wtorek, 31 stycznia 2012

5. Charakterek Liliany.

Lechici przez ostatni tydzień zachowywali się co najmniej tak, jakby weekendowa impreza była dla nich powietrzem. Tylko o niej mówili, tylko ona ich interesowała, tylko nią chcieli się zajmować, tak jakby wszystko wokół przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, a świat nagle przestał się kręcić i stoi w jednym miejscu – w punkcie o nazwie „Impreza Lechitów”. Mieli nawet w sobie tyle zapału, aby móc pomagać Dyziowi we wszystkich organizacyjnych sprawach, co było dla mnie zupełną nowością. Oni nigdy nie interesowali się organizowaną przez kogoś innego imprezą. Oni tylko przychodzili na gotowe i korzystali. Kiedyś można by ich błagać o pomoc, a i tak jej nie udzielali, a teraz… Teraz garnęli się do tego, niczym Kubuś Puchatek do miodu i nie można się było opędzić od pomocy przez nich ofiarowanej. Żona Wojtkowiaka, Magda, miała z nimi istne urwanie głowy. Przesiadywali u niej prawie 24 godziny na dobę, od świtu do nocy i za nic w świecie nie mogła się ich pozbyć ze swojego domu. Bała się, że jeszcze trochę to wezmą ze sobą śpiwory i zaczną nocować na podłodze w ich salonie! Nawet wezwane posiłki w postaci reszty żeńskiego towarzystwa w niczym tu nie pomagały. Swoim aktualnym zachowaniem zdenerwowali mnie do tego stopnia, że musiałam ich solidnie opieprzyć, aby pomyśleli też o meczu z Polonią Warszawa. Oczywiście, że przygotowywali się do niego, ale robili to tak mechanicznie, że czasem wyglądali niczym nakręcone roboty bez jakichkolwiek uczuć czy emocji. Ich głowy zaprzątały zupełnie inne myśli, co zdecydowanie mi się nie podobało, ponieważ wewnątrz czułam, że to wszystko dzieje się z mojej winy. A Lech jest przecież dla mnie o wiele ważniejszy, niż jakieś oficjalne powitanie mojej osoby z powrotem w Polsce. To nie miało dla mnie większego znaczenia. Oni doskonale powinni o tym wiedzieć, w końcu większość z nich zna mnie nie dzień czy miesiąc, ale kilka lat!
- Co wy sobie myślicie? Że ot tak sobie pokonacie Polonię?! - krzyczałam pewnego dnia, prawie dygocząc ze złości. - Zielina was dobrze zna i wie, z której strony ugryźć, aby was zabolało! Więc ruszcie te swoje piłkarskie tyłki i wygrajcie w ten weekend! Inaczej nie ma mowy o mojej obecności w sobotę! – musiałam ich czymś zaszantażować, widząc, że moja gadanina nic nie skutkuje. - Myślicie, że sobie żartuję? - zaśmiałam się, widząc ich miny, mówiące, że nie dowierzają zbytnio moim słowom. - Znacie mnie nie od dziś i doskonale powinniście wiedzieć, że nigdy nie żartuję sobie z takich spraw. To się u mnie nie zmieniło. Dlatego zajmijcie się swoją pracą, żebyśmy w sobotę mogli świętować wasze zwycięstwo, a nie zapijać porażkę! – spuentowałam.
Niestety, na nic się zdały moje umoralniające gadki, które przeprowadzałam im co chwila przez cały mijający tydzień. Tyle się naprodukowałam, tyle nagadałam, tyle gardła zdarłam, a oni i tak przegrali mecz i to w fatalnym stylu. Nie musiałam być w Warszawie, żeby widzieć, jak im kompletnie nic nie szło. To były jedne z najgorszych 90 minut, które dane mi było obejrzeć w życiu. Już z boku wyglądało to tak, jakby przeszli obok meczu, co mi się zdecydowanie nie spodobało. Miałam zamiar zademonstrować im swoje niezadowolenie. Nie mogłam tego tak zostawić, musiałam pokazać im, że nie będą mieli ze mną lekko, że nic się pod tym względem nie zmieniło. Możliwe, że chciałam się na nich zemścić, ale robiłam to w dobrej wierze, aby dać im nauczkę na przyszłość.
Najpierw miałam zamiar zademonstrować swoją siłę na Wilku. Jego usposobienie gaduły z pewnością pomoże mi w przestraszeniu chłopaków. Wiedziałam, że Wilczek im się na mnie poskarży, możliwe, że jeszcze ubarwi swoją historię jakimiś rewelacjami, a wtedy wszyscy będą drżeli przede mną i moim gniewem. Nie raz już dostawali ode mnie kary, więc powinni pamiętać, do czego jestem zdolna w akcie zemsty.
Tym razem miałam w głowie kilka naprawdę strasznych pomysłów, które planowałam wypełnić. Wszystko jednak szlag jasny trafił, gdy tylko w piątkowy wieczór ujrzałam Kubę w drzwiach naszego mieszkania. Wtedy to cała ochota i radość z planowanej przeze mnie zemsty uleciała w przestworza. Tak daleko, że w żaden możliwie znany mi sposób, nie mogłabym jej dogonić i złapać z powrotem  w swoje ręce. Kuba wyglądał niczym potrącony piesek, niczym dziecko, któremu odebrano ukochaną zabawkę, czy zwierzaka... Żal ścisnął moje serce do tego stopnia, że nie potrafiłabym mu zrobić krzywdy, czy jakiejkolwiek innej psychicznej przykrości, choćby nie wiem, co mi złego zrobił... Choćby nawet wybił brutalnie i z premedytacją połowę moich rybek w akwarium!
- Kubusiu - szepnęłam tylko i szybko do niego podbiegłam, aby przytulić go do siebie, niczym dziecko, głaszcząc uspokajająco po głowie - będzie dobrze, na pewno będzie lepiej. Odpoczniecie teraz przez przerwę na reprezentację, popracujecie solidniej i odbijecie się - mówiłam, aby go pocieszyć.
- Sama w to nie wierzysz! - wytknął mi od razu.
- Ja? - zdziwiłam się i odsunęłam go od siebie, aby móc mu spojrzeć w oczy. - Ja miałabym nie wierzyć w swój zespół? Możesz zarzucić mi wiele, ale nie to. Moja wiara zawsze jest w Lechu, zapamiętaj to - zastrzegłam, dźgając go palcem w pierś.
- Ale jesteś na nas zła - przypomniał mi, pociągając teatralnie nosem i ponownie się we mnie wtulając.
- Tak, jestem na was bardzo zła, ale chyba jako kibic mam prawo być zła na piłkarzy mojego klubu za taki mecz? – Kuba, po chwili wahania, potwierdził to, kiwając głową. - To nie oznacza jednak, że przestałam was kochać i się do was przyznawać – wyjaśniłam mu.
To, co powiedziałam, jakby go uspokoiło. A jeszcze bardziej humor mu się poprawił, kiedy chwilę później zapytałam:
- A może masz ochotę na gołąbki? Zrobiłam je z myślą o tobie.
Co prawda, ta myśl była zupełnie inna niż w tej chwili, ale tego to on nie musiał wiedzieć. Mój zamiar gwałtownie się zmienił, na lepsze, dla Kuby oczywiście.
- Jasne, że mam! I to wielką - ucieszył się mój wciąż głodny współlokator.
Do Wilczka naprawdę łatwo jest trafić. Przez żołądek, to jest jedyna, właściwa i bardzo skuteczna droga. Dlatego wszyscy, znający jego słabość do jedzenia, często to wykorzystują i w taki sposób zdobywają jego aprobatę. Czasami w nieodpowiednich kwestiach, a że Kuba jest dość honorowy i jak już coś komuś obieca, to robi wszystko, aby to zrealizować, nawet gdy po odzyskaniu rozumu dana sprawa mu się nie podoba.
- Wiesz co - rzekł Wilczek, pomiędzy kolejnymi gołąbkami, pochłanianymi przez niego w zatrważająco szybkim tempie - bałem się wrócić do domu - przyznał cicho.
- Dlaczego? - spytałam zaskoczona, uśmiechając się pod nosem.
- Bałem się, że może będziesz rzucała we mnie garnkami albo nie pozwolisz mi wejść do mieszkania i będę musiał spać na wycieraczce - wyjaśnił.
- Byłbyś moim psem warownym - zaśmiałam się, a Wilk po chwili mi zawtórował.
Tym razem nie miałam zamiaru nikogo katować za tą porażkę. Nagle wszystko zmieniło się diametralnie. Jakoś nigdy ich smutek nie odciągał mnie od moich niecnych planów zemsty. Tym razem jednak było inaczej. Sama nie wiem, dlaczego, ale naprawdę nie potrafiłam robić im kolejnych przykrości, wiedząc, że sami nie czują się dobrze z tą porażką.
- Wiesz... dobrze, że nie dałam ci się przekonać - mruknęłam. - Gdybym pojechała z wami do Warszawy, moglibyście mieć ze mną niezłą konfrontację w autokarze, czy w szatni zaraz po meczu.
Kuba od jakiegoś tygodnia próbował mnie przekonać, abym pojechała z nimi na mecz do Warszawy. A ja rękami i nogami zapierałam się, że nie chcę i że nigdzie nie pojadę. I miałam na to mnóstwo argumentów. Po pierwsze, nie chciałam im przeszkadzać. Łatwo go obalali, bo kiedyś często jeździłam z nimi na mecze i nigdy im w niczym nie przeszkadzałam. Podobno, choć ja tak do końca nie jestem tego pewna. Drugi, że nie znam nowego trenera i możemy się nie dogadać, bo nie mamy tak dobrego kontaktu, jaki miałam z poprzednimi coachami Kolejorza. Tu mieli problem, ale gdy przypomniało im się, że jestem absolwentką iberystyki i kibicuję Barcelonie, stwierdzili, że miałabym z nim o czym rozmawiać i z pewnością nie byłoby z tym problemu. Nawet moje uprzedzenie do osoby Bakero ich nie przekonywało, mimo że mógłby być to powód do moich wrednych uwag pod jego adresem. A on z pewnością by je zrozumiał, bo znam hiszpański także od tej gorszej strony. Chłopaki się jednak tym nie przejmowali. Dlatego wyciągnęłam kolejny powód – moją nienawiść do Warszawy. Nie wiem, skąd mi się ona brała, ale gdy tylko stąpałam po stołecznej ziemi, jakby automatycznie gorzej się czułam. I można by mnie zapewniać o pięknie tego miasta, i mogłaby być to nawet prawda, ja i tak nigdy bym w to nie uwierzyła. Tak już mam i koniec kropka, klamka zapadła, a oni nie potrafili z tym polemizować. W końcu, mój upór zwyciężył. Nie argumenty, a upór i dlatego mecz obejrzałam w telewizji, siedząc na kanapie i popijając piwo. Kilka piw. I tyle było z mojego wyjazdu. Teraz powinni się cieszyć z tego, że jednak z nimi nie pojechałam, bo po takim meczu z pewnością nie potrafiłabym utrzymać swoich nerwów na wodzy i konfrontacja z nimi byłaby nieunikniona. Nie byłoby to przyjemne doświadczenie. A tak miałam czas na ochłonięcie, przemyślenie spraw, dojście do odpowiednich wniosków i zabicie pomysłu zemsty w zarodku.
- A ja żałuję, że nie pojechałaś z nami. Z tobą byłoby ciekawiej, a tak, nudziłem się tam jak mops. Nikt nie miał ochoty na żarty, ani na nic – mruknął Wilk wyraźnie niezadowolony.
Uśmiechnęłam się do niego. Zawsze z Kubą na wyjazdach kombinowaliśmy, co by tu komuś zmajstrować. Widać, wciąż brakuje mu kompanów do wcielania jego, często poronionych, pomysłów. A ja zawsze się na nie pisałam, mimo że czasami były cholernie głupie i ja o tym doskonale wiedziałam.
- A Semir? – spytałam, przypominając sobie, że kiedyś Bośniak pomagał mu w ich realizacji. Lewandowski z Peszką również, ale tych dwóch już w Lechu nie ma.
- On ostatnio zrobił się jakiś dziwny – mruknął Kuba, wyraźnie niezadowolony.
- To znaczy? – nie rozumiałam, o czym do mnie mówi.
- Spoważniał? - Kuba podrapał się po głowie, zastanawiając się, czy użył właściwego określenia.
Roześmiałam się na głos. Szczerze i niewymuszenie. I automatycznie, bo słowo powaga z nazwiskiem Semir Stilić nijak do siebie nie pasowały w moim mniemaniu.
 - Wiem, że dziwnie to brzmi, ale coś w tym stylu – mruknął Wilczek, tłumacząc nieudolnie swoje spostrzeżenia.
- Widać, tylko my jeszcze mamy w sobie ten dominujący pierwiastek dziecka, który ujawnia się w najmniej pożądanym momencie - rzekłam poważnie, mimo że w środku dusiłam się ze śmiechu.
- Ja go tam bardzo lubię – odrzekł od razu Wilk. - U siebie i u ciebie. I wiesz, zastanawiam się teraz, jak ja mogłem żyć przez ostatnie półtora roku, gdy cię tu nie było. Nie umiem wyobrazić sobie teraz, abym miał wejść do pustego domu. Aby nie brzmiał w tych ścianach twój śmiech, czy nie słyszałbym, jak chodzisz po domu. Abym nie mógł wyciągnąć cię na piwo, czy na spacer, czy gdziekolwiek indziej, kiedy tylko będę tego potrzebował - powiedział zupełnie serio, tonem, którego Kuba używa naprawdę rzadko.
Zaskoczył mnie tym. I rozczulił. Do tego stopnia, że wtuliłam się w niego ze łzami w oczach, dziękując mu za jego słowa. One dały mi pewność. Utwierdziły mnie w przekonaniu, że dobrze zrobiłam, wracając do Poznania, że to jest właściwy czas, aby tutaj być. Brakowało mi moich kochanych i oddanych Lechitów. Tego wszystkiego. I chyba naprawdę jestem na tyle silna, aby zamknąć przeszłość za sobą i iść do przodu. By móc budować swoją przyszłość właśnie tu - w Polsce.


*


Następnego ranka do domu, niczym po ogień, wpadł Ivan. Nie wiem, co ma w sobie nasze mieszkanie, że prawie każdego ranka ktoś budzi mnie dzwonkiem do drzwi. Za każdym razem jest to ktoś inny i z inną wiadomością, ale wygląda to trochę tak, jakby przez nasz dom przebiegała jakaś dziwna trasa Lechitów. Co ja z nimi mam? Ivana nie zastanowiło w ogóle, że otwieram mu drzwi ubrana tylko w piżamę i że wyglądam tak, jakbym przed chwilą co wstała (bo tak właściwie było). Ivan na wejściu kazał mi się jak najszybciej ubierać, chyba że chcę wyjść z nim na miasto w takim stanie. Podobno jemu wcale nie przeszkadza to, jak wyglądam, ale możliwe, że mi na tym zależy. I wciąż upierał się, że musimy już iść.
Spojrzałam na niego, jak na głupka, bo nie powiedział mi, dokąd mamy iść, a ja jakoś nie przypominałam sobie, abym była z nim na dziś umówiona.
- Ivan, uspokój się – powiedziałam, nadal stojąc przed nim w piżamie. Zamknęłam drzwi i położyłam mu ręce na ramionach. - Może zjesz z nami śniadanie? – zaproponowałam wspaniałomyślnie. Tak, przyznaję się bez bicia, próbowałam grać na czas.
Nie wiem, jak Wilk to robi, ale gdy tylko wypowiedziałam słowo "śniadanie", pojawił się w kuchni już w lepszym nastroju niż wczoraj.
- A co będzie na śniadanie? - zainteresował się od razu.
Ivan popatrzył na niego groźnie.
- No co? Przecież ktoś tu wspomniał coś o jedzeniu - rzekł Kuba, jakby to była oczywista oczywistość.
- Nic - odpowiedział mu Ivan - bo zabieram Lilkę na zakupy – wyjawił wreszcie powód swojej wizyty.
- Tylko nie to - jęknęłam.
Nienawidziłam zakupów. Naprawdę. A Ivan wręcz odwrotnie, uwielbiał chodzić po sklepach i wciąż targał mnie tam ze sobą. Często śmialiśmy się, że jakoś musieliśmy zamienić się swoimi duchowościami. Ivan ma moją, a ja jego. Bo to on ma niesamowity zmysł estetyczny. Bo to on uwielbia biegać z masą toreb pod pachą po centrach handlowych. To jego zakupy uspokajają. Bo to on wpada do jakiegoś sklepu i gdy mu się tylko coś spodoba, to musi to mieć. A jak już mu się w głowie pojawi jakaś wizja ubrania dla mnie, czy dla Agnieszki, to nie odpuści, dopóki tego nie przymierzymy i nie stwierdzi, jak nam w tym jest. A jak wyglądamy według niego dobrze, to koniecznie musimy to kupić, inaczej nie dogadamy się z nim przez co najmniej miesiąc. Kiedyś był obrażony na mnie za takie coś przez półtora miesiąca! Niczym go nie mogłam przekupić, a ciuchy, które mi wtedy proponował i o które się pokłóciliśmy, dawno już wykupili i nie miałam się czego zaczepić, aby go przeprosić. Jak jednak przez tydzień połaziłam z nim po centrach handlowych, co było dla mnie totalną udręką i utratą honoru, to wszystko wróciło do normy.
- Nie wykręcisz się - Ivan od razu mi to zapowiedział, czując, że nie bardzo podoba mi się jego pomysł.
Djuka był jedyną osobą, na której nie mogłam stosować swoich gierek. Nawet Krzyśka potrafiłam często zbić z tropu, mimo że znał mnie od dzieciństwa. Niestety, Ivan się nie dawał, co w takiej sytuacji było niewątpliwie jego mankamentem. Nie miał takiego punktu, w który mogłabym trafić, aby mi odpuścił.
- Proszę cię – jęknęłam, robiąc słodkie oczka.
Zawsze można spróbować. Może tym razem się zlituje?
- Nie ma mowy. Idziesz! Przecież dzisiaj musisz ładnie wyglądać u Dyzia. W końcu jesteś gościem honorowym imprezy, a ja nie puszczę cię tam w byle czym – wyjaśnił mi w czym rzecz.
- Ale ja nigdzie nie idę - powiedziałam spokojnie i założyłam ręce na piersi.
- COOOOO?! - krzyknęli jednocześnie Ivan i Kuba. Ten drugi wciąż z boku się nam przyglądał. Dać mu tylko popcorn i miałby niezłe kino na żywo.
- Nico - odpowiedziałam naburmuszona.
Czy ich nigdy nikt nie uczył, że nieładnie jest zadawać takie pytanie w taki sposób?
- Ale dlaczego? Dlaczego nie chcesz iść? - jęknął Kuba, doskakując do mnie przejęty tym bez reszty, jakby nawet zapomniał o śniadaniu.
- Powiedziałam, że jak przegracie mecz, to nigdzie z wami nie pójdę i mam zamiar dotrzymać słowa - przypomniałam im.
Wiem, pastwiłam się w tej chwili nad nimi, ale to nie jest moja wina. Nie potrafiłam jednak przejść wobec tego obojętnie. Próbowałam, ale się nie dało. Zorientowałam się w tym leżąc wieczorem w łóżku i rozmyślając nad wczorajszym dniem. A w ogóle, jeżeli ja coś komuś obiecuję, to zawsze słowa dotrzymuję i oni muszą to wiedzieć. I powinni, bo zawsze tak było. Widocznie zapomnieli o tym przez ten czas, w którym mnie nie było, ale mam zamiar im o tym przypomnieć. Nie ma litości, oj nie.
Chłopcy popatrzyli na siebie. Czułam, że te spojrzenia nie wróżą mi niczego dobrego. Ewidentnie coś kombinowali. Ale nie mogłam się nad tym nawet przez chwilę zastanowić, bo Ivan powrócił do kontynuowania swoich żądań w stosunku do mnie, jakby zapominając o moim postanowieniu:
- Ale to nie znaczy, że masz ze mną dzisiaj nie iść. Przynajmniej będziesz miała to na inną okazję.
I zabrakło mi kontrargumentów. Spojrzałam jeszcze błagalnie na Kubę, ale ten tylko wzruszył ramionami i bawił się łyżeczką. Jak potrzebuję od niego pomocy albo jakiegoś genialnego pomysłu, to ten nagle przestaje się wszystkim interesować! A po jedzenie to wie, do kogo się zgłaszać, no!
Ruszyłam więc w stronę swojego pokoju ze zwieszoną głową, aby się ubrać. Nie mogłam pokazać się w takim stanie Poznaniakom, bo wystraszyłabym całe centrum handlowe. Choć z drugiej strony, czemu nie? Nikt by nie plątał mi się pod nogami i nie patrzył mi na ręce…
Nie, to jest chory pomysł.
Tak więc umyłam się, ubrałam, uczesałam, lekko umalowałam. I wiecie co? Nawet maleńki pomysł ucieczki mi w tym czasie nie wpadł do głowy! Coś jest ze mną zdecydowanie nie tak… No, ale trudno się mówi, chyba jestem zmuszona do ogłoszenia swojej kapitulacji. Trzeba przełknąć tą gorzką pigułkę…
Raz kozie śmierć, kiedyś i tak musiałabym iść z Djuką do sklepu, więc przynajmniej jedno będę miała już za sobą.
Kiedy wróciłam do chłopaków, Kuba z triumfem oznajmił mi, że najpierw zjemy śniadanie, a później Ivan może mnie zabrać do centrum handlowego. On był zadowolony, Ivan był zadowolony, tylko ja nie bardzo. Ale nie miałam siły przebicia, było dwóch na jedną.
To nie fair!


poniedziałek, 23 stycznia 2012

4. Thriller na dobranoc.

- Nie musiałeś jej streszczać całej fabuły „Sekretnego okna”! – krzyknęłam na Kubę i przekręciłam klucz w zamku, jednocześnie kontynuując naszą kłótnię z samochodu.
Właśnie wracaliśmy od Bosackich. Na dworze było już całkiem ciemno, ale trudno się dziwić. O tej porze roku ciemności nastawały zdecydowanie zbyt szybko. Ściągnęłam kurtkę, którą wraz z kluczami od mieszkania, odwiesiłam na haczyk wieszaka, znajdującego się w przedpokoju.
- Przecież miałem opowiedzieć jej jakąś bajkę – Wilczek bronił się, ściągając buty i wzruszając ramionami.
- Bajkę, Kuba, BAJKĘ! – zaakcentowałam ostatnie słowo. - A nie thriller, który oglądają dorośli ludzie. Natalka to jest jeszcze dziecko, Kubuś. Nawet dorośli czasem boją się takich filmów, a co dopiero sześcioletnia dziewczynka, której wujek opowiada taką historię tuż przed snem – tłumaczyłam to Kubie już od kilkudziesięciu minut, ale nic do niego nie docierało.
- Nie rozumiem cię. Ani trochę – mruknął, kręcąc głową i kierując się w stronę kuchni.
Podreptałam za nim.
- A czego tutaj nie rozumiesz? – spytałam, próbując się uspokoić.
Z Kubą trzeba po dobroci. Trochę tak, jakby rozmawiało się z dzieckiem. Nie można na niego za bardzo krzyczeć, bo wtedy zamknie się w sobie, obrazi i nic już nie powie. A jak mu się coś spokojnie wytłumaczy, to można się z nim dogadać. Tylko potrzeba do tego sporej ilości cierpliwości, której mi zdecydowanie zaczęło brakować. Odzwyczaiłam się od tego, że rozmawiając z drugą osobą, jest mi ona potrzebna, bo w Hiszpanii nie miałam kontaktów z dziećmi, czy... z osobami o mentalności dziecka.
- A wiesz, takiej jednej małej rzeczy - Kuba pokazał mi na palcach, jak mała jest ta rzecz. - Jak w ogóle mogłaś pomyśleć, że ja jej streszczałem „Sekretne okno” do snu? – spytał, patrząc na mnie spode łba.
Takiej odpowiedzi się nie spodziewałam.
- No, bo… eee… - zająknęłam się, nie bardzo wiedząc, co powinnam mu teraz odpowiedzieć. – Sam mi przecież tak powiedziałeś! – teraz to ja się broniłam. A najlepsza obrona to atak poprzez zrzucenie winy na kogoś innego, tak zostałam nauczona przez życie. Choć nie mogę powiedzieć, że Lechici nie maczali w tym swoich palców...
- Lilka, to był żart. ŻART! – teraz to on zaakcentował. – Nie jestem aż tak głupi, wierz mi. Przecież nie mógłbym sześciolatce opowiedzieć takiego thrilleru, po którym przez kilka dni nie mogliśmy dojść do siebie! My, DOROŚLI.
Odetchnęłam z ulgą. Naprawdę przez moment uwierzyłam w to, że opowiedział jej wszystko ze szczegółami. On był do tego zdolny, a jeszcze mówił mi o tym z taką autentycznością w głosie, że w ogóle się nie domyśliłam, że blefuje.
 - To co jej opowiedziałeś? – spytałam, będąc już o wiele spokojniejszą.
- Ostatnio z chrześniakiem oglądałem jakąś bajkę i trochę z niej skopiowałem, trochę nazmyślałem, takie tam – machnął na to ręką, rozluźniony, jakby to była dla niego codzienność. Choć przy jego bujnej wyobraźni, to była codzienność.
Wstawiłam czajnik z wodą na herbatę z wyraźną ulgą, że Kuba jednak ma trochę tego oleju w głowie i nie robi aż takich głupot. Idąc do salonu jednak mój nastrój nagle uległ zmianie. Gwałtownie zahamowałam w połowie drogi do kanapy, bo coś sobie uświadomiłam i nie bardzo mi się to spodobało.
- Jak mogłeś mnie tak perfidnie okłamać?! – krzyknęłam na Kubę i uderzyłam go kilkakrotnie poduszką, którą złapałam w pośpiechu z kanapy, z zamiarem ataku.
 Kuba zaskamlał. Był bezbronny, bo nie spodziewał się tego. Swoim poprzednim zachowaniem, uśpiłam jego czujność.
- Przepraszam, Liluś, ale nie mogłem się powstrzymać – śmiał się.
Jeszcze tego brakowało! Nie dość, że sobie ze mnie brzydko zażartował, zdenerwował mnie tym, to jeszcze ma czelność śmiać się ze mnie! Oj, nagrabił sobie!
- O, doigrałeś się! Chyba będę musiała pomyśleć o jakieś straszliwej karze dla ciebie, abyś miał nauczkę na przyszłość – usiadłam spokojnie na kanapie, zakładając nogę na nogę i przyjęłam pozę myśliciela. – Może zaprzestanę gotować? Albo zakluczę twoją szafkę ze słodyczami? – zastanawiałam się na głos.
Wiedziałam, gdzie jest czuły punkt Wilka.
- Lila, tylko nie odbieraj mi jedzenia! Błagam! Wszystko, tylko nie to! – uklęknął przede mną i zaczął składać mi pokłony, jak do jakiegoś bóstwa. – Ja cię tak bardzo przepraszam! Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy, tylko proszę, ułaskaw mnie, o pani!
Czajnik zaczął gwizdać, co oznaczało, że woda się zagotowała. Wstałam więc, zostawiając Kubę na klęczkach w salonie i ruszyłam do kuchni, aby zrobić nam herbatę. Gdy wracałam, Wilk wciąż trwał w tej samej pozycji. Usiadłam na swoim miejscu, upiłam łyk herbaty i uśmiechnęłam się pod nosem.
- Nie rozumiem, jak mogłeś pomyśleć, że nie znam się na żartach? – spytałam go z totalnym luzem w głosie. – Co prawda, nie było to miłe z twojej strony, ale doskonale wiesz, że nie umiem się na ciebie zbyt długo gniewać, szczególnie, gdy chodzi o takie błahostki – wyjaśniłam mu wspaniałomyślnie, machając na to ręką.
Kuba odetchnął z wyraźną ulgą, by po chwili rzucić się w moje ramiona i po raz kolejny od mojego powrotu, zaczął ściskać moje kości, ile sił miał w sobie. Prawie wylałby moją herbatę, którą trzymałam w rękach.
- Dziękuję ci kochana! - krzyczał, wciąż z całej siły przyduszając mnie do siebie.
- Nie ma sprawy, tylko na Boga, puść mnie, bo mi żebra połamiesz – zaśmiałam się.
Puścił mnie od razu i rozsiedliśmy się na kanapie, wsłuchując się w ciszę nas otaczającą. Tak naprawdę dawno powinniśmy iść już spać, aby jutro być wypoczętymi, ale jakoś nie bardzo było nam po drodze do naszych łóżek.
- Myślę, że Bartek ma rację – tymi słowami Kuba przerwał tą miłą atmosferę.
- Ale z czym? - zapytałam go, bo nie bardzo miałam pojęcie, o czym do mnie w tej chwili mówi.
Wilk czasem po prostu tak ma. Potrafi nagle wypalić coś, co kompletnie nie jest związane z aktualnym tematem. Tak po prostu, powie coś „od czapy”. A w połączeniu z jego myślącym obliczem, które niezbyt często pojawia się na jego twarzy, wygląda to nadzwyczaj dziwnie, czasami nawet wręcz komicznie. Dlatego nie dziwcie mi się, że przeraziłam się tym jego nagłym olśnieniem, bo nigdy nie wiadomo, co Wilkowi chodzi po głowie i czy jest to bezpieczne dla otoczenia.
- Z tym, że powinnaś szczerze porozmawiać z Semirem - wytłumaczył mi, jakbym pytała go o coś ewidentnego.
Nie byłam zadowolona, że po raz kolejny dzisiejszego dnia wkraczamy na temat Bośniaka. Nie chciałam z nikim o nim rozmawiać. Nie teraz. Nie chciałam rozdrapywać starych ran. Wiedziałam jednak, że kiedyś i tak będę zmuszona podjąć ten niezbyt przyjemny dla mnie temat, bo Wilk mi tego nie odpuści. Miałam jednak nadzieję, że stanie się to trochę później...
- Lila, proszę, nie zrozum mnie źle - zaczął, patrząc na mnie z lękiem w oczach, wyraźnie bojąc się mojej reakcji na jego słowa - ja nie chcę cię do niczego zmuszać, ale widzę, że to wszystko wciąż cię męczy. Może jesteś tutaj z powrotem od wczoraj i może to jest zbyt krótko, aby wyciągać takie wnioski, ale znam cię dość długo, a teraz jeszcze mieszkam z tobą i naprawdę zauważyłem, że nie jest aż tak dobrze, jak próbujesz nam wszystkim wmówić.
- Bo to wraca, Kuba... wraca jak bumerang - mruknęłam cicho, spuszczając wzrok.
Skoro zauważył, nie było sensu wypierać się tego. Mimo iż Kuba był roztrzepany, niemiłosiernie gadatliwy i wszędzie było go pełno, był osobą, przed którą mogłam się otworzyć, wiedząc, że nikomu nie powtórzy tego, co mu powiem. Nigdy mnie pod tym względem nie zawiódł.
- Ale wyleczyłaś się z niego prawda? - dopytywał.
Przytaknęłam, bo tego akurat byłam pewna na 100%.
- To dobrze! To bardzo dobrze! - uśmiechnął się, jakby na potwierdzenie tych słów. - Ale musisz z nim porozmawiać, żeby stawić temu czoła. Wtedy będzie ci lepiej. Znam cię i wiem, że właśnie to ci pomoże.
Miał rację. Zdecydowanie. Tylko, że tak trudno jest się przełamać...
- Wiem, ale to nie jest takie proste - pokręciłam przecząco głową.
- Rozumiem, ale taka rozmowa wam obojgu zrobi dobrze. Ty się z tym męczysz i Semir też, wiem to. Może po nim tego tak nie widać, ale on się przez te ostatnie półtora roku wciąż zadręczał tym, co się wtedy stało. I mimo że nie zmienił za bardzo swojego zachowania, jestem pewien, że robi tylko dobrą minę do złej gry, że to, co się stało, tak naprawdę zmieniło go od środka. I pewnie pomyślisz sobie teraz, że bronię go, bo jest moim dobrym kumplem. Ale to nie tak. Jestem po twojej stronie. Nawet nie wiesz, jak mi wtedy było ciężko. W końcu jeden z moich najlepszych kolegów, można nawet powiedzieć, że przyjaciel, zrobił wraz z drugim moim przyjacielem takie cholerne świństwo mojej przyjaciółce. To jest takie pogmatwane i takie trudne do pojęcia. Nadal nie potrafię odnaleźć się w tej sytuacji...
Kuba po prostu dostał słowotoku, a w takim wypadku wyjątkowo trudno było dojść do słowa i mu w jakiś sposób przerwać. Na moje szczęście, tym razem jakoś mi się udało w momencie, gdy nabierał powietrza do płuc. Inaczej zagadałby mnie na śmierć, mówię wam.
- Nie mam ci niczego za złe - zapewniłam go i poklepałam po ramieniu. - Jesteś cudownym przyjacielem i nigdy w to nie zwątpiłam. I masz rację, powinnam z nim porozmawiać. Zrobię to we właściwym czasie, zgoda? Jak już będę w pełni na to gotowa.
Kuba uśmiechnął się i mi przytaknął, jakby zadowolony z tego, że udało mu się przemówić mi do rozsądku.
- To co, wszystko sobie wyjaśniliśmy, więc teraz idziemy spać? - spytałam go, uśmiechając się.
- A może masz ochotę na jakiś dobry film? - zaśmiał się Kuba.
- A wiesz, że bardzo chętnie. To co polecasz?
- Może powtórkę z rozrywki? Co powiesz na „Sekretne okno”?
Zaśmialiśmy się oboje. Chwilę później jednak oboje siedzieliśmy pod kocem, a ja wtulona w Wilka, oglądałam po raz kolejny thriller, mimo że nigdy nie przepadałam za tym gatunkiem filmu. Ale perswazja Kuby i świetna kreacja Johnny’ego Deppa potrafią mnie przekonać nawet do czegoś, za czym nie przepadam.


*


Rano obudził mnie dźwięk dzwonka do drzwi. Kuba nawet nie raczył zwlec się z łóżka. Pewnie jeszcze się nie obudził. Musiałam więc sama się pofatygować. Narzuciłam na siebie bluzę i powoli dreptałam w stronę drzwi, próbując się jako-tako doprowadzić do oglądalności, aby swoim wyglądem nie wystraszyć gościa, stojącego za drzwiami, który swoją drogą przyszedł o wiele za wcześnie, jak na towarzyskie wizyty. Ale trudno, jak już tu był, trzeba go było przynajmniej wysłuchać. Tak więc chwilę później do naszego mieszkania, jak po ogień, wpadł Kamil Drygas, aby oznajmić nam o weekendowej imprezie, organizowanej w niedzielę w domu Dyzia. Drygi powiedział mi w sekrecie, że chłopaki organizują ją, aby uczcić tym mój przyjazd. To naprawdę miłe z ich strony, nie musieli przecież. Choć szczerze powiedziawszy, oni chwycą się każdej nadarzającej się okazji, dzięki której będą mogli się legalnie napić, więc mój powrót i radość z niego mało ma do tego przedsięwzięcia.
Drygas miał nas tylko poinformować o przedsięwzięciu podjętym przez Wojtkowiaka i iść dalej siać wśród Lechitów tą jakże radosną dla nich nowinę, ale zatrzymałam go, gdy tylko dowiedziałam się, że chłopczyna nie miał dziś niczego w ustach. Przez Dyzia nie miał za grosz czasu, aby zjeść cokolwiek na śniadanie. Nie byłabym sobą, gdybym go głodnego wypuściła z mieszkania, więc nakazałam mu usiąść przy stole i zabrałam się za robienie omletów. Chwilę później dołączył do nas Wilk, który jak zwykle zjawia się w momencie, w którym chodzi o jedzenie.
- Jakie wieści przynosisz tym razem? - spytał młodego, nawet nie witając się z nami, jakby to nie było konieczne.
- To teraz ciebie zrobili posłańcem? - zdziwiłam się, nie dając Kamilowi dojść do głosu, co spotkało się z oburzeniem Wilka, że znów nikt się z nim nie liczy. Nawet w jego domu!
- A ty się z nami nie przywitałeś, więc nie mów mi tu o kulturalnym współlokatorstwu! - wyrzuciłam mu od razu, gdy tylko mi to zarzucił.
- Dobra, dobra - Kuba uniósł ręce w obronnym geście i wyszedł z kuchni, by po chwili wejść do niej z powrotem i na samym wstępie przywitać się z nami. - Tak lepiej? - spytał zaraz po tym.
- O wiele - oznajmiłam poważnie i powróciłam do patelni.
- To teraz dostanę odpowiedź na moje pytanie? - spytał Kuba, spoglądając na mnie, a raczej na moje plecy, kierując jednak swoją wypowiedź w stronę Kamila.
- Zadzwonił rano Dyzio - ten od razu zaczął mu tłumaczyć, o co chodzi - że mam rozpowiedzieć wszystkim, iż w sobotni wieczór u niego jest impreza, więc ruszyłem w teren, aż trafiłem do was.
- Impreza - Wilk aż zaczął zacierać ręce na samą myśl o tym. - A ty znowu dokarmiasz posłańców? - spytał mnie, po raz kolejny zmieniając temat i spoglądając na mnie.
- No co? Ktoś musi! Przecież nie może tak chodzić głodny po mieście! - oburzyłam się. - Pamiętajcie, że śniadanie to najważniejszy posiłek dnia! – dodałam, niczym rasowa matka.
- Brakowało mi tej śpiewki - zaśmiał się Wilk, rozsiadając się na krześle przy kuchennym stole.
- A kto cię dokarmiał, jak mnie nie było? - spytałam Kamila, nie zwracając jakiejkolwiek uwagi na sentymentalny nastrój Kuby.
- Nikt. Coś tam jadłem w pośpiechu pomiędzy roznoszeniem wieści, a treningami - odpowiedział mi.
- Biedactwo - mruknęłam i postawiłam mu przed nosem talerz z jego omletem. - Dobrze, że wróciłam, bo wykończylibyście chłopaka i nie byłoby z niego żadnego pożytku dla Lecha - dodałam rozzłoszczona, spoglądając groźnie na Kubę.
- Ale to nie moja wina - bronił się Wilczek, robiąc niewinną minkę. - To nie ja wysyłam go o świcie z nowymi wiadomościami.
- A wtedy, gdy kazałeś mi mówić o tej parapetówce? - dobrodusznie przypomniał mu Kamil, zabierając się do jedzenia.
- Cicho! - próbował uciszyć go Wilk, dając mu w powietrzu znaki, ale zdecydowanie było już na to za późno. - Bo jeszcze nie da mi śniadania - mruknął do niego konspiracyjnie.
Nie wyszło mu to za dobrze, bo doskonale słyszałam, co się działo za moimi plecami.
- Masz rację, nie wiem, czy sobie na nie zasłużyłeś - powiedziałam dumnie, kręcąc głową.
Mimo że stałam tyłem do stołu, wiedziałam, że Kuba będzie chciał to wykorzystać. Znałam go doskonale i nie potrzebowałam obserwować wydarzeń w kuchni, żeby wiedzieć, co się w niej dzieje. Miałam rację, Kuba od razu zabierał się za zdobywanie dla siebie pożywienia, niczym jakiś jaskiniowiec. Nie wiem, co mężczyźni mają w sobie, że chce im się powracać do czasów pierwotnych. W przypadku Wilka tak było. Choć może tu chodziło o jego powiązanie z wilkami? Nie mam pojęcia, ale mój wciąż głodny współlokator chciał porwać Kamilowi talerz sprzed nosa z jego porcją, za co oberwał ode mnie łyżką przez swoje wilcze łapy i w konsekwencji obraził się na mnie. Ale tylko na pół sekundy. On naprawdę nie potrafi się na nikogo zbyt długo gniewać.
- Wróciłaś i wreszcie wszystko ma swój porządek. Mamy posłańca, mamy osobę dokarmiającą wszystkich, którzy tylko tego potrzebują i ogólnie jest cudownie - Kuba aż zaklaskał w dłonie z radości.
- Jak to... do normy? - zainteresował się młody, który kompletnie nie miał pojęcia, co się działo w drużynie kilka lat temu. Jak widać, nikt go nie zapoznał z klubowymi tradycjami. Wyjeżdżasz na trochę, a wszyscy zapominają o szerzeniu kultury wśród młodzieży! no, trzymajcie mnie!
- A, bo kiedyś ktoś inny był takim posłańcem, a Lila zawsze go dokarmiała, podczas gdy inni nie litowali się nad nim, dlatego że ich budził bladym świtem - wspaniałomyślnie wyjaśnił mu Kuba na jednym wdechu.
- Bo wam zawsze genialne pomysły wpadają do głowy w środku nocy i nigdy nie chce wam się czekać na trening, aby to reszcie oznajmić, tylko musicie bladym świtem wszystkim rozpowszechnić swój nowy, jakże genialny plan - mruknęłam zdegustowana, kręcąc głową z dezaprobatą i także wypowiadając to na jednym wdechu.
Ha! Byłam lepsza od Kuby! Moje zdanie było dłuższe!
- Teraz jest tak samo! Dokładnie tak samo! - ekscytował się Drygas. - A kto kiedyś był takim posłańcem?
- Ostatnio Lewandowski - mruknęłam.
Na samo wspomnienie nazwiska Roberta, poczułam się nieswojo, ale starałam się nie dać tego po sobie poznać, choć Kuba chyba wszystkiego się domyślał. Na szczęście, młody także nie znał prawdy o wydarzeniach sprzed półtora roku i lepiej, aby tak pozostało.
- Jej! Mam funkcje po Lewym! - młody dalej się ekscytował.
- Tyle się zmienia, a życie Lechitów wciąż jest takie same - mruknęłam z jakimś dziwnym sentymentem, który chyba udzielił mi się od Kuby. - Smacznego! - powiedziałam więc szybko, stawiając chłopakom talerz omletów przed ich nosy i sama zabrałam się za konsumpcję, zanim rozbeczę się przez swoje sentymentalne wywody.

sobota, 14 stycznia 2012

3. Porozmawiajmy o czymś dla nas nieprzyjemnym.

Wieczorem wraz Kubą zawitałam na obrzeża Poznania, gdzie znajdowały się same osiedla domków jednorodzinnych. To właśnie w jednym z nich, budowanych hurtowo, na jedno i to samo kopyto, mieszkała rodzina Bosackich. Gdyby nie Kuba, pewnie nigdy bym tu nie trafiła. Odszukanie siedziby Bartka zajęłoby mi pewnie z tydzień, jak nie więcej. Wszystkie domki były do siebie tak podobne, że miałabym problem z ich odróżnieniem i kompletnie bym nie wiedziała, który do kogo należy. Tak dawno tu nie byłam, miałam więc przez to spore problemy z orientacją w terenie. Jak to zazwyczaj bywa ze mną i niestety także z Kubą, nikt z nas nie zapisał sobie dokładnego adresu, stąd też oboje nie znaliśmy numeru domu, w którym Bosaccy mieszkają. Na szczęście miałam zorientowanego towarzysza. Może… nie do końca tak, jakbym tego oczekiwała, ale po dość krótkich, jak na nas, poszukiwaniach, jakoś odnaleźliśmy właściwe osiedle. Wtedy to pojawił się kolejny problem: który to jest TEN domek? Kuba długo wahał się między dwoma, ale jakoś wspólnymi siłami wydedukowaliśmy, który jest tym właściwym i właśnie do niego zadzwoniliśmy. Na szczęście, nie musieliśmy zbyt długo czekać, by drzwi się przed nami otworzyły. Trochę zmarzłam, więc szczęk otwieranego zamka ucieszył mnie. Jeszcze nie przyzwyczaiłam się do polskich temperatur. Hiszpańskie były o wiele lepsze.
- Wujek Kuba! Wujek Kuba! - usłyszeliśmy wesoły krzyk i szybko spojrzeliśmy w dół, skąd dobiegał.
Drzwi otworzyła nam córeczka Bartka i natychmiast rzuciła się na Wilka, który od razu wziął ją na ręce. Nie wiem, co takiego Kuba miał w sobie, ale dzieci go wprost uwielbiały. Szczególnie dziewczynki.
- Cześć kochanie – przywitał się z nią. - Pamiętasz może ciocię Lilianę? - spytał po chwili, wskazując na mnie.
Uśmiechnęłam się do niej. Mała tymczasem przyglądała mi się przez dłuższą chwilę, aby po dogłębnej analizie mojej osoby zacząć wesoło piszczeć i wiercić się w ramionach Kuby. Wyciągnęła od razu rączki w moją stronę, więc wzięłam ją od Wilka.
- Boże, Natalko, jak ty urosłaś! – zaśmiałam się i połaskotałam.
Mała roześmiała się w głos, całując mnie po chwili w oba policzki. Długo jednak nie wytrzymała w moich ramionach, bo chwilę później zaczęła się wiercić, chcąc zejść na ziemię. Postawiłam ją więc, tak jak prosiła, a ona wzięła mnie i Kubę za ręce i wciągnęła nas do środka. Chwilę później jednak puściła nasze dłonie i biegiem ruszyła w stronę kuchni, zostawiając nas w holu i krzycząc na cały dom:
- Mamo! Mamo! Mamo! Patrz, kto przyszedł!
 Jej reakcja prawie natychmiast wywołała ze środka panią domu, która po chwili zszokowana stanęła w drzwiach kuchennych i długo nam się przyglądała. Miała na sobie fartuch, a jej ręce były umorusane ciastem. Jak widać, przyszliśmy w porze posiłku. Na jej twarzy można było zaobserwować, jak przechodzi ze zdziwienia w niedowierzanie, z zaskoczenia w uśmiech.
- Liliana? To naprawdę ty? - spytała dla upewnienia po dłuższej chwili milczenia.
- No jasne, że ja – roześmiałam się. - Aż tak bardzo się zmieniłam, że mnie nie poznałaś?
Beata pokręciła przecząco głową i uściskała się ze mną delikatnie, tak aby nie ubrudzić mnie ciastem. Nawet gdyby tak się stało, to bym się tym nie przejęła.
- A może my przyszliśmy nie w porę? – spytałam, kiedy już wyswobodziłam się z uścisku.
- Coś ty! – zaprzeczyła szybko i rozpromieniła się. – Wręcz przeciwnie, dobrze trafiliście, bo akurat mamy zamiar zjeść kolację. Wchodźcie, no dalej - poganiała nas, zapraszając ruchem ręki w stronę jadalni.
Kubę nie trzeba było zbyt długo do tego zachęcać, szczególnie, że tyczyło się to jedzenia. Od razu zrobił ruch w kierunku jadalni.
- My to rzeczywiście mamy nosa! - zaśmiał się, wchodząc do środka i zacierając ręce. – Beatko, jak jeszcze mi teraz powiesz, że zrobiłaś swoją popisową zapiekankę, to będę wniebowzięty! - aż mu ślinka ciekła, gdy to mówił.
Beata roześmiała się.
- Czułam, że ktoś jeszcze wpadnie, bo specjalnie zrobiłam większą porcję – wyjaśniła, gdy jego wzrok padł na naczynie pełne jedzenia, stojące na stole i parujące, zachęcając tym do skonsumowania.
Wilk poddał się temu aromatowi i chwilę później siedział na krzesełku ze sztućcami w rękach i nakładał sobie na talerz zapiekankę a la Beata Bosacka, nie czekając na nikogo. Już zdążyłam zapomnieć, jaki jest z niego głodomór. Od samego wejścia do domu wyczuwał nosem, że w kuchni musi być coś smacznego, bo tak śmiesznie ruszał skrzydełkami nosa i nerwowo przebierał nogami, jakby się paliło albo... jakby chciało mu się do toalety.
- A gdzie zgubiłaś męża? - spytałam Beatę, rozglądając się na boki w poszukiwaniu pana domu.
Nigdzie nie zauważyłam Bartka, mimo moich usilnych starań. Zmartwiłam się, że nie będę mogła z nim odbyć planowanej rozmowy. Beata jednak wyprowadziła mnie z błędu.
- Poszedł na chwilę do sąsiada. No właśnie, powinien już być... - zastanawiała się na głos, wyglądając przez kuchenne okno na frontowe wejście domu.
Nie mogła go jednak tam zauważyć, bo Bartek właśnie wchodził do domu, jakby na nasze zawołanie. Drzwi frontowe charakterystycznie skrzypnęły, otwierając się i usłyszeliśmy z korytarza krzyk Bosego:
- Już jestem!
Chwilę później Bartek stanął w kuchennych drzwiach i zamarł, kiedy tylko mnie zobaczył, siedzącą przy stole w jego kuchni. Sytuacja ta była dokładnie taka sama, jak chwilę temu, tylko z tą różnicą, że wtedy to zdziwiona Beata świdrowała wzrokiem moją osobę, a tym razem był to jej mąż. Patrzył tak na mnie przez dłuższą chwilę, aż mnie to zaczęło irytować. No, bo… ile można?! Już mam powoli dość tych wszystkich zdziwionych spojrzeń, które towarzyszą mi od momentu mojego powrotu do Polski. Wszyscy reagują co najmniej tak, jakbym w tej Hiszpanii umarła i teraz zdarzył się cud w postaci mojego zmartwychwstania!
- Ostatnio wszyscy patrzą na mnie, jakby zobaczyli ducha - mruknęłam rozzłoszczona, mając już serdecznie dosyć zaistniałej sytuacji.
- Nie, to nie tak – Bartek zaprzeczył szybko, kręcąc głową i uśmiechając się niemrawo. - A może i trochę tak jest... Ale tak dawno cię nie widziałem, że aż nie mogę uwierzyć w to, że tutaj jesteś – roześmiał się.
- Nie tylko ty tak masz. Jakbyś widział miny całej reszty - mruknął Wilk, przełykając kolejną porcję zapiekanki. Już prawie cała zawartość jego talerza zniknęła! „Jak on to robi? Gdzie on to wszystko mieści?" - przemknęło mi od razu przez głowę po raz kolejny po moim powrocie. Patrząc na Kubę, naprawdę mnie to zastanawiało. Chyba nigdy tego nie odkryję, ale spróbować zawsze można.
 - Szkoda, że nie dane mi było tego zobaczyć - zaśmiał się Bartek, wyrywając mnie tym z chwilowego zamyślenia. - No, ale nieważne. Chodź tu do mnie, mała – rzekł, wciąż się śmiejąc i rozwarł swoje ramiona, w których chwilę później zniknęłam. – To teraz mów mi szybko, kiedy wróciłaś – zażądał, gdy już skończyliśmy się ściskać.
- Wczoraj – odpowiedziałam, idąc z nim w kierunku stołu i zasiadając z powrotem na swoim miejscu.
- A na jak długo? - dopytywał.
- Mam nadzieję, że na stałe – odpowiedziałam zgodnie z prawdą i z własnymi zamiarami.
- Wierz mi, że my również – jak zwykle swoje trzy grosze musiał wtrącić Wilk. Robił to tylko i wyłącznie po to, aby nikt z nas nie zapomniał, że wciąż tutaj jest.
Bartek pokręcił przecząco głową dokładnie w tym samym momencie co ja, co rozbawiło nas prawie do łez. Kiedy skończyliśmy się śmiać, Bosacki chciał mnie jeszcze o coś spytać, ale nie zdążył, bo Beata przerwała mu ten zamiar, mówiąc:
- Jeszcze zdążycie się nagadać, skoro Lila wróciła na stałe, ale teraz jedzcie, bo kolacja wam wystygnie... – przez dłuższą chwilę patrzyła na stół - ...albo Wilczek wszystko pochłonie - dodała, śmiejąc się.
Wszyscy, jak jeden mąż, poszliśmy w jej ślady. Nawet Natalka śmiała się z obserwacji swojej mamy. Albo z miny wuja Wilka, który chyba się na nas obraził. On jednak nigdy nie potrafi się długo na kogokolwiek gniewać, a tym bardziej, gdy przekupi się go czymś słodkim. Tak jak to zrobiła Beata, proponując mu kawałek szarlotki. Kuba oczywiście się zgodził i chwilę później śmiał się razem z nami z samego siebie, pałaszując ciasto z wielkim zadowoleniem.
Po kolacji Beata stwierdziła, że zostawi nas samych, bo pewnie chcemy sobie porozmawiać. W końcu, tak dawno się nie widzieliśmy! Wzięła więc małą za rękę i chciała zaprowadzić ją na górę, jednak Natalka nie chciała o tym słyszeć. Nie miała zamiaru nas opuścić. W końcu, po długich negocjacjach, uzgodniliśmy, że pójdzie się z mamą wykąpać, a później wujek Kuba opowie jej bajkę. I ona była zadowolona, i jej rodzice, i ja, ale chyba najbardziej Wilczek we własnej osobie. Znów będzie mógł się popisać swoją bujną wyobraźnią. Byleby nie zaczął opowiadać małej horrorów, tak jak chciał to zrobić córeczce Kotorowskiego. Na szczęście, wtedy odwiodłam go od tego zamiaru. Teraz też będzie trzeba mieć na niego oko, bo nigdy niczego nie można być pewnym, jeżeli chodzi o Wilka i pomysły, wpadające do jego głowy...
Tymczasem tak jak uzgodniliśmy, tak zrobiliśmy. Beata poszła z małą na górę, a my w trójkę usiedliśmy w salonie przed telewizorem. Kuba włączył jakiś program rozrywkowy, którego podobno nie ma prawa przegapić, bo musi wiedzieć, kto przejdzie do następnego etapu. Mnie i Bartka to jednak w ogóle nie obchodziło, więc zagłębiliśmy się w rozmowie.
- Fajnie, że jesteś. Wszyscy za tobą cholernie tęsknili - odparł Bosy, gdy już wypytał mi się o wszystkie kulisy mojego niespodziewanego powrotu do Polski.
- Ja też się z tego cieszę. W końcu czuję, że jestem u siebie - powiedziałam, rozsiadając się jeszcze bardziej na kanapie i mocniej ściskając w dłoniach kubek z herbatą, jakby chcąc udowodnić tym zachowaniem swoje uczucia.
- Krzysiek pewnie wreszcie jest spokojny, bo znów ma cię obok siebie. Nawet nie masz pojęcia, jak momentami panikował, gdy długo ze sobą nie rozmawialiście. Nie sądziłem nawet, że on ma tak bujną wyobraźnię i że potrafi wymyślać takie cuda – zaśmiał się Bartek, przypominając sobie pewnie jakieś zabawne zdarzenia.
- Wiesz, nawet ja nie miałam o tym pojęcia. Ale teraz chyba się jeszcze bardziej denerwuje, bo według niego, znowu popełniam głupstwa i boi się, że będzie tak, jak ostatnio – mruknęłam, pokazując Bartkowi na migi, o czym, a raczej o kim teraz mówimy.
- Przestań. Na pewno nie jest aż tak źle – zapewnił mnie. – A jeśli nawet, to trochę ponarzeka i przestanie, bo będzie czuł, że w jakimś stopniu trzyma rękę na pulsie. Nawet nie wiesz, jaki markotny był, gdy cię nie było w Polsce i gdy nie wiedział, co się u ciebie dzieje. Czasami aż nie dało się z nim wytrzymać – poskarżył się mi na mojego brata.
Automatycznie się uśmiechnęłam, gdy tylko to usłyszałam. Nie z powodu złego humoru Kotorowskiego, nie. Moja reakcja wynikała z faktu, że jednak ktoś mnie tutaj potrzebuje i za mną tęsknił, gdy mnie nie było.
- Każdy z nas był markotny - dodał Kuba, nawet na nas nie patrząc, bo wciąż bezsensownie wgapiał się w telewizor i śledził wzrokiem jakiegoś faceta, ubranego w dość dziwny kombinezon. Nawet nie miałam zamiaru dociekać, co ten facet w nim robił albo co miał zamiar w nim robić.
Bartek chyba podzielał moje zdanie, bo ze zniesmaczoną miną przeniósł swój wzrok z telewizora na mnie. Milczeliśmy chwilę, wsłuchując się w to, co Kuba mamrocze pod nosem oraz w to, co dzieje się na górze. Natalka chyba właśnie wyruszała w daleki rejs i kompletowała załogę swojego statku. Przynajmniej tak wnioskowałam z krzyków, dobiegających z łazienki.
- Udało ci się jakoś dojść do ładu? - spytał Bosy po dłuższej chwili, wyrywając mnie tym z chwilowego otępienia.
Wiedziałam, że chciał pociągnąć mnie za język na ten temat już od samego początku, że to go męczy, ale nie miał pojęcia, jak zacząć. W końcu wymyślił sposób.
- Myślę, że tak – powiedziałam powoli, ważąc swoje słowa, jak zawsze, gdy mówię o sprawach sercowych. Nigdy nie przepadałam za mówieniem o tym, nie umiałam i nie lubiłam dzielić się z innymi swoimi uczuciami, więc zazwyczaj po prostu nie robiłam tego. – Spotkałam go już, bo trudno by mi go było jakoś ominąć i już mnie tak nie bolało, jak wtedy. Chyba te półtora roku w jakimś stopniu pomogły mi w zagojeniu ran – wyjaśniłam mu pokrótce, ujawniając jak najmniej się dało.
- To dobrze. A rozmawiałaś z nim? - drążył, mimo że doskonale widział, iż nie mam na to ochoty.
Powstrzymałam się jednak przed ucięciem tego tematu. Stwierdziłam, że jeżeli ja podejmę z nim trudną rozmowę, to w rewanżu on będzie musiał zrobić to samo, nie mając innego wyjścia. A wspominanie o zwolnieniu z pewnością nie jest dla niego łatwe. Tylko, że ja nie odpuszczę, dopóki nie dowiem się, o co poszło.
- Nie było okazji, ale pewnie będę musiała to zrobić - mruknęłam niezadowolona z nasuniętego właśnie wniosku.
- Bo wiesz, on strasznie to przeżył i chyba zrozumiał swój błąd – Bartek próbował tym zmiękczyć mi serce i zmienić moje zdanie na jego temat.
Kolejny – pomyślałam niezadowolona. Jestem w Poznaniu dopiero dzień, a to zdanie usłyszałam już niejednokrotnie. Zatrudnił sobie naprawdę dobrych adwokatów, którzy chyba mieli wykonać za niego czarną robotę, a on przyjdzie na gotowe. Ale nie, nie będzie miał tak łatwo ze mną. Jestem twardą zawodniczką i tak łatwo mu się nie dam!
- Wiesz, że nie pierwszy raz to słyszę? – mruknęłam wyraźnie zirytowana i rozzłoszczona.
- Lila, to nie o to chodzi, że jestem po jego stronie. Ja go nawet nie bronię. Nigdy nie miałem zamiaru tego robić, bo doskonale wiem, że to on w tym wszystkim najbardziej zawinił. To on zrobił ci świństwo i to on odpowiada za wszystko, co się stało. Ale chyba się czegoś nauczył dzięki temu. Z niego był przecież taki dzieciak, a teraz… Teraz wydaję się być bardziej odpowiedzialnym i dorosłym człowiekiem – wytłumaczył mi spokojnie.
- Nie wiem... może masz rację? Nie miałam jeszcze okazji się o tym przekonać. Ale nie rozmawiajmy już o nim, dosyć mam tego tematu - powiedziałam szybko, aby uciąć dyskusję w tym miejscu. - Ja bym się wreszcie chciała dowiedzieć, o co tak właściwie poszło z Bakero, że kazał cię zwolnić? - spytałam Bartka prosto z mostu, zmieniając temat.
Chwilę później poczułam łokieć Wilka w swoim boku, który chyba miał mi pokazać, że wkraczam na grząski teren i łamię obietnicę, daną Kubie przy śniadaniu. Nie było już jednak odwrotu i on o tym doskonale wiedział. Swoją drogą, ma duże ucho! Niby jest taki zainteresowany tym, co dzieje się w telewizji, a jednak wciąż nas monitoruje i przysłuchuje się temu, o czym rozmawiamy.
- To nie tak - powiedział Bosy, wyraźnie markotniejąc.
- A jak? – drążyłam temat. - Proszę, wytłumacz mi to, bo wszyscy zbywają mnie półsłówkami, a ja nie wiem, o co chodzi. A chcę wiedzieć. Doskonale wiesz, jak na sercu leży mi dobro Lecha.
- Wiem, Liluś, wiem to, ale nie chcę, abyś miała o nim złe zdanie już na samym początku waszej znajomości i zapewne jakieś współpracy. Znając ciebie, pewnie nie raz przyjdzie ci przebywać w jego towarzystwie, szczególnie, że wróciłaś, jak mówisz, na stałe.
- Wiesz, spóźniłeś się i to znacznie w obronie jego osoby – zaśmiałam się. – Już jestem w pewnym stopniu do niego uprzedzona. Sporo się naczytałam o Bakero na kibicowskich forach i w artykułach, będąc w Hiszpanii, więc twoja szlachetność w niczym już mu nie pomoże – wyjaśniłam.
- Skoro tak, to dobrze, powiem ci – rzekł zrezygnowany. – Jesteś naszym kibicem, a nawet kimś więcej, bo możesz wejść do szatni, pojechać na wyjazdowy mecz klubowym autokarem, więc można powiedzieć, że jesteś jak nasz zawodnik. Doskonale znasz nasze zasady i się do nich stosujesz, jak na zawodnika przystało. Ja zrobiłem to samo. Sezon był dla nas nieudany i za wszelką cenę próbowaliśmy go jakoś ratować. Jako kapitan reprezentowałem pogląd całej drużyny i wypowiedziałem go na głos w stronę sztabu. Bakero nie był z tego powodu szczególnie zadowolony, bo miał zupełnie inne zdanie na ten temat. Nieważne, o co chodziło. To była jakaś błahostka, ale ja, wypowiedzeniem swojego zdania, podważyłem jego decyzję. Pokłóciliśmy się i to dość poważnie. Można nawet rzec, że mieliśmy mały konflikt w klubie, co ostatnio bardzo rzadko się zdarzało. W konsekwencji zostałem zwolniony, co było ukłonem rady w stronę Bakero. Zrobili to tylko po to, aby miał dobre warunki do pracy i do budowania mistrzowskiej drużyny. Chcą tworzyć Lecha w koncepcji Jose, a ja niestety do niej nie pasowałem.
- A to prawda, że miałeś już prawie podpisany kontrakt z Lechem? – dopytywałam, bo chciałam się wszystkiego dowiedzieć, dopóki Bartek był skory do zwierzeń. Jak już się zamknie, to klops – nic z niego nie wyciągnę, więc muszę szybko działać, by wykorzystać sytuację.
- Tak, to prawda. Chciałem nadal grać w Lechu, bo wciąż czuję się na siłach, aby dać jeszcze coś od siebie tej drużynie, szczególnie, że moje serce zawsze należało do niej. Włodarze jednak zmienili swoje zdanie w przeciągu tygodnia i mimo że zgodziłem się na wszystko, zerwali prowadzone ze mną rozmowy. Wciąż jest mi przykro z tego powodu, ale... trudno się mówi, żyje się dalej. Dla Lecha jestem w stanie nawet wziąć winę na siebie za ostatni sezon i nasze niepowodzenia, byleby po moim odejściu klub spisywał się dobrze i to sobie odbił.
- A dlaczego nikt nie stanął w twojej obronie? - zatroskałam się.
Wyraźnie nie podobało mi się to, co się stało. Nie dość, że zrobili z Bartka kozła ofiarnego za wszystkie niepowodzenia sezonu 2010/2011, to jeszcze nikt mu nie pomógł. Że mnie też tutaj zabrakło w takim ważnym momencie?! Nie dopuściłabym do tego. Już nie raz prezesi mieli mnie po dziurki w nosie, ale zawsze przynajmniej musieli wysłuchać moich argumentów i mojego zdania na dany temat. Wiadomo, że później i tak robili, co chcieli, ale przynajmniej ja miałam czyste sumienie, bo nie mogłam sobie zarzucić, że czegoś nie zrobiłam, aby temu zapobiec.
- Zakazałem im – uśmiechnął się po raz pierwszy, gdy o tym mówił. - Niepotrzebnie mieliby i oni pozbywać się pracy albo, co gorsza, zostając w Lechu, mieliby problemy – wyjaśnił mi, a ja doskonale rozumiałam jego zdanie. Był zbyt dobrym człowiekiem, aby zepsuć życie innym w swojej sprawie. Nie chciał mieć nikogo na sumieniu. Na jego miejscu zrobiłabym dokładnie to samo.
- Wiesz, że gdybym tutaj była, ba, gdybym o tym wiedziała, to zrobiłabym wszystko ,aby temu zapobiec. Znasz mnie i wiesz doskonale, jak to ze mną bywało w takich sytuacja. Nie…
Wiedział, co chcę mu powiedzieć. Doskonale to wiedział, bo znał z autopsji moje ingerowanie w życie Lecha, które nie zawsze wszystkim się podobało i które nie zawsze przynosiło pozytywne skutki. Ale zawsze było robione w dobrej wierze.
- Wiem - przerwał mi, by po chwili mnie do siebie przytulić. – To byłoby w twoim stylu – zaśmiał się. - Ale pogodziłem się z tym i nie mam do nikogo o nic żalu.
- A co dalej z twoją karierą? – spytałam zatroskana.
- Cóż, miałem kilka propozycji z różnych klubów – z Polski, czy z państw Europy, ale nie jestem tak zdesperowany, aby grać byle gdzie. Piłka nożna w moim wieku już nie jest przykrym obowiązkiem, czy miejscem pracy, którą trzeba mieć, aby jakoś przetrwać do końca życia sportowego. To ma być dla mnie przyjemność. Na razie pozostaję w stanie spoczynku, a jak już mi się to znudzi i nie będę miał żadnej ciekawej propozycji, to zakończę karierę. W końcu i tak kiedyś to musi nastąpić.
- Jesteś cudownym obrońcą. I tego obrońcy nam bardzo brakuje, doskonale wiesz o tym, oglądając aktualne mecze Kolejorza - przytuliłam się do niego.
- Dziękuję kochana – uśmiechnął się. - Nawet nie masz pojęcia, jak mi cię brakowało w tych ostatnich miesiącach... Nikt nie potrafi mnie postawić na nogi tak skutecznie, jak ty. I to kilkoma słowami!
Uśmiechnęłam się.
I tak oto spędziliśmy niedzielne popołudnie. Na rozmowach przy herbatce, wspominając stare, dobre czasy i nie wybiegając za bardzo w przyszłość. Bo najważniejsza dla nas była tylko ta chwila... A to, co miało się zdarzyć jutro, było odległą przyszłością, która w tym momencie mało nas obchodziła.