niedziela, 8 stycznia 2012

2. Decyzja.

Większość Lechitów dawno już zdążyła opuścić szatnię po dzisiejszym meczu, chcąc spędzić ten wieczór ze swoimi rodzinami w domowym zaciszu. My jednak jakoś nie potrafiliśmy pójść w ich ślady. Mecz zakończył się bite dwie godziny temu, a Ivan, Kotor, Kuba i Dima zamiast kompletować swoje rzeczy do toreb treningowych, by móc jak najszybciej wrócić do swoich domów, wciąż mnie zagadywali. A o to, a o tamto - wciąż znajdowali nowy temat do rozmowy. Wyglądało to tak, jakbym to ja ich zatrzymywała i nie chciała wypuścić z szatni albo, co gorsza, jakby nie mieli do kogo wrócić. A przecież mieli! Każdy z nich miał. Musiałam więc wciąż ich poganiać, bo inaczej nigdy byśmy stąd nie wyszli.
- Cholera! - krzyknęłam nagle na całe gardło, przerywając tym ciszę, która od pewnego momentu nastała w szatni, przy okazji strasząc chłopaków moim nagłym wybuchem.
- Co się stało? - zainteresował się Ivan, a reszta moich towarzyszy popatrzyła na mnie z zaciekawieniem, czekając z pewnością na jakieś rewelacje.
- Ja przecież nie mam gdzie mieszkać! - krzyknęłam spanikowana, łapiąc się za głowę i chodząc w tę i z powrotem po całej szatni.
Zupełnie o tym zapomniałam. Przecież wyjeżdżając z Poznania półtora roku temu, sprzedałam swoje mieszkanie, aby mieć jakieś środki na start nowego życia w Hiszpanii. Wracając do domu, nie pomyślałam w ogóle o tym, gdzie się zatrzymam do czasu, aż znajdę sobie coś odpowiedniego. Znowu wyszła na wierzch moja beztroska, nieodpowiedzialność i lekkomyślność. A to wszystko przez to, że powrót do Polski był spontaniczną decyzją!
- Jak to nie masz? A u mnie? - spytał Kotor takim tonem, jakbym przed chwilą stwierdziła, że dwa plus dwa to pięć.
- Nie wygłupiaj się, Krzysiek. Przecież doskonale wiesz, jaka jest sytuacja. Twoja żona ewidentnie za mną nie przepada. Na pewno nie byłaby zachwycona, gdybyś nagle oznajmił jej, że twoja pseudo-siostra od dzisiaj z wami zamieszka – wyjaśniłam spokojnie.
- Lila, nie przesadzaj! – Krzysiek warknął, nie mając zamiaru mi ustępować.
Mój brat po prostu się wkurzył, że znów o tym wspominam. Często mi powtarzał, że przesadzam i że powinnam dać Sylwii szansę. Ale ja już zbyt wiele razy próbowałam z nią zawieszenia broni i jakoś do tej pory ten zamiar nigdy nam się nie powiódł. Zawsze wychodziłam na tym, jak Zabłocki na mydle. Wątpię, że kiedykolwiek uda mi się z nią porozumieć. Po tym wszystkim, co działo się między nami w przeszłości, nie potrafiłabym teraz wprowadzić się do nich, jak gdyby nigdy nic. Jej by się to nie spodobało. Zdecydowanie. Zaczęłaby manifestować swoje niezadowolenie, a ja nie wytrzymałabym jej kpiącego spojrzenia, uśmieszku i ciągłych uwag pod moim adresem. Mogłoby się to skończyć tragicznie dla całej rodziny, a tego przecież nikt z nas nie chce.
- Nie, Krzysiek – rzekłam zdecydowanie, kładąc rękę na jego ramieniu. - Nie chcę sprawiać ci kłopotu, rozumiesz? Nie chcę znowu być powodem waszych sprzeczek. Już zbyt wiele razy kłóciliście się przeze mnie. Pewnie i tak nie będziesz zbyt mile przywitany, gdy oznajmisz jej, że zamiast wrócić od razu po meczu do domu, spędziłeś ten czas ze mną, bo właśnie wróciłam z powrotem do kraju... - mruknęłam.
Już widzę jej minę, gdy się dowie, że znowu mieszkam w Polsce. Nie będzie tym zachwycona. Nawet nie chcę sobie wyobrażać naszych kolejnych spięć, których raczej nie da się uniknąć. Nie wiem, tak naprawdę, dlaczego my tak bardzo skaczemy sobie do gardeł. Jakoś nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy, jak i dlaczego zaczął się nasz konflikt. Już od dnia, w którym Krzysiek przedstawił mi Sylwię, jakoś nie potrafiłyśmy znaleźć ze sobą wspólnego języka, mimo że obydwie starałyśmy się dogadać. Późniejsza żona Krzyśka spasowała w momencie, gdy dowiedziała się, że nie jestem biologiczną siostrą Kotorowskiego. Wtedy przestała traktować mnie poważnie. Nie wiem, może chciała mi tym pokazać, że jestem gorsza i tak bardzo się nie liczę, skoro pochodzę z bidula? Sylwia od tamtej pory zaczęła mi zarzucać, że chcę mieć Krzyśka na własność i nie mam zamiaru się nim z nikim, a przede wszystkim z nią, dzielić. Stwierdziła, że nie przewidziałam, iż kiedyś Kotor założy własną rodzinę i wtedy nie będę już tą najważniejszą kobietą w jego życiu. Ale to nie jest prawdą. Wiedziałam to i bardzo cieszyłam się na samą myśl, że zyskam siostrę, a później możliwe, że i zostanę ciocią. Oczywiście, że czasami chciałabym mieć Krzyśka tylko dla siebie, ale są to tylko takie momenty, gdy jestem zapatrzoną w siebie egoistką. Rozumiem, że Krzysiek ma swoje życie i nie może być na każde moje zawołanie. Nasza relacja nigdy na tym nie polegała i z pewnością nie będzie polegać. Czasami jednak to Sylwia powinna zrozumieć, że i ja go bardzo potrzebuję. Mam tylko jego na tym świecie, więc chyba nic dziwnego w tym, że czasami pragnę z nim porozmawiać, wyżalić się mu, poprosić go pomoc, czy zwyczajnie spędzić z nim trochę czasu? To Sylwia momentami zachowuje się bardziej egoistycznie, niż ja. Zazwyczaj tak bywa, że komuś się coś zarzuca, a nie widzi się tego u siebie. Przed moim wyjazdem, gdy po raz kolejny się o to spierałyśmy, odpuszczałam, bo nie mam zamiaru stawiać Krzyśka w beznadziejnej sytuacji. Nie chcę, aby kiedykolwiek musiał wybierać między nami, bo doskonale wiem, że byłoby to dla niego trudne. Gdyby jednak kiedyś coś takiego się stało, odeszłabym dla jego dobra. Żona i córka powinny być dla niego ważniejsze niż siostra, szczególnie, że jest to adoptowana siostra. Dziewczyny są jego bliższą rodziną, której nigdy nie miałam zamiaru mu odbierać. Nigdy nie odwodziłam go od pomysłu ożenienia się Sylwią, mimo że nie mogłyśmy się dogadać. Ba, wręcz mu w tym zamiarze kibicowałam. Teraz więc nie mogłabym mu tego odebrać. Nigdy bym sobie nie darowała, gdyby przeze mnie rozpadło się to, co budował z nią przez lata…
- Nie rozumiem, dlaczego obydwie nawzajem dorabiacie sobie rogi - mruknął niezadowolony Krzysiek, ale wyraźnie odpuścił. Wiedział, że mnie nie przekona. Nie dałby rady, jestem zbyt uparta.
- Liluś, przecież możesz zamieszkać u nas - powiedział nagle Ivan, czując, że Kotor nic nie wskóra. - W końcu już nie raz ze sobą mieszkaliśmy – oznajmił, uśmiechając się.
Automatycznie i ja rozpromieniłam się na samo wspomnienie. Z Ivanem zawsze dobrze mi się mieszkało. Traktuję go niczym starszego brata. Djuka jest takim moim opiekunem, który nigdy nie pozwoli zrobić mi krzywdy. Wiem, że zawsze mogę na niego liczyć. Nawet gdyby był na drugim końcu świata, a ja w środku nocy zadzwoniłabym do niego z prośbą o pomoc, to z pewnością wsiadłby w pierwszy lepszy samolot, pokonałby nie wiadomo ile setek, czy tysięcy kilometrów, byleby do mnie jak najszybciej przyjechać. Nawet po to, abym mogła wypłakać mu się w rękaw.
- Kochany jesteś – uśmiechnęłam się - ale nie chcę przeszkadzać świeżo upieczonym małżonkom w ich życiu rodzinnym. Było by mi głupio tak ładować się w nie z buciorami...
- Przecież Aga nie będzie miała nic przeciwko, abyś przez jakiś czas z nami pomieszkała – zapewnił mnie Serb.
Nie musiał tego robić. Znam się z Agnieszką dosyć dobrze, żeby to wiedzieć.
- Masz rację, Ivan, ale naprawdę nie mogę. Wręcz nie powinnam. To moja ostateczna decyzja – oznajmiłam stanowczo, ucinając tym jakąkolwiek dyskusję.
Bardzo lubię Agnieszkę i myślę, że z wzajemnością. Dobrze się dogadujemy od momentu, w którym Ivan nas sobie przedstawił. Wtedy to mieszkałam z Serbem. Pamiętam doskonale, jak mi o niej opowiadał, jaki był zachwycony Agą i zakochany w niej po uszy. Starałam się, jak tylko mogłam, aby pomóc mu w jej zdobyciu. Udało się, choć nie bez problemów. Pamiętam, jaki Ivan był załamany, kiedy Aga pewnego dnia przestała się do niego odzywać. Wzięłam więc sprawy w swoje ręce, wpadłam bez zapowiedzi do jej mieszkania, aby dowiedzieć się, o co chodzi. Byłam tak zdeterminowana, że w ostateczności mogłabym się pokusić o ukręcenie jej łba za to, że tak zwodzi mojego przyjaciela. Obyło się jednak bez tego. Wszystko sobie wyjaśniłyśmy. Okazało się, że dziewczyna wyciągnęła zbyt pochopne wnioski. Myślała, że jesteśmy z Ivanem parą i Serb okłamuje ją. Ba, że nas obie okłamuje. Od tamtej rozmowy Agnieszka stała się moją dobrą koleżanką i wiem, że nie miałaby nic przeciwko temu, abym u nich trochę pomieszkała. Ona doskonale wie, że z Ivanem jesteśmy tylko przyjaciółmi i toleruje to, choć z pewnością nie przychodzi jej to łatwo. Z początku nie była za bardzo do tego przekonana, ale z czasem, gdy przyjrzała się z bliska naszej relacji, zrozumiała ją i zaakceptowała. Na jej miejscu jednak nie byłabym zachwycona, gdyby kilka miesięcy po ślubie, mój mąż przyprowadził mi do domu swoją przyjaciółkę i chciał ją przez pewien czas u siebie przechować. Wiem, że Agnieszka by to zrozumiała i mi pomogła, bo ma złote serce, ale wiem też, że nie byłoby jej to na rękę. A ja nie mam zamiaru niszczyć czegoś, co ktoś budował latami, tylko przez to, że znowu nie mam co ze sobą począć.
- Dima, nawet nie próbuj mi cokolwiek proponować, bo na pewno się na to nie zgodzę - powiedziałam szybko, gdy tylko Injac zaczynał otwierać usta. Ucięłam tym wszelkie pomysły, tkwiące jeszcze w jego głowie i mające zamiar wyjść za chwilę na światło dzienne przez gardło.
Wiedziałam, że on też jest tak kochany, aby chcieć mi pomóc w tej sytuacji, w której się znalazłam, ale to również nie był najlepszy pomysł. Dima naprawdę jest cudowny i wiem, że także na niego mogę liczyć, ale jest w podobnej sytuacji, co Ivan. Nie mam zamiaru przeszkadzać jemu i Sanji w ich małżeńskim życiu. Do tego z Sanją nie znamy się zbyt dobrze. Ona długo mieszkała w Serbii, nie chcąc przeprowadzić się do Poznania i dołączyć do Dimitrije, a kiedy już to zrobiła, to niedługo po tym ja stąd wyjechałam, więc nie miałyśmy możliwości się lepiej poznać. Nie mogłabym tak, ot sobie, wtargnąć w życie kogoś, kogo nie znam. Nie czułabym się z tym komfortowo.
- To gdzie ty masz zamiar mieszkać?! - zirytował się Kotor, że kręcę nosem na wszystkie ich propozycje.
- A pod którym mostem jest najwygodniej? – spytałam.
To miał być żart, ale jakoś chłopaków nie rozśmieszył. Wszyscy trzej, jak jeden mąż, założyli ręce na piersi i spojrzeli na mnie zdenerwowani, aż zrobiło mi się głupio.
- Przecież możesz zamieszkać ze mną – zaproponował nieśmiało Wilk.
