sobota, 14 stycznia 2012

3. Porozmawiajmy o czymś dla nas nieprzyjemnym.

Wieczorem wraz Kubą zawitałam na obrzeża Poznania, gdzie znajdowały się same osiedla domków jednorodzinnych. To właśnie w jednym z nich, budowanych hurtowo, na jedno i to samo kopyto, mieszkała rodzina Bosackich. Gdyby nie Kuba, pewnie nigdy bym tu nie trafiła. Odszukanie siedziby Bartka zajęłoby mi pewnie z tydzień, jak nie więcej. Wszystkie domki były do siebie tak podobne, że miałabym problem z ich odróżnieniem i kompletnie bym nie wiedziała, który do kogo należy. Tak dawno tu nie byłam, miałam więc przez to spore problemy z orientacją w terenie. Jak to zazwyczaj bywa ze mną i niestety także z Kubą, nikt z nas nie zapisał sobie dokładnego adresu, stąd też oboje nie znaliśmy numeru domu, w którym Bosaccy mieszkają. Na szczęście miałam zorientowanego towarzysza. Może… nie do końca tak, jakbym tego oczekiwała, ale po dość krótkich, jak na nas, poszukiwaniach, jakoś odnaleźliśmy właściwe osiedle. Wtedy to pojawił się kolejny problem: który to jest TEN domek? Kuba długo wahał się między dwoma, ale jakoś wspólnymi siłami wydedukowaliśmy, który jest tym właściwym i właśnie do niego zadzwoniliśmy. Na szczęście, nie musieliśmy zbyt długo czekać, by drzwi się przed nami otworzyły. Trochę zmarzłam, więc szczęk otwieranego zamka ucieszył mnie. Jeszcze nie przyzwyczaiłam się do polskich temperatur. Hiszpańskie były o wiele lepsze.
- Wujek Kuba! Wujek Kuba! - usłyszeliśmy wesoły krzyk i szybko spojrzeliśmy w dół, skąd dobiegał.
Drzwi otworzyła nam córeczka Bartka i natychmiast rzuciła się na Wilka, który od razu wziął ją na ręce. Nie wiem, co takiego Kuba miał w sobie, ale dzieci go wprost uwielbiały. Szczególnie dziewczynki.
- Cześć kochanie – przywitał się z nią. - Pamiętasz może ciocię Lilianę? - spytał po chwili, wskazując na mnie.
Uśmiechnęłam się do niej. Mała tymczasem przyglądała mi się przez dłuższą chwilę, aby po dogłębnej analizie mojej osoby zacząć wesoło piszczeć i wiercić się w ramionach Kuby. Wyciągnęła od razu rączki w moją stronę, więc wzięłam ją od Wilka.
- Boże, Natalko, jak ty urosłaś! – zaśmiałam się i połaskotałam.
Mała roześmiała się w głos, całując mnie po chwili w oba policzki. Długo jednak nie wytrzymała w moich ramionach, bo chwilę później zaczęła się wiercić, chcąc zejść na ziemię. Postawiłam ją więc, tak jak prosiła, a ona wzięła mnie i Kubę za ręce i wciągnęła nas do środka. Chwilę później jednak puściła nasze dłonie i biegiem ruszyła w stronę kuchni, zostawiając nas w holu i krzycząc na cały dom:
- Mamo! Mamo! Mamo! Patrz, kto przyszedł!
 Jej reakcja prawie natychmiast wywołała ze środka panią domu, która po chwili zszokowana stanęła w drzwiach kuchennych i długo nam się przyglądała. Miała na sobie fartuch, a jej ręce były umorusane ciastem. Jak widać, przyszliśmy w porze posiłku. Na jej twarzy można było zaobserwować, jak przechodzi ze zdziwienia w niedowierzanie, z zaskoczenia w uśmiech.
- Liliana? To naprawdę ty? - spytała dla upewnienia po dłuższej chwili milczenia.
- No jasne, że ja – roześmiałam się. - Aż tak bardzo się zmieniłam, że mnie nie poznałaś?
Beata pokręciła przecząco głową i uściskała się ze mną delikatnie, tak aby nie ubrudzić mnie ciastem. Nawet gdyby tak się stało, to bym się tym nie przejęła.
- A może my przyszliśmy nie w porę? – spytałam, kiedy już wyswobodziłam się z uścisku.
- Coś ty! – zaprzeczyła szybko i rozpromieniła się. – Wręcz przeciwnie, dobrze trafiliście, bo akurat mamy zamiar zjeść kolację. Wchodźcie, no dalej - poganiała nas, zapraszając ruchem ręki w stronę jadalni.
Kubę nie trzeba było zbyt długo do tego zachęcać, szczególnie, że tyczyło się to jedzenia. Od razu zrobił ruch w kierunku jadalni.
- My to rzeczywiście mamy nosa! - zaśmiał się, wchodząc do środka i zacierając ręce. – Beatko, jak jeszcze mi teraz powiesz, że zrobiłaś swoją popisową zapiekankę, to będę wniebowzięty! - aż mu ślinka ciekła, gdy to mówił.
Beata roześmiała się.
- Czułam, że ktoś jeszcze wpadnie, bo specjalnie zrobiłam większą porcję – wyjaśniła, gdy jego wzrok padł na naczynie pełne jedzenia, stojące na stole i parujące, zachęcając tym do skonsumowania.
Wilk poddał się temu aromatowi i chwilę później siedział na krzesełku ze sztućcami w rękach i nakładał sobie na talerz zapiekankę a la Beata Bosacka, nie czekając na nikogo. Już zdążyłam zapomnieć, jaki jest z niego głodomór. Od samego wejścia do domu wyczuwał nosem, że w kuchni musi być coś smacznego, bo tak śmiesznie ruszał skrzydełkami nosa i nerwowo przebierał nogami, jakby się paliło albo... jakby chciało mu się do toalety.
- A gdzie zgubiłaś męża? - spytałam Beatę, rozglądając się na boki w poszukiwaniu pana domu.
Nigdzie nie zauważyłam Bartka, mimo moich usilnych starań. Zmartwiłam się, że nie będę mogła z nim odbyć planowanej rozmowy. Beata jednak wyprowadziła mnie z błędu.
- Poszedł na chwilę do sąsiada. No właśnie, powinien już być... - zastanawiała się na głos, wyglądając przez kuchenne okno na frontowe wejście domu.
Nie mogła go jednak tam zauważyć, bo Bartek właśnie wchodził do domu, jakby na nasze zawołanie. Drzwi frontowe charakterystycznie skrzypnęły, otwierając się i usłyszeliśmy z korytarza krzyk Bosego:
- Już jestem!
Chwilę później Bartek stanął w kuchennych drzwiach i zamarł, kiedy tylko mnie zobaczył, siedzącą przy stole w jego kuchni. Sytuacja ta była dokładnie taka sama, jak chwilę temu, tylko z tą różnicą, że wtedy to zdziwiona Beata świdrowała wzrokiem moją osobę, a tym razem był to jej mąż. Patrzył tak na mnie przez dłuższą chwilę, aż mnie to zaczęło irytować. No, bo… ile można?! Już mam powoli dość tych wszystkich zdziwionych spojrzeń, które towarzyszą mi od momentu mojego powrotu do Polski. Wszyscy reagują co najmniej tak, jakbym w tej Hiszpanii umarła i teraz zdarzył się cud w postaci mojego zmartwychwstania!
- Ostatnio wszyscy patrzą na mnie, jakby zobaczyli ducha - mruknęłam rozzłoszczona, mając już serdecznie dosyć zaistniałej sytuacji.
- Nie, to nie tak – Bartek zaprzeczył szybko, kręcąc głową i uśmiechając się niemrawo. - A może i trochę tak jest... Ale tak dawno cię nie widziałem, że aż nie mogę uwierzyć w to, że tutaj jesteś – roześmiał się.
- Nie tylko ty tak masz. Jakbyś widział miny całej reszty - mruknął Wilk, przełykając kolejną porcję zapiekanki. Już prawie cała zawartość jego talerza zniknęła! „Jak on to robi? Gdzie on to wszystko mieści?" - przemknęło mi od razu przez głowę po raz kolejny po moim powrocie. Patrząc na Kubę, naprawdę mnie to zastanawiało. Chyba nigdy tego nie odkryję, ale spróbować zawsze można.
 - Szkoda, że nie dane mi było tego zobaczyć - zaśmiał się Bartek, wyrywając mnie tym z chwilowego zamyślenia. - No, ale nieważne. Chodź tu do mnie, mała – rzekł, wciąż się śmiejąc i rozwarł swoje ramiona, w których chwilę później zniknęłam. – To teraz mów mi szybko, kiedy wróciłaś – zażądał, gdy już skończyliśmy się ściskać.
- Wczoraj – odpowiedziałam, idąc z nim w kierunku stołu i zasiadając z powrotem na swoim miejscu.
- A na jak długo? - dopytywał.
- Mam nadzieję, że na stałe – odpowiedziałam zgodnie z prawdą i z własnymi zamiarami.
- Wierz mi, że my również – jak zwykle swoje trzy grosze musiał wtrącić Wilk. Robił to tylko i wyłącznie po to, aby nikt z nas nie zapomniał, że wciąż tutaj jest.
Bartek pokręcił przecząco głową dokładnie w tym samym momencie co ja, co rozbawiło nas prawie do łez. Kiedy skończyliśmy się śmiać, Bosacki chciał mnie jeszcze o coś spytać, ale nie zdążył, bo Beata przerwała mu ten zamiar, mówiąc:
- Jeszcze zdążycie się nagadać, skoro Lila wróciła na stałe, ale teraz jedzcie, bo kolacja wam wystygnie... – przez dłuższą chwilę patrzyła na stół - ...albo Wilczek wszystko pochłonie - dodała, śmiejąc się.
Wszyscy, jak jeden mąż, poszliśmy w jej ślady. Nawet Natalka śmiała się z obserwacji swojej mamy. Albo z miny wuja Wilka, który chyba się na nas obraził. On jednak nigdy nie potrafi się długo na kogokolwiek gniewać, a tym bardziej, gdy przekupi się go czymś słodkim. Tak jak to zrobiła Beata, proponując mu kawałek szarlotki. Kuba oczywiście się zgodził i chwilę później śmiał się razem z nami z samego siebie, pałaszując ciasto z wielkim zadowoleniem.
Po kolacji Beata stwierdziła, że zostawi nas samych, bo pewnie chcemy sobie porozmawiać. W końcu, tak dawno się nie widzieliśmy! Wzięła więc małą za rękę i chciała zaprowadzić ją na górę, jednak Natalka nie chciała o tym słyszeć. Nie miała zamiaru nas opuścić. W końcu, po długich negocjacjach, uzgodniliśmy, że pójdzie się z mamą wykąpać, a później wujek Kuba opowie jej bajkę. I ona była zadowolona, i jej rodzice, i ja, ale chyba najbardziej Wilczek we własnej osobie. Znów będzie mógł się popisać swoją bujną wyobraźnią. Byleby nie zaczął opowiadać małej horrorów, tak jak chciał to zrobić córeczce Kotorowskiego. Na szczęście, wtedy odwiodłam go od tego zamiaru. Teraz też będzie trzeba mieć na niego oko, bo nigdy niczego nie można być pewnym, jeżeli chodzi o Wilka i pomysły, wpadające do jego głowy...
Tymczasem tak jak uzgodniliśmy, tak zrobiliśmy. Beata poszła z małą na górę, a my w trójkę usiedliśmy w salonie przed telewizorem. Kuba włączył jakiś program rozrywkowy, którego podobno nie ma prawa przegapić, bo musi wiedzieć, kto przejdzie do następnego etapu. Mnie i Bartka to jednak w ogóle nie obchodziło, więc zagłębiliśmy się w rozmowie.
- Fajnie, że jesteś. Wszyscy za tobą cholernie tęsknili - odparł Bosy, gdy już wypytał mi się o wszystkie kulisy mojego niespodziewanego powrotu do Polski.
- Ja też się z tego cieszę. W końcu czuję, że jestem u siebie - powiedziałam, rozsiadając się jeszcze bardziej na kanapie i mocniej ściskając w dłoniach kubek z herbatą, jakby chcąc udowodnić tym zachowaniem swoje uczucia.
- Krzysiek pewnie wreszcie jest spokojny, bo znów ma cię obok siebie. Nawet nie masz pojęcia, jak momentami panikował, gdy długo ze sobą nie rozmawialiście. Nie sądziłem nawet, że on ma tak bujną wyobraźnię i że potrafi wymyślać takie cuda – zaśmiał się Bartek, przypominając sobie pewnie jakieś zabawne zdarzenia.
- Wiesz, nawet ja nie miałam o tym pojęcia. Ale teraz chyba się jeszcze bardziej denerwuje, bo według niego, znowu popełniam głupstwa i boi się, że będzie tak, jak ostatnio – mruknęłam, pokazując Bartkowi na migi, o czym, a raczej o kim teraz mówimy.
- Przestań. Na pewno nie jest aż tak źle – zapewnił mnie. – A jeśli nawet, to trochę ponarzeka i przestanie, bo będzie czuł, że w jakimś stopniu trzyma rękę na pulsie. Nawet nie wiesz, jaki markotny był, gdy cię nie było w Polsce i gdy nie wiedział, co się u ciebie dzieje. Czasami aż nie dało się z nim wytrzymać – poskarżył się mi na mojego brata.
Automatycznie się uśmiechnęłam, gdy tylko to usłyszałam. Nie z powodu złego humoru Kotorowskiego, nie. Moja reakcja wynikała z faktu, że jednak ktoś mnie tutaj potrzebuje i za mną tęsknił, gdy mnie nie było.
- Każdy z nas był markotny - dodał Kuba, nawet na nas nie patrząc, bo wciąż bezsensownie wgapiał się w telewizor i śledził wzrokiem jakiegoś faceta, ubranego w dość dziwny kombinezon. Nawet nie miałam zamiaru dociekać, co ten facet w nim robił albo co miał zamiar w nim robić.
Bartek chyba podzielał moje zdanie, bo ze zniesmaczoną miną przeniósł swój wzrok z telewizora na mnie. Milczeliśmy chwilę, wsłuchując się w to, co Kuba mamrocze pod nosem oraz w to, co dzieje się na górze. Natalka chyba właśnie wyruszała w daleki rejs i kompletowała załogę swojego statku. Przynajmniej tak wnioskowałam z krzyków, dobiegających z łazienki.
- Udało ci się jakoś dojść do ładu? - spytał Bosy po dłuższej chwili, wyrywając mnie tym z chwilowego otępienia.
Wiedziałam, że chciał pociągnąć mnie za język na ten temat już od samego początku, że to go męczy, ale nie miał pojęcia, jak zacząć. W końcu wymyślił sposób.
- Myślę, że tak – powiedziałam powoli, ważąc swoje słowa, jak zawsze, gdy mówię o sprawach sercowych. Nigdy nie przepadałam za mówieniem o tym, nie umiałam i nie lubiłam dzielić się z innymi swoimi uczuciami, więc zazwyczaj po prostu nie robiłam tego. – Spotkałam go już, bo trudno by mi go było jakoś ominąć i już mnie tak nie bolało, jak wtedy. Chyba te półtora roku w jakimś stopniu pomogły mi w zagojeniu ran – wyjaśniłam mu pokrótce, ujawniając jak najmniej się dało.
- To dobrze. A rozmawiałaś z nim? - drążył, mimo że doskonale widział, iż nie mam na to ochoty.
Powstrzymałam się jednak przed ucięciem tego tematu. Stwierdziłam, że jeżeli ja podejmę z nim trudną rozmowę, to w rewanżu on będzie musiał zrobić to samo, nie mając innego wyjścia. A wspominanie o zwolnieniu z pewnością nie jest dla niego łatwe. Tylko, że ja nie odpuszczę, dopóki nie dowiem się, o co poszło.
- Nie było okazji, ale pewnie będę musiała to zrobić - mruknęłam niezadowolona z nasuniętego właśnie wniosku.
- Bo wiesz, on strasznie to przeżył i chyba zrozumiał swój błąd – Bartek próbował tym zmiękczyć mi serce i zmienić moje zdanie na jego temat.
Kolejny – pomyślałam niezadowolona. Jestem w Poznaniu dopiero dzień, a to zdanie usłyszałam już niejednokrotnie. Zatrudnił sobie naprawdę dobrych adwokatów, którzy chyba mieli wykonać za niego czarną robotę, a on przyjdzie na gotowe. Ale nie, nie będzie miał tak łatwo ze mną. Jestem twardą zawodniczką i tak łatwo mu się nie dam!
- Wiesz, że nie pierwszy raz to słyszę? – mruknęłam wyraźnie zirytowana i rozzłoszczona.
- Lila, to nie o to chodzi, że jestem po jego stronie. Ja go nawet nie bronię. Nigdy nie miałem zamiaru tego robić, bo doskonale wiem, że to on w tym wszystkim najbardziej zawinił. To on zrobił ci świństwo i to on odpowiada za wszystko, co się stało. Ale chyba się czegoś nauczył dzięki temu. Z niego był przecież taki dzieciak, a teraz… Teraz wydaję się być bardziej odpowiedzialnym i dorosłym człowiekiem – wytłumaczył mi spokojnie.
- Nie wiem... może masz rację? Nie miałam jeszcze okazji się o tym przekonać. Ale nie rozmawiajmy już o nim, dosyć mam tego tematu - powiedziałam szybko, aby uciąć dyskusję w tym miejscu. - Ja bym się wreszcie chciała dowiedzieć, o co tak właściwie poszło z Bakero, że kazał cię zwolnić? - spytałam Bartka prosto z mostu, zmieniając temat.
Chwilę później poczułam łokieć Wilka w swoim boku, który chyba miał mi pokazać, że wkraczam na grząski teren i łamię obietnicę, daną Kubie przy śniadaniu. Nie było już jednak odwrotu i on o tym doskonale wiedział. Swoją drogą, ma duże ucho! Niby jest taki zainteresowany tym, co dzieje się w telewizji, a jednak wciąż nas monitoruje i przysłuchuje się temu, o czym rozmawiamy.
- To nie tak - powiedział Bosy, wyraźnie markotniejąc.
- A jak? – drążyłam temat. - Proszę, wytłumacz mi to, bo wszyscy zbywają mnie półsłówkami, a ja nie wiem, o co chodzi. A chcę wiedzieć. Doskonale wiesz, jak na sercu leży mi dobro Lecha.
- Wiem, Liluś, wiem to, ale nie chcę, abyś miała o nim złe zdanie już na samym początku waszej znajomości i zapewne jakieś współpracy. Znając ciebie, pewnie nie raz przyjdzie ci przebywać w jego towarzystwie, szczególnie, że wróciłaś, jak mówisz, na stałe.
- Wiesz, spóźniłeś się i to znacznie w obronie jego osoby – zaśmiałam się. – Już jestem w pewnym stopniu do niego uprzedzona. Sporo się naczytałam o Bakero na kibicowskich forach i w artykułach, będąc w Hiszpanii, więc twoja szlachetność w niczym już mu nie pomoże – wyjaśniłam.
- Skoro tak, to dobrze, powiem ci – rzekł zrezygnowany. – Jesteś naszym kibicem, a nawet kimś więcej, bo możesz wejść do szatni, pojechać na wyjazdowy mecz klubowym autokarem, więc można powiedzieć, że jesteś jak nasz zawodnik. Doskonale znasz nasze zasady i się do nich stosujesz, jak na zawodnika przystało. Ja zrobiłem to samo. Sezon był dla nas nieudany i za wszelką cenę próbowaliśmy go jakoś ratować. Jako kapitan reprezentowałem pogląd całej drużyny i wypowiedziałem go na głos w stronę sztabu. Bakero nie był z tego powodu szczególnie zadowolony, bo miał zupełnie inne zdanie na ten temat. Nieważne, o co chodziło. To była jakaś błahostka, ale ja, wypowiedzeniem swojego zdania, podważyłem jego decyzję. Pokłóciliśmy się i to dość poważnie. Można nawet rzec, że mieliśmy mały konflikt w klubie, co ostatnio bardzo rzadko się zdarzało. W konsekwencji zostałem zwolniony, co było ukłonem rady w stronę Bakero. Zrobili to tylko po to, aby miał dobre warunki do pracy i do budowania mistrzowskiej drużyny. Chcą tworzyć Lecha w koncepcji Jose, a ja niestety do niej nie pasowałem.
- A to prawda, że miałeś już prawie podpisany kontrakt z Lechem? – dopytywałam, bo chciałam się wszystkiego dowiedzieć, dopóki Bartek był skory do zwierzeń. Jak już się zamknie, to klops – nic z niego nie wyciągnę, więc muszę szybko działać, by wykorzystać sytuację.
- Tak, to prawda. Chciałem nadal grać w Lechu, bo wciąż czuję się na siłach, aby dać jeszcze coś od siebie tej drużynie, szczególnie, że moje serce zawsze należało do niej. Włodarze jednak zmienili swoje zdanie w przeciągu tygodnia i mimo że zgodziłem się na wszystko, zerwali prowadzone ze mną rozmowy. Wciąż jest mi przykro z tego powodu, ale... trudno się mówi, żyje się dalej. Dla Lecha jestem w stanie nawet wziąć winę na siebie za ostatni sezon i nasze niepowodzenia, byleby po moim odejściu klub spisywał się dobrze i to sobie odbił.
- A dlaczego nikt nie stanął w twojej obronie? - zatroskałam się.
Wyraźnie nie podobało mi się to, co się stało. Nie dość, że zrobili z Bartka kozła ofiarnego za wszystkie niepowodzenia sezonu 2010/2011, to jeszcze nikt mu nie pomógł. Że mnie też tutaj zabrakło w takim ważnym momencie?! Nie dopuściłabym do tego. Już nie raz prezesi mieli mnie po dziurki w nosie, ale zawsze przynajmniej musieli wysłuchać moich argumentów i mojego zdania na dany temat. Wiadomo, że później i tak robili, co chcieli, ale przynajmniej ja miałam czyste sumienie, bo nie mogłam sobie zarzucić, że czegoś nie zrobiłam, aby temu zapobiec.
- Zakazałem im – uśmiechnął się po raz pierwszy, gdy o tym mówił. - Niepotrzebnie mieliby i oni pozbywać się pracy albo, co gorsza, zostając w Lechu, mieliby problemy – wyjaśnił mi, a ja doskonale rozumiałam jego zdanie. Był zbyt dobrym człowiekiem, aby zepsuć życie innym w swojej sprawie. Nie chciał mieć nikogo na sumieniu. Na jego miejscu zrobiłabym dokładnie to samo.
- Wiesz, że gdybym tutaj była, ba, gdybym o tym wiedziała, to zrobiłabym wszystko ,aby temu zapobiec. Znasz mnie i wiesz doskonale, jak to ze mną bywało w takich sytuacja. Nie…
Wiedział, co chcę mu powiedzieć. Doskonale to wiedział, bo znał z autopsji moje ingerowanie w życie Lecha, które nie zawsze wszystkim się podobało i które nie zawsze przynosiło pozytywne skutki. Ale zawsze było robione w dobrej wierze.
- Wiem - przerwał mi, by po chwili mnie do siebie przytulić. – To byłoby w twoim stylu – zaśmiał się. - Ale pogodziłem się z tym i nie mam do nikogo o nic żalu.
- A co dalej z twoją karierą? – spytałam zatroskana.
- Cóż, miałem kilka propozycji z różnych klubów – z Polski, czy z państw Europy, ale nie jestem tak zdesperowany, aby grać byle gdzie. Piłka nożna w moim wieku już nie jest przykrym obowiązkiem, czy miejscem pracy, którą trzeba mieć, aby jakoś przetrwać do końca życia sportowego. To ma być dla mnie przyjemność. Na razie pozostaję w stanie spoczynku, a jak już mi się to znudzi i nie będę miał żadnej ciekawej propozycji, to zakończę karierę. W końcu i tak kiedyś to musi nastąpić.
- Jesteś cudownym obrońcą. I tego obrońcy nam bardzo brakuje, doskonale wiesz o tym, oglądając aktualne mecze Kolejorza - przytuliłam się do niego.
- Dziękuję kochana – uśmiechnął się. - Nawet nie masz pojęcia, jak mi cię brakowało w tych ostatnich miesiącach... Nikt nie potrafi mnie postawić na nogi tak skutecznie, jak ty. I to kilkoma słowami!
Uśmiechnęłam się.
I tak oto spędziliśmy niedzielne popołudnie. Na rozmowach przy herbatce, wspominając stare, dobre czasy i nie wybiegając za bardzo w przyszłość. Bo najważniejsza dla nas była tylko ta chwila... A to, co miało się zdarzyć jutro, było odległą przyszłością, która w tym momencie mało nas obchodziła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz