Nowego
Roku nie przyszło nam zbyt długo świętować (a raczej odchorowywać), zwłaszcza, że pierwszy stycznia
przypadł w niedzielę, a w poniedziałek trzeba już było wrócić do pracy. Lechici
mieli ten komfort, że zgrupowanie zaczynali dopiero w przyszłym tygodniu. Są jednak na świecie także i takie szare myszki, jak ja, które nie mają aż tak dobrze, jak poznańscy piłkarze.
- Coś ty
taka zadowolona? - spytała mnie Asia, którą zastałam w kuchni, stojącą nad
gazówką i mieszającą coś w garnku.
Właśnie
wróciłam z pierwszego dnia pracy w szkole w nowym 2012 roku. Zapach gotowanego
obiadu roznosił się po całym mieszkaniu i jeśli mam być szczera, to mimo iż żołądek przyrastał mi w tej chwili do kręgosłupa, nie znalazłabym w sobie tyle siły, aby
ugotować cokolwiek dla siebie. Dlatego dzięki ci Boże, że postawiłeś mi Kawecką
na mojej drodze!
- A co ty
tu pichcisz? - spytałam więc, zaglądając jej przez ramię.
-
Pomidorową. Kuba powinien zaraz wrócić i pewnie od razu zacznie marudzić coś o
jedzeniu, więc coś ciepłego trzeba mu dać. A ty chyba też jesteś głodna -
spojrzała na mnie, unosząc brew nad prawym okiem.
- Jak
wilk - odpowiedziałam, by po chwili zacząć się śmiać. Aśka mi zawtórowała.
Obydwie doskonale rozumiałyśmy drugie dno tego stwierdzenia, ba, każdy w Lechu go znał.
- Ale nie
odpowiedziałaś mi na moje pytanie - przypomniała sobie brunetka, gdy już się
trochę uspokoiłyśmy.
- Bo
spodziewałam się raczej pytania, dlaczego tak późno wróciłaś, a nie dlaczego
jestem zadowolona - przyznałam, siadając przy stole w
kuchni i czekając aż wreszcie przestanie burczeć mi w brzuchu..
-
Widzisz, potrafię cię jeszcze zaskoczyć! - zaśmiała się Aśka. - To co,
wyjaśnisz mi, o co chodzi? O raczej o kogo? Jakiegoś faceta? Hm? – snuła na
głos domysły.
- Tak, o
faceta, a konkretniej o 35-ciu facetów - przyznałam z uśmiechem.
- No, no,
nie sądziłam, że masz aż tak wielkie powodzenie - zachichotała. - Choć powinnam była być to tego przyzwyczajona... Ale mniejsza z tym, co im
takiego zrobiłaś? Albo oni tobie?
-
Zostałam ich wychowawczynią - oznajmiłam spokojnie, nie zwracając jakiejkolwiek uwagi na wywód Asi o moim powodzeniu wśród płci przeciwnej.
- To
możliwe? - zdziwiła się Asia.
- Jak
widać, w moim liceum wszystko jest możliwe - mruknęłam.
Miałam
już koniec lekcji na dziś. Zbierałam swoje rzeczy w pokoju nauczycielskim i pakowałam je do torby,
szykując się do wyjścia. Marzyłam w tej chwili tylko o ciepłych kapciach i
wygodnej kanapie. I o czym do jedzenia, bo od rana niczego nie miałam w ustach
tak, że teraz żołądek zaczął mi przywierać do kręgosłupa. Gdy już miałam opuścić
szkolne mury, zatrzymała mnie dyrektorka.
- Pani
Liliano, niech pani zaczeka!
- Tak?
Coś się stało? - spytałam zaskoczona, zatrzymując się gwałtownie.
- Czy
mogłaby pani wejść na następnej lekcji do klasy 3E? - spytała.
Dziwne.
Jeżeli miałabym mieć u nich zastępstwo, to raczej nie pytała by mi się o to w
tym momencie, tylko wpisałaby mi to w grafik i poinformowała o tym rano. Coś
tutaj wyraźnie nie grało.
- A po
co? Mam im zrobić w zastępstwie lekcję hiszpańskiego? - nie bardzo rozumiałam
jej pytanie.
- Nie,
nie o to chodzi - zaprzeczyła. - Po prostu, chłopcy mają do pani pewną prośbę,
a raczej, hm... – zastanowiła się chwilę nad odpowiednim doborem słów - propozycję. Byli już u mnie z
tym kilkakrotnie, aż w końcu się zgodziłam. Mam nadzieję, że i pani się zgodzi.
- Ale na
co miałabym się zgodzić? - coraz mniej z tego rozumiałam. Miałam nadzieję, że
wreszcie mi to wyjaśni, a nie będzie owijać w bawełnę.
- Nie
mogę pani powiedzieć - jednak ona tym jednym zdaniem umiejętnie zgasiła żarzący
się we mnie płomyk nadziei. - Prosili mnie, aby to oni mogli panią o to
zapytać.
- Nie bardzo rozumiem - przyznałam się.
-
Zrozumie pani za chwilę - uśmiechnęła się do mnie. - Jak już pani coś
zdecyduje, to proszę mnie o tym od razu poinformować. Niech się pani dobrze
zastanowi i do mnie przyjdzie. Jestem dziś do 15, a jeśli potrzebować będzie
pani czas do jutra, nie mam nic przeciwko temu - wyjaśniła.
- Dobrze,
ale nadal nie wiem, o co chodzi.
Kobieta
tylko ponownie posłała mi enigmatyczny uśmiech, poklepała mnie o ramieniu i nic
więcej mi nie tłumacząc, odeszła w sobie tylko znanym kierunku. Nie miałam
pojęcia, o co może im wszystkim chodzić, ale za chwilę miałam się tego
dowiedzieć. I choć nie przepadałam za takimi sytuacjami, to mogłam trochę
zaczekać, aż ktoś mi to wyjaśni.
To chyba
przez to zmęczenie i głód jestem tak dziwnie spokojna. Jak nie ja.
Do 3E nie
weszłam zaraz po dzwonku. Odczekałam trochę aż sytuacja w korytarzu się
uspokoi, po czym wzięłam swoje rzeczy i weszłam do ich klasy na lekcję
wychowawczą. 3E nie miała wychowawcy już od jakiegoś czasu i te lekcje
zazwyczaj prowadzili im wicedyrektorowie, którzy byli takimi zastępczymi
wychowawcami dla nich. Nikt bowiem nie chciał użerać się z najgorszą klasą w
szkole. Dla mnie jednak oni byli całkiem mili i sympatyczni, nie mogłabym na
nich powiedzieć złego słowa, choćbym nawet i chciała. Wszyscy nauczyciele w
szkole dziwili się, jak to zrobiłam, że w ciągu dwóch miesięcy oni jeszcze mi
niczego nie wywinęli, robiąc mi na złość i wciąż mnie słuchają. Ja też nie wiedziałam. Po prostu
byłam sobą.
Weszłam
do klasy, w której momentalnie zrobiło się cicho, a na twarzach chłopaków
zauważyłam napięcie. Dziwne, tak tylko potrafiłam skomentować to ich niecodzienne
zachowanie. Położyłam swoją torbę na krześle przy biurku, a po chwili
zauważyłam leżące na blacie Tofifee. Spojrzałam po nich.
- Nie
wiem, o co chodzi, ale mam nadzieję, że ktoś mi to wreszcie wyjaśni. Nie lubię
żyć w takiej niewiedzy - powiedziałam nad wyraz spokojnie, jak na mnie.
-
Oczywiście - od razu z krzesła zerwał się Dawid, przewodniczący klasy. Najbardziej z nich
wszystkich wygadany. Właściwy człowiek na właściwym miejscu. - Już pani to
tłumaczymy. Tofifee to w ramach podziękowania, że na koniec semestru zajęła się
pani naszym dziennikiem i tymi wszystkimi rzeczami, które powinien zrobić
wychowawca, a którego my nie mamy. Jesteśmy pani za to naprawdę wdzięczni.
- Nie ma
o czym mówić - powiedziałam, bo taka była prawda.
Zawsze
miałam jakieś zaciągi do papierkowej roboty, rozliczeń i tego typu spraw. Może
dlatego Krzysiek chciał mnie wysłać do liceum na profil matematyczny, a nie
sportowy?
- Ależ
jest, ale nie będziemy się teraz o to sprzeczać - uśmiechnął się do mnie. -
Mówię to w imieniu całej klasy, naprawdę całej klasy, ponieważ wszyscy w tej
sprawie jesteśmy jednomyślni. Otóż, kilkakrotnie byłem u pani dyrektor z prośbą,
aby to właśnie pani została naszą wychowawczynią na te ostatnie miesiące
szkoły. Ostatnio stwierdziliśmy, że wychowawca jednak jest nam potrzebny i że
pani idealnie się do tego nadaje. W końcu, udało nam się ubłagać panią dyrektor.
Decyzja teraz leży tylko i wyłącznie w pani rękach. My ze swojej strony
naprawdę bardzo chcielibyśmy, aby się pani zgodziła.
Czegoś
takiego się nie spodziewałam. Bardzo ich lubiłam i myślę, że świetnie się ze
sobą dogadywaliśmy, fajnie nam się razem współpracuje, ale takiego wyróżnienia z ich strony nigdy
w życiu się nie spodziewałam, zwłaszcza, że praca w szkole jest tylko dla mnie
takim przejściowym etapem. W końcu, jestem tu tylko na półroczne zastępstwo, a
po nim nigdy nie wiadomo, gdzie mnie poniesie.
- Chcecie
abym została waszą wychowawczynią? - spytałam, jakby się upewniając, że dobrze
zrozumiałam ich intencje. Oni wszyscy, jak jeden mąż, pokiwali twierdząco
głowami. Byli dziwnie zgodni ze sobą, aż musiałam usiąść z wrażenia. - Ale...
dlaczego?
- Bo pani
jako nieliczna nas rozumie. Po prostu - powiedział Dawid.
Po tych
słowach w klasie zapanowała totalna cisza. Byłoby słychać brzęczenie muchy,
gdyby tylko teraz wleciała do środka. Ale była zima, much nie razie nie ma. Wszyscy
wyczekiwali mojej decyzji. Dawid usiadł na swoim krześle, reszta spoglądała na
mnie wyczekująco. Poprosiłam ich o chwilę spokoju do namysłu, choć nie
musiałam. Spokój był i bez mojej prośby. Usiadłam po turecku i zaczęłam się
okręcać na obrotowym krześle. Chyba nawet już w tym momencie wiedziałam, że się
na to zgodzę. Zawsze lubiłam wyzwania, a taka funkcja z pewnością się pod to
zaliczała. Do tego ostatnie zdanie wypowiedziane przez Dawida mnie przekonało.
Było proste, ale jakie trafne. Musiałam jednak utwierdzić się w przekonaniu,
czy naprawdę dobrze zrobię.
Dużo czasu
mi to jednak nie zajęło. Wstałam więc pospiesznie ze swojego miejsca, aby dostać się do
gabinetu pani dyrektor jak najszybciej i ją poinformować o swojej decyzji. Gdy weszłam do
środka, wszystko wyglądało tak, jakby ona na mnie czekała, wiedząc,że właśnie
w tej chwili do niej przyjdę.
- Sądzę,
że już pani wie? - przywitała mnie z uśmiechem, siedząc w swoim fotelu za
wielkim biurkiem.
- Czy
sądzi pani, że to naprawdę dobry pomysł? - spytałam, chcąc się upewnić w swoim
postanowieniu.
