiedzcie mi, czy ktoś z was zdaje hiszpański na
maturze? - Rozejrzałam się po sali, ale nikt nie chciał sprawić mi tej
przyjemności i się zgłosić. - Szkoda, że nie, ale z tego co się orientuję do
złożenia oficjalnych deklaracji zostały wam jeszcze dwa miesiące i mam
nadzieję, że uda mi się minimum dwie osoby w klasie do tego przekonać.
Hiszpański nie jest trudny i myślę, że naprawdę warto go zdawać, ale to jest
już wasza decyzja. Ja mogę w tym miejscu was zapewnić, że gdyby ktoś się jednak
zdecydował, to może liczyć na moją pomoc.
Przerwałam,
bo zobaczyłam nieśmiało wyciągniętą w górze rękę.
-
Tak, słucham? Mógłbyś przypomnieć mi swoje imię? – zapytałam.
-
Bartek – odrzekł chłopak z przedostatniej ławki.
Uśmiechnęłam
się i pokiwałam głową w zachęcającym geście. On rozejrzał się po klasie, jakby
upewniając się, czy może się odezwać.
-
Bo nas tutaj zastanawia taka jedna sprawa… - zaczął.
-
Tak? – ponagliłam go, bo chłopak zawiesił głos w nieodpowiednim momencie.
-
…czy pani jest spokrewniona z bramkarzem Lecha, Krzysztofem Kotorowskim? –
wyrzucił z siebie, niczym nabój z procy.
Jebs.
Spodziewałam się jakiegoś pytania związanego ze szkołą, a tu takie coś. Ręce mi
opadły, a w głowie znów pojawiła się myśl, że nazwisko brata w Poznaniu działa
zawsze tak samo na ludzi, gdy je słyszą. Nigdy nie wyzbędę się spod jego sławy
w tym mieście.
Aż
musiałam usiąść na krześle z wrażenia.
-
Tak, to mój brat – zakomunikowałam tylko.
Klasa
popatrzyła na mnie jakby w zachwycie, ale też w niedowierzaniu.
-
Nie jest pani podobna – rzekł chłopak z pierwszej ławki, który chyba miał dość
nietypowe imię… Je… Je… Jeremiasz, bodajże.
Uśmiechnęłam
się, słysząc tą uwagę.
-
No, nie jestem, ale musicie mi uwierzyć na słowo.
-
To dlatego panią skądś kojarzymy! – krzyknął nagle chłopak spod okna. – Była
pani na meczu z Legią? – spytał.
-
Tak, byłam - potwierdziłam.
-
Siedziała pani obok nas! – krzyknął chłopak, siedzący obok niego.
Przyjrzałam
się tej dwójce uważniej i chyba mieli rację. To oni w trakcie meczu tak się
wydzierali, że aż mnie porwało i po chwili krzyczałam razem z nimi. Tak, to
mogli być oni.
-
Rzeczywiście, chyba was pamiętam – uśmiechnęłam się.
I
się zaczęło. Kilka wymian zdań na temat Lecha i poczułam się przez tą klasę
zaakceptowana. A nawet w pewnym stopniu otoczona ich sympatią. Z tego
wszystkiego jednak zapomniałabym o najważniejszej dziś rzeczy, tak mnie
skutecznie zagadali. Oby nie robili tak na każdej lekcji.
-
Kompletnie bym zapomniała – powiedziałam, przerywając naszą rozmowę na temat
spraw Kolejorza. – Niestety, mam dla was dość nieprzyjemną niespodziankę.
Znajomi mi mówili, że robiąc wam dziś test, mnie znielubicie i na pewno mają
rację. Ale nie wiedzą, że to jest tylko test na sprawdzenie waszych umiejętności
i na znajomość języka – dodałam szybko, widząc ich miny. - Oczywiście, dostałam
od waszej pani to, co do tej pory już zrealizowaliście i co powinniście umieć,
a co jeszcze musimy zrobić, aby zrealizować program, ale wolę sama się upewnić,
dlatego proszę was o szczere wypełnienie tego testu i nie ściąganie od siebie
nawzajem. Na podstawie jego wyników zrobię plan zajęć i przygotuję materiały,
które musimy jeszcze zrealizować. Jeżeli będziemy musieli coś powtórzyć, to
zrobimy to - mówiłam, rozdając w międzyczasie kartki. - Nie martwcie się, ocen
z tego nie będzie. Wyników też nie będę brała pod uwagę, także śmiało piszcie
to, co umiecie – dodałam na uspokojenie ich rozkojarzonych spojrzeń.
Widać
było, że nie spodziewali się, że z tematu Lecha nagle wrócimy do hiszpańskiego
i że jeszcze przed nos podstawię im kartki do wypełnienia. Ale chyba ta sprawa
nie przekreśliła w ich oczach moich szans na to, aby mnie jednak polubili.
Jestem
po pierwszej lekcji, podobno z najstraszniejszą klasą w szkole. Nazwisko,
powrót do domu, pojawienie się na meczu i znajomość Lecha mi pomogły w zdobyciu
ich sympatii, tak myślę -
takiego sms-a napisałam Wilkowi po lekcji z 3E, ponieważ przed wyjściem prosił
mnie, abym krótko zdała mu relację, jak mi idzie, żeby się nie martwił.
Później
poszło z górki. Podobnie przebiegły lekcje w każdej z klas, w których musiałam
dzisiaj być. Choć tylko ta jedna skojarzyła fakty i powiązała mnie z moim
starszym bratem, co napawało mnie szczęściem, gdyż nie musiałam znowu mierzyć
się z legendą mojego brata, tak obecną mi na każdym kroku w Poznaniu…
________________________
Pomysł
z Lilianą-nauczycielką zrodził się w mojej głowie po spędzonych dwóch
godzinach w pokoju nauczycielskim mojej szkoły i przysłuchiwaniu się
rozmowom moich (byłych już) nauczycieli.
A
tymczasem od teraz nowe powinny być częściej, bo skończyłam dziś matury
i powinnam mieć więcej czasu na pisanie. Ale to się okaże w praniu, w
końcu od dziś mam najdłuższe wakacje życia! :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz