czwartek, 31 października 2013

45. Przełom.



Spacer z Lesiem naprawdę dobrze mi zrobił. Nie dość, że pies wyhasał się na świeżym powietrzu i do wieczora mu to z pewnością wystarczy, to jeszcze mój umysł się dotlenił, dzięki czemu mogłam uporządkować sobie wszystko, co chwilę temu wydarzyło się na górze. A powrót Kuby do Poznania jest dla mnie tak wielkim zaskoczeniem, że aż sama nie wiedziałam, jak powinnam się do niego odnieść. Ta sytuacja nieźle namieszała mi w życiu, które powoli zaczynałam już sobie uporządkowywać. Przecież to właśnie teraz miałam zamiar pozbyć się z niego Huberta i to tak raz na zawsze. Przygotowywałam się psychicznie do tej rozmowy już od pewnego czasu i wiedziałam, że niedługo zdobędę się na odwagę, aby dobitnie poinformować prawnika, iż nie ma na co liczyć z mojej strony. Ale przede wszystkim postanowiłam się odkochać. Musiałam to zrobić. I to tak raz a porządnie, aby w razie powrotu Kuby w nowym sezonie do Lecha po półrocznej grze w Lechii wszystko było tak jak dawniej. Ale jak mam to zrobić, kiedy Wilk znów na co dzień będzie obok mnie? To naprawdę nie była dla mnie komfortowa sytuacja. I co z tego, że pobyt Kuby w domu może potrwać kilka dni, góra tydzień? Mimo wszystko taki zwrot akcji całkowicie pokrzyżował mi szyki. Będę musiała się przecież na każdym kroku pilnować, aby się przypadkiem nie zdradzić ze swoimi prawdziwymi uczuciami. Nie wiem, jak będzie mi to wychodzić – w końcu Krzysiek, Ivan i właśnie Kuba znają mnie na tyle, że potrafią czytać ze mnie jak z otwartej książki. Nie będę tak swobodna jak kiedyś, co może wydać się Wilkowi podejrzane. A gdy ten zwietrzy trop, to nie odpuści, już ja go znam. Na ile mi więc starczy sił do odpierania ataków, gdy Kuba zacznie wiercić mi dziurę w brzuchu z pytaniem, co się dzieje?
Naprawdę, najbliższe dni będą dla mnie jednymi z najtrudniejszych w moim życiu, wiedziałam to już teraz. A do tego jeszcze ta rozmowa, którą mamy przeprowadzić, gdy wrócę ze spaceru z Lesiem… Sama nie wiedziałam, czego powinnam się po niej spodziewać. Mimo iż usilnie się zastanawiałam nad tym, o co też może chodzić Wilkowi, wciąż nie potrafiłam się czegokolwiek domyślić. Chyba po raz pierwszy w życiu, właśnie w tym momencie, moja ciekawość nie potrafiła zwyciężyć z obawą przed tym, co też się może wydarzyć. I pewnie dlatego zamiast spieszyć się do domu, jak zwykle w takich sytuacjach, tym razem ociągałam się jak tylko mogłam…
Nie można jednak czegoś odwlekać w nieskończoność, wiadomo to nie od dziś, więc po ponad pół godzinie od wyjścia z mieszkania, ponownie otworzyłam drzwi, by tym razem wejść do środka. Mimo początku kalendarzowej wiosny, trochę zmarzłam, spacerując nad Wartą bez rękawiczek, czapki, w rozwiązanym szaliku pod szyją, wiosennej kurtce i nieocieplanych adidasach. Najwyraźniej zima wciąż nie ma zamiaru odpuścić, mimo iż praktycznie nikt jej już tutaj nie chciał.
- Już jestem! – krzyknęłam będąc w korytarzu, gdzie właśnie ściągałam z siebie kurtkę i buty, i odwieszałam smycz mojego pupila na wieszak, aby następnym razem znów jej gdzieś nie zapodziać i nie szukać potem, przetrząsając przy tym całego mieszkania, gdy ta okaże się potrzebna.
Szczerze mówiąc to już zapomniałam, jak to jest mieszkać z kimś. Naprawdę odzwyczaiłam się od obecności innych osób w tych samych metrach kwadratowych, w których i ja przebywałam na co dzień. I pewnie dlatego zdziwiłam się ogromnie, gdy zziębnięta pocierając intensywnie swoje dłonie, weszłam do kuchni z zamiarem zrobienia sobie herbaty na rozgrzanie, a ona stała już na stole w moim ulubionym kubku i parowała niezwykle zachęcająco, jakby zrobiła się na moje zawołanie.
- Pomyślałem, że będziesz tego potrzebować – powiedział Kuba, pojawiając się w kuchni dosłownie znikąd i strasząc mnie przy tym, bo kompletnie niczego nie usłyszałam, co by miało świadczyć, że się zbliża. Niby Wilk porusza się teraz w bucie stabilizującym, a mimo to zachowuje się niczym duch.
- Dziękuję – odpowiedziałam i posłałam mu uśmiech w podzięce, ogrzewając ręce na gorącym kubku herbaty.
- Jak udał się spacer? – spytał Wilk, rozsiadając przy stole i uważnie mi się przyglądając.
Stałam w tej chwili naprzeciwko niego i opierałam się o blat szafki kuchennej. To był dobry punkt obserwacyjny, dzięki któremu mogłam się mu bez skrępowania przyglądać. I właśnie przez to zastanawiałam się teraz, o co mu chodzi. Może ostatnio zrobiłam się zbytnio podejrzliwa, jednak mina Kuby ewidentnie świadczyła o tym, że owe pytanie ma drugie, ukryte dno. Znałam Wilczka na tyle, by być przekonaną, że to nie mogło znaczyć niczego innego. Przez krótką chwilę więc w pomieszczeniu panowała cisza, którą można by nawet określić jako złowrogą, gdy tak oboje taksowaliśmy się spojrzeniami, próbując domyślić się, o co drugiemu chodzi.
Boże, co się z nami stało? Kiedy nasza relacja tak diametralnie się zmieniła? I dlaczego żadne z nas niczego nie zauważyło, aby móc temu zapobiec? Czyżby to wszystko była moja wina?
- Spacer jak spacer – odpowiedziałam wyluzowana, wzruszając przy tym ramionami. – Wciąż jest trochę zimno na dworze, ale ten mały potwór – wskazałam głową na Lesia, który zadowolony z przechadzki pił właśnie wodę z miski, stojącej na podłodze w kuchni – nie pozwolił mi stać w miejscu i zamienić się w kostkę lodu.
Kuba pokiwał głową, jakby spodziewał się usłyszeć ode mnie właśnie taką odpowiedź.
- A nie spotkałaś przypadkiem swojego chłopaka? Bo cię szukał – poinformował mnie z zaciętą miną, której dawno u niego nie widziałam.
Moje oczy prawie wyszły z orbit, gdy tylko usłyszałam to zdanie. Mój umysł zaczął pracować na większych obrotach, próbując zrozumieć o czym on gada. Niestety, nic nie przychodziło mi do głowy.
- Nie bardzo rozumiem – odpowiedziałam zaskoczona po krótkiej chwili ciszy, jeszcze spokojnym tonem głosu.
Stwierdziłam bowiem, że lepiej wszystko wyjaśnić sobie bez niepotrzebnych emocji, krzyków i ironii. A ja zwłaszcza w tej ostatniej tak bardzo się lubowałam w tego typu rozmowach. I nie powiem, że łatwo mi przyszło powstrzymanie się przed zgryźliwym zapytaniem go o to, kim jest ten mój chłopak, o którym wie on, a nie ja, czyli ta potencjalna ukochana.
- Ech Lila, Lila – westchnął Kuba, jakby zrezygnowany, kręcąc głową – już nie musisz udawać, wiem wszystko. Wydało się, dzięki czemu teraz rozumiem twoje ostatnie niecodzienne zachowanie.
Zamarłam. Ale jak? Skąd? Przecież nikt nie wie, że go kocham, bo nikomu o tym nie mówiłam, więc w takim razie kto mógłby mu to powiedzieć? A nawet jeśli ktoś by się domyślał, co czuję do Wilka, w co szczerze wątpiłam, to raczej nie wiedział, że Kuba właśnie wrócił do Poznania, więc nie przyszedłby tutaj w ciągu ostatnich kilkudziesięciu minut, gdy akurat nie było mnie w mieszkaniu. To by już była zwykła złośliwość losu, w którą nie wierzyłam. Pozostała inna możliwość, która raczej także nie mieściła mi się w głowie. No, bo jakim cudem Kuba sam miałby się tego domyślić? Przecież nie byłam głupiutką, niedoświadczoną nastolatką, która zakochała się w kimś po raz pierwszy w życiu, nie całowałam więc jego zdjęcia na dobranoc, nie rysowałam serduszek obok jego imienia, nie było jakichkolwiek śladów na to, że coś się zmieniło w moich uczuciach do niego. Nie przypominałam też sobie, abym w ostatnim czasie powiedziała coś, co mogłoby naprowadzić Wilka na właściwy trop. Naprawdę nie rozumiałam już nic z tego, co Kuba do mnie mówił, nie musiałam więc nawet udawać, że nie wiem o co mu chodzi, bo przecież… tak właśnie było.
- To fajnie, że wiesz już wszystko – zironizowałam, bo już nie mogłam się przed tym powstrzymać. – Szkoda tylko, że jestem jedyną niepoinformowaną osobą w tym pomieszczeniu.
- Nie sądziłem, że jesteś tak dobrą aktorką – odpowiedział mi Wilk z kwaśną miną, wciąż stojąc przy swoim, a ja w tej chwili zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie słyszę w jego głosie pogardy. – Tak samo, jak nie sądziłem, że dasz mu drugą szansę.
- Komu miałabym ją dać, Kuba? Przecież nigdy nie wchodzę dwa razy do tej samej rzeki, powinieneś to wiedzieć – spojrzałam na niego dziwnie, mówiąc to jeszcze całkiem spokojnie. – Przestań więc może owijać w bawełnę, tylko powiedz mi prosto z mostu, o co ci chodzi, a nie bawisz się w zgadywanki – dodałam już o wiele ostrzej.
Zirytowałam się do tego stopnia jego zachowaniem, że mój spokój się ulotnił, mimo tego co sama sobie zakładałam przed tą rozmową. Nie dałam jednak rady wytrzymać we własnym postanowieniu. A to wszystko przez dziwnie zachowującego się Kubę, który bawi się ze mną w jakieś zgadywanki.
- Hubert tu był – ledwo zrozumiałam, co Wilk mi powiedział w tym momencie, a to wszystko przez jego zaciśniętą szczękę.
- No i co z tego? – zapytałam zbita z tropu, wzruszając przy tym ramionami. – Czego chciał?
Przecież ta informacja nijak się miała do naszej rozmowy. To wszystko naprawdę nie trzymało się kupy. A jakby tego było mało, zaczęłam się jeszcze zastanawiać, czego prawnik mógł ode mnie chcieć. Bo jakoś nie przypominałam sobie, abym się z nim umawiała na dzisiaj. Abym się z nim umawiała na kiedykolwiek i na cokolwiek.
- Dlaczego tak usilnie próbujesz ukryć przede mną, że do niego wróciłaś?! – krzyknął Kuba, nie mogąc już dłużej stłumić w sobie tej informacji, która go tak bardzo wzburzyła. – Zwłaszcza, że prawda wyszła na jaw!
- Ja do niego wróciłam?! Ja?! – krzyknęłam, a raczej pisnęłam, bo mój głos stał się wyższy o kilka oktaw, gdy dotarł do mnie sens jego słów. – Kto ci naopowiadał takich bzdur? – zapytałam już spokojniej, gdy odchrząknęłam, pozbywając się tym pisku niepasującego do mojej barwy głosu.
- Twój ukochany tu był i wyśpiewał mi wszystko. Myślał chyba, że już mi przekazałaś tą jakże radosną dla niego wiadomość – tłumaczył ironicznie, wbijając we mnie oskarżycielski wzrok. Gdyby spojrzenie mogło materializować się jako sztylety, Kuba właśnie przebiłby mnie nimi na wylot. – Bo mam nadzieję, że miałaś zamiar mi o tym powiedzieć?
- Nie miałam o czym ci mówić, bo nie jestem z nim i nigdy z nim nie będę. Nie wpychaj mi dziecka w brzuch, skoro go tam nie ma – syknęłam rozwścieczona, patrząc na niego oskarżycielsko. Gdybym mogła, właśnie zaczęłabym mu wzrokiem wypalać dziurę w brzuchu. – Jak w ogóle mogłeś mu uwierzyć, co? Jak mogłeś pomyśleć, że jestem taka głupia, aby po tym wszystkim, co mi zrobił, a zwłaszcza po tym, co chciał mi zrobić, mogłabym z nim znów być? – zaczęłam krążyć nerwowo po kuchni, próbując tym powstrzymać się przed zrobieniem awantury, którą usłyszałoby całe osiedle.
Bo ja naprawdę w tym momencie nie rozumiałam Kuby. Czyżby przez wyjazd do Gdańska zapomniał jaka jestem? Jakie są moje żelazne zasady, których się trzymam choćby nie wiem co? Myślałam, że zna mnie na wylot, a ten wyskakuje mi tu nagle z czymś takim! Za kogo on mnie uważa, żeby uwierzyć tej kłamliwej szui w ten stek kłamstw? Do tego jeszcze miałam tak wielką ochotę wpaść na górę i dać w pysk Hubertowi z całej siły. A że byłam w tym momencie cholernie wściekła, to miałam jej w sobie całkiem sporo. Co prawnik sobie wyobrażał, opowiadając Wilkowi takie bzdury? Co chciał przez to uzyskać?
Chodziłam w tę i z powrotem po kuchni, nie potrafiąc się uspokoić i wyklinając pod nosem na cały świat. Kim ja się otaczam? Okazuje się, że jeden nie jest wcale lepszy od drugiego.
- Ale… – Wilk się zawahał, widząc jak bardzo jestem w tej chwili wściekła i zaczynając powoli rozumieć, że to Hubert go oszukał, a nie ja – …przecież wszystko układa się w całość. Od kiedy wyjechałem do Gdańska, nasz kontakt praktycznie się urwał. Nie rozmawialiśmy ze sobą tak jak dawniej. Nawet kiedy wyjechałaś do Barcelony, częściej się kontaktowaliśmy niż ostatnio. A gdy już udawało nam się ze sobą porozmawiać, były to bardzo krótkie połączenia, a rozmowa taka, jakbyśmy znali się z miesiąc, a nie ponad osiem lat! Byłaś spięta, zastanawiałaś się nad każdym słowem, jakby nie chcąc mi o czymś powiedzieć. Czułem, że coś przede mną ukrywasz, że cię tracę… – mówił, patrząc na mnie prawie ze łzami w oczach.
Nie miałam bladego pojęcia, że Kuba tak dobrze wyczuje zmianę w moim zachowaniu i że będzie się tym zamartwiał tak bardzo… Gniew topniał we mnie z każdym kolejnym jego słowem.
- Nie mogłem tego znieść – Kuba mówił dalej, nie zwracając na nich uwagi, jakby dostał słowotoku – dlatego co rusz dzwoniłem do chłopaków i pytałem się ich, co się z tobą dzieje, aż chyba mieli mnie już dość. I wszyscy mówili mi to samo, że może i jesteś ostatnio trochę przygaszona, ale oprócz tego to zachowujesz się całkiem normalnie. Nie wierzyłem im jednak i pewnie przez to w pewnym stopniu ucieszyłem się z tej kontuzji, bo wreszcie miałem odrobinę czasu, by móc przyjechać do Poznania, do ciebie i zorientować się, co się dzieje, wyjaśnić z tobą wszystkie nasze ostatnie nieporozumienia. I gdy on tu przyszedł i powiedział mi, że jesteście razem, zrozumiałem wszystko. Zabraniał ci się ze mną kontaktować, tak? Bał się, że ci przemówię do rozsądku, że się opamiętasz i go zostawisz? Lila, powiedz mi prawdę, ja wszystko przełknę, naprawdę, tylko proszę, nie okłamuj mnie – mówił jak nakręcony, patrząc mi w oczy i czekając na moją odpowiedź.
- Tak, Hubert wciąż próbuje się do mnie zbliżyć, ale nie ma na co liczyć z mojej strony – zaczęłam, chcąc ze spokojem wytłumaczyć mu, jak to wygląda naprawdę, aby już przestał się o mnie tak niepokoić i nie dorabiał sobie niedorzecznych teorii. – Nie jestem z nim i nie będę, nawet mi to przez myśl nie przeszło. Niestety, wciąż nie mam pojęcia, jak się go pozbyć, mimo iż główkuję nad tym od dobrych kilku tygodni. Ale w tej chwili to najchętniej dałabym mu w pysk za to, że nagadał ci takich głupot. Choć… ty też powinieneś dostać w mordę za to, że mu uwierzyłeś – spojrzałam na niego ze złością.
Kuba przypatrywał mi się przez dłuższą chwilą, a potem z ulgą wypuścił powietrze z płuc.
- Przepraszam cię, Lila, naprawdę, ale kiedy tu przyszedł jak do siebie i mi powiedział, że wróciliście do siebie, wszystko ułożyło mi się w całość – mówił już uspokojony i wyluzowany. – Pomyślałem, że zaczął na ciebie wpływać, że to jego wina, że w ostatnim czasie nie kontaktujemy się ze sobą już tak często jak do tej pory. Przyjąłem od razu, że wszystko, co się ostatnio z nami dzieje, jest przez niego.
- A to nie przez niego, a przez ciebie – wypaliłam, zanim zdążyłam się ugryźć w język.
Kuba spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami. Nie spodziewał się usłyszeć z moich ust czegoś takiego. Ja sama nie spodziewałam się, że coś takiego powiem i to patrząc mu prosto w oczy.
- Przeze mnie? – spytał słabo.
Cholernie się wystraszyłam. Co ja narobiła? Nie wiedziałam teraz, gdzie powinnam podziać oczy i jak wybrnąć z tej sytuacji, w którą sama się wkopałam. Stałam jak sparaliżowana swoimi słowami i pewnie dlatego Wilk mógł powoli podejść do mnie, mimo jego aktualnych problemów z poruszaniem się. Kiedy już stanął naprzeciwko mnie, złapał mnie za brodę i zdecydowanym ruchem podniósł moją twarz tak, abym ponownie spojrzała mu w oczy. Chyba jednak nie wyczytał z nich niczego, co odpowiedziałoby mu za mnie na jego pytanie, bo zaczął drążyć temat. A z każdym jego kolejnym pytaniem mój grunt pod nogami osuwał się coraz bardziej…
 - Ale jak to, Lila? Wyjaśnił mi to, proszę – patrzył na mnie niemal błagalnie. – Co ja takiego zrobiłem? Wiesz, że nie będę umiał tego naprawić, jeśli nie będę wiedział, co robię nie tak. A przecież oboje chcemy, aby było między nami tak jak dawniej, prawda? – spytał, a ja przytaknęłam głową, jednocześnie mimowolnie zaczynając płakać. Sama nie wiedziałam, skąd mi się wzięła taka reakcja… – Nie płacz, Liluś, proszę – Wilk wystraszył się już nie na żarty. – Powiedz mi tylko, co się dzieje, a naprawimy to i wszystko będzie po staremu.
 Kuba zaczął ścierać łzy spływające mi po policzku kciukiem dłoni, którą nie trzymał mojego podbródka. Widziałam, że naprawdę się zmartwił moimi słowami, a do tego jeszcze moja reakcja go wystraszyła i zdezorientowała. W końcu ja nie płaczę z byle powodu, przynajmniej tak było do czasu, kiedy to uświadomiłam sobie, że go kocham… Ale on o tym przecież nie wiedział.
- Tego już się nie da naprawić – szepnęłam, kręcąc głową prawie niezauważalnie. – Wszystko się zmieniło i to nieodwracalnie… – głos mi się łamał.
- Lila, co się stało? Razem coś na to na pewno poradzimy. Tylko jak mam ci pomóc, nie wiedząc o co chodzi? – Kuba zaczął wiercić mi dziurę w brzuchu, a ja właśnie tego tak bardzo się obawiałam przed tą rozmową.
- Mi się już nie da pomóc – szepnęłam zrezygnowana. – Nie w tej konkretnej sprawie.
Nie panowałam już nad swoim ciałem. Nie umiałam mówić tego, co powinnam była. Moje uczucia wzięły górę nad rozsądkiem, a ja nie potrafiłam tego zmienić, mimo że to byłoby najlepszym rozwiązaniem w tej sytuacji.
- Co ty mówisz? – zdziwił się, a może nawet trochę na mnie rozzłościł. – Na pewno się da, tylko muszę wiedzieć o co chodzi. A niestety, nic mi nie przychodzi do głowy… – jęknął.
Widziałam w jego oczach, że się o mnie martwi, że jest wystraszony i zdezorientowany moim niecodziennym zachowaniem, co mnie w tej chwili strasznie rozczuliło.
- A nie pomyślałeś może, że się w tobie zakochałam? – wyznałam, patrząc mu prosto w oczy.
Na jego twarzy pojawiło się gigantyczne zdumienie, gdy tylko dotarł do niego sens moich słów. Moja mina pewnie też nie była lepsza. Dopiero w tym momencie zorientowałam się, co powiedziałam, ale było już za późno, aby temu zapobiec. Właśnie chlapnęłam coś, czego nie powinnam była. Nie usprawiedliwiało mnie nic. Nawet to, że Kuba patrzył na mnie z takim wyczekiwaniem, z taką czułością, z takim zmartwieniem. Nie powinnam się była mu dać podejść. Okazałam się być słabsza aniżeli sądziłam.
Od razu wyrwałam twarz z jego uścisku i odsunęłam się od niego, jakbym się nagle czymś oparzyła.
- Słucham? – spytał Kuba po dłuższej chwili i zrobił to tak cicho, że ledwo go usłyszałam.
Gdybym była młodsza, może udałoby mi się w jakiś sposób z tego wykpić, jednak wiedziałam, że w tym momencie zabrnęłam już za daleko, aby móc się wycofać. Nawarzyłam sobie piwa, więc sama muszę je wypić. Poza tym zwyczajnie zaczęło brakować mi sił na udawanie, że to wszystko nie jest prawdą.
- To, co słyszałeś. Kocham cię nie jak brata, nie jak przyjaciela, ale jak faceta, z którym mogłabym spędzić resztę życia – byłam zaskoczona, że w tym momencie zachowuję taki spokój w głosie i w zachowaniu.
Kuba wciąż stał w tym samym miejscu, w którym wyznałam mu miłość, jakby te słowa go sparaliżowały i patrzył na mnie wzrokiem, z którego niczego nie potrafiłam wyczytać, mimo że wydawało mi się, iż znam go na wylot. Nie miałam pojęcia, co on teraz czuje, nie umiałam go rozszyfrować. Ale gdyby jakimś cudem Kuba czuł do mnie coś podobnego, to przecież byłby w tej chwili szczęśliwy, że odwzajemniam jego uczucia, prawda? Na pewno jakoś by zareagował na moje słowa, dał mi znak, dzięki któremu domyśliłabym, że to nie jest jednostronne uczucie, a nie stał jak ten słup soli i gapił się na mnie. Ostatnia nadzieja więc we mnie umarła właśnie w tym momencie...
- Ale to nic takiego, zapomnij o tym – dodałam, nie mogąc znieść już tej ciszy między nami i wzruszając ramionami, co miało wskazywać, że to przecież nic takiego.
Chwilę później nie było mnie w kuchni. Obróciłam się na pięcie i wyszłam na balkon. Na parapecie w pokoju znalazłam jeszcze paczkę papierosów, którą nie tak dawno kupiłam w kiosku w razie, gdybym nagle ich potrzebowała. Zabrałam ją więc ze sobą, bo to był najlepszy moment, aby z niej skorzystać. Zaciągnęłam się, przypominając sobie spojrzenie Wilka, w którym, im dłużej go analizowałam, tym coraz bardziej zaczynałam dostrzegać współczucie. Nie chciałam tego. Nienawidziłam litości. Sama nie wiem, co sobie myślałam, mówiąc mu o moich uczuciach. Jak mogłam być tak słaba? Ja, Liliana Kotorowska! Nigdy nie pojmę tego, co robi ze mną stan zakochania. Zawsze przestaję wtedy myśleć logicznie i zachowuję się jak rozhisteryzowana panienka.
Stałam więc oparta o balkonową barierkę, paliłam papierosa i wyrzucałam sobie to, co przed chwilą powiedziałam. Nie przeszkadzało mi nawet zimno, które o tej porze było coraz bardziej odczuwalne, bowiem wciąż nie umiałam zrozumieć, dlaczego to zrobiłam. Czyżbym liczyła na to, że Kuba jednak odwzajemnia to, co jakiś czas temu zrodziło się we mnie? Czy byłam aż tak naiwna, żeby zniszczyć naszą relację dla jakieś nikłej nadziei, która gdzieś się tam we mnie paliła? I w tym momencie dotarło do mnie, że właśnie w tym momencie skończyła się moja przyjaźń z Kubą. I to przeze mnie – w końcu to ja wypaliłam coś, czego nie powinnam była. Bo co to jest za przyjaźń, jeśli jedno kocha drugiego? Żadna. Albo chora jakaś. Jak sobie przypomnę, że wszyscy brali nas za przykład, gdy udowadniali, że przyjaźń damsko-męska może istnieć, to mnie czarna rozpacz ogarnia. A teraz jej już nie ma. I choć rozum mówi mi, że będzie to dla mnie dobre rozwiązanie – przynajmniej łatwiej będzie mi się odkochać, serce nie umiało tego znieść. Nie wyobrażałam sobie mojej codzienności bez Kuby. A nawet jeśli mi się to udało, to przedstawiała się ona w czarnych barwach…
- Ubierz się, bo się przeziębisz. Już raz szpitalu wylądowałaś, nie chcemy, aby się to powtórzyło – usłyszałam za sobą jego głos, po czym poczułam, jak zarzuca mi na ramiona kurtkę.
A najlepsze było to, że to nie była moja kurtka, tylko jego. Włożyłam więc ręce w rękawy, skoro natrudził się i ją przyniósł, martwiąc się o mnie. Mimowolnie zaciągnęłam się ego zapachem, który od razu namieszał mi w głowie. Nie byłam nawet w stanie mu podziękować za troskę. Nie umiałam spojrzeć mu w oczy. Czułam się tak, jakbym go zdradziła. Może to głupie, ale tak właśnie było. Poza tym nie chciałam usłyszeć z jego ust, że niestety, ale on nic do mnie nie czuje i że musimy zostać tylko przyjaciółmi. Mimo iż przygotowywałam się na takie słowa, nie potrafiłam ich znieść. To było dla mnie zbyt trudne.
Zapaliłam więc drugiego papierosa, by się jakoś odstresować.
- Od jak dawna? – spytał Kuba po dłuższej chwili ciszy.
Gdybym przed chwilą nie wyznała mu miłości, pomyślałabym, że pyta się mnie o palenie.
- Czy to istotne? – westchnęłam, wzruszając ramionami i zaciągając się po raz kolejny.
- Dla mnie tak – odpowiedział Kuba i utkwił swój wzrok w moim profilu.
Czułam na sobie jego wyczekujące spojrzenie i pewnie dlatego z moich ust zaczęły wypływać słowa.
- Nie wiem, Kuba – pokręciłam głową, zastanawiając się nad tym. – To musiało się wydarzyć jakiś czas temu, jednak dopiero niedawno sobie to uświadomiłam. To chyba nasz pocałunek pod szpitalem sprawił, że zaczęłam zastanawiać się, czy traktuję cię tylko jak przyjaciela. A gdy zobaczyłam cię tam, pod stadionem w Gdańsku w objęciach Julii, wszystko do mnie dotarło – mówiłam, przenosząc w tym momencie swój wzrok na niego. – Dlatego ograniczyłam nasze kontakty do minimum. Dla naszego wspólnego dobra.
Kuba pokiwał głową, jakby spodziewał się po mnie, że właśnie tak mogę postąpić w takiej sytuacji.
- A Semir? – spytał po chwili, jakby wahając się, czy mi zadać to pytanie.
Nie spodziewałam się usłyszeć z jego ust w tym momencie wzmianki o Stiliciu. Przecież ta sprawa była już dawno za mną, nie rozumiałam więc, co Bośniak ma do rzeczy.
- Co Semir? – spytałam, prawie wypuszczając ze zdumienia z palców papierosa.
- W dzień mojej przeprowadzki wybiegłem za tobą z mieszkania i zobaczyłem cię z Semirem, jak się całujecie – wyrzucił z siebie na jednym wydechu, po czym utkwił we mnie wzrok.
Nie było to jednak oskarżycielskie spojrzenie. Bardziej zauważyłam w nim ciekawość. I nadzieję. Nie do końca rozumiałam, co się dzieje.
- A, o to ci chodzi – machnęłam ręką, mimowolnie się uśmiechając. – Semir po prostu wybrał sobie dość specyficzny sposób na zakończenie pewnego rozdziału w naszym życiu – wyjaśniłam.
- Czyli nic was nie łączy? – drążył Kuba z pewną natarczywością.
- Nic poza przyjaźnią. Nie mogłabym zrobić Asi takiego świństwa, wiedząc jak bardzo go kocha i jak on kocha ją. Poza tym oprócz sentymentu niczego nie czuję do Semira, bo kocham kogoś innego – odpowiedziałam, patrząc mu w oczy, aby nie przeszło mu przez myśl, że go próbuję oszukać. – A tak właściwie, to dlaczego o to pytasz? – spytałam zaciekawiona.
Mimo wszystko wciąż nie bardzo rozumiałam, co mój pocałunek z Semirem ma wspólnego z moim dzisiejszym wyznaniem.
- Pamiętasz dzień, kiedy wróciłem ze zgrupowania w Hiszpanii? – spytał Kuba ni stąd, ni zowąd. – Wtedy, gdy umówiliśmy się, że porozmawiamy, a ja zniknąłem na całą noc i nie dawałem znaku życia?
Przytaknęłam z wyraźną ostrożnością, bo po raz kolejny nie miałam pojęcia, co dana sprawa ma do rzeczy. Nie przerywałam mu jednak, by dopytać się go o co chodzi, bo po jego minie mogłam wywnioskować, że jest zdeterminowany, by powiedzieć mi coś ważnego, co do tej pory przede mną ukrywał.
- Pytałaś się mnie wtedy gdzie zniknąłem, co się ze mną działo, a ja nie chciałem ci niczego powiedzieć, bo nie umiałem się przed tobą przyznać, jak bardzo zabolało mnie to, że masz kogoś – wyznał mi, patrząc prosto w oczy. – Nie mogłem znieść tej świadomości, że ktoś mi cię odebrał, że ktoś mnie ubiegł. Wiedziałem, że gdy się tobie do tego przyznam, domyślisz się, że jestem w tobie zakochany. W końcu tak dobrze mnie znasz… Nie chciałem, abyś zerwała ze mną kontakty dlatego, że nic do mnie nie czujesz, bo nie wyobrażałem sobie mojej codzienności bez ciebie.
Wciąż nie bardzo wiedziałam, co się teraz dzieje. Co Kuba właśnie powiedział? Że był we mnie zakochany? I ja niczego nie zauważyłam? Jak mogłam przegapić coś takiego? A do tego ta świadomość, że Kuba mógł czuć kiedyś do mnie to samo, co ja czuję teraz do niego, nie pomagała mi w tej chwili w żaden sposób. Jak mogliśmy przegapić taką szansę?
- Myślę, że to zdarzyło się podczas naszego wyjazdu do Chorwacji. Wtedy, gdy Robert rozstał się z Anią, ja z Julią, a ty i Semir, zapaleni singlowie, robiliście wszystko, abyśmy o nich zapomnieli i zaczęli żyć od nowa. Abyśmy korzystali z wolności tak jak wy. Nie wiem co sprawiło, że moje uczucia do ciebie się zmieniły, ale myślę, że to stało się właśnie tam. Długo jednak żyłem w nieświadomości, dopiero przed twoim wyjazdem do Hiszpanii uświadomiłem sobie, że nie chcę, abyś wyjeżdżała, bo cię kocham. Że to wszystko, co w tamtym czasie dla ciebie robiłem, nie było spowodowane tylko tym, że jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele pomagają sobie w ciężkich chwilach. Chciałem ci nawet powiedzieć prawdę, ale byłaś wtedy w totalnej rozsypce po rozstaniu z Lewym i tej historii z Semirem. Nie miałem zamiaru wyjść na takiego, który ma zamiar cię pocieszyć po zerwanych zaręczynach, tak jak to wtedy planował Stilić. Postanowiłem odkochać się, skoro byłaś tyle kilometrów ode mnie, ale… tak cholernie za tobą wtedy tęskniłem, tak często o tobie myślałem, tak bardzo mi cię brakowało, że... nie umiałem tego zrobić – kręcił głową, mając łzy w oczach na wspomnienie tamtych dni. Wyglądał dokładnie tak jak ja, gdy wyznawałam mu miłość kilkanaście minut temu. – Więc kiedy wróciłaś do Polski, postanowiłem, że powalczę o ciebie. A gdy ze mną zamieszkałaś, nie posiadałem się z radości. Nawet nie wiesz, ile razy chciałem wyznać ci prawdę. Ile razy zbierałem się w sobie, aby ci powiedzieć, ale wciąż coś mi przeszkadzało, wciąż nie umiałem się na to zdobyć. A do tego bałem się, że tym wyznaniem zniszczę naszą przyjaźń. Ale wtedy, na zgrupowaniu w Hiszpanii, Semir przemówił mi do rozsądku. Kazał mi wziąć się w garść i zawalczyć o ciebie, bo ktoś sprzątnie mi cię sprzed nosa, jak się tak będę ociągał. Wróciłem więc zdeterminowany do Polski, by wreszcie powiedzieć ci prawdę, a tu zaraz po przekroczeniu progu mieszkania Asia mówi mi, że masz faceta. Załamało mnie to. Dotarło do mnie, że przegapiłem swoją szansę. Choć kiedy tego pamiętnego popołudnia wybrałaś mnie, a nie jego, wróciła mi nadzieja. Później obwiniałem się, że przez moją opieszałość wpakowałaś się w ten chory związek z tym dupkiem... – kręcił głową. – A po waszym rozstaniu chciałem trochę poczekać, choć czas mnie naglił. I pewnie przez świadomość, że za chwilę wyjadę na pół roku, że podczas mojej nieobecności znów może pojawić się jakiś Hubert, który mi cię zabierze, pocałowałem cię wtedy pod szpitalem. Miałem nadzieję, że wreszcie wyjaśnię ci wszystko, ale najpierw przeszkodził nam Semir, a potem zaczęłaś mnie unikać. A tamtego ranka nie pozwoliłaś mi nawet dojść do głosu, uznając z góry temat za zakończony. Nie miałem zamiaru odpuścić, dlatego wybiegłem za tobą, ale wtedy zobaczyłem cię z Semirem. Nawet nie wiesz, jak zdradzony się poczułem. Nie mogłem zrozumieć jak osoba, która kazała mi o ciebie walczyć, odbiera mi cię i to po raz kolejny.
Kiedy mówił to wszystko, czułam jego ból. Nie sądziłam, że tyle czasu nieświadomie go raniłam swoimi słowami i swoim zachowaniem. Nigdy nie przeszło mi to nawet przez myśl. Traktowałam go jak przyjaciela, więc zwierzałam mu się z moich uczuć do innych facetów, jednocześnie robiąc mu nadzieję, kiedy wtulałam się w niego, mówiłam mu, że jest niezastąpiony i tym podobne. I to ja miałam czelność robić z siebie cierpiętnicę, bo od jakiegoś miesiąca żyłam ze świadomością jednostronnej miłości do niego, gdy on przeżywał to samo co ja teraz, tylko że o wiele dłużej ode mnie.
- Przepraszam – szepnęłam więc, gdy to sobie uświadomiłam, obracając się w jego stronę.
Kuba miał otwarte usta, zapewne chcąc powiedzieć mi coś jeszcze, tylko mu przerwałam.
- Za co, Lila? – był naprawdę zdziwiony.
- Za to, że tyle czasu nieświadomie cię raniłam – ledwo co powiedziałam te słowa, tak bardzo w tej chwili miałam ściśnięte gardło.
- Liluś, nie masz mnie za co mnie przepraszać, naprawdę – Kuba zbliżył się do mnie i pocałował mnie w policzek w miejscu, gdzie spływała kolejna tego wieczoru łza. – To ja sam jestem sobie winny, w końcu zbyt długo czekałem, jakbym liczył na cud, zamiast wziąć sprawy w swoje ręce. Ale teraz nic już nie stoi na przeszkodzie – mówił dalej, łapiąc mnie za ręce – bym wreszcie powiedział ci prawdę. Tyle czasu czekałem na ten moment, że aż zacząłem się bać, że go przegapiłem. Nawet nie wiesz, jaką ulgę dzisiaj poczułem, że nie jest jeszcze za późno. Jaki jestem szczęśliwy, że w końcu mogę przestać ukrywać swoje uczucia do ciebie. Kocham cię, Lila. Wiem, że długo to trwało, że przez moje głupie obawy oboje tyle czasu cierpieliśmy, ale to już koniec naszej męki. Kocham cię, rozumiesz to? Boże, jak te słowa brzmią pięknie, gdy mogę powiedzieć ci je na głos, a nie tylko w myślach. Kocham cię, kocham cię, kocham cię. Boże, mam ochotę wykrzyczeć to całemu światu – zaśmiał się.
Nie wiedziałam, jak mam zareagować na to wyznanie. Nie sądziłam, że kiedykolwiek je usłyszę. Byłam w niemałym szoku, chyba wciąż nie docierało do mnie to, co się właśnie stało.
- Lila, dlaczego nic nie mówisz? I dlaczego płaczesz? – Kuba wystraszył się mojej reakcji po raz kolejny dzisiejszego popołudnia. W końcu nie tego się w tej chwili spodziewał...
- Bo nie wierzę, że to się dzieje naprawdę – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Mogę cię uszczypnąć – Kuba uśmiechnął się zawadiacko.
Moje serce w tym momencie roztapiało się niczym masło na rozgrzanej patelni. Tak bardzo kochałam ten uśmiech. Tak bardzo go kochałam. A do tego teraz wiedziałam też, że on kocha mnie.
- Lepiej będzie, jak mnie pocałujesz – uśmiechnęłam się w odpowiedzi, choć mój uśmiech nigdy nie będzie tak piękny jak jego. – No chyba, że przeszkadza ci mój nikotynowy oddech – zawahałam się, przypominając sobie o tym, że przed chwilą paliłam. I to szluga za szlugiem.
- Nic, co jest związane z tobą, mi nie przeszkadza – odpowiedział Wilczek, po czym spełnił moją prośbę.
Wtuliłam się w niego. Zawsze czułam się przy nim bezpiecznie. Zawsze wiedziałam, że mogę na niego liczyć. Teraz byłam także przekonana o tym, że jego uczucia do mnie są szczerze i prawdziwe.
W unoszeniu się ze szczęścia przeszkodziła mi jednak pewna myśl, która nagle pojawiła się w mojej głowie, przez co zapaliła w niej czerwona lampka ostrzegawcza.
- A Julia? – spytałam słabo.
Nie chciałam usłyszeć z jego ust czegoś, co zakłóci mi tą piękną chwilę, jednak nie mogłam się też oszukiwać. Dobrze wiedziałam, co widziałam wtedy w Gdańsku. Musiałam być pewna, że nic ani nikt nie stoi nam na przeszkodzie. Dokładnie tak samo, jak Kuba musiał się dowiedzieć, że mnie i Semira nic nie łączy.
- Julia? – zdziwił się Kuba. – Julia to jest przeszłość, przecież to wiesz.
- Ale widziałam was razem w Gdańsku. Nie miałam zwidów.
- Tak, nie miałaś – westchnął Kuba, zwalniając uścisk, co mi się nie spodobało. – Domyśliłem się, że jej przeprowadzka do Gdańska jest spowodowana tym, że chce mnie odzyskać, ale nie jestem na tyle głupi, aby jej znów uwierzyć, zwłaszcza po tym, co usłyszałem po naszym spotkaniu w tym mieszkaniu. Pomogłem jej tylko w urządzeniu się tam, ale zastrzegłem od razu, że nie może liczyć na coś więcej.
- Ale ona na pewno na to liczy – trwałam uparcie przy swoim.
- I co z tego? – zdziwił się Kuba, spoglądając na mnie z czułością. – Kocham tylko ciebie, ona miała już swoją szansę i ją zmarnowała. Powinienem ją nienawidzić, ale wiesz, że ja nie potrafię zbyt długo chować do nikogo urazy. Właśnie dlatego jej pomogłem. Ale niczego do niej nie czuję, rozumiesz? Tak, kocham pewną blondynkę, ale ona ma od Julii o wiele dłuższe włosy. Takie śliczne, miękkie, falowane. No i grzywkę opadającą na oczy – mówił, całując mnie w nos.
- Hm, chyba jej nie znam – zaśmiałam się uspokojona jego słowami, udając zamyśloną.
- To koniecznie musisz ją poznać – zaśmiał się Kuba. – Nazywa się Liliana Kotorowska. I kocham ją całym swoim wilczym sercem.




__________________

Można powiedzieć, że wreszcie. Czekaliśmy na ten moment przed 45 rozdziałów. A przynajmniej ja czekałam, aż w końcu będę mogła to napisać. I aż sama nie wierzę, że dotarłam do tego momentu. Mam nadzieję, że nie zepsułam tej przełomowej chwili w życiu naszej dwójki. Próbowałam wymyślić jakąś fajną nazwę dla nich, typu: Bradelina, ale nie jestem w tym dobra, bo nic mi nie przypasowało, dlatego niech pozostaną Lilą i Kubą. 

wtorek, 22 października 2013

44. Urodzinowa niespodzianka.



Wzbudzałam niemałą sensację wśród Poznaniaków, jadąc poniedziałkowego popołudnia tramwajem z pracy do domu z naręczem trzydziestu pięciu czerwonych, długich róż w rękach. Bukiet był naprawdę pokaźnych rozmiarów, zakrywał mi praktycznie całą twarz. Całe szczęście, że bimbą, jak w Poznaniu mówi się na tramwaje, nie jechało zbyt wielu pasażerów, bo jeszcze nie dotarłyby do mieszkania w jednym kawałku. W godzinach szczytu komunikacyjnego w poznańskich środkach transportu panował niesamowity tłok, mimo że wielu mieszkańców poruszało się po mieście własnymi samochodami. To nie sprzyjało przewożeniu dużych i kruchych rzeczy środkami miejskiego transportu, ja jednak miałam nadzieję, że mój bukiet nie ucierpi. Dostałam go od wychowawczej klasy z okazji moich dzisiejszych urodzin. Każda róża była od jednego z moich wychowanków. Panowie stwierdzili, że nie kupią mi ich tyle, ile mam lat, bo to byłoby nieeleganckie (w końcu kobietom wieku się nie wypomina – tak mi to wytłumaczyli), więc każdy kupi po jednym kwiatku, dzięki czemu powstanie dla mnie wielki urodzinowy bukiet. Pomysłowi są, czyż nie? I prawdziwi z nich dżentelmeni! Poza tym na wychowawczej odśpiewali mi „sto lat!” tak głośno, że chyba cała szkoła ich usłyszała (a przynajmniej pierwsze piętro budynku liceum), po czym wspólnie uraczyliśmy się tortem, który zrobił ojciec jednego z nich, cukiernik z zawodu. Byłam niesamowicie wzruszona ich gestem – prostym, ale jakże pięknym i chwytającym mnie za serce. W ciągu czterech miesięcy pokochałam tych chłopaków i to równie mocno, jak Lechitów. Naprawdę miałam w życiu szczęście, że trafiłam na takie dwie bandy pozytywnie zakręconych facetów. Aż trudno mi było teraz zmierzyć się z faktem, że za troszkę ponad miesiąc moja droga z jedną z tych zgrai się rozejdzie…
Dotarłam w końcu do mieszkania, odganiając od siebie niepokojące myśli. Jakimś cudem jedyną ręką, którą miałam wolną w tym momencie, otworzyłam wszelakiego rodzaju drzwi, stojące na mojej drodze w budynku. Przez pokaźnych rozmiarów bukiet nie widziałam wszystkiego dokładnie, dlatego prawie nadepnęłam na różę, leżącą na wycieraczce przed drzwiami wejściowymi do mieszkania. Jej obecność nie była dla mnie specjalnym zaskoczeniem (no, może jednak troszkę się zdziwiłam, że mój „cichy adorator” jest dość wytrwałym zawodnikiem…). Od zeszłej niedzieli bowiem codziennie czekały na mnie takie niespodzianki, dzięki czemu w wazonie, stojącym na kuchennym blacie, tworzył się powoli całkiem duży bukiet. Nie umywał się jednak do tego, który otrzymałam dzisiaj z rąk mojej wychowawczej klasy. Domyślałam się, że te wszystkie róże, które znajduję co dzień na wycieraczce przed moimi drzwiami, są podrzucane przez sąsiada z góry. Nawet niechcący zauważyłam, że Hubert monitoruje, co z nimi robię. Rozum podpowiadał mi więc, że powinnam je bez skrupułów wyrzucać do osiedlowego kontenera i to najlepiej na jego oczach, dając tym gestem prawnikowi jasno do zrozumienia, żeby nie robił sobie niepotrzebnych nadziei na to, że ma u mnie jeszcze jakiekolwiek szanse, ale uznawałam to za marnotrawstwo. Kwiaty były takie piękne, że aż żal było mi je niszczyć. Dlaczego to właśnie one mają cierpieć za bezmyślność ludzi? Nie byłam bohaterką seriali, która wyrzuca kwiaty do kosza, tylko dlatego, że dostała je od kogoś, od kogo nie chciała dostać. Nie umiałam tak postępować. Miałam za to zamiar inaczej wyjaśnić sobie tą sprawę z moim nie do końca takim cichym adoratorem (no, bo odkryłam, kim on jest, więc ukrywać to się nie potrafi), jednak nie chciałam zrobić tego dzisiaj i psuć sobie urodzin. Odstawiłam to na następny dzień. A może jeszcze na kolejny? Nie wiedziałam dokładnie, kiedy się zbiorę w sobie, by znów skonfrontować się z Hubertem. Zawsze też mogłam skorzystać z propozycji Kotora, choć nie sądziłam, aby ręczne wyjaśnianie sprawy cokolwiek tu poradziło. Prawnik tak łatwo nie odpuszcza, przekonałam się o tym już niejednokrotnie…
Włożyłam bukiet do wazonu (trochę mi zajęło zanim znalazłam pojemnik o odpowiednich gabarytach, bo Kuba raczej nie trzymał w mieszkaniu niczego tak dużego, aby owe kwiaty się w niego zmieściły… w końcu on takich bukietów nie dostaje, przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo) i położyć go na stole w salonie. Później dołożyłam kolejną różę do poprzednich, stojących w wazonie na kuchennym blacie, gdy rozległ się dzwonek do drzwi, uniemożliwiając mi wyobrażanie sobie mojego ponownego spotkania z ekschłopakiem. Ruszyłam w kierunku drzwi, gotowa na odwiedziny. W końcu Kotor uprzedził mnie na zeszłotygodniowym obiedzie, że dziewiętnastego marca mogę mieć istne urwanie głowy, dlatego też przygotowałam się na nalot Lechitów, jednak nie sądziłam, że panowie będą się schodzić zaraz po moim powrocie z pracy. Miałam szczerą nadzieję, że trochę im to zajmie, jednak… pomyliłam się, jak widać.
Gdy otworzyłam drzwi, zobaczyłam za nimi uśmiechniętego od ucha do ucha Krzyśka, który od razu na mój widok zaczął śpiewać „sto lat!” i tak głośno, że go chyba cała klatka schodowa usłyszała.
- No, cicho już, cicho – śmiałam się, jednocześnie próbując go jakoś uspokoić, aby nie robił niepotrzebnego zamieszania. – Wchodź.
- Zdrowia, zdrowia, zdrowia, bo to najważniejsze – zaczął Kotor, kiedy tylko przekroczył próg mieszkania – szczęścia, pomyślności, sukcesów w pracy, wielkiej i nieskończonej miłości, spełnienia marzeń, pociechy ze swojej chrześniaczki, z bratanicy, no i z brata, oczywiście – po tych słowach wypiął dumnie pierś do przodu. – Oraz wszystkiego, czego sama sobie zażyczysz, kochana siostrzyczko.
- Dziękuję – szepnęłam, tuląc się do niego, jak mała dziewczynka, gdy za oknem szalała koszmarna burza.
- Tylko mi tu nie becz, bo zaraz i ja się pobeczę. Przecież wiesz, jaki jestem wrażliwi na kobiece łzy… – zastrzegł szybko, widząc wzruszenie ściskające mnie w tym momencie za gardło. – A tu masz jeszcze taki mały drobiazg ode mnie. Mówiłaś mi kiedyś, że tego nie masz, więc mam nadzieję, że ci się spodoba.
Z pakunku, który mi wręczył, wyciągnęłam chwilę później podwójną ramkę z naszymi fotografiami. Na zdjęciu po lewej stronie miałam siedem lat. Tak, dokładnie tyle, bo to była osiemnastka Krzyśka. Stałam obok niego, o wiele mniejsza ze śmieszną czapeczką na głowie i pomagałam mu zdmuchiwać świeczki na torcie. To był taka kameralny poczęstunek w rodzinnym gronie. Pamiętam, że dwa dni po tym byłam strasznie zła na Krzyśka za to, że nie zabrał mnie ze sobą na imprezę z jego kolegami, którą rodzice wyprawili mu dzień później i o której nie miałam bladego pojęcia. Dowiedziałam się przypadkiem i byłam mocno urażona brakiem zaproszenia, zarzucając mu, że się mnie wstydzi. Bo w końcu który nastolatek chwali się swoją młodszą siostrą? Jeszcze by mu obciachu narobiła i co wtedy? Kotor jednak udobruchał mnie i to dosyć szybko, zabierając ze sobą na ognisko kilka dni po tym wydarzeniu i przedstawiając mnie na nim wszystkim swoim kolegom. Zawsze wiedział, co zrobić, abym zmiękła i mu wybaczyła. Zawsze w chwilach zwątpienia potrafił mi udowodnić, że jestem dla niego naprawdę ważna… Taki brat to skarb.
Natomiast zdjęcie po prawej stronie prezentu urodzinowego również przedstawiało nas oboje, tylko że osiemnaście lat później. Było jednym z najbardziej aktualnych fotografii, które mieliśmy, bo zostało zrobione na ostatnim Sylwestrze. Od razu było widać różnicę czasu, ale nie powiem, byliśmy troszkę podobni to tych małolatów ze zdjęcia obok. Tutaj jednak siedzieliśmy przy stole ramię w ramię i zamiast delektować się tortem, piliśmy setkę w tym samym momencie, jakbyśmy robili to na raz, dwa, trzy.
- Dziękuję – cmoknęłam go w policzek. – Postawię to w honorowym miejscu. Przyszedłeś sam? – spytałam po chwili, jednocześnie zapraszając go do środka.
- Nie, zaraz dołączy do nas Sylwia z Melą, tylko muszą jeszcze coś ważnego załatwić. Miałem przyjść z nimi, ale już nie mogłem wytrzymać, by zobaczyć twoją minę, gdy zaśpiewam ci sto lat – mówił, rozglądając się po pomieszczeniu. – Poza tym chciałem być pierwszy, ale widzę, że mi się nie udało… – odrzekł po chwili i wskazał ruchem głowy na wielgachny bukiet kwiatów, stojących na stole i prezentujących się okazale.
- No, troszkę się spóźniłeś. Moja klasa była szybsza od ciebie – zaśmiałam się, widząc jego markotną minę.
- Ach, te małolaty, nie dadzą się starszemu nawet przez chwilę pocieszyć… – mamrotał, jednak uśmiech pod nosem zdradzał go, że tak naprawdę w ogóle nie był zły z tego powodu.
Pokręciłam tylko głową z dezaprobatą, po czym podreptałam do kuchni, by wstawić wodę na kawę. Nie zdążyłam nawet nasypać fusów do kubków, bo ktoś zadzwonił do drzwi. Poszłam je więc otworzyć. Tak jak mówił przed chwilą Krzysiek, to Sylwia z Melą właśnie do nas dołączyły. Ale najlepsze było to, że nie były same. Tuż obok nogi Amelii kręcił się… mały pies z wielką kokardą przywiązaną do obroży. Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć.
- Wszystkiego najlepszego, ciociu – zaszczebiotała dziewczynka, po czym przytuliła się do mnie, nie dając mi nawet chwili czasu, bym mogła zapytać, skąd ten mały stwór się tutaj wziął. – A to jest prezent dla ciebie. Jeszcze nie ma imienia, więc możesz mu je wymyślić sama – po tych słowach, mój urodzinowy podarunek zaszczekał, jakby chciał je potwierdzić.
Spojrzałam na nie z zaskoczeniem, gdy tylko wpuściłam je do środka, żebyśmy nie stali na korytarzu na pastwę spojrzeń wścibskich sąsiadek i gdy przyjęłam bukiet tulipanów od Sylwii z jak najlepszymi życzeniami.
- Mela mówiła, że jesteś taka smutna i samotna, to teraz będziesz miała towarzystwo dwadzieścia cztery godziny na dobę – szepnął mi Kotor na ucho, wskazując brodą na psa. Nawet nie zauważyłam, kiedy pojawił się tuż obok mnie, tak bardzo byłam zaabsorbowana małym stworzeniem.
- Ale czy takiemu psu nie będzie źle się żyło w bloku? – spytałam słabo, wciąż nie mogąc wyjść z szoku.
Ci Kotorowscy to naprawdę mają pomysły! Kupili mi psa. Na urodziny. Bo jestem samotna. A raczej to oni twierdzą, że tak jest. Choć chyba mają trochę racji… Ale mimo to, jest to dość dziwny pomysł. Nie, żebym nie lubiłam zwierząt, ale jakoś nie wyobrażam sobie siebie, mieszkającą z takim małym potworem pod jednym dachem, który nie będzie dawał mi się wyspać, tylko wyganiał mnie co świt na spacer. Nie, to nie jest najlepsza wizja na przyszłość, zwłaszcza dla tak ciepłolubnego człowieka jak ja. Poza tym on na pewno urośnie i to sporo. Będzie wymagał opieki, towarzystwa i… mnóstwa jedzenia. Tak, takie coś musi jeść i pić. Nie, to chyba jednak nie było dla mnie.
- Nie, na pewno mu się tu spodoba – zapewniła mnie Sylwia.
- Poza tym odkąd pamiętam zawsze chciałaś mieć zwierzaka – dorzucił swoje trzy grosze Krzysiek.
Pokręciłam głową, bo to był cios poniżej pasa z jego strony. Prawda, zawsze marzyłam o psie albo o kocie, ale tata nigdy się na niego nie zgadzał, a w domu dziecka nie można było mieć zwierząt. Wtedy jednak byłam smarkulą i nie do końca wiedziałam, ile taki pies potrzebuje czasu, opieki i uwagi. Uklęknęłam jednak przy małym labradorze i pogłaskałam go po głowie, chcąc się do niego przyzwyczaić, bowiem z tonu głosu Kotora wywnioskowałam, że klamka praktycznie zapadła. Pies od razu wesoło zamerdał ogonem na mój gest, jakby doskonale wiedział, że mimo moich wewnętrznych oporów i tak tutaj zostanie – że od teraz to ja będę jego nową panią. Ściągnęłam mu więc tą wielką, czerwoną kokardę z szyi, żeby mu nie przeszkadzała, po czym popatrzyłam przez dłuższą chwilę w oczy.
- No dobrze, Lesio, zostajesz – oznajmiłam psu, wzdychając przy tym ciężko.
- Lesio? – spytał Kotor ze zdziwieniem.
- No co chcesz? Był Lassie, może być i Lesio. Bo to on, mam nadzieję? – zapytałam, patrząc na Kotorowskich z nadzieją.
Sylwia od razu przytaknęła głową.
- I jest całkiem nieźle wychowany, nie powinien już sikać po kątach ani nic z tych rzeczy – dodała uspokajającym tonem głosu.
- To dobrze – uśmiechnęłam się, z powrotem przenosząc całą moją uwagę na nowego pupila. – A Lesio do niego jak najbardziej pasuje. Przecież nie nazwę go Kolejorek! – zaśmiałam się z własnego pomysłu, który przyszedł mi właśnie do głowy.
- Nie, Lesio lepsze – przytaknął Kotor szybko, wciąż powstrzymując się od śmiechu.
- Śmiej się, śmiej, zobaczymy, komu będzie do śmiechu, jak ci Lesio buty obsika – burknęłam tylko urażona jego brakiem uznania dla mojej kreatywności, chwilę później zapraszając moich gości do środka na kawę i tort.
Godzinę później było nas już sześcioro, bowiem dołączyli do nas Agnieszka i Ivan. Ten drugi przytaszczył pod pachą wielki obraz z nocną panoramą Barcelony, bo jak to stwierdził – muszę mieć tu, w Polsce, choćby namiastkę tego miasta, które kocham.
- Poza tym, gdy go tylko zobaczyłem, to od razu stwierdziłem, że idealnie pasuje do tej pustej ściany u ciebie w salonie – dodał, wskazując ręką miejsce, o którym mówił, z miną prawdziwego znawcy.
I naprawdę było tak, jak twierdził Ivan. Obraz wpasował się idealnie, jakby był robiony specjalnie na to miejsce. Serb był zachwycony, że udało mu się trafić z wymiarami i że jego podarunek tak bardzo mi się spodobał. Do tego stopnia, że od razu pobiegł na dół do swojego samochodu, by z bagażnika wyciągnąć wiertarkę i wkręty i by móc go w tej chwili powiesić. Przygotowany był na wszystko. Nawet nie zdążyłam wydobyć z siebie słowa, a jego już nie było w mieszkaniu. Obraz był naprawdę piękny, ale bałam się, że Kubie nie spodoba się, iż pod jego nieobecność tak się tutaj rządzę. Bądź co bądź to wciąż było jego mieszkanie… Ivana jednak nie dało się uspokoić w tych zamiarach – musiał go zawiesić. Według niego nie było ku temu żadnych przeciwskazań.
- Kubę biorę na siebie – oznajmił mi jeszcze konspiracyjnie, kiedy stałam obok niego przed tenże ścianą i tłumaczyłam mu, że w świetle prawa to nie jest moje mieszkanie. Mówiłam do niego łagodnie, próbując mu spokojnie wyjaśnić moje racje, ponieważ Djuka trzymał w ręce wiertarkę i wyglądał z nią dosyć niebezpiecznie. – A poza tym Wilk bardzo lubił jeździć do ciebie, więc nie może mu się nie spodobać, że Barcelona przyjechała do niego – oznajmił mi.
Po tym stwierdzeniu nie miałam już żadnych argumentów przeciw i ostatecznie Serb postawił na swoim. Mogłam się tego spodziewać.
Semir z Asią i Lilką zastali nas w momencie, w którym Kotor i Ivan zawieszali tenże obraz na ścianie, a Aga co rusz na nich pokrzykiwała, że źle to robią. Z ulgą opuściłam tą trójkę i poszłam przywitać nowych gości. Od nich dostałam najnowsze zdjęcie Lilki, na którym moja mała dziewczynka leżała w łóżeczku w śpioszkach z napisem: Dla najlepszej cioci na świecie. Od razu położyłam je na komodzie w salonie, aby rzucało się w oczy wszystkim, którzy przekroczą próg mieszkania. No co, musiałam się chwalić moją chrześnicą! Poza tym Aśka wręczyła mi wielki słownik hiszpańsko-włoski w grubej oprawie. Zawsze wiedziała, że lubię poznawać nowe miejsca, języki, kultury i smaki. Dokładnie tak jak Ivan.
- Gdy się tylko nauczysz mówić po włosku, będziemy mogły ich wszystkich obgadywać do woli, bo nie zrozumieją tego, co o nich mówimy – śmiała się, gdy mi go wręczała.
Reszta towarzystwa ze śmiechem pogroziła jej w powietrzu.
- A dlaczego ty nie nauczysz się po hiszpańsku? – spytała ją Sylwia.
- Bo Ivan go zna i z mojego planu nic by nie wyszło – odrzekła pewna swoich racji Kawecka. – Bo włoskiego nie znasz? – dopytała po chwili Djurdjevica.
- Jeszcze nie, ale zawsze mogę się nauczyć – odrzekł Ivan, przyglądając się powieszonemu właśnie przez nich obrazowi, nie zajmując się zbytnio swojej uwagi sprawą z obgadywaniem.
Asia chyba miała zamiar go odwodzić od tego pomysłu, ale jedno spojrzenie Stilica i dała sobie spokój. Nie wiem, co Bośniak przekazał jej wzrokiem, ale cokolwiek to było, poskutkowało, bowiem Kawecka ugryzła się w język.
- A ode mnie masz to, co wiem, że na sto procent lubisz – rzucił Bośniak, wciskając mi do ręki mały pakunek.
A w środku była płyta z największymi hitami Muńka Staszczyka, którego uwielbiałam. I on doskonale to wiedział, bo znał mnie całkiem nieźle. W końcu przez pewien czas byliśmy kimś w rodzaju pary… Ech, stare dzieje.
O dwudziestej mój salon był już wypełniony po brzegi Lechitami, tak, że ledwo co można się było przemieszczać po pomieszczeniach, by się z kimś nie zderzyć. Natomiast komoda, parapet i szafki zapełnione były bukietami kwiatów, wszelakiego rodzaju drobiazgów związanych z Lechem (kiedyś umówiłam się z chłopakami, żebym nie dostawała w prezencie od nich koszulek z ich nazwiskiem, bo później nie wiem, którą mam założyć, gdy idę na mecz, żeby któremuś nie było przykro; i tak miałam zawsze przed meczem problem, czy założyć koszulkę z nazwiskiem Kotorowska na plecach, czy może z Djurdjević, czy z Bosacki, czy Reiss, czy może jednak Wilk), kryminałami, które pochłaniałam od zawsze w wielkich ilościach, przewodnikami po europejskich stolicach (zawsze się przydadzą – w końcu na podróże nigdy nie jest za późno) oraz płytami moich ulubionych zespołów. Chłopcy naprawdę dobrze mnie znali i wiedzieli, co lubię, a czego wręcz nie znoszę.
Tort zniknął w mgnieniu oka, tak samo jak dwa kurczaki, które piekłam wczorajszego wieczoru oraz wszelkiego rodzaju sałatki i zakąski, które przygotowałam, aby wykarmić moich wygłodniałych gości (Lechici są znani z wilczego wręcz głodu; zawsze twierdziłam, że bierze się to stąd, iż zbyt wiele czasu spędzają na świeżym powietrzu i ich głód się przez to wzmaga; i chyba coś w tym jest). Do kolacji opróżniliśmy aż dwanaście butelek wina, a na pewno było by ich więcej, gdyby nie to, że chłopaki na jutro przedpołudnie mieli zaplanowany trening. Nawet Mariusz Rumak, który objął stery Kolejorza po moim „ulubieńcu” Jose Mari Bakero, wpadł na piętnaście minut (załapał się akurat na urodzinowy tort), by złożyć mi życzenia i przy okazji przypomnieć reszcie towarzystwa, aby dzisiejszego wieczora za bardzo nie zabalowali. Obiecałam Mariuszowi, że o to zadbam, ale niezbyt musiałam ich pilnować. Chłopcy naprawdę wzięli sobie do serca słowa swojego nowego, ale starego trenera (w końcu to on pomagał trenerowi Bakero…), bo po o dwudziestej trzeciej w moim mieszkaniu zapanowała względna cisza. Tylko zmywarka pracowała na pełnych obrotach, zmywając brud ze wszystkich naczyń, które dzisiaj zostały użyte.
Wreszcie miałam chwilę, aby odpocząć i odetchnąć pełną piersią. Rozsiadłam się więc na kanapie, włączyłam płytę Queen, którą dostałam od Rafała Murawskiego, otworzyłam ostatnią butelkę wina, jaka się ostała i spojrzałam za okno w rozświetlone miasto. Lesio spał na łóżku w pokoju, który niedawno zajmowała Asia, zmęczony tymi wszystkimi pieszczotami, którymi raczyli go dzisiejszego popołudnia moi goście. Naprawdę, mój pies stał się głównym punktem odwiedzin. Przebił nawet mnie – jubilatkę, do której podobno panowie przyszli. Ale chyba najbardziej zmęczył Lesia wieczorny spacer z Kamińskim i Możdżeniem nad Wartą, bo zaraz po powrocie z niego labrador położył się na łóżku i od tamtej pory nie wyściubił nosa z pokoju. Nie wiem, co oni mu tam zrobili i chyba nawet wolałam żyć w tej błogiej niewiedzy… Tak dla własnego dobra.
Coś mnie natchnęło, by sprawdzić, czy nie dostałam jakieś wiadomości, dlatego sięgnęłam ręką po komórkę, którą od czasu powrotu do domu ze szkoły nawet nie dotknęłam i która wciąż leżała na komodzie. Nie było kiedy odbierać powiadomień, nawet ich nie słyszałam. No tak, telefon wyciszony. Mogłam się tego po sobie spodziewać. Na wyświetlaczu natomiast było kilkanaście powiadomień o nowych wiadomościach. Przejrzałam je wszystkie, uśmiechając się co chwila, gdy czytałam kolejne życzenia urodzinowe, ale tak naprawdę nie czułam jakieś spektakularnej radości. Dopiero gdy przejrzałam wszystko, zrozumiałam, dlaczego natchnęło mnie, aby sprawdzić skrzynkę odbiorczą. Chciałam dowiedzieć się, czy Kuba o mnie pamiętał. Tak, to właśnie to mnie skłoniło ku temu. Najgorsze było to, że wśród wszystkich wiadomości nie było numeru, którego chciałabym w tej chwili tak bardzo ujrzeć.
Zapomniał.
Zapomniał o mnie i o moich urodzinach. Nie mogłam w to uwierzyć, to było do niego takie niepodobne! Nawet jego współlokator, Kosa, napisał mi SMS-a z życzeniami. A skąd Kosecki mógłby wiedzieć, że urodziłam się w rocznicę powstania poznańskiego klubu, zwłaszcza, że dałabym sobie rękę uciąć, iż kibicem Lecha to on nie jest? Od Wilka, bowiem ja mu jakoś o tym nie wspominałam. A mimo tej okoliczności łagodzącej nie było żadnego sygnału od Kuby! Żadnego nieodebranego połączenia, króciutkiego SMS-a, czy czegokolwiek innego. Nic, zero, null, mimo że przetrząsnęłam wszystkie zakamarki mojego telefonu. Kiedy tylko uświadomiłam sobie, że Wilki zapomniał o mnie, moje serce przekłuł zimny sopel lodu, sprawiając mi ból nie do opisania. Rzuciłam komórką o podłogę, jakby to była jej wina, że nie dostałam jakiegokolwiek dowodu, iż o mnie myśli, po czym już z większą delikatnością odłożyłam kieliszek na bok. Wolałam w tej chwili z gwintu pociągnąć kilka łyków wina, aby zapić ból, który mimowolnie przeszył mnie od środka.
Alkohol zawsze pomaga na smutki. Teraz również tak było.
Jak on mógł zapomnieć?, zastanawiałam się. Nigdy przecież nie oczekiwałam od niego drogich prezentów, czy płomiennych wyznań, że mu na mnie zależy, jednak głupi SMS z choćby prostymi słowami: wszystkiego najlepszego, mógł wysłać. Wiele go to nie kosztowałoby. Parę groszy i sekund, by wystukać taką prostą wiadomość, która sprawiłaby, że będę szczęśliwsza. To świadczyłoby w pewnym stopniu, że jeszcze o mnie pamięta, że jeszcze wie, że gdzieś tu sobie żyję i egzystuję, że nie zapomniał o Poznaniu, o przeszłości, której byłam częścią… Nie wyobrażałam sobie Bóg wie czego. Nie mogłam i nie powinnam była. Jesteśmy przyjaciółmi i tyle. Koniec kropka. Nie w głowie mi żadne romanse. Ale czy przyjaciel nie powinien pamiętać o ważnych dniach w życiu drugiego przyjaciela? Chyba właśnie na tym polega przyjaźń, by być obok siebie w takich momentach życia. Ze strony Wilka nie doczekałam się nawet tak prostego gestu…
Nawet gdy wróciłam spod prysznica, moja komórka, która wciąż leżała tam, gdzie ją rzuciłam ze złością, pokazywała brak wiadomości. Podniosłam ją i położyłam na kuchennym blacie, przypominając sobie o obecności psa w tym mieszkaniu, po czym zrezygnowana położyłam się spać. Przez długi czas przewracałam się z boku na bok, aż w końcu alkohol zadziałał i z dziwnym uczuciem niepokoju, ściskającego mnie za serce, zasnęłam.


*


Dwa dni później nastąpił pierwszy dzień wiosny, powszechnie znany jako dzień wagarowicza. Już dawno wpadłam na pomysł, jak umilić go moim chłopakom, jednak niczego nie chciałam im zdradzić, obawiając się, że poczują się zbyt pewnie i przestaną być tak grzeczni, jacy są do tej pory. Nic się jednak w ich zachowaniu nie zmieniło, więc w środę o dziewiątej rano zamiast wysłać ich na pierwszą lekcję, którą mieli w planie, zabrałam ich na lodowisko nad Maltą. Było czynne do końca tego tygodnia, później miało zostać rozmontowane, więc chłopaki mogli się nacieszyć ostatkami zimy, która – mam nadzieję – nieprędko wróci. Spędziliśmy tam dwie godziny, mając praktycznie całe lodowisko dla siebie i zaśmiewaliśmy się w najlepsze z każdego, kto wyłożył się na mokrym, topniejącym lodzie (no cóż, nie będę ukrywać, że ja również zaliczyłam dwa upadki na tyłek…). Później przeszliśmy się trochę nad jeziorem, by ostatecznie wylądować u mnie w mieszkaniu i zjeść zamówione przeze mnie pizzy. Chłopcy siedzieli ze mną do trzynastej, a później odesłałam ich do domów, zastrzegając, że to, co robiliśmy dzisiaj, zostaje tylko między nami. Każdy nauczyciel bowiem mógł zwalniać swoją klasę z lekcji, jednak musiał mieć do tego poważny powód. Mój był, tyle że… nie był zgodny z prawdą. Miałam więc nadzieję, że chłopcy nie zawiodą mojego zaufania i nie wypaplą komuś tego, jak było naprawdę z dwudziestym pierwszym marca, bo inaczej będę miała przegwizdane.
Kiedy ostatni licealista wyszedł, w mieszkaniu znów zapanowała cisza, przerywana tylko jękami zmywarki. Bałam się, że jak tak dalej pójdzie, to nie wytrzyma takiego natężenia naczyń, używanych ostatnimi czasy przeze mnie. Niby byłam sama, ale zmywałam tyle, jakby mieszkał tu ze mną jakiś pułk wojska.
Lesio tymczasem zaczął kręcić się obok moich nóg, przypominając mi tym, że jeszcze nie byłam z nim na spacerze dzisiejszego popołudnia. Nie miałam kiedy. Rano, przed wyjściem do pracy, wyskoczyliśmy na chwilę na dwór, później Lesiem zajęli się moi wychowankowie, ale teraz nic już nie odciągało jego uwagi od wypominania mi, że mam wobec niego jakieś obowiązki. Ostatnio przez tego potwora nie miałam nawet chwili spokoju dla siebie. Nie narzekałam na niego, bo był naprawdę grzeczny jak na psy, z którymi do tej pory miałam do czynienia. Nie gryzł za bardzo mebli, butów, czy kabli, nie obsikiwał niczego, nie brudził zbytnio ani nie hałasował, nawet nie napadał na moich gości. Czasem zachowywał się tak, jakby go nie było. Jednak wciąż był i oczekiwał ode mnie uwagi.
Westchnęłam więc tylko ciężko i zaczęłam szukać smyczy, którą gdzieś rano rzuciłam i teraz nie miałam pojęcia, gdzie, gdy nagle rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Pokręciłam głową zirytowana. Naprawdę nie spodziewałam się nikogo o tej porze. Lesio chyba też nie był zbytnio zachwycony tym, że ktoś nam przeszkadza w wyjściu na spacer, ale poszedł położyć się na zimnych kafelkach w łazience, jakby wiedząc, że nie mogę nie zareagować na dzwonek.
Zdziwiłam się jeszcze mocniej, gdy w końcu po kilku dłuższych chwilach ociągania się, otworzyłam drzwi. Na wycieraczce przed wejściem do mieszkania stał Kuba. Mrugnęłam pięć razy, a on wciąż tam był. Prawdziwy i namacalny, a nie jakiś wyobrażony.
- Cześć, Lila. Spóźnione życzenia wszystkiego co najlepsze – powiedział, gdy tylko mnie ujrzał, uśmiechając się niemrawo.
Moje oczy prawie wyszły z orbit, gdy go tylko ujrzały, a teraz, gdy usłyszałam jego głos, to już w ogóle zrobiły się okrągłe jak spodki. W gardle dziwnie mi zaschło, a ręce mimowolnie zaczęły się trząś. Moje serce rwało się do niego, ale ja sama nie wiedziałam do końca, co powinnam w tej chwili zrobić. Patrzyłam więc tylko na niego szeroko otwartymi oczami, zapewne również z otwartą buzia, wyglądając jak niespełna rozumu i nie mogąc wyjść z zaskoczenia, w jakie mnie wprowadził jego niespodziewany przyjazd.
- Lila? Wszystko w porządku? – zapytał Wilk, przyglądając mi się z uwagą, kiedy nie odpowiadałam od dłuższego momentu, tylko na niego patrzyłam, jakby stało przede mną UFO.
Wystraszyłam się, że moje niecodzienne zachowanie sprawi, iż Wilk się domyśli, że coś się zmieniło w moich uczuciach do niego. I to skutecznie mnie otrzeźwiło z tego stanu.
- Tak, w jak najlepszym – uśmiechnęłam się, próbując tym gestem jakoś ukryć zakłopotanie i pokazać mu, że nie kłamię. – Wybacz, że tak od razu nieelegancko spytam, ale co ty tutaj tak właściwie robisz? – przekrzywiłam głowę w zaciekawieniu.
- To taka spóźniona niespodzianka urodzinowa, ta dam – odrzekł, uśmiechając się pod nosem. Widziałam jednak ewidentnie, że coś przede mną ukrywa. – Mogę wejść, czy będziemy rozmawiać tak w progu? – szybko zmienił temat.
- Jasne – przytaknęłam i odsunęłam się, by mógł wejść do środka.
Dopiero teraz przyjrzałam mu się uważnie i zauważyłam, że Kuba jakoś tak nienormalnie się porusza. Kuleje.
- Co ci się stało? – spytałam zmartwiona, zamykając za nim drzwi.
- A, to – machnął lekceważąco ręką, wskazując na swoją lewą nogę. – Mała kontuzja na treningu. Ale będę żył.
- Jak długo potrwa przerwa? – dopytywałam jednak, nie dając się zwieść jego żartom na temat swojego stanu zdrowia.
On zawsze to bagatelizował, ale ja nie mogłam postępować w podobny sposób.
- Dwa, może trzy tygodnie – wyjaśnił od razu, chcąc mnie uspokoić. – No i właśnie dlatego przyjechałem. Przez najbliższe dni nie będę mógł trenować, więc pomyślałem sobie, że odwiedzę mój dom, w końcu tu też mogę być rehabilitowany. A że znam tutaj dobrych lekarzy, to nie będzie z tym problemu. Pytanie tylko, czy przyjmiesz mnie pod swój dach…
- Przecież to jest wciąż twój dom.
- Ale teraz to ty go użytkujesz – no musiał postawić na swoim!
Pokręciłam głową z dezaprobatą.
- Głupio się pytasz, jasne, że możesz. A nawet powinieneś! – fuknęłam na niego.
- Pytam, bo nie wyglądasz na zachwyconą moim widokiem – wyjaśnił, choć może bardziej mi to wypomniał?
- Bo mnie zaskoczyłeś, głupku! – szturchnęłam go po przyjacielsku w bok. – Mogłeś dać znać, że przyjedziesz.
- Ale wtedy nie byłoby niespodzianki – odpowiedział z rozbrajającym uśmiechem.
Roześmiałam się. To był właśnie mój stary, dobry Kuba, za którym tak bardzo tęskniłam.
- Jak ty się tu tak właściwie dostałeś, skoro ledwo co chodzisz, co? – zapytałam, kierując się z nim do salonu. – Mam nadzieję, że nie prowadziłeś z tą nogą? – spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Nie, no coś ty – obruszył się moimi podejrzeniami. – Spakowałem tylko mały plecak, bo większość ciuchów i tak mam tutaj i zabrałem się z Jarkiem, który jechał do Wrocławia – wyjaśnił mi.
- Więc pewnie jesteś zmęczony podróżą – skwitowałam. – A może masz ochotę na omlet albo naleśnika? – spytałam po chwili, jakby mnie nagle olśniło.
- Jasne, jestem strasznie głodny – odpowiedział z tak dobrze znanym mi zawadiackim uśmiechem.
I jakby na zawołanie, zaburczało mu w brzuchu.
- Widzę, że to się nie zmieniło – zaśmiałam się. – Już idę robić, a ty się rozgość.
I już chciałam odejść w stronę kuchni, ale Kuba złapał mnie za przegub ręki.
- Poczekaj chwilę, gdzieś tu mam dla ciebie jeszcze prezent urodzinowy – mówił, szperając po plecaku. – Tylko, kurczę, nie wiem, gdzie go wsadziłem… W ogóle wybacz mi, że nie zadzwoniłem w poniedziałek… o, mam go! – krzyknął, gdy już znalazł podłużne pudełko obwiązane wstążką – …ale popołudniu wylądowałem w szpitalu na badaniach, a gdy wróciłem do domu, byłem tak zmasakrowany, że od razu zasnąłem. A następnego dnia wpadłem na pomysł, że zrobię ci niespodziankę, więc… nie dzwoniłem, bo jeszcze bym się niechcący wygadał – uśmiechnął się pod nosem.
No tak, to by było do niego bardzo podobne. A ja debilka myślałam, że zapomniał o mnie i o moich urodzinach. I się przez to upiłam, tak że następnego dnia byłam nie do życia. Głupia idiotka ze mnie.
- Proszę, to dla ciebie. Z najlepszymi życzeniami – wręczył mi podłużne pudełko.
Gdy je tylko otworzyłam, ujrzałam bilety na mecz Irlandia – Hiszpania w Gdańsku podczas tegorocznego Euro 2012. Aż pisnęłam z zachwytu, nie mogąc uwierzyć ze swojego szczęścia, po czym w przypływie emocji rzuciłam się mu na szyję.
- Dziękuję! – krzyczałam rozemocjonowana. – Ale to naprawdę dla mnie?
- No jasne, co się głupio pytasz? – zaśmiał się, łapiąc mnie w pasie i przyciskając do siebie.
- Ale jak udało ci się je zdobyć? – spytałam, odrywając się od niego i patrząc z uwielbieniem na te dwa podłużne papierki, dające mi tyle szczęścia.
Przecież wylosowanie szczęśliwców odbyło się na początku marca i nikt z moich znajomych (w tym także i ja) nie wylosował jakiegokolwiek biletu na Euro. Kuba też mi mówił, że mu się nie udało. Więc jakim cudem trzymam je teraz w dłoni?
- Mam już swoje wtyki w Gdańsku – Wilk mrugnął do mnie porozumiewawczo – a że wiem, jak bardzo tęsknisz za Hiszpanią, to postanowiłem, że zdobędę dla ciebie te bilety, choćby nie wiem co, zwłaszcza że zawsze z takim zachwytem wypowiadasz się o hiszpańskiej piłce. Na mecz z Włochami się niestety nie udało, ale mam nadzieję, że ten mecz też będzie w porządku… - spojrzał na mnie z nadzieją.
- Jak najbardziej! – krzyknęłam, nie mogąc uwierzyć, jak mógł w ogóle sądzić, iż ten prezent może mi się nie spodobać. – Oczywiście, idziesz ze mną, bo druga wejściówka jest dla ciebie – odpowiedziałam od razu.
- Miałem nadzieję, że to powiesz – zaśmiał się Kuba.
Właśnie miałam iść do kuchni, by usmażyć mu naleśniki na obiad, gdy z łazienki wypadł Lesio, przypominając o swoim istnieniu. Dopadł do Kuby, obwąchując go z każdej strony i szczekając na niego, chcąc się przywitać.
- Och, a to kto? – Kuba z widoczną rezerwą spojrzał na mojego nowego współlokatora. – Nie gryzie? – dopytywał, trzymając rękę w powietrzu, jakby zastanawiając się, czy pogłaskać psa, czy nie
- To jest urodzinowy prezent od Kotorowskich – wyjaśniłam. – A poza tym chyba swój swego nie gryzie? – zaśmiałam się.
- No, czy ja wiem? – Kuba zapytał sam siebie.
- Mówisz, że wilki się z psami nie bardzo lubią? – zdziwiłam się.
- Nie wiem, nigdy nie miałem psa – Kuba najpierw podrapał się po głowie, a potem zaczął głaskać Lesia. – Ale jest bardzo fajny. Jak się wabi? - zainteresował się.
- Lesio – odparłam, odchodząc w stronę kuchni, bo wiedziałam, że nic niepowołanego się tu już nie wydarzy.
- Nie byłabyś sobą, gdybyś nie nawiązała w jakiś sposób do Kolejorza – pokręcił głową Kuba z uśmiechem na twarzy. – Ale co też tym Kotorowskim do głowy strzeliło, żeby ci psa kupić? – dopytywał, tarmosząc Lesia za ucho.
- Mela spędzała u mnie weekend i nagadała im, że jestem smutna, no więc Kotor uznał, że pies zapewni mi towarzystwo i już nie będę tak samotna – odpowiedziałam, zanim na dobre zastanowiłam się, co mówię.
- A to prawda? – Wilk wstał z fotela i przykuśtykał do kuchni.
- Z czym? – skupiłam się, by nie przypalić naleśnika, więc nawet nie wiedziałam, o czym mówimy.
- Z tym, że czujesz się samotna? – drążył temat.
- Chyba każdy ma takie dni, no nie? – spytałam, próbując go jakoś zbyć. – Choć czasem to jest zbawienne, taka cisza i spokój… - westchnęłam.
- Lila, co się dzieje? – czułam, że na mnie patrzy. Gdyby wzrok mógł wypalać dziurę, to można by było rzucać do siebie piłkę przez okrąg w moim brzuchu.
- Nic – odrzekłam, stawiając mu talerz z obiadem pod nos i starając się być jak najbardziej normalna, by nie wzbudzić jakichkolwiek podejrzeń.
- Przecież widzę, że coś przede mną ukrywasz. O co chodzi? – spytał Kuba, nawet nie zabierając się za jedzenie.
Nie wiedziałam, gdzie podziać oczy. To pewnie to, że nie patrzę na niego, sprawiło, że mi nie uwierzył. Ja jednak nie mogłam inaczej. W mojej głowie zapanował chaos, kiedy tylko zobaczyłam go stojącego na wycieraczce przed drzwiami od mieszkania. Tak mnie zaskoczył, że nie zdążyłam się przygotować do tego, aby ukrywać swoje uczucia przed nim. I najwidoczniej nie szło mi to najlepiej.
Na całe szczęście, Lesio przypomniał o sobie, piszcząc i prosząc o spacer.
- Muszę z nim teraz wyjść – wykorzystałam ten fakt od razu. – Jeszcze dziś popołudniu z nim nie byłam na dworze, potrzebuje spaceru.
- Lila, nie wykręcaj się.
- To nie jest wykręt. Pogadamy przecież, jak wrócę, a Lesio już dłużej czekać nie powinien – oznajmiłam tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Mam nadzieję, że sobie poradzisz? – spytałam, bo czym podreptałam do przedpokoju, by założyć na nogi adidasy.
Wróciłam do kuchni, narzucając na siebie grubą bluzę i przypinając smycz do obroży Lesia.
- Jasne, o mnie się nie martw – odparł Kuba.
Po tych słowach przytaknęłam tylko i wyszłam. A tak naprawdę to uciekłam.



________________________

Internet wrócił, dodaję więc nowy. Przepraszam za taką obsuwę w czasie. I za końcówkę rozdziału, bo jest totalnie do kitu...