- Nie
wiem, co pani w sobie ma, ale oni naprawdę pani słuchają, skoczyliby wręcz za
panią w ogień. Nie mam pojęcia, jak to pani zrobiła, ale nikt inny nie potrafił
nad nimi tak zapanować. Pani się udało, więc myślę, że to naprawdę dobry
pomysł. Może choć te ostatnie pół roku będzie spokojniejsze w ich wydaniu - roześmiała
się. - Oczywiście, jeśli się pani zgodzi...
- Wydaje
mi się, że pani już doskonale zna moją odpowiedź - uśmiechnęłam się.
- Ma pani
rację i nawet nie wie pani, jak się cieszę. Może wreszcie ktoś nad nimi
zapanuje.
- Nie
wiem, czy mam aż tak wielki potencjał - zaśmiałam się.
- A oni
już wiedzą? - zainteresowała się.
- Nie,
jeszcze nie.
-
Zostawiła ich pani w takiej niepewności? - Pokiwałam głową. - To niech już pani
idzie im powiedzieć, bo jeszcze im coś głupiego do głowy strzeli i nici ze
spokojnego ostatniego półrocza w ich wydaniu - zaśmiała się i wygoniła mnie z
gabinetu.
Weszłam
po kilku minutach do klasy. Momentalnie w niej zapanowała cisza, mimo że przed
chwilą hałas z pomieszczenia było słychać na drugim końcu korytarza. Jako, że
bardzo lubię utrzymywać innych ludzi w niepewności, spokojnie podeszłam do
biurka, usiadłam, rozejrzałam się po klasie, okręciłam dookoła na krześle
obrotowym, po czym wstałam z niego i wciąż nic nie mówiąc, podeszłam do tablicy
i napisałam ciąg 9-ciu cyfr. Obróciłam się i doskonale zauważyłam, że chłopaki
nie wiedzą, co się dookoła nich w tej chwili dzieje. Uśmiechnęłam się pod nosem,
widząc to zjawisko.
- To jest
mój numer telefonu - zaczęłam. - Możecie do mnie dzwonić o każdej porze dnia i
nocy, gdy będziecie mieli jakiś problem niecierpiący zwłoki i o którym
będziecie chcieli ze mną porozmawiać. Zaraz puszczę po klasie kartkę, na której
prosiłabym, abyście wpisali mi swoje numery telefonów, żebym wiedziała, kto do
mnie dzwoni czy pisze. Jakoś nie przepadam za odbieraniem połączeń od
nieznajomych - uśmiechnęłam się. - Myślę, że będę musiała zrobić też jakąś
wywiadówkę, aby zapoznać się z waszymi rodzicami. No i wypadałoby zorganizować
jakieś spotkanie integracyjne, co wy na to? Może łyżwy?
I tym
dałam im do zrozumienia, że się zgodziłam na ich propozycję.
- Chyba
będę musiał ich poznać - powiedział nagle Kuba, kiedy skończyłam im streszczać,
jak to się stało, że mam teraz pod swoimi skrzydłami 35-ciu wychowanków.
Jeżeli
mam być szczera, to nawet nie zauważyłam, kiedy i jak Wilczek znalazł się w
kuchni. Tak byłam zaabsorbowana opowiadaniem Asi tej historii, że nie zorientowałam
się, kiedy wrócił od Semira. Czyżby miał aż tak wyczulony węch, że wyczuł zupę
pomidorową tyle kilometrów od domu?
- A
dlaczego chcesz to zrobić? – spytałam go, oczywiście nie dając mu do
zrozumienia, że nie zauważyłam, kiedy wrócił. Po co kolejny raz mam się przed
nim tłumaczyć, aby się na mnie nie obrażał?
- Jeśli
mam być szczery, to nie podobają mi się – mruknął Wilk. - Muszę im dać jasno do
zrozumienia, że my tak łatwo nie pozwolimy im cię nam odebrać.
- A kto
tu mówi o jakimkolwiek odbieraniu? - zdziwiłam się.
-
Zaczniesz spędzać z nimi więcej czasu niż z nami, a w ostateczności o nas
zapomnisz. I tyle będziemy cię widzieli - powiedział z miną zbitego psa.
- Nie
masz się czym martwić, o was nie da się zapomnieć - zaśmiałam się. - Sami wciąż
mi się o sobie przypominacie. Nie zapominaj, że mieszkam z takim jednym Lechitą,
kolejny jest moim bratem, następny przyjacielem, a cała reszta rodziną. A innej
rodziny niż wy nie mam.
Kuba
pokiwał głową, jednak chyba nie był do końca uspokojony moimi słowami.
- To
tylko pół roku - powiedziałam, obejmując go. - was znam o wiele, wiele dłużej. A
im nie mogłam odmówić, skoro mnie tak ładnie prosili. Wiesz, że mam czasem zbyt
miękkie serduszko – tłumaczyłam. - No dalej, rozchmurz tą swoją zakwaszoną mordkę!
Nie lubię, jak masz taką minę...
Kuba
uśmiechnął się na widok mojej proszącej miny, choć doskonale zauważyłam, że
przez dłuższy czas walczył z tym grymasem, abym się trochę potrudziła, zanim poprawi
mu się humor, jednoznacznie dając tym mi do zrozumienia, że przekonało go moje wyjaśnienie.
- No... nie
powiem, trochę mnie uspokoiłaś – powiedział, jakby z ociąganiem. - Ale i tak
będę miał ich na oku – zastrzegł jeszcze, po czym zaczął jeść zupę pomidorową,
którą w międzyczasie postawiła na stole Asia tuż przed naszymi nosami.
__________________________
Przeprowadzki są strasznie trudne, zwłaszcza,
jeśli 5 razy się sprawdza, czy nie ma gdzieś jakiegoś błędu (działałam w myśl zasady - przezorny
zawsze ubezpieczony). Przenoszenie 17-stu rozdziałów zajęło mi wiele czasu, ale
w niecałe 2 tygodnie udało mi się wszystko jako-tako ogarnąć. I dlatego pojawia
się 18-sty, a zapewne w niedługim czasie przeczytacie 19-sty. I myślę, że już ruszymy ze
Siestą z kopyta, bo jak na razie fabuła ciągnie się jak flaki z olejem.
Doskonale to wiem i przyznam się wam, że myślałam, iż pójdzie mi szybciej, ale
na razie nie bardzo mi to wychodzi. Ale jako autor muszę najpierw ułożyć moim
bohaterom życie, aby móc w nim tak po prostu epicko namieszać. Dlatego też taki rozdział z serii "o niczym".
No co Ty, przecież ten rozdział wcale nie jest o niczym! Mnie się tam on bardzo podoba, głównie ze względu na pedagogiczne wyzwanie Lili. ;D Bardzo, ale to bardzo jestem ciekawa, jak Kotorowska sobie poradzi w roli wychowawczyni. Jest niestandardowa (co już zresztą zdążyła zaprezentować), więc jedno wiem na pewno - nudno i konwencjonalnie nie będzie! "Podoba mnie się", jakby to rzekł klasyk, szczególnie niezdolny do zwerbalizowania sposób, w jaki L. ujarzmiła niepokorną, rozbrykaną 3E. Ale coś chyba faceci z klasy (albo: z klasą) wyczuli, że z Lechitką łatwo im nie pójdzie, więc postanowili ograniczyć swoje standardowe wygłupy, by czasem nie sprowokować jej do dekapitacji, defenestracji albo innej -acji. ;D Na zakończenie standardowo: Wilk <3 <3 pozdrowienia! cmok! cmok!
OdpowiedzUsuńPS Zauważ, że przeniosłam blog z onetu na blogspot. O nowości poinformuję Cię w stosownym czasie, lecz wiedz, że zamierzam wklepać ją już wkrótce! Bądź zatem czujna! ;D ;** ;**
http://love--is--the--reason.blogspot.com/ --> nowość u Edith! i nowy adres bloga w nowej odsłonie! ;D
OdpowiedzUsuńPS powyżej był perfidny spam. jakby ten był mniej perfidny. ha! ;D
PS byłaś czujna prawie 50 minut? ;DD