Spojrzałam na niego zdziwiona, ba, wszyscy popatrzyliśmy na niego zaskoczeni, jakby urwał się z choinki. Albo jakby żartował, tylko że był jeden mały szkopuł - w ogóle nie wyglądało to na kolejny dowcip Kuby. Wręcz przeciwnie, Wilczek był nadzwyczaj poważny.
- Co się tak dziwnie na mnie patrzycie? – spytał po chwili. - Przecież niedawno kupiłem sobie mieszkanie. Nie jest ono jakoś specjalnie duże, ale małym też go nie można nazwać. Mam wolny, niezagospodarowany jeszcze pokój. Mogę ci go odstąpić – ostatnie zdanie skierował już bezpośrednio do mnie.
- Naprawdę? – spytałam, nadal nie dowierzając, ale w środku ciesząc się z jego propozycji. – Na pewno nie będę ci przeszkadzała? – upewniałam się.
- Coś ty – machnął ręką - będzie mi bardzo miło. Przyda mi się współlokator. Nie będę już taki samotny w zimowe wieczory. Gdy wrócę do domu, ktoś będzie na mnie w nim czekał, do kogo będę mógł gębę otworzyć – przekonywał mnie. - To co, idziesz na to? – zapytał w końcu.
- No jasne! - zgodziłam się od razu, aby nie zdążył się rozmyślić. - Ale pod warunkiem, że jakoś podzielimy się opłatami, obowiązkami w domu, żeby nie było, że mieszkam u ciebie na śliczne oczy – zaśmiałam się. - I obiecuję, że postaram się jak najszybciej znaleźć coś swojego.
- Nie ma pośpiechu - zapewnił, uśmiechając się do mnie.
I tak oto zostałam współlokatorką Wilka. Bardzo się ucieszyłam, że mam gdzie mieszkać, bo naprawdę zaczęłam się już powoli zastanawiać, czy lepiej pójść pod most św. Rocha, czy Królowej Jadwigi. Do tego z Kubą znamy się parę ładnych lat i jest on jednym z tych Lechitów, z którymi dogaduję się bardzo dobrze. Może spowodowane to jest tym, że jesteśmy w podobnym wieku? Albo tym, że oboje urodziliśmy się w Poznaniu i kochamy Lecha? Nie wiem, ale Wilczek jest jednym z nielicznych poznańskich piłkarzy, któremu potrafię zaufać i wiem, że nie grozi mi z jego strony nic złego. Niestety, Djuka i Kotor raczej nie podzielają mojego zdania. Wyraźnie nie byli zachwyceni moją decyzją, którą właśnie na ich oczach podjęłam. Nie wiem, czy to ma związek z osobą Kuby, czy z moją przeszłością, ale chłopaki jak zwykle martwią się o mnie na zapas. Niestety dla nich, nie mają wpływu na moje życie, bo ono zdecydowanie należy do mnie i to ja podejmuję decyzje, za które będę w przyszłości musiała zapłacić. Mam nadzieję, że nie tym razem.
W końcu wszyscy opuściliśmy stadion. Chłopaki udali się do swoich rodzin, a Wilk tymczasem odebrał moją walizkę od pana Staszka i zabrał mnie do siebie. Pfu, to znaczy, do naszego mieszkania. Będę się musiała jakoś do tego przyzwyczaić w ciągu najbliższych dni.


*


Następnego dnia rano obudziłam się przed Wilkiem i postanowiłam, że w ramach wdzięczności za przygarnięcie mnie pod swój dach, zrobię nam śniadanie, mimo że nie tak się z Kubą umawialiśmy. W lodówce nie znalazłam zbyt wielu produktów, ale najważniejsze, że nie zastałam w niej tylko światła. Wilczek od zawsze przepadał za moją jajecznicą, więc miałam zamiar zrobić mu przyjemność i właśnie ją usmażyć. Rozglądając się po wilczym mieszkaniu, zauważyłam, że nie panował w nim zbyt wielki bałagan. Często bywałam w jego poprzednim lokum, w którym nie można się było nigdzie ruszyć, żeby się o coś nie uderzyć albo nie znaleźć czegoś w miejscu, w którym nigdy nie pomyślałabym, że można ową rzecz trzymać. Tam to była istna destrukcja, dezorganizacja i chaos. Widocznie Wilczek jeszcze nie zdążył  się tu zadomowić aż do takiego stopnia...
Kubę chyba zbudziły zapachy, wydobywające się z kuchni... albo moje hałasowanie patelnią i innymi naczyniami, których nie mogłam wyciągnąć z szafki bez narobienia rumoru, bo kilka minut po mnie wszedł zaspany do pomieszczenia i uśmiechnął się od razu przy wejściu.
- Jeżeli codziennie rano ma mnie witać taki widok, to naprawdę dobrze zrobiłem, że ci zaproponowałem wspólne mieszkanie. O, i jest jeszcze twoja genialna jajecznica! - zamruczał, usadawiając się od razu przy stole.
Zaśmiałam się. Od samego rana miałam wyjątkowo dobry humor, więc nie dotknęło mnie aż tak bardzo szowinistyczne znaczenie komentarza Kuby. Nie miałam jednak zamiaru tego tak zostawić, o nie. Postanowiłam więc, że się trochę z nim podroczę, tak na dobre rozpoczęcie dnia i naszego wspólnego mieszkania.
- Gdybym wiedziała, że codziennie rano ma mnie witać taki widok - zamilkłam, spoglądając na jego żółte bokserki w czarne kropki, które tylko miał na sobie - ...to zastanowiłabym się dłużej, czy się zgodzić – dokończyłam, parafrazując jego wypowiedź.
Kuba speszył się lekko, nie wiedząc, gdzie podziać swój wzrok i co powinien mi teraz odpowiedzieć. Zdążyłam jednak zauważyć smutek w jego oczach i zrobiło mi się przykro. Nie chciałam aż tak bardzo go zasmucić. W tym momencie wyglądał trochę jak zagubiony chłopczyk. Zrobił tak pocieszną minę, że nie miałam zamiaru dłużej go dręczyć.
- Nie przejmuj się, w ogóle mi to nie przeszkadza – zapewniłam, ku jego ogromnej uldze. - Oczywiście, jeśli tobie nie będzie przeszkadzało moje chodzenie w piżamie po mieszkaniu - zastrzegłam szybko.
Jak on może, to czemu i ja nie miałabym do tego prawa? W końcu, od wczorajszego wieczoru jesteśmy współlokatorami i w tym mieszkaniu automatycznie powinno zapanować równouprawnienie.
- Nie ma sprawy, czuj się jak u siebie i mną się nie przejmuj – Wilczek zapewnił mnie szybko.
Zauważyłam jednak, że jego oczy niepokojąco się rozświetliły. Nie bardzo byłam zachwycona tym, co on tam sobie pomyślał w tej swojej wilczej główce.
- Tylko nie myśl sobie, że będę paradowała przed tobą w samej bieliźnie, bo co to, to nie - zastrzegłam szybko, widząc ten charakterystyczny błysk w jego oczach.
Zawiedziony, coś tam niezrozumiale dla mnie pomruczał pod swoim nosem. Niezbyt długo jednak utrzymał mu się ten stan, bo chwilę później jeszcze bardziej rozsiadł się na krzesełku przy stoliku i znów zaczął zachwalać moją jajecznicę, której jeszcze nawet nie miał w ustach. Nigdy nie umiałam rozgryźć tych ciągłych zmian jego nastroju. Pod tym względem jest nieprzewidywalny. On w ogóle jest nieprzewidywalny, nigdy nie wiadomo, co mu chodzi po głowie i co nagle mu do tej głowy strzeli.
- Gdybyś poszukał sobie jakieś kobiety, to nie musiałbyś mnie przyjmować pod swój dach, żeby zjeść porządne śniadanie - poradziłam mu, oczywiście mając na sercu jego dobro.
- Wolę ciebie i twoją jajecznicę - zapewnił mnie szybko.
Pokręciłam przecząco głową i uśmiechnęłam się pod nosem, stawiając przed nim talerz z jego porcją i życząc mu smacznego. Zrobiłam sobie i jemu herbatę, po czym z własnym talerzem, usiadłam na przeciwko niego.
- Ale wiesz, że nie będę mieszkała z tobą wiecznie? – zapytałam po chwili.
- Wieeeeeeeeeeeem – mruknął przeciągle z pełną buzią. Zachowywał się co najmniej tak, jakby od jakiegoś tygodnia nie miał niczego w ustach. - Nic się nie zmieniło, jajecznicę wciąż robisz pyszną! – zachwalał, aż mi się ciepło zrobiło na sercu.
 - Dziękuję – uśmiechnęłam się.
- Co masz zamiar dzisiaj robić? – spytał nagle Kuba.
- Przedpołudniem pewnie zrobię jakieś zakupy, żebyśmy mieli co jeść przez najbliższe dni, bo widzę, że z tym u ciebie cienko – zastanawiałam się na głos. – I pójdę na cmentarz odwiedzić rodziców.
Tak dawno nie byłam u nich, nie zapaliłam żadnej świeczki ani nie postawiłam żadnego kwiatka na ich nagrobku. Nie oznaczało to, że o nich zapomniałam. Po prostu trudno jest coś takiego zrobić, będąc w Hiszpanii. Wiem, że Krzysiu zajął się mogiłą moich rodziców należycie. Obiecał mi to w dniu mojego wyjazdu i jestem pewna, że swojego słowa dotrzymał, jak zawsze. Skoro teraz jednak wróciłam i to na stałe, nadszedł czas, aby przestać wykorzystywać brata. Trzeba samodzielnie się tym zająć.
- A może chciałabyś, abym poszedł z tobą? – spytał troskliwie Kuba.
Znał moją historię doskonale i wiedział, jak zawsze przeżywam takie odwiedziny. Wtedy to wracają do mnie wszystkie złe wspomnienia. Ale nie miałam żadnego prawa go tam ze sobą ciągnąć. Musiałam się sama z tym wszystkim zmierzyć, bez czyjejś pomocy.
- Nie, dziękuję. Kochany jesteś, ale dam sobie radę – zapewniłam go.
- Ale jakby co, to dzwoń. Jeden telefon, jedno twoje słowo, a rzucam wszystko i jestem  – powiedział.
Kuba wydaje się być takim dużym, roztrzepanym i nieodpowiedzialnym dzieciakiem, ale potrafi też zachowywać się nad wyraz dorośle. Nikt postronny nigdy by go o to nie posądził. To była druga strona medalu, którą rzadko komu pokazywał. To był jednak prawdziwy Kuba, a nie ten, którego gra przed ludźmi. Tamten "błazen" jest zarezerwowany dla wszystkich, a ten "troskliwy" jest wyjątkowy i adresowany tylko dla jego rodziny i przyjaciół.
Uśmiechnęłam się do niego w podzięce i przesłałam mu całusa w powietrzu. Zaśmialiśmy się oboje w tym samym momencie.
- A może jak wrócisz z treningu i zjemy obiad, to wpadniemy do Bosackich? – wpadłam na pomysł. – Oczywiście, jeżeli nie masz niczego zaplanowanego na wieczór i masz ochotę ze mną do nich pójść.
- No pewnie, że chętnie z tobą pójdę – zapewnił mnie. - Dawno się z Bartkiem nie widziałem. Jakoś ostatnio nie było kiedy się spotkać i porozmawiać - zatroskał się.
- A myślisz, że Bosy znajdzie trochę wolnego czasu dla nas? – spytałam niepewnie. Nie wiem, jak to teraz z nim jest i czy przypadkiem nie zaszły poważne zmiany.
- Jasne, na pewno się ucieszy, gdy cię zobaczy. Często pytał Krzyśka, co u ciebie i kiedy do nas wracasz - poinformował mnie uśmiechnięty.
- No to mamy dzisiejszy dzień zaplanowany – ucieszyłam się.
- Super! – Kuba podzielał moje zdanie, szczerząc się jak głupi do sera. – Aha, tylko pod żadnym pozorem nie pytaj się Bartka o jego zwolnienie z Lecha, bo zbytnio nie przepada za tym tematem.
Przytaknęłam mu dla świętego spokoju, mimo że nie miałam zamiaru stosować się do przestrogi Kuby. Nie mogłam tego tak zostawić. To był jeden z powodów, dla których chciałam zobaczyć się z Bosym. Musiałam dowiedzieć się, co tak naprawdę się stało pod koniec zeszłego sezonu. Nikt nie chciał mi tego wytłumaczyć, wszyscy zbywali mnie półsłówkami, a ja nie umiałam przejść wobec tego obojętnie. Wszyscy mówili mi, abym się w to nie wtrącała, ale to nie byłoby w moim stylu. Kto mnie znał, ten wiedział, że nie potrafiłabym tego tak zostawić. Muszę poznać prawdę, choćby nie wiem co. Możliwe, że Bartka to rozdrażni, ale nie ominę tego tematu, oj nie. Dowiem się, o co poszło, choćbym nawet miała rozwścieczyć byłego kapitana naszego zespołu. Tak mi dopomóż poznański Koziołku, opiekunie miasta i naszego zespołu, o!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz