Było gdzieś przed szóstą. Rano. Słońce nie zdążyło
jeszcze wzejść na niebo, a ja już byłam na nogach. Ubrana w cztery warstwy
ciuchów, przypominałam w tej chwili trochę ludzika Michelin. Mimo wszystko nadal marzłam, jednak wytrwale stałam
przed stadionem przy ulicy Bułgarskiej. Przyglądałam się jak zaspani piłkarze
w zwolnionym tempie pakują swoje rzeczy do bagażnika autokaru, po czym wnoszą
swoje ciała do środka pojazdu, poruszając się niczym mumie. Wyjeżdżali
właśnie na trzytygodniowy obóz przygotowawczy do Hiszpanii. Najpierw jednak
musieli pojechać klubowym autokarem do Berlina, by tam przesiąść się w samolot, który
zawiezie ich do Madrytu. Stamtąd ponownie autokarem mieli udać się do jakieś małej miejscowości,
gdzie jest ośrodek przygotowawczy, który trener Bakero upatrzył sobie na
siedzibę Lecha przed rundą wiosenną. Jest rano, mój mózg pracuje w zwolnionym
tempie, więc nie wymagajcie ode mnie, abym wam jeszcze powiedziała, jak ta
miejscowość się nazywa. To i tak cud, że Wilkowi udało się mnie wyciągnąć z
łóżka o tej porze (i nie mowa tu tylko o porze dnia, ale również i
roku), abym zawiozła go na stadionowy parking. Wiem tylko tyle, że w owym
ośrodku mają przygotowywać się do sezonu. Chyba tyle wystarczy?
- Będę tęsknił – teatralnie pociągnął nosem Kuba,
który zapakowawszy swoją torbę do bagażnika autokaru, przyszedł się ze mną
pożegnać.
- Tylko tak mówisz. Nie będziesz miał czasu
tęsknić – odpowiedziałam mu z nikłym uśmiechem. O tej porze dnia trudno mi było
o bardziej przekonującą pracę mimiki twarzy.
- Ja miałbym nie mieć czasu, aby tęsknić za moją
kochaną Lilianą? – oburzył się Wilczek. – Właśnie ugodziłaś w moje uczucia! –
dodał oskarżycielsko.
- Och, no weź przestań – mruknęłam, szturchając go w bok. –
Nie gniewaj się na mnie. Wiesz, że o tej porze trudno się ze mną rozmawia... –
usprawiedliwiałam się, po chwili przytulając go.
- Wiem, wiem – uśmiechnął się, mocniej mnie
ściskając. – Cieszę się, że mimo tak wczesnej pory, jesteś tu ze mną.
- Jakby co, to jest Skype, więc
dzwoń – poinformowałam Kubę, wyswobadzając się z jego objęć.
- A ja też będę mógł do ciebie zadzwonić? –
zainteresował się Semir, który znikąd pojawił się obok nas.
- Jeśli chcesz – powiedziałam na odczepnego.
- A mnie też przytulisz? – kontynuował Bośniak nie
zrażony moją dość niewyraźną miną.
- No dobrze, chodź tu do mnie – westchnęłam. Po chwili jednak uśmiechnęłam się do niego, a Semir wykorzystał pozwolenie na bezkarne ściskanie moich
kości.
O tej porze nie miałam siły się z nimi sprzeczać o cokolwiek. Chciałam tylko, aby jak najszybciej wsiedli w ten autokar i pojechali sobie, a
ja będę mogła wreszcie wrócić do ciepłego łóżka, bo już powoli nie czuję palców u stóp. Ale przecież im tego nie powiem...
- Macie się nawzajem pilnować – oznajmiłam im
obydwóm, kiedy już wyswobodziłam się z uścisku Bośniaka – abyście niczego głupiego
w tej Hiszpanii nie zrobili i wrócili do Polski cali i zdrowi.
Czułam się w tej chwili trochę jak matka,
odprawiająca swoich synów na obóz sportowy. W końcu każda kobieta ma gdzieś
tam w sobie instynkt macierzyński, czasem bardziej, a czasem mniej ukryty i musi go od czasu do czasu na kogoś (lub na coś)
przelać. A, że ja obok siebie mam kilkoro dużych dzieci, to jakoś nigdy nie miałam
problemu z owym instynktem i z przelewaniem go na kogokolwiek.
- Tak jest, pani kapitan! – Semir i Kuba
zasalutowali przede mną w tym samym momencie i po chwili ruszyli do autokaru dość żwawo,
jak na tę porę dnia, przekomarzając się nawzajem.
Pewnie pomyśleliście w tym momencie, że to koniec pożegnań na dziś, ale
nie w moim przypadku. Gdy większość rodzin tu zgromadzonych żegna się z jednym
z piłkarzy Lecha, ja zazwyczaj ściskam się z kilkoma. I tak oto na potwierdzenie moich słów, przede mną wyrósł
Krzysiek i drepczący za nim Ivan.
- No młoda, to jeszcze z nami, starymi grzybami,
się nie pożegnałaś – przypomniał mi mój brat, jakbym mogła o tym zapomnieć, a po chwili wraz z Ivanem zaczął
mnie ściskać.
- Najlepsze zawsze zostawiam na koniec – zaśmiałam
się, tonąc w ich uścisku. – Nawet nie wiecie, jak wam zazdroszczę. Też bym
sobie do Hiszpanii pojechała… Słońce, plaża, morze, a nie ta przeklęta polska
zima – kopnęłam w grudę śniegu, dając tym upust swojej frustracji.
Nienawidziłam zimy. Byłam typem południowca, dla którego gorączki to żaden problem. Mróz jednak doskwierał mi dwa razy mocniej. I jakby na zawołanie, zaczęłam
szczękać zębami jeszcze bardziej. Pewnie to kara za ten przejaw niechęci do aktualnej pory roku
w Polsce…
- My i tak za wiele z tego nie skorzystamy.
Trening pewnie będzie gonił trening – mruknął Ivan.
- Ale to zawsze inny klimat... - i tak musiałam postawić na swoim, mimo że chłopacy mieli trochę racji. - No dobrze, ale nie
czas na moje zrzędzenie. Ładnie mi tam pracować – pogroziłam im palcem, uśmiechając się.
- Ma się rozumieć, szeryfie! – zaśmiali się obaj.
– I miejcie proszę oko na Wilka i Stilicia, żeby
przypadkiem niczego nie wysadzili w powietrze, nikomu nie zrobili krzywdy,
włącznie z nimi samymi – poprosiłam ich konspiracyjnie. - Wszyscy macie mi ładnie w jednym
kawałeczku wrócić do domu! – zażądałam na koniec.
- Oczywiście, o nic się nie martw, będziemy nad
nimi czuwać – zapewnił mnie Ivan, klepiąc po ramieniu.
- I ty też na siebie uważaj, siostrzyczko – dodał
jeszcze Krzysiek i ucałował mnie w policzek.
Po chwili zostałam sama. Obydwaj Lechici poszli w
ślady reszty drużyny i wsiedli do autobusu, którym cały zespół odjechał z
Poznania, machając mi jeszcze na pożegnanie przez szybę. Gdy tylko zniknęli za
zakrętem, szybko wpakowałam się do wilczego auta i włączyłam w nim ogrzewanie, bo nie
czułam już własnych nóg. Chyba będę musiała sobie kupić nowe kozaki, bo te nie
bardzo trzymają ciepło… A zima w Polsce w tym roku postanowiła być sroga, jakby
robiąc mi na złość.
*
Gdy wróciłam do domu, było coś po szóstej. To
zdecydowanie nie moja pora dnia. Postanowiłam więc ponownie położyć się spać,
choćby na te dwie marne godzinki. Rano zawsze spało mi się najlepiej, ale przez
wyjazd Wilka musiałam przerwać najważniejszą czynność dnia. Obiecałam mu to jednak, a słowa dotrzymuję, choćby nie wiem co. Na szczęście
wreszcie mogłam położyć swoje 163 cm wzrostu w wygodnym łóżku, a nie na kanapie, która nie jest taka zła, ale gdy się na niej przez długi czas śpi, to strasznie bolą plecy. Skoro Kuba wyjechał, to ja przejęłam jego pokój na najbliższe trzy tygodnie i mogę z wielką ulgą ułożyć się
w jego wygodnym łóżku. I gdy już odpływałam w pierwsze senne marzenia, z
przyjemnego ukojenia obudziło mnie kapnięcie. Centralnie na nos. Jedno, po chwili drugie, następnie
trzecie... nie dało się więc tego zignorować. Musiałam skapitulować i
ponownie otworzyć oczy. A tam na suficie widniała wielka, mokra plama. Kilka
chwil mi zajęło, zanim zorientowałam się, że sąsiedzi z góry postanowili nas
zalać o szóstej rano. Ludzie, o tej porze się śpi, a nie wywija innym
obywatelom takie numery!
Wstałam z łóżka dość szybko, jak na mnie o tej godzinie, zła, że nie pozwolono mi spać. Na gołe stopy założyłam papucie, na siebie zarzuciłam wielką
bluzę z Kolejorzem, która sięgała mi gdzieś do połowy ud i ruszyłam na górę z zamiarem
nakrzyczenia na idiotę, który mnie zalał. Jeszcze o tak wczesnej porze!
Zadzwoniłam do drzwi kilka razy, naciskając nerwowo na dzwonek, po czym
zaczęłam pukać. Kilka minut minęło, zanim ktoś mi otworzył.
- Coś się stało? Pali się czy co? – usłyszałam
zaspany głos sąsiada z góry, który wreszcie postanowił otworzyć mi drzwi.
Łaskawca się znalazł, no proszę.
- Raczej odwrotnie. Właśnie mnie pan zalewa –
oznajmiłam mu dobitnie.
- Niemożliwe! – rzekł zaspany, ale z niesamowitą
pewnością w głosie.
No, jeszcze ma zamiar się ze mną kłócić. Nie
dość, że nie pozwala mi spać, zalewa nasze mieszkanie, to jeszcze chce mnie bardziej wkurzyć swoim
szpanerstwem!
- Chyba wiem, co widzę na swoim suficie! – fuknęłam
na niego ze złością.
Facet już otwierał usta, chcąc prawdopodobnie mi zaprzeczyć, ale skapitulował, widząc moją minę. Wpuścił mnie
do środka, po czym poszedł sprawdzić, co się dzieje w jego łazience, mimo że
był przekonany o swojej niewinności. Dobrze, że nie sugerował mi, iż pomyliłam
mieszkania, bo chyba zatłukłabym dziada. A byłaby to niewątpliwie strata dla
świata, bo gościu był nawet przystojny. Dopiero teraz mogłam mu się lepiej
przyjrzeć. Był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną około 30-stki. I bez
koszulki prezentował się całkiem nieźle.
I pewnie wciąż analizowałabym jego wygląd, gdyby
nie siarczyste przekleństwa dochodzące z jego łazienki. Prawdopodobnie
wydobywające się z jego ust. Widocznie zorientował się, że go nie oszukuję. Po
kilku minutach cały mokry pojawił się w korytarzu, w którym wciąż sterczałam
niewyspana i zapewne wyglądająca koszmarnie w za dużej bluzie zarzuconej
niedbale na piżamę.
- Bardzo panią przepraszam, naprawdę – zaczął się
kajać zaraz, gdy wszedł z powrotem na korytarz swojego mieszkania. - Pewnie wczoraj po tym, jak się wykąpałem, w kranie musiała puścić
uszczelka i przez całą noc musiała woda lecieć do wanny, no i się przelało. Naprawdę,
najmocniej panią przepraszam, zaraz dam pani namiary na mojego ubezpieczyciela, żeby
pokrył pani koszty remontu – mówił jak nakręcony.
- Na szczęście w porę się zorientowałam - przerwałam mu, bo nie chciało mi się dłużej wysłuchiwać jego monologu. - Gorzej
by było, gdybym wyszła do pracy i wieczorem to zauważyła. Straty i koszty byłyby wtedy zdecydowanie większe.
Chyba miałam na niego nakrzyczeć? Przynajmniej z takim zamiarem tu przyszłam. Dlaczego więc
nie krzyczę? Ludzie, co się ze mną dzieje?
- Naprawdę, najmocniej przepraszam – przerwał mi w
moich rozmyślaniach sąsiad. - Jest mi strasznie głupio, że jeszcze tak na panią
naskoczyłem z samego rana, ale nie miałem o tym pojęcia.
- Na szczęście wszystko sobie wyjaśniliśmy. Ja
też rano zazwyczaj nie jestem miła, gdy ktoś mnie budzi – dodałam z uśmiechem.
Ładnie się wkurzyłam, nie ma co.
- A tak właściwie, to Hubert jestem – przedstawił
się.
- Liliana – podałam mu dłoń z lekkim uśmiechem. Na
lepszy o tej porze nie było mnie stać, naprawdę.
- Miło mi cię poznać, szkoda tylko, że wyszło to w
taki sposób...
- No cóż, niestety. Mam nadzieję, że zapanuje pa…
to znaczy – uśmiechnęłam się przepraszająco – że zapanujesz nad tym i będę
mogła w spokoju pospać sobie choćby z godzinkę.
- Oczywiście, wszystko załatwię -
obiecał.
- Jakby co, to mieszkam piętro niżej – powiedziałam, kończąc to spotkanie,
po czym wyszłam z mieszkania z zamiarem pójścia spać.
Wszystko dziś było przeciwko mnie. Najpierw Kuba
mnie obudził, choć to była planowana pobudka, bo mu obiecałam, że go odwiozę, więc na to nie mogę narzekać. Nie przypominam sobie jednak, abym planowała coś takiego po swoim powrocie... No nie dadzą człowiekowi spać!
Ale to nie był koniec na dzisiejszy ranek. Kiedy wróciłam do
siebie, w salonie siedziała Aśka i spoglądała na mnie zdziwiona, zastanawiając
się zapewne, gdzie byłam w takim stroju.
- Chyba nie pojechałaś tak ubrana odwieźć Kubę na
zbiórkę? – spytała, ziewając.
- Nie – roześmiałam się. – Przecież wiesz, że o tej
porze roku nie rozstaję się z grubymi swetrami.
- To gdzie byłaś? – spytała, patrząc na mnie spode
łba.
- U sąsiada na górze. Zalał nas – poinformowałam
ją i nie czekając nawet na jej reakcję, od razu skierowałam się do łóżka.
Snu, potrzebuję snu! Niech się cały świat ode mnie
odczepi, ja muszę się choćby trochę zdrzemnąć, bo zamiast wykładać hiszpański, będę
spać na stojąco przy tablicy!
- Jak to... zalał? – zainteresowała się Asia, podążając
za mną.
- Ano tak. Woda w wannie się mu przelała, czy coś... Spójrz –
pokazałam jej na sufit wilczego pokoju. - Ale już wszystko wyjaśniłam, facet
nie będzie robił problemów. Pewnie przyśle tu jakiegoś rzeczoznawcę i wszystko
ogarną. Nie mam teraz do tego głowy – mruczałam pod nosem, niedbale tłumacząc zaistniałą
sytuację Asi, jednocześnie powstrzymując się od ziewania albo co gorsza, zaśnięcia na stojąco.
- Dobrze, że to zauważyłaś zanim ta plama
zrobiłaby się o wiele większa – mówiła Kawecka, rozsiadając się na moim łóżku i
spoglądając z zainteresowaniem na sufit.
Chyba chciała kontynuować swój wywód, ale brutalnie przerwałam jej ten zamiar:
- Kawuś, możemy o tym porozmawiać później? Za jakąś godzinkę,
czy dwie? Wiesz, padam na twarz, potrzebuję trochę snu, choćby malutkiej drzemki. Znasz mnie... Jesteś
pewna, że się wyspałaś? – gadałam od rzeczy. Ale o tej porze to było w moim
przypadku normalne.
- Ach tak, zapomniałam, że ty musisz spać przynajmniej 8 godzin dziennie. Wybacz, już uciekam – uśmiechnęła się
do mnie przepraszająco, by po chwili wycofać się z pomieszczenia, zanim na nią
bardziej naskoczę. Choć wcale nie miałam takiego zamiaru...
Ale nie próbowałam tego prostować, tylko z radością przyjęłam jej wyjście, bo wreszcie mogłam położyć się w spokoju. Wreszcie nikt mi nie przeszkadzał w zaśnięciu. Chwilę
później już spałam. I śnił mi się Hubert bez koszulki, który sprząta zalane
mieszkanie. Boże, widać, że bardzo potrzebuję snu, skoro moja wyobraźnia
wytwarza sobie takie chore obrazy!
*
Na szczęście dwugodzinna drzemka w miarę mi
wystarczyła, tak że nie zasnęłam w pracy ani w drodze z lub do. Choć momentami
było dosyć blisko, ale się nie poddałam. Jak na złość, dziś miałam najwięcej lekcji…
Zawsze jak coś nie idzie, to po całości. Z ulgą więc wróciłam do domu po pracy,
licząc na poobiednią drzemkę, aby wieczorem z jasną głową móc sprawdzić
sprawdziany klas pierwszych. Zaraz po wejścia wyczułam w mieszkaniu zapach spaghetti, więc moje kroki od razu skierowały się do kuchni.
Na szafce w wazonie stał wielki bukiet czerwonych róż, którego przed moim wyjście tutaj
nie było. Przynajmniej nie przypominam sobie czegoś takiego…
- Asiu, nagotowałaś tego, jakbyśmy mieli przyjąć
tu całe wojsko! – krzyknęłam w jej kierunku, zaglądając do garnka.
Kawecka momentalnie znalazła się w kuchni.
- Zapomniałam, że nasze głodomory wyjechały rano
do Hiszpanii i… trochę przesadziłam – wyjaśniła.
- Trochę? – pisnęłam.
- No dobrze, trochę więcej niż trochę - przyznała.
Uśmiechnęłam się do niej. Ja też tak czasem
miałam. Kiedy jeszcze mieszkałam z Ivanem na obiad do nas przychodziła połowa
składu Lecha. Wszyscy kawalerowie, na których nikt w domu z czymś ciepłym nie
czekał. I gdy Serb z resztą drużyny gdzieś wyjeżdżał, czasami mi się o tym
zapominało i później jadłam to samo danie przez tydzień, bo tyle tego nagotowałam.
- A możesz mi powiedzieć, co to za kwiaty? –
zainteresowałam się. – Nie przypominam sobie, aby były ty rano… Nie było ich,
prawda? - upewniałam się.
- Nie – roześmiała się Aśka, widząc moją minę. Wiedziała jednak doskonale jaka jestem
rozkojarzona, gdy się dobrze nie wyśpię. – Po twoim wyjściu był tutaj ten sąsiad
z góry. Swoją drogą muszę ci powiedzieć, że jest całkiem sympatyczny i…
przystojny! No, ale ja nie o tym – wróciła do tematu, widząc moją minę. – No i
on chciał cię przeprosić, więc wyjaśniłam mu, że cię nie ma i wrócisz do domu
około trzeciej po południu. Obiecał więc, że wpadnie z przeprosinami. A kwiaty wręczył mi, bo
stwierdził, że mnie też w końcu zalał i tak jakoś... – wyszczerzyła się.
Może nie odwzajemniłam jej szczerzaka, bo jakoś
nie było mnie w tej chwili stać na tak szerokie otworzenie jamy ustnej, ale uśmiech mogłam jej posłać, więc to
uczyniłam.
- A ty w ogóle masz zamiar poinformować Kubę o tym
zalaniu? – spytała Aśka, zmieniając nagle temat.
- Aktualnie to on pewnie jest jeszcze w samolocie albo
jedzie autobusem przez Hiszpanię. Nie chcę go niepotrzebnie niepokoić. Zobaczymy, co powie
rzeczoznawca, wtedy pomyślę czy warto mu zawracać tym głowę. W końcu damy
sobie radę – uśmiechnęłam się w moim odczuciu dość przekonująco.
Asia stwierdziła, że mam rację, ale nie zdążyła rozwinąć swojej wypowiedzi, ponieważ zadzwonił dzwonek, przerywając naszą
rozmowę. Poszłam więc je otworzyć i sprawdzić, kto do nas zawitał. Skoro Lechitów nie ma w Polsce to zdziwiłam się, że w ogóle ktoś się do nas pofatygował. Chwilę później ujrzałam w drzwiach naszego mieszkania Huberta, a raczej jego głowę nad identycznych
bukietem róż, jakie rano dostała od niego Asia.
- Cześć – przywitał się ze mną z uśmiechem. - Nie
zastałem cię rano, a chciałem przeprosić za wszystko w trochę lepszy sposób –
powiedział, wręczając mi bukiet. – Nie chciałem, aby któraś z was poczuła się
gorsza, dlatego… - zawahał się, nie wiedząc, czy dobrze myślał i czy powinien
kontynuować swoje wyjaśnienia.
- Dlatego wybrałeś ten sam bukiet – dokończyłam za
niego, orientując się w tym, o co mu chodziło. – Miło z twojej strony, ale nie masz nas za co przepraszać. Każdemu się
mogło zdarzyć.
- Myślę, że się mylisz – zaprzeczył mi.
- Dobrze, niech ci będzie – skapitulowałam, widząc
jego minę. - Nie mam ochoty ani siły się z tobą o to sprzeczać.
Hubert uśmiechnął się z triumfem, że wyszło na
jego. Niech ma trochę radości od życia.
- Aha i przyszedłem powiedzieć, że rzeczoznawca
będzie wieczorem. Mam nadzieję, że to nie kłopot…
- Nie, jesteśmy z Asią cały czas w domu - wyjaśniłam, po chwili wpadając na pomysł: - A może
masz ochotę na spaghetti? Pewnie jesteś głodny po
pracy, a Aśka z rozpędu ugotowała tak wielką porcję, jakbyśmy spodziewały się co najmniej
wojskowego pułku – zaśmiałam się.
- Nie chciałbym przeszkadzać… - sąsiad wahał się, choć
doskonale zauważyłam, że na dźwięk słowa spaghetti pociekła mu przysłowiowa
ślinka.
- Ależ nie przeszkadzasz! – wtrąciła się do naszej rozmowy Asia.
Pewnie przez ten czas podsłuchiwała z kuchni, ciekawska! – Przecież gdyby tak było, to byśmy cię nie zapraszały. Wchodź! – ponaglała gościa.
Hubert jeszcze przez chwilę się wahał, jednak
widząc nasze miny ostatecznie uległ namowom i dał się zaprosić na obiad.
- Tak w ogóle, za to zalanie, to ja powinienem
wam postawić obiad – powiedział, siadając przy stole.
- Jeszcze wszystko można nadrobić – zaśmiałam się.
Chwilę później pałaszował makaron przygotowany
przez Kawecką, aż mu się uszy trzęsły. Nie dziwiłam się temu, Asia naprawdę miała
kucharski talent. Zawsze była w tym lepsza ode mnie. I choć wszyscy mówią mi,
że moje obiady są równie dobre, co Kaweckiej, to doskonale wiem, że nie dorastam jej do
pięt pod tym względem. Ale i ja z tego korzystam, więc nie mam na co narzekać. Asia teraz cały czas siedzi w domu, w związku ze
swoim błogosławionym stanem, więc spełnia się w gotowaniu, dzięki czemu nie
umieram z głodu. Gdybym była sama, pewnie przez najbliższe trzy tygodnie bazowałabym na gorącym kubku, bo dla
jednej osoby gotowanie się nie opłaca.
- Pyszne. Dawno nie jadłem tak dobrego obiadu –
powiedział Hubert, jakby potwierdzając moje słowa o umiejętnościach kucharskich Aśki.
- Przesadzasz – machnęła ręką Aśka, ale
dobrze widziałam, że jest jej miło, ponieważ wszyscy ją tutaj tak doceniają. - Można
wiedzieć, od jak dawna tutaj mieszkasz? – spytała po chwili, chcąc zapewne, aby nie panowała w mieszkaniu złowroga cisza.
- Jakiś rok, odkąd skończyłem aplikację na
studiach i zarobiłem pierwsze lepsze pieniądze. Mieszkanie to prezent od ojca – dodał. – A wy? – zainteresował się.
- Ja od trzech miesięcy, a Asia od dwóch –
wyjaśniłam mu. – Więc jesteś początkującym prawnikiem?
- Stąd ten garnitur – wtrąciła swoje trzy grosze Asia.
- No tak, w pracy muszę być elegancki, to
zobowiązuje - wyjaśnił nam.
- A jaką masz specjalizację? – spytałam.
- Kiedyś chciałem być prokuratorem, ale
ostatecznie wyszło, że zostałem adwokatem – wyjaśnił, a my z zainteresowaniem
pokiwałyśmy głowami. - A wy czym się zajmujecie?
- Ja ze względu na swój stan nie pracuję –
powiedziała z uśmiechem Asia głaszcząc się po brzuchu, jakby dodając swoim słowom efektu. – Ale z wykształcenia
jestem tłumaczem języka włoskiego - dodała.
- A który to miesiąc? – spytał Hubert.
- Początek siódmego – wyjaśniła mu.
- Chłopczyk, czy dziewczynka? – pytał dalej.
- Nie wiemy. Na badaniach zawsze się obraca w taki
sposób, że lekarz nie może się zorientować. Jest bardzo ruchliwe, chyba ma ADHD
– zaśmiała się Kawecka.
Hubert również uśmiechnął się w jej kierunku, po
czym przeniósł swoje zainteresowanie na moją osobę:
- A ty Liliana, czym się zajmujesz?
- Też tłumaczę, tylko że język hiszpański. Poza tym uczę w liceum – wyjaśniłam.
- No to fajnie się dobrałyście – rzucił Hubert
beztrosko, przenosząc uwagę na swoją porcję.
Chyba nie sądził, że któraś z nas wyłapie głębszy
sens zdania, które właśnie wypowiedział. Ja jednak zorientowałam się o co mu chodzi, przez co
zachłysnęłam się resztą makaronu, który właśnie spożywałam. Aśka więc zaczęła walić
mnie po plecach aż do momentu, w którym złapałam głębszy oddech.
- W porządku? – spytała z troską, podsuwając mi pod nos
wodę.
- Już dobrze – wycharczałam. –
Mogę cię o coś spytać, Hubert? – zagaiłam, gdy już zrobiło mi się lepiej i znów normalnie łapałam oddech.
- Wal śmiało! – rzucił beztrosko sąsiad, niczego się nie
spodziewając.
- Dlaczego sądzisz, że jesteśmy lesbijkami? –
spytałam z grubej rury, nie bawiąc się w jakieś uprzejmości.
Hubert speszył się. Popatrzył na nas obie z lękiem w oczach. Chyba naprawdę sądził, że nie wyczujemy drugiego dna jego wypowiedzi.
- Odpowiedz, nie pogniewamy się – zachęciła go
zaciekawiona tym Asia.
- Mieszkacie razem i w ogóle tak jakoś… odnosicie
się do siebie i… tak mi się wydawało… - jąkał się.
- Mieszkać razem mogą też i przyjaciele. A my
jesteśmy takimi przyjaciółkami, na dobre i na złe. Mamy tu jeszcze
współlokatora, ale dziś rano wyjechał, dlatego nie możesz go poznać – wyjaśniła mu Kawecka, zbierając naczynia ze stołu.
- Tak właściwie, to jest to właściciel tego
mieszkania, ale ja nim zarządzam pod jego nieobecność – uściśliłam.
- Eee – zaczął się jąkać, zażenowany całą sytuacją Hubert. – Wiecie, ja już będę szedł. Dziękuję wam za
towarzystwo i obiad, naprawdę było miło, ale mam trochę pracy... – próbował się
wymigać, aby jak najszybciej móc stąd wyjść. Naprawdę było mu głupio.
- Okej, nie zatrzymujemy cię - powiedziała beztrosko Asia, w ogóle nie przejmując się całą sprawą. - Ale chyba zawitasz
do nas wieczorem z tym panem…
- Tak, będę – przerwał jej Hubert wstając szybko z krzesła, po czym
poszedł do niej i pocałował ją w rękę na pożegnanie.
- To do zobaczenia! – posłała mu jeszcze uśmiech Kawecka.
– A ja się teraz trochę zdrzemnę. Skarb mój był dzisiaj wyjątkowo ruchliwy i nie dawał mi odpocząć. Muszę więc wykorzystać czas, w którym jest spokojniejszy –
mruknęła, wyjaśniając nam sytuację i głaszcząc się po brzuchu.
- To idź się połóż – powiedziałam jeszcze do odchodzącej już
do swojego pokoju Asi.
Hubert zebrał się w takim pośpiechu, że już był przy drzwiach. Poszłam więc
za nim z zamiarem odprowadzenia go, jak na dobrą gospodynię przystało. Ale przede wszystkim chciałam zamknąć mieszkanie na cztery spusty. Jeśli
będziemy obie teraz spały, to trzeba być ubezpieczonym, aby nikt nam tutaj nie wszedł i niczego nie
wyniósł.
– No to do zobaczenia – powiedziałam jeszcze do
Huberta. – I nie mamy ci za złe, że wziąłeś nas za parę. Nie jesteś pierwszy –
dodałam, śmiejąc się. Było mi go trochę szkoda, bo widziałam, że wciąż mu głupio za to co palnął, dlatego postanowiłam go zapewnić, że wszystko jest w porządku.
- Naprawdę się nie gniewasz? – zdziwił się, obracając się gwałtownie, jakby nagle zapominając o zamiarze jak najszybszej ucieczki z naszego mieszkania.
- Nie, a dlaczego bym miała? - zdziwiłam się.
- Nie wiem, uraziłem cię, was obie… - kluczył.
- Wiesz, mam do siebie dystans. Trzeba trafić na mój zły dzień albo naprawdę przesadzić, abym się zezłościła o coś takiego – wyjaśniłam mu.
- To dobrze –
powiedział z wymalowaną ulgą, pociągając za klamkę. Nie wyszedł jednak na korytarz, tylko obrócił
się w moim kierunku, by po chwili spytać: - Lila, a dałabyś się zaprosić na kawę?
- Chcesz się umówić z lesbijką? – wypaliłam ze
śmiechem, zanim pomyślałam co mówię.
- Weź przestań! – uśmiechnął się zażenowany, ale
widząc moją minę, odpowiedział: - Tak, chcę.
- A w jakim celu ma odbyć się owe spotkanie? –
podpuszczałam go, teraz już z absolutną powagą wymalowaną na twarzy.
- Dobrze, już się reflektuję – Hubert uśmiechnął się do mnie przepraszająco. - Może miałabyś ochotę pójść ze mną na randkę? – spytał po chwili z nadzieją w oczach.
- Tak lepiej – pochwaliłam go, bo po raz kolejny
domyślił się, o co mi chodzi. – To kiedy? - spytałam
Sąsiad zdziwił się, że tak szybko, bez żadnego
większego przekonywania, się zgodziłam. Ba, ja sama się temu dziwiłam... Ale w końcu, co mi szkodzi? Jedna randka to nie ślub, prawda?
- Jutro o dwudziestej po ciebie wpadnę -
zaproponował.
- Dobrze – zgodziłam się.
- No to... do zobaczenia? – zapytał z wahaniem.
- Do zobaczenia – uśmiechnęłam się, po czym
stanęłam na palcach (był ode mnie sporo wyższy) i ucałowałam go w policzek.
Chwilę później zamknęłam za nim drzwi, kierując
się stronę łóżka, aby trochę odpocząć. W nowym roku miało się coś zmienić pod
względem mnie i moich perypetii miłosnych, przynajmniej tego wszyscy życzyli mi
podczas sylwestra. Nie sądziłam, że tak szybko spełnią się ich życzenia...
_____________
Wiem, że uwielbiacie Wilka. Ja też go uwielbiam. Aż popadnę w jakąś
paranoję i zacznę szukać sobie takiego chłopaka, jak on… Ale na serio,
Kuby nie będzie tutaj przez pewien czas, ale za to Aśka i Lila zostają, one
zapewnią wam (i mi) rozrywkę. No i pojawił się nowy bohater, Hubert, więc mam
nadzieję, że nie będziecie narzekać na nudę :)
Może rozdział nie najwyższych lotów, ale chciałam go dodać przed moim
wyjazdem do Krakowa, żebyście nie musieli dwa tygodnie czekać na coś nowego.
Mam nadzieję, że z tego pośpiechu w sprawdzaniu błędów niczego nie ominęłam, ale nie mam już na to więcej czasu. A wieczorem... witaj Krakowie! :D Wybaczcie też, że was nie poinformuję o nowości - mam nadzieję, że mi to wybaczycie i że bez tego do mnie traficie. Także, do napisania
we wrześniu!
A no i nie mogłabym nie dodać genialnej bramki Aleksa z meczu przeciw Polonii w Warszawie. Lechu, oby tak dalej!
Buziaki!
No no... Chłopacy zdążyli wyjechać a Lila już umówiona na randke.. Ciekawe czy wyjdzie z tego coś poważnego. Czekam na kolejny ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
[przepelnieni-miloscia.blogspot.com]
Gdzie mizerny rozdzial, wcale nie! Ja sie z Twoim stwierdzeniem absolutnie nie zgadzam, moja droga! ;D Dobrze, ze dodalas, iz sama rowniez ubostwiasz Wilka (jakby to nie wynikalo z calego bloga...), bo inaczej musialabym Cie posadzic o jakis sabotaz na jego skromnej osobie! W swietle dopisku jednak swoj misternie utkany plan szykan uwazam za niebyly (dzouk) ;D Ciekawa jestem bardzo, co ten Hubert wykombinuje na randce z Lila. Zastanawia mnie fakt nieomal blyskawicznego zainteresowania tak ze strony jej, jak i jego spotkana z samego rana strona przeciwna konfliktu o przemokly sufit.. Amor, jak widac, nie proznuje. Kawecka co do Sasiada Z Wanna tez cala w skowronkach sie ukazala, wiec kolo musi byc typem mezczyzny nie tyle swiadomie, co moze bezwiednie lamiacego albo i szturmem zdobywajcego niewiescie serca. ;) Swoja droga, zalanie mieszkanie jako niezawiniony (a moze z tajona premedytacja?) sposob na podyw... Hahaha! :D
OdpowiedzUsuńLechici, pracujcie! A pozniej w te pedy wracajcie, bo robi sie gorrraco na polu romansowym!
serdeczne pozdrowienia z Niemiec! i udanego pobytu w Krakowie! ;D