Wieczorem
wraz Kubą zawitałam na obrzeża Poznania, gdzie znajdowały się same osiedla
domków jednorodzinnych. To właśnie w jednym z nich, budowanych hurtowo, na
jedno i to samo kopyto, mieszkała rodzina Bosackich. Gdyby nie Kuba, pewnie
nigdy bym tu nie trafiła. Odszukanie siedziby Bartka zajęłoby mi pewnie z
tydzień, jak nie więcej. Wszystkie domki były do siebie tak podobne, że
miałabym problem z ich odróżnieniem i kompletnie bym nie wiedziała, który do
kogo należy. Tak dawno tu nie byłam, miałam więc przez to spore problemy z
orientacją w terenie. Jak to zazwyczaj bywa ze mną i niestety także z Kubą,
nikt z nas nie zapisał sobie dokładnego adresu, stąd też oboje nie znaliśmy
numeru domu, w którym Bosaccy mieszkają. Na szczęście miałam zorientowanego
towarzysza. Może… nie do końca tak, jakbym tego oczekiwała, ale po dość
krótkich, jak na nas, poszukiwaniach, jakoś odnaleźliśmy właściwe osiedle.
Wtedy to pojawił się kolejny problem: który to jest TEN domek? Kuba długo wahał
się między dwoma, ale jakoś wspólnymi siłami wydedukowaliśmy, który jest tym
właściwym i właśnie do niego zadzwoniliśmy. Na szczęście, nie musieliśmy zbyt
długo czekać, by drzwi się przed nami otworzyły. Trochę zmarzłam, więc szczęk
otwieranego zamka ucieszył mnie. Jeszcze nie przyzwyczaiłam się do polskich
temperatur. Hiszpańskie były o wiele lepsze.
-
Wujek Kuba! Wujek Kuba! - usłyszeliśmy wesoły krzyk i szybko spojrzeliśmy w
dół, skąd dobiegał.
Drzwi
otworzyła nam córeczka Bartka i natychmiast rzuciła się na Wilka, który od razu
wziął ją na ręce. Nie wiem, co takiego Kuba miał w sobie, ale dzieci go wprost
uwielbiały. Szczególnie dziewczynki.
-
Cześć kochanie – przywitał się z nią. - Pamiętasz może ciocię Lilianę? - spytał
po chwili, wskazując na mnie.
Uśmiechnęłam
się do niej. Mała tymczasem przyglądała mi się przez dłuższą chwilę, aby po
dogłębnej analizie mojej osoby zacząć wesoło piszczeć i wiercić się w ramionach
Kuby. Wyciągnęła od razu rączki w moją stronę, więc wzięłam ją od Wilka.
-
Boże, Natalko, jak ty urosłaś! – zaśmiałam się i połaskotałam.
Mała
roześmiała się w głos, całując mnie po chwili w oba policzki. Długo jednak nie
wytrzymała w moich ramionach, bo chwilę później zaczęła się wiercić, chcąc
zejść na ziemię. Postawiłam ją więc, tak jak prosiła, a ona wzięła mnie i Kubę
za ręce i wciągnęła nas do środka. Chwilę później jednak puściła nasze dłonie i
biegiem ruszyła w stronę kuchni, zostawiając nas w holu i krzycząc na cały dom:
-
Mamo! Mamo! Mamo! Patrz, kto przyszedł!
Jej
reakcja prawie natychmiast wywołała ze środka panią domu, która po chwili
zszokowana stanęła w drzwiach kuchennych i długo nam się przyglądała. Miała na
sobie fartuch, a jej ręce były umorusane ciastem. Jak widać, przyszliśmy w
porze posiłku. Na jej twarzy można było zaobserwować, jak przechodzi ze
zdziwienia w niedowierzanie, z zaskoczenia w uśmiech.
-
Liliana? To naprawdę ty? - spytała dla upewnienia po dłuższej chwili milczenia.
-
No jasne, że ja – roześmiałam się. - Aż tak bardzo się zmieniłam, że mnie nie
poznałaś?
Beata
pokręciła przecząco głową i uściskała się ze mną delikatnie, tak aby nie
ubrudzić mnie ciastem. Nawet gdyby tak się stało, to bym się tym nie przejęła.
-
A może my przyszliśmy nie w porę? – spytałam, kiedy już wyswobodziłam się z
uścisku.
-
Coś ty! – zaprzeczyła szybko i rozpromieniła się. – Wręcz przeciwnie, dobrze
trafiliście, bo akurat mamy zamiar zjeść kolację. Wchodźcie, no dalej -
poganiała nas, zapraszając ruchem ręki w stronę jadalni.
Kubę
nie trzeba było zbyt długo do tego zachęcać, szczególnie, że tyczyło się to
jedzenia. Od razu zrobił ruch w kierunku jadalni.
-
My to rzeczywiście mamy nosa! - zaśmiał się, wchodząc do środka i zacierając
ręce. – Beatko, jak jeszcze mi teraz powiesz, że zrobiłaś swoją popisową
zapiekankę, to będę wniebowzięty! - aż mu ślinka ciekła, gdy to mówił.
Beata
roześmiała się.
-
Czułam, że ktoś jeszcze wpadnie, bo specjalnie zrobiłam większą porcję –
wyjaśniła, gdy jego wzrok padł na naczynie pełne jedzenia, stojące na stole i
parujące, zachęcając tym do skonsumowania.
Wilk
poddał się temu aromatowi i chwilę później siedział na krzesełku ze sztućcami w
rękach i nakładał sobie na talerz zapiekankę a la Beata Bosacka, nie czekając
na nikogo. Już zdążyłam zapomnieć, jaki jest z niego głodomór. Od samego
wejścia do domu wyczuwał nosem, że w kuchni musi być coś smacznego, bo tak
śmiesznie ruszał skrzydełkami nosa i nerwowo przebierał nogami, jakby się
paliło albo... jakby chciało mu się do toalety.
-
A gdzie zgubiłaś męża? - spytałam Beatę, rozglądając się na boki w poszukiwaniu
pana domu.
Nigdzie
nie zauważyłam Bartka, mimo moich usilnych starań. Zmartwiłam się, że nie będę
mogła z nim odbyć planowanej rozmowy. Beata jednak wyprowadziła mnie z błędu.
-
Poszedł na chwilę do sąsiada. No właśnie, powinien już być... - zastanawiała
się na głos, wyglądając przez kuchenne okno na frontowe wejście domu.
Nie
mogła go jednak tam zauważyć, bo Bartek właśnie wchodził do domu, jakby na
nasze zawołanie. Drzwi frontowe charakterystycznie skrzypnęły, otwierając się i
usłyszeliśmy z korytarza krzyk Bosego:
-
Już jestem!
Chwilę
później Bartek stanął w kuchennych drzwiach i zamarł, kiedy tylko mnie
zobaczył, siedzącą przy stole w jego kuchni. Sytuacja ta była dokładnie taka sama, jak chwilę
temu, tylko z tą różnicą, że wtedy to zdziwiona Beata świdrowała wzrokiem moją
osobę, a tym razem był to jej mąż. Patrzył tak na mnie przez dłuższą chwilę, aż
mnie to zaczęło irytować. No, bo… ile można?! Już mam powoli dość tych wszystkich
zdziwionych spojrzeń, które towarzyszą mi od momentu mojego powrotu do Polski.
Wszyscy reagują co najmniej tak, jakbym w tej Hiszpanii umarła i teraz zdarzył
się cud w postaci mojego zmartwychwstania!
-
Ostatnio wszyscy patrzą na mnie, jakby zobaczyli ducha - mruknęłam
rozzłoszczona, mając już serdecznie dosyć zaistniałej sytuacji.
-
Nie, to nie tak – Bartek zaprzeczył szybko, kręcąc głową i uśmiechając się
niemrawo. - A może i trochę tak jest... Ale tak dawno cię nie widziałem, że aż
nie mogę uwierzyć w to, że tutaj jesteś – roześmiał się.
-
Nie tylko ty tak masz. Jakbyś widział miny całej reszty - mruknął Wilk, przełykając
kolejną porcję zapiekanki. Już prawie cała zawartość jego talerza zniknęła!
„Jak on to robi? Gdzie on to wszystko mieści?" - przemknęło mi od razu
przez głowę po raz kolejny po moim powrocie. Patrząc na Kubę, naprawdę mnie to
zastanawiało. Chyba nigdy tego nie odkryję, ale spróbować zawsze można.
-
Szkoda, że nie dane mi było tego zobaczyć - zaśmiał się Bartek, wyrywając mnie
tym z chwilowego zamyślenia. - No, ale nieważne. Chodź tu do mnie, mała – rzekł, wciąż się
śmiejąc i rozwarł swoje ramiona, w których chwilę później zniknęłam. – To teraz
mów mi szybko, kiedy wróciłaś – zażądał, gdy już skończyliśmy się ściskać.
-
Wczoraj – odpowiedziałam, idąc z nim w kierunku stołu i zasiadając z powrotem
na swoim miejscu.
-
A na jak długo? - dopytywał.
-
Mam nadzieję, że na stałe – odpowiedziałam zgodnie z prawdą i z własnymi
zamiarami.
-
Wierz mi, że my również – jak zwykle swoje trzy grosze musiał wtrącić Wilk.
Robił to tylko i wyłącznie po to, aby nikt z nas nie zapomniał, że wciąż tutaj
jest.
Bartek
pokręcił przecząco głową dokładnie w tym samym momencie co ja, co rozbawiło nas
prawie do łez. Kiedy skończyliśmy się śmiać, Bosacki chciał mnie jeszcze o coś
spytać, ale nie zdążył, bo Beata przerwała mu ten zamiar, mówiąc:
-
Jeszcze zdążycie się nagadać, skoro Lila wróciła na stałe, ale teraz jedzcie,
bo kolacja wam wystygnie... – przez dłuższą chwilę patrzyła na stół - ...albo Wilczek
wszystko pochłonie - dodała, śmiejąc się.
Wszyscy,
jak jeden mąż, poszliśmy w jej ślady. Nawet Natalka śmiała się z obserwacji
swojej mamy. Albo z miny wuja Wilka, który chyba się na nas obraził. On jednak
nigdy nie potrafi się długo na kogokolwiek gniewać, a tym bardziej, gdy
przekupi się go czymś słodkim. Tak jak to zrobiła Beata, proponując mu kawałek
szarlotki. Kuba oczywiście się zgodził i chwilę później śmiał się razem z nami
z samego siebie, pałaszując ciasto z wielkim zadowoleniem.
Po
kolacji Beata stwierdziła, że zostawi nas samych, bo pewnie chcemy sobie
porozmawiać. W końcu, tak dawno się nie widzieliśmy! Wzięła więc małą za rękę i
chciała zaprowadzić ją na górę, jednak Natalka nie chciała o tym słyszeć. Nie
miała zamiaru nas opuścić. W końcu, po długich negocjacjach, uzgodniliśmy, że
pójdzie się z mamą wykąpać, a później wujek Kuba opowie jej bajkę. I ona była
zadowolona, i jej rodzice, i ja, ale chyba najbardziej Wilczek we własnej osobie. Znów będzie
mógł się popisać swoją bujną wyobraźnią. Byleby nie zaczął opowiadać małej
horrorów, tak jak chciał to zrobić córeczce Kotorowskiego. Na szczęście, wtedy
odwiodłam go od tego zamiaru. Teraz też będzie trzeba mieć na niego oko, bo
nigdy niczego nie można być pewnym, jeżeli chodzi o Wilka i pomysły, wpadające
do jego głowy...
Tymczasem tak
jak uzgodniliśmy, tak zrobiliśmy. Beata poszła z małą na górę, a my w trójkę
usiedliśmy w salonie przed telewizorem. Kuba włączył jakiś program rozrywkowy,
którego podobno nie ma prawa przegapić, bo musi wiedzieć, kto przejdzie do
następnego etapu. Mnie i Bartka to jednak w ogóle nie obchodziło, więc
zagłębiliśmy się w rozmowie.
-
Fajnie, że jesteś. Wszyscy za tobą cholernie tęsknili - odparł Bosy, gdy już
wypytał mi się o wszystkie kulisy mojego niespodziewanego powrotu do Polski.
-
Ja też się z tego cieszę. W końcu czuję, że jestem u siebie - powiedziałam,
rozsiadając się jeszcze bardziej na kanapie i mocniej ściskając w dłoniach
kubek z herbatą, jakby chcąc udowodnić tym zachowaniem swoje uczucia.
-
Krzysiek pewnie wreszcie jest spokojny, bo znów ma cię obok siebie. Nawet nie
masz pojęcia, jak momentami panikował, gdy długo ze sobą nie rozmawialiście.
Nie sądziłem nawet, że on ma tak bujną wyobraźnię i że potrafi wymyślać takie
cuda – zaśmiał się Bartek, przypominając sobie pewnie jakieś zabawne zdarzenia.
-
Wiesz, nawet ja nie miałam o tym pojęcia. Ale teraz chyba się jeszcze bardziej
denerwuje, bo według niego, znowu popełniam głupstwa i boi się, że będzie tak,
jak ostatnio – mruknęłam, pokazując Bartkowi na migi, o czym, a raczej o kim
teraz mówimy.
-
Przestań. Na pewno nie jest aż tak źle – zapewnił mnie. – A jeśli nawet, to
trochę ponarzeka i przestanie, bo będzie czuł, że w jakimś stopniu trzyma rękę
na pulsie. Nawet nie wiesz, jaki markotny był, gdy cię nie było w Polsce i gdy
nie wiedział, co się u ciebie dzieje. Czasami aż nie dało się z nim wytrzymać –
poskarżył się mi na mojego brata.
Automatycznie
się uśmiechnęłam, gdy tylko to usłyszałam. Nie z powodu złego humoru Kotorowskiego, nie. Moja reakcja wynikała z faktu, że jednak ktoś mnie tutaj potrzebuje i za mną tęsknił, gdy
mnie nie było.
-
Każdy z nas był markotny - dodał Kuba, nawet na nas nie patrząc, bo wciąż
bezsensownie wgapiał się w telewizor i śledził wzrokiem jakiegoś faceta,
ubranego w dość dziwny kombinezon. Nawet nie miałam zamiaru dociekać, co ten
facet w nim robił albo co miał zamiar w nim robić.
Bartek
chyba podzielał moje zdanie, bo ze zniesmaczoną miną przeniósł swój wzrok z
telewizora na mnie. Milczeliśmy chwilę, wsłuchując się w to, co Kuba mamrocze
pod nosem oraz w to, co dzieje się na górze. Natalka chyba właśnie wyruszała w
daleki rejs i kompletowała załogę swojego statku. Przynajmniej tak wnioskowałam
z krzyków, dobiegających z łazienki.
-
Udało ci się jakoś dojść do ładu? - spytał Bosy po dłuższej chwili, wyrywając
mnie tym z chwilowego otępienia.
Wiedziałam,
że chciał pociągnąć mnie za język na ten temat już od samego początku, że to go
męczy, ale nie miał pojęcia, jak zacząć. W końcu wymyślił sposób.
-
Myślę, że tak – powiedziałam powoli, ważąc swoje słowa, jak zawsze, gdy mówię o
sprawach sercowych. Nigdy nie przepadałam za mówieniem o tym, nie umiałam i nie
lubiłam dzielić się z innymi swoimi uczuciami, więc zazwyczaj po prostu nie
robiłam tego. – Spotkałam go już, bo trudno by mi go było jakoś ominąć i już
mnie tak nie bolało, jak wtedy. Chyba te półtora roku w jakimś stopniu pomogły mi
w zagojeniu ran – wyjaśniłam mu pokrótce, ujawniając jak najmniej się dało.
-
To dobrze. A rozmawiałaś z nim? - drążył, mimo że doskonale widział, iż
nie mam na to ochoty.
Powstrzymałam
się jednak przed ucięciem tego tematu. Stwierdziłam, że jeżeli ja podejmę z nim
trudną rozmowę, to w rewanżu on będzie musiał zrobić to
samo, nie mając innego wyjścia. A wspominanie o zwolnieniu z pewnością nie jest dla
niego łatwe. Tylko, że ja nie odpuszczę, dopóki nie dowiem się, o co poszło.
-
Nie było okazji, ale pewnie będę musiała to zrobić - mruknęłam niezadowolona z
nasuniętego właśnie wniosku.
-
Bo wiesz, on strasznie to przeżył i chyba zrozumiał swój błąd – Bartek próbował
tym zmiękczyć mi serce i zmienić moje zdanie na jego temat.
Kolejny
– pomyślałam niezadowolona. Jestem w Poznaniu dopiero dzień, a to zdanie
usłyszałam już niejednokrotnie. Zatrudnił sobie naprawdę dobrych adwokatów,
którzy chyba mieli wykonać za niego czarną robotę, a on przyjdzie na gotowe.
Ale nie, nie będzie miał tak łatwo ze mną. Jestem twardą zawodniczką i tak
łatwo mu się nie dam!
-
Wiesz, że nie pierwszy raz to słyszę? – mruknęłam wyraźnie zirytowana i
rozzłoszczona.
-
Lila, to nie o to chodzi, że jestem po jego stronie. Ja go nawet nie bronię.
Nigdy nie miałem zamiaru tego robić, bo doskonale wiem, że to on w tym
wszystkim najbardziej zawinił. To on zrobił ci świństwo i to on odpowiada za
wszystko, co się stało. Ale chyba się czegoś nauczył dzięki temu. Z niego był
przecież taki dzieciak, a teraz… Teraz wydaję się być bardziej odpowiedzialnym
i dorosłym człowiekiem – wytłumaczył mi spokojnie.
-
Nie wiem... może masz rację? Nie miałam jeszcze okazji się o tym przekonać. Ale
nie rozmawiajmy już o nim, dosyć mam tego tematu - powiedziałam szybko, aby
uciąć dyskusję w tym miejscu. - Ja bym się wreszcie chciała dowiedzieć, o co
tak właściwie poszło z Bakero, że kazał cię zwolnić? - spytałam Bartka prosto z
mostu, zmieniając temat.
Chwilę
później poczułam łokieć Wilka w swoim boku, który chyba miał mi pokazać, że
wkraczam na grząski teren i łamię obietnicę, daną Kubie przy śniadaniu. Nie
było już jednak odwrotu i on o tym doskonale wiedział. Swoją drogą, ma duże
ucho! Niby jest taki zainteresowany tym, co dzieje się w telewizji, a jednak
wciąż nas monitoruje i przysłuchuje się temu, o czym rozmawiamy.
-
To nie tak - powiedział Bosy, wyraźnie markotniejąc.
-
A jak? – drążyłam temat. - Proszę, wytłumacz mi to, bo wszyscy zbywają mnie
półsłówkami, a ja nie wiem, o co chodzi. A chcę wiedzieć. Doskonale wiesz, jak
na sercu leży mi dobro Lecha.
-
Wiem, Liluś, wiem to, ale nie chcę, abyś miała o nim złe zdanie już na samym
początku waszej znajomości i zapewne jakieś współpracy. Znając ciebie, pewnie
nie raz przyjdzie ci przebywać w jego towarzystwie, szczególnie, że wróciłaś,
jak mówisz, na stałe.
-
Wiesz, spóźniłeś się i to znacznie w obronie jego osoby – zaśmiałam się. – Już
jestem w pewnym stopniu do niego uprzedzona. Sporo się naczytałam o Bakero na
kibicowskich forach i w artykułach, będąc w Hiszpanii, więc twoja szlachetność
w niczym już mu nie pomoże – wyjaśniłam.
-
Skoro tak, to dobrze, powiem ci – rzekł zrezygnowany. – Jesteś naszym kibicem,
a nawet kimś więcej, bo możesz wejść do szatni, pojechać na wyjazdowy mecz
klubowym autokarem, więc można powiedzieć, że jesteś jak nasz zawodnik.
Doskonale znasz nasze zasady i się do nich stosujesz, jak na zawodnika
przystało. Ja zrobiłem to samo. Sezon był dla nas nieudany i za wszelką cenę
próbowaliśmy go jakoś ratować. Jako kapitan reprezentowałem pogląd całej
drużyny i wypowiedziałem go na głos w stronę sztabu. Bakero nie był z tego
powodu szczególnie zadowolony, bo miał zupełnie inne zdanie na ten temat.
Nieważne, o co chodziło. To była jakaś błahostka, ale ja, wypowiedzeniem
swojego zdania, podważyłem jego decyzję. Pokłóciliśmy się i to dość poważnie.
Można nawet rzec, że mieliśmy mały konflikt w klubie, co ostatnio bardzo rzadko
się zdarzało. W konsekwencji zostałem zwolniony, co było ukłonem rady w stronę
Bakero. Zrobili to tylko po to, aby miał dobre warunki do pracy i do budowania
mistrzowskiej drużyny. Chcą tworzyć Lecha w koncepcji Jose, a ja niestety do
niej nie pasowałem.
-
A to prawda, że miałeś już prawie podpisany kontrakt z Lechem? – dopytywałam,
bo chciałam się wszystkiego dowiedzieć, dopóki Bartek był skory do zwierzeń.
Jak już się zamknie, to klops – nic z niego nie wyciągnę, więc muszę szybko
działać, by wykorzystać sytuację.
-
Tak, to prawda. Chciałem nadal grać w Lechu, bo wciąż czuję się na siłach, aby
dać jeszcze coś od siebie tej drużynie, szczególnie, że moje serce zawsze
należało do niej. Włodarze jednak zmienili swoje zdanie w przeciągu tygodnia i
mimo że zgodziłem się na wszystko, zerwali prowadzone ze mną rozmowy. Wciąż
jest mi przykro z tego powodu, ale... trudno się mówi, żyje się dalej. Dla
Lecha jestem w stanie nawet wziąć winę na siebie za ostatni sezon i nasze
niepowodzenia, byleby po moim odejściu klub spisywał się dobrze i to sobie
odbił.
-
A dlaczego nikt nie stanął w twojej obronie? - zatroskałam się.
Wyraźnie
nie podobało mi się to, co się stało. Nie dość, że zrobili z Bartka kozła
ofiarnego za wszystkie niepowodzenia sezonu 2010/2011, to jeszcze nikt mu nie
pomógł. Że mnie też tutaj zabrakło w takim ważnym momencie?! Nie dopuściłabym
do tego. Już nie raz prezesi mieli mnie po dziurki w nosie, ale zawsze
przynajmniej musieli wysłuchać moich argumentów i mojego zdania na dany temat.
Wiadomo, że później i tak robili, co chcieli, ale przynajmniej ja miałam czyste
sumienie, bo nie mogłam sobie zarzucić, że czegoś nie zrobiłam, aby temu
zapobiec.
-
Zakazałem im – uśmiechnął się po raz pierwszy, gdy o tym mówił. - Niepotrzebnie
mieliby i oni pozbywać się pracy albo, co gorsza, zostając w Lechu, mieliby
problemy – wyjaśnił mi, a ja doskonale rozumiałam jego zdanie. Był zbyt dobrym
człowiekiem, aby zepsuć życie innym w swojej sprawie. Nie chciał mieć nikogo na
sumieniu. Na jego miejscu zrobiłabym dokładnie to samo.
-
Wiesz, że gdybym tutaj była, ba, gdybym o tym wiedziała, to zrobiłabym wszystko
,aby temu zapobiec. Znasz mnie i wiesz doskonale, jak to ze mną bywało w takich
sytuacja. Nie…
Wiedział,
co chcę mu powiedzieć. Doskonale to wiedział, bo znał z autopsji moje
ingerowanie w życie Lecha, które nie zawsze wszystkim się podobało i które nie
zawsze przynosiło pozytywne skutki. Ale zawsze było robione w dobrej wierze.
-
Wiem - przerwał mi, by po chwili mnie do siebie przytulić. – To byłoby w twoim
stylu – zaśmiał się. - Ale pogodziłem się z tym i nie mam do nikogo o nic żalu.
-
A co dalej z twoją karierą? – spytałam zatroskana.
-
Cóż, miałem kilka propozycji z różnych klubów – z Polski, czy z państw Europy,
ale nie jestem tak zdesperowany, aby grać byle gdzie. Piłka nożna w moim wieku
już nie jest przykrym obowiązkiem, czy miejscem pracy, którą trzeba mieć, aby
jakoś przetrwać do końca życia sportowego. To ma być dla mnie przyjemność. Na
razie pozostaję w stanie spoczynku, a jak już mi się to znudzi i nie będę miał
żadnej ciekawej propozycji, to zakończę karierę. W końcu i tak kiedyś to musi
nastąpić.
-
Jesteś cudownym obrońcą. I tego obrońcy nam bardzo brakuje, doskonale wiesz o
tym, oglądając aktualne mecze Kolejorza - przytuliłam się do niego.
-
Dziękuję kochana – uśmiechnął się. - Nawet nie masz pojęcia, jak mi cię
brakowało w tych ostatnich miesiącach... Nikt nie potrafi mnie postawić na nogi
tak skutecznie, jak ty. I to kilkoma słowami!
Uśmiechnęłam
się.
I
tak oto spędziliśmy niedzielne popołudnie. Na rozmowach przy herbatce,
wspominając stare, dobre czasy i nie wybiegając za bardzo w przyszłość. Bo
najważniejsza dla nas była tylko ta chwila... A to, co miało się zdarzyć jutro,
było odległą przyszłością, która w tym momencie mało nas obchodziła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz