środa, 1 sierpnia 2012

17. Niebiesko-biała noc sylwestrowa.

- Lila, tylko się nie denerwuj - usłyszałam spanikowany głos Wilka, dochodzący z salonu.
Wyściubiłam nos z łazienki, w której właśnie czesałam i malowałam Aśkę. Mieliśmy jeszcze ponad godzinę do imprezy sylwestrowej, ale znając tempo naszych przygotowań, to i tak się spóźnimy.
- Ile razy ci mówiłam, że jak rzucasz do mnie takim tekstem, to od razu podnosi mi się ciśnienie? - spytałam zirytowana. - Co się tym razem stało?
- Ja wiem, że się tyle męczyłaś i w ogóle, ale... pogniotła się, no - podstawił mi pod nos swoją koszulę z miną, mówiącą coś w rodzaju: "to nie moja wina, że ta koszula jest głupia i ciągle się gniecie".
Westchnęłam przeciągle. Już dwa razy dzisiejszego wieczoru mu ją prasowałam. Powoli miałam dosyć tego sylwestra, zanim ten się na dobre zaczął. Zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę nie lepiej byłoby zostać w domu i położyć się spać, nie czekając w ogóle na dwunastą.
Starzeję się! O nie, nie mogę do tego dopuścić!
- Połóż ją na desce, to jak skończę malować Asię, to ci ją wyprasuję - powiedziałam ze zrezygnowaniem. - Znowu - dodałam jeszcze z dobrze słyszalnym wyrzutem.
- Jesteś cudowna! - zaszczebiotał Wilczek, całując mnie w międzyczasie po rękach.
Już nic na to nie odpowiedziałam, tylko zniknęłam z powrotem w łazienkowych czeluściach.
Pół godziny później Aśka i Kuba byli już gotowi, aby podbić salony Henriqueza, tylko ja jak zwykle pozostawałam w proszku. Zniknęłam więc w łazience, chcąc jak najszybciej się przygotować, abyśmy jednak zdążyli na wyznaczoną godzinę. Kawecka w tym czasie miała pilnować Wilczka, aby ten znowu nie pogniótł świeżo wyprasowanej przeze mnie koszuli albo, co gorsza, jej czymś nie upaćkał. Bo mimo że Wilk idzie właśnie na sylwestra, to bez wzięcia czegoś do ust przed imprezą by się nie obył. Cały Kuba.
- Ivan nie będzie tym zachwycony - powiedziała Asia, gdy kilkanaście minut później wyszłam z łazienki gotowa na imprezę.
Miała rację. Wybrałam czarną sukienkę, z czego Djuka z pewnością się nie ucieszy. W końcu, według niego, wyglądam w niej blado. Ale jestem zbyt uparta i złośliwa, aby mając taką możliwość, nie skorzystać z niej i się mu nie sprzeciwić. Wredne ze mnie stworzonko, ale taka już moja natura. Z nią raczej nikt nie wygra. Przynajmniej do tej pory nikomu się nie udało...
- Ale gdy cię ujrzy, to oniemieje z zachwytu. Jak ja - dodał Kuba.
Wyraźnie było słychać, że ostatnio dużo czasu przebywa w towarzystwie Semira, bo zaczyna prawić komplementy w jego stylu. A ja w tej chwili nie wyglądałam jakoś specjalnie pięknie. Makijażu zazwyczaj nie robię, więc teraz też z nim nie przesadzałam. Włosy, które zazwyczaj mam falowane, wyjątkowo potraktowałam lokówką, aby były mocno kręcone, po czym upięłam je w wysoki kok, pozostawiając kilka kosmyków opadających mi na twarz. Oprócz malutkich kolczyków w uszach, nie miałam na sobie żadnej innej biżuterii, bo cekiny na sukience zdecydowanie wystarczały ze świecidełek.
- Przestań Kubuś - zarumieniłam się lekko przez jego słowa.
On tylko uśmiechnął się do mnie zawadiacko i od razu zmienił temat, abym poczuła się lepiej. Boże, jak on mnie dobrze zna...
- To co, moje panie? - spytał więc Wilczek, nadstawiając swoje ramiona z obydwu stron. - Idziemy?
- Oczywiście - obydwie ukłoniłyśmy się przed nim lekko i po chwili zadowoleni w trójkę wyszliśmy z mieszkania.


*


- Znowu czuję się przy tobie jak krasnal - marudził Kuba, gdy staliśmy przed drzwiami domu Luisa.
Wilk nie należał do wysokich facetów. Miał 177 cm wzrostu. Ja natomiast miałam na nogach 10-centymetrowe szpilki, co przy moim wzroście 163 cm sprawiało, że byłam mu prawie równa. Podobno też, jak na swój wzrost, mam bardzo długie nogi, które w szpilkach jeszcze bardziej mnie wydłużają. To nie jest moja teza, tylko otoczenia, tak dla jasności mówię.
- Nie marudź tyle, mogłam założyć jeszcze wyższe - powiedziałam tylko.
Kuba pokręcił głową, ale się zamknął. On zawsze miał dziwną fobię na punkcie swojego wzrostu. Wciąż narzekał, że nigdy nie znajdzie sobie dziewczyny, bo musiałby chodzić na szczudłach, aby przy niej nie wyglądać śmiesznie. Natomiast ja uważałam, że jest tyle niskich kobiet na świecie, że jedna z nich na pewno by z nim wytrzymała i do niego pasowała. Ale on i tak wie swoje, nie przegada się mu, więc lepiej nie próbować.
- Lila, Kuba, jak miło mi was widzieć! – rozmowę przerwał nam Luis, który jak na gospodarza przystało, otworzył nam drzwi i zaprosił do środka.
- Luis, poznaj moją przyjaciółkę, Asię. Asia to jest Luis - przedstawiłam ich sobie, gdy tylko skończyliśmy standardowe uprzejmości na wejściu.
- Bardzo miło mi się poznać. Wszyscy wyglądacie pięknie – powiedział Panamczyk, po czym zademonstrował nam swoje białe zęby w szerokim uśmiechu.
- Pewnie już wszyscy są? - spytałam, ściągając płaszcz i próbując dostrzec resztę towarzystwa za plecami Luisa. Z marnym skutkiem.
- Tak, ale podejrzewaliśmy, że będziecie jednymi z ostatnich - roześmiał się Henriquez. - Choć Semira i tak nie przebijecie...
- Jeszcze go nie ma? - spytał Wilk, rozglądając się dookoła.
- To normalne - powiedziałam, a Luis zrobił dokładnie to samo w tym samym momencie.
Po chwili śmialiśmy się z naszej zgodności. Aż musiałam uwiesić się na ramieniu Panamczyka, aby nie upaść, takiego ataku śmiechu dostałam. I to z byle czego.
- A ja się zastanawiałam, kto to mi mojego mężczyznę podrywa, a to ty, Lila - uśmiechnęła się Marta, całując mnie w policzek na powitanie.
- Gdybyś go zaciągnęła w końcu przed ołtarz, nie musiałabyś się o to martwić - odbiłam szybko piłeczkę, wciąż nie mogąc powstrzymać się od wesołego grymasu na twarzy.
- Pracuję nad tym - rzuciła mi tylko Marta przez ramię, witając się z Kubą.
- A to moja osoba towarzysząca, moja przyjaciółka, Asia - przedstawiłam Kawecką, gdy tylko spoczął na niej wzrok gospodyni.
- Miło mi cię poznać - uśmiechnęła się przyszła pani Henriquez - choć sądziłam, że to będzie ktoś inny. Pewnie bardziej posądziłabym cię o to, że przyszłaś z Kubą...
- A bo to trochę tak jest - roześmiał się Wilk.
- Tak właściwie to przyszliśmy w trójkę - dodałam.
- Czwórkę - poprawił mnie szybko Kuba.
- No tak, w czwórkę. I nie możemy się zdecydować, kto jest kogo partnerem. Asia moim, dziecko Kuby, czy na odwrót - wyjaśniłam. – Bo jeśli to będzie chłopiec, to przyszedł ze mną, a Kuba z Asią. Jeśli natomiast dziewczynka, to przyszła z Kubą, a ja… no cóż, a ja będę musiała zostać homoseksualistką.
Wszyscy rozpromienili się na ten wywód. Nawet Asia się rozluźniła. Ona nigdy nie lubiła poznawać nowych ludzi, a teraz musiała się do tego przyzwyczaić. W końcu, jeszcze wiele nowych twarzy przed nią, a bez tego w moim świecie się nie obędziemy.
- Ohoho, Lila, z drugiej nadciągają kłopoty - szepnął do mnie Wilk, szturchając mnie jeszcze porozumiewawczo w bok.
No tak, nadchodził stamtąd Ivan. Już z daleka zorientowałam się, że nie był zadowolony, bo nie ubrałam złotej sukienki. Ale znał mnie przecież, więc mógł się spodziewać, że i tak postawię na swoim. I że zrobię mu tym na złość...
Chwilę później wraz z Agnieszką byli już obok nas.
- A mogłem się założyć, że będzie czarna! - wykrzyknął Ivan w moim kierunku zamiast normalnego powitania. - Ty mój uparciuchu, czy ty kiedykolwiek mnie posłuchasz? - dodał, gdy tylko się ze mną witał.
- Zobaczę, co da się zrobić - zachichotałam.
- A to Ivan nie patronował wyborowi twojej sukienki? - zdziwiła się Marta, która doskonale wie, jak on mnie tym katuje. Tylko jakoś specjalnie mi nie współczuje... 

Kurde, jakoś nikt mi nie współczuje z tego powodu!
- Nie, nie - zaprzeczył szybko Serb. - Lilii wybrałem dwie, ta jednak nie jest moją ulubioną. Ale mogłem się spodziewać, że moich rad nie posłuchasz... - dodał markotnie zwracając się bezpośrednio do mnie.
Westchnęłam. Grał mi na poczuciu winy, spryciarz jeden!
- Nie martw się, złotą też wykorzystam. I zrobię sobie wtedy mnóstwo zdjęć, które podpiszę: stylistą, Ivan Djurdjević, wszelkie prawa zastrzeżone - zachichotałam.
- Trzymam cię za słowo, maleńka - rzucił jeszcze Djuka, czochrając mnie po głowie, co doprowadziło mnie do złości.
Zanim jednak wybuchnęłam, gospodyni weszła mi w słowo.
- Ale co my tak rozprawiamy w korytarzu? Zapraszam na salony! - zachichotała i zaciągnęła nas do środka.
A tam towarzystwo już się niesamowicie bawiło. Na parkiecie tańczyły roześmiane pary, przy stolikach siedzieli inni uśmiechnięci towarzysze, a nawet niektórzy już zaglądali do barku z napojami procentowymi. A to dopiero był początek imprezy! Jak tak dalej pójdzie, to będzie trzeba ich rano zbierać z podłogi. Luis będzie miał naprawdę dużo roboty. Oby ktoś jeszcze ostał się trzeźwym, bo sam sobie z nimi na pewno nie poradzi. Ja mu w tym nie pomogę. Mam inne plany na dzisiejszą noc.
- Zajęliśmy wam miejsca obok nas - poinformował nas Ivan i zaprowadził na drugi koniec salonu do stolika.
A tam obok Ivana i Agnieszki, siedział Dimitrije z Sanją i Jasmin z Laurą. My mieliśmy usiąść naprzeciwko nich. Kubę wzięłyśmy w środek, z czego sam zainteresowany był niezmiernie zadowolony. Choć tylko przez chwilę, bo później całą swoją uwagę przeniósł na półmiski z jedzeniem, co było do przewidzenia. Choć... czy wam nie zrobiłoby się odrobinkę przykro, gdyby facet darzył większym zainteresowaniem jedzenie, aniżeli kobiety siedzące obok niego?
- Przepraszam, mogę się do was dosiąść? - spytał Semir, który pojawił się obok nas kilka minut później, wskazując na puste miejsce obok Aśki. 

W tym czasie my już zdążyliśmy się zapoznać i wymienić ze sobą wszystkie możliwe uprzejmości.
- Jasne, siadaj - powiedział Ivan, który rozdzielał miejsca przy stoliku. - A, wy się jeszcze nie znacie. Asia, przyjaciółka Lilki, Semir, nasz drużynowy playboy - oho, z tego wszystkiego nawet wyręczył mnie w przedstawianiu ich sobie.
- Och, bez przesady – Bośniak roześmiał się na słowa Ivana, a po chwili całował już Aśkę po rękach, mówiąc: - Miło mi poznać piękną przyjaciółkę pięknej Lilki.
- A nie mówiłam, że to czaruś jakich mało? – zachichotałam, mówiąc do Aśki, zwracając tym jednak uwagę Bośniaka na swoją osobę.
- A ty jak zwykle przesadzasz. - Bośniak znów machnął ręką na to, co ktoś o nim przed chwilą powiedział, a po chwili przywitał się ze mną. - Pięknie wyglądasz - rzucił. - Nie, źle to ująłem. Prze-pię-knie – sylabizował, chcąc chyba zaakcentować to słowo.
- Dziękuję, choć Ivan uważa, że wyglądam w czerni zbyt blado - rzuciłam, spoglądając wymownie na Serba.
- Nie masz racji, Djuka - od razu powiedział do niego Bośniak. Brał moją stronę, wow! - Wyglądasz w czerni szałowo. Tak drapieżnie, mrau - zamruczał, spoglądając na mnie.
Zachichotałam jak idiotka. Może i dobrze znałam chwyty Semira, ale jednak trudno nie zareagować na jego słowa.
- Mówisz tak, bo nie widziałeś jej w złotej sukience. Jakbyś ją w niej widział, to na pewno zmieniłbyś zdanie - bronił się Ivan przed naszymi atakami, w ogóle nie zwracając uwagi na nasz mały flirt. 

A może właśnie zwrócił uwagę i chciał mnie przed tym uchronić? Jeśli tak, jest naprawdę kochany!
- Zapewne - mruknął Semir po chwili namysłu, w trakcie którego przyglądał mi się niezwykle dokładnie. - Ale Lilii we wszystkim jest ładnie.
- Hola, hola! – w tej chwili machałam rękoma przed ich oczami jak głupia. - Ja tutaj wciąż jestem! - postanowiłam przypomnieć im o swoim istnieniu.
- Ależ my to wiemy, złociutka.
Semir właśnie stosował na mnie swój uśmiech numer trzy, czyli w skrócie: "jestem cudowny, ty o tym doskonale wiesz, dlatego mi się nie oprzesz". Ale nie ze mną takie numery, o nie. Już nie teraz.
- Przestań mnie czarować! - zapowiedziałam mu kategorycznie.
- Nie jestem czarownikiem, coś ci chyba się pomyliło - Bośniak przybrał minę niewiniątka.
- Ach, ja już znam te twoje sztuczki, nie nabierzesz mnie na nie - powiedziałam zdecydowanie.
I pewnie sprzeczalibyśmy się o to długo. Semir trwałby przy swoim, wciąż stosując na mnie swój kunszt podrywania, a ja odpierałabym jego ataki. Skutecznie bądź nieskutecznie. Przeszkodził nam w tym jednak Krzysiek, który ni stąd ni zowąd zmaterializował się za moim krzesełkiem.
- A ze starym bratem to już się nie przywitasz? - zarzucił mi.
Wstałam więc szybko od stolika, zarzuciłam mu ręce na szyję i całując go w policzek na powitanie, próbowałam go udobruchać.
- Hm, ale nie znam żadnego starego brata… - rozglądałam się dookoła, a gdy Krzysiek spojrzał na mnie wymownie, roześmiałam się: - Och, zepsułeś mi niespodziankę! Chciałam zatańczyć z tobą pierwszy taniec.
- Dostąpiłbym takiego zaszczytu od mojej księżniczki? - spytał, unosząc lewą brew nad okiem.
- To raczej dla mnie byłby zaszczyt, gdybyś się zgodził - szybko odbiłam piłeczkę.
- No to na co jeszcze czekamy? - spytał Krzysiek. - Wybaczcie, kochani, ale porywam Lilkę - oznajmił towarzystwu przy stoliku i już chciał odejść, jednak w porę go zatrzymałam.
- Zanim mnie porwiesz, pamiętasz jeszcze Aśkę? - spytałam go, pokazując na dziewczynę siedzącą obok Kuby.
Krzysiek spojrzał na nią. Aśka w tym czasie stanęła obok mnie.
- Pamiętam. Miło mi cię znowu widzieć, Kawuśka - uśmiechnął się do niej rozbrajająco.
- Pamiętałeś - roześmiała się Aśka, witając się z moim bratem.
- No a ba! Może już stary ze mnie grzyb - Kotor musiał na chwilę przerwać swoją wypowiedź, bo oberwał ode mnie w ramię za to stwierdzenie - ale pamięć mam jeszcze dobrą - dokończył. - Czy to przezwisko wciąż jest zarezerwowane dla mnie?
- Ty je wymyśliłeś, masz do niego pełne prawo - odrzekła poważnie Asia.
- I to właśnie chciałem usłyszeć - ucałował jej policzek. - A teraz wybacz, porywam moją piękną siostrę na parkiet, ale... szykuj się, jesteś następna w kolejce - rzucił jeszcze Krzysiek w kierunku Aśki, a po chwili ciągnął mnie na środek salonu, gdzie kołysały się już inne pary.
Przetańczyłam z moim bratem nie jeden, a chyba z pięć utworów. W tym czasie wyjaśniłam mu, co i jak z Aśką. Uzyskałam kolejną osobę, która, jakby co, chętnie dziewczynie pomoże. Może w życiu niewiele mi wyszło, ale przyjaciele mi się udali w 100%.

 Krzysiek wymęczył mnie dość skutecznie, jemu jednak wciąż było mało i gdy tylko odprowadził mnie na miejsce, porwał Aśkę ze sobą. A mówi, że z niego to już staruszek, a tu proszę - ma lepszą kondychę niż niejeden młodziak!
- Kubuś, co polecasz? - spytałam zajętego jedzeniem Wilka, który przez czas mojej nieobecności nie zmienił swoich zainteresowań ani trochę.
Oparłam się więc o jego ramię i wysłuchiwałam jego rzetelnych rekomendacji. Kiedy już napełniłam trochę przyschnięty do kręgosłupa żołądek (bo jak się idzie na imprezę, to się przecież przed nią nic nie je!), Kuba nalał mi kieliszek wódki. Gdy tylko chciałam go wypić, usłyszałam głos Semira:
- Lila, co ty robisz? Przecież ty w ciąży podobno jesteś?!
Zmierzyłam wzrokiem Stilicia, chcąc go zabić.
- Co ci się ubzdurało, co? - ryknęłam.
- Podobno ktoś ciebie i Kubę widział u ginekologa - wyjaśnił. - Myślałaś, że taką wiadomość uchowasz w tajemnicy? - spytał zdziwiony, unosząc brew nad lewym okiem.
Wszyscy się przysłuchiwali naszej wymianie zdań, czekając z niecierpliwością na to, co powiem. Nie zdążyłam jednak im cokolwiek odpowiedzieć, ba, nawet nie zdążyłam się porządnie zdenerwować, bo ubiegła mnie Asia:
- Tak, Kuba i Lila byli u lekarza, ale ZE MNĄ - zaakcentowała te dwa słowa. - Uprzedzając kolejne wątpliwości, nie jest to dziecko Kuby. Narzeczony mnie zostawił, wyparł się dziecka i gdyby nie Lila i Kuba nie wiem, co by ze mną było. Więc dzisiaj Lilka pije za siebie i za mnie - powiedziała jeszcze, po czym usiadła posyłając mi ciepły uśmiech.
Byłam zdziwiona jej reakcją. Ona rzadko kiedy potrafiła dać takie wystąpienie, ale teraz byłam jej za nie ogromnie wdzięczna. Jej wywód uciszył wszystkich, a wydaje mi się, że też dodał jej pewności siebie. A do tego nikt już o nic nie pytał, wszyscy zgodnie zamilkli, nie wdając się w jakąkolwiek "ciążową" dyskusję.
Jakieś półtorej godziny później i sześć kolejek potem (a może więcej?; w końcu piłam za siebie i za Aśkę, a do tego siedziałam niedaleko Semira, który zawsze odpowiednio zadba o to, abyśmy mieli co w kieliszkach), było mi tak wesoło, jak i większości towarzystwa. Ivan tańczył z Agnieszką wolną piosenkę. Dimitrije rozbawiał czymś Sanję przy stoliku. Laura powoli przysypiała na ramieniu Jasmina, choć zarzekała się, że musi dotrwać choćby do północy. Asia złapała dobry kontakt z Semirem i wspólnie o czymś żywo dyskutowali. Wilk co chwila wtrącał się do ich konwersacji. Krzysiek z Sylwią od dobrych kilkudziesięciu minut opanowali parkiet. A ja obserwowałam otoczenie znad barku z alkoholami, gdzie przed chwilą wypiłam brudzia z nową dziewczyną Możdżenia. Chyba trzecią w ciągu tych dwóch miesięcy, które spędziłam w Poznaniu od mojego powrotu do Polski, więc nawet nie trudziłam się już, aby zapamiętać, jak jej na imię. I tak za chwilę będzie miał nową, więc po co się trudzić?
Ach, ta współczesna młodzież.
I nawet nie wiem, jak to się stało, ale chwilę później znalazłam się w ramionach Kamińskiego, który był już totalnie wstawiony i ledwo trzymał się na nogach. Tak naprawdę to wisiał na moich barkach, ale nie ustawał w próbach prowadzenia naszego tańca-połamańca. I nie pamiętam, jak zeszliśmy z neutralnego tematu na moją rozrywkowość, ale Marcin nagle zaczął mnie podpuszczać, że nie potrafię już zrobić niczego szalonego, bo się postarzałam. Nie zastanowiłam się nawet nad tym, skąd on może wyciągać takie wnioski, skoro nie znał mnie, gdy byłam młoda, ale wlałam w siebie już trochę alkoholu i to mógł być powód, przez który przestałam trzeźwo myśleć. I gdy Luis puścił płytę z piosenkami rodem z Hiszpanii, parkiet należał już tylko do mnie. A jak z głośników poleciało: "Ai se eu tu pego"*, to za punkt honoru wzięłam sobie nauczenie wszystkich zgromadzonych w domu Henriqueza, jak się do tej piosenki tańczy. Po chwili znalazłam się więc na stole i zaczęłam wywijać, instruując wszystkich, jak to powinni robić. Wszystko demonstrowałam na sobie i na Kubie, którego wciągnęłam za sobą na stolik. Chłopak znalazł się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze. I gdyby po kilku minutach ten sam Wilk we własnej osobie nie ściągnął mnie siłą z blatu, zapewne rozwaliłabym najlepszą zastawę Marty, czego ona by mi nie wybaczyła do końca życia (dlatego zawsze jej powtarzam, że na imprezy z lechitami nie powinna jej używać, bo może to nieść za sobą tylko negatywne skutki; no, ale ona mnie nigdy nie słucha, nawet jak mam rację!). Kubie, co prawda, zapewne zależało na uratowaniu jedzenia, a nie serwisu przyszłej pani Henriquez, ale i tak zrobił dobry uczynek w ciągu dzisiejszej nocy. Ja się jednak tym w ogóle nie przejęłam, zwłaszcza, gdy Marcin podszedł do mnie i czkając co chwilę, wesoło oznajmił:
- Moi rówieśnicy są bardziej sztywni od ciebie! Wymiatasz! - czka, po czym przybija ze mną piątkę.
I od tamtej chwili dostawił sobie krzesełko do naszego stolika obok mnie i zaczął się do mnie przystawiać. Na legalu! Zawsze wydawał mi się taki cichy i spokojny, ale gdy tylko wlewa w siebie procenty, zamienia się w Możdżenia. Totalnie! Kamil mi to wyjaśnił, dlatego nie przejmowałam się, gdy po raz kolejny tej nocy zapytał się mnie, czy nie zostanę przypadkiem jego żoną. Za każdym razem głaskałam go po policzku i mówiłam do niego czule:
- Przed tobą będzie jeszcze całe życie, gdy ja już będę myśleć o operacjach plastycznych, aby nie wyglądać przy tobie za staro.
(A różni nas jakieś 5 lat, tak dla jasności).
Wtedy to Kamień kiwał głową ze zrozumieniem, ale już po kilku minutach wracał do poprzedniego wątku, zapominając o tym, co mu przed chwilą powiedziałam. Powtarzałam więc swoją śpiewkę, wiedząc, że i tak jutro tego nie będzie pamiętał.
Momentami opierałam się jednak na jego ramieniu i zastanawiałam się nad swoim życiem. Bo czy naprawdę nie jest mi pisane bycie z kimkolwiek? Czy nie zasługuję na czyjeś zainteresowanie? Spójrzcie, mam te swoje 25 lat, a nie mogę wyglądać tak źle, skoro interesuje się mną 20-latek! Co prawda, to bardziej alkohol przemawia przez Marcina, ale coś musi w tym jednak być. Mimo wszystkich moich zapewnień, mam jakieś tam uczucia i choć może czasem się przed nimi bronię albo dokonuję złych wyborów. To prawda, potrafię radzić sobie sama w życiu, ale fajnie byłoby być przez kogoś kochaną. Może w nowym roku?
Ach, alkohol robi ze mnie sentymentalistkę! Na szczęście, Wilk wziął mnie pod ramię i wyprowadził na świeże powietrze, abym otrzeźwiała. Było jakoś krótko przed północą. Nawet nie zorientowałam się, kiedy ten czas minął.
- Bałamucisz Marcina - powiedział z wyrzutem Kuba.
Musiałam opierać się o jego ramię, aby nie zaryć nosem w chodnik. Ohohoho, chyba naprawdę za dużo w siebie wlałam.
- Co to znaczy, że... bałamucę? - spytałam, bo trudno mi się myślało.
Kolejna oznaka, że przesadziłam z alkoholem. Ale trudno nie przesadzić, gdy pije się z młodzieżą i Semirem. Bośniak co chwila wymyślał nowe toasty, do których nie sposób było się nie przyłączyć. A młodzi, jak to młodzi, polewali strumieniami. A ja nie lubię odstawać od towarzystwa...
- Lilka, nie wiem, czy ty nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak wielu się za tobą ogląda, łaknie z tobą kontaktu,pragnie choćby jednego uśmiechu - mówił, trzymając mnie za ramiona i patrząc mi prosto w oczy. - Naprawdę nie widzisz, jakie wywołujesz emocje u płci przeciwnej?
Pokręciłam przecząco głową, nie mogąc powstrzymać się od czkania.
- Mój brat kilka miesięcy się w tobie durzył, zanim nie spotkał Agaty, swojej narzeczonej - poinformował mnie sucho, spoglądając w przestrzeń za moimi plecami.
- Ale ja nie chciałam... - kurde, przeklęta czkawka!
- Wiem, ale dla niego twój uśmiech był czymś wielkim. Nie mogę pozwolić, aby Marcin przeżywał to samo - powiedział dziwnie racjonalnie, znów spoglądając w moją twarz.
Kurde, co to się robi? Ja głupieję, a Kuba mądrzeje. Armagedon bliski. W końcu wchodzimy w 2012 rok.
- Masz rację, to jeszcze dzieciak - uśmiechnęłam się do niego. - Ale myślę, że jutro i tak mało będzie z tego pamiętał.
- Ja też tak sądzę - uśmiechnął się Wilk.
- To po co mi o tym mówisz? - spytałam, unosząc brew nad lewym okiem w geście zdziwienia i trochę irytacji.
- Bo chcę, abyś to sobie uświadomiła.
- A jeśli nie będę pamiętać tej rozmowy? - podpuszczałam go.
- Jestem o to spokojny. Masz dobrą pamięć. Nawet po pijaku - oznajmił dobitnie, uśmiechając się pod nosem.
Kurde, miał rację, skubany. Przytuliłam się więc do niego, chcąc tym odciągnąć jego uwagę, no i... może tak trochę przytrzymać się, by nie spotkać się bliżej z ziemią. Ale to tylko tak trochę.
- Wszystkiego najlepszego w nowym roku – Wilczek szepnął mi we włosy.
- Nawzajem - odpowiedziałam z uśmiechem.
Wszyscy na szczęście dotrwali do północy, choć większość niezbyt kontaktowała, co się dzieje, gdy wyszli na zewnątrz. Dopiero, gdy Luis przyłączył się do masowego wypuszczania w powietrze pieniędzy, to znaczy fajerwerków, a wszyscy dookoła zaczęli składać sobie życzenia, ci bardziej wstawieni zrozumieli, że właśnie weszliśmy w 2012 rok. Nie zacznie się on dla nas zbyt miło, rano będziemy mieć kaca jak stąd do Kambodży, ale w tej chwili to nie było takie ważne.
- Zdrowia i szczęścia, mamuśko! - zachichotałam, składając życzenia Asi. - I obyś znalazła tego, kto pokocha was dwoje miłością najszczerszą - dodałam poważnie, głaszcząc ją po zaokrąglonym brzuchu.
Świeże powietrze dobrze mi zrobiło. Tak jak rozmowa z Kubą. Dzięki temu otrzeźwiałam trochę. Choć nie do końca, bo to jednak dość długi proces…
- Dziękuję, kochana - powiedziała Asia ze łzami w oczach. - I żebyś ty znalazła kogoś takiego, kto by cię uszczęśliwił tak, jak na to zasługujesz - dodała, ściskając się ze mną.
- Moje kochane - do naszego uścisku po chwili przyłączył się Kuba - spełnienia marzeń w nowym roku – krzyknął zdecydowanie zbyt głośno i zbyt blisko naszych uszu.
Ucałowałyśmy go obie, mówiąc równocześnie: "Tobie także!", by po chwili się z naszej zgodności roześmiać.
Kilkanaście minut trwało, aż wszyscy się ze sobą wyściskali, poskładali sobie życzenia. Każdy z nas wśród wielu miał jedno i to samo pragnienie: aby Lech w tym roku wrócił do europejskich pucharów. Gdy wszyscy już poskładali sobie życzenia, zaczęliśmy śpiewać trochę pijacko, a trochę normalnie: "W górę serca, niech zwycięża Lech, Kolejorz!", tak, by tradycja została podtrzymana.
Ogólnie, bawiliśmy się u Luisa aż do bladego świtu. Bez większych uszczerbków na zdrowiu i na domowych sprzętach. Do końca jednak dotrwali nieliczni. Nieliczni również pobudkę w Nowym Roku uznali za udaną, bo kac ominął ich szerokim łukiem. A reszta musiała przecierpieć sylwestrowe szaleństwo. Trudno, w końcu to taka jedyna noc w roku...




* w tamtym momencie owy utwór w Polsce nie był jeszcze tak znany, jak to się później stało.
______________
Dziwnie mi się pisało ten rozdział, zwłaszcza, że za oknem Słońce, a ja tu o zimie i sylwestrze. Ale to tylko takie półroczne opóźnienie :) 

Witam was w mojej nowej komnacie. Jako że do końca historii jeszcze daleka droga, a ja mam już zdecydowanie dość zawirowań z Onetem, postanowiłam się przeprowadzić. W najbliższym czasie postaram przenieść resztę rozdziałów tutaj i bardziej opanować bloga od strony graficznej. Na razie jest jak jest. Mam nadzieję, że moja decyzja nie sprawi Wam kłopotu...

Tak trudno jest się przyzwyczaić do pewnych rzeczy. Gdy dziś Irmina napisała mi, że spotkała w Poznaniu Dimitrije Injaca, byłam nieźle zdziwiona. Zapewne tak jak ona. Tylko, że najpierw pomyślałam, dlaczego nie ma Serba z chłopakami w Szwecji, skoro jutro grają mecz... Dopiero później przypomniało mi się, że Injac nie jest już naszym zawodnikiem i... zrobiło mi się dziwnie przykro. Ale tak to już niestety jest - kibic przyzwyczaja się do zawodników, a oni nie zawsze będą grali w jego klubie.

4 komentarze:

  1. Cudowny rozdział! Nie wiem, skąd masz tyle pomysłów, ale każdy kolejny rozdział tutaj jest coraz lepszy!
    Wiesz, ja się zastanawiam, dlaczego Dima szedł na stadion. Tak mnie to ciekawi... Jeszcze patrzył na zegarek, bo to było przed 11 i zapytałam, czy się śpieszy, a on powiedział, że już nie. Czyli miał jakieś spotkanie chyba.. Dziwnie bez niego :( Przyzwyczaiłam się do Dimy.


    No i czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurczę, ja też muszę rozważyć przeprowadzkę na blogspot, bo to, ostatnio onet wyrabiał w moim łączonym rozdziałem przechodzi wszelkie pojęcie. Ale to tylko tak w ramach początkowej dygresji. ;D Rozdział absolutnie zabawowy, ludyczny i fantastyczny! Atmosfera panująca na imprezie u Luisa udzieliła się również mnie, przez co raptownie zaczęłam żałować, że do Sylwestra (jeśli ten się odbędzie w wyniku braku przewidywanego na 21.12.2012r. końca świata) zostało jeszcze tak dużo czasu. O, przyjęcie z Lechitami wygląda mi na niezłe wydarzenie! ;D Po raz kolejny zaakcentuję własny zachwyt nad kontaktami, jakie Lila ma z członkami drużyny z Poznania etc.etc., a także napiszę coś w stylu: Kurna, myślałam, że o północy Wilczek pocałuje Lilkę nie po przyjacielsku, ale po miłościowemu, okazując jej tym samym targające nim uczucia! Zdecydowanie brak mi wątków romansowych w tej historii. To znaczy, jakieś są, ale zdają się omijać główną bohaterkę, co w sumie jednak nie dziwi tak bardzo, zważywszy na zawód, jaki Kotorowska doznała jakiś czas temu. Mam jednocześnie nadzieję, że z czasem całość serduszkowa ulegnie zmianie. ;D Podoba mi się Aśka. Jest niebywale rezolutna i zdaje się (wreszcie) z optymizmem patrzeć w przyszłość. Ale jak może być inaczej, kiedy żyje się w otoczeniu Lecha Poznań? ;D
    pozdrowienia! i jeszcze raz dziękuję za przepis na umieszczanie na Szanownym Portalu Na O nieprzyzwoicie długich rozdziałów. ;D cmok! cmok!

    OdpowiedzUsuń
  3. Boże, literówki! Widać, że piszę po udanej sobocie. ;F ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. No i chuj... Wżarło mi komentarz. Agrrr... -.- No ale Wilka to uwielbiam tutaj! I ten jego ciapowaty charakter :D
    Widzę, że impreza sie udała. Syndrom sobotni jest jak najbardziej słuszny ;)

    Ja sama myślę, żeby sie przenieść Ale ja nie potrafię ogarnąć blogspota -.-
    PULS? Superanckie. Ja tak jak powtarzam - siedzę w lesie. Po skończeniu technikum leśnego nie widzę sie gdzie indziej. Więc studiuje leśnictwo. Najgorzej jest z kulejącym naszym dziekanatem. A trak to ludzie super, wykładowcy w porządku. Potrafią przekazać swoja wiedzę w sposób ciekawy. I mają eksponaty, które pokazują jak dana roślina lub drzewo wygląda w terenie ;)
    A co? Wybierasz sie? